ROZDZIAL DRUGI
Ogromna swita
jego swiatobliwosci wciaz stala w sali poczekalnej, ale jakby rozlupana na dwie
czesci. Z jednej strony Herhor, Mefres i kilku arcykaplanow starszych wiekiem,
z drugiej - wszyscy jeneralowie, wszyscy urzednicy cywilni i przewazna ilosc
mlodszych kaplanow.
Orli wzrok
faraona w jednej chwili dostrzegl ten rozdzial dostojnikow i w sercu mlodego
wladcy zapalila sie radosna duma.
"I otoz nie
dobywajac miecza odnioslem zwyciestwo!..." - pomyslal.
A cywilni i
wojskowi dostojnicy coraz dalej i wyrazniej odsuwali sie od Herhora i Mefresa.
Nikt bowiem nie watpil, ze obaj arcykaplani, dotychczas najpotezniejsi w
panstwie, nie posiadaja laski nowego faraona.
Teraz pan
przeszedl do sali jadalnej, gdzie przede wszystkim zastanowila go liczba
uslugujacych kaplanow i - polmiskow.
- Ja mam to
wszystko zjesc? - zapytal nie ukrywajac zdziwienia.
Wowczas kaplan
czuwajacy nad kuchnia objasnil faraona, ze potrawy, ktorych nie zuzytkuje jego
swiatobliwosc, ida na ofiare dla dynastii.
I to mowiac
wskazal na szereg posagow ustawionych wzdluz sali.
Pan spojrzal na
posagi, ktore wygladaly, jakby im nic nie dawano potem na kaplanow, ktorych
cera byla swieza, jakby oni wszystko zjadali, i - zazadal piwa tudziez
zolnierskiego chleba z czosnkiem.
Starszy kaplan
oslupial, ale powtorzyl rozkaz mlodszemu. Mlodszy zawahal sie, ale powtorzyl
zlecenie chlopcom i dziewczetom. Chlopcy w pierwszej chwili, zdawalo sie, ze
nie wierza wlasnym uszom; wnet jednak rozbiegli sie po calym palacu.
Zas w kwadrans
pozniej wrocili wystraszeni, szepczac kaplanom, ze nigdzie nie ma zolnierskiego
chleba i czosnku...
Faraon usmiechnal
sie i zapowiedzial, azeby od tej pory nie braklo w jego kuchniach prostych
potraw. Potem zjadl golabka, kawalek ryby, pszenna bulke i popil to winem.
Przyznal w duchu,
ze jedzenie bylo zrobione dobrze, a wino cudowne. Nie mogl jednak opedzic sie
mysli, ze kuchnia dworska musi pochlaniac nadzwyczajne sumy.
Spaliwszy
kadzidla na czesc przodkow wladca udal sie do krolewskiego gabinetu celem
wysluchania raportow.
Pierwszym byl
Herhor. Sklonil sie przed panem daleko nizej, anizeli zrobil to witajac go, i z
wielkim wzruszeniem powinszowal zwyciestwa nad Libijczykami.
- Rzuciles sie -
mowil - wasza swiatobliwosc, na Libijczykow jak Tyfon na nedzne namioty
blakajacych sie po pustyni. Wygrales wielka bitwe z bardzo malymi stratami i
jednym zamachem boskiego miecza zakonczyles wojne, ktorej konca my, ludzie
zwyczajni, nie umielismy dopatrzec.
Faraon czul, ze
jego niechec do Herhora zaczyna slabnac.
- Dlatego -
ciagnal arcykaplan - najwyzsza rada blaga wasza swiatobliwosc, abys dla
walecznych pulkow przeznaczyl dziesiec talentow nagrody... Ty zas sam, naczelny
wodzu, pozwol, azeby obok imienia twego kladziono napis: "Zwycieski"
!...
Liczac na mlodosc
faraona Herhor przesadzil w pochlebstwie. Pan ochlonal z upojenia i nagle
odparl:
- Jakiz przydomek
dalibyscie mi, gdybym zniosl armie asyryjska i zapelnil swiatynie bogactwami
Niniwy i Babilonu?...
"Wiec on
wciaz mysli o tym?..." - rzekl w sobie arcykaplan.
Faraon zas, jakby
na potwierdzenie jego obaw, zmienil przedmiot rozmowy i zapytal:
- Ile tez mamy
wojska?...
- Tu, pod
Memfisem?...
- Nie, w calym
Egipcie.
- Wasza
swiatobliwosc mial dziesiec pulkow... - mowil arcykaplan. - Dostojny Nitager na
granicy wschodniej ma pietnascie... Dziesiec jest na poludniu, gdyz zaczyna
niepokoic sie Nubia... Zas piec stoja garnizonami po calym kraju.
- Razem
czterdziesci - rzekl po namysle faraon. - Ilez to bedzie zolnierzy?
- Okolo
szescdziesieciu tysiecy...
Pan zerwal sie z
fotelu.
- Szescdziesiat
zamiast stu dwudziestu?... - krzyknal. - Co to znaczy?... Co wy zrobiliscie z
moja armia?...
- Nie ma srodkow
na utrzymanie wiekszej liczby...
- O bogowie!... -
mowil faraon chwytajac sie za glowe.
- Alez nas za miesiac
napadna Asyryjczycy!... Przeciez my jestesmy rozbrojeni...
- Z Asyria mamy
wstepny traktat - wtracil Herhor.
- Kobieta moglaby
tak odpowiedziec, ale nie minister wojny - uniosl sie pan. - Co znaczy traktat,
za ktorym nie stoi armia?... Przeciez dzis zgniotlaby nas polowa wojsk, jakimi
rozporzadza krol Assar.
- Racz uspokoic
sie, swiatobliwy panie. Na pierwsza wiesc o zdradzie Asyryjczykow mielibysmy
pol miliona wojownikow.
Faraon rozesmial
mu sie w twarz.
- Co?... Skad?...
Ty oszalales, kaplanie!... Grzebiesz sie w papyrusach, aleja siedm lat sluze w
wojsku i prawie nie ma dnia, azebym nie odbywal musztry czy manewrow... Jakim
sposobem w ciagu paru miesiecy bedziesz mial polmilionowa armie?...
- Cala szlachta
wystapi...
- Co mi po twojej
szlachcie!... Szlachta to nie zolnierze. Dla polmilionowej armii trzeba co
najmniej stu piecdziesieciu pulkow, a my, jak sam mowisz, mamy ich
czterdziesci... Gdziez wiec ci ludzie, ktorzy dzis pasa bydlo, orza ziemie,
lepia garnki albo pija i proznuja w swoich dobrach, gdzie naucza sie wojskowego
rzemiosla?... Egipcjanie sa lichym materialem na zolnierzy, wiem o tym, bo
przeciez widuje ich co dzien... Libijczyk, Grek, Cheta juz dzieckiem bedac
strzela z luku i procy i doskonale wlada maczuga; zas po uplywie roku uczy sie
porzadnie maszerowac. Ale Egipcjanin dopiero po czterech latach pracy maszeruje
jako tako. Prawda, ze z mieczem i wlocznia oswaja sie we dwa lata, ale na
trafne rzucanie pociskow i czterech mu za malo...
Wiec po uplywie
kilku miesiecy moglibyscie wystawic nie armie, lecz polmilionowa bande, ktora w
okamgnieniu rozwalilaby druga banda, asyryjska. Bo choc pulki asyryjskie sa
liche i zle wymusztrowane, lecz zolnierz asyryjski umie miotac kamienie i
strzaly, rabac i kluc, a nade wszystko posiada impet dzikiego zwierzecia, czego
lagodnemu Egipcjaninowi calkiem brakuje. My rozbijamy nieprzyjaciol tym, ze
nasze karne i wycwiczone pulki sa jak tarany: trzeba wybic polowe zolnierzy,
nim zepsuje sie kolumna. Lecz gdy nie ma kolumny, nie ma egipskiej armii.
- Madra prawde
mowi wasza swiatobliwosc - rzekl Herhor do zadyszanego faraona.
- Tylko bogowie
posiadaja taka znajomosc rzeczy... Ja takze wiem, ze sily Egiptu sa slabe, ze
dla stworzenia ich trzeba wielu lat pracy... Z tego wlasnie powodu chce zawrzec
traktat z Asyria.
- Przecie juz
zawarliscie...
- Tymczasowy.
Sargon bowiem widzac chorobe waszego ojca, a lekajac sie waszej swiatobliwosci,
odlozyl zawarcie wlasciwego traktatu do waszego wstapienia na tron.
Faraon znowu
wpadl w gniew.
- Co?... -
zawolal. - Wiec oni naprawde mysla o zagarnieciu Fenicji?... I sadza, ze ja
podpisze hanbe mojego panowania?... Zle duchy opetaly was wszystkich!...
Audiencja byla
skonczona. Herhor tym razem upadl na twarz, a wracajac od pana rozwazal w sercu
swoim:
"Jego
swiatobliwosc wysluchal raportu, wiec nie odrzuca moich uslug... Powiedzialem
mu, ze musi podpisac traktat z Asyria, wiec najciezsza sprawa skonczona...
Namysli sie, zanim Sargon znowu do nas przyjedzie...
Alez to lew, a
nawet nie lew, ale slon rozhukany, ten mlodzieniec... A przeciez dlatego tylko
zostal faraonem, ze jest wnukiem arcykaplana!... Jeszcze nie zrozumial, ze te
same rece, ktore go wzniosly tak wysoko..."
W przedsionku
dostojny Herhor zatrzymal sie, dumal nad czyms, w koncu, zamiast do siebie,
poszedl do krolowej Nikotris.
W ogrodzie nie
bylo kobiet ani dzieci, tylko z rozrzuconych palacykow dochodzily jeki. To
kobiety nalezace do domu zmarlego faraona oplakiwaly tego, ktory odszedl na
Zachod.
Zal ich, zdaje
sie, byl szczery.
Tymczasem do
gabinetu nowego wladcy przyszedl najwyzszy sedzia.
- Co mi powiesz,
wasza dostojnosc? - zapytal pan.
- Kilka dni temu
zdarzyl sie niezwykly wypadek pod Tebami - odparl sedzia. - Jakis chlop
zamordowal zone i troje dzieci i sam utopil sie w poswieconej sadzawce.
- Oszalal?
- Zdaje sie, ze
zrobil to z glodu.
Faraon sie
zamyslil.
- Dziwny wypadek
- rzekl - ale ja chcialbym uslyszec co innego. Jakie wystepki zdarzaja sie
najpospoliciej w tych czasach?
Najwyzszy sedzia
wahal sie.
- Mow smialo -
rzekl pan, juz zniecierpliwiony - i niczego nie ukrywaj przede mna. Wiem, ze
Egipt zapadl w bagnisko, chce go wydobyc, a wiec musze znac wszystko zle...
-
Najczestszymi... najzwyklejszymi wystepkami sa bunty... Ale tylko pospolstwo
buntuje sie... - pospieszyl dodac sedzia.
- Slucham -
wtracil pan.
- W Kosen - mowil
sedzia - zbuntowal sie pulk mularzy i kamieniarzy, ktorym na czas nie dano
rzeczy potrzebnych. W Sochem chlopstwo zabilo pisarza zbierajacego podatki... W
Melcatis i Pi-Hebit takze chlopi zburzyli domy fenickich dzierzawcow... Pod
Kasa nie chcieli poprawiac kanalu twierdzac, ze za ta robote nalezy im sie
placa od skarbu... Wreszcie w kopalniach porfiru skazancy pobili dozorcow i
chcieli gromada uciekac w strone morza...
- Wcale nie
zaskoczyly mnie wiadomosci odparl faraon. - Ale co ty myslisz o nich?
- Przede
wszystkim trzeba ukarac winnych...
- A ja mysle, ze
przede wszystkim trzeba dawac pracujacym to, co im sie nalezy - rzekl pan. -
Glodny wol kladzie sie na ziemi, glodny kon chwieje sie na swych nogach i
wzdycha... Moznaz wiec zadac, aby glodny czlowiek pracowal i nie objawial, ze
mu jest zle?...
Zatem wasza
swiatobliwosc...
Pentuer utworzy
rade do zbadania tych rzeczy - przerwal faraon. - Tymczasem nie chce, aby
karano...
- Alez w takim
razie wybuchnie bunt ogolny!... - zawolal przerazony sedzia.
Faraon oparl
brode na rekach i rozwazal.
- Ha! - rzekl po
chwili - niechze wiec sady robia swoje, tylko... jak najlagodniej. A Pentuer
niech jeszcze dzis zbierze rade...
Zaiste! - dodal
po chwili - latwiej decydowac sie w bitwie anizeli w tym nieporzadku, jaki
opanowal Egipt...
Po wyjsciu
najwyzszego sedziego faraon wezwal Tutmozisa. Kazal mu w swym imieniu powitac
wojsko wracajace znad Sodowych Jezior i rozdzielic dwadziescia talentow miedzy
oficerow i zolnierzy.
Nastepnie pan
rozkazal przyjsc Pentuerowi, a tymczasem przyjal wielkiego skarbnika.
- Chce wiedziec -
rzekl - jaki jest stan skarbu.
- Mamy - odparl
dostojnik - w tej chwili za dwadziescia tysiecy talentow wartosci w spichrzach,
oborach, skladach i skrzyniach. Ale podatki co dzien wplywaja...
- I bunty robia
sie co dzien - dodal faraon. - A jakiez sa nasze ogolne dochody i wydatki?
- Na wojsko
wydajemy rocznie dwadziescia tysiecy talentow... Na swiatobliwy dwor dwa do
trzech tysiecy talentow miesiecznie...
- No?... Coz
dalej?... A roboty publiczne?...
- W tej chwili
wykonywaja sie darmo - rzekl wielki skarbnik spuszczajac glowe.
- A dochody?...
- Ile wydajemy,
tyle mamy... - szepnal urzednik.
- Wiec mamy
czterdziesci lub piecdziesiat tysiecy talentow rocznie - odparl faraon. - A
gdzie reszta?...
- W zastawie u
Fenicjan, u niektorych bankierow i kupcow, wreszcie u swietych kaplanow...
- Dobrze - odparl
pan. - Ale jest przecie nienaruszalny skarb faraonow w zlocie, platynie,
srebrze i klejnotach. Ile to wynosi?
- To juz od
dziesieciu lat naruszone i wydane...
- Na co?...
komu?..
- Na potrzeby
dworu - odpowiedzial skarbnik - na podarunki dla nomarchow i swiatyn...
- Dwor mial
dochody z plynacych podatkow, a czyliz podarunki mogly wyczerpac skarbiec
mojego ojca?...
- Oziris-Ramzes,
ojciec waszej swiatobliwosci, byl hojny pan i skladal wielkie ofiary...
- Niby... jak
wielkie?... Chce o tym raz dowiedziec sie... - mowil niecierpliwie faraon.
- Dokladne
rachunki sa w archiwach, ja pamietam tylko liczby ogolne...
- Mow!...
- Na przyklad
swiatyniom - odparl wahajac sie skarbnik - dal Oziris-Ramzes w ciagu
szczesliwego panowania okolo stu miast, ze sto dwadziescia okretow, dwa miliony
sztuk bydla, dwa miliony worow zboza, sto dwadziescia tysiecy koni, osmdziesiat
tysiecy niewolnikow, piwa i wina ze dwiescie tysiecy beczek, ze trzy miliony
sztuk chlebow, ze trzydziesci tysiecy szat, ze trzysta tysiecy kruz miodu,
oliwy i kadzidel... A procz tego tysiac talentow zlota, trzy tysiace srebra,
dziesiec tysiecy lanego brazu, piecset talentow ciemnego brazu, szesc milionow
kwiecistych wiencow, tysiac dwiescie posagow boskich i ze trzysta tysiecy sztuk
drogich kamieni... * Innych liczb na
razie nie pamietam, ale wszystko to jest zapisane...
Faraon ze
smiechem podniosl rece do gory, a po chwili wpadl w gniew i uderzajac piescia w
stol zawolal:
- Nieslychana
rzecz, azeby garstka kaplanow zuzyla tyle piwa, chleba, wiencow i szat majac
wlasne dochody!... Ogromne dochody, ktore kilkaset razy przewyzszaja potrzeby
tych swietych...
- Wasza
swiatobliwosc raczyl zapomniec, ze kaplani wspieraja dziesiatki tysiecy
ubogich, lecza tyluz chorych i utrzymuja kilkanascie pulkow na koszt swiatyn.
- Na co im
pulki?... Przeciez faraonowie korzystaja z nich tylko w czasie wojny. Co sie
tyczy chorych, prawie kazdy placi za siebie albo odrabia, co winien swiatyni za
kuracja. A ubodzy?... Wszakze oni pracuja na swiatynie; nosza bogom wode,
przyjmuja udzial w uroczystosciach, a przede wszystkim - naleza do robienia
cudow. Oni to pod bramami swiatyn odzyskuja rozum, wzrok i sluch, im lecza sie
rany, ich nogi i rece odzyskuja wladze, a lud patrzac na podobne dziwowiska tym
zarliwiej modli sie i hojniejsze sklada ofiary bogom...
Ubodzy sa jakby
wolami i owcami swiatyn; przynosza im czysty zysk...
- Totez -
osmielil sie wtracic skarbnik - kaplani nie wydaja wszystkich ofiar, ale je
zgromadzaja i powiekszaja fundusz...
- Na co?
- Na jakas nagla
potrzebe panstwa...
- Ktoz widzial
ten fundusz?
- Ja sam - rzekl
dostojnik. - Skarby zlozone w Labiryncie nie ubywaja, ale mnoza sie z pokolenia
na pokolenie, azeby w razie...
- Azeby -
przerwal faraon - Asyryjczycy mieli co brac, gdy zdobeda Egipt tak pieknie
rzadzony przez kaplanow!...
Dziekuje ci,
wielki skarbniku - dodal. - Wiedzialem, ze majatkowy stan Egiptu jest zly. Ale
nie przypuszczalem, ze panstwo jest zrujnowane... W kraju bunty, wojska nie ma,
faraon w biedzie... Lecz skarbiec w Labiryncie powieksza sie z pokolenia na
pokolenie!...
Gdyby tylko kazda
dynastia, tylko dynastia, skladala tyle podarunkow swiatyniom, ile dal moj
ojciec, juz Labirynt posiadalby dziewietnascie tysiecy talentow zlota, okolo
szescdziesieciu tysiecy talentow srebra, a ilez zboz, bydla, ziemi, niewolnikow
i miast, ile szat i drogich kamieni, tego nie zliczy najlepszy rachmistrz!...
Wielki skarbnik
pozegnal wladce zgnebiony. Lecz i faraon nie byl kontent: po chwilowym bowiem
namysle zdawalo mu sie, ze zbyt otwarcie rozmawial ze swymi dostojnikami.
* Dary Ramzesa
III dla swiatyn byly nierownie wieksze.
|