Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library
Boleslaw Prus
Faraon

IntraText CT - Text

  • TOM TRZECI
    • ROZDZIAL SIEDEMNASTY
Previous - Next

Click here to hide the links to concordance

ROZDZIAL SIEDEMNASTY

W tym samym czasie, co do minuty, kaplan czuwajacy na pylonie swiatyni Ptah w Memfisie zawiadomil obradujacych w sali arcykaplanow i nomarchow, ze - palac faraona daje jakies znaki.

Zdaje sie, ze jego swiatobliwosc bedzie nas prosil o zgode - rzekl smiejac sie jeden z nomarchow.

- Watpie!... - odparl Mefres.

Herhor wyszedl na pylon: do niego bowiem sygnalizowano z palacu. Wkrotce wrocil i rzekl do zebranych:

- Nasz mlody kaplan sprawil sie bardzo dobrze...

W tej chwili jedzie Tutmozis z kilkudziesiecioma ochotnikami, azeby nas uwiezic albo zabic.

- I ty jeszcze bedziesz smial bronic Ramzesa?... - krzyknal Mefres.

- Bronic go musze i bede, gdyz uroczyscie zaprzysieglem to krolowej... Gdyby zas nie czcigodna corka swietego Amenhotepa, nasze polozenie nie byloby takim, jak jest.

- No, ale ja nie przysiegalem!... - odparl Mefres i opuscil sale zebran.

- Co on chce zrobic? - spytal jeden z nomarchow.

- Zdziecinnialy starzec!... - odparl Herhor wzruszajac ramionami.

Przed szosta wieczorem oddzial gwardii nie zatrzymywany przez nikogo zblizyl sie do swiatyni Ptah, a dowodca zapukal w brame, ktora natychmiast otworzono. Byl to Tutmozis ze swoimi ochotnikami.

Kiedy naczelny wodz wszedl na dziedziniec swiatyni, zdziwil sie widzac, ze naprzeciw niego wystapil Herhor w infule Amenhotepa, otoczony tylko kaplanami.

- Czego zadasz, synu moj? - zapytal arcykaplan wodza, nieco zmieszanego tym wypadkiem.

Ale Tutmozis predko zapanowal nad soba i rzekl:

- Herhorze, arcykaplanie Amona tebanskiego! Na mocy listow, ktore pisales do Sargona, satrapy asyryjskiego, a ktore to listy mam przy sobie, jestes oskarzony o zdrade panstwa i musisz usprawiedliwic sie przed faraonem...

- Jezeli mlody pan - spokojnie odparl Herhor - chce dowiedziec sie o celach polityki wiecznie zyjacego Ramzesa XII, niech zglosi sie do naszej najwyzszej rady, a otrzyma objasnienia.

- Wzywam cie, azebys natychmiast szedl za mna, jezeli nie chcesz, abym cie zmusil - zawolal Tutmozis.

- Synu moj, blagam bogow, aby ochronili cie od gwaltu i kary, na jaka zaslugujesz...

- Idziesz? - spytal Tutmozis.

- Czekam tu na Ramzesa - odparl Herhor.

- A wiec zostan, tu, oszuscie!... - krzyknal Tutmozis.

Wydobyl miecz i rzucil sie na Herhora. W tej chwili stojacy za wodzem Eunana podniosl topor i z calej sily uderzyl Tutmozisa miedzy szyje i prawy obojczyk, az krew trysnela na wszystkie strony. Ulubieniec faraona padl na ziemie, prawie na pol rozciety.

Kilku zolnierzy z pochylonymi wloczniami podskoczyli do Eunany, lecz po krotkiej walce z towarzyszami polegli. Spomiedzy ochotnikow trzy czwarte bylo na zoldzie kaplanskim.

- Niech zyje swiatobliwy Herhor, pan nasz! - zawolal Eunana wywijajac zakrwawionym toporem.

- Niech zyje wiecznie! - powtorzyli zolnierze i kaplani i - wszyscy padli twarza na ziemie. Najdostojniejszy Herhor wzniosl rece i blogoslawil ich.

Opusciwszy dziedziniec swiatyni Mefres zstapil do podziemiow, gdzie zamieszkiwal Lykon. Arcykaplan zaraz na progu wydobyl z zanadrza krysztalowa kule, na widok ktorej Grek wpadl w gniew.

- Bodaj was ziemia pochlonela!... Bodaj trupy wasze nie zaznaly spokoju!... - zlorzeczyl Lykon coraz cichszym glosem.

W koncu umilkl i zasnal.

- Wez ten sztylet - mowil Mefres podajac Grekowi waziutka stal. - Wez ten sztylet i idz do palacowego ogrodu... Tam stan w figowym klombie i czekaj na tego, ktory zabral ci i uwiodl Kame...

Lykon poczal zgrzytac zebami w bezsilnej zlosci.

- A gdy go ujrzysz, obudz sie... - zakonczyl Mefres.

Potem narzucil na Greka oficerski plaszcz z kapturem, do ucha szepnal mu haslo i z podziemiow, przez ukryta furtke swiatyni, wyprowadzil go na pusta ulice Memfisu.

Nastepnie Mefres z zywoscia mlodzienca pobiegl na szczyt pylonu i wziawszy do rak kilka roznobarwnych choragiewek poczal dawac znaki w kierunku palacu faraona. Dostrzezono go widac i zrozumiano, gdyz na pergaminowej twarzy arcykaplana blysnal przykry usmiech.

Mefres zlozyl choragiewki, opuscil taras pylonu i z wolna poczal schodzic na dol. Wtem, gdy juz byl na pierwszym pietrze, otoczylo go kilku ludzi w brunatnych oponczach, ktorymi zaslaniali kaftany w czarne i biale pasy.

- Oto jest najdostojniejszy Mefres - rzekl jeden z nich.

I wszyscy trzej uklekli przed arcykaplanem, ktory machinalnie podniosl reke jakby do blogoslawienstwa. Lecz nagle opuscil ja pytajac:

- Kto wy jestescie?...

- Dozorcy Labiryntu.

- Czegoz zastapiliscie mi droge? - rzekl, a jednoczesnie zaczely mu drzec rece i waskie usta.

- Nie potrzebujemy ci przypominac, swiety mezu - mowil jeden z dozorcow wciaz kleczac - ze kilka dni temu byles w Labiryncie, do ktorego wiesz droge tak dobrze jak my, choc nie jestes wtajemniczonym... Jestes zas zbyt wielkim medrcem, azebys nie mial znac i naszych praw w podobnych wypadkach...

- Co to znaczy?... - zawolal podniesionym glosem Mefres. - Jestescie zabojcy, naslani przez Her...

Nie dokonczyl. Jeden z napastnikow schwytal go za rece, drugi zarzucil mu chustke na glowe, a trzeci skropil mu twarz przezroczystym plynem. Mefres rzucil sie kilka razy i upadl. Jeszcze raz pokropiono go, a gdy skonal, dozorcy polozyli go we framudze, w martwa reke wsuneli jakis papirus i - znikli w korytarzach pylonu.

Trzej tak samo ubrani ludzie uganiali sie za Lykonem prawie od chwili, gdy, wypuszczony ze swiatyni przez Mefresa, znalazl sie na pustej ulicy.

Ludzie ci kryli sie niedaleko furtki, przez ktora przeszedl Grek, i z poczatku przepuscili go wolno. Lecz wnet jeden z nich dostrzegl w jego ruchach cos podejrzanego, wiec wszyscy poczeli isc za nim.

Dziwna rzecz! uspiony Lykon, jakby przeczuwajac gonitwe, nagle skrecil w ulice ruchliwa, potem na plac, gdzie krazylo mnostwo ludzi, a potem ulica Rybacka pobiegl do Nilu. Tu, w jakims zaulku, znalazl male czolenko, skoczyl w nie i z nieslychana szybkoscia zaczal przeprawiac sie na druga strone rzeki.

Byl juz o pareset krokow oddalony od brzegu, gdy wysunela sie za nim lodz z jednym przewoznikiem i trzema podroznymi. Ledwie zas ci odbili, ukazala sie druga lodz, majaca dwu przewoznikow i znowu trzech podroznych.

Obie lodzie zawziecie scigaly Lykona.

W tej, ktora miala tylko jednego wioslarza siedzieli dozorcy Labiryntu i pilnie przypatrywali sie swoim wspolzawodnikom, o ile pozwalal na to zmierzch predko zapadajacy po zachodzie slonca.

- Co to za jedni tamci trzej?... - szeptali miedzy soba dozorcy z Labiryntu. - Od onegdaj krazyli dokola swiatyni, a dzis gonia za nim... Czyby go chcieli zaslonic przed nami?. .

Drobna lodka Lykona przybila do drugiego brzegu. Uspiony Grek wyskoczyl z niej i szybkim krokiem poczal isc ku palacowym ogrodom. Niekiedy zataczal sie, stawal i chwytal sie za glowe; lecz po chwili znowu szedl jakby ciagniony przez niepojeta sile.

Dozorcy Labiryntu rowniez wyladowali na drugim brzegu, ale juz zostali uprzedzeni przez swoich wspolzawodnikow.

I zaczal sie jedyny w swoim rodzaju wyscig. Lykon pedzil ku palacowi krolewskiemu jak szybkobiegacz, za nim trzej ludzie nieznani, a na koncu trzej dozorcy Labiryntu.

O kilkaset krokow od ogrodu obie goniace grupy zetknely sie ze soba. Byla juz noc, ale jasna.

- Kto wy jestescie, ludzie? - zapytal nieznajomych dozorca Labiryntu.

- Jestem naczelnikiem policji Pi-Bast i z dwoma moimi setnikami scigam wielkiego zbrodniarza...

- A my jestesmy dozorcy Labiryntu i rowniez scigamy tego czlowieka...

Obie grupy przypatrywaly sie sobie z rekoma na mieczach lub nozach.

- Co chcecie z nim zrobic? - spytal wreszcie naczelnik policji.

- Mamy przeciw niemu wyrok...

- A trupa zostawicie?

- Ze wszystkim, co ma na sobie - odparl starszy dozorca.

Policjanci szeptali miedzy soba.

- Jezeli mowicie prawde - rzekl wreszcie naczelnik policji - nie bedziemy wam przeszkadzali. Owszem, pozyczymy go wam na chwile, gdy wpadnie w nasze rece...

- Przysiegacie?

- Przysiegamy...

- No to mozemy isc razem...

Polaczyli sie, ale Grek zniknal im z oczu.

- Przeklenstwo!... - zawolal naczelnik policji. - Znowu umknal...

- Znajdzie sie - odparl dozorca z Labiryntu - a moze nawet tedy bedzie wracal.

- Po coz by szedl do krolewskiego ogrodu? - spytal naczelnik.

- Arcykaplani uzywaja go do jakichs swoich interesow, ale on wroci do swiatyni, wroci!... - mowil dozorca.

Postanowili tedy czekac i dzialac wspolnie.

- Trzecia noc marnujemy! - rzekl jeden z policjantow ziewajac.

Owineli sie w burnusy i legli na trawie.

Natychmiast po wyjezdzie Tutmozisa czcigodna pani Nikotris milczac, z zacisnietymi z gniewu ustami, opuscila komnaty syna. A gdy Ramzes chcial ja uspokoic, ostro przerwala mu:

- Zegnam faraona i prosze bogow, azeby pozwolily mi jutro powitac cie jeszcze jako faraona...

- Watpisz o tym, matko?

- O wszystkim mozna zwatpic wobec czlowieka, ktory slucha rad szalencow i zdrajcow!..

Rozeszli sie oboje zagniewani.

Wkrotce jego swiatobliwosc odzyskal dobry humor i wesolo rozmawial z dostojnikami. Ale juz o szostej poczal go trapic niepokoj.

- Tutmozis powinien by przyslac do nas gonca... -mowil pan. - Bo jestem pewny, ze sprawa, tak czy owak, juz sie rozstrzygnela...

- Tego nie wiem - odparl wielki skarbnik. - Mogli nie znalezc statkow u przewozu... Moga w swiatyni stawiac opor...

- A gdzie jest ten mlody kaplan?... - spytal nagle Hiram.

- Kaplan?... wyslannik zmarlego Samentu?... - powtarzali zmieszani dostojnicy. - To prawda, gdzie on byc moze?...

Rozeslano zolnierzy, aby przeszukali ogrod. Zolnierze obiegli wszystkie sciezki, ale kaplana nie bylo.

Wypadek ten zle usposobil dostojnikow. Kazdy siedzial milczac, pograzony w niespokojnych myslach.

O zachodzie slonca wszedl do komnaty pokojowiec faraona i szepnal, ze pani Hebron ciezko zachorowala i blaga, azeby jego swiatobliwosc raczyl ja odwiedzic.

Dostojnicy znajac stosunek, jaki laczyl pana z piekna Hebron, spojrzeli po sobie. Ale gdy faraon oswiadczy zamiar wyjscia na ogrod, nie protestowali. Ogrod, dzieki gestym strazom, byl rownie bezpieczny jak palac. Nikt tez nie uwazal za stosowne chocby z daleka czuwac nad faraonem wiedzac, ze Ramzes nie lubi, azeby zajmowano sie nim w pewnych chwilach.

Gdy pan zniknal w korytarzu, wielki pisarz rzekl do skarbnika:

- Czas wlecze sie jak wozy w pustyni. Moze Hebron ma wiadomosc od Tutmozisa?...

- W tej chwili - odparl skarbnik - jego wyprawa w kilkudziesieciu ludzi na swiatynie Ptah wydaje mi sie niepojetym szalenstwem...

- A czy rozsadniej zrobil faraon nad Sodowymi Jeziorami, kiedy cala noc uganial sie za Tehenna?... - wtracil Hiram. - Odwaga wiecej znaczy anizeli liczba.

- A ten mlody kaplan?... - zapytal skarbnik.

- Przyszedl bez naszej wiedzy i odszedl nie pytajac - rzekl Hiram. - Kazdy z nas postepuje jak spiskowiec.

Skarbnik pokrecil glowa.

Ramzes szybko przebiegl odleglosc dzielaca jego wille od palacyku Tutmozisa. Gdy wszedl do pokoju, Hebron z placzem rzucila mu sie na szyje.

- Umieram z trwogi!... - zawolala.

- Lekasz sie o Tutmozisa?

- A coz on mnie obchodzi? - odparla Hebron robiac pogardliwy grymas ustami. - Ty jeden obchodzisz mnie... o tobie jednym mysle... o ciebie sie lekam...

- Blogoslawiona niech bedzie twoja trwoga, ktora choc na chwile uwolnila mnie od nudow... - rzekl smiejac sie faraon. - Bogowie! jakiz to ciezki dzien... Gdybys slyszala nasze narady, gdybys widziala miny moich doradcow!... I jeszcze, na domiar wszystkiego, podobalo sie czcigodnej krolowej uczcic nasze zebranie swoja obecnoscia... Nigdy nie przypuszczalem, ze dostojenstwo faraona moze mi tak dokuczyc...

- Nie wymawiaj tego zbyt glosno - ostrzegla Hebron.

- Co poczniesz, jezeli Tutmozisowi nie uda sie opanowac swiatyni?

- Odbiore mu naczelne dowodztwo i schowam do skrzyni moja korone, a wloze helm oficerski - odpowiedzial Ramzes. - Jestem pewny, ze gdy sam wystapie na czele wojska, bunt upadnie...

- Ktory?... - spytala Hebron.

- Ach, prawda, ze mamy az dwa bunty! - zasmial sie Ramzes. - Pospolstwo przeciw kaplanom, kaplani przeciw mnie...

Pochwycil Hebron w objecia i zaprowadzil na kanape szepczac:

- Jakas ty dzis piekna!... Ile razy widze cie, zawsze wydajesz mi sie zupelnie inna i coraz piekniejsza...

- Pusc mnie!... - szepnela Hebron. - Czasami lekam sie, azebys mnie nie ugryzl...

- Ugryzc... nie... ale moglbym cie zacalowac na smierc... Ty nawet nie wiesz, jaka jestes piekna...

- Po ministrach i jeneralach... No, pusc...

- Chcialbym przy tobie zamienic sie w krzak granatu... Chcialbym miec tyle ramion, ile drzewo ma konarow, azeby cie sciskac... Tyle dloni, ile jest lisci, i tyle ust, ile kwiatow, azebym w jednej chwili mogl calowac twoje oczy, usta, piersi...

- Jak na wladce, ktorego tron jest zagrozony, masz mysli dziwnie swobodne...

- Na lozu nie dbam o tron - przerwal. - Dopoki mam miecz, bede mial wladze.

- Wojsko twoje jest rozbite - mowila broniac sie Hebron.

- Jutro przybeda swieze pulki, a pojutrze zgromadze rozbitych... Powtarzam ci, nie zaprzataj sie marnosciami... Chwila pieszczot wiecej warta niz rok wladzy.

W godzine po zachodzie slonca faraon opuscil mieszkanie Hebron i powoli wracal do swego palacyku. Byl rozmarzony, senny i myslal, ze arcykaplani sa wielkimi glupcami stawiajac mu opor. Jak Egipt Egiptem, nie byloby lepszego pana niz on.

Nagle spomiedzy kepy figowej wysunal sie czlowiek w ciemnym plaszczu i zastapil droge faraonowi. Pan, aby mu sie lepiej przypatrzyc, zblizyl twarz do jego twarzy i nagle zawolal:

- Ach, to ty, nedzniku?... Chodzze na odwach...

Byl to Lykon. Ramzes schwycil go za kark; Grek syknal i uklakl na ziemi. Jednoczesnie faraon uczul piekacy bol z lewej strony brzucha.

- Jeszcze kasasz? - zawolal Ramzes. Oburacz poteznie scisnal za szyje Greka, a gdy uslyszal chrobot lamanych kregow, odrzucil go ze wstretem.

Lykon upadl miotajac sie w przedsmiertnych konwulsjach.

Faraon odszedl pare krokow. Dotknal sie i namacal raczke sztyletu.

- Ranil mnie?...

Wyciagnal ze swego boku waziutka stal i przycisnal rane.

"Ciekawym - myslal - czy ktory z moich doradcow ma plaster?. . "

Uczul mdlosci i przyspieszyl kroku.

Tuz pod palacykiem zabiegl mu droge jeden z oficerow wolajac:

- Tutmozis nie zyje... Zabil go zdrajca Eunana!...

- Eunana? - powtorzyl faraon. A coz inni?...

- Prawie wszyscy ochotnicy, ktorzy pojechali z Tutmozisem, byli zaprzedani kaplanom.

- No, musze juz z tym skonczyc! - rzekl pan. - Zatrabcie na azjatyckie pulki...

Odezwala sie trabka i Azjaci zaczeli wysypywac sie z koszar, ciagnac za soba konie.

- Podajcie i mnie konia - rzekl faraon. Ale uczul silny zawrot glowy i dodal:

- Nie - podajcie mi lektyke... Nie chce sie meczyc... - Nagle zatoczyl sie na rece oficerow.

- O malo nie zapomnialem... - mowil gasnacym glosem... - Przyniescie helm i miecz... Ten stalowy miecz... znad Jezior... Idziemy do Memfisu...

Z palacyku wybiegli dostojnicy i sluzba z pochodniami. Faraon, podtrzymywany przez oficerow, mial szara twarz i oczy zachodzily mu mgla. Wyciagnal reke jakby szukajac broni, poruszyl ustami i wsrod ogolnej ciszy przestal oddychac, on, pan dwu swiatow: doczesnego i zachodniego.

 




Previous - Next

Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library

Best viewed with any browser at 800x600 or 768x1024 on Tablet PC
IntraText® (V89) - Some rights reserved by EuloTech SRL - 1996-2007. Content in this page is licensed under a Creative Commons License