ROZDZIAL
TRZYNASTY
W poczatkach
miesiaca Paofi (lipiec-sierpien) jego swiatobliwosc, krolowa Nikotris i dwor
powrocili z Tebow do palacu pod Memfisem.
Przy koncu
podrozy, ktora i tym razem odbywala sie Nilem, Ramzes XIII czesto wpadal w
zamyslenie, a raz rzekl do Tutmozisa:
- Spostrzegam
dziwny objaw... Lud gromadzi sie na obu brzegach tak gesto, a moze nawet
gesciej niz wowczas, gdysmy plyneli w tamta strone. Ale okrzyki sa znacznie
slabsze, czolen jedzie za nami mniej i kwiatow rzucaja skapo...
- Boska prawda
plynie z ust twoich, panie - odparl Tutmozis. - Istotnie lud wyglada, jakby byl
zmeczony, co jednak pochodzi ze strasznych upalow...
- Madrze powiedziales!...
- pochwalil go faraon i rozjasnil oblicze.
Ale Tutmozis nie
wierzyl wlasnym slowom. On czul, a co gorsze, czul caly orszak krolewski, ze
masy ludu nieco ochlodly w milosci swej do pana.
Czy byl to skutek
wiesci o nieszczesnej chorobie Ramzesa, czy jakich innych praktyk? Tutmozis nie
wiedzial. Byl jednak pewny, ze na to ochlodniecie wplyneli kaplani.
"Oto glupi
motloch! - myslal nie hamujac w swym sercu pogardy. - Niedawno toneli, byle
tylko ujrzec oblicze jego swiatobliwosci, a dzis zaluja krzyku... Czyzby juz
zapomnieli i o siodmym dniu odpoczynku, i o ziemi na wlasnosc?... "
Natychmiast po
przyjezdzie do palacu faraon wydal rozkaz gromadzenia delegatow, ktorzy mieli
postanowic o naruszeniu skarbow Labiryntu. Jednoczesnie polecil oddanym sobie
urzednikom i policji, aby rozpoczeto agitacja przeciw kaplanom i za siodmym
dniem odpoczynku.
Niebawem znowu
zaczelo w Dolnym Egipcie wrzec jak w ulu. Chlopi upominali sie nie tylko o
swieta, ale i o placenie im gotowka za roboty publiczne. Rzemieslnicy w
szynkach i na ulicach zlorzeczyli kaplanom, ktorzy chca ograniczyc swieta
wladze faraona. Liczba przestepstw wzrosla, ale przestepcy nie chcieli
odpowiadac przed sadem. Pisarze spokornieli i zaden nie smial uderzyc czlowieka
prostego wiedzac, ze spotka sie z odwetem. Do swiatyn rzadziej skladano ofiary,
bogi pilnujace granic nomesow coraz czesciej byly obrzucane kamieniami i
blotem, a nawet obalane.
Strach padl na
kaplanow, nomarchow i ich poplecznikow. Na prozno sedziowie oglaszali na
rynkach i goscincach, ze wedlug starych praw rolnik i rzemieslnik, a nawet
kupiec, nie powinien zajmowac sie plotkami, ktore odciagaja go od pracy
chlebodajnej; pospolstwo bowiem wsrod smiechu i krzyku obrzucalo woznych
zgnilymi jarzynami i pestkami daktylow.
Wowczas arystokracja
zaczela gromadzic sie w palacu i lezac u nog faraona blagac go o ratunek.
- Jestesmy -
wolali - jakby ziemia rozpadala sie pod naszymi stopami... jakby swiat konczyl
sie!... Zywioly sa zmieszane, umysly w rozterce i jezeli nie uratujesz nas ty,
panie, godziny zycia naszego sa policzone!...
- Moj skarb jest
pusty, armia nieliczna, policja od dawna nie widzi zoldu - odparl faraon. -
Jezeli wiec chcecie miec trwaly spokoj i bezpieczenstwo, musicie dostarczyc mi
funduszow.
Poniewaz jednak
moje krolewskie serce trapi wasz niepokoj, wiec zrobie, co bede mogl, i mam
nadzieje, ze uda mi sie przywrocic porzadek.
Jakoz jego
swiatobliwosc nakazal sciagnac wojska i ustawic je w najwazniejszych punktach
kraju. Jednoczesnie poslal rozkaz do Nitagera, aby ten zostawil granice
wschodnia swemu pomocnikowi, a sam z piecioma najlepszymi pulkami maszerowal do
Memfisu.
Tak czynil pan,
nie tyle dla oslonienia arystokracji przed pospolstwem, ile dlatego azeby miec
pod reka duze sily na wypadek, gdyby arcykaplani podburzyli Gorny Egipt i pulki
nalezace do swiatyn.
Dziesiatego Paofi
w zamku krolewskim i jego okolicach zapanowal wielki ruch. Zebrali sie delegaci
majacy przyznac faraonowi prawo czerpania ze skarbu w Labiryncie tudziez -
mnostwo ludzi, ktorzy chcieli przynajmniej patrzec na miejsce, gdzie odbywala
sie niezwykla w Egipcie uroczystosc.
Procesja
delegatow zaczela sie z rana. Przodem szli nadzy chlopi w bialych czepcach i
opaskach; kazdy mial w reku gruba plachte dla okrycia grzbietu w obecnosci
faraona. Za nimi posuwali sie rzemieslnicy, ubrani jak chlopi, od ktorych
roznili sie nieco cienszymi plachtami i waziutkimi fartuszkami pokrytymi
roznobarwnym haftem.
Nastepowali
kupcy, niektorzy w perukach, wszyscy w dlugich koszulach i pelerynach. Tu juz
mozna bylo widziec na rekach i nogach bogate bransolety, a na palcach
pierscienie. Potem szli oficerowie w czepcach i kaftanach w pasy: czarne i
zolte, niebieskie i biale, niebieskie i czerwone. Dwaj, zamiast kaftanow, mieli
na piersiach mosiezne polpancerze.
Po dluzszej
przerwie ukazalo sie trzynastu szlachty w wielkich perukach i bialych szatach
do ziemi. Za nimi suneli nomarchowie w szatach oblamowanych purpurowa tasma i w
koronach na glowie. Pochod zamykali kaplani z ogolonymi glowami i twarzami, w
panterczych skorach przez plecy.
Delegaci weszli
do wielkiej sali palacu faraonow, gdzie stalo siedm law jedna za druga:
najnizsza dla chlopow, najwyzsza dla stanu kaplanskiego.
Niebawem ukazal
sie, niesiony w lektyce, jego swiatobliwosc Ramzes XIII, wobec ktorego delegaci
upadli na ziemie. Gdy pan obu swiatow zasiadl na wysokim tronie, pozwolil wstac
i zajac miejsce na lawach swoim wiernym poddanym. Po czym weszli i siedli na
nizszych tronach arcykaplani Herhor, Mefres i - dozorca Labiryntu ze szkatulka
w rekach. Swietny orszak jeneralow otoczyl faraona, poza ktorym dwaj wyzsi
urzednicy staneli z wachlarzami z pior pawich.
- Prawowierni
Egipcjanie! - odezwal sie wladca obu swiatow. - Wiadomo wam, ze moj dwor, moje
wojsko i moi urzednicy znajduja sie w potrzebie, ktorej zubozaly skarb wydolac
nie moze. O wydatkach na moja swieta osobe nie mowie, gdyz jadam i ubieram sie
jak zolnierz, a kazdy jeneral lub wielki pisarz ma wiecej sluzby i kobiet
anizeli ja.
Miedzy zebranymi
odezwal sie szmer potakujacy.
- Dotychczas bylo
we zwyczaju - ciagnal Ramzes - ze gdy skarb potrzebowal funduszow, nakladalo
sie wieksze podatki na pracujace pospolstwo. Ja jednak, ktory znam moj lud i
jego nedze, nie tylko nie chcialbym go na nowo obciazac, ale jeszcze rad bym
udzielic mu pewnych ulg...
- Zyj wiecznie,
panie nasz! - zawolano z kilku nizszych lawek.
- Na szczescie
dla Egiptu - mowil faraon - panstwo nasze ma skarby, za pomoca ktorych mozna
podzwignac armia, wynagrodzic urzednikow, obdarzyc lud, a nawet splacic
wszystkie dlugi, jakie winnismy badz swiatyniom, badz Fenicjanom. Skarb ten,
zebrany przez pelnych chwaly przodkow moich, lezy w piwnicy Labiryntu. Lecz
moze byc naruszony tylko wowczas, jezeli wy wszyscy, prawowierni, jak jeden
maz, uznacie, ze Egipt jest w potrzebie, a ja, pan, mam prawo rozporzadzac
skarbami moich poprzednikow...
- Uznajemy!...
Blagamy, azebys wzial, panie, ile potrzeba!... - wolano ze wszystkich law.
- Dostojny
Herhorze - zwrocil sie do niego wladca - czy swiety stan kaplanski ma cos do
powiedzenia w tej sprawie?...
- Bardzo niewiele
- odparl arcykaplan powstajac. - Wedlug odwiecznych praw skarb Labiryntu moze
byc tylko wowczas naruszony, gdyby panstwo nie posiadalo zadnych innych
srodkow... Ale dzis tak nie jest. Gdyby bowiem rzad zmazal wierzytelnosci
fenickie powstale z niegodziwej lichwy, nie tylko napelnilby sie skarb waszej
swiatobliwosci, ale i pospolstwo, dzis pracujace dla Fenicjan, odetchneloby w
swym ciezkim trudzie...
Na lawach
delegatow znowu odezwal sie szmer przychylny.
- Pelna madrosci
jest rada twoja, swiety mezu - rzekl spokojnie faraon - ale niebezpieczna.
Gdyby moj skarbnik, dostojni nomarchowie i szlachta raz nauczyli sie
przekreslac cudze naleznosci, dzis nie zaplaciliby dlugow Fenicjanom, a jutro
mogliby zapomniec o dlugach naleznych faraonowi i swiatyniom. Kto mi zas powie,
czy i pospolstwo, zachecone przykladem wielkich, nie pomysli, ze i ono ma prawo
zapomniec o swoich obowiazkach wzgledem nas?...
Cios byl tak
silny, ze najdostojniejszy Herhor az pochylil sie na swoim krzesle i - umilkl.
- A ty, najwyzszy
dozorco Labiryntu, chcesz co nadmienic? - spytal faraon.
- Mam tu
szkatulke - odparl - z bialymi i czarnymi kamykami. Kazdy delegat otrzyma obie
galki i jedna z nich rzuci do dzbana. Kto chce, abys wasza swiatobliwosc
naruszyl skarbiec Labiryntu, wlozy czarny kamyk; kto woli, azeby nie tykano
wlasnosci bogow, polozy bialy.
- Nie zgadzaj
sie, panie, na to - szepnal skarbnik do wladcy. - Niech raczej kazdy delegat
jasno powie: co ma w swej duszy?...
- Uszanujmy dawne
zwyczaje - wtracil Mefres.
- Owszem, niech rzucaja
kamyki do dzbana - rozstrzygnal pan. - Serce moje jest czyste, a zamiary
niezlomne.
Swieci Mefres i
Herhor zamienili spojrzenia.
Nadzorca
Labiryntu, w asystencji dwu jeneralow, zaczal obchodzic lawy i wreczac
delegatom po dwa kamyki: czarny i bialy. Biedacy z pospolstwa byli bardzo
zmieszani widzac przed soba tak wielkich dostojnikow. Niektorzy chlopi upadali
na ziemie, nie smieli brac galek i z wielka trudnoscia pojmowali, ze moga
rzucic do dzbana tylko jeden kamyk: czarny lub bialy.
- Ja przecie chcialbym
dogodzic i bogom, i jego swiatobliwosci... - szeptal stary pastuch.
W koncu udalo sie
dostojnikom wytlomaczyc, a chlopom zrozumiec: czego od nich zadano. I zaczelo
sie oddawanie glosow. Kazdy delegat przychodzil do dzbana i wpuszczal swoj
kamyk w taki sposob, ze inni nie widzieli, jakiej barwy galke rzuca.
Przez ten czas
wielki skarbnik kleczac za tronem szeptal do wladcy:
- Wszystko
zgubione!... Gdyby glosowali jawnie, mielibysmy jednomyslnosc, ale teraz, bodaj
mi reka uschla, jezeli w dzbanie nie znajdzie sie ze dwadziescia bialych
kamykow!..
- Uspokoj sie,
wierny slugo - z usmiechem odparl Ramzes. - Mam pod reka wiecej pulkow, anizeli
bedzie glosow przeciw nam.
- Ale po co
to?... po co?... - wzdychal skarbnik.
- Przeciez bez
jednomyslnosci nie otworza nam Labiryntu.
Ramzes wciaz
usmiechal sie.
Skonczyla sie
procesja delegatow. Nadzorca Labiryntu podniosl dzban i jego zawartosc wysypal
na zlota tace.
Na
dziewiecdziesieciu jeden glosujacych bylo osmdziesiat trzy kamykow czarnych, a
tylko osm bialych.
Jeneralowie i
urzednicy struchleli, arcykaplani patrzyli na zgromadzenie z triumfem, ale wnet
ogarnal ich niepokoj; Ramzes bowiem mial wesola fizjognomie.
Nikt nie smial
oznajmic glosno, ze projekt jego swiatobliwosci upadl. Lecz faraon odezwal sie
z cala swoboda:
- Prawowierni
Egipcjanie, dobrzy sludzy moi! Spelniliscie moj rozkaz i laska moja jest z
wami. Przez dwa dni bedziecie goscmi mojego domu. Gdy zas otrzymacie podarunki,
wrocicie do swoich rodzin i zajec. Pokoj z wami i blogoslawienstwo.
To powiedziawszy
pan opuscil sale wraz ze swita, zas arcykaplani Herhor i Mefres z trwoga
spojrzeli po sobie.
- On wcale nie
zmartwil sie - szepnal Herhor.
- A mowilem, ze
jest to wsciekle zwierze!... - odparl Mefres. - On nie cofnie sie przed gwaltem
i jezeli go nie uprzedzimy...
- Bogowie obronia
nas i swoje przybytki.
Wieczorem w
komnacie Ramzesa XIII zgromadzili sie najwierniejsi jego sludzy: wielki
skarbnik, wielki pisarz, Tutmozis i Kalipos, naczelny wodz Grekow.
- O panie -
jeknal skarbnik - dlaczego nie uczyniles jak twoi wiecznie zyjacy
przodkowie?... Gdyby delegaci glosowali jawnie, juz mielibysmy prawo do skarbu
w Labiryncie!...
- Prawde mowi
jego dostojnosc - wtracil wielki pisarz.
Faraon potrzasnal
glowa.
- Mylicie sie.
Chocby caly Egipt krzyknal: oddajcie skarbowi fundusze Labiryntu! Arcykaplani
nie oddadza...
- Wiec po co
zaniepokoilismy ich zwolaniem delegatow?... Ten krolewski czyn bardzo wzburzyl
i rozzuchwalil pospolstwo, ktore jest dzisiaj jak wzbierajaca woda...
- Nie lekam sie
przyboru - rzekl pan. - Moje pulki beda dla niego groblami... Mam zas oczywista
korzysc z delegacji, ktore mi pokazaly niemoc przeciwnikow: osmdziesiat trzy
kamyki za nami, osm za nimi!... Znaczy to, ze gdy oni moga liczyc na jeden
korpus, ja na dziesiec...
Nie oddawajcie sie
zludzeniom - ciagnal faraon. - Miedzy mna i arcykaplanami juz zaczela sie
wojna. Oni sa forteca, ktora wezwalismy do poddania sie. Odmowili, wiec musimy
przypuscic szturm.
- Zyj
wiecznie!... - zawolali Tutmozis i Kalipos.
- Rozkazuj, panie
- rzekl wielki pisarz.
- A oto moja wola
- mowil Ramzes.
Ty, skarbniku,
rozdasz sto talentow miedzy policje, oficerow robotniczych i soltysow w
nomesach: Seft, Neha-chent, Neha-pechu, Sebt-Het, Aa, Ament, Ka... W tych
samych miejscach wydasz szynkarzom i oberzystom jeczmien, pszenice i wino,
jakie jest pod reka, aby pospolstwo mialo darmo zywnosc i jadlo. Uczynisz to
natychmiast, aby do dwudziestego Paofi zapasy byly, gdzie trzeba.
Skarbnik schylil
sie do ziemi.
- Ty, pisarzu,
napisz i kaz jutro oglosic na ulicach stolic nomesow, ze barbarzyncy z pustyni
zachodniej wielkimi silami chca napasc boska prowincje Fayum...
Ty, Kaliposie,
wyslesz cztery greckie pulki na poludnie. Dwa stana pod Labiryntem, dwa posuna
sie az do Hanes. Gdyby milicja kaplanska szla od Tebow, odepchniecie ja i nie
dopuscicie do Fayumu. A gdy lud, oburzony na kaplanow, zagrozi Labiryntowi,
Twoi Grecy niech go zajma...
- A gdyby dozorcy
zamku oparli sie? - wtracil Kalipos.
- Bylby to bunt -
odrzekl faraon i mowil dalej : - A ty, Tutmozisie, wyslesz trzy pulki do
Memfisu i ustawisz je w poblizu swiatyn: Ptah, Izydy i Horusa. Gdy wzburzony
lud zechce je szturmowac, pulkownicy otworza sobie bramy, nie dopuszcza
pospolstwa do miejsc swietych i zabezpiecza osoby arcykaplanow od zniewagi.
I w Labiryncie, i
w memfijskich swiatyniach znajda sie kaplani, ktorzy wyjda naprzeciw wojska z
zielonymi galazkami. Pulkownicy zapytaja mezow tych o haslo i beda radzic sie
ich...
- A jezeli kto
osmieli sie stawic opor? - spytal Tutmozis.
- Tylko
buntownicy nie spelnia rozkazow faraona - odparl Ramzes.
- Swiatynie i
Labirynt musza byc zajete przez wojska dwudziestego trzeciego Paofi - ciagnal
faraon zwracajac sie do wielkiego pisarza. - Lud zatem zarowno w Memfis, jak i
w Fayum moze zbierac sie juz osmnastego, z poczatku malymi garsciami, potem
coraz liczniej. Gdyby wiec okolo dwudziestego zaczely sie drobne rozruchy, juz
nie nalezy im przeszkadzac. Szturmowac jednak do swiatyn moga dopiero w dniach
dwudziestym drugim i dwudziestym trzecim. A gdy wojsko zajmie te punkta, wszystko
musi uspokoic sie.
- Czy nie lepiej
byloby natychmiast uwiezic Herhora i Mefresa? - zapytal Tutmozis.
- Po co?... Mnie
nie chodzi o nich, tylko o swiatynie i Labirynt, do zajecia ktorych wojsko nie
jest jeszcze gotowe. Zreszta Hiram, ktory przejal listy Herhora do
Asyryjczykow, wroci dopiero okolo dwudziestego... Wiec dopiero w dniu
dwudziestym pierwszym Paofi bedziemy mieli w rekach dowody, ze arcykaplani sa
zdrajcami, i oglosimy to ludowi.
- Zatem mam
jechac do Fayum?... - spytal Kalipos.
- O nie. Ty i
Tutmozis zostaniecie przy mnie z wyborowymi pulkami... Trzeba miec przecie
rezerwy na wypadek, gdyby arcykaplani odciagneli od nas czesc ludu.
- Nie lekasz sie,
panie, zdrady? - spytal Tutmozis.
Faraon niedbale
machnal reka.
- Zdrada ciagle
saczy sie jak woda z peknietej beczki. Juzci arcykaplani troche odgaduja moje
zamiary, a i ja znam ich checi... Poniewaz jednak uprzedzilem ich w gromadzeniu
sil, wiec juz beda slabsi. W ciagu kilkunastu dni nie formuje sie pulkow...
- A czary?... -
spytal Tutmozis.
- Nie ma czarow,
ktorych by nie rozproszyl topor!... - zawolal smiejac sie Ramzes.
Tutmozis chcial w
tej chwili opowiedziec faraonowi o praktykach arcykaplanow z Lykonem. Ale i tym
razem powstrzymala go uwaga, ze gdy pan bardzo rozgniewa sie, utraci spokoj, ktory
dzis robi go poteznym.
Wodz przed bitwa
nie moze myslec o niczym, tylko o bitwie. A na sprawe Lykona bedzie czas, gdy
kaplani znajda sie w wiezieniu.
Na znak jego
swiatobliwosci Tutmozis zostal w komnacie, trzej zas inni dygnitarze zlozywszy
panu niskie uklony wyszli.
- Nareszcie -
westchnal wielki pisarz, gdy ze skarbnikiem znalezli sie w przedsionku -
nareszcie skonczy sie wladza ogolonych lbow...
- Zaprawde jest
czas - dodal skarbnik. - Przez dziesiec lat ostatnich lada prorok wiecej
znaczyl anizeli nomarcha Tebow albo Memfisu.
- Ja mysle, ze
Herhor po cichu gotuje sobie czolenko, azeby uciec przed dwudziestym trzecim
Paofi - wtracil Kalipos.
- Co mu bedzie! -
rzekl pisarz. - Jego swiatobliwosc, dzis grozny, przebaczy im, gdy sie
upokorza...
- A nawet za
wstawieniem sie krolowej Nikotris zostawi im majatki - dopelnil skarbnik. - W
kazdym razie nastanie w panstwie jakis lad, ktorego juz zaczynalo braknac.
- Zdaje mi sie
tylko, ze jego swiatobliwosc zbyt wielkie robi przygotowania - mowil pisarz. -
Ja bym wszystko zakonczyl greckimi pulkami, nie tykajac pospolstwa...
- Mlody... lubi
ruch, halas... - dorzucil skarbnik.
- Jak to widac,
ze nie jestescie zolnierzami! - odezwal sie Kalipos. - Kiedy chodzi o walke,
trzeba zgromadzic wszystkie sily, bo zawsze znajda sie niespodzianki.
- Zapewne,
gdybysmy nie mieli za soba pospolstwa - odparl pisarz. - A tak, co moze zdarzyc
sie nieoczekiwanego?... Bogowie nie zejda bronic Labiryntu.
- Tak mowisz,
wasza dostojnosc, bo jestes spokojny - rzekl Kalipos - bo wiesz, ze naczelny
wodz czuwa i wszystko stara sie przewidziec. Inaczej moze cierplaby ci skora.
- Nie widze
niespodzianek - upieral sie pisarz. - Chyba arcykaplani znowu rozpuszcza wiesc,
ze faraon oszalal.
- Beda oni
probowali roznych sztuk - wtracil ziewajac wielki skarbnik - ale zaprawde sil
im nie starczy... W kazdym razie dziekuje bogom, ze postawili mnie w krolewskim
obozie... No, idzmy spac...
Po wyjsciu
dostojnikow z komnaty faraona Tutmozis w jednej ze scian otworzyl drzwi ukryte
i wprowadzil Samentu. Pan przyjal Setowego arcykaplana z wielka radoscia, podal
do ucalowania reke i uscisnal mu glowe.
- Pokoj tobie,
dobry slugo - rzekl wladca. - Co przynosisz?...
- Bylem dwa razy
w Labiryncie - odparl kaplan.
- I juz znasz
droge?..
- Znalem ja
dawniej, ale teraz odkrylem jedna rzecz. Skarbiec moze sie zapasc, pozabijac
ludzi i zniszczyc klejnoty, ktore sa najwiekszym bogactwem...
Faraon zmarszczyl
brwi.
- Dlatego -
ciagnal Samentu - wasza swiatobliwosc raczy przygotowac kilkunastu ludzi
pewnych. Z nimi wejde do Labiryntu w nocy poprzedzajacej szturm i obsadze
komnaty, ktore sasiaduja ze skarbcem... Osobliwie gorna...
- Wprowadzisz
ich?...
- Tak. Chociaz
pojde do Labiryntu jeszcze raz sam i ostatecznie sprawdze: czy nie uda mi sie
zapobiec ruinie bez cudzej pomocy? Ludzie, chocby najwierniejsi, sa niepewni, a
wprowadzanie ich moze zwrocic uwage tych psow dozorujacych.
- Jezeli cie juz
nie sledza... - wtracil faraon.
- Wierz mi, panie
- odparl kaplan kladac reke na piersiach - ze aby mnie wysledzic, trzeba by
cudu. Ich zaslepienie jest prawie dziecinne. Czuja juz bowiem, ze ktos chce
wedrzec sie do Labiryntu, lecz glupcy podwajaja straze przy widocznych
furtkach. Tymczasem ja sam w ciagu miesiaca poznalem trzy wejscia ukryte, o
ktorych oni zapomnieli czy moze zgola nie wiedza.
Chyba jaki duch
moglby ich ostrzec, ze chodze po Labiryncie, albo wskazac komnate, w ktorej
bede. Miedzy trzema tysiacami komnat i korytarzy jest to niemozliwe.
- Mowi prawde
dostojny Samentu - odezwal sie Tutmozis. - I bodaj ze juz za daleko posuwamy
przezornosc wobec arcykaplanskich gadzin.
- Tego nie mow,
wodzu - rzekl kaplan. - Sily ich przy jego swiatobliwosci sa garscia piasku
wobec pustyni, ale Herhor i Mefres sa bardzo madrzy!... I bodaj ze uzyja
przeciw nam takich orezow i obrotow, wobec ktorych oniemiejemy ze zdziwienia...
Nasze swiatynie sa pelne tajemnic, ktore zastanawiaja nawet medrcow, a scieraja
na proch dusze pospolstwa.
- Powiedzze nam
co o tym? - zapytal faraon.
- Z gory mowie,
ze zolnierze waszej swiatobliwosci spotkaja dziwy w swiatyniach. To pogasna im
swiatla, to znowu otocza ich plomienie i szkaradne poczwary... Tu mur zastapi
im droge albo pod nogami otworzy sie przepasc. W niektorych korytarzach zaleje
ich woda, w innych niewidzialne rece beda rzucaly kamieniami... A jakie
grzmoty, jakie glosy rozlegac sie beda dokola nich!...
- W kazdej
swiatyni mam zyczliwych mi kaplanow mlodszych, a w Labiryncie ty bedziesz -
rzekl Faraon.
- I nasze topory
- wtracil Tutmozis. - Lichy to zolnierz, ktory cofa sie przed plomieniami czy
straszydlami albo marnuje czas na przysluchiwanie sie tajemniczym glosom.
- Dobrze mowisz,
wodzu! - zawolal Samentu. - Gdy tylko bedziecie szli dzielnie naprzod, strachy
pierzchna, glosy umilkna, a plomienie przestana parzyc.
Teraz ostatnie
slowo, panie nasz - zwrocil sie kaplan do Ramzesa. - Gdybym zginal...
- Nie mow tak!...
- zywo przerwal mu faraon.
- Gdybym zginal -
mowil ze smutnym usmiechem Samentu - przyjdzie do waszej swiatobliwosci mlody
kaplan Seta z moim pierscieniem. Niech wiec wojsko zajmie Labirynt i wypedzi
dozorcow i niech juz nie opuszcza gmachu, bo ow mlodzieniec, moze w ciagu
miesiaca, a moze i wczesniej, znajdzie droge do skarbow, przy wskazowkach,
jakie mu zostawie...
Ale, panie -
mowil klekajac - blagam cie o jedno: gdy zwyciezysz, pomscij mnie, a nade
wszystko nie przebaczaj Herhorowi i Mefresowi. Ty nie wiesz: jacy to sa
nieprzyjaciele!... Gdyby oni wzieli gore, zginiesz nie tylko ty sam, ale i
twoja dynastia...
- Alboz zwyciezcy
nie godzi sie byc wspanialomyslnym?... - spytal pochmurnie wladca.
- Zadnej
wspanialomyslnosci !... zadnej laski!... - wolal Samentu. - Dopoki oni beda
zyli, tobie i mnie, panie, grozi smierc, hanba, nawet zniewaga naszych trupow.
Mozna uglaskac
lwa, kupic Fenicjanina, przywiazac Libijczyka i Etiopa, mozna ublagac
chaldejskiego kaplana, bo on jak orzel unosi sie na wysokosciach i bezpieczny
jest od pociskow...
Ale egipskiego
proroka, ktory zakosztowal zbytku i wladzy, nie zjednasz niczym. I tylko smierc
ich albo twoja moze zakonczyc walke.
- Prawde mowisz,
Samentu - odpowiedzial Tutmozis. - Na szczescie, nie jego swiatobliwosc, ale -
my, zolnierze, bedziemy rozstrzygali odwieczny spor miedzy kaplanami i
faraonem.
|