Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library
Boleslaw Prus
Faraon

IntraText CT - Text

  • TOM TRZECI
    • ROZDZIAL SZESNASTY
Previous - Next

Click here to hide the links to concordance

ROZDZIAL SZESNASTY

Dnia dwudziestego Paofi - Memfis wygladalo jakby podczas uroczystego swieta. Ustaly wszelkie zajecia, nawet tragarze nie nosili ciezarow. Caly lud wysypal sie na place i ulice albo skupial sie dokola swiatyn. Glownie okolo boznicy Ptah, ktora byla najwarowniejsza i gdzie zebrali sie dostojnicy duchowni tudziez swieccy, pod przewodztwem Herhora i Mefresa.

W poblizu swiatyn staly wojska w luznym szyku, aby zolnierze mogli porozumiec sie z ludem.

Miedzy pospolstwem i miedzy wojskiem krazyli mnodzy przekupnie z koszami chleba, z dzbanami i skorzanymi workami, w ktorych bylo wino. Czestowali oni lud darmo. Gdy zas spytal ich kto, dlaczego nie biora zaplaty? jedni odpowiadali, ze - to jego swiatobliwosc czestuje swoich poddanych, a drudzy mowili:

- Jedzcie i pijcie, prawowierni Egipcjanie, gdyz nie wiadomo, czy doczekamy jutra!...

Byli to przekupnie kaplanscy.

Agentow krecilo sie mnostwo. Jedni glosno dowodzili sluchaczom, ze kaplani buntuja sie przeciw panu, a nawet chca go otruc za to, ze obiecal ludowi siodmy dzien odpoczynku. Inni szeptali, ze faraon oszalal i sprzysiagl sie z cudzoziemcami na zgube swiatyn i Egiptu. Tamci zachecali lud, azeby napadl na swiatynie, gdzie kaplani z nomarchami radza nad uciemiezeniem rzemieslnikow i chlopow. Ci wyrazali obawe, ze gdyby swiatynie napadnieto, mogloby zdarzyc sie wielkie nieszczescie...

Mimo to, nie wiadomo skad, pod murem swiatyni Ptah znalazlo sie kilka poteznych belek i stosy kamieni.

Powazni kupcy memfijscy przechadzajacy sie miedzy tlumami nie mieli zadnej watpliwosci, ze ludowy zamet byl wywolany sztucznie. Drobni pisarze, policjanci, oficerowie robotnikow i przebrani dziesietnicy wojskowi juz nawet nie kryli sie ani ze swoimi urzedowymi stanowiskami, ani z tym, ze chca popchnac lud do zdobycia swiatyn. Z drugiej strony: paraszytowie, zebracy, sludzy swiatyn i nizsi kaplani, choc pragneli, ukryc sie nie mogli, a kazdy obdarzony zmyslami widzial, ze i oni zachecaja pospolstwo do gwaltu!...

Totez rozsadni mieszczanie memfijscy byli zdumieni takim postepowaniem kaplanskiego stronnictwa, a lud - poczynal ostygac z wczorajszego zapalu. Rodowici Egipcjanie nie mogli zrozumiec: o co tu chodzi i kto naprawde wywoluje zaburzenia? Chaos powiekszal sie dzieki poloblakanym bigotom, ktorzy nago przebiegajac ulice ranili sobie cialo do krwi i wolali:

- Biada Egiptowi!... Bezboznosc przebrala miare i zbliza sie godzina sadu!... Bogowie okaza swoja moc nad zuchwalstwem nieprawosci!...

Wojsko zachowywalo sie spokojnie, czekajac, az lud zacznie wdzierac sie do swiatyn. Z jednej bowiem strony taki rozkaz wyszedl z krolewskiego palacu; z drugiej zas - oficerowie przewidywali zasadzki w swiatyniach i woleli, azeby ginelo pospolstwo anizeli zolnierze. Zolnierze i tak beda mieli dosyc zajecia.

Ale tlum, pomimo krzyku agitatorow i wina rozdawanego darmo, wahal sie. Chlopi ogladali sie na rzemieslnikow, rzemieslnicy na chlopow, a wszyscy oczekiwali czegos.

Nagle, okolo pierwszej w poludnie, z bocznych ulic wylala sie ku swiatyni Ptah pijana banda, zbrojna w topory i dragi. Byli to rybacy, greccy majtkowie, pastusi, libijskie wloczegi, nawet wiezniowie z kopalni w Turra. Na czele bandy szedl robotnik olbrzymiego wzrostu, z pochodnia. Stanal on przed brama swiatyni i ogromnym glosem poczal wolac do ludu:

- A wieciez wy, prawowierni, nad czym tu radza arcykaplani i nomarchowie?... Oto chca zmusic jego swiatobliwosc Ramzesa, azeby robotnikom odjal po placku jeczmiennym na dzien, a chlopow oblozyl nowym podatkiem, po drachmie od kazdej glowy...

Dlatego mowie wam, ze popelniacie glupstwo i nikczemnosc stojac tu z zalozonymi rekoma!... Trzeba nareszcie wylapac swiatyniowych szczurow i oddac ich w rece faraonowi, panu naszemu, na ktorego krzywde zmawiaja sie bezboznicy!... Bo gdyby wladca nasz musial ulec radzie kaplanskiej, ktoz wtedy ujmie sie za uczciwym ludem?...

- Prawde mowi!... - odezwano sie w tlumie.

- Pan kazal dac nam siodmy dzien wypoczynku...

- I obdarzy nas ziemia...

- Zawsze mial litosciwe serce dla prostakow!... Pamietacie, jak dwa lata temu uwolnil chlopow oddanych pod sad za napasc na folwark Zydowki?...

- Ja sam widzialem, jak przed dwoma laty zbil pisarza, ktory sciagal z chlopow niesprawiedliwy podatek...

- Niech zyje wiecznie pan nasz, Ramzes XIII, opiekun ucisnionych!...

- Patrzajcie ino - odezwal sie glos z daleka - samo bydlo wraca z pastwisk, jakby zblizal sie wieczor...

- Co tam bydlo !... Dalejze na kaplanow!...

- Hej, wy! - krzyczal olbrzym pod brama swiatyni. - Otworzcie nam dobrowolnie, azebysmy przekonali sie: nad czym radza arcykaplani z nomarchami?...

- Otworzcie!... bo wywalimy brame!...

- Dziwna rzecz - mowiono z daleka - ptaki klada sie spac... A przeciez to dopiero poludnie...

- Dzieje sie cos niedobrego w powietrzu!...

- Bogowie! juz noc nadchodzi, a ja jeszcze nie narwalam salaty na obiad... - dziwila sie jakas dziewczyna.

Lecz uwagi te zagluszyl wrzask pijanej bandy i loskot belek uderzajacych w miedziana brame swiatyni.

Gdyby tlum mniej byl zajety gwaltami napastnikow, juz spostrzeglby, ze w naturze zachodzi jakies niezwykle zjawisko. Slonce swiecilo, na niebie nie bylo ani jednej chmurki, a mimo to jasnosc dzienna poczela sie zmniejszac i powial chlod.

- Dajcie tu jeszcze jedna belke!... - wolali napastnicy na swiatynia. - Brama ustepuje!...

- Mocno!... Jeszcze raz!...

Przygladajacy sie tlum huczal jak burza. Tu i owdzie poczely odrywac sie od niego male grupy i laczyc z napastnikami. Wreszcie cala masa ludu z wolna podsunela sie ku murom swiatyni.

Na dworze, mimo poludnia, wzrastal mrok; w ogrodach swiatyni Ptah zaczely piac koguty. Ale wscieklosc tlumu byla juz tak wielka, ze malo kto dostrzegal te zmiany.

- Patrzcie! - wolal jakis zebrak - oto zbliza sie dzien sadu... Bogowie...

Chcial mowic dalej, lecz uderzony kijem w glowe padl na miejscu.

Na mury swiatyni poczely wdzierac sie nagie, lecz uzbrojone postacie. Oficerowie wezwali zolnierzy pod bron, pewni, ze niebawem trzeba bedzie wesprzec atak pospolstwa.

- Co to znaczy?... - szeptali zolnierze przypatrujac sie niebu. - Nie ma chmur, a jednakze swiat wyglada jak podczas burzy.

- Bij!... lam!... - krzyczano pod swiatynia. Loskot belek odzywal sie coraz czesciej.

W tej chwili na tarasie stojacym nad brama ukazal sie Herhor, otoczony orszakiem kaplanow i dygnitarzy swieckich. Najdostojniejszy arcykaplan mial na sobie zloty ornat i czapke Amenhotepa otoczona krolewskim wezem.

Herhor spojrzal po ogromnych masach ludu, ktory otaczal swiatynie, i schyliwszy sie do szturmujacej bandy rzekl:

- Kimkolwiek jestescie, prawowiernymi czy poganami, w imie bogow wzywam was, zebyscie swiatynie zostawili w spokoju...

Gwar ludu nagle ucichnal i tylko slychac bylo tluczenie belek o miedziana brame. Lecz wnet i belki ustaly.

- Otworzcie brame! - zawolal z dolu olbrzym. - Chcemy przekonac sie, czy nie knujecie zdrady przeciw naszemu panu...

- Synu moj - odparl Herhor - upadnij na twarz i blagaj bogow, aby przebaczyli ci swietokradztwo...

- To ty pros bogow, azeby cie zaslonili!... - krzyknal dowodca bandy i wziawszy kamien rzucil go w gore, ku arcykaplanowi.

Jednoczesnie z okna pylonu wylecial cieniutki strumyk, niby wody, na twarz olbrzyma. Bandyta zachwial sie, zatrzepotal rekoma i upadl.

Jego najblizsi wydali okrzyk trwogi, na co dalsze szeregi, nie wiedzac, co sie stalo, odpowiedzialy smiechem i przeklenstwami.

- Wylamujciez brame!... - wolano od konca i grad kamieni posypal sie w strone Herhora i orszaku.

Herhor wzniosl do gory obie rece. A gdy tlum znowu ucichnal, arcykaplan zawolal silnym glosem:

- Bogowie! pod wasza opieke oddaje swiete przybytki, przeciw ktorym wystepuja zdrajcy i bluzniercy...

A w chwile pozniej, gdzies nad swiatynia, rozlegl sie nadludzki glos:

- Odwracam oblicze moje od przekletego ludu i niech na ziemie spadnie ciemnosc...

I stala sie rzecz okropna: w miare jak glos mowil, slonce tracilo blask. A wraz z ostatnim slowem zrobilo sie ciemno jak w nocy. Na niebie zaiskrzyly sie gwiazdy, a zamiast slonca stal czarny krag otoczony obraczka plomieni.

Niezmierny krzyk wydarl sie ze stu tysiecy piersi. Szturmujacy do bramy rzucili belki, chlopi upadli na ziemie...

- Oto nadszedl dzien sadu i smierci!... - zawolal jekliwy glos w koncu ulicy.

- Bogowie!... litosci !... swiety mezu, odwroc kleske!... - zawolal tlum.

- Biada wojskom, ktore spelniaja rozkazy bezboznych naczelnikow!... - zawolal wielki glos ze swiatyni.

W odpowiedzi - juz caly lud upadl na twarz, a w dwu pulkach stojacych przed swiatynia powstalo zamieszanie. Szeregi polamaly sie, zolnierze poczeli rzucac bron i bez pamieci uciekac w strone rzeki. Jedni pedzac jak slepi wsrod ciemnosci rozbijali sie o sciany domow; inni padali na bruk deptani na smierc przez swoich towarzyszow. W ciagu paru minut, zamiast zwartych kolumn wojsk, lezaly na placu porozrzucane wlocznie i topory, a przy wejsciu do ulic - pietrzyly sie stosy rannych i trupow.

Zadna przegrana bitwa nie skonczyla sie podobna kleska.

- Bogowie!... bogowie!... - jeczal i plakal lud - zmilujcie sie nad niewinnymi...

- Ozirisie!... - zawolal z tarasu Herhor - ulituj sie i okaz oblicze swoje nieszczesliwemu ludowi...

- Po raz ostatni wyslucham modlitwy moich kaplanow, bom jest milosierny... - odpowiedzial nadludzki glos ze swiatyni.

I w tejze samej chwili ciemnosc pierzchnela, a slonce odzyskalo swoj blask.

Nowy krzyk, nowy placz, nowe modlitwy rozlegly sie miedzy tlumem. Pijani radoscia ludzie witali zmartwychwstajace slonce. Nieznajomi padali sobie w objecia, kilka osob zmarlo, a wszyscy na kleczkach pelzali do swiatyni, aby calowac jej blogoslawione mury.

 

Na szczycie bramy stal najdostojniejszy Herhor, zapatrzony w niebo, a dwaj kaplani podtrzymywali jego swiete rece, ktorymi rozpedzil ciemnosc i uratowal lud swoj od zaglady.

Takie same sceny, z pewnymi odmianami, mialy miejsce w calym Dolnym Egipcie. W kazdym miescie, dwudziestego Paofi, lud od rana zbieral sie pod swiatyniami i w kazdym miescie okolo poludnia jakas banda szturmowala do bramy swietej. Wszedzie nad brama, okolo pierwszej, ukazywal sie arcykaplan swiatyni z orszakiem, przeklinal bezboznikow i robil ciemnosc. A gdy tlum uciekal w poplochu albo padal na ziemie, arcykaplani modlili sie do Ozirisa, aby ukazal swoje oblicze, i - dzienna swiatlosc znowu powracala na ziemie.

Tym sposobem, dzieki zacmieniu slonca, pelne madrosci stronnictwo kaplanskie juz i w Dolnym Egipcie zachwialo powage Ramzesa XIII. W ciagu kilku minut rzad faraona stanal, nawet nie wiedzac o tym, nad brzegiem przepasci. Ocalic go mogl tylko wielki rozum i dokladna znajomosc sytuacji. Tego jednak zabraklo w krolewskim palacu, gdzie wlasnie w ciezkiej chwili zaczelo sie wszechmocne panowanie przypadku.

Dwudziestego Paofi jego swiatobliwosc wstal rowno ze wschodem slonca i azeby byc blizej teatru dzialan, przeniosl sie z glownego gmachu do willi, ktora zaledwie o godzine drogi pieszej lezala od Memfisu. Willa ta miala z jednej strony koszary wojsk azjatyckich, z drugiej - palacyk Tutmozisa i jego malzonki, pieknej Hebron. Wraz z panem przyszli tutaj wierni Ramzesowi dygnitarze i - pierwszy pulk gwardii, w ktorym faraon pokladal nieograniczone zaufanie.

Ramzes XIII byl w doskonalym humorze. Wykapal sie, zjadl z apetytem sniadanie i - zaczal przesluchiwac goncow, ktorzy co kwadrans nadlatywali z Memfisu.

Raporta ich byly jednostajne az do znudzenia. Arcykaplani i kilku nomarchow, pod przywodztwem Herhora i Mefresa, zamkneli sie w swiatyni Ptah. Wojsko jest pelne otuchy, a lud wzburzony. Wszyscy blogoslawia faraona i czekaja na rozkaz do ataku.

Kiedy o godzinie dziewiatej czwarty kurier powtorzyl te same slowa, faraon zmarszczyl brwi.

- Na co oni czekaja?... - zapytal pan. - Niech atakuja natychmiast.

Goniec odpowiedzial, ze jeszcze nie zebrala sie glowna banda, ktora ma napasc swiatynie i wylamac miedziana brame.

Objasnienie to nie podobalo sie panu. Potrzasnal glowa i wyslal do Memfisu oficera, azeby przyspieszyc atak.

- Co znaczy ta zwloka?... - mowil. - Myslalem, ze moje wojsko obudzi mnie wiadomoscia o zdobyciu swiatyni... W podobnych wypadkach szybkosc dzialan jest warunkiem powodzenia.

Oficer odjechal, ale pod swiatynia Ptah nie zmienilo sie nic. Lud czekal na cos, a glownej bandy nie bylo jeszcze na placu.

Mozna bylo sadzic, ze jakas inna wola opoznia wykonywanie rozkazow.

O dziewiatej rano do willi zajmowanej przez faraona przybyla lektyka krolowej Nikotris. Czcigodna pani prawie gwaltem wdarla sie do synowskiej komnaty i z placzem upadla do nog panu.

- Czego zadasz, matko? - rzekl Ramzes, z trudem ukrywajac niecierpliwosc. - Czy zapomnialas, ze dla kobiet nie ma miejsca w obozie?...

- Dzisiaj nie rusze sie stad, nie opuszcze cie ani na chwile!... - zawolala. - Prawda, ze jestes synem Izydy i ona otacza cie swoja opieka... Ale mimo to umarlabym z niepokoju.

- Coz mi grozi? - spytal faraon wzruszajac ramionami.

Kaplan, ktory sledzi gwiazdy - mowila z placzem krolowa - odezwal sie do jednej ze sluzebnic, ze jezeli dzisiaj... jezeli dzisiejszy dzien uplynie ci szczesliwie, bedziesz zyl i panowal sto lat...

- Aha!... Gdziez jest ten znawca moich losow?

- Uciekl do Memfisu... - odparla pani.

Faraon zamyslil sie, potem rzekl smiejac sie:

- Jak Libijczycy nad Sodowymi Jeziorami wyrzucali na nas pociski, tak dzis kaplanstwo miota na nas grozby... Badz spokojna, matko! Gadulstwo, nawet kaplanow, jest mniej niebezpieczne anizeli strzaly i kamienie.

Od Memfisu nadlecial nowy kurier z doniesieniem, ze wszystko jest dobrze, lecz - glowna banda jeszcze nie gotowa.

Na pieknej twarzy faraona ukazaly sie znaki gniewu. Pragnac uspokoic wladce, odezwal sie Tutmozis.

- Pospolstwo nie jest wojskiem. Nie umie zebrac sie na oznaczona godzine; idac ciagnie sie jak bloto i - nie slucha komendy. Gdyby pulkom powierzono zajecie swiatyn, juz by tam byly...

- Alez co mowisz, Tutmozisie?... - zawolala krolowa.

- Gdzie kto slyszal, azeby wojsko egipskie...

- Zapomniales - wtracil Ramzes - ze, wedlug moich rozkazow, wojsko nie mialo napadac, ale bronic swiatyn

przed napascia pospolstwa...

- Przez to tez opozniaja sie dzialania - odparl niecierpliwie Tutmozis.

- Oto sa krolewscy doradcy!... - wybuchnela krolowa.

- Pan robi madrze, wystepujac jako obronca bogow, a wy, zamiast lagodzic, zachecacie go do gwaltu.

Tutmozisowi krew uderzyla do glowy. Na szczescie wywolal go z komnaty adiutant donoszac, ze w bramie zatrzymano starego czlowieka, ktory chce mowic z jego swiatobliwoscia.

- U nas dzisiaj - mruczal adiutant - kazdy dobija sie tylko do pana; jakby faraon byl wlascicielem karczmy...

Tutmozis pomyslal, ze jednak za Ramzesa XII nikt nie osmielilby sie w ten sposob wyrazac o wladcy... Ale udal, ze nie uwaza.

Starym czlowiekiem, ktorego zatrzymala warta, byl fenicki ksiaze Hiram. Mial na sobie okryty kurzem plaszcz zolnierski, a sam byl zmeczony i zirytowany.

Tutmozis kazal przepuscic tyryjczyka, a gdy obaj znalezli sie w ogrodzie, rzekl mu:

- Sadze, ze wasza dostojnosc wykapiesz sie i przebierzesz, zanim wyjednam ci posluchanie u jego swiatobliwosci?

Hiramowi najezyly sie siwe brwi i jeszcze mocniej krwia nabiegly oczy.

- Po tym, co widzialem - odparl twardo - moge nawet nie zadac posluchania...

- Masz przecie listy arcykaplanow do Asyrii...

- Na co wam te listy, skoro pogodziliscie sie z kaplanami?...

- Co wasza dostojnosc wygadujesz? - rzucil sie Tutmozis.

- Ja wiem, co mowie!... - rzekl Hiram. - Dziesiatki tysiecy talentow wydobyliscie od Fenicjan, niby na uwolnienie Egiptu z mocy kaplanskiej, a dzis za to rabujecie nas i mordujecie... Zobacz, co sie dzieje od morza do pierwszej katarakty: wszedzie wasze pospolstwo sciga Fenicjan jak psow, bo taki jest rozkaz kaplanow...

- Oszalales, tyryjczyku!... W tej chwili nasz lud zdobywa swiatynie Ptah w Memfis...

Hiram machnal reka.

- Nie zdobedzie jej! - odparl. - Oszukujecie nas albo sami jestescie oszukani... Mieliscie przede wszystkim zdobyc Labirynt i jego skarbiec, i to dopiero w dniu dwudziestym trzecim Paofi... Tymczasem dzis marnujecie sily pod boznica Ptah, a Labirynt przepadl...

Co sie to dzieje?... Gdziez tu rozum?... - ciagnal wzburzony Fenicjanin. - Na co te szturmy do pustych gmachow?... Napadacie je chyba w tym celu, azeby wzmocniono dozor nad Labiryntem.

- I Labirynt wezmiemy - przerwal Tutmozis.

- Nic nie wezmiecie, nic!... Labirynt mogl wziac tylko jeden czlowiek, ktoremu przeszkodza dzisiejsze awantury w Memfisie...

Tutmozis stanal na drodze.

- O co tobie chodzi?... - krotko spytal Hirama.

- O nielad, jaki panuje u was... O to, ze juz nie jestescie rzadem, ale kupa oficerow i dostojnikow, ktora kaplani pedza, gdzie chca i kiedy chca... Od trzech dni w calym Dolnym Egipcie panuje tak straszny zamet, ze pospolstwo rozbija nas, Fenicjan, waszych jedynych przyjaciol... A dlaczego tak jest?... Bo rzady wymknely sie z waszych rak i juz pochwycili je kaplani...

- Mowisz tak, bo nie znasz polozenia - odparl Tutmozis. - Prawda, ze kaplani bruzdza nam i urzadzaja napasci na Fenicjan, ale wladza jest w reku faraona ogolny bieg wypadkow idzie wedlug jego rozkazow...

- I dzisiejszy napad na swiatynie Ptah? - spytal Hiram.

- Tak. Sam bylem na poufnej radzie, podczas ktorej faraon rozkazal, opanowac swiatynie dzisiaj, zamiast dwudziestego trzeciego.

- No - przerwal Hiram - wiec oswiadczam ci, naczelniku gwardii, ze jestescie zgubieni... Bo ja z pewnoscia wiem, ze dzisiejszy napad zostal uchwalony na posiedzeniu arcykaplanow i nomarchow, ktore odbylo sie w swiatyni Ptah trzynastego Paofi.

- Po coz by oni uchwalali napad na samych siebie? - spytal drwiacym tonem Tutmozis.

- Musza miec w tym jakis interes. A ze oni lepiej prowadza swoje interesa anizeli wy, o tym juz przekonalem sie.

Dalsza rozmowe przerwal adiutant wzywajacy Tutmozisa do jego swiatobliwosci.

- Ale!... ale!... - dodal Hiram. - Wasi zolnierze zatrzymali na drodze kaplana Pentuera, ktory ma cos waznego powiedziec faraonowi...

Tutmozis schwycil sie za glowe i natychmiast poslal oficerow, azeby znalezli Pentuera. Nastepnie pobiegl do faraona, a po chwili wrocil i kazal Fenicjaninowi isc za soba.

Kiedy Hiram wszedl do krolewskiej komnaty, zastal w niej: krolowe Nikotris, wielkiego skarbnika, wielkiego pisarza i kilku jeneralow. Ramzes XIII, zirytowany, szybko chodzil po sali.

- Oto jest nieszczescie faraona i Egiptu! - zawolala krolowa wskazujac na Fenicjanina.

- Czcigodna pani - odparl nie zmieszany tyryjczyk klaniajac sie - czas pokaze, kto byl wiernym, a kto zlym sluga jego swiatobliwosci.

Ramzes XIII nagle stanal przed Hiramem.

- Masz listy Herhora do Asyrii?... - zapytal.

Fenicjanin wydobyl spod odzienia paczke i milczac oddal ja faraonowi.

- Tego bylo mi potrzeba! - zawolal z triumfem wladca.

- Trzeba natychmiast oglosic ludowi, ze arcykaplani zdradzili panstwo...

- Synu moj - wtracila blagalnym glosem krolowa - na cien ojca... na nasze bogi zaklinam cie, wstrzymaj sie pare dni z tym ogloszeniem... Z darami Fenicjan trzeba byc bardzo ostroznym...

- Wasza swiatobliwosc - wtracil Hiram - moze nawet spalic te listy. Mnie nic na nich nie zalezy.

Faraon pomyslal i schowal paczke za kaftan.

- Coz slyszales w Dolnym Egipcie? - zapytal pan.

- Wszedzie bija Fenicjan - odparl Hiram. - Domy nasze sa burzone, sprzety rozkradane i juz kilkudziesieciu ludzi zabito.

- Slyszalem!... To robota kaplanow - rzekl pan.

- Lepiej powiedz, moj synu, ze sa to skutki bezboznosci i zdzierstwa Fenicjan - wtracila krolowa.

Hiram odwrocil sie do pani bokiem i mowil:

- Od trzech dni siedzi w Memfisie naczelnik policji z Pi-Bast z dwoma pomocnikami i - juz sa na tropie mordercy i oszusta Lykona...

- Ktory wychowywal sie w fenickich swiatyniach! - zawolala krolowa Nikotris.

-...Lykona - ciagnal Hiram - ktorego arcykaplan Mefres wykradl policji i sadom... Lykona, ktory w Tebach, udajac wasza swiatobliwosc, biegal nago po ogrodzie jako wariat...

- Co mowisz? - krzyknal faraon.

- Niech wasza swiatobliwosc zapyta sie najczcigodniejszej krolowej, gdyz ona go widziala... - odparl Hiram.

Ramzes zmieszany spojrzal na matke.

- Tak - rzekla krolowa - widzialam tego nedznika, lecz nie wspominalam nic, azeby oszczedzic ci bolesci... Musze jednak objasnic, ze nikt nie ma dowodu na to, azeby Lykon byl nasadzony przez arcykaplanow, gdyz rownie dobrze mogli to zrobic Fenicjanie...

Hiram usmiechnal sie szyderczo.

- Matko!... matko!... - odezwal sie z zalem Ramzes - czyliz w twoim sercu kaplani nawet ode mnie sa lepsi?...

- Ty jestes moj syn i pan najdrozszy - mowila z uniesieniem krolowa - ale nie moge scierpiec, azeby czlowiek obcy... poganin... miotal oszczerstwa na swiety stan kaplanski, z ktorego oboje pochodzimy...

O Ramzesie!... - zawolala padajac na kolana - wypedz zlych doradcow, ktorzy cie popychaja do zniewazania swiatyn, do podnoszenia reki na nastepce dziada twego Amenhotepa!... Jeszcze czas... jeszcze czas do zgody... do ocalenia Egiptu...

Nagle wszedl do komnaty Pentuer w poszarpanej odziezy.

- No, a ty co powiesz? - zapytal z dziwnym spokojem faraon.

- Dzis, moze zaraz - odparl wzruszony kaplan - bedzie zacmienie slonca...

Faraon az cofnal sie ze zdziwienia.

- Coz mnie obchodzi zacmienie slonca, jeszcze w tej chwili?...

- Panie - mowil Pentuer - ja tak samo myslalem, dopokim nie przeczytal w dawnych kronikach opisow

zacmien... Jest to tak przerazajace zjawisko, ze nalezaloby o nim ostrzec caly narod...

- Otoz jest!... - wtracil Hiram.

- Dlaczegozes wczesniej nie dal znac?... - zapytal kaplana Tutmozis.

- Dwa dni wiezili mnie zolnierze... Narodu juz nie ostrzezemy, lecz zawiadomcie przynajmniej wojska przy palacu, azeby choc one nie ulegly poplochowi.

Faraon klasnal w rece.

- Ach, zle sie stalo!... - szepnal i dodal glosno: - Coz to ma byc i kiedy?..

- W dzien zrobi sie noc... - mowil kaplan. - Ma trwac podobno tyle czasu, ile potrzeba na przejscie pieciuset krokow... A zacznie sie w poludnie... Tak mi mowil Menes...

- Menes? - powtorzyl faraon. - Znam to nazwisko, ale...

- On pisal list o tym do waszej swiatobliwosci... Alez dajcie znac wojsku...

Wnet odezwaly sie trabki. Gwardia i Azjaci staneli pod bronia i faraon otoczony sztabem zawiadomil wojsko o zacmieniu dodajac, aby sie nie lekali, gdyz ciemnosc zaraz przejdzie, a on sam bedzie przy nich.

- Zyj wiecznie! - odpowiedzialy zbrojne szeregi.

Jednoczesnie wyslano kilku najroztropniejszych jezdzcow do Memfisu.

Jeneralowie staneli na czele kolumn, faraon przechadzal sie po dziedzincu zamyslony, cywilni dostojnicy po cichu szeptali z Hiramem, a krolowa Nikotris zostawszy sama, w komnacie upadla na twarz przed posagiem Ozirisa.

Bylo juz po pierwszej i istotnie sloneczne swiatlo poczelo zmniejszac sie.

- Naprawde bedzie noc? - spytal faraon Pentuera.

- Bedzie, lecz bardzo krotko...

- Gdziez podzieje sie slonce?

- Ukryje sie za ksiezyc...

- Musze przywrocic do laski medrcow, ktorzy badaja gwiazdy... - wtracil do siebie pan.

Mrok szybko powiekszal sie. Konie Azjatow zaczely sie niepokoic, roje ptastwa spadly na ogrod i z glosnym swiergotem obsiadly wszystkie drzewa.

- Odezwijciez sie!... - zawolal Kalipos do Grekow.

Zadudnily bebny, zagwizdaly flety i przy tym akompaniamencie pulk grecki zaspiewal skoczna piosenke o corce kaplana, ktora tak bala sie strachow, ze mogla sypiac tylko w koszarach.

Wtem na zolte wzgorza libijskie padl zlowrogi cien i z blyskawiczna szybkoscia zakryl Memfis, Nil i palacowe ogrody. Noc ogarnela ziemie, a na niebie ukazala sie czarna jak wegiel kula, otoczona wiencem plomieni.

Niezmierny wrzask zagluszyl piesn greckiego pulku. To Azjaci wydali okrzyk wojenny wypuszczajac ku niebu chmure strzal dla odstraszenia zlego ducha, ktory chcial pozrec slonce.

- Mowisz, ze ten czarny krag to ksiezyc? - pytal faraon Pentuera.

- Tak utrzymuje Menes...

- Wielki to medrzec!... - I ciemnosc zaraz sie skonczy?. .

- Z pewnoscia...

- A gdyby ten ksiezyc oderwal sie od nieba i spadl na ziemie?...

- To byc nie moze... Otoz i slonce!... - zawolal z radoscia Pentuer.

Wszystkie zgromadzone pulki wydaly okrzyk na czesc Ramzesa XIII.

Faraon uscisnal Pentuera.

- Zaprawde - rzekl pan - widzielismy dziwne zdarzenie... Ale nie chcialbym widziec go po raz drugi... Czuje, ze gdybym nie byl zolnierzem, trwoga opanowalaby moje serce.

Hiram zblizyl sie do Tutmozisa i szepnal:

- Wyslijze, wasza dostojnosc, natychmiast goncow do Memfisu, gdyz obawiam sie, ze arcykaplani zrobili wam cos niedobrego...

- Myslisz?...

Hiram pokiwal glowa.

- Nie rzadziliby tak dlugo panstwem - rzekl - nie pogrzebaliby dziewietnastu waszych dynastii, gdyby nie umieli korzystac z podobnych dzisiejszemu wypadkow...

Podziekowawszy wojskom za dobra postawe wobec niezwyklego zjawiska faraon wrocil do willi. Byl wciaz zamyslony, przemawial spokojnie, nawet lagodnie, ale na pieknej twarzy jego malowala sie niepewnosc.

Istotnie w duszy Ramzesa toczyla sie ciezka walka. Zaczynal rozumiec, ze kaplani maja w rekach sily, ktorych on nie tylko nie bral w rachube, ale nawet nie zastanawial sie nad nimi, nie chcial o nich sluchac.

Kaplani sledzacy ruchy gwiazd w ciagu kilku minut niezmiernie urosli w jego oczach. I faraon mowil w sobie, ze jednak nalezy poznac te dziwna madrosc, ktora w tak straszny sposob miesza ludzkie zamiary.

Goniec za goncem wylatywal z palacu do Memfisu, aby dowiedziec sie: co tam zaszlo podczas zacmienia? Ale goncy nie wracali i nad krolewskim orszakiem niepewnosc roztoczyla czarne skrzydla. Ze pod swiatynia Ptah zdarzylo sie cos zlego, o tym nie tylko nikt nie watpil, ale nawet nie smial snuc wlasnych domyslow. Zdawalo sie, ze i faraon, i jego zaufani radzi sa z kazdej minuty, jaka uplynela im bez wiadomosci stamtad.

Tymczasem krolowa Nikotris usiadlszy obok pana szeptala mu:

- Pozwol mi dzialac, Ramzesie... Kobiety naszemu panstwu niejedna oddaly usluge... Tylko przypomnij sobie krolowe Nikotris za szostej dynastii albo Makare, ktora stworzyla flote na Morzu Czerwonym!... Naszej plci nie brak ani rozumu, ani energii, wiec pozwol mi dzialac... Jezeli swiatynia Ptah nie zostala zdobyta, a kaplani skrzywdzeni, pogodze cie z Herhorem. Pojmiesz za zone jego corke i panowanie twoje bedzie pelne chwaly... Pamietaj, ze twoj dziad, swiety Amenhotep, byl rowniez arcykaplanem i namiestnikiem faraona i ze ty sam, kto wie, czy panowalbys dzisiaj, gdyby swiety stan kaplanski nie pragnal miec wlasnej krwi na tronie...

Takze wywdzieczasz sie im za wladze?...

Faraon sluchal jej, ale wciaz myslal, ze jednak madrosc kaplanow jest ogromna sila, a walka z nimi trudna!...

Dopiero o trzeciej zjawil sie pierwszy goniec z Memfisu, adiutant pulku, ktory stal pod swiatynia. Powiedzial on faraonowi, ze swiatyni nie zdobyto z powodu gniewu bogow; ze lud uciekl, kaplani triumfuja, a nawet w wojsku powstal nieporzadek podczas tej strasznej, choc krotkiej nocy.

Potem zas wziawszy na bok Tutmozisa adiutant oswiadczyl mu bez ogrodki, ze wojsko jest zdemoralizowane i ze skutkiem ucieczki w poplochu ma tylu rannych i zabitych jak po bitwie.

- Coz sie teraz dzieje z wojskiem?... - zapytal struchlaly Tutmozis.

- Naturalnie - odparl adiutant - ze udalo sie nam zgromadzic i uszykowac zolnierzy. Ale o uzyciu ich przeciw swiatyniom nawet mowy byc nie moze... Szczegolniej teraz, gdy kaplani zajeli sie opatrywaniem rannych. Teraz zolnierz na widok ogolonego lba i panterczej skory gotow padac na ziemie i duzo czasu uplynie, zanim ktory odwazylby sie przekroczyc swieta brame...

- A coz kaplani?...

- Blogoslawia zolnierzy, karmia ich, poja i udaja, ze wojsko nie winno napadowi na swiatynie, ze to byla robota Fenicjan...

- I wy pozwalacie na to demoralizowanie pulkow?... - zawolal Tutmozis.

- Przeciez jego swiatobliwosc rozkazal nam bronic kaplanow przeciw pospolstwu... - odparl adiutant.

- Gdyby nam pozwolono zajac swiatynie, bylibysmy w nich od dziesiatej z rana, a arcykaplani siedzieliby w piwnicach.

W tej chwili oficer dyzurny zawiadomil Tutmozisa, ze znowu jakis kaplan przybyly od Memfisu chce mowic

z jego swiatobliwoscia.

Tutmozis obejrzal goscia. Byl to czlowiek jeszcze dosc mlody z twarza jakby wyrzezbiona w drzewie. Powiedzial, ze przychodzi do faraona od Samentu.

Ramzes natychmiast przyjal kaplana, ktory upadlszy na ziemie podal wladcy pierscien, na widok ktorego faraon pobladl.

- Co to znaczy?... - zapytal pan.

- Samentu nie zyje... - odpowiedzial poslannik.

Ramzes przez chwile nie mogl wydobyc glosu. Wreszcie rzekl:

- Jak sie to stalo?...

- Zdaje sie - mowil kaplan - ze Samentu zostal odkryty w jednej z sal Labiryntu i sam sie otrul, aby uniknac mak... I zdaje sie, ze odkryl go Mefres, przy pomocy jakiegos Greka, ktory ma byc bardzo podobny do waszej swiatobliwosci...

- Znowu Mefres i Lykon!... - zawolal z gniewem Tutmozis. - Panie - zwrocil sie do faraona - czyliz nigdy nie uwolnisz sie od tych zdrajcow?

Jego swiatobliwosc znowu zwolal poufna rade do swej komnaty. Wezwal na nia Hirama tudziez kaplana, ktory przyszedl z pierscieniem Samentu. Pentuer nie chcial w naradzie przyjmowac udzialu, a czcigodna krolowa Nikotris sama na nia przyszla.

- Widze - szepnal Hiram do Tutmozisa - ze po wypedzeniu kaplanow baby zaczna rzadzic Egiptem...

Gdy zebrali sie dostojnicy, faraon dal glos poslannikowi Samentu. Mlody kaplan nie chcial nic mowic o Labiryncie. Natomiast szeroko rozwodzil sie nad tym, ze swiatynia Ptah wcale nie jest broniona i ze dosc byloby kilkudziesieciu zolnierzy, aby zabrac wszystkich, ktorzy w niej sie ukrywaja.

- Ten czlowiek jest zdrajca!... - krzyknela krolowa.

- Sam kaplan namawia was do gwaltu nad kaplanami...

Ale w twarzy poslannika nie drgnal zaden muskul.

- Czcigodna pani - odparl - jezeli Mefres zgubil mego opiekuna i mistrza Samentu, bylbym psem, gdybym nie szukal zemsty. Smierc za smierc...

- Podoba mi sie ten mlody! - szepnal Hiram.

Rzeczywiscie w zebraniu powialo jakby swiezsze powietrze. Jeneralowie wyprostowali sie, cywilni dostojnicy patrzyli na kaplana z ciekawoscia, nawet twarz faraona ozywila sie.

- Nie sluchaj go, synu moj!... - blagala krolowa.

- Jak myslisz - odezwal sie nagle faraon do mlodego kaplana - co uczynilby teraz swiety Samentu, gdyby zyl?...

- Jestem pewny - odparl energicznie kaplan - ze Samentu wszedlby do swiatyni Ptah, bogom spalilby kadzidlo, ale ukaralby zdrajcow i mordercow...

- A ja powtarzam, ze ty jestes najgorszy zdrajca!... - zawolala krolowa.

- Spelniam tylko moj obowiazek - odparl niewzruszony kaplan.

- Zaprawde, ten czlowiek jest uczniem Samentu!... - wtracil Hiram. - On jeden jasno widzi, co nam pozostaje do zrobienia...

Wojskowi i cywilni dostojnicy przyznali Hiramowi slusznosc, a wielki pisarz dodal:

- Skoro zaczelismy walke z kaplanami, nalezy jej dokonczyc, tym bardziej dzis, gdy mamy listy dowodzace, ze Herhor uklada sie z Asyryjczykami, co jest wielka zdrada panstwa...

- On prowadzi polityke Ramzesa XII - wtracila krolowa.

- Alez ja jestem Ramzes XIII!... - juz niecierpliwie odpowiedzial faraon.

Tutmozis podniosl sie z krzesla.

- Panie moj - rzekl - pozwol mi dzialac. Jest rzecza bardzo niebezpieczna przeciagac ten stan niepewnosci, jaki panuje w rzadzie, a byloby zbrodnia i glupota nie skorzystac z okazji. Skoro mowi ten kaplan, ze swiatynia nie jest broniona, pozwol mi, abym poszedl do niej z garstka ludzi, ktorych sam wybiore...

- Ja z toba - wtracil Kalipos. - Wedlug mego doswiadczenia nieprzyjaciel triumfujacy jest najslabszy. Jezeli wiec zaraz wpadniemy do swiatyni Ptah...

- Nie potrzebujecie wpadac, ale wejsc tam jako wykonawcy rozkazow faraona, ktory poleca wam uwiezic zdrajcow - odezwal sie wielki pisarz. - Na to nie potrzeba nawet sily... Ilez to razy jeden policjant rzuca sie na gromade zlodziejow i chwyta, ilu chce...

 

- Syn moj - odezwala sie krolowa - ustepuje pod naciskiem waszych rad... Ale on nie chce gwaltu, zabrania wam...

- Ha, jezeli tak - odezwal sie mlody kaplan Seta - wiec powiem jego swiatobliwosci jeszcze jedna rzecz...

Pare razy odetchnal gleboko, lecz mimo to dokonczyl stlumionym glosem:

- Na ulicach Memfisu stronnictwo kaplanskie oglasza, ze...

- Ze co?... mow smialo - wtracil faraon.

- Ze wasza swiatobliwosc jestes oblakany, ze nie masz swiecen arcykaplanskich ani nawet krolewskich i ze... mozna zlozyc was z tronu...

- Tego wlasnie obawiam sie - szepnela krolowa.

Faraon zerwal sie z fotelu.

- Tutmozisie! - zawolal glosem, w ktorym bylo czuc odzyskana energie. - Bierz wojska, ile chcesz, idz do swiatyni Ptah i - przyprowadz mi Herhora i Mefresa oskarzonych o wielkie zdrady. Jezeli usprawiedliwia sie, powroce im moja laske; w razie przeciwnym...

- Czy zastanowiles sie?... - przerwala krolowa.

Tym razem oburzony faraon nie odpowiedzial jej, a dostojnicy poczeli wolac:

- Smierc zdrajcom!... Od kiedyz to w Egipcie faraon ma poswiecac wierne slugi dla wyzebrania sobie laski nikczemnikow!...

Ramzes XIII wreczyl Tutmozisowi paczke listow Herhora do Asyrii i rzekl uroczystym glosem:

- Az do usmierzenia buntu kaplanow przelewam moja wladze na osobe naczelnika gwardii, Tutmozisa. Teraz jego sluchajcie, a ty, czcigodna matko, do niego zwracaj sie ze swymi uwagami.

- Madrze i sprawiedliwie czyni pan!... - zawolal wielki pisarz. - Faraonowi nie wypada borykac sie z buntem a brak energicznej wladzy moze nas zgubic...

Wszyscy dostojnicy schylili sie przed Tutmozisem.

Krolowa Nikotris z jekiem upadla synowi do nog.

Tutmozis w towarzystwie jeneralow wyszedl na dziedziniec. Kazal uformowac sie pierwszemu pulkowi gwardii i rzekl:

- Potrzebuje kilkudziesieciu ludzi, ktorzy gotowi sa zginac za slawe pana naszego...

Wysunelo sie wiecej, niz trzeba, zolnierzy i oficerow, a na ich czele Eunana.

- Czy jestescie przygotowani na smierc - spytal Tutmozis.

- Umrzemy, panie, z toba dla jego swiatobliwosci!... - zawolal Eunana.

- Nie umrzecie, ale zwyciezycie podlych zbrodniarzy - odparl Tutmozis. - Zolnierze nalezacy do tej wyprawy zostana oficerami, a oficerowie awansuja o dwa stopnie wyzej. Tak mowie wam ja, Tutmozis, z woli faraona wodz naczelny.

- Zyj wiecznie!...

Tutmozis kazal zaprzac dwadziescia piec dwukolnych wozow ciezkiej kawalerii i wsadzic na nie ochotnikow. Sam w towarzystwie Kaliposa wsiedli na konie i niebawem - caly orszak skierowany ku Memfisowi zniknal w kurzawie.

Widzac to z okna krolewskiej willi, Hiram schylil sie przed faraonem i szepnal:

- Teraz dopiero wierze, iz wasza swiatobliwosc nie byles w spisku z arcykaplanami...

- Oszalales?... - wybuchnal pan.

- Wybacz, wladco, ale dzisiejszy napad na swiatynie byl ulozony przez kaplanow. Jakim zas sposobem wciagneli do niego wasza swiatobliwosc? nie rozumiem.

Byla juz godzina piata po poludniu.

 




Previous - Next

Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library

Best viewed with any browser at 800x600 or 768x1024 on Tablet PC
IntraText® (V89) - Some rights reserved by EuloTech SRL - 1996-2007. Content in this page is licensed under a Creative Commons License