ROZDZIAL
DZIEWIATY
Byl juz miesiaca
Tot (koniec czerwca, poczatek lipca). W miescie Pi-Bast i jego okolicach zaczal
zmniejszac sie naplyw ludnosci z powodu goraca. Ale na dworze Ramzesa wciaz
jeszcze bawiono sie i rozpowiadano o wypadkach w cyrku Dworzanie wychwalali
odwage ksiecia, niezreczni podziwiali sile Sargona, kaplani z powaznymi minami
szeptali, ze jednak nastepca tronu nie powinien byl mieszac sie do walki z
bykami. Od tego bowiem sa inni ludzie, platni i bynajmniej nie cieszacy sie
publicznym szacunkiem.
Ramzes albo nie
slyszal tych rozmaitych zdan, albo nie zwracal na nie uwagi. W jego pamieci z widowiska
utrwalily sie dwa epizody: Asyryjczyk wydarl mu zwyciestwo nad bykiem i -
umizgal sie do Kamy, ktora bardzo zyczliwie przyjmowala jego. zaloty!
Poniewaz nie
wypadalo mu sprowadzac do siebie fenickiej kaplanki, wiec pewnego dnia wyslal
do niej list, w ktorym donosil, ze chce ja zobaczyc, i pytal: kiedy go
przyjmie? Przez tego samego poslanca Kama odpowiedziala, ze bedzie czekac na
niego dzis wieczorem.
Ledwie ukazaly
sie gwiazdy, ksiaze w najwiekszej tajemnicy, wedlug swego przekonania, wysunal
sie z palacu i poszedl.
Ogrod swiatyni
Astoreth byl prawie pusty, szczegolniej w okolicach otaczajacych dom kaplanki.
Dom byl cichy i palilo sie w nim zaledwie pare swiatelek.
Kiedy ksiaze
niesmialo zapukal, kaplanka otworzyla mu sama. W ciemnym przysionku ucalowala
mu rece szepczac, ze umarlaby, gdyby wtedy, w cyrku, rozjuszone zwierze zrobilo
mu jaka krzywde.
- Ale teraz
musisz byc spokojna - odparl z gniewem nastepca - skoro ocalil mnie twoj
kochanek...
Kiedy weszli do
komnaty oswietlonej, ksiaze spostrzegl, ze Kama placze.
- Coz to znaczy?
- zapytal.
- Odwrocilo sie
ode mnie serce pana mego - rzekla. - A moze i slusznie...
Nastepca gorzko
rozesmial sie.
- Wiec juz jestes
jego kochanka czy dopiero masz nia zostac ty, swieta dziewico?...
- Kochanka?...
nigdy!... Ale moge zostac zona tego strasznego czlowieka.
Ramzes zerwal sie
z siedzenia.
- Spie?... -
zawolal - czy Set rzucil na mnie przeklenstwo?... Ty, kaplanka, ktora pilnujesz
ognia przy oltarzu Astoreth i pod groza smierci musisz byc dziewica, ty
wychodzisz za maz?... Zaprawde, fenickie klamstwo gorsze jest, anizeli
opowiadaja o nim ludzie!...
- Posluchaj mnie,
panie - rzekla ocierajac lzy - i potep, jezeli zasluzylam. Sargon chce mnie
pojac za zone, za swoja pierwsza zone. Wedlug naszych ustaw, kaplanka w bardzo
wyjatkowych wypadkach moze zostac zona, ale tylko mezczyzny pochodzacego ze
krwi krolewskiej. Sargon zas jest powinowatym krola Assara...
- I ty wyjdziesz
za niego?
- Jezeli
najwyzsza rada kaplanow tyryjskich rozkaze mi, co poczne?... - odparla, znowu
zalewajac sie lzami.
- A coz ta rade
moze obchodzic Sargon? - spytal ksiaze.
- Podobno
obchodzi ja bardzo wiele - mowila z westchnieniem. - Fenicje maja podobno
zabrac Asyryjczycy, a Sargon ma zostac jej satrapa...
- Tys
oszalala!... - zawolal ksiaze.
- Mowie, co wiem.
Juz w naszej swiatyni po raz drugi zaczynaja sie modly o odwrocenie
nieszczescia od Fenicji... Pierwszy raz odprawilismy je, nimes ty przyjechal do
nas, panie...
- Dlaczego znowu
teraz?...
- Bo podobno w
tych dniach przybyl do Egiptu chaldejski kaplan Istubar z listami, w ktorych
krol Assar mianuje Sargona swoim poslem i pelnomocnikiem do zawarcia traktatu z
wami o zabor Fenicji.
- Alez ja... -
przerwal ksiaze.
Chcial
powiedziec: "nic nie wiem", lecz wstrzymal sie. Zaczal sie smiac i
odparl:
- Kamo,
przysiegam ci na czesc mego ojca, ze dopoki ja zyje, Asyria nie zabierze
Fenicji. Czy to dosc?
- O panie!...
panie!... - zawolala, upadajac mu do nog.
- Wiec chyba
teraz nie zostaniesz zona tego gbura?
- Och!.. -
otrzasnela sie. - Czy mozesz o to pytac?
- I bedziesz
moja... - szepnal ksiaze.
- Zatem chcesz
mojej smierci?... - odparla przerazona.
- Ha! jezeli tego
chcesz, jestem gotowa.
- Chce, azebys
zyla... - szeptal roznamietniony. - Zyla nalezac do mnie...
- To byc nie
moze...
- A najwyzsza rada
kaplanow tyryjskich?...
- Moze mnie tylko
wydac za maz...
- Wszak wejdziesz
do mego domu...
- Gdybym weszla
tam nie jako zona twoja - umre...
Ale jestem
gotowa... nawet na to, aby nie ujrzec jutrzejszego slonca...
- Badz spokojna -
odpowiedzial z powaga ksiaze. - Kto posiadl moja laske, nie dozna krzywdy.
Kama znowu
uklekla przed nim.
- Jak sie to moze
stac?.. - spytala skladajac rece.
Ramzes byl tak
podniecony, tak juz zapomnial o swoim stanowisku i obowiazkach, iz gotow byl
przyrzec kaplance malzenstwo. Powstrzymal go od tego kroku nie rozsadek, ale
jakis gluchy instynkt.
- Jak to moze
byc?... Jak to moze byc?... - szeptala Kama pozerajac go wzrokiem i calujac
jego nogi.
Ksiaze podniosl
ja, posadzil z daleka od siebie i odparl z usmiechem:
- Pytasz, jak to
byc moze?... Zaraz cie objasnie. Ostatnim moim nauczycielem, zanim doszedlem do
pelnoletnosci, byl pewien stary kaplan, ktory umial na pamiec mnostwo dziwnych
historii z zycia bogow, krolow, kaplanow, nawet niskich urzednikow i chlopow.
Starzec ten, slynny
z poboznosci i cudow, nie wiem dlaczego, nie lubil kobiet, nawet obawial sie
ich. Totez najczesciej opisywal przewrotnosc kobieca, a raz, aby dowiesc mi,
jak potezna macie wladze nad meskim rodzajem, opowiedzial taka historie:
Mlody i ubogi
pisarz, nie majacy w torbie miedzianego utena, tylko jeczmienny placek,
wedrowal z Tebow do Dolnego Egiptu szukac zarobku. Mowiono mu, ze w tej czesci
panstwa mieszkaja najbogatsi panowie i kupcy i byle dobrze trafil, moze znalezc
posade, na ktorej zrobi duzy majatek.
Szedl tedy
brzegiem Nilu (za miejsce na statku nie mialby czym zaplacic) i myslal:
"Jakze
nieopatrznymi sa ludzie, ktorzy odziedziczywszy po ojcach talent, dwa talenty,
nawet dziesiec, zamiast rozmnozyc skarb, badz za pomoca handlu towarami, badz
wypozyczania na wysokie procenta, marnuja, nie wiadomo na co, swoj majatek! Ja,
gdybym mial drachme... No, drachma za malo... Ale gdybym mial talent albo
lepiej kilka zagonow ziemi, zwiekszalbym to z roku na rok, a pod koniec zycia
bylbym tak bogaty jak najbogatszy nomarcha.
Lecz co
poczac!... - mowil z westchnieniem. - Bogowie snadz opiekuja sie tylko glupimi;
mnie zas napelnia madrosc od peruki do bosych piet. A jezeli i w moim sercu
kryje sie jakie ziarno glupstwa, to chyba pod tym jednym wzgledem, ze zaprawde!
nie umialbym strwonic fortuny, a nawet nie wiedzialbym: jak zabrac sie do
spelnienia podobnie bezboznego czynu?"
Tak medytujac
ubogi pisarz mijal lepianke, przed ktora siedzial jakis czlowiek niemlody i
niestary z bardzo bystrym spojrzeniem, ktore siegalo az do glebi serca. Pisarz,
madry jak bocian, zaraz zmiarkowal, ze to musi byc ktorys z bogow, i skloniwszy
sie rzekl:
- Pozdrawiam cie,
czcigodny wlascicielu tego pieknego domu, i martwie sie, ze nie posiadam wina
ani miesa, aby podzielic je z toba na znak, ze cie szanuje i ze wszystko, co
mam, nalezy do ciebie.
Amonowi (on to
byl w ludzkiej postaci) podobala sie uprzejmosc mlodego pisarza. Popatrzyl wiec
na niego i spytal:
- O czym myslales
idac tutaj? Widze bowiem madrosc na twoim czole, a naleze do tych, ktorzy, jak
kuropatwa pszenice, zbieraja slowa prawdy.
Pisarz westchnal.
- Myslalem -
mowil - o mojej nedzy i o tych lekkomyslnych bogaczach, ktorzy nie wiadomo na
co i jakim sposobem trwonia majatki.
- A ty bys nie
strwonil? - zapytal bog, wciaz majacy na sobie ludzka figure.
- Spojrzyj na
mnie, panie - rzekl pisarz. - Mam dziurawa plachte i zgubilem w drodze sandaly,
ale papirus i kalamarz ciagle nosze ze soba jak wlasne serce. Albowiem wstajac
i kladac sie spac powtarzam, ze lepsza jest uboga madrosc niz glupie bogactwo.
Jezeli wiec
jestem taki, jezeli umiem wyslowic sie dwoma pismami i wykonac najzawilszy
rachunek, jezeli znam wszystkie rosliny i wszystkie zwierzeta, jakie tylko sa
pod niebem, to - czy mozesz sadzic, abym ja, ktory posiadam taka madrosc, byl
zdolny do zmarnowania majatku?
Bozek zamyslil
sie i rzekl:
- Wymowa twoja
plynie wartko jak Nil pod Memfisem, lecz jezeli naprawde jestes taki madry, to
napisz mi dwoma sposobami: Amon.
Pisarz wydobyl
kalamarz, pedzel i w niedlugim czasie na drzwiach lepianki napisal dwoma
sposobami: Amon, tak wyraznie, ze nawet nieme stworzenia zatrzymywaly sie, aby
zlozyc hold Panu.
Bozek byl kontent
i dodal:
- Jezeli jestes
rownie biegly w rachunkach jak w pismiennictwie, to wyrachuj mi nastepujaca
sprawe handlowa. Gdy za jedna kuropatwe daja mi cztery kurze jaja, to za siedm
kuropatw ile powinni dac kurzych jaj?
Pisarz zebral
kamyki, ukladal je w rozmaite szeregi i nim slonce zaszlo, odpowiedzial, ze za
siedm kuropatw nalezy sie - dwadziescia osm jaj kurzych.
Wszechmocny Amon
az usmiechnal sie, ze widzi przed soba medrca tak niepospolitej miary, wiec
rzekl:
- Poznaje, zes
mowil prawde o swojej madrosci. Jezeli zas okazesz sie rownie wytrwalym w
cnocie, uczynie tak, ze bedziesz do konca zycia szczesliwym, a po smierci
synowie twoi umieszcza twoj cien w pieknym grobowcu. A teraz powiedz: jakiego
chcesz bogactwa, ktorego bys nie tylko nie strwonil, ale jeszcze pomnozyl?
Pisarz upadl do
nog milosiernemu bostwu i odparl:
- Gdybym choc
posiadal te lepianke i ze cztery miary gruntu, bylbym bogaty.
- Dobrze - mowi
bog - ale pierwej rozejrzyj sie, czy ci to wystarczy.
Zaprowadzil go do
chaty i prawil:
- Masz tu cztery
czepce i fartuszki, dwie plachty na niepogode i dwie pary sandalow. Tu masz
ognisko, tu lawe, na ktorej mozna sypiac, stepe do tluczenia pszenicy i dzieze
do ciasta...
- A to co jest? -
zapytal pisarz wskazujac na jakas figure okryta plotnem.
- Otoz to jedno
jest - odparl bog, czego nie powinienes dotykac, bo stracisz caly majatek.
- Aj!... -
krzyknal pisarz. - Moze to sobie stac przez tysiac lat i nie zaczepie go... Za
pozwoleniem waszej czci : co to za folwark widac tam?...
I wychylil sie
przez okno lepianki.
- Madrze
powiedziales - rzekl Amon. - Jest to bowiem folwark, i nawet piekny. Ma
obszerny dom, piecdziesiat miar gruntu, kilkanascie sztuk bydla i dziesieciu
niewolnikow. Gdybys wolal posiadac tamten folwark...
Pisarz upadl do
nog bogu.
- Jestze - spytal
- jaki czlowiek pod sloncem, ktory zamiast jeczmiennego placka nie wolalby
bulki pszennej?..
Uslyszawszy to
Amon wymowil zaklecie i w tejze chwili obaj znalezli sie w okazalym domu
folwarcznym.
- Masz tu - mowil
bog - rzezbione loze, piec stolikow i dziesiec krzesel. Masz tu haftowane
szaty, stagwie i szklanki na wino, masz tu oliwna lampe i lektyke...
- A to co jest? -
zapytal pisarz wskazujac na figure, ktora stala w kacie okryta muslinem.
- Tego jednego -
odparl bog - nie zaczepiaj, bo stracisz caly majatek.
- Chocbym
dziesiec tysiecy lat zyl - zawolal pisarz - nie tkne tej rzeczy!... Uwazam
bowiem, ze po madrosci najlepszym jest bogactwo.
- Ale co to tam
widac? - spytal po chwili wskazujac na ogromny palac w ogrodzie.
- To sa dobra
ksiazece - odparl bog. - Jest palac, piecset miar ziemi, stu niewolnikow i
pareset sztuk bydla. Wielki to majatek, lecz jezeli sadzisz, ze podola mu twoja
madrosc...
Pisarz znowu
upadl do nog Amonowi zalewajac sie lzami radosci.
- O panie!... -
wolal. - A gdzie jest taki szaleniec, ktory zamiast kubka piwa nie wolalby
kadzi wina?
- Slowa twoje
godne sa medrca, ktory rozwiazuje najtrudniejsze rachunki - rzekl Amon.
Wymowil wielkie
slowa zaklecia i obaj z pisarzem znalezli sie w palacu.
- Masz tu - mowil
dobry bog - sale jadalna, w niej zlocone kanapy i krzesla tudziez stoliki
wykladane roznokolorowym drzewem. Pod spodem jest kuchnia dla pieciu kucharzy,
spizarnia, gdzie znajdziesz wszelkie miesiwo, ryby i ciasta, wreszcie piwnica z
najdoskonalszym winem. Masz tu sypialnie z ruchomym dachem, ktorym twoi
niewolnicy beda chlodzili cie podczas snu. Zwracam twoja uwage na loze, ktore
jest z cedrowego drzewa i opiera sie na czterech lwich lapach, kunsztownie
odlanych z brazu. Masz tu szatnie pelna lnianych i welnianych szat; zas w
skrzyniach znajdziesz pierscienie, lancuchy i bransolety...
- A to co
jest?... - zapytal nagle pisarz wskazujac na figure okryta welonem haftowanym
zlotymi i purpurowymi nicmi.
- Toc jest
wlasnie, czego najbardziej strzec sie powinienes - odparl bog. - Jezeli tego
dotkniesz, twoj ogromny majatek przepadnie. A zaprawde mowie ci, ze niewiele
jest podobnych dobr w Egipcie. Musze ci bowiem dodac, ze w skarbcu lezy
dziesiec talentow zlotem i drogimi kamieniami.
- Wladco moj!...
- krzyknal pisarz. - Pozwol, azeby w tym palacu na pierwszym miejscu stanal
twoj swiety posag, przed ktorym trzy razy dziennie palilbym wonnosci...
- Ale tamtego
unikaj - odparl Amon wskazujac na figure okryta welonem.
- Chyba
stracilbym rozum i bylbym gorszy od dzikiej swini, dla ktorej wino znaczy tyle
co pomyje - rzekl pisarz. - Niech ta figura w welonie pokutuje tu sto tysiecy
lat, a nie dotkne jej, jezeli taka twoja wola...
- Pamietaj, ze
stracilbys wszystko!.. - zawolal bog i zniknal.
Uszczesliwiony
pisarz zaczal chodzic po swoim palacu i wygladac oknami. Obejrzal skarbiec i
zwazyl w rekach zloto: bylo ciezkie; przypatrzyl sie drogim kamieniom - byly
prawdziwe. Kazal sobie podac jedzenie: natychmiast wbiegli niewolnicy, wykapali
go, ogolili i ubrali w cienkie szaty.
Najadl sie i
napil jak nigdy: jego glod bowiem laczyl sie z doskonaloscia potraw w jeden
smak przedziwny. Zapalil wonnosci przed posagiem Amona i ubral go w swieze
kwiaty. Pozniej siadl w oknie.
Na dziedzincu
rzalo pare koni zaprzegnietych do rzezbionego wozu. W innym miejscu gromada
ludzi z wloczniami i sieciami uspokajala niesforne psy mysliwskie rwace sie do
polowania. Przed spichrzem jeden pisarz odbieral ziarno od rolnikow, przed
obora drugi pisarz przyjmowal rachunek od dozorcy pastuchow.
W dali widac bylo
gaj oliwny, wysokie wzgorze zarosniete winogradem, lany pszenicy, a po
wszystkich polach gesto rozsadzone palmy daktylonosne.
"Zaiste! -
rzekl do siebie - jestem dzis bogaty, tak wlasnie, jak mi sie nalezalo. I jedno
dziwi mnie, ze tyle lat moglem wytrzymac w upodleniu i nedzy. Musze tez wyznac
- ciagnal w duchu - ze nie wiem, czy potrafie zwiekszyc ten ogromny majatek, bo
i nie potrzebuje wiecej, i nie bede mial czasu uganiac sie za
spekulacjami."
Zaczelo mu jednak
nudzic sie w pokojach, wiec obejrzal ogrod, objechal pola, porozmawial ze
slugami, ktorzy padali przed nim na brzuchy, choc byli tak ubrani, ze on
wczoraj jeszcze uwazalby sobie za zaszczyt calowac ich rece. Lecz ze i tam bylo
mu nudno, wiec wrocil do palacu i przypatrywal sie zapasom swojej spizarni i
piwnicy tudziez sprzetom w komnatach.
"Ladne to -
mowil do siebie - ale piekniejsze bylyby sprzety z samego zlota, a dzbany z
drogich kamieni."
Oczy jego
machinalnie zwrocily sie w ten kat, gdzie stala figura okryta haftowanym
welonem i - wzdychala.
"Wzdychaj
sobie, wzdychaj!" - myslal biorac kadzielnice, aby spalic wonnosci przed
posagiem Amona.
"Dobry to
bog - myslal - ktory ocenia przymioty medrcow, nawet bosych, i wymierza im
sprawiedliwosc. Jaki on mi dal piekny majatek!... No, prawda, ze i ja go
uczcilem, wypisujac podwojnym pismem imie Amon - na drzwiach tej chalupy. Albo
jak ja mu to pieknie wyrachowalem: ile dostanie kurzych jaj za siedm kuropatw?
Mieli slusznosc moi mistrze twierdzac, ze madrosc nawet bogom otwiera
usta."
Spojrzal znowu w
kat. Postac okryta welonem znowu westchnela.
"Ciekawy
jestem - mowil do siebie pisarz - dlaczego moj przyjaciel Amon zabronil mi
dotykac tej oto sztuczki, co tam stoi w kacie? No, za taki majatek mial prawo
nakladac mi warunki, chociaz ja nic podobnego nie zrobilbym mu. Bo jezeli caly
ten palac jest moja wlasnoscia, jezeli wszystkiego, co tu jest, moge uzywac,
dlaczego tamtej rzeczy nie mialbym nawet dotknac?...
Tak sie mowi: nie
wolno dotykac! Wolno wreszcie zobaczyc..."
Zblizyl sie do
figury, zdjal ostroznie welon, patrzy... jest cos bardzo ladnego. Niby piekny
mlody chlopiec, ale nie chlopiec... Ma wlosy dlugie do kolan, drobne rysy i
pelne slodyczy spojrzenie. Co ty jestes? - mowi do figury.
- Ja jestem
kobieta - odpowiada mu postac glosem tak cienkim, ze wniknal mu w serce jak
sztylet fenicki.
"Kobieta?...
- mysli pisarz. - Tego mnie nie uczono w kaplanskiej szkole." - Kobieta?...
- powtorzyl. - A co to masz o tutaj?...
- To moje oczy.
- Oczy?... Coz ty
zobaczysz takimi oczami, ktore od lada swiatla moga sie rozplynac.
- Bo moje oczy
nie sa do tego, zebym ja nimi patrzyla, tylko zebys ty w nie patrzyl! -
odpowiedziala figura.
"Dziwne
oczy!" - rzekl do siebie pisarz chodzac po pokoju.
Znowu przystanal
przed postacia i zapytal:
- A to co masz?
- To moje usta.
- Przez bogi!
umrzesz z glodu - zawolal - bo tak malymi ustami najesc sie nie mozna...
- One tez nie sa
do jedzenia - odparla figura - tylko zebys ty je calowal.
- Calowal? -
powtorzyl pisarz. - I tego nie uczono mnie w kaplanskiej szkole... A to o... co
to masz?
- To moje raczki.
- Raczki?...
Dobrze, zes nie powiedziala, ze to rece, bo takim rekoma nic bys zrobic nie
potrafila, nawet udoic owcy.
- Moje raczki nie
sa do roboty.
- Tylko do czego?
- zdziwil sie pisarz rozstawiajac jej palce...
(Jak ja twoje,
Kamo - rzekl nastepca pieszczac drobna raczke kaplanki.)
- Tylko do czego
sa takie rece? - pytal pisarz figury.
- Azebym nimi
ciebie obejmowala za szyje.
- Chcesz mowic:
za kark?... - wrzasnal przerazony pisarz, ktorego kaplani zawsze chwytali za
kark, gdy mial otrzymac plagi.
- Nie za kark -
rzekla postac - tylko o tak...
I objela go -
ciagnal ksiaze - rekoma za szyje, o tak... (Tu otoczyl sie rekoma kaplanki...)
i przytulila go do swej piersi o tak, o... (Tu przytulil sie do Kamy...)
- Panie, co
robisz?... - szepnela Kama. - Wszakze to smierc moja...
- Badz spokojna -
odparl ksiaze -ja ci tylko pokazuje, co tamta postac robila z pisarzem...
...Wtem zadrzala
ziemia, palac zniknal, znikly psy, konie i niewolnicy. Wzgorze pokryte
winogradem zmienilo sie w opoke, drzewa oliwne w ciern, a pszenica w piasek...
Pisarz, gdy
ocknal sie w objeciach kochanki, zrozumial, ze jest takim nedzarzem, jakim byl
wczoraj na goscincu. Ale nie zalowal swoich bogactw, poniewaz mial kobiete,
ktora kochala go i piescila.
- Wiec wszystko
zniklo, a ona nie znikla!... - zawolala naiwnie Kama.
- Litosciwy Amon
zostawil mu ja na pocieche - rzekl ksiaze.
- O, to Amon byl
tylko dla pisarza litosciwym - odparla Kama. - Ale co ma znaczyc ta historia?
- Zgadnij.
Wreszcie slyszalas, czego biedny pisarz wyrzekl sie za pocalunek kobiety...
- Ale tronu nie
wyrzeklby sie! - przerwala kaplanka.
- Kto wie?...
gdyby go bardzo o to poproszono - szeptal namietnie Ramzes.
- O nie!. .. -
zawolala Kama wydzierajac mu sie z objec. - Tronu niech sie nie wyrzeka, bo w
takim razie coz by zostalo z jego obietnic dla Fenicji...
Oboje spojrzeli
sobie w oczy dlugo... dlugo... W tej chwili ksiaze uczul niby rane w sercu i
niby ze z tej rany ucieklo mu jakies uczucie. Nie namietnosc, bo namietnosc
zostala, ale - szacunek i wiara w Kame.
"Dziwne te
Fenicjanki - pomyslal nastepca - mozna za nimi szalec, lecz niepodobna im
ufac..."
Uczul sie
znuzonym i pozegnal Kame. Spojrzal po komnacie, jakby trudno mu bylo rozstac
sie z nia, i odchodzac rzekl do siebie:
"A jednak ty
zostaniesz moja i bogowie feniccy nie zabija cie, jezeli dbaja o swoje
swiatynie i kaplanow."
Ledwie Ramzes
opuscil wille Kamy, do pokoju kaplanki wpadl mlody Grek, uderzajaco piekny i
uderzajaco podobny do egipskiego ksiecia. Na jego twarzy malowala sie
wscieklosc.
- Lykon!... -
zawolala przerazona Kama. - Co tu robisz?...
- Podla
gadzino!... - odparl Grek dzwiecznym glosem. - Jeszcze miesiac nie uplynal od
wieczora, kiedy przysieglas, ze mnie kochasz, ze uciekniesz ze mna do Grecji, a
juz drugiemu kochankowi rzucasz sie na szyje... Czy pomarli bogowie, czy
uciekla od nich sprawiedliwosc?...
- Szalony
zazdrosniku - przerwala kaplanka - ty mnie zabijesz...
- Z pewnoscia, ze
ja cie zabije, nie twoja skamieniala bogini... Tymi rekoma - wolal wyciagajac
rece jak szpony - udusze cie, gdybys zostala kochanka...
- Czyja?...
- Alboz ja
wiem!... Zapewne obu: tego starego Asyryjczyka i tego ksiazatka, ktoremu
kamieniem leb rozwale, jezeli bedzie sie tu wloczyl... Ksiaze!... ma wszystkie
niewiasty z calego Egiptu i... jeszcze mu sie zachciewa cudzych kaplanek...
Kaplanki sa dla kaplanow, nie dla obcych...
Kama odzyskala
juz zimna krew.
- A ty nie jestes
dla nas obcy? - rzekla wyniosle.
- Zmijo!...
-wybuchnal Grek powtornie. -Ja nie moge byc obcym dla was, gdy dar mego glosu,
ktorym ozdobili mnie bogowie, obracam na sluzbe waszym bogom... A ilez to razy
za pomoca mej postaci oszukiwaliscie glupich Azjatow, ze nastepca egipskiego
tronu potajemnie wyznaje wasza wiare?...
- Cicho!...
cicho!... - zasyczala kaplanka zamykajac mu reka usta.
Cos w jej
dotknieciu musialo byc czarujacego, gdyz Grek uspokoil sie i poczal mowic
ciszej:
- Sluchaj, Kama.
W tych czasach przyplynie do Zatoki Sebenickiej grecki statek prowadzony przez
mego brata. Postarajze sie, aby cie arcykaplan wyslal do Pi-Uto, skad
uciekniemy nareszcie do polnocnej Grecji, w takie miejsce, ktore jeszcze nie
widzialo Fenicjan...
- Zobaczy ich,
jesli ja sie tam skryje - przerwala kaplanka.
- Gdyby tobie
wlos spadl - szeptal rozwscieczony Grek - przysiegam, ze Dagon... ze wszyscy
tutejsi Fenicjanie oddadza glowy lub zdechna w kopalniach! Poznaja oni, co moze
Grek...
- A ja ci mowie -
odparla tym samym glosem kaplanka - ze dopoki nie zbiore dwudziestu talentow,
nie rusze sie stad... A mam dopiero osm...
- Skadze wezmiesz
reszte?
- Dadza mi Sargon
i namiestnik.
- Na Sargona
zgoda, ale ksiecia nie chce!...
- Glupi Lykonie,
czyli nie widzisz, dlaczego troche podoba mi sie ten mlodzik?... Ciebie
przypomina!...
Grek zupelnie
uspokoil sie.
- No, no!... -
mruczal. - Rozumiem, ze gdy kobieta ma do wyboru miedzy nastepca tronu i takim
jak ja spiewakiem, nie mam potrzeby lekac sie... Ale jestem zazdrosny i
gwaltowny, wiec prosze cie, azebys go jak najmniej spoufalala do siebie.
Ucalowal ja,
wymknal sie z willi i zniknal w ciemnym ogrodzie.
Kama wyciagnela
za nim zacisnieta piesc.
- Nikczemny
pajacu!... - szepnela - ktory zaledwie moglbys byc u mnie spiewajacym
niewolnikiem...
|