Prawa człowieka: „litera” czy „duch”
17. Stulecie nasze
było jak dotąd stuleciem wielkich niedoli człowieka, wielkich
zniszczeń nie tylko materialnych, ale i moralnych, może nade wszystko
właśnie moralnych. Na pewno nie łatwo jest
porównywać pod tym względem epoki i stulecia, jest to bowiem
także funkcja zmieniających się kryteriów historycznych. Niemniej
jednak, nie stosując nawet takich porównań trzeba
stwierdzić, że był to jak dotąd wiek, w którym
ludzie ludziom ogromnie wiele zgotowali krzywd i cierpień. Czy ten proces
został zdecydowanie zahamowany? W każdym razie trudno tutaj nie
wspomnieć z uznaniem i głęboką nadzieją na
przyszłość o tym wspaniałym wysiłku, jaki podjęto
wraz z powołaniem do życia Organizacji Narodów Zjednoczonych —
o wysiłku zmierzającym do tego, aby określić i ustalić
obiektywne i nienaruszalne prawa człowieka, zobowiązując
się wzajemnie do ich przestrzegania. Zobowiązanie to zostało
przyjęte i ratyfikowane przez wszystkie prawie państwa
współczesne, co powinno być gwarancją, że prawa
człowieka staną się wszędzie na świecie
podstawową zasadą pracy dla dobra człowieka.
Kościół nie musi
zapewniać, jak bardzo ta sprawa wiąże się z jego
własnym posłannictwem we współczesnym świecie. Ona
także właśnie leży u samych podstaw pokoju społecznego
i międzynarodowego, jak temu dał wyraz Jan XXIII, Sobór
Watykański II, a z kolei Paweł VI w szczegółowych
dokumentach. Pokój sprowadza się w ostateczności do
poszanowania nienaruszalnych praw człowieka — dziełem
sprawiedliwości jest pokój — wojna zaś rodzi się z ich
pogwałcenia i łączy się zawsze z większym jeszcze
pogwałceniem tych praw. A jeśli prawa człowieka są
gwałcone w warunkach pokojowych, to staje się to szczególnie
dotkliwym i z punktu widzenia postępu niezrozumiałym przejawem walki
z człowiekiem, czego nie sposób pogodzić z żadnym
programem określającym siebie jako „humanistyczny”. A jakiż
program społeczny, polityczny, cywilizacyjny, mógłby
zrezygnować z takiego określenia? Żywimy głębokie
przekonanie, że nie ma takiego programu w dzisiejszym świecie, w
którym nawet na gruncie przeciwstawnych sobie
światopoglądów nie wysuwa się zawsze człowieka na
pierwszy plan.
Jeśli przeto pomimo takich
założeń prawa człowieka bywają na różny
sposób gwałcone, jeśli w praktyce jesteśmy świadkami
obozów koncentracyjnych, gwałtów, tortur, terroryzmu, a
także różnorodnych dyskryminacji, to musi to być
konsekwencją innych przesłanek, które podkopują, a
często niejako unicestwiają skuteczność humanistycznych
założeń owych współczesnych programów i
systemów. Nasuwa się wniosek o konieczności poddawania
tychże stałej rewizji właśnie pod kątem obiektywnych i
nienaruszalnych praw człowieka.
Deklaracja tych praw związana z
powstaniem Organizacji Narodów Zjednoczonych nie miała z
pewnością na celu tylko tego, aby odciąć się od
straszliwych doświadczeń ostatniej wojny światowej, ale także
i to, aby stworzyć podstawę do stałej rewizji programów,
systemów, ustrojów właśnie pod tym jednym, zasadniczym
kątem widzenia: jest nim dobro człowieka — osoby we wspólnocie
— które jako podstawowy wyznacznik dobra wspólnego musi
stanowić istotne kryterium wszystkich programów, systemów
czy ustrojów. W przeciwnym razie życie ludzkie również
i w warunkach pokojowych skazane jest na wielorakie niedole, a w parze z nimi
rozwijają się różne formy przemocy, totalizmu,
neokolonializmu, imperializmu, zagrażające równocześnie
współżyciu narodów. Jest bowiem rzeczą
znamienną, potwierdzoną wielokrotnie przez doświadczenia
dziejów, iż naruszanie praw człowieka idzie w parze z
gwałceniem praw, narodu, z którym człowiek bywa związany
organicznymi więzami jakby z rozległą rodziną.
Już w pierwszej połowie
niniejszego stulecia, w okresie narastających wówczas
totalizmów państwowych, które doprowadziły, jak
wiadomo, do straszliwej katastrofy wojennej, Kościół
sformułował wyraźnie swoje stanowisko wobec tych
ustrojów, które rzekomo na rzecz dobra wyższego, jakim jest
dobro państwa — historia zaś wykazała że jest to dobro
określonej tylko partii utożsamiającej siebie z
państwem33 — ograniczały prawa obywateli, pozbawiały ich
tych właśnie nienaruszalnych praw człowieka, które mniej
więcej w połowie naszego stulecia doczekały się
sformułowania na forum międzynarodowym. Radując się z tego
osiągnięcia wraz z wszystkimi ludźmi dobrej woli, z ludźmi
prawdziwie miłującymi sprawiedliwość i pokój,
Kościół świadom tego, że sama „litera” może
również zabijać, podczas gdy tylko „duch ożywia” (por. 2 Kor
3, 6), musi wraz z tymi ludźmi dobrej woli stale pytać, czy
Deklaracja praw człowieka, akceptacja ich „litery”, wszędzie oznacza
zarazem realizację ich „ducha”. Powstają bowiem uzasadnione obawy,
że bardzo często znajdujemy się jeszcze daleko od tej
realizacji, a niejednokrotnie duch życia społecznego i publicznego
pozostaje w bolesnej sprzeczności z deklarowaną „literą” praw
człowieka. Taki stan rzeczy, uciążliwy dla odnośnych
społeczeństw, czyniłby zarazem w szczególny sposób
odpowiedzialnymi wobec tychże społeczeństw, a zarazem wobec
dziejów człowieka tych, którzy do niego się
przyczyniają.
Sam podstawowy sens istnienia
państwa jako wspólnoty politycznej polega na tym, że całe
społeczeństwo, które je tworzy — w danym wypadku odnośny
naród — staje się niejako panem i władcą swoich
własnych losów. Ten sens nie zostaje urzeczywistniony, gdy na
miejsce sprawowania władzy z moralnym udziałem
społeczeństwa czy narodu, jesteśmy świadkami narzucania
władzy przez określoną grupę wszystkim innym członkom
tego społeczeństwa. Sprawy te są bardzo istotne w naszej epoce,
w której ogromnie wzrosła świadomość społeczna
ludzi, a wraz z tym potrzeba prawidłowego uczestniczenia obywateli w
życiu politycznym wspólnoty. Przy tym nie należy tracić z
oczu realnych warunków, w jakich znajdują się
poszczególne narody i konieczności sprężystej władzy
publicznej34. Są to zatem sprawy istotne z punktu widzenia
postępu samego człowieka i wszechstronnego rozwoju
człowieczeństwa.
Kościół zawsze
uczył obowiązku działania dla dobra wspólnego, przez to
samo starał się wychowywać dobrych obywateli w każdym
państwie. Kościół także uczył, że
podstawowym obowiązkiem władzy jest troska o dobro wspólne
społeczeństwa: stąd wynikają jej zasadnicze uprawnienia. Ale
właśnie w imię tych założeń obiektywnego
porządku etycznego, uprawnienia władzy nie mogą być
rozumiane inaczej, jak tylko na zasadzie poszanowania obiektywnych i
nienaruszalnych praw człowieka. Tylko wówczas bowiem owo dobro wspólne,
któremu służy w państwie władza, jest w pełni
urzeczywistniane, kiedy wszyscy obywatele mają pewność swoich
praw. Bez tego musi dochodzić do rozbicia społeczeństwa, do
przeciwstawiania się obywateli władzy albo też do sytuacji
ucisku, zastraszenia, zniewolenia, terroru, którego dowodów
dostarczyły totalitaryzmy naszego stulecia pod dostatkiem. Tak więc
zasada praw człowieka sięga głęboko w dziedzinę
wielorako rozumianej sprawiedliwości społecznej i staje się
podstawowym jej sprawdzianem w życiu organizmów politycznych.
Wśród tych praw wymienia
się — i z jakąż słusznością — prawo wolności
religijnej obok prawa wolności sumienia. Sobór Watykański
uznał za szczególnie potrzebne w związku z tym wypracowanie
obszernej deklaracji na ten temat. W dokumencie zatytułowanym Dignitatis
humanae35 znalazło wyraz nie tylko teologiczne ujęcie
zagadnienia, ale także ujęcie z punktu widzenia prawa natury — a
więc ze stanowiska „czysto ludzkiego”, w oparciu o te przesłanki,
jakie dyktuje samo doświadczenie człowieka, jego rozum oraz poczucie
ludzkiej godności. Z pewnością bowiem ograniczanie wolności
religijnej osób i wspólnot nie tylko jest bolesnym
doświadczeniem tychże osób i wspólnot, ale nade
wszystko godzi w samą godność człowieka niezależnie od
wyznawanej religii czy też światopoglądu. Godności
człowieka, jego obiektywnym uprawnieniom sprzeciwia się ograniczanie
wolności religijnej, jej naruszanie. Wspomniany dokument soborowy
dość jasno mówi, co jest takim ograniczaniem i naruszaniem
wolności religijnej. Z pewnością mamy tutaj do czynienia z
radykalną niesprawiedliwością wobec tego, co jest
szczególnie głębokie w człowieku, wobec tego, co jest
autentycznie ludzkie. Owszem, samo nawet zjawisko niewiary, areligijności,
ateizmu, jako zjawisko ludzkie, rozumie się tylko w relacji do zjawiska
religii i wiary. Trudno więc z „czysto ludzkiego” nawet punktu widzenia
przyjąć takie stanowisko, wedle którego tylko ateizm ma prawo
obywatelstwa w życiu publicznym i społecznym, a ludzie wierzący
niejako z zasady bywają zaledwie tolerowani czy też traktowani jako
obywatele „gorszej kategorii”, a nawet — co już także ma miejsce —
odmawia się im w ogóle prawa obywatelstwa.
Należy — bodaj pokrótce
— poruszyć i ten temat, bo i on wchodzi do całokształtu sytuacji
człowieka w świecie współczesnym, bo i on
również świadczy o tym, jak bardzo ta sytuacja jest
obciążona uprzedzeniami i wieloraką
niesprawiedliwością. Jeśli powstrzymujemy się od wchodzenia
w szczegóły tej właśnie dziedziny, w której
mielibyśmy do tego szczególne prawo i obowiązek, to przede
wszystkim z tej racji, że wraz z wszystkimi, którzy cierpią
udręki dyskryminacji i prześladowania dla Imienia Bożego,
kierujemy się wiarą w odkupieńczą moc Chrystusowego krzyża.
Jednak na mocy mego urzędu pragnę w imieniu wszystkich ludzi
wierzących na świecie zwrócić się do tych, od
których w jakikolwiek sposób zależy organizacja życia
społecznego i publicznego, z żarliwą prośbą o
uszanowanie religii i pracy Kościoła. Nie prosimy tu o żaden przywilej, ale o uszanowanie
elementarnego prawa. Urzeczywistnianie tego prawa jest jednym z podstawowych
sprawdzianów prawdziwego postępu człowieka w każdym
ustroju, społeczeństwie, systemie czy środowisku.
|