Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library
Boleslaw Prus
Faraon

IntraText CT - Text

  • TOM DRUGI
    • ROZDZIAL DWUDZIESTY PIERWSZY
Previous - Next

Click here to hide the links to concordance

ROZDZIAL DWUDZIESTY PIERWSZY

W nocy warty daly znac, ze tlum zebrzacych o laske Libijczykow juz wszedl do wawozu. Jakoz nad pustynia widac bylo lune ich ognisk.

O wschodzie slonca odezwaly sie traby i cala armia egipska stanela pod bronia, w najszerszym miejscu doliny. Stosownie do rozkazu ksiecia, ktory chcial jeszcze bardziej nastraszyc Libijczykow, miedzy szeregami wojska ustawiono spokojnych tragarzy, a wsrod konnicy pomieszczono oslarzy na oslach. I stalo sie w onym dniu, ze Egipcjanie byli mnodzy jak piasek w pustyni, a Libijczycy trwozni, jak golebie, nad ktorymi krazy jastrzab.

O dziewiatej rano przed namiot ksiecia zajechal jego zlocisty woz wojenny. Konie ubrane w strusie piora rwaly sie tak, ze kazdego z nich musialo pilnowac dwu masztalerzy.

Ramzes wyszedl z namiotu, siadl na woz i sam ujal cugle, a miejsce woznicy zajal przy nim kaplan Pentuer, doradca. Jeden z jeneralow roztoczyl nad ksieciem duzy, zielony parasol, a z tylu i po obu stronach wozu szli greccy oficerowie w pozlocistych zbrojach. W pewnej odleglosci za orszakiem ksiecia posuwal sie maly oddzial gwardii, a wsrod niego Tehenna, syn libijskiego wodza Musawasy.

O kilkaset krokow od Egipcjan, przy wyjsciu z glaukonskiego wawozu, stala smutna gromada Libijczykow blagajacych zwyciezcy o milosierdzie.

Kiedy Ramzes wjechal ze swoja swita na wzgorze, kedy mial przyjmowac nieprzyjacielskie poselstwo, armia ku jego czci podniosla taki okrzyk, ze chytry Musawasa zmartwil sie jeszcze bardziej i szepnal do bliskiej starszyzny:

- Zaprawde mowie wam, jest to krzyk wojska, ktore miluje swego wodza!...

Wowczas jeden z niespokojniejszych ksiazat libijskich, wielki bandyta, rzekl do Musawasy:

- Czy nie myslisz, ze w takiej chwili roztropniej uczynimy ufajac chyzosci naszych koni anizeli lasce faraonowego syna?... Ma to byc wsciekly lew, ktory nawet glaszczac zdziera skore; my zas jestesmy jako jagnieta oderwane od cyckow swej matki.

- Czyn, jak chcesz - odparl Musawasa - cala pustynie masz przed soba. Ale mnie lud wyslal na odkupienie swoich grzechow, a nade wszystko mam syna Tehenne, nad ktorym ksiaze rozleje swoj gniew, jezeli nie potrafie go przeblagac.

Do gromady Libijczykow przycwalowali dwaj jezdni Azjaci donoszac, ze pan czeka na ich pokore.

Musawasa gorzko westchnal i poszedl ku pagorkowi, na ktorym stal zwyciezca. Nigdy jeszcze nie odbyl on rownie ciezkiej podrozy!... Grube, pokutnicze plotno zle okrywalo jego grzbiet; nad glowa obsypana popiolem znecal sie zar sloneczny, bose nogi gryzl mu zwir. a serce gniotl smutek i wlasny, i zwyciezonego ludu.

Przeszedl zaledwie kilkaset krokow, ale pare razy musial zatrzymac sie i odpoczac. Czesto tez ogladal sie za siebie, aby sprawdzic, czy nadzy niewolnicy, ktorzy niesli dary dla ksiecia, nie kradna zlotych pierscieni, a co gorsze - klejnotow. Musawasa bowiem, jako maz doswiadczony, wiedzial, ze ludzie najchetniej korzystaja z cudzego nieszczescia.

"Dziekuje bogom - pocieszal sie w swej nedzy chytry barbarzynca - ze na mnie padl los upokorzenia sie przed ksieciem, ktory lada dzien wlozy faraonowska czapke. Wladcy Egiptu sa wspanialomyslni, szczegolniej w chwili zwyciestwa. Jezeli wiec potrafie wzruszyc pana mego, umocni on moje znaczenie w Libii i pozwoli mi pobierac duze podatki. Prawdziwy zas cud, ze sam nastepca tronu zlapal Tehenne; nie tylko bowiem nie uczyni mu krzywdy, ale jeszcze obsypie go dostojenstwami..."

Tak myslal, a wciaz ogladal sie. Niewolnik bowiem, choc nagi, moze ukradziony klejnot schowac w usta, a nawet polknac.

Na trzydziesci krokow przed wozem nastepcy tronu Musawasa i towarzyszacy mu najprzedniejsi Libijczycy upadli na brzuchy swoje i lezeli w piasku, dopoki adiutant ksiazecy nie kazal im wstac. Zblizywszy sie o kilka krokow znowu padli i uczynili tak trzy razy, a zawsze Ramzes musial rozkazywac im, azeby sie podniesli.

Przez ten czas Pentuer stojacy na ksiazecym wozie szeptal swojemu panu:

- Niech oblicze twoje nie pokaze im ani srogosci, ani uciechy. Raczej badz spokojny jak bog Amon, ktory pogardza swymi wrogami i nie cieszy sie z lada jakich triumfow...

Nareszcie pokutujacy Libijczycy staneli przed obliczem ksiecia, ktory ze zlocistego wozu patrzyl na nich jak srogi hipopotam na kaczeta nie majace gdzie ukryc sie przed jego moca.

- Tyzes to - nagle odezwal sie Ramzes? - Tyzes to jest Musawasa, madry wodz libijski?

- Jam jest twoj sluga - odparl zapytany i znowu rzucil sie na ziemie.

Gdy mu kazano wstac, ksiaze mowil:

- Jak mogles dopuscic sie tak ciezkiego grzechu i podniesc reke na ziemie bogow? Czyliz opuscila cie dawna roztropnosc?

- Panie! - odparl chytry Libijczyk - zal pomieszal rozumy wygnanym zolnierzom jego swiatobliwosci, wiec biegli na wlasna zgube ciagnac za soba mnie i moich. I wiedza bogowie, jak dlugo ciagnelaby sie ta brzydka wojna, gdyby na czele armii wiecznie zyjacego faraona nie stanal sam Amon w twojej postaci. Jak pustynny wicher spadles, kiedy cie nie oczekiwano, tam gdzie cie nie oczekiwano, a jak byk lamie trzcine, tak ty skruszyles zaslepionego nieprzyjaciela. Po czym wszystkie ludy nasze zrozumialy, ze nawet straszne pulki libijskie dopoty sa cos warte, dopoki rzuca nimi twoja reka.

- Madrze mowisz, Musawaso - rzekl ksiaze - a jeszcze lepiej uczyniles, zes wyszedl naprzeciw armii boskiego faraona nie czekajac, az ona przyjdzie do was. Radbym jednak dowiedziec sie: o ile prawdziwa jest wasza pokora?

- "Rozjasnij oblicze, wielki mocarzu egipski - odpowiedzial na to Musawasa. - Przychodzimy do ciebie jako poddani, azeby imie twoje bylo wielkim w Libii i azebys byl naszym sloncem, jak jestes sloncem dziewieciu ludow.

Rozkaz tylko podwladnym twoim, aby byli sprawiedliwymi dla zawojowanego i do potegi twej przylaczonego ludu. Niech twoi naczelnicy rzadza nami sumiennie i sprawiedliwie, a nie wedlug zlych checi swoich donoszac o nas falszywie i pobudzajac nielaske twoja przeciw nam i dzieciom naszym. Rozkaz im, namiestniku dobrotliwego faraona, aby rzadzili nami wedlug woli twojej oszczedzajac swobode, mienie, jezyk i obyczaje ojcow i przodkow naszych.

Niech prawa twoje beda dla wszystkich poddanych ci ludow rowne, niech urzednicy twoi nie poblazaja jednym, a nie beda zbyt srogimi dla drugich. Niech wyroki ich beda dla wszystkich jednakie. Niech pobieraja oplate przeznaczona na twe potrzeby i twoj uzytek, lecz nie podnosza od nas innej w tajemnicy przed toba, takiej, ktora nie wejdzie do skarbca twego, lecz wzbogaci tylko slugi twoje i slugi slug twoich.

Kaz rzadzic nami bez krzywdy dla nas i dla dzieci naszych, wszak jestes bogiem naszym i wladca na wieki. Nasladuj slonce, ktore dla wszystkich rozsiewa swoj blask dajacy sile i zycie. Blagamy cie o twe laski, my, libijscy poddani, i padamy czolem przed toba, nastepco wielkiego i poteznego faraona." *

Tak mowil przebiegly ksiaze libijski Musawasa i skonczywszy, znowu upadl brzuchem na ziemie. A nastepcy faraona, kiedy sluchal tych madrych slow, blyszczaly oczy i rozszerzaly sie nozdrza jak mlodemu ogierowi, ktory po sytnej paszy wybiega na lake miedzy klacze.

- Powstan, Musawaso - odezwal sie ksiaze - i posluchaj, co ci odpowiem. Los twoj i twoich narodow nie zalezy ode mnie lecz od milosciwego pana, ktory tak wznosi sie ponad nami wszystkimi, jak niebo nad ziemia. Radze ci wiec, azebys ty i starszyzna libijska udali sie stad do Memfisu i tam, upadlszy na twarz przed wladca i bogiem tego swiata, powtorzyli pokorna mowe, ktorej tu wysluchalem.

Nie wiem, jaki bedzie skutek waszych prosb; lecz poniewaz bogowie nigdy nie odwracaja sie od skruszonych i blagajacych, wiec przeczuwam, ze nie bedziecie zle przyjeci.

A teraz pokazcie mi dary przeznaczone dla jego swiatobliwosci, abym osadzil, czy porusza serce wszechmocnego faraona.

W tej chwili Mentezufis dal znak stojacemu na wozie ksiecia Pentuerowi. A gdy ten zeszedl i zblizyl sie ze czcia do swietego meza, Mentezufis szepnal:

- Boje sie, azeby mlodemu panu naszemu triumf nie za mocno uderzyl do glowy. Czy nie sadzisz, ze byloby roztropnym przerwac w jakis sposob uroczystosc?...

- Przeciwnie - odparl Pentuer - nie przerywajcie uroczystosci, a ja wam recze, ze podczas triumfu nie bedzie mial wesolej twarzy.

- Zrobisz cud?

- Czylizbym potrafil? Pokaze mu tylko, ze na tym swiecie wielkiej radosci towarzysza wielkie strapienia.

- Czyn, jak chcesz - rzekl Mentezufis - gdyz bogowie dali ci madrosc godna czlonka najwyzszej rady.

Odezwaly sie traby i bebny i rozpoczeto pochod triumfalny.

Na czele szli nadzy niewolnicy z darami, pilnowani przez moznych Libijczykow. Wiec niesiono zlote i srebrne bogi, szkatulki napelnione wonnosciami, emaliowane naczynia, tkaniny, sprzety, wreszcie zlote misy zasypane rubinami, szafirami i szmaragdami. Niewolnicy niosacy je mieli ogolone glowy i opaski na ustach, azeby ktory nie ukradl cennego klejnotu.

Ksiaze Ramzes wsparl obie rece o krawedz wozu i z wysokosci pagorka patrzyl na Libijczykow i swoje wojsko jak zoltoglowy orzel na pstre kuropatwy. Duma wypelniala go od stop do glow i wszyscy czuli, ze nie mozna byc potezniejszym nad tego zwycieskiego wodza.

W jednej chwili oczy ksiecia utracily swoj blask, a na twarzy odmalowalo sie przykre zdziwienie. To stojacy za nim Pentuer szepnal:

- Naklon, panie, ucha twego... Od czasu kiedy opusciles miasto Pi-Bast, zaszly tam dziwne wydarzenia... Twoja kobieta, Kama Fenicjanka, uciekla z Grekiem Lykonem...

- Z Lykonem?... - powtorzyl ksiaze.

- Nie poruszaj sie, panie, i nie okazuj tysiacom twoich niewolnikow, ze masz smutek w dniu triumfu...

W tej chwili przechodzil u stop ksiecia bardzo dlugi sznur Libijczykow niosacych w koszach owoce i chleby, a w ogromnych dzbanach wino i oliwe dla wojska. Na ten widok wsrod karnego zolnierstwa rozlegl sie szmer radosci, ale Ramzes nie spostrzegl tego, zajety opowiadaniem Pentuera.

- Bogowie - szeptal prorok - ukarali zdradziecka Fenicjanke...

- Zlapana?... - spytal ksiaze.

- Zlapana, ale musiano ja wyslac do wschodnich kolonii... Spadl bowiem na nia trad...

- O bogowie!... - szepnal Ramzes. - Czy aby mnie on nie grozi?...

- Badz spokojny, panie: gdybys sie zarazil, juz bys go mial...

Ksiaze poczul zimno we wszystkich czlonkach. Jakze latwo bogom z najwyzszych szczytow zepchnac czlowieka w przepasc najglebszej nedzy!...

- A tenze nikczemny Lykon?...

- Jest to wielki zbrodniarz - mowil Pentuer - zbrodniarz, jakich niewielu wydala ziemia...

- Znam go. Jest podobny do mnie jak obraz odbity w lustrze... - odparl Ramzes.

Teraz nadciagnela gromada Libijczykow prowadzacych osobliwe zwierzeta. Na czele szedl jednogarbny wielblad z bialawym wlosem, jeden z pierwszych, jakiego zlapano w pustyni. Za nim dwa nosorozce, stado koni i oswojony lew w klatce. A dalej mnostwo klatek z roznobarwnymi ptakami, malpkami i malymi pieskami, przeznaczonymi dla dam dworskich. W koncu pedzono wielkie stada wolow i baranow na mieso dla wojska.

Ksiaze ledwie rzucil okiem na wedrujacy zwierzyniec i pytal kaplana:

- A Lykon schwytany?...

- Teraz powiem ci najgorsza rzecz, nieszczesliwy panie - szeptal Pentuer - Pamietaj jednak, aby nieprzyjaciele Egiptu nie dostrzegli smutku w tobie...

Nastepca poruszyl sie.

- Twoja druga kobieta, Sara Zydowka...

- Czy takze uciekla?..

- Zmarla w wiezieniu...

- O bogowie!... Ktoz smial ja wtracic?...

- Sama oskarzyla sie o zabojstwo syna twego...

- Co?...

Wielki krzyk rozlegl sie u stop ksiecia: maszerowali jency libijscy wzieci podczas bitwy, a na ich czele smutny Tehenna.

Ramzes mial w tej chwili serce tak przepelnione bolem, ze skinal na Tehenne i rzekl:

- Stan przy ojcu twoim Musawasie, azeby widzial i dotknal cie, ze zyjesz...

Na te slowa wszyscy Libijczycy i cale wojsko wydalo potezny okrzyk; ale ksiaze nie sluchal go.

- Syn moj nie zyje?... - pytal kaplana. - Sara oskarzyla sie o dzieciobojstwo?... Czy szalenstwo padlo na jej dusze?...

- Dziecko zabil nikczemny Lykon...

- O bogowie, dajcie mi sily!... - jeknal ksiaze.

- Hamuj sie, panie, jak przystalo na zwycieskiego wodza...

- Czyliz podobna zwyciezyc taka bolesc!... O niemilosierni bogowie!...

- Dziecko zabil Lykon, Sara zas oskarzyla sie, azeby ciebie ocalic... Widzac bowiem morderce w nocy, myslala, ze to ty sam byles...

- A ja ja wygnalem z mego domu!... A ja zrobilem ja sluzebnica Fenicjanki!.. - szeptal ksiaze.

Teraz ukazali sie egipscy zolnierze, niosacy pelne kosze rak ucietych poleglym Libijczykom.

Na ten widok ksiaze Ramzes zaslonil twarz swoja i gorzko zaplakal.

Natychmiast jeneralowie otoczyli woz pocieszajac pana. Zas swiety prorok Mentezufis podal wniosek, ktory przyjeto bez namyslu, azeby od tej pory wojsko egipskie juz nigdy nie ucinalo rak poleglym w boju nieprzyjaciolom.

Tym nieprzewidzianym wypadkiem zakonczyl sie pierwszy triumf nastepcy egipskiego tronu. Ale lzy, jakie wylal nad ucietymi rekoma, mocniej anizeli zwycieska bitwa przywiazaly do niego Libijczykow. Nikt tez nie dziwil sie, ze dokola ognisk zasiedli w zgodzie zolnierze egipscy i Libijczycy, dzielac sie chlebem i pijac wino z tych samych kubkow. Miejsce wojny i nienawisci, ktore mialy trwac cale lata, zajelo glebokie uczucie spokoju i zaufania.

Ramzes polecil, azeby Musawasa, Tehenna i najprzedniejsi Libijczycy natychmiast jechali z darami do Memfisu, i dal im eskorte, nie tyle do pilnowania ich, ile dla bezpieczenstwa ich osob i wiezionych skarbow. Sam zas ukryl sie w namiocie i nie pokazal sie przez kilka godzin. Nie przyjal nawet Tutmozisa, jak czlowiek, ktoremu bolesc starczy za najmilsze towarzystwo.

Ku wieczorowi przyszla do ksiecia deputacja greckich oficerow pod dowodztwem Kaliposa. Kiedy nastepca zapytal: czego chca?... Kalipos odparl:

- Przychodzimy blagac cie, panie, azeby cialo naszego wodza, a twego slugi, Patroklesa, nie bylo wydane egipskim kaplanom, lecz spalone wedlug greckiego obyczaju.

Ksiaze zdziwil sie.

- Chyba wiadomo wam - rzekl - ze ze zwlok Patroklesa kaplani chca zrobic mumie pierwszej klasy i umiescic ja przy grobach faraonow. Czy moze wiekszy zaszczyt spotkac czlowieka na tym swiecie?

Grecy wahali sie, wreszcie Kalipos zebrawszy odwage odpowiedzial:

- Panie nasz, pozwol otworzyc serce przed toba. Dobrze wiemy, ze zrobienie mumii jest dla czlowieka korzystniejszym niz spalenie go. Gdy bowiem dusza spalonego natychmiast przenosi sie do krajow wiekuistych, dusza zabalsamowanego moze tysiace lat zyc na tej ziemi i cieszyc sie jej pieknoscia.

Ale egipscy kaplani, wodzu (niech to nie obraza twoich uszu!), nienawidzili Patroklesa. Ktoz wiec nas zapewni, ze kaplani, zrobiwszy jego mumie, nie w tym celu zatrzymuja dusze na ziemi, aby ja poddac udreczeniom?... I co my bylibysmy warci, gdybysmy podejrzewajac zemste nie uchronili od niej duszy naszego ziomka i dowodcy?...

Zdziwienie Ramzesa jeszcze bardziej wzroslo.

- Czyncie - rzekl - jak uwazacie za potrzebne.

- A jezeli nie wydadza nam ciala?...

- Tylko przygotujcie stos, a reszta sam sie zajme.

Grecy wyszli, ksiaze poslal po Mentezufisa.

 

 

* Napis na nagrobku faraona Horem-hepa z roku 1470 przed Chrystusem.

 




Previous - Next

Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library

Best viewed with any browser at 800x600 or 768x1024 on Tablet PC
IntraText® (V89) - Some rights reserved by EuloTech SRL - 1996-2007. Content in this page is licensed under a Creative Commons License