Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library
Boleslaw Prus
Faraon

IntraText CT - Text

  • TOM DRUGI
    • ROZDZIAL SIEDEMNASTY
Previous - Next

Click here to hide the links to concordance

ROZDZIAL SIEDEMNASTY

Zachodnia granice Egiptu na dlugosci przeszlo sto mil jeograficznych stanowi sciana pagorkow wapiennych, nagich, poprzerywanych wawozami, wysokich na pareset metrow. Biegnie ona wzdluz Nilu, od ktorego oddala sie na mile, niekiedy na kilometr.

Gdyby kto wdrapal sie na ktory z pagorkow i zwrocil twarz ku polnocy, zobaczylby jedno z najosobliwszych widowisk. W dole, na prawo, mialby waska, ale zielona lake, przerznieta Nilem; zas na lewo ujrzalby nieskonczona rownine barwy zoltej, urozmaicona plamami bialymi albo ceglastymi.

Jednostajnosc widoku, drazniaca zoltosc piasku, upal, a nade wszystko bezmiar nieskonczony, oto najogolniejsze cechy Pustyni Libijskiej rozciagajacej sie na zachod od Egiptu.

Przy blizszym jednak rozejrzeniu sie pustynia wydalaby sie mniej jednostajna. Jej piasek nie uklada sie plasko, ale tworzy szereg zwalow przypominajacych ogromne fale na wodzie. Jest to jakby rozkolysane morze, ktore zakrzeplo.

Kto by jednak mial odwage isc po tym morzu godzine, dwie, niekiedy caly dzien, wciaz na zachod, zobaczylby nowy widok. Na horyzoncie ukazuja sie wzgorza, niekiedy skaly i urwiska najdziwniejszych form. Pod nogami piasek staje sie coraz plytszym i poczyna wynurzac sie spod niego skala wapienna niby lad. .

Istotnie jest to lad, a nawet kraj wsrod piaszczystego morza. Obok wapiennych pagorkow widac doliny, na nich koryta rzek i strumieni, dalej rownine, a wsrod niej jezioro z powyginana linia brzegow i dnem zaklesnietym.

Ale na tych rowninach i wzgorzach nie rosnie ani zdzblo trawy, w jeziorze nie ma kropli wody, korytem rzeki nie plynie nic. Jest to krajobraz nawet bardzo urozmaicony pod wzgledem form ziemi, ale krajobraz, z ktorego wszystka woda uciekla, najmniejsza wilgoc wyschla, krajobraz martwy, gdzie nie tylko wyginela wszelka roslinnosc, ale nawet urodzajna warstwa gruntu roztarla sie w pyl lub wsiaknela w opoke.

W tych miejscach trafil sie wypadek najokropniejszy, o jakim mozna pomyslec: natura skonala, zostal z niej tylko szkielet i prochy, ktore do reszty rozklada upal i z miejsca na miejsce przerzuca wiatr goracy.

Za tym zmarlym, a nie pochowanym ladem ciagnie sie znowu morze piasku, na ktorym tu i owdzie widac spiczaste stozki, wznoszace sie niekiedy na pietro wysokosci. Kazdy szczyt takiego pagorka konczy sie peczkiem listkow szarych, zapylonych, o ktorych trudno powiedziec, ze zyja; one tylko nie moga zwiednac.

Dziwaczny stozek oznacza, ze w tym miejscu woda jeszcze nie wyschla, ale przed spiekota skryla sie pod ziemie i jako tako podtrzymuje wilgoc gruntu. Na to miejsce upadlo nasienie tamaryndusu i z wielkim trudem poczela wzrastac roslina.

Lecz wladca pustyni, Tyfon, dostrzegl ja i z wolna poczal zasypywac piaskiem. A im wiecej roslinka pnie sie w gore, tym wyzej podnosi sie stozek duszacego ja piasku. Zablakany w pustyni tamaryndus wyglada jak topielec na prozno wyciagajacy dlonie do nieba.

I znowu rozwala sie nieskonczone zolte morze, ze swymi falami piasku i nie mogacymi skonac rozbitkami swiata roslinnego. Nagle ukazuje sie skalista sciana w niej szczeliny niby bramy...

Rzecz nie do uwierzenia! Poza jedna z tych bram widac rozlegla doline barwy zielonej, mnostwo palm, blekitne wody jeziora. Widac nawet pasace sie owce, bydlo i konie, miedzy nimi uwijaja sie ludzie; z daleka na stokach skal pietrzy sie cale miasteczko, a na szczytach bieleja mury swiatyn.

Jest to oaza, niby wyspa wsrod piaszczystego oceanu.

Takich oaz za czasow faraonow bylo bardzo wiele, moze kilkadziesiat. Tworzyly one lancuch wysp pustynnych wzdluz zachodniej granicy Egiptu. Lezaly w odleglosci dziesieciu, pietnastu lub dwudziestu mil jeograficznych od Nilu, a obejmowaly po kilkanascie i kilkadziesiat kilometrow kwadratowych powierzchni.

Opiewane przez arabskich poetow oazy naprawde nigdy nie byly przedsionkami raju. Ich jeziora sa najczesciej bagnami; z podziemnych zrodlisk wyplywa woda ciepla, niekiedy cuchnaca i obrzydliwie slona; roslinnosc ani mogla porownywac sie z egipska. Niemniej ustronia te wydawaly sie cudem dla pustynnych wedrowcow, ktorzy znajdowali w nich troche zielonosci dla oka tudziez odrobine chlodu, wilgoci i daktylow.

Ludnosc tych wysp wsrod piaszczystego oceanu byla bardzo rozmaita: od kilkuset osob do kilkunastu tysiecy, zaleznie od przestrzeni. Byli to wszystko awanturnicy lub ich potomkowie egipscy, libijscy, etiopscy. W pustynie bowiem uciekali ludzie nie majacy juz nic do stracenia: wiezniowie z kopaln, przestepcy scigani przez policje, chlopi przeciazeni panszczyzna lub robotnicy, ktorzy woleli niebezpieczenstwo anizeli prace.

Wieksza czesc tych zbiegow marnie ginela w pustyni. Niektorym po nieopisanych meczarniach udawalo sie dotrzec do oazy, gdzie pedzili zywot nedzny, lecz swobodny, i zawsze byli gotowi wpasc do Egiptu na nieuczciwy zarobek.

Miedzy pustynia i Morzem Srodziemnym ciagnal sie bardzo dlugi, choc niezbyt szeroki pas ziemi zyznej, zamieszkaly przez rozmaite plemiona, ktore Egipcjanie nazywali Libijczykami. Jedne z tych plemion zajmowaly sie rolnictwem, inne rybactwem i morska zegluga; w kazdym z nich jednak byla gromada dzikusow, ktorzy woleli kradziez, wojne i rozboj anizeli systematyczna prace. Bandycka ta ludnosc nieustannie ginela wsrod nedzy albo wojennych przygod, lecz i ciagle powiekszala sie regularnym doplywem Szardana (Sardynczykow) i Szakalusza (Sycylijczykow), ktorzy w owej epoce byli jeszcze wiekszymi barbarzyncami i zbojami anizeli rodowici Libijczycy.

Poniewaz Libia stykala sie z zachodnia granica Dolnego Egiptu, barbarzyncy wiec czesto grabili ziemie jego swiatobliwosci i - bywali strasznie karceni. Przekonawszy sie jednak, ze wojna z Libijczykami nie prowadzi do niczego, faraonowie, a raczej kaplani, chwycili sie innej polityki. Prawowitym rodzinom libijskim pozwalali osiedlac sie na nadmorskich bagnach Dolnego Egiptu, zas bandytow i awanturnikow werbowali do wojska i mieli z nich wybornych zolnierzy.

W ten sposob panstwo zabezpieczylo sobie spokoj na zachodniej granicy. Dla utrzymania zas w porzadku pojedynczych rabusiow libijskich wystarczala policja, straz polowa i pare pulkow regularnych ustawionych wzdluz kanopijskiej odnogi Nilu.

Taki stan rzeczy trwal blisko sto osmdziesiat lat; ostatnia bowiem wojne z Libijczykami prowadzil jeszcze Ramzes III, ktory ucial ogromne stosy rak poleglym nieprzyjaciolom i przywiodl do Egiptu trzynascie tysiecy niewolnikow. Od tej pory nikt nie lekal sie napadu ze strony Libii i dopiero przy schylku panowania Ramzesa XII dziwna polityka kaplanow na nowo zapalila w tamtych stronach pozar walki.

Wybuchla zas ona z nastepujacych powodow:

Jego dostojnosc Herhor, minister wojny i arcykaplan, skutkiem oporu jego swiatobliwosci faraona nie mogl zawrzec z Asyria traktatu o podzial Azji. Pragnac jednak, stosownie do przestrog Beroesa, utrzymac z Asyryjczykami dluzszy spokoj, Herhor zapewnil Sargona, ze Egipt nie przeszkodzi im w prowadzeniu wojny z Azjatami wschodnimi i polnocnymi.

A poniewaz pelnomocnik krola Assara zdawal sie nie ufac przysiegom, wiec Herhor postanowil zlozyc mu materialny dowod zyczliwosci i w tym celu wydal rozkaz natychmiastowego uwolnienia dwudziestu tysiecy wojsk najemnych, przewaznie Libijczykow.

Dla uwolnionych, a nic nie winnych i zawsze wiernych zolnierzy postanowienie to bylo nieszczesciem nieomal rownajacym sie karze smierci. Przed Egiptem otwieralo sie niebezpieczenstwo wojny z Libia, ktora w zaden sposob nie mogla dac przytulku takiej masie ludzi, przywyklych tylko do musztry i wygod, nie zas do pracy i nedzy. Ale Herhor i kaplani nie krepowali sie drobiazgami, gdy chodzilo o wielkie interesa panstwowe.

Naprawde bowiem wypedzenie najemnikow libijskich przynosilo duze korzysci.

Przede wszystkim Sargon i jego towarzysze podpisali i zaprzysiegli tymczasowy traktat z Egiptem na lat dziesiec, przez ktory to czas, wedlug proroctw chaldejskich kaplanow, mialy ciazyc nad ziemia swieta zle losy.

Po wtore - wypedzenie dwudziestu tysiecy ludzi z wojska przynosilo skarbowi krolewskiemu cztery tysiace talentow oszczednosci, co bylo bardzo wazne.

Po trzecie - wojna z Libia na zachodniej granicy byla upustem dla bohaterskich instynktow nastepcy tronu i na dlugi czas mogla odwrocic jego uwage od spraw azjatyckich i od granicy wschodniej. Jego dostojnosc Herhor i rada najwyzsza bardzo madrze przypuszczali, ze uplynie kilka lat, zanim Libijczycy, zuzywszy sie w partyzanckich walkach, zechca prosic o pokoj.

Plan byl rozsadny, lecz autorowie jego popelnili jeden blad: nie przeczuli, ze w ksieciu Ramzesie tkwi material na genialnego wojownika.

Rozpuszczone pulki libijskie, rabujac po drodze, bardzo predko dotarly do swej ojczyzny; tym latwiej ze Herhor nie kazal stawiac im przeszkod. Najpierwsi zas spomiedzy wypedzonych stanawszy na libijskiej ziemi niestworzone rzeczy opowiadali swoim rodakom.

 

Wedlug ich relacji, dyktowanych przez gniew i interes osobisty, Egipt byl dzis tak oslabiony jak w epoce najscia Hyksosow, przed dziewieciuset laty. Skarb faraona byl tak pusty, ze rowny bogom wladca musial rozpuscic ich, Libijczykow, ktorzy przecie stanowili najlepsza, jezeli nie jedyna czesc armii. Armii zreszta prawie nie bylo, chyba garstka na wschodniej granicy, a i to lada jakich zolnierzy.

Oprocz tego miedzy jego swiatobliwoscia i kaplanami panowala niezgoda; robotnikom nie wyplacano zaslug, a chlopow wprost duszono podatkami; przez co masy ludu byly gotowe do buntu, byle znalazla sie pomoc. I jeszcze nie dosyc: albowiem nomarchowie, ktorzy kiedys byli niezaleznymi wladcami i od czasu do czasu przypominali sobie swoje prawa, dzis widzac slabosc rzadu przygotowuja sie do obalenia i faraona, i najwyzszej rady kaplanskiej.

Wiesci te jak stado ptakow rozlecialy sie po libijskim wybrzezu i - natychmiast znalazly wiare. Bandyci i barbarzyncy zawsze byli gotowi do napadu, a tym wiecej dzis, gdy eks-zolnierze i eks-oficerowie jego swiatobliwosci zapewniali ich, ze zrabowanie Egiptu jest rzecza bardzo latwa. Zamozni i rozsadni Libijczycy rowniez uwierzyli wypedzonym legionistom; od wielu juz bowiem lat nie bylo dla nich tajemnica, ze szlachta egipska ubozeje, ze faraon nie ma wladzy, ze chlopi i robotnicy dopuszczaja sie z nedzy buntow.

I otoz w calej Libii wybuchnal zapal. Wypedzonych zolnierzy i oficerow witano jak glosicieli dobrej nowiny. A poniewaz kraj byl ubogi i nie mial zapasow do podejmowania gosci, uchwalono wiec natychmiast wojne z Egiptem, azeby jak najrychlej pozbyc sie przybyszow.

Nawet chytry i madry ksiaze libijski, Musawasa, dal sie porwac ogolnemu pradowi. Jego jednak nie przekonali imigranci, ale jacys ludzie powazni i dostojni, a wedlug wszelkiego prawdopodobienstwa - agenci najwyzszej rady egipskiej.

Ci dygnitarze, niby to niezadowoleni ze stanu rzeczy w Egipcie, niby to obrazeni na faraona i kaplanow, przyjechali do Libii od strony morza, kryli sie przed gawiedzia, unikali stosunkow z wypedzonymi zolnierzami, a Musawasie tlomaczyli pod najwiekszym sekretem i z dowodami w rekach, ze - teraz wlasnie powinien napasc na Egipt.

- Znajdziesz tam - mowili - bezdenny skarbiec i spizarnie dla siebie, dla swoich ludzi i dla wnukow waszych wnukow.

Musawasa - choc przebiegly wodz i dyplomata - dal sie zlapac. Jako czlowiek energiczny, natychmiast oglosil przeciw Egiptowi swieta wojne i - majac pod reka tysiace dzielnych wojownikow, pchnal pierwszy korpus ku wschodowi, pod dowodztwem swego syna, dwudziestoletniego Tehenny.

Stary barbarzyniec znal wojne i rozumial, ze kto chce zwyciezyc, musi dzialac szybko, zadawac pierwsze ciosy.

Przygotowania libijskie trwaly bardzo krotko. Eks-zolnierze jego swiatobliwosci wprawdzie przyszli bez broni, lecz znali swoje rzemioslo, a w owych czasach o bron nie bylo trudno. Pare rzemykow czy pare kawalkow sznurka na proce, wlocznia albo zaostrzony kij, topor albo ciezka palka, jedna torba kamykow, a druga - daktylow, oto wszystko.

Oddal wiec Musawasa dwa tysiace eks-zolnierzy i ze cztery tysiace libijskiej holoty swemu synowi Tehennie, zalecajac mu, azeby czym predzej wpadl do Egiptu, zrabowal, co sie da, i przygotowal zapasy dla wlasciwej armii. Sam zas gromadzac powazniejsze sily rozeslal goncow po oazach i wzywal wszystkich, ktorzy nie maja nic do stracenia, pod swoje sztandary.

Dawno w pustyni nie panowal taki ruch jak dzisiaj. Z kazdej oazy wychodzila gromada za gromada tak strasznych proletariuszow, ze choc juz byli prawie nadzy, jeszcze zaslugiwali na nazwe oberwancow.

Opierajac sie na zdaniu swoich doradcow, ktorzy jeszcze miesiac temu byli oficerami jego swiatobliwosci, Musawasa calkiem rozsadnie przypuszczal, ze jego syn pierwej zrabuje kilkaset wsi i miasteczek od Terenuthis do Senti-Nofer, zanim spotka jakies powazniejsze sily egipskie. Wreszcie doniesiono mu, ze na pierwsza wiesc o ruchu Libijczykow nie tylko ucieklii wszyscy robotnicy z wielkiej huty szklannej, ale nawet, ze cofnelo sie wojsko zajmujace forteczki w Sochet-Hemau, nad Jeziorami Sodowymi.

Byla to bardzo dobra wrozba dla barbarzyncow; huta bowiem szklanna stanowila powazne zrodlo dochodow dla faraonowego skarbca.

Otoz Musawasa popelnil blad taki sam jak najwyzsza rada kaplanska: nie przeczul wojennego geniuszu w Ramzesie. I stala sie rzecz nadzwyczajna: zanim pierwszy korpus libijski dotarl do okolicy Sodowych Jezior, juz w tym miejscu znalazla sie dwa razy liczniejsza armia nastepcy tronu.

Nie mozna nawet zarzucac Libijczykom nieprzezornosci. Tehenna i jego sztab utworzyli bardzo porzadna sluzbe wywiadowcza. Ich szpiegowie niejednokrotnie byli w Melcatis, Naucratis, Sai, Menuf, Terenuthis i przeplywali kanopijskie i bolbitynskie ramiona Nilu. Nigdzie jednak nie spotkali wojsk, ktorych ruchy musial paralizowac wylew, a zas prawie wszedzie widzieli poploch ludnosci osiadlej, ktora po prostu uciekala ze wsi pogranicznych.

Przynosili wiec swemu dowodcy jak najlepsze wiadomosci. A tymczasem armia ksiecia Ramzesa, pomimo wylewu, w osm dni po uruchomieniu dotarla brzegu pustyni i zaopatrzona w wode i zywnosc przepadla miedzy gorami Sodowych Jezior.

Gdyby Tehenna mogl jak orzel wzbic sie ponad stanowiska swojej bandy, struchlalby zobaczywszy, ze we wszystkich wawozach tej okolicy kryja sie egipskie pulki i - ze lada chwile korpus jego zostanie otoczony.

 




Previous - Next

Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library

Best viewed with any browser at 800x600 or 768x1024 on Tablet PC
IntraText® (V89) - Some rights reserved by EuloTech SRL - 1996-2007. Content in this page is licensed under a Creative Commons License