Analogia
5. Już u progu Nowego Testamentu
odzywa się w Ewangelii św. Łukasza swoisty dwugłos o
Bożym miłosierdziu, w którym mocnym echem rozbrzmiewa cała
starotestamentalna tradycja. Dochodzą tu do głosu owe treści
znaczeniowe, które związały się ze
zróżnicowanym słownictwem Ksiąg Starego Przymierza. Oto Maryja
na progu domostwa Zachariasza wielbi całą duszą
„chwałę Pana swego” za „Jego miłosierdzie”, które
„z pokolenia na pokolenie” staje się udziałem ludzi
żyjących w bojaźni Bożej. Następnie, wspominając
wybranie Izraela, głosi miłosierdzie, na które
„wspominał” stale Ten, który go wybrał5.
Z
kolei zaś przy narodzinach Jana Chrzciciela, w tymże samym domu,
ojciec jego, Zachariasz, błogosławiąc Boga Izraela,
sławi to miłosierdzie, jakie On „okaże ojcom naszym i wspomni
na swoje święte Przymierze” 6.
W
nauczaniu samego Chrystusa ten
odziedziczony ze Starego Testamentu obraz doznaje uproszczenia i
pogłębienia zarazem. Widać to może najlepiej na
przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15, 11-32), w
której słowo „miłosierdzie” nie pada ani razu,
równocześnie zaś sama istota miłosierdzia Bożego
wypowiedziana zostaje w sposób szczególnie przejrzysty.
Służy temu nie samo słownictwo, jak w Księgach
starotestamentalnych, ale analogia, która najpełniej pozwala
zrozumieć samą tajemnicę miłosierdzia, jakby
głęboki dramat rozgrywający się pomiędzy
miłością ojca a marnotrawstwem i grzechem syna.
Ten
syn, który otrzymuje od ojca przypadającą mu
część majątku i z tą częścią opuszcza
dom, aby w dalekich stronach wszystko roztrwonić „żyjąc
rozrzutnie”, to poniekąd człowiek wszystkich czasów,
począwszy od tego, który po raz pierwszy utracił dziedzictwo
łaski i sprawiedliwości pierwotnej. Analogia jest w tym miejscu
bardzo pojemna. Przypowieść dotyka pośrednio każdego
złamania przymierza miłości, każdej utraty łaski,
każdego grzechu. Mniej uwydatnia się w tej analogii
niewierność całego ludu Izraela, tak jak to miało miejsce w
tradycji prorockiej, ale również i tam sięga analogia
marnotrawnego syna. Ten syn „gdy wszystko wydał (...) zaczął
cierpieć niedostatek” tym bardziej, że „nastał ciężki
głód w owej krainie”, do której udał się,
opuszczając dom ojcowski. I w tym stanie rzeczy pragnął
pożywić się czymkolwiek, bodaj tym, czym „żywiły
się świnie”, które podjął się pasać u
„jednego z obywateli owej krainy”. Ale nawet tego nikt mu nie chciał
podać.
Analogia
wyraźnie przesuwa się ku wnętrzu człowieka. Dziedzictwo,
które otrzymał od ojca, było pewnym zasobem dóbr
materialnych; jednakże ważniejsza od tych dóbr była godność
syna w domu ojca. Sytuacja, w jakiej się znalazł wraz z utrata
owych dóbr, musiała mu uświadomić tę
właśnie utraconą godność. Nie myślał o tym w
przeszłości, wówczas kiedy domagał się od ojca
swojej część majątku, ażeby pójść z
nią w świat. I zdaje się nie uświadamiać sobie tego
nawet i teraz, kiedy mówi do siebie: „Iluż to najemników
mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę”! Mierzy
siebie miarą tych dóbr, które utracił, których
„nie ma”, podczas gdy najemnicy w domu jego ojca „mają”. Słowa te
świadczą przede wszystkim o stosunku do dóbr materialnych. A
jednak poza powierzchnią tych słów kryje się cały
dramat utraconej godności, świadomość zmarnowanego
synostwa.
I
wtedy przychodzi decyzja: „Zabiorę się i pójdę do mego
ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem
ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem,
uczyń mnie choćby jednym z najemników” (Łk 15, 18
n.). Te słowa odsłaniają głębiej sprawę
najistotniejsza. W synu marnotrawnym poprzez całokształt sytuacji
„materialnej”, w jakiej się znalazł na skutek swojej
lekkomyślności, na skutek grzechu, dojrzało poczucie utraconej
godności. Kiedy decyduje się pójść z powrotem do
domu rodzinnego i prosić ojca o przyjęcie — lecz nie na prawach syna,
ale najemnika — zewnętrznie biorąc zdaje się działać
ze względu na głód i nędzę, w jaką popadł,
jednakże motyw ten jest przeniknięty świadomością
głębszej utraty: być najemnikiem w domu własnego ojca,
to z pewnością głębokie upokorzenie i wstyd.
Uświadamia sobie, że nie ma prawa do niczego więcej, jak do
stanu najemnika w domu swojego ojca. Decyzja jego zastaje podjęta z
całym poczuciem tego, na co zasłużył i do czego jeszcze
może mieć prawo przy zachowaniu ścisłej
sprawiedliwości. Właśnie to rozumowanie ukazuje, iż w
centrum świadomości syna marnotrawnego znalazło się
poczucie utraconej godności, tej, która wynikała ze stosunku
syna do ojca. I z tak podjętą decyzją wyrusza w drogę.
W
przypowieści o synu marnotrawnym nie występuje ani razu słowo
„sprawiedliwość”, podobnie jak w tekście oryginalnym nie ma
też wyrażenia „miłosierdzie”. A jednak w sposób ogromnie
precyzyjny stosunek sprawiedliwości do tej miłości,
która objawia się jako miłosierdzie, zostaje wpisany w
samą treść ewangelicznej przypowieści. Tym jaśniej
widać, iż miłość staje się miłosierdziem
wówczas, gdy wypada jej przekroczyć ścisłą
miarę sprawiedliwości, ścisłą, a czasem nazbyt
wąską. Syn marnotrawny z chwilą utraty wszystkiego, co
otrzymał od ojca, zasługuje na to, ażeby — po powrocie —
pracując w domu ojca jako najemnik, zapracował na życie i
ewentualnie stopniowo dopracował się jakiegoś zasobu dóbr
materialnych, chyba nigdy już w, takiej ilości, w jakiej zostały
one przez niego roztrwonione. Tego domagałby się porządek
sprawiedliwości. Tym bardziej, że ów syn nie tylko
roztrwonił swoją część majątku, jaką
otrzymał od ojca, ale także dotknął i obraził
tego ojca całym swoim postępowaniem. Postępowanie to,
które w jego własnym poczuciu pozbawiło go godności syna,
nie mogło być obojętne dla ojca. Musiało go boleć.
Musiało go w jakiś sposób także obciążać.
Przecież chodziło w końcu o własnego syna. Tego zaś
stosunku żaden rodzaj postępowania nie mógł zmienić
ani zniszczyć. Syn marnotrawny jest tego świadom;
świadomość ta jednak każe mu tym wyraźniej
widzieć utraconą godność i prawidłowo oceniać
miejsce, jakie może mu jeszcze przysługiwać w domu ojca.
|