Kościół
stara się czynić miłosierdzie
14. Jezus Chrystus ukazał, że
człowiek nie tylko doświadcza i „dostępuje” miłosierdzia
Boga samego, ale także jest powołany do tego, ażeby sam
„czynił” miłosierdzie drugim: „Błogosławieni miłosierni,
albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5, 7).
Kościół znajduje w tych słowach wezwanie do czynu i stara
się „czynić miłosierdzie”. Jeśli wszystkie
błogosławieństwa z kazania na górze wskazują
drogę nawrócenia, przemiany życia, to
błogosławieństwo miłosiernych jest pod tym względem szczególnie
wymowne. Człowiek dociera do miłosiernej miłości Boga, do
Jego miłosierdzia o tyle, o ile sam przemienia się wewnętrznie w
duchu podobnej miłości w stosunku do bliźnich.
Ten
najistotniej ewangeliczny proces nie jest tylko jednorazowym przełomem
duchowym, ale całym stylem życia, istotną
właściwością chrześcijańskiego powołania.
Polega ono na stałym odkrywaniu i wytrwałym, pomimo wszystkich
trudności natury psychologicznej czy społecznej, urzeczywistnianiu miłości
jako siły jednoczącej i dźwigającej zarazem:
miłości miłosiernej, która jest ze swojej istoty
miłością twórczą. Miłość
miłosierna we wzajemnych stosunkach ludzi nigdy nie pozostaje aktem czy
też procesem jednostronnym. Nawet w wypadkach, w których wszystko
zdawałoby się wskazywać na to, że jedna strona tylko
obdarowuje, daje — a druga tylko otrzymuje, bierze — (jak np. w wypadku
lekarza, który leczy, nauczyciela, który uczy, rodziców,
którzy utrzymują i wychowują swoje dzieci, ofiarodawcy, który
świadczy potrzebującym), w istocie rzeczy zawsze również
i ta pierwsza strona jest obdarowywana. A w każdym razie także i ten,
który daje, może bez trudu odnaleźć siebie w pozycji
tego, który otrzymuje, który zostaje obdarowany, który
doznaje miłości miłosiernej, owszem, doznaje miłosierdzia.
Tutaj
Chrystus ukrzyżowany jest dla nas najwyższym wzorem,
natchnieniem, wezwaniem. W oparciu o ten przejmujący wzór
możemy z całą pokorą okazywać miłosierdzie drugim
wiedząc, że on przyjmuje je jako okazane sobie samemu (por. Mt
25, 35-40). W oparciu o ten wzór musimy też stale oczyszczać
wszelkie nasze działania i wszelkie intencje działań, w
których miłosierdzie bywa rozumiane i praktykowane w sposób
jednostronny: jako dobro czynione drugim. Tylko wówczas bowiem jest ono
naprawdę aktem miłości miłosiernej, gdy świadcząc
je, żywimy głębokie poczucie, iż równocześnie
go doznajemy ze strony tych, którzy je od nas przyjmują. Jeśli
tej dwustronności, tej wzajemności brak, wówczas czyny nasze
nie są jeszcze prawdziwymi aktami miłosierdzia. Wówczas nie
dokonało się jeszcze w pełni to nawrócenie,
którego drogę ukazał nam Chrystus swoim słowem i
przykładem aż po krzyż; wówczas też nie
uczestniczymy jeszcze całkowicie we wspaniałym źródle
miłości miłosiernej, które zostało nam przez
Niego objawione.
Tak
więc droga, jaką ukazał nam Chrystus w kazaniu na górze
poprzez błogosławieństwo miłosiernych, jest o wiele
bogatsza od tego, co nieraz w obiegowych sądach ludzkich słyszymy na
temat miłosierdzia. Sądy te uznają miłosierdzie jako akt
czy proces jednostronny, który zakłada i pozostawia dystans
pomiędzy czyniącym je a doznającym go, pomiędzy
dobroczyńcą a dobro-biorcą. I stąd dążenie i
żądanie, ażeby stosunki międzyludzkie i społeczne
wyzwalać od miłosierdzia, a opierać na samej
sprawiedliwości. Jednakże owe sądy o miłosierdziu nie
dostrzegają tego podstawowego związku pomiędzy
miłosierdziem a sprawiedliwością, o jakim mówi cała
tradycja biblijna, a nade wszystko mesjańskie posłannictwo Jezusa
Chrystusa. Autentyczne miłosierdzie jest jakby głębszym
źródłem sprawiedliwości. Jeśli ta ostatnia sama
z siebie zdolna jest tylko rozsądzać pomiędzy ludźmi,
rozdzielając wśród nich przedmiotowe dobra słuszną
miarą, to natomiast miłość, i tylko miłość
(także owa łaskawa miłość, którą nazywamy
„miłosierdziem”) zdolna jest przywracać człowieka samemu
człowiekowi.
Autentycznie
chrześcijańskie miłosierdzie jest zarazem jakby
doskonalszym wcieleniem „zrównania” pomiędzy ludźmi, a
więc także i doskonalszym wcieleniem sprawiedliwości, o
ile ta w swoich granicach dąży również do takiego
zrównania. Jednakże „zrównanie” przez
sprawiedliwość zatrzymuje się w kręgu dóbr
przedmiotowych związanych z człowiekiem, podczas gdy
miłość i miłosierdzie sprawiają, iż ludzie spotykają
się ze sobą w samym tym dobru, jakim jest człowiek z
właściwą mu godnością. Równocześnie
„zrównanie” ludzi przez miłość „łaskawą i
cierpliwą” (por. 1 Kor 13, 4) nie stanowi zatarcia
różnic: ten, kto daje — daje tym bardziej, gdy
równocześnie czuje się obdarowany przez tego, kto przyjmuje
jego dar; ten zaś, kto umie przyjąć ze świadomością,
że i on również przyjmując, świadczy dobro, ze swej
strony służy wielkiej sprawie godności osoby, która
najgłębiej może jednoczyć ludzi pomiędzy sobą.
Tak
więc miłosierdzie stale się nieodzownym czynnikiem kształtującym
stosunki wzajemne pomiędzy ludźmi w duchu najgłębszego
poszanowania wszystkiego, co ludzkie oraz wzajemnego braterstwa. Nie
sposób osiągnąć takiej więzi pomiędzy
ludźmi, jeśli te stosunki wymierzymy tylko miarą samej
sprawiedliwości. Musi ona w każdym zasięgu międzyludzkich
stosunków doznawać jakby dogłębnej „korekty” ze
strony owej miłości, która — jak głosi św.
Paweł — jest „łaskawa” i „cierpliwa”, czyli innymi słowy: nosi
znamiona miłości miłosiernej, tak istotne dla Ewangelii i
chrześcijaństwa. Przypomnijmy jeszcze, że owa miłosierna
miłość oznacza także tę serdeczną tkliwość
i czułość, która tak wyraziście przemawia do nas
ze słów przypowieści o synu marnotrawnym (por. Łk
15, 11-32), a szczególnie o owcy czy o drachmie zagubionej (por. Łk
15, 1-10). I dlatego też owa miłość miłosierna jest
szczególnie nieodzowna w stosunkach pomiędzy najbliższymi,
pomiędzy małżonkami, pomiędzy rodzicami i dziećmi,
pomiędzy przyjaciółmi, jest nieodzowna w wychowaniu i
duszpasterstwie.
Jednakże
zasięg jej tutaj się nie kończy. Jeśli Paweł VI wielokrotnie
wskazywał na „cywilizację miłości” 12 jako na cel,
do którego winny zmierzać wszelkie wysiłki w dziedzinie
społecznej i kulturalnej, a także ekonomicznej i politycznej, to
wypada z kolei powiedzieć, że osiągnięcie tego celu nigdy
nie będzie możliwe, jeżeli w naszych koncepcjach i realizacjach
dotyczących tych rozległych i złożonych dziedzin ludzkiego
współżycia będziemy się zatrzymywać przy
zasadzie „oko za oko i ząb za ząb” (Mt 5, 38), a nie postaramy
się jej zasadniczo przetworzyć i uzupełnić innym duchem. W
tym kierunku prowadzi nas też niewątpliwie Sobór
Watykański II, gdy tyle razy mówiąc o potrzebie tworzenia
świata „bardziej ludzkiego” 13 — misję Kościoła
w świecie współczesnym upatruje właśnie w realizacji
tego zadania. Ów ludzki świat nie może stawać się
bardziej ludzkim, jeśli nic wprowadzimy w wieloraki zakres
stosunków międzyludzkich, a także stosunków
społecznych, wraz ze sprawiedliwością, owej „miłości
miłosiernej”, która stanowi mesjańskie orędzie Ewangelii.
Ów
ludzki świat może stawać się „bardziej ludzkim” tylko
wówczas, gdy we wzajemne stosunki, które kształtują
jego moralne oblicze, wprowadzimy moment przebaczenia, tak istotny dla
Ewangelii. Przebaczenie świadczy o tym, że w świecie jest obecna
miłość potężniejsza niż grzech.
Przebaczenie też stanowi podstawowy warunek pojednania — nie tylko w
stosunku Boga do człowieka, ale także w stosunkach wzajemnych
pomiędzy ludźmi. Świat, z którego wyeliminujemy
przebaczenie, może być tylko światem zimnej, bezwzględnej
sprawiedliwości, w imię której każdy będzie
dochodził swych praw w stosunku do drugiego, a drzemiące w
człowieku egoizmy różnego gatunku mogą albo zamienić
życie i współżycie ludzi w system ucisku słabszych
przez silniejszych, albo też w arenę nieustannej walki jednych
przeciw drugim.
Dlatego
też Kościół za swój naczelny obowiązek na
każdym, a zwłaszcza na współczesnym etapie
dziejów, musi uznać głoszenie i wprowadzenie w życie
tajemnicy miłosierdzia objawionej do końca w Jezusie Chrystusie.
Tajemnica ta stanowi nie tylko dla samego Kościoła jako
wspólnoty widzących, ale także poniekąd dla wszystkich
ludzi, źródło życia innego niż to, jakie może
zbudować człowiek pozostawiony samym siłom działającej
w nim trojakiej pożądliwości (por. 1 J 2, 16). To w
imię tej właśnie tajemnicy Chrystus uczy nas stale przebaczenia.
Ile razy powtarzamy słowa tej modlitwy, której On sam nas
nauczył, prosimy „odpuść nam nasze winy, jako i my
odpuszczamy naszym winowajcom”, tym, którzy przeciw, nam zawinili (Mt
6, 12). Trudno wręcz wypowiedzieć, jak głębokie jest
znaczenie postawy, którą te słowa wyrażają sobą
i kształtują. Ile one mówią każdemu człowiekowi
o drugim człowieku, a zarazem i o nim samym! Świadomość,
że jesteśmy zwykle wzajemnie wobec siebie dłużnikami, idzie
w parze z wezwaniem do tej braterskiej solidarności, której
św. Paweł dał wyraz w zwięzłym wezwaniu: „Jeden
drugiego brzemiona noście” (Ga 6, 2). Jakaż w tym zawiera
się lekcja pokory wobec człowieka równocześnie
bliźniego i siebie samego — jakaż szkoła dobrej woli współżycia
na każdy dzień i w różnych warunkach naszego bytowania!
Gdybyśmy odrzucili tę lekcję — cóż pozostałoby
z jakiegokolwiek „humanistycznego” programu życia i wychowania?
Chrystus
tak bardzo nalega na konieczność przebaczania drugiemu, że
Piotrowi pytającemu, do ilu razy winien jest przebaczyć
bliźniemu, wskazuje symboliczną cyfrę: „siedemdziesiąt
siedem razy” (Mt 18, 22), chcąc przez to powiedzieć, że
powinien umieć przebaczać każdemu za każdym razem.
Oczywiście, że to tak szczodrze wymagane przebaczenie nie niweczy
obiektywnych wymagań sprawiedliwości. Właściwie
rozumiana sprawiedliwość stanowi poniekąd cel przebaczenia. W
żadnym miejscu orędzia ewangelicznego ani przebaczenie, ani też
miłosierdzie jako jego źródło, nie oznacza pobłażliwości
wobec zła, wobec zgorszenia, wobec krzywdy czy zniewagi wyrządzonej.
W każdym wypadku naprawienie tego zła, naprawienie zgorszenia,
wyrównanie krzywdy, zadośćuczynienie za zniewagę, jest
warunkiem przebaczenia.
Tak
więc podstawowa struktura sprawiedliwości wkracza zawsze na obszar
miłosierdzia. To ostatnie posiada jednakże moc wypełnienia
sprawiedliwości nową treścią. Treść ta
najprościej i najpełniej uwydatnia się w przebaczeniu. Ono
bowiem ukazuje, iż poza całym procesem „wyrównawczym” czy
też „rozejmowym”, który właściwy jest dla samej
sprawiedliwości, dochodzi do głosu miłość, czyli
afirmacja człowieka. Spełnienie zaś warunków
sprawiedliwości jest nade wszystko nieodzowne, ażeby ta miłość
mogła niejako odsłonić swoje oblicze. Tak jak na to już
zwracaliśmy uwagę przy analizie przypowieści o synu
marnotrawnym, ten, kto przebacza i ten, który dostępuje
przebaczenia, spotykają się z sobą w jednym zasadniczym
punkcie: tym punktem jest godność, czyli istotna wartość
człowieka, która nie może być zagubiona, której
potwierdzenie czy odnalezienie stanowi tez źródło
największej radości (por. Łk 15, 32).
Kościół
przeto słusznie uważa za swoją powinność, za
powinność swojego posłannictwa, strzec prawdziwości
przebaczenia w życiu i postępowaniu, w wychowaniu i
duszpasterstwie. Strzeże zaś nie inaczej, jak strzegąc tego źródła
— czyli tajemnicy miłosierdzia Boga samego objawionej w Jezusie
Chrystusie.
U
podstaw posłannictwa Kościoła w tych wszystkich dziedzinach, o
jakich mówią tak liczne wskazania ostatniego Soboru oraz całe
wielowiekowe doświadczenie apostolstwa, znajduje się nie co innego,
jak tylko owo czerpanie ze zdrojów zbawienia (por. Iz 12, 3),
które wyznacza wielorakie kierunki posłannictwa Kościoła
w życiu poszczególnych chrześcijan, poszczególnych
wspólnot, a także całej wielkiej społeczności Ludu
Bożego. Nie może ono być spełnienie inaczej jak tylko w
duchu tego ubóstwa do jakiego wezwał nas Pan swoim słowem i
przykładem: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 10, 8),
aby na tych wszystkich drogach życia i posługiwania
Kościoła, poprzez ewangeliczne ubóstwi sług i szafarzy
oraz całego ludu, który daje świadectwo „wielkim dziełom”
swojego Pana, objawił się tym bardziej Bóg „bogaty w
miłosierdzie”.
|