Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library
Boleslaw Prus
Faraon

IntraText CT - Text

  • TOM DRUGI
    • ROZDZIAL SIODMY
Previous - Next

Click here to hide the links to concordance

ROZDZIAL SIODMY

Na drugi dzien ksiaze wstal pozno, sam wykapal sie i ubral, i kazal przyjsc do siebie Tutmozisowi.

Wystrojony, namaszczony wonnosciami elegant ukazal sie natychmiast, pilnie przypatrujac sie ksieciu, aby poznac, w jakim jest humorze, i odpowiednio do tego ulozyc swoja fizjognomie.

Ale na twarzy Ramzesa malowalo sie tylko znuzenie.

- Coz - spytal Tutmozisa ziewajac - czy jestes pewny, ze urodzil mi sie syn?

- Mam te wiadomosc od swietego Mefresa.

- Oho!... Od jakze to dawna prorocy zajmuja sie moim domem?

- Od czasu kiedy wasza dostojnosc okazujesz im swoja laske.

- Tak?... - spytal ksiaze i zamyslil sie. Przypomnial sobie wczorajsza scene w swiatyni Astoreth i porownywal ja z podobnymi zjawiskami w swiatyni Hator. "Wolano na mnie - mowil do siebie - i tu, i tam. Ale tam moja cela byla bardzo ciasna i grube mury, tu zas wolajacy, a wlasciwie Kama mogla schowac sie za kolumne i szeptac... Wreszcie tu bylo strasznie ciemno, a w mojej celi widno..." Nagle rzekl do Tutmozisa:

- Kiedyz sie to stalo?

- Kiedy urodzil sie dostojny syn twoj?... Podobno juz z dziesiec dni temu... Matka i dziecko zdrowe, doskonale wygladaja... Przy urodzeniu byl sam Menes, lekarz twojej czcigodnej matki i dostojnego Herhora...

- No, no... - odparl ksiaze i znowu myslal:

"Dotykano mnie tu i tam jednakowo zrecznie... Czy byla jaka roznica?... Zdaje sie, ze byla, moze dlatego, ze tu bylem, a tam nie bylem przygotowany na zobaczenie cudu... Ale tu pokazano mi drugiego m n i e, czego tam nie potrafili zrobic... Bardzo madrzy sa kaplani!... Ciekawym, kto mnie tak dobrze udawal, bozek czy czlowiek?... O, bardzo madrzy sa kaplani i nawet nie wiem, ktorym z nich lepiej wierzyc: naszym czy fenickim?..."

- Sluchaj, Tutmozis - rzekl glosno - sluchaj, Tutmozis... Trzeba, azeby tu przyjechali... Musze przecie zobaczyc mego syna... Nareszcie juz nikt nie bedzie mial prawa uwazac sie za lepszego ode mnie...

- Czy zaraz maja przyjechac dostojna Sara z synem?...

- A niech przyjada jak najpredzej, jezeli tylko zdrowie im pozwoli. W granicach palacu jest duzo wygodnych budowli. Trzeba wybrac miejsce wsrod drzew, zaciszne i chlodne, gdyz nadchodzi czas upalow... Niechze i ja pokaze swiatu mego syna!...

I znowu wpadl w zadume, ktora nawet zaczela niepokoic Tutmozisa.

"Tak, madrzy sa! - myslal Ramzes. - Ze lud oszukuja, nawet grubymi sposobami, o tym wiedzialem. Biedny swiety Apis! Ile on ukluc dostaje w czasie procesji, kiedy chlopi leza przed nim na brzuchach... Ale azeby oszukiwali mnie, temu bym nie uwierzyl... Glosy bogow, niewidzialne rece, czlowiek oblewany smola to byly przegrywki!... Po czym nastapila piesn Pentuera: o ubytku ziemi i ludnosci, o urzednikach, Fenicjanach, a wszystko - azeby obmierzic mi wojne.."

- Tutmozisie - rzekl nagle.

- Padam przed toba na twarz...

- Trzeba powoli sciagnac pulki z nadmorskich miast - tutaj... Chce zrobic przeglad i wynagrodzic ich wiernosc.

- A my, szlachta, nie jestesmy ci wierni? - spytal zmieszany Tutmozis.

- Szlachta i wojsko to jedno.

- A nomarchowie, urzednicy?...

- Wiesz, Tutmozis, ze nawet i urzednicy sa wierni - mowil ksiaze. - Co mowie, nawet Fenicjanie!... Chociaz na wielu innych stanowiskach sa zdrajcy...

- Przez bogi, ciszej!... - szepnal Tutmozis i lekliwie wyjrzal do drugiej komnaty.

- Oho!... - smial sie ksiaze - skadze ta trwoga? Wiec i dla ciebie nie jest tajemnica, ze mamy zdrajcow...

- Wiem, o kim wasza dostojnosc mowisz - odparl Tutmozis - bo zawsze byles zle uprzedzony...

- Do kogo?...

- Do kogo!... Domyslam sie. Ale sadzilem, ze po ugodzie z Herhorem, po dlugim pobycie w swiatyni...

- Coz swiatynia?... I tam, i w calym zreszta kraju przekonywalem sie zawsze o jednym, ze najlepsze ziemie, najdzielniejsza ludnosc i niezmierne bogactwa nie sa wlasnoscia faraona...

- Ciszej !... ciszej !... - szeptal Tutmozis.

- Alez ciagle milcze, ciagle mam twarz pogodna, wiec pozwol mi sie wygadac choc ty... Zreszta nawet w najwyzszej radzie mialbym prawo powiedziec, ze w tym Egipcie, ktory niepodzielnie nalezy do mego ojca ja jego nastepca i namiestnik, musialem pozyczyc sto talentow od jakiegos tyryjskiego ksiazatka... Nie jestze to hanba!...

- Ale skadze ci to dzis przyszlo?... - szeptal Tutmozis, pragnac jak najrychlej zakonczyc niebezpieczna rozmowe.

- Skad?... - powtorzyl ksiaze i umilkl, aby znowu pograzyc sie w zadumie.

"Niewiele jeszcze znaczyloby - myslal - gdyby tylko mnie oszukiwali: jestem dopiero nastepca faraona i nie do wszystkich tajemnic moge byc dopuszczany. Ale kto mi powie, ze oni w taki sam sposob nie postepowali z moim czcigodnym ojcem?... Trzydziesci kilka lat ufal im nieograniczenie, korzyl sie przed cudami, skladal hojne ofiary bogom, po to... azeby jego majatek i wladza przeszla w rece ambitnych filutow... I nikt mu oczu nie otworzyl... Boc faraon nie moze, jak ja, wchodzic w nocy do swiatyn fenickich, bo w koncu do jego swiatobliwosci nikt nie ma przystepu...

A kto mnie dzis zapewni, ze kaplanstwo nie dazy do obalenia tronu, jak to powiedzial Hiram?... Wszakze ojciec ostrzegl mnie, ze Fenicjanie sa najprawdomowniejsi, gdy maja w tym interes. I z pewnoscia, ze maja interes, azeby nie byc wypedzonymi z Egiptu i nie dostac sie pod wladze Asyrii... Asyria, stado wscieklych lwow!... Kedy oni przejda, nic nie zostanie oprocz zwalisk i trupow, jak po pozarze!...

Nagle Ramzes podniosl glowe: z daleka dolecial go odglos fletow i rogow.

- Co to znaczy? - zapytal Tutmozisa.

- Wielka nowina!... - odparl dworak z usmiechem. - Azjaci witaja znakomitego pielgrzyma, az z Babilonu...

- Z Babilonu?... Kto on?...

- Nazywa sie Sargon...

- Sargon?... - przerwal ksiaze. - Sargon!... aha! cha!... - zaczal sie smiac. - Czymze on jest?...

- Ma byc wielkim dostojnikiem na dworze krola Assara. Prowadzi ze soba dziesiec sloni, stada najpiekniejszych rumakow pustynnych, tlumy niewolnikow i slug.

- A po co on tu przyjezdza?

- Poklonic sie cudownej bogini Astoreth, ktora czci cala Azja - odparl Tutmozis.

- Cha!... cha!... cha!... - smial sie ksiaze przypomniawszy sobie zapowiedz Hirama o przyjezdzie asyryjskiego posla. - Sargon... cha!... cha!... Sargon, powinowaty krola Assara, zrobil sie nagle tak poboznym, ze na cale miesiace puszcza sie w niewygodna podroz, byle uczcic boginia Astoreth w Pi-Bast... Alez w Niniwie znalazlby wiekszych bogow i uczenszych kaplanow... Cha!... cha! cha!

Tutmozis ze zdumieniem patrzyl na ksiecia.

- Co tobie, Ramzesie?...

- Oto cud! - mowil ksiaze - jakiego chyba nie zapisaly kroniki zadnej swiatyni... Tylko pomysl, Tutmozisie... W chwili gdy najbardziej zastanawiasz sie nad pytaniem: w jaki sposob zlapac zlodzieja, ktory cie wciaz okrada? - w takiej chwili - ow zlodziej znowu pakuje rece do twojej skrzyni, w twoich oczach, przy tysiacu swiadkow... Cha! cha! cha!... Sargon - pobozny pielgrzym!...

- Nic nie rozumiem... - szeptal zaklopotany Tutmozis.

- I nie potrzebujesz rozumiec - odparl namiestnik. - Zapamietaj tylko, ze Sargon przyjechal tu na pobozne praktyki do swietej Astoreth...

- Zdaje mi sie, ze wszystko, o czym mowisz - rzekl znizajac glos Tutmozis - ze wszystko to sa rzeczy bardzo niebezpieczne...

- Totez nie wspominaj o nich nikomu.

- Ze ja nie wspomne, tego chyba jestes pewny, ale czy ty, ksiaze, sam sie nie zdradzisz... Jestes predki jak blyskawica....

Nastepca polozyl mu reke na ramieniu.

- Badz spokojny - rzekl patrzac mu w oczy. - Obyscie mi tylko dochowali wiernosci, wy, szlachta i wojsko, a zobaczycie dziwne wypadki i... skoncza sie dla was ciezkie czasy!...

- Wiesz, ze zginiemy na twoj rozkaz - odparl Tutmozis kladac reke na piersiach. Na jego obliczu byla tak niezwykla powaga, iz ksiaze zrozumial, wreszcie nie po raz pierwszy, ze w tym rozhukanym elegancie kryje sie dzielny maz, na ktorego mieczu i rozumie mozna polegac.

Od tej pory ksiaze nigdy juz nie prowadzil z Tutmozisem tak dziwnej rozmowy. Ale wierny przyjaciel i sluga odgadl, ze poza przyjazdem Sargona kryja sie jakies wielkie interesa panstwowe, samowolnie rozstrzygane przez kaplanow.

Zreszta od pewnego czasu cala egipska arystokracja, nomarchowie, wyzsi urzednicy i dowodcy, bardzo cicho, ale to bardzo cicho, szeptali miedzy soba, ze nadchodza wazne wypadki. Fenicjanie bowiem pod przysiega dochowania tajemnicy opowiadali im o jakowychs traktatach z Asyria, przy ktorych Fenicja zginie, a Egipt okryje sie hanba i bodaj ze kiedys stanie sie lennikiem Asyrii.

Wzburzenie miedzy arystokracja bylo ogromne, lecz nikt sie nie zdradzil. Owszem, zarowno na dworze nastepcy, jak i u nomarchow Dolnego Egiptu, bawiono sie doskonale. Mozna bylo sadzic, ze wraz z goracem spadlo na nich szalenstwo nie tylko zabaw, ale rozpusty. Nie bylo dnia bez igrzysk, uczt i triumfalnych pochodow, nie bylo nocy bez iluminacji i wrzaskow. Nie tylko w Pi-Bast, ale w kazdym miescie wytworzyla sie moda przebiegania ulic z pochodniami, muzyka, a nade wszystko z pelnymi dzbanami. Wpadano do domow i wyciagano spiacych mieszkancow na pijatyke, a ze Egipcjanie mieli duzy pociag do hulanek, wiec bawil sie, kto zyl.

Przez czas pobytu Ramzesa w swiatyni Hator Fenicjanie zdjeci jakims panicznym strachem spedzali dnie na modlitwach i wszystkim odmawiali kredytu. Lecz po rozmowie Hirama z namiestnikiem poboznosc i ostroznosc nagle opuscila Fenicjan i zaczeli panom egipskim hojniej udzielac pozyczek anizeli kiedykolwiek.

Takiej obfitosci zlota i towarow, jaka zapanowala w Dolnym Egipcie, a nade wszystko tak malych procentow, nie pamietali najstarsi ludzie.

Surowy i madry stan kaplanski zwrocil uwage na szalenstwa najwyzszych klas spolecznych. Lecz omylili sie w ocenianiu jego zrodel, a swiety Mentezufis, ktory co kilka dni wysylal raport do Herhora, wciaz donosil mu, ze nastepca, znudzony praktykami religijnymi w swiatyni Hator, bawi sie teraz bez pamieci, a wraz z nim cala arystokracja.

Dostojny minister nawet nie odpowiadal na te wzmianki, co dowodzilo, ze hulatyke ksiecia uwaza za rzecz naturalna, a moze nawet pozyteczna.

Przy takim nastroju najblizszego otoczenia Ramzes zyskal duzo swobody. Prawie kazdego wieczora, gdy przepici winem dworzanie zaczynali tracic swiadomosc, ksiaze - wymykal sie z palacu.

Okryty ciemnym burnusem oficera, przebiegal puste ulice i wydostawal sie za miasto, do ogrodow swiatyni Astoreth.

Tam odnajdywal swoja lawke naprzeciw palacyku Kamy i ukryty miedzy drzewami patrzyl na plonace pochodnie, sluchal spiewu wielbicieli kaplanki i - marzyl o niej.

Ksiezyc wschodzil coraz pozniej, zblizajac sie do nowiu, noce byly szare, efekta swietlne przepadly, ale Ramzes mimo to wciaz widzial jasnosc owej pierwszej nocy i slyszal namietne strofy Greka.

Nieraz powstawal z lawki, azeby wprost pojsc do mieszkania Kamy, ale ogarnial go wstyd. Czul on, ze nie wypada nastepcy tronu ukazywac sie w domu kaplanki, ktora odwiedzal kazdy pielgrzym, byle zlozyl hojniejsza dla swiatyni ofiare. Co dziwniejsza - bal sie, azeby widok Kamy, otoczonej dzbanami i nieszczesliwymi wielbicielami, nie zatarl mu cudownego obrazu ksiezycowej nocy. Wowczas gdy ja przyslal Dagon, azeby odwrocic gniew ksiecia, Kama wydala sie Ramzesowi mloda dziewczyna, dosyc powabna, dla ktorej jednak mozna nie stracic glowy. Lecz gdy pierwszy raz w zyciu on, wodz i namiestnik, musial siedziec pod domem kobiety, gdy go rozmarzyla noc, gdy uslyszal gorace oswiadczyny innego mezczyzny, wtedy, takze pierwszy raz w zyciu, zrodzilo sie w nim szczegolne uczucie: mieszanina pozadania, tesknoty i zazdrosci.

Gdyby mogl miec Kame na kazde zawolanie, sprzykrzylaby sie mu bardzo predko, a moze nawet nie ubiegalby sie za nia. Ale smierc stojaca na progu jej sypialni, zakochany spiewak, a nareszcie to upokarzajace stanowisko najwyzszego dostojnika wobec kaplanki, wszystko to wytwarzalo sytuacje Ramzesowi dotychczas nie znana, a wiec ponetna.

I oto dlaczego, prawie co wieczor, od dziesieciu dni przychodzil do ogrodow bogini Astoreth zaslaniajac twarz wobec przechodniow.

Pewnego wieczoru, kiedy na uczcie w swoim palacu wypil duzo wina, Ramzes wymknal sie ze stanowczym zamiarem. Powiedzial sobie, ze dzisiaj wejdzie do mieszkania Kamy, a jej wielbiciele - niech sobie spiewaja pod oknami.

Szedl predko przez miasto, lecz w ogrodach nalezacych do swiatyni zwolnil kroku: znowu bowiem uczul wstyd.

"Czy slyszano kiedykolwiek - myslal - azeby nastepca faraona biegal za kobietami jak biedny pisarz, ktory znikad nie moze pozyczyc dziesieciu drachm? Wszystkie przychodzily do mnie, wiec i ta powinna przyjsc..."

I juz chcial wrocic.

"A jednak ta nie moze przyjsc - mowil w duchu - gdyz zabiliby ja..."

Stanal i wahal sie.

"Kto by ja zabil?... Hiram, ktory w nic nie wierzy, czy Dagon, ktory juz sam nie wie, czym jest?... Tak, ale jest tu mnostwo innych Fenicjan i przewijaja sie setki tysiecy pielgrzymow fanatycznych i dzikich. W oczach tych glupcow Kama odwiedzajac mnie popelnilaby swietokradztwo

Wiec znowu poszedl w strone palacyku kaplanki. Ani pomyslal, ze jemu grozic tu moze niebezpieczenstwo. Jemu, ktory nie wydobywajac miecza, samym spojrzeniem caly swiat moze powalic do swych stop. On, Ramzes, i niebezpieczenstwo!...

Gdy ksiaze wyszedl sposrod drzew, spostrzegl, ze dom kaplanki jest bardziej oswietlony i halasliwszy niz zwykle. Istotnie w pokojach i na tarasach bylo pelno gosci, a i dokola palacyku krecil sie tlum.

"Co to za banda?" - pomyslal ksiaze.

Zebranie bylo niecodzienne. Niedaleko stal ogromny slon dzwigajacy na grzbiecie zlocona lektyke z purpurowymi frankami. Obok slonia rzalo, kwiczalo i w ogole niecierpliwilo sie kilkanascie koni o grubych szyjach i nogach, z przewiazanymi u dolu ogonami, z metalowymi niby-helmami na glowach.

Miedzy niespokojnymi, prawie dzikimi zwierzetami krecilo sie kilkudziesieciu ludzi, jakich Ramzes jeszcze nie widzial. Mieli oni kudlate wlosy, wielkie brody, spiczaste czapki z klapami na uszach. Jedni byli odziani w dlugie szaty z grubego sukna, spadajace do kostek, inni w krotkie surduty i spodnie, a niektorzy - w buty z cholewami. Wszystko to bylo uzbrojone w miecze, luki i wlocznie.

Na widok tych cudzoziemcow, silnych, niezgrabnych, smiejacych sie ordynaryjnie, cuchnacych lojem i gadajacych nieznanym a twardym jezykiem, w ksieciu zagotowalo sie. Jak lew, kiedy zobaczy obce zwierze, choc nieglodny, zabiera sie jednak do skoku, tak Ramzes, chociaz ludzie ci nic mu nie zawinili, uczul do nich straszna nienawisc. Draznil go ich jezyk, ich ubiory, ich zapach, nawet ich konie. Krew uderzyla mu do glowy i siegnal po miecz, aby wpasc na tych ludzi i wymordowac ich i ich zwierzeta. Ale ocknal sie.

"Set rzucil na mnie urok?..." - pomyslal.

W tej chwili przeszedl kolo niego nagi Egipcjanin w czepcu na glowie i opasce dokola bioder. Ksiaze czul, ze ten czlowiek jest mu mily, nawet drogi w tej chwili, bo to Egipcjanin. Wydobyl z worka zloty pierscionek wartosci kilkunastu drachm i dal go niewolnikowi.

- Sluchaj - spytal - co to za ludzie?

- Asyryjczycy - szepnal Egipcjanin i nienawisc blysnela mu w oczach.

- Asyryjczycy!... - powtorzyl ksiaze. - Wiec to sa Asyryjczycy?... A co oni tu robia?...

- Ich pan, Sargon, zaleca sie do kaplanki, do swietej Kamy, a oni go pilnuja... Oby ich trad stoczyl, swinskich synow...

- Mozesz odejsc.

Nagi czlowiek nisko uklonil sie Ramzesowi i pobiegl zapewne do kuchni.

"Wiec to sa Asyryjczycy?... - myslal ksiaze przypatrujac sie dziwacznym postaciom i wsluchujac w nienawistny, choc niezrozumialy jezyk. - Wiec Asyryjczycy juz sa nad Nilem, azeby zbratac sie z nami czy oszukac nas, a ich dostojnik Sargon zaleca sie do Kamy?..."

Zawrocil do domu. Jego rozmarzenie zgaslo przy blasku nowej, choc dopiero budzacej sie namietnosci. On, czlowiek szlachetny i lagodny, poczul smiertelna nienawisc do odwiecznych wrogow Egiptu, z ktorymi zetknal sie po raz pierwszy.

Kiedy po opuszczeniu swiatyni Hator i rozmowie z Hiramem poczal rozmyslac o rozpoczeciu wojny z Azja, to byly tylko rozmyslania. Egipt potrzebowal ludzi, a faraon skarbow, a ze wojna byla najlatwiejszym sposobem zdobycia ich, ze wreszcie dogadzala jego potrzebie slawy, wiec projektowal sobie wojne.

Ale w tej chwili nie obchodzily go skarby, niewolnicy ani slawa, bo odezwal sie w nim potezniejszy nad wszystko glos nienawisci. Faraonowie tak dlugo walczyli z Asyryjczykami, obie strony tyle przelaly krwi, walka tak glebokie zapuscila korzenie w serca, ze ksiaze na sam widok zolnierzy asyryjskich chwytal za miecz. Zdawalo sie, ze wszystkie duchy poleglych wojownikow, wszystkie ich trudy i cierpienia zmartwychwstaly w duszy krolewskiego dzieciecia i wolaly o zemste.

Gdy ksiaze wrocil do palacu, wezwal Tutmozisa. Jeden z nich byl przepity, drugi wsciekly.

- Czy wiesz, com teraz widzial? - rzekl ksiaze do ulubienca.

- Moze ktory z kaplanow... - szepnal Tutmozis.

- Widzialem Asyryjczykow... O bogowie!... Com ja uczul... Coz to za podly lud... Ciala ich, od stop do glow okrecone welna jak dzikich zwierzat, smierdza starym lojem, a co to za mowa, jakie brody, wlosy!...

Szybko chodzil po komnacie, zadyszany, rozgoraczkowany.

- Myslalem - mowil Ramzes - ze pogardzam zlodziejstwami pisarzy, obluda nomarchow, ze nienawidze chytrych i ambitnych kaplanow... Mialem wstret do Zydow i lekalem sie Fenicjan... Ale dzis przekonywam sie, ze tamto byly zabawki. Teraz dopiero wiem, co to jest nienawisc, kiedym zobaczyl i uslyszal Asyryjczykow, teraz rozumiem, dlaczego pies rozdziera kota, ktory mu przeszedl droge...

- Do Zydow i Fenicjan przywykles, wasza dostojnosc, Asyryjczykow spotkales po raz pierwszy - wtracil Tutmozis.

- Glupstwo Fenicjanie!... - ciagnal jakby do siebie ksiaze. - Fenicjanin, Filistyn, Saszu, Libijczyk, nawet Etiopa, to jakby czlonkowie naszej rodziny. Kiedy nie placa danin, gniewamy sie na nich, gdy zaplaca, zapominamy...

Ale Asyryjczyk jest to cos tak obcego, tak wrogiego, ze... Nie bede szczesliwym, dopoki nie ujrze pola zaslanego ich trupami, dopoki nie nalicze ze sto tysiecy odcietych rak...

Tutmozis nigdy nie widzial Ramzesa w podobnym nastroju.

 




Previous - Next

Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library

Best viewed with any browser at 800x600 or 768x1024 on Tablet PC
IntraText® (V89) - Some rights reserved by EuloTech SRL - 1996-2007. Content in this page is licensed under a Creative Commons License