ROZDZIAL
CZTERNASTY
Kaplanka fenicka
niewiele szczescia przyniosla Ramzesowi.
Gdy pierwszy raz
przyszedl odwiedzic ja w palacyku, dotychczas zajmowanym przez Sare, myslal, ze
bedzie powitany z zachwytem i wdziecznoscia. Tymczasem Kama przyjela go prawie
z gniewem.
- Coz to? -
zawolala - juz po uplywie pol dnia przywrociles do lask nedzna Zydowke?..
- Czyliz nie
mieszka w izbie czeladniej? - odparl ksiaze.
- Ale moj rzadca
powiedzial, ze juz nie bedzie mi nog myla...
Pan sluchajac
tego doznal uczucia niesmaku.
- Nie jestes,
widze, zadowolona - rzekl.
- I nie bede
nia... - wybuchla - dopoki nie upokorze tej Zydowki... Dopoki sluzac mi i
kleczac u moich nog nie zapomni, ze kiedys byla twoja pierwsza kobieta i pania
tego domu... Dopoki moja sluzba nie przestanie patrzec na mnie ze strachem i nieufnoscia,
a na nia z litoscia...
Ramzesowi coraz
mniej zaczela podobac sie Fenicjanka.
- Kamo - rzekl -
rozwaz, co ci powiem. Gdyby w moim domu sluga kopnal w zeby suke, ktora karmi
szczenieta, wygnalbym go... Ty zas uderzylas noga miedzy oczy kobiete i matke...
A w Egipcie, Kamo, matka to wielkie slowo, bo dobry Egipcjanin trzy rzeczy
najbardziej szanuje na ziemi: bogow, faraona i matke...
- O biada mi!...
- zawolala Kama rzucajac sie na lozko. - Oto mam nagrode, nedzna, zem zaparla
sie mojej bogini... Jeszcze tydzien temu skladano mi kwiaty u nog i okadzano
wonnosciami, a dzis...
Ksiaze cicho
wysunal sie z komnaty i odwiedzil Fenicjanke dopiero po kilku dniach.
Lecz znowu zastal
ja w zlym humorze.
- Blagam cie,
panie - wykrzyknela - dbaj o mnie troche wiecej!... Bo juz i sluzba zaczyna
mnie lekcewazyc, zolnierze patrza spode lba i lekam sie, azeby w kuchni nie
zatrul mi kto potraw...
- Bylem zajety
wojskiem - odparl ksiaze - wiec nie moglem odwiedzac cie...
- To prawda!... -
odparla gniewnie Kama. - Byles wczoraj pod moim gankiem, a nastepnie poszedles
ku czeladniej izbie, gdzie mieszka ta Zydowka... Chciales mi pokazac...
- Dosc! -
przerwal nastepca. - Nie bylem ani pod gankiem, ani pod izba. Jezeli wiec
zdawalo ci sie, iz widzialas mnie, to znaczy, ze twoj kochanek, ten nikczemny
Grek, nie tylko nie opuscil Egiptu, ale nawet smie krazyc po moim ogrodzie...
Fenicjanka
sluchala go przerazona.
- O Astoreth!...
- krzyknela nagle - ratuj mnie... O ziemio, ukryj mnie!... Bo jezeli nedzny
Lykon powrocil, grozi mi wielkie nieszczescie...
Ksiaze rozesmial
sie, ale juz nie mial cierpliwosci sluchac biadan eks-kaplanki.
- Zostan w
spokoju - rzekl wychodzac - i nie zdziw sie, jezeli w tych dniach przyprowadza
ci twojego Lykona zwiazanego jak szakal. Zuchwalec ten juz wyczerpal moja
cierpliwosc.
Wrociwszy do
siebie, ksiaze wezwal natychmiast Hirama i naczelnika policji w Pi-Bast.
Opowiedzial im obydwom, ze Lykon, Grek, z twarzy podobny do niego, kreci sie
okolo palacow, i rozkazal schwytac go. Hiram przysiagl, ze gdy Fenicjanie
polacza sie z policja, Grek musi wpasc w ich rece. Ale naczelnik policji poczal
trzasc glowa.
- Watpisz? -
spytal go ksiaze.
- Tak, panie. W
Pi-Bast mieszka wielu bardzo poboznych Azjatow, wedlug zdania ktorych kaplanka
rzucajaca oltarz zasluguje na smierc. Jezeli wiec ten Grek zobowiazal sie zabic
Kame, oni beda mu pomagali, ukryja go i ulatwia mu ucieczke.
- Coz wy na to,
ksiaze? - spytal nastepca Hirama.
- Dostojny
naczelnik policji madrze mowi - odparl starzec.
- Wszakze
uwolniliscie Kame od klatwy! - zawolal Ramzes.
- Za Fenicjan -
odparl Hiram - recze, ze nie tkna Kamy i beda scigali Greka. Ale co zrobic z
innymi wyznawcami Astoreth?...
- Osmiele sie
mniemac - rzekl naczelnik policji - ze tymczasem kobiecie tej nic nie grozi.
Gdyby zas byla odwazna, moglibysmy uzyc jej do zwabienia Greka i zlapania go
tu, w palacach waszej dostojnosci.
- Idzze wiec do
niej - rzekl ksiaze - i przedstaw plan, jaki obmysliles. A jezeli schwycisz
lotra, dam ci dziesiec talentow...
Gdy nastepca
pozegnal ich, Hiram odezwal sie do naczelnika:
- Dostojniku,
wiem, ze znasz oba pisma i nieobca ci jest kaplanska madrosc. Gdy chcesz
slyszysz przez mury i widzisz w ciemnosciach. Z tego powodu znasz mysli zarowno
chlopa pracujacego kublem, rzemieslnika, ktory na targ przynosi sandaly, i
wielkiego pana, ktory w otoczeniu swoich slug czuje sie bezpiecznym jak dziecko
w lonie matki...
- Prawde mowisz,
wasza czesc - odparl urzednik - ze bogowie udzielili mi cudnego daru
jasnowidzenia.
- Otoz to -
ciagnal Hiram - dzieki nadprzyrodzonym zaletom swoim odgadles juz zapewne, ze
swiatynia Astoreth wyznaczy ci dwadziescia talentow, jezeli zlapiesz tego
nedznika, ktory osmiela sie przybierac postawe ksiecia, pana naszego. Nadto zas
w kazdym razie swiatynia ofiaruje ci dziesiec talentow, jezeli wiesc o
podobienstwie nedznego Lykona do nastepcy nie rozglosi sie po Egipcie. Rzecz to
bowiem gorszaca i nieprzystojna, azeby zwykly smiertelnik przypominal obliczem
swoim osoby, ktore od bogow pochodza.
Niech wiec to, co
slyszysz o nedznym Lykonie, i cala nasza gonitwa za bezboznikiem nie wyjdzie
poza serca nasze.
- Rozumiem -
odparl urzednik. - Moze sie bowiem trafic, ze taki zbrodniarz straci zycie,
zanim oddamy go sadowi...
- Powiedziales -
rzekl Hiram sciskajac go za reke. Wszelka zas pomoc, jakiej zazadasz od
Fenicjan, bedzie ci udzielona.
Rozstali sie jak
dwaj przyjaciele polujacy na grubego zwierza, ktorzy wiedza, ze nie o to
chodzi: czyj oszczep trafi, lecz azeby zdobycz byla dobrze trafiona i nie
wpadla w cudze rece.
Po kilku dniach
Ramzes znowu odwiedzil Kame, lecz znalazl ja w stanie, ktory graniczyl z
obledem. Kryla sie w najciasniejszej izbie swego palacu, glodna, nie czesana,
nawet nie myta, i wydawala najsprzeczniejsze rozkazy swojej sluzbie. Raz kazala
sie zgromadzac wszystkim, drugi raz wypedzala wszystkich od siebie. W nocy
wolala do siebie warte zolnierska, a po chwili uciekla od zolnierzy na strych
krzyczac, ze ja chca zabic.
Wobec takich
postepkow z duszy ksiecia zniknela milosc, a zostalo tylko uczucie wielkiego
klopotu. Schwycil sie za glowe, gdy rzadca palacu i oficer opowiedzieli mu o
tych dziwach, i szepnal:
- Zaprawde, zle
uczynilem odbierajac te kobiete jej bogini. Gdyz tylko bogini mogla cierpliwie
znosic jej kaprysy!...
Mimo to poszedl
do Kamy i znalazl ja mizerna, potargana i drzaca.
- Biada mi!... -
zawolala. - Zyje miedzy samymi wrogami. Moja szatna chce mnie otruc, a
fryzjerka nabawic jakiej ciezkiej choroby... Zolnierze tylko czekaja okazji,
azeby w mej piersi utopic wlocznie i miecze, a w kuchni, jestem pewna, ze zamiast
potraw, gotuja sie czarodziejskie ziola... Wszyscy dybia na moje zycie...
- Kamo... -
przerwal ksiaze.
- Nie nazywaj
mnie tak!... - szepnela przerazona - bo mi to nieszczescie przyniesie...
- Ale skad ci te
mysli przychodza do glowy?...
- Skad?... Czy sadzisz,
ze w dzien nie widuje obcych ludzi, ktorzy ukazuja sie pod palacem i znikaja,
nim zdolam zawolac na sluzbe?... A w nocy czy nie slysze szeptow za sciana?...
- Zdaje ci sie.
- Przekleci!...
przekleci!... - zawolala z placzem. - Wszyscy mowicie, ze mi sie zdaje... A
przeciez onegdaj jakas zbrodnicza reka podrzucila mi do sypialni welon, ktory
nosilam pol dnia, zanim poznalam, ze to nie moj... zem nigdy nie miala
takiego...
- Gdziez ten
welon? - spytal juz zaniepokojony ksiaze.
- Spalilam go,
alem go pierwej pokazala moim sluzebnicom.
- Wiec chocby byl
nie twoj, coz ci sie stalo?
- Jeszcze nic.
Ale gdybym te szmate przez pare dni potrzymala w domu, z pewnoscia otrulabym
sie, albo zapadlabym w nieleczaca sie chorobe... Znam Azjatow i ich sposoby!...
Znudzony i
zirytowany ksiaze opuscil ja czym predzej, pomimo blagan, aby zostal. Gdy
jednak spytal sluzbe o ow welon, szatna przyznala, ze to nie byl welon Kamy,
ale zostal podrzucony przez kogos.
Nastepca kazal
podwoic warty w palacu i dokola palacu i zdesperowany wracal do swego
mieszkania.
"Nigdy bym
nie uwierzyl - myslal - ze jedna slaba kobieta moze narobic tyle zametu!...
Cztery swiezo zlapane hieny nie dorownaja w niespokojnosci tej
Fenicjance!..."
U siebie znalazl
ksiaze Tutmozisa, ktory wlasnie przyjechal z Memfis, ledwie mial czas wykapac
sie i przebrac po podrozy.
- Co mi powiesz?
- spytal ksiaze ulubienca odgadujac, ze nie przywiozl dobrych nowin. -
Widziales jego swiatobliwosc?
- Widzialem
slonecznego boga Egiptu - odparl Tutmozis - a oto, co mi rzekl...
- Mow - wtracil
nastepca.
- Tak mowil pan
nasz - ciagnal Tutmozis zlozywszy rece na piersiach i schyliwszy glowe. - Tak
mowi pan. Przez trzydziesci cztery lata prowadzilem ciezki woz Egiptu i tak
jestem zmeczony, ze juz tesknie do moich wielkich przodkow, ktorzy zamieszkuja
kraj zachodni. Niebawem opuszcze te ziemie, a wowczas syn moj Ramzes zasiadzie
na tronie i czynic bedzie z panstwem to, co mu podyktuje madrosc...
- Tak powiedzial
moj swiatobliwy ojciec?
- To sa jego
slowa wiernie powtorzone - odparl Tutmozis. Po kilka razy wyraznie mowil mi
pan, ze nie zostawia ci zadnych rozkazow na przyszlosc, abys mogl rzadzic
Egiptem, jak sam zechcesz...
- O swiety!...
Czyliz jego niemoc jest naprawde tak ciezka?... Dlaczego nie pozwala mi
przyjechac do siebie?... - pytal rozzalony ksiaze.
- Musisz byc tu,
bo tu mozesz sie przydac.
- A traktat z
Asyria?... - zapytal nastepca.
- Jest zawarty w
tym sensie, ze Asyria moze bez przeszkod z naszej strony prowadzic wojne na
wschodzie i polnocy. Ale sprawa Fenicji zostala w zawieszeniu, dopoki ty nie
wstapisz na tron...
- O
blogoslawiony!... o swiety wladco!... - wolal ksiaze. - Od jak strasznej
uchroniles mnie spuscizny...
- Fenicja wiec
zostaje w zawieszeniu - prawil Tutmozis. - Lecz obok tego stala sie niedobra
rzecz, bo jego swiatobliwosc, aby dac dowod Asyrii, ze nie bedzie jej
przeszkadzac w wojnie z ludami polnocnymi, rozkazal zmniejszyc nasza armie o
dwadziescia tysiecy wojsk najemnych...
- Co
powiedziales?... - wykrzyknal zdumiony nastepca.
Tutmozis chwial
glowa na znak smutku.
- Prawde mowie -
rzekl i juz nawet rozpuszczono cztery libijskie pulki...
- Alez to
szalenstwo!... - prawie zawyl nastepca lamiac rece. - Po co my sie tak
oslabiamy i gdzie pojda ci ludzie?...
- Otoz to, ze juz
poszli na Pustynie Libijska i albo napadna Libijczykow, co nam narobi klopotow,
albo polacza sie z nimi i razem uderza na nasze zachodnie granice...
- Nic o tym nie
slyszalem!... Co oni porobili?... i kiedy to zrobili?... Zadna wiesc do nas nie
doszla... - wolal ksiaze.
- Bo rozpuszczeni
najemnicy poszli pustynia od Memfisu, a Herhor zabronil mowic o tym
komukolwiek...
- Wiec nawet
Mefres i Mentezufis nie wiedza o tym?... - spytal namiestnik.
- Oni wiedza -
odparl Tutmozis.
- Oni wiedza, a
ja nic!... Ksiaze nagle uspokoil sie, ale pobladl, a na jego mlodym obliczu
odmalowala sie straszna nienawisc. Schwycil za obie rece swego powiernika i
mocno sciskajac je szeptal:
- Sluchaj... Na
swiete glowy mego ojca i matki... na pamiec Ramzesa Wielkiego... na wszystkich
bogow, jezeli jacy sa, przysiegam, ze gdy - za moich rzadow - kaplani nie ugna
sie przed moja wola, zgniote ich...
Tutmozis sluchal
przerazony.
- Ja albo oni!...
- zakonczyl ksiaze. - Egipt nie moze miec dwu panow...
- I zwykle miewal
tylko jednego: faraona - wtracil powiernik.
- Zatem bedziesz
mi wierny?...
- Ja, cala
szlachta i wojsko, przysiegam ci!...
- Dosyc -
zakonczyl nastepca. - Niechze sobie teraz uwalniaja najemne pulki... niech
podpisuja traktaty... niech kryja sie przede mna jak nietoperze i niech
oszukuja nas wszystkich. Ale przyjdzie czas...
A teraz,
Tutmozisie, odpocznij po podrozy i badz u mnie na uczcie dzis wieczor... Ci
ludzie tak mnie spetali, ze moge tylko bawic sie... Wiec bede sie bawil... Ale kiedys pokaze im, kto jest wladca Egiptu: oni
czy ja...
Od tego dnia
znowu zaczely sie uczty. Ksiaze jakby wstydzac sie wojska nie odbywal z nim
cwiczen. Natomiast palac jego roil sie szlachta, oficerami, sztukmistrzami i
spiewaczkami, a po nocach odbywaly sie wielkie orgie, wsrod ktorych dzwieki arf
mieszaly sie z wrzaskami pijanych biesiadnikow i spazmatycznym smiechem kobiet.
Na jedna z tych
uczt Ramzes zaprosil Kame, ale odmowila. Ksiaze obrazil sie na nia, co
spostrzeglszy Tutmozis rzekl:
- Mowiono mi,
panie, ze Sara stracila twoje laski?
- Nie wspominaj
mi o tej Zydowce - odparl nastepca. - Wszak chyba wiesz, co zrobila z moim
synem?
- Wiem - mowil
ulubieniec - ale zdaje mi sie, ze stalo sie to nie z jej winy. Slyszalem w
Memfis, ze czcigodna matka twoja, pani Nikotris, i dostojny minister Herhor
uczynili syna twego Zydem w tym celu, aby kiedys panowal nad Izraelitami...
- Alez Izraelici
nie maja krola tylko kaplanow i sedziow!... - przerwal ksiaze.
- Nie maja, lecz
chca miec. Im takze obmierzly rzady kaplanskie.
Nastepca
pogardliwie machnal reka.
- Woznica jego
swiatobliwosci - odparl - znaczy wiecej nizli wszyscy krolowie, a tym bardziej
jakis tam krol izraelski, ktorego jeszcze nie ma...
- W kazdym razie
wina Sary nie jest tak wielka - wtracil Tutmozis.
- Totez wiedz, ze
kiedys zaplace i kaplanom.
- W tym wypadku i
oni nie sa zbyt winni. Na przyklad dostojny Herhor uczynil tak pragnac
zwiekszyc slawe i potege twojej dynastii. Zreszta dzialal z wiedza pani
Nikotris...
- A Mefres po co
miesza sie do moich spraw?... - spytal ksiaze. - Przecie on chyba powinien
pilnowac tylko swiatyni, a nie wplywac na losy faraonowego potomstwa...
- Mefres jest
starcem, ktory juz zaczyna dziwaczec. Caly dwor jego swiatobliwosci drwi dzis z
Mefresa z powodu jego praktyk, o ktorych ja sam nic nie wiedzialem, choc prawie
co dzien widywalem i widuje swietego meza...
- A to ciekawe...
Coz on robi?...
- Po kilka razy
na dobe - odparl Tutmozis - odprawia solenne nabozenstwa w najtajemniejszej
czesci swiatyni i nakazuje swoim kaplanom, aby uwazali: czy bogowie nie
podnosza go w powietrze podczas modlitwy?...
- Cha!... cha!...
cha!... - zasmial sie nastepca. - I to wszystko dzieje sie tu, w Pi-Bast, pod
naszym okiem, a ja nic nie wiem...
- Tajemnica
kaplanska...
- Tajemnica, o
ktorej mowia wszyscy w Memfisie!... Cha... cha... cha!... W cyrku widzialem
chaldejskiego kuglarza, ktory unosil sie w powietrzu...
- I ja widzialem
- wtracil Tutmozis - ale to byla sztuka. Tymczasem Mefres chce naprawde wzniesc
sie nad ziemie na skrzydlach swej poboznosci...
- Nieslychane
blazenstwo!... - mowil ksiaze. - Coz na to inni kaplani?
- Podobno w
swietych papyrusach sa wzmianki, ze dawnymi czasy bywali u nas prorocy
posiadajacy dar wznoszenia sie w powietrze, wiec kaplanow nie dziwia checi
Mefresa. A ze, jak ci wiadomo, u nas podwladni widza to, co podoba sie zwierzchnikom,
wiec niektorzy swieci mezowie twierdza, ze Mefres naprawde podnosi sie w czasie
modlitwy na grubosc paru palcow nad ziemie...
- Cha!... cha!...
cha!... I ta wielka tajemnica bawi sie caly dwor, a my tu jak chlopi albo
kopacze nawet nie domyslamy sie cudow sprawianych pod naszym bokiem... Nedzna
dola nastepcy egipskiego tronu!... - smial sie ksiaze.
Gdy sie zas
uspokoil, na powtorna prosbe Tutmozisa rozkazal: przeniesc Sare z dzieckiem z
izby czeladniej do palacyku, ktory w pierwszych dniach zajmowala Kama.
Sluzba nastepcy
byla zachwycona tym rozporzadzeniem pana, a wszystkie sluzebne, niewolnice i
nawet pisarze odprowadzili Sare do nowej siedziby z muzyka i okrzykami radosci.
Fenicjanka
uslyszawszy halas spytala o przyczyne. A gdy jej odpowiedziano, ze Sara wrocila
juz do lask nastepcy i ze z domu niewolnic znowu przeniosla sie do palacu,
rozwscieczona eks-kaplanka wezwala do siebie Ramzesa.
Ksiaze przyszedl.
- Wiec tak
poczynasz sobie ze mna?... wrzasnela nie panujaca nad soba Kama. - Wiec to
tak?... Obiecales mi, ze bede pierwsza twoja kobieta, lecz zanim ksiezyc obiegl
polowe nieba, zlamales przyrzeczenie?... Moze myslisz, ze zemsta Astoreth pada
tylko na kaplanki, a nie dosiega ksiazat?...
- Powiedz twojej
Astoreth - odparl spokojnie nastepca - aby nigdy nie grozila ksiazetom, bo i
ona pojdzie do izby czeladniej.
- Rozumiem -
wolala Kama. - Ja pojde do czeladzi, moze nawet do wiezienia, a ty przez ten
czas bedziesz spedzal noce u swojej Zydowki!... Za to, zem dla ciebie wyparla
sie bogow... sciagnela na moja glowe przeklenstwo... Za to, ze nie mam godziny
spokojnej, ze zmarnowalam dla ciebie mlodosc, zycie, nawet dusze, ty tak mi
placisz...
Ksiaze przyznal w
sercu, ze istotnie Kama wiele poswiecila dla niego; i uczul skruche.
- Nie bylem i nie
bede u Sary - odparl. - Ale co tobie szkodzi, ze nieszczesliwa kobieta odzyska
wygody i bedzie mogla wykarmic swoje dziecko?
Fenicjanka
zatrzesla sie. Podniosla w gore zacisniete piesci, wlosy jej najezyly sie, a w
oczach zaplonal brudny ogien nienawisci.
- Takze mi
odpowiadasz?... Zydowka jest nieszczesliwa, bos ja wygnal z palacu, a ja musze
byc zadowolona, chociaz bogowie wygnali mnie ze wszystkich swoich swiatyn... A
dusza moja... dusza kaplanki tonacej we lzach i obawie czyliz nie znaczy wiecej
u ciebie anizeli ten zydowski pomiot, to dziecko, ktore... oby juz nie zylo...
oby go...
- Milcz!... -
krzyknal ksiaze zamykajac jej usta.
Cofnela sie
wylekniona.
- Wiec nie wolno
nawet skarzyc sie na moja nedze?... - spytala. - Lecz jezeli az tak dbasz o to
dziecko, po coz wykradles mnie ze swiatyni, dlaczego obiecywales, ze bede u
ciebie pierwsza kobieta?...
Strzez sie -
znowu podniosla glos - azeby Egipt poznawszy moja dole nie nazwal cie
wiarolomca.
Ksiaze krecil
glowa i usmiechal sie. Wreszcie usiadl i rzekl:
- Zaiste moj
nauczyciel mial slusznosc ostrzegajac mnie przed kobietami. Jestescie jak
dojrzala brzoskwinia w oczach czlowieka, ktoremu jezyk wysuszylo pragnienie...
Lecz tylko na pozor... Bo biada glupcowi, ktory osmieli sie rozgryzc ten piekny
owoc: zamiast chlodzacej slodyczy, znajdzie gniazdo os, ktore porania mu nie
tylko wargi, ale i serce.
- Juz
narzekasz?... Nawet tego nie oszczedzasz mi wstydu?... Za to, zem ci poswiecila
godnosc kaplanki i cnote!...
Nastepca ciagle
trzasl glowa i usmiechal sie.
- Nigdy bym nie
myslal - rzekl po chwili - azeby sprawdzila sie bajka opowiadana przez chlopow
zabierajacych sie do snu. Ale dzis widze, ze tak jest. Posluchaj wiec, Kamo, a
moze zastanowisz sie i nie zmusisz mnie do cofniecia zyczliwosci, jaka mam dla
ciebie...
- Jemu sie chce
teraz bajki opowiadac!... - odparla z gorycza kaplanka. - Juzes mi jedna mowil
i dobrzem wyszla usluchawszy jej...
- Ta z pewnoscia
wyjdzie ci na pozytek, byles ja chciala zrozumiec.
- Bedzie w niej
co o zydowskich bachorach?...
- I o kaplankach,
tylko uwaznie posluchaj:
Dzialo sie to juz
dawno, w tym samym miescie Pi-Bast. Pewnego dnia ksiaze Satni na placu przed
swiatynia Ptah zobaczyl bardzo piekna kobiete. Byla ona piekniejsza od
wszystkich, jakie dotychczas spotykal, a co wiecej, miala na sobie duzo zlota.
Ksieciu ogromnie
podobala sie ta osoba. Dowiedzial sie, co ona za jedna, a gdy mu powiedziano,
ze jest to corka arcykaplana w Pi-Bast, poslal do niej swego koniuszego z taka
ofiara:
"Dam ci
dziesiec zlotych pierscieni, jezeli przepedzisz ze mna godzinke".
Koniuszy poszedl
do pieknej Tbubui i powtorzyl jej slowa ksiecia Satni. Dama wysluchawszy go
zyczliwie odpowiedziala, jak przystoi dobrze wychowanej panience:
"Jestem
corka arcykaplana, jestem niewinna, a nie zadna podla dziewczyna. Jezeli wiec
ksiaze chce miec przyjemnosc zapoznania sie ze mna, niech przyjdzie do mego
domu, gdzie wszystko bedzie przygotowane, i nasza znajomosc nie narazi mnie na
plotki kumoszek z calej ulicy."
Poszedl tedy
ksiaze Satni za panna Tbubui na gorne pietro do jej pokojow, ktorych sciany
byly wylozone lapisem lazuli tudziez bladozielonawa emalia. Bylo tam wiele
lozek pokrytych krolewskim plotnem i niemalo jednonoznych stolikow zastawionych
zlotymi pucharami. Jeden z pucharow napelniono winem i podano go ksieciu, a
Tbubui rzekla: "Badz laskaw, napij sie". Na co ksiaze odparl:
"Wiesz przecie, ze nie przyszedlem na wino." Niemniej jednak zasiedli
do uczty, podczas ktorej Tbubui miala na sobie dluga, nieprzezroczysta szate,
zapieta pod szyje. Gdy zas odurzony ksiaze chcial ja pocalowac, odsunela go i
odparla:
"Dom ten
bedzie twoim domem. Pamietaj jednak, ze nie jestem ulicznica, lecz kobieta
niewinna. Jezeli wiec chcesz, azebym byla ci posluszna, zaprzysiegnij mi
wiernosc i zapisz twoj majatek."
"Wiec niech
przyjdzie tu pisarz" - zawolal ksiaze. A gdy go przyprowadzono, Satni
kazal spisac akt slubny i tudziez akt darowizny, ktorym wszystkie swoje
pieniadze, ruchomosci i dobra ziemskie przepisal na imie Tbubui.
W godzine pozniej
sluzba zawiadomila ksiecia, ze na dole czekaja jego dzieci. Tbubui wowczas
opuscila go, lecz wnet wrocila ubrana w suknie z przezroczystej gazy. Satni
znowu chcial ja usciskac, ale odsunela go mowiac:
"Dom ten
bedzie twoim. Lecz poniewaz nie jestem ladacznica, tylko dziewczyna niewinna,
jezeli wiec chcesz mnie posiadac, to niech twoje dzieci zrobia akt zrzeczenia
sie majatku, aby pozniej nie procesowaly sie z moimi dziecmi."
Satni zawolal
dzieci na gore i kazal im podpisac akt zrzeczenia sie majatku, co uczynily.
Lecz gdy odurzony dlugim oporem chcial zblizyc sie do Tbubui, ta go znowu
zatrzymala...
"Dom ten
bedzie twoim - rzekla. - Ale ja nie jestem pierwsza lepsza; jestem czysta
dziewica. Jezeli wiec kochasz mnie, kaz pozabijac twoje dzieci, azeby kiedys
nie wydarly majatku moim..."
- Jakaz to dluga
historia!.. - przerwala niecierpliwie Kama.
- Zaraz sie
skonczy - odparl nastepca. - I wiesz, Kamo, co odpowiedzial Satni:
"Jezeli
pragniesz tego, wiec... niech sie spelni zbrodnia!..."
Tbubui nie trzeba
bylo dwa razy powtarzac. W oczach ojca kazala pomordowac dzieci, a okrwawione
ich czlonki wyrzucila przez okno psom i kotom... No i dopiero wtedy Satni
wszedl do jej pokoju i spoczal na jej hebanowym lozu, wykladanym koscia
sloniowa... *
- Tbubui dobrze
robila nie wierzac zapewnieniom mezczyzn - rzekla zirytowana Fenicjanka.
- Ale Satni -
odparl nastepca - zrobil jeszcze lepiej: obudzil sie... gdyz jego straszna
zbrodnia byla tylko snem...
I ty, Kamo,
zapamietaj sobie, ze najpewniejszym sposobem obudzenia mezczyzny z milosnych
upojen jest - miotac klatwy na jego syna...
- Badz spokojny,
panie, juz nigdy nie wspomne ani o mojej niedoli, ani o twoim synu - posepnie
odpowiedziala Fenicjanka.
- A ja nie cofne
ci moich lask i bedziesz szczesliwa - zakonczyl Ramzes.
* Historyjka
autentyczna
|