ROZDZIAL
JEDENASTY
Po przyjeciu u
namiestnika Sargon zatrzymal sie jeszcze w Pi-Bast czekajac na listy faraona z
Memfisu, a jednoczesnie miedzy oficerami i szlachta zaczely na nowo krazyc
dziwaczne pogloski.
Fenicjanie
opowiadali, pod najwiekszym, rozumie sie, sekretem, ze kaplani, nie wiadomo z
jakiego powodu, nie tylko darowali Asyrii zalegle daniny, nie tylko uwolnili ja
raz na zawsze od ich placenia, ale nadto, azeby ulatwic Asyryjczykom jakas
wojne polnocna, zawarli z nimi traktat pokojowy na dlugie lata.
- Faraon - mowili
Fenicjanie - az mocniej zachorowal dowiedziawszy sie o ustepstwach robionych
barbarzyncom. Ksiaze Ramzes martwi sie i chodzi smutny, lecz obaj musza ulegac
kaplanom, nie bedac pewni uczuc szlachty i wojska.
To najwiecej oburzalo
egipska arystokracje.
- Jak to -
szeptali miedzy soba zadluzeni magnaci - wiec dynastia juz nam nie ufa?... Wiec
kaplani uwzieli sie, azeby zhanbic i zrujnowac Egipt?... Bo przecie jasne jest,
ze jezeli Asyria ma wojne gdzies na dalekiej polnocy, to wlasnie teraz trzeba
ja napasc i zdobytymi lupami podzwignac zubozaly skarb krolewski i
arystokracje...
Ten i ow z
mlodych panow osmielal sie zapytywac nastepcy: co mysli o asyryjskich
barbarzyncach? Ksiaze milczal, ale blysk jego oczu i zaciete usta dostatecznie
wyrazaly uczucia.
- Oczywiscie -
szeptali panowie w dalszym ciagu - ze dynastia jest opetana przez kaplanow, nie
ufa szlachcie, Egiptowi zas groza wielkie nieszczescia... Ciche gniewy predko
zamienily sie w ciche narady majace nawet pozor spisku. Ale choc bardzo wiele
osob bralo w tym udzial, pewny siebie czy zaslepiony stan kaplanski nic o nich
nie wiedzial, a Sargon, choc przeczuwal nienawisc, nie przywiazywal do niej
wagi.
Poznal on, ze
ksiaze Ramzes jest mu niechetny, ale przypisywal to wypadkowi w cyrku, a wiecej
- zazdrosci o Kame. Ufny jednak w swoja poselska nietykalnosc, pil, ucztowal i
prawie co wieczor wymykal sie do fenickiej kaplanki, ktora coraz laskawiej
przyjmowala jego zaloty i dary.
Taki byl nastroj
kol najwyzszych, gdy pewnej nocy wpadl do mieszkania Ramzesa swiety Mentezufs i
oswiadczyl, ze natychmiast musi zobaczyc sie z ksieciem.
Dworzanie
odpowiedzieli, ze u ksiecia znajduje sie jedna z jego kobiet, ze wiec nie smia
niepokoic swego pana. Lecz gdy Mentezufis coraz natarczywiej nalegal, wywolali
nastepce.
Ksiaze po chwili
ukazal sie, nawet nierozgniewany.
- Coz to -
zapytal kaplana - czy mamy wojne, ze wasza czesc trudzisz sie do mnie o tak
poznej porze?
Mentezufs pilnie
przypatrzyl sie Ramzesowi i gleboko odetchnal.
- Ksiaze nie
wychodziles caly wieczor? - zapytal.
- Ani na krok.
- Wiec moge dac
na to kaplanskie przyrzeczenie?
Nastepca zdziwil
sie.
- Zdaje mi sie -
odparl dumnie - ze twoje slowo juz nie jest potrzebne, gdy ja dalem moje. Coz
to znaczy?...
Wyszli do
osobnego pokoju.
- Czy wiesz,
panie - mowil wzburzony kaplan - co zdarzylo sie moze przed godzina? Jego
dostojnosc Sargona jacys mlodziency napadli i obili kijami...
- Jacy?...
gdzie?...
- Pod willa
fenickiej kaplanki, nazwiskiem Kamy - ciagnal Mentezufis pilnie sledzac
fizjognomie nastepcy.
- Odwazne
chlopaki! - odparl ksiaze wzruszajac ramionami. Napadac takiego silacza!...
Przypuszczam, ze musiala tam peknac niejedna kosc.
- Ale napadac
posla... Uwaz, dostojny panie, posla, ktorego oslania majestat Asyrii i
Egiptu... - mowil kaplan.
- Ho! ho!...
rozesmial sie ksiaze. - Wiec krol Assar wysyla swoich poslow nawet do fenickich
tancerek?...
Mentezufis
stropil sie. Nagle uderzyl
sie w czolo i zawolal rowniez ze smiechem:
- Patrz, ksiaze,
jaki ze mnie prostak, nieoswojony z politycznymi ceremoniami. Wszakze ja
zapomnialem, ze Sargon wloczacy sie po nocach okolo domu podejrzanej kobiety
nie jest poslem, ale zwyczajnym czlowiekiem!
Lecz po chwili
dodal:
- W kazdym razie
niedobrze sie stalo... Sargon moze nabrac do nas niecheci...
- Kaplanie!...
Kaplanie!... - zawolal ksiaze kiwajac glowa. - Ty zapominasz daleko wazniejszej
rzeczy, iz Egipt nie potrzebuje ani lekac sie; ani nawet dbac o dobre lub zle
usposobienie dla niego nie tylko Sargona, ale nawet krola Assara... Mentezufis byl
tak zmieszany trafnoscia uwag krolewskiego mlodzienca, ze zamiast odpowiedziec
klanial sie mruczac:
- Bogowie
obdarzyli cie, ksiaze, madroscia arcykaplanow... niechaj imie ich bedzie
blogoslawione!... Juz chcialem wydac rozkazy, aby poszukano i osadzono tych
mlodych awanturnikow, lecz teraz wole zasiegnac twojej rady, bo jestes medrcem
nad medrce.
Powiedz zatem,
panie, co mamy poczac z Sargonem i tymi zuchwalcami?...
- Przede
wszystkim zaczekac do jutra - odparl nastepca. - Jako kaplan, wiesz najlepiej,
ze boski sen czesto przynosi dobre rady.
- A jezeli i do
jutra nic nie obmysle? - pytal Mentezufis.
- W kazdym razie
ja odwiedze Sargona i postaram sie zatrzec w jego pamieci ten drobny wypadek.
Kaplan pozegnal
Ramzesa z oznakami czci. Zas wracajac do siebie myslal:
"Serce dam
sobie wydrzec z piersi, ze do tego nie nalezal ksiaze: ani sam bil, ani
namawial, a nawet nie wiedzial o wypadku. Kto tak chlodno i trafnie sadzi
sprawe, nie moze byc wspolwinnym. A w takim razie moge zaczac sledztwo i jezeli
nie ulagodzimy kudlatego barbarzyncy, oddam zawadiakow pod sad. Piekny traktat
przyjazni miedzy dwoma panstwami, ktory zaczyna sie sponiewieraniem
posla!..."
Nazajutrz
wspanialy Sargon do poludnia lezal na wojlokowym poslaniu, co wreszcie zdarzalo
mu sie dosyc czesto, bo po kazdej pijatyce. Obok niego, na niskiej sofie,
siedzial pobozny Istubar, z oczyma utkwionymi w sufit, szepczac modlitwy.
- Istubarze -
westchnal dostojnik - czy jestes pewny, ze nikt z naszego dworu nie wie o moim
nieszczesciu?
- Ktoz moze wiedziec,
jezeli cie nikt nie widzial?
- Ale
Egipcjanie!... -jeknal Sargon.
- Z Egipcjan wie
o tym Mentezufs i ksiaze, no i ci szalency, ktorzy zapewne dlugo beda pamietali
twoje piesci.
- Moze troche,
moze!... Ale zdaje mi sie, ze
byl miedzy nimi nastepca i ma nos rozbity, jezeli nie zlamany...
- Nastepca ma
caly nos i on tam nie byl, zapewniam cie.
- W takim razie -
wzdychal Sargon - powinien ksiaze kilku z nich wbic na pal. Przeciezem ja
posel!... cialo moje jest swiete.
- A ja mowie ci -
radzil Istubar - wyrzuc zlosc z serca twego i nawet nie skarz sie. Bo gdy
hultaje pojda pod sad, caly swiat dowie sie, ze posel najdostojniejszego krola
Assara wdaje sie z Fenicjanami, a co gorsza, odwiedza ich samotny wsrod nocy.
Co zas odpowiesz, gdy twoj smiertelny wrog, kanclerz Lik-Bagus, zapyta cie:
"Sargonie, z jakimiz to widywales sie Fenicjanami i o czym mowiles z nimi
pod ich swiatynia wsrod nocy?..."
Sargon wzdychal,
jezeli mozna wzdychaniem nazwac odglosy podobne do mruczenia lwa.
Wtem wpadl jeden
z oficerow asyryjskich. Ukleknal, uderzyl czolem o podloge i rzekl do Sargona:
- Swiatlo zrenic
pana naszego!... Przed gankiem pelno magnatow i dostojnikow egipskich, a na ich
czele sam nastepca tronu... Chce tu wejsc, widocznie z zamiarem zlozenia ci
holdu...
Lecz nim Sargon
zdazyl wydac polecenie, we drzwiach komnaty ukazal sie ksiaze. Odepchnal
olbrzymiego Asyryjczyka, ktory trzymal warte, i szybko zblizyl sie do wojlokow,
kedy zmieszany posel, szeroko otworzywszy oczy, nie wiedzial, co robic ze soba:
uciec nago do innej izby czy schowac sie pod posciel? Na progu stalo kilku
oficerow asyryjskich zdumionych wtargnieciem nastepcy wbrew wszelkiej
etykiecie. Ale Istubar dal im znak i znikli za kotara.
Ksiaze byl sam;
zostawil swite na dziedzincu.
- Badz
pozdrowiony - rzekl - posle wielkiego krola i gosciu faraona. Przyszedlem
odwiedzic cie i spytac: czy nie masz jakich potrzeb? Jezeli zas pozwoli ci czas
i ochota, chce, azebys w moim towarzystwie, na koniu ze stajni mego ojca,
przejechal sie po miescie, otoczony nasza swita. Jak przystalo na posla
poteznego Assara, ktory oby zyl wiecznie!
Sargon sluchal
lezac i nie rozumiejac ani slowa. Gdy zas Istubar przetlomaczyl mu mowe
ksiecia, posel wpadl w taki zachwyt, ze zaczal bic glowa o wojloki powtarzajac
wyrazy: "Assar i Ramzes".
Kiedy uspokoil
sie i przeprosil ksiecia za nedzny stan, w jakim go znalazl gosc tak znakomity
i dostojny, dodal:
- Nie miej za
zle, o panie, ze ziemny robak i podnozek tronu, jakim ja jestem, w tak
niezwykly sposob okazuje radosc z twego przybycia. Ale ucieszylem sie
podwojnie. Raz, ze spadl na mnie nadziemski zaszczyt, po wtore - zem myslal w
moim glupim i nikczemnym sercu, iz to ty, panie, byles sprawca mojej
wczorajszej niedoli. Zdawalo mi sie, ze miedzy kijami, ktore spadly na moje
plecy, czuje twoj kij, zaprawde tego bijacy!...
Spokojny Istubar,
wyraz po wyrazie, przetlomaczyl to ksieciu. Na co nastepca z iscie krolewska
godnoscia odparl:
- Omyliles sie
Sargonie. Gdyby nie to, zes
sam poznal swoj blad, kazalbym ci natychmiast wyliczyc piecdziesiat kijow,
azebys zapamietal ze tacy jak ja nie napadaja jednego czlowieka gromada ani po
nocy.
Zanim swiatly
Istubar dokonczyl tlomaczenia tej odpowiedzi, juz Sargon przypelznal do ksiecia
i objal jego nogi wolajac:
- Wielki pan!...
wielki krol!... Chwala Egiptowi, ze posiada takiego wladce.
A na to znowu
ksiaze:
- Wiecej powiem
ci, Sargonie. Jezeli zostales napadniety wczoraj, zapewniam cie, ze nie uczynil
tego zaden z moich dworzan. Sadze bowiem, ze taki, jakim jestes, mocarz musial
niejednemu rozbic czaszke. Zas moi bliscy sa zdrowi.
- Prawde rzekl i
madrze powiedzial! - szepnal Sargon do Istubara.
- Lecz jakkolwiek
- ciagnal ksiaze - szpetny czyn stal sie nie z mojej i mego dworu winy, jednak
czuje sie w obowiazku oslabic twoj zal do miasta, w ktorym cie tak niegodnie
przyjeto. Dlatego osobiscie nawiedzilem twoja sypialnie, dlatego otwieram ci
moj dom o kazdej porze, ile razy zechcesz mnie odwiedzic. Dlatego... prosze
cie, azebys przyjal ode mnie ten maly dar...
To mowiac ksiaze
siegnal za tunike i wydobyl lancuch wysadzany rubinami i szafirami.
Olbrzymi Sargon
az zaplakal, co wzruszylo ksiecia, lecz nie rozczulilo obojetnosci Istubara.
Kaplan wiedzial, ze Sargon ma lzy, radosc i gniew na kazde zawolanie, jako
posel madrego krola.
Namiestnik
posiedzial jeszcze chwile i pozegnal posla. Zas wychodzac pomyslal, ze jednak
Asyryjczycy, pomimo barbarzynstwa, nie sa zlymi ludzmi, skoro umieja odczuc
wspanialomyslnosc.
Sargon zas byl
tak podniecony, ze kazal natychmiast przyniesc wina i pil, pil od poludnia az
do wieczora.
Dobrze po
zachodzie slonca kaplan Istubar wyszedl na chwile z komnaty Sargona i -
niebawem wrocil, ale ukrytymi drzwiami. Za nim ukazali sie dwaj ludzie w
ciemnych plaszczach. Gdy zas odsuneli z twarzy kaptury, Sargon poznal w jednym
arcykaplana Mefresa, w drugim proroka Mentezufisa.
- Przynosimy ci,
dostojny pelnomocniku, dobra nowine - rzekl Mefres.
- Obym mogl wam
udzielic podobnej! - zawolal Sargon. - Siadajcie, swieci i dostojni mezowie. A
choc mam zaczerwienione oczy, mowcie do mnie, jak gdybym byl zupelnie
trzezwy... Bo ja i po pijanemu mam rozum, moze nawet lepszy... Prawda,
Istubarze?...
- Mowcie - poparl
go Chaldejczyk.
- Dzis - zabral
glos Mentezufis - otrzymalem list od najdostojniejszego ministra Herhora. Pisze
nam, ze jego swiatobliwosc faraon (oby zyl wiecznie!) oczekuje na wasze
poselstwo w swym cudownym palacu pod Memfisem i ze jego swiatobliwosc (oby zyl
wiecznie!) jest dobrze usposobiony do zawarcia z wami traktatu.
Sargon chwial sie
na wojlokowych materacach, ale oczy mial prawie przytomne.
- Pojade - odparl
- do jego swiatobliwosci faraona (oby zyl wiecznie!), poloze w imieniu pana
mego pieczec na traktacie, byle byl spisany na ceglach, klinowym pismem... bo
ja waszego nie rozumiem... Bede lezal chocby caly dzien na brzuchu przed jego
swiatobliwoscia (oby zyl wiecznie!) i traktat podpisze... Ale jak wy go tam
wykonacie... Cha!... cha!... cha!... tego juz nie wiem... - zakonczyl grubym
smiechem.
- Jak smiesz,
slugo wielkiego Assara, watpic o dobrej woli i wierze naszego wladcy?... -
zawolal Mentezufs.
Sargon nieco
wytrzezwial.
- Ja nie mowie o
jego swiatobliwosci - odparl - ale o nastepcy tronu...
- Jest to pelen
madrosci mlodzian, ktory bez wahania wykona wole ojca i najwyzszej rady
kaplanskiej - rzekl Mefres.
- Cha!... cha!...
cha!... - zasmial sie znowu pijany barbarzynca. - Wasz ksiaze... o bogowie,
powykrecajcie mi stawy czlonkow, jezeli mowie nieprawde, ze chcialbym, azeby
Asyria miala takiego nastepce...
Nasz asyryjski
nastepca to medrzec, to kaplan... On, zanim wybierze sie na wojne, zaglada
naprzod w gwiazdy na niebie, pozniej kurom pod ogony... Zas wasz zobaczylby:
ile ma wojska? dowiedzialby sie: gdzie obozuje nieprzyjaciel? i spadlby mu na
kark jak orzel na barana.
Oto wodz!... oto
krol!... On nie z tych, ktorzy sluchaja rady kaplanow... On radzic sie bedzie
wlasnego miecza, a wy musicie spelniac jego rozkazy...
I dlatego, choc
podpisze z wami traktat, opowiem memu panu, ze poza chorym krolem i madrymi
kaplanami kryje sie tu mlody nastepca tronu, lew i byk w jednej osobie... ktory
ma miody w ustach, a pioruny w sercu...
- I powiesz
nieprawde - wtracil Mentezufs. - Bo nasz ksiaze, aczkolwiek popedliwy i troche
hulaka, jak zwyczajnie mlody, umie jednak uszanowac i rade medrcow, i najwyzsze
urzedy w kraju.
Sargon pokiwal
glowa.
- Oj, wy
medrcy!... uczeni w pismie!... znawcy gwiazdowych obrotow!... - mowil szydzac.
- Ja prostak, zwyczajny sobie jeneral, ktory bez pieczeci nie zawsze umialbym
wyzlobic moje nazwisko... Wy medrcy, ja prostak, ale na brode mego krola, nie
zamienilbym sie na wasza madrosc...
Bo wy jestescie
ludzmi, dla ktorych otworzyl sie swiat cegiel i papirusow, ale zamknal sie ten
prawdziwy, na ktorym wszyscy zyjemy... Ja prostak! Ale ja mam psi wech. A jak
pies z dala wyczuje niedzwiedzia, tak ja moim zaczerwienionym nosem poznam
bohatera.
Wy bedziecie
radzic ksieciu!... Alez on was juz dzisiaj zaczarowal jak waz golebie. Ja
przynajmniej nie oszukuje samego siebie i, choc ksiaze jest dla mnie dobry jak
ojciec rodzony, czuje przez skore, ze mnie i moich Asyryjczykow nienawidzi jak
tygrys slonia... Cha!... cha!... Dajcie mu tylko armie, a za trzy miesiace
stanie pod Niniwa, byle w drodze rodzili mu sie zolnierze zamiast ginac...
- Chocbys mowil
prawde - przerwal Mentezufis - chocby ksiaze chcial isc pod Niniwe, nie
pojdzie.
- A ktoz go
powstrzyma, gdy zostanie faraonem?
- My.
- Wy?... wy!...
Cha! cha! cha!... - smial sie Sargon. - Wy wciaz myslicie ze ten mlodzik nawet
nie przeczuwa naszego traktatu... A ja... a ja... cha!... cha!... cha!... ja
pozwole sie obedrzec ze skory i wbic na pal, ze on juz wszystko wie.
Czyliz Fenicjanie
byliby tak spokojni, gdyby nie mieli pewnosci, ze mlody lew egipski zasloni ich
przed asyryjskim bykiem?
Mentezufis i
Mefres spojrzeli na siebie ukradkiem. Ich prawie przerazil geniusz barbarzyncy,
ktory smialo wypowiadal to, czego oni wcali nie brali pod rachunek.
I rzeczywiscie:
co by bylo, gdyby nastepca tronu odgadl ich zamiary, a nawet chcial je
powiklac?..
Lecz z chwilowego
klopotu wybawil ich milczacy dotychczas Istubar.
- Sargonie -
rzekl - mieszasz sie w nie swoje sprawy. Twoim obowiazkiem jest zawrzec z
Egiptem traktat, jakiego chce nasz pan. A co wie, czego nie wie, co zrobi, a
czego nie zrobi ich nastepca tronu, to juz nie twoja sprawa. Skoro najwyzsza,
wiecznie zyjaca rada kaplanow zapewnia nas, traktat bedzie wykonany.Jakim zas
zrobi sie to sposobem? Nie naszej glowy rzecz.
Oschly ton, z
jakim wypowiedzial to Istubar, uspokoil rozhukana wesolosc asyryjskiego
pelnomocnika. Sargon pokiwal glowa i mruknal:
- W takim razie
szkoda chlopca!... Wielki to wojownik, wspanialomyslny pan...
|