Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library
Boleslaw Prus
Faraon

IntraText CT - Text

  • TOM DRUGI
    • ROZDZIAL DWUDZIESTY
Previous - Next

Click here to hide the links to concordance

ROZDZIAL DWUDZIESTY

W pol godziny pozniej ukazaly sie geste ognie armii egipskiej, a niebawem orszak ksiecia znalazl sie w obozie. Ze wszystkich stron odezwaly sie trabki na alarm, zolnierze chwycili bron i krzyczac stawali w szeregach. Oficerowie padali ksieciu do nog i jak wczoraj po zwyciestwie, podnioslszy go na rekach, zaczeli obchodzic z nim oddzialy. Sciany wawozu drzaly od okrzykow: "Zyj wiecznie, zwyciezco!... Bogowie opiekuja sie toba!.."

Otoczony pochodniami zblizyl sie swiety Mentezufis. Nastepca zobaczywszy go wydarl sie z rak oficerow i pobiegl naprzeciw kaplana.

- Wiesz, ojcze swiety - zawolal Ramzes - schwytalismy libijskiego wodza Tehenne!...

- Marna zdobycz - odparl surowo kaplan - dla ktorej naczelny wodz nie powinien byl rzucac armii. Szczegolniej wowczas, gdy lada chwile nowy nieprzyjaciel moze nadciagnac.

Ksiaze odczul cala sprawiedliwosc zarzutu, lecz wlasnie dlatego zerwal sie w nim gniew. Zacisnal piesci, zablyszczaly mu oczy...

- Na imie matki twej, milcz, panie! - szepnal stojacy za nim Pentuer

Nastepce tak zdziwilo nieoczekiwane odezwanie sie jego doradcy, ze w jednej chwili ochlonal, a ochlonawszy zrozumial, ze najwlasciwiej bedzie przyznac sie do bledu.

- Prawde mowisz, wasza dostojnosc - odparl. - Ani armia wodza, ani wodz armii nigdy nie powinien opuszczac. Sadzilem jednak, ze zastapisz mnie ty, swiety mezu, ktory tu jestes przedstawicielem ministra wojny...

Spokojna odpowiedz ulagodzila Mentezufisa, wiec kaplan juz nie przypomnial ksieciu zeszlorocznych manewrow, na ktorych namiestnik tak samo opuscil wojska i - wpadl w nielaske u faraona.

Wtem z wielkim krzykiem zblizyl sie do nich Patrokles. Grecki wodz znowu byl pijany i z daleka wolal do ksiecia:

- Patrz, nastepco, co zrobil swiety Mentezufis... Ty oglosiles przebaczenie dla wszystkich zolnierzy libijskich, ktorzy opuszcza najezdnikow i wroca do armii jego swiatobliwosci... Do mnie ci ludzie zbiegli sie i ja dzieki temu rozbilem lewe skrzydlo nieprzyjacielskie... Tymczasem dostojny Mentezufis kazal wszystkich wymordowac... Zginelo blisko tysiac jencow, samych naszych eks-zolnierzy, ktorzy mieli otrzymac laske!...

Ksieciu znowu krew uderzyla do glowy, ale wciaz stojacy za nim Pentuer szepnal:

- Milcz, przez bogi, milcz!...

Lecz Patrokles nie mial doradcy, wiec krzyczal dalej:

- Od tej chwili raz na zawsze stracilismy zaufanie u obcych, no - i u swoich... Bo w koncu i nasza armia musi rozprzegnac sie, gdy pozna, ze na jej czolo wdzieraja sie zdrajcy...

- Nedzny najmito - odparl zimno Mentezufis - takze to smiesz odzywac sie o wojsku i zaufanych jego swiatobliwosci?... Jak swiat swiatem, nie slyszano jeszcze podobnego bluznierstwa!... I lekam sie, czy bogowie nie pomszcza wyrzadzonej sobie zniewagi...

Patrokles grubo rozesmial sie.

- Dopoki spie miedzy Grekami, nie lekam sie zemsty nocnych bogow... A gdy czuwam, nic mi nie zrobia dzienni...

- Idz spac, idz... miedzy twoich Grekow, pijanico - rzekl Mentezufis - aby z twej winy na nasze glowy grom nie spadl...

- Na twoj, dusigroszu, ogolony leb nie spadnie, bo bedzie myslal, ze to co innego!... - odparl nieprzytomny Grek. Lecz widzac, ze ksiaze nie daje mu poparcia, cofnal sie do swego obozu.

- Czy naprawde - spytal Ramzes kaplana - czy naprawde kazales, swiety mezu, pobic jencow wbrew mojej obietnicy, ze otrzymaja laske?...

- Wasza dostojnosc nie byles w obozie - odparl Mentezufis - wiec na ciebie nie spada odpowiedzialnosc za ten czyn. Ja zas pilnuje sie naszych praw wojennych, ktore nakazuja tepic zdradzieckich zolnierzy. Zolnierze, ktorzy poprzednio sluzyli jego swiatobliwosci, a nastepnie polaczyli sie z nieprzyjaciolmi, maja byc natychmiast zabijani - oto ustawa.

- A gdybym ja byl tutaj?...

- Jako naczelny wodz i syn faraona, mozesz zawieszac wykonywanie pewnych ustaw, ktorych ja musze sluchac - odparl Mentezufis.

- Nie moglzes wiec zaczekac do mego powrotu?

- Ustawa kaze zabijac n a t y c h m i a s t, wiec spelnilem jej wymagania.

Ksiaze byl tak oszolomiony, ze przerwal dalsza rozmowe i udal sie do swego namiotu. Tam dopiero upadlszy na fotel rzekl do Tutmozisa:

- Alez ja juz dzis jestem niewolnikiem kaplanow!... Oni morduja jencow, oni groza moim oficerom, oni nawet nie szanuja moich zobowiazan... Nic zescie nie mowili Mentezufisowi, kiedy kazal zabijac tych nieszczesnych?...

- Zaslanial sie prawem wojennym i nowymi rozkazami Herhora...

- Alez wlasciwie ja tu jestem wodzem, choc wyjechalem na pol dnia.

- Wyraznie zdales dowodztwo w rece moje i Patroklesa - odparl Tutmozis. - Gdy zas nadjechal swiety Mentezufis, musielismy mu ustapic, gdyz jest wyzszy od nas...

Ksiaze pomyslal, ze jednak schwytanie Tehenny bylo okupione zbyt wielkimi nieszczesciami. Jednoczesnie z cala sila odczul donioslosc przepisu, ktory nie pozwala wodzowi opuszczac wojska. Musial w sobie przyznac, ze nie ma slusznosci, ale to jeszcze bardziej draznilo jego dume i napelnialo nienawiscia do kaplanow.

"Otoz - mowil - jestem w niewoli pierwej nawet, nim zdazylem zostac faraonem (oby moj swiatobliwy ojciec zyl wiecznie!). Wiec juz dzisiaj musze zaczac wydobywac sie z niej, a przede wszystkim - milczec... Pentuer ma slusznosc: milczec, zawsze milczec, a gniewy swoje jak drogocenne klejnoty skladac w skarbcu pamieci. Dopiero, gdy zbierze sie... O prorocy, wy mi wowczas zaplacicie!.."

Nie pytasz, wasza dostojnosc, o rezultat bitwy? - spytal Tutmozis.

- Aha, wlasnie... Coz jest?

- Przeszlo dwa tysiace jencow, wiecej niz trzy tysiace zabitych, a ledwie kilkuset ucieklo.

- Jakaz wiec byla armia libijska? - rzekl zdziwiony ksiaze.

- Szesc do siedmiu tysiecy ludzi.

- To byc nie moze... Czy podobna, aby w takiej potyczce zginelo prawie cale wojsko?...

- A przeciez tak jest, to byla straszna bitwa - odparl Tutmozis. - Otoczyles ich ze wszech stron, reszte zrobili zolnierze, no... i dostojny Mentezufis... O takiej klesce nieprzyjaciol Egiptu nie mowia nagrobki najslawniejszych faraonow.

- Idz juz spac, Tutmozisie, jestem zmeczony - przerwal ksiaze czujac, ze pycha zaczyna mu bic do glowy.

"Wiec to ja odnioslem takie zwyciestwo?... Niepodobna!..." - pomyslal.

Rzucil sie na skory, ale pomimo smiertelnego znuzenia zasnac nie mogl.

Dopiero czternascie godzin uplynelo od chwili, gdy wydal haslo rozpoczecia bitwy... Dopiero czternascie godzin?... Niepodobna!...

On wygral taka bitwe?... Alez on nawet nie widzial bitwy, tylko zolty, gesty tuman, skad potokami wylewaly sie nieludzkie wrzaski. Oto i teraz widzi ow tuman, slyszy wrzawe, czuje spiekote, a przecie zadnej bitwy nie ma...

Potem zobaczyl niezmierna pustynie, wsrod ktorej z bolesnym trudem posuwal sie po piasku. On i jego ludzie mieli najlepsze konie z calej armii, a pomimo to pelzali jak zolwie... A co za spiekota!... Niepodobna, azeby czlowiek mogl wytrzymac taki zar...

A oto zrywa sie Tyfon, zaslania swiat, pali, gryzie, dusi... Z figury Pentuera sypia sie blade iskry... Nad ich glowami rozlegaja sie grzmoty, zjawisko, ktorego nie widzial jeszcze nigdy... Potem cicha noc w pustyni...Pedzacy gryf, ciemna sylwetka sfinksa na wapiennym wzgorzu...

"Tylem widzial, tylem przezyl - mysli Ramzes - bylem przy budowaniu naszych swiatyn, a nawet przy urodzinach wielkiego sfinksa, ktory juz nie ma wieku, i... to wszystko mialoby zdarzyc sie w ciagu czternastu godzin?..."

Jeszcze ostatnia mysl blysnela ksieciu: "Czlowiek, ktory tyle przezyl, nie moze dlugo zyc..."

Przebieglo go zimno od stop do glow i - zasnal.

Nazajutrz ocknal sie w pare godzin po wschodzie slonca. Kluly go oczy, bolaly wszystkie kosci, troche kaszlal, ale umysl mial jasny i serce pelne odwagi.

We drzwiach namiotu stanal Tutmozis.

- Coz?... - spytal ksiaze.

- Szpiegowie od granicy libijskiej przynosza dziwne wiesci - odparl ulubieniec. - Ku naszemu wawozowi zbliza sie wielki tlum, ale to nie jest wojsko, lecz bezbronni, kobiety i dzieci, a na ich czele Musawasa i najprzedniejsi Libijczycy...

- Coz by to znaczylo?

- Widac chca prosic o pokoj.

- Po jednej bitwie?... - zdziwil sie ksiaze.

- Ale jakiej!... Przy tym strach mnozy w ich oczach nasze wojska... Czuja sie slabymi i lekaja sie najazdu i smierci...

Zobaczymy, czy to nie jest podstep wojenny!...- odparl ksiaze po namysle. A jakze nasi?

- Zdrowi, syci, napojeni, wypoczeci i weseli. Tylko...

- No?

- Patrokles umarl w nocy - szepnal Tutmozis.

- Jakim sposobem?... - zawolal ksiaze zrywajac sie.

- Jedni mowia, ze zapil sie, drudzy... ze to kara bogow... Twarz mial sina, a usta pelne piany...

- Jak tamten niewolnik w Atribis, pamietasz go?... Nazywal sie Bakura i wpadl do sali uczty ze skargami na nomarche... Rozumie sie, ze tej samej nocy umarl z pijanstwa!... Co?...

Tutmozis spuscil glowe.

- Musimy byc bardzo ostrozni, panie moj... szepnal.

- Postaramy sie - odparl ksiaze spokojnie. - Nie bede sie nawet dziwil smierci Patroklesa... Bo i co osobliwego moze byc w tym, ze umarl jakis pijaczyna, ktory obrazal bogow, ba!... nawet kaplanow...

Ale Tutmozis w tych drwiacych slowach odczul grozbe.

Ksiaze bardzo kochal wiernego jak pies Patroklesa. Mogl zapomniec wiele wlasnych krzywd, ale jego smierci nie przebaczy nigdy.

Przed poludniem do ksiazecego obozu nadciagnal z Egiptu swiezy pulk tebanski, a oprocz tego pare tysiecy ludzi i kilkaset oslow przyniosly wielkie zapasy zywnosci i namioty. Jednoczesnie od strony Libii znowu nadbiegli szpiegowie donoszac, ze banda ludzi bezbronnych, idacych ku wawozowi, wciaz powieksza sie.

Z rozkazu nastepcy geste oddzialki jazdy we wszystkich kierunkach zbadaly okolice: czy nie ukrywa sie gdzie nieprzyjacielska armia? Nawet kaplani wziawszy ze soba mala kapliczke Amona weszli na szczyt najwyzszego wzgorza i odprawili tam nabozenstwo. A wrociwszy do obozu zapewnili nastepce, ze wprawdzie nadciaga kilkutysieczny tlum bezbronnych Libijczykow, ale armii nie ma nigdzie co najmniej w trzymilowym promieniu.

Ksiaze zaczal sie smiac z raportu.

- Mam dobre oko - rzekl - ale w takiej odleglosci nie dojrzalbym wojska.

Kaplani naradziwszy sie miedzy soba oswiadczyli ksieciu, ze jezeli obowiaze sie nie rozmawiac z ludzmi niewtajemniczonymi o tym, co zobaczy, przekona sie, ze mozna widziec bardzo daleko.

Ramzes przysiagl. wowczas kaplani ustawili na jednym wzgorzu oltarz Amona i rozpoczeli modlitwy. A gdy ksiaze umywszy sie zdjal sandaly i ofiarowal bogu zloty lancuch i kadzidlo, wprowadzili go do ciasnej skrzyni, zupelnie ciemnej, i kazali patrzec na sciane.

Po chwili zaczely sie pobozne spiewy, w czasie ktorych ukazalo sie na wewnetrznej scianie skrzyni jasne kolko. Wnet jasna barwa zmetniala; ksiaze zobaczyl piaszczysta rownine, wsrod niej skaly, a przy nich azjatyckie placowki.

Kaplani zaczeli spiewac zywiej i obraz zmienil sie. Bylo widac inny kawalek pustyni, a w niej tlum ludzi niewiekszych od mrowek. Mimo to ruchy, ubiory, a nawet twarze osob byly tak wyrazne, ze ksiaze mogl je opisac.

Zdumienie nastepcy nie mialo granic. Przecieral oczy, dotykal poruszajacego sie wizerunku... Nagle odwrocil glowe, obraz zniknal i zostala ciemnosc.

Kiedy wyszedl z kaplicy, zapytal go starszy kaplan:

- Coz, erpatre, wierzysz teraz w potege bogow egipskich?

- Zaprawde - odparl - jestescie tak wielkimi medrcami, ze caly swiat powinien wam skladac ofiary i holdy. Jezeli w rownym stopniu potraficie widziec przyszlosc, nic wam sie nie oprze.

Na te slowa jeden z kaplanow wszedl do kaplicy, zaczal sie modlic i niebawem odezwal sie stamtad glos mowiacy:

- Ramzesie!... zwazone sa losy panstwa, a zanim druga pelnia nadejdzie, zostaniesz jego wladca...

- Bogowie!... - zawolal przerazony ksiaze - azaliz ojciec moj jest tak chory?...

Upadl twarza na piasek, a jeden z asystujacych kaplanow spytal go: czy nie chce jeszcze czego dowiedziec sie.

- Powiedz, ojcze Amonie - odparl - czy spelnia sie moje zamiary?

Po chwili rzekl glos z kaplicy:

- Jezeli nie rozpoczniesz wojny ze Wschodem, bedziesz skladal ofiary bogom i szanowal ich slugi, czeka cie dlugi zywot i pelne slawy panowanie...

Po tych cudach, ktore zdarzyly sie w jasny dzien, na otwartym polu, ksiaze wzburzony wrocil do swego namiotu.

"Nic nie oprze sie kaplanom!..." - myslal z trwoga.

W namiocie zastal Pentuera.

- Powiedz mi, moj doradco - rzekl - czy wy, kaplani, mozecie czytac w ludzkim sercu i odslaniac jego tajemne zamiary?

Pentuer potrzasnal glowa.

- Predzej - odparl - czlowiek dojrzy, co miesci sie we wnetrzu skaly, anizeli zbada cudze serce. Ono nawet jest dla bogow zamkniete i dopiero smierc odkrywa jego mysli.

Ksiaze gleboko odetchnal, ale nie mogl pozbyc sie niepokoju. Gdy zas ku wieczorowi trzeba bylo zwolac rade wojenna, zaprosil na nia Mentezufisa i Pentuera.

Nikt nie wspominal o nagle zmarlym Patroklesie; moze dlatego, ze byly pilniejsze sprawy. Przyjechali bowiem libijscy poslowie blagajac w imieniu Musawasy o litosc nad jego synem Tehenna i ofiarujac Egiptowi poddanie sie i wieczny spokoj.

- Zli ludzie - mowil jeden z poslow - oszukali narod nasz mowiac, ze Egipt jest slaby, a jego faraon cieniem wladcy. Wczoraj jednak przekonalismy sie, jak mocne jest wasze ramie, i poczytujemy za rzecz roztropniejsza poddac sie wam i placic daniny anizeli narazac ludzi na pewna smierc, a nasze majatki na zniszczenie.

Gdy rada wojenna wysluchala tej mowy, kazano Libijczykom wyjsc z namiotu, a ksiaze Ramzes wprost zapytal o zdanie swietego Mentezufisa, co nawet zdziwilo jeneralow.

- Jeszcze wczoraj - rzekl dostojny prorok - radzilbym odrzucic prosbe Musawasy, przeniesc wojne do Libii i zniszczyc gniazdo rozbojnikow. Dzis jednak otrzymalem tak wazne wiadomosci z Memfisu, ze bede glosowal za litoscia dla pokonanych.

- Czy moj swiatobliwy ojciec jest chory? - zapytal wzruszony ksiaze.

- Jest chory. Lecz dopoki nie skonczymy z Libijczykami, wasza dostojnosc nie powinienes o tym myslec...

A gdy nastepca smutnie spuscil glowe, Mentezufis dodal:

- Musze spelnic jeszcze jeden obowiazek... Wczoraj, dostojny ksiaze, osmielilem sie zrobic ci uwage, ze dla tak marnej zdobyczy, jak Tehenna, wodz nie powinien byl opuszczac armii. Dzis widze, ze mylilem sie: gdybys bowiem nie schwycil, panie, Tehenny, nie mielibysmy tak predko pokoju z Musawasa... Madrosc twoja, naczelny wodzu, okazala sie wyzsza nad wojskowe ustawy...

Ksiecia zastanowila skrucha Mentezufisa.

"Dlaczego on tak mowi?... - pomyslal. Widac nie tylko Amon wie, ze moj swiatobliwy ojciec jest chory..."

I w duszy nastepcy znowu zbudzily sie stare uczucia: pogarda dla kaplanow i - nieufnosc do ich cudow.

"Wiec nie bogowie wrozyli mi, ze rychlo zostane faraonem, ale przyszla wiadomosc z Memfisu i kaplani oszukali mnie w kaplicy. A jezeli klamali w jednym, kto zareczy, ze i te widoki pustyni ukazywane na scianie nie byly takze oszustwem?..."

Poniewaz ksiaze ciagle milczal, co przypisywano jego smutkowi z powodu choroby faraona, a jeneralowie takze nie smieli odzywac sie po stanowczych slowach Mentezufisa, wiec rade wojenna ukonczono. Zapadlo jednomyslne postanowienie, azeby wziac jak najwieksza danine z Libijczykow, poslac im egipska zaloge i - przerwac wojne.

Teraz juz wszyscy spodziewali sie, ze faraon umrze. Egipt zas, aby sprawic wladcy przystojny pogrzeb, potrzebowal glebokiego spokoju.

Opusciwszy namiot rady wojennej ksiaze spytal Mentezufisa:

- Dzielny Patrokles zgasl tej nocy: czy, swieci mezowie, myslicie uczcic jego zwloki?

- Byl to barbarzynca i wielki grzesznik - odparl kaplan. - Tak znakomite jednak oddal uslugi Egiptowi, ze nalezy zapewnic mu zycie za grobem. Jezeli wiec pozwolisz, wasza dostojnosc, dzis jeszcze odeslemy cialo tego meza do Memfisu, azeby zrobic jego mumie i odwiezc ja na wieczne mieszkanie do Tebow miedzy krolewskie przybytki.

Ksiaze zgodzil sie z ochota, ale podejrzenia jego wzrosly.

"Wczoraj - myslal Mentezufis gromil mnie jak leniwego ucznia, i jeszcze laska bogow! ze nie obil mi grzbietu kijem, a dzis przemawia do mnie jak posluszny syn do ojca i prawie pada na brzuch swoj. Nie jestze to znakiem, ze do namiotu mego zbliza sie wladza tudziez godzina rachunku?..."

Tak rozmyslajac ksiaze wzrastal w dume, a serce jego wypelnial coraz silniejszy gniew przeciw kaplanom. Gniew tym gorszy, ze cichy jak skorpion, ktory, ukrywszy sie w piasku, jadowitym zadlem kaleczy nieostrozna noge.

 




Previous - Next

Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library

Best viewed with any browser at 800x600 or 768x1024 on Tablet PC
IntraText® (V89) - Some rights reserved by EuloTech SRL - 1996-2007. Content in this page is licensed under a Creative Commons License