Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library
Boleslaw Prus
Faraon

IntraText CT - Text

  • TOM PIERWSZY
    • ROZDZIAL DZIEWIETNASTY
Previous - Next

Click here to hide the links to concordance

ROZDZIAL DZIEWIETNASTY

Cudzoziemska dzielnica w Memfisie lezala w polnocno - wschodnim rogu miasta, blisko Nilu. Liczono tam kilkaset domow i kilkanascie tysiecy mieszkancow: Asyryjczykow, Zydow, Grekow, najwiecej Fenicjan. Byl to cyrkul zamozny. Glowna arterie tworzyla ulica szeroka na trzydziesci krokow, dosc prosta, wybrukowana plaskimi kamieniami. Po obu stronach wznosily sie domy ceglane, piaskowce lub wapienne, wysokie na trzy do pieciu pietr. W piwnicach byly sklady materialow surowych, na parterach sklepy, na pierwszych pietrach mieszkania ludzi zamoznych, wyzej warsztaty tkackie, szewskie, jubilerskie, najwyzej - ciasne lokale wyrobnikow.

Budynki tej dzielnicy, jak zreszta w calym miescie, byly przewaznie biale. Mozna jednak bylo widziec kamienice zielone jak laka, zolte jak lan pszenicy, niebieskie jak niebo lub czerwone jak krew.

W wielu zas domach sciany frontowe byly ozdobione obrazami przedstawiajacymi zajecia mieszkancow. Na domu jubilera dlugie szeregi rysunkow opiewaly, ze: jego wlasciciel wyrobione przez siebie lancuchy i bran- solety sprzedawal krolom obcych narodow i obudzal ich podziw. Ogromny palac kupca pokryty byl malowidlami opowiadajacymi trudy i niebezpieczenstwa zycia handlowego. Na morzu chwytaja czlowieka straszne potwory z rybimi ogonami - w pustyni skrzydlate i ogniem ziejace smoki, a na dalekich wyspach trapia go olbrzymy, ktorych sandal bywa wiekszy od fenickiego okretu.

Lekarz na scianie swojej pracowni przedstawial osoby, ktore dzieki jego pomocy odzyskiwaly utracone rece i nogi, nawet zeby i mlodosc. Na budynku zas, zajetym przez wladze administracyjne dzielnicy, widac bylo beczke, do ktorej ludzie rzucali zlote pierscienie, pisarza, ktoremu ktos szeptal do ucha, i rozciagnietego na ziemi penitenta, ktoremu dwaj inni ludzie bili skore.

Ulica byla pelna. Wzdluz scian miescili sie lektykarze, wachlarzownicy, poslancy i robotnicy, gotowi ofiarowac swoja prace. Srodkiem ciagnal sie nieprzerwany lancuch towarow dzwiganych przez tragarzy, oslow lub woly zaprzegniete do wozow. Na chodnikach snuli sie wrzaskliwi przekupnie swiezej wody, winogron, daktylow, wedzonych ryb, a miedzy nimi kramarze, kwiaciarki, muzykanci i roznego rodzaju sztukmistrze.

W tym ludzkim potoku, ktory plynal, roztracal sie, sprzedawal i kupowal krzyczac rozmaitymi glosami, wyrozniali sie policjanci. Kazdy mial brunatna koszule do kolan, gole nogi, fartuszek w niebieskie i czerwone pasy, krotki miecz przy boku i potezny kij w garsci. Urzednik ten spacerowal po chodniku, niekiedy porozumiewal sie ze swoim kolega, najczesciej jednak stawal na przydroznym kamieniu, azeby lepiej ogarnac tlum przelewajacy sie u stop jego.

Wobec takiej czujnosci zlodzieje uliczni musieli dzialac bardzo roztropnie. Zwykle dwaj rozpoczynali miedzy soba bitwe, a gdy zebral sie tlum i policjanci okladali kijami zarowno swarzacych sie, jak i widzow, inni towarzysze kunsztu - kradli.

Prawie we srodku ulicy stal zajazd Fenicjanina z Tyru *, Asarhadona, w ktorym dla latwiejszej kontroli byli obowiazani mieszkac wszyscy przyjezdzajacy spoza granic Egiptu. Byl to wielki dom kwadratowy, z kazdego boku mial po kilkanascie okien i nie stykal sie z innymi, wiec mozna bylo obchodzic go i podgladac ze wszystkich stron. Nad glowna brama wisial model okretu, na frontowej scianie byly obrazy przedstawiajace jego swiatobliwosc Ramzesa XII, jak sklada bogom ofiary lub roztacza opieke nad cudzoziemcami, miedzy ktorymi Fenicjanie odznaczali sie duzym wzrostem i mocno czerwona barwa.

Okna byly waskie, zawsze otwarte i tylko w miare potrzeby zaslaniane roletami z plotna lub kolorowych precikow. Mieszkania gospodarza i podroznych zajmowaly trzy pietra, na dole miescila sie winiarnia i restauracja. Marynarze, tragarze, rzemieslnicy i w ogole ubozsi podrozni jedli i pili w podworku, ktore mialo mozaikowa posadzke i plocienne dachy rozwieszone na slupkach, azeby wszystkich gosci mozna bylo miec na oku. Zamozniejsi zas i lepiej urodzeni ucztowali w galerii otaczajacej podworko.

W podworzu zasiadano na ziemi, przy kamieniach zastepujacych miejsce stolow. W galeriach, gdzie bylo chlodniej, znajdowaly sie stoliki, lawki i krzesla, nawet niskie z poduszek sofy, na ktorych mozna bylo drzemac.

W kazdej galerii byl wielki stol zalozony chlebem, miesiwem, rybami i owocami tudziez kilkugarncowe gliniane stagwie z piwem, winem i woda. Murzyni i Murzynki roznosili gosciom potrawy, usuwali stagwie prozne, dzwigali z piwnic pelne, a czuwajacy nad stolami pisarze skrupulatnie zapisywali kazdy kawalek chleba, kazda glowke czosnku i kubek wody. Na srodku podworza, na wzniesieniu, stali dwaj dozorcy z kijami, ktorzy z jednej strony mieli oko na sluzbe i pisarzy, z drugiej - przy pomocy kija - lagodzili spory miedzy ubozszymi goscmi roznych narodow. Dzieki temu urzadzeniu kradzieze i bitwy trafialy sie rzadko; czesciej nawet w galeriach anizeli na podworku.

Sam gospodarz zajazdu, slawetny Asarhadon, czlowiek przeszlo piecdziesiecioletni, szpakowaty, ubrany w dluga koszule i muslinowa narzutke, chodzil miedzy goscmi, aby dojrzec, czy kazdy ma, czego potrzebuje.

- Jedzcie i pijcie, synowie moi - mowil do greckich marynarzy - bo takiej wieprzowiny i piwa nie ma na calym swiecie. Slysze, pobila was burza okolo Rafii?... Powinniscie bogom hojna zlozyc ofiare, ze was ocalili!... W Memfis przez cale zycie mozna nie widziec burzy, ale na morzu latwiej o piorun anizeli o miedzianego utena... Mam miod, make, kadzidla na swiete ofiary, a tam, w katach, stoja bogowie wszystkich narodow. W moim zajezdzie czlowiek moze byc sytym i poboznym za bardzo male pieniadze.

Zawrocil sie i wszedl do galerii miedzy kupcow.

- Jedzcie i pijcie, czcigodni panowie - zachecal klaniajac sie. - Czasy sa dobre! Najdostojniejszy nastepca, oby zyl wiecznie, jedzie do Pi-Bastu z ogromna swita, a z Gornego Krolestwa przyszedl transport zlota, na czym niejeden z was pieknie zarobi. Mamy kuropatwy, mlode gaski, ryby prosto z rzeki i doskonala pieczen sarnia. A jakie wino przyslali mi z Cypru!... Niech zostane Zydem, jezeli kubek tej rozkoszy nie jest wart dwie drachmy!... Ale wam, ojcom i dobrodziejom moim, oddam dzis po drachmie. Tylko dzis, azeby zrobic poczatek.

- Daj po pol drachmy kubek, to skosztujemy - odparl jeden z kupcow.

- Pol drachmy?... - powtorzyl restaurator. - Pierwej Nil poplynie ku Tebom, anizeli ja taka slodycz oddam za pol drachmy. Chyba... dla ciebie, panie Belezis, ktory jestes perla Sydonu... Hej, niewolnicy!... a podajcie dobrodziejom naszym wiekszy dzban cypryjskiego...

Gdy odszedl, kupiec nazwany Belezisem rzekl do swoich towarzyszow:

- Reka mi uschnie, jezeli to wino warte pol drachmy. Ale niech go tam!... Bedziemy mieli mniej klopotu z policja.

Rozmowa z goscmi wszelkich narodow i stanow nie przeszkadzala gospodarzowi zwazac na pisarzy zapisujacych jadlo i napitki, na dozorcow, ktorzy pilnowali sluzbe i pisarzy, a nade wszystko na podroznego, ktory we frontowej galerii usiadlszy z podwinietymi nogami na poduszkach, drzemal nad garstka daktylow i kubkiem czystej wody. Podrozny ten mial okolo czterdziestu lat, bujne wlosy i brode kruczej barwy, zadumane oczy i dziwnie szlachetne rysy, ktorych, zdawalo sie, nigdy gniew nie zmarszczyl ani wykrzywila trwoga.

"To niebezpieczny szczur!... - myslal gospodarz patrzac na niego spod oka. - Ma mine kaplana, a chodzi w ciemnej oponczy... Zlozyl u mnie klejnotow i zlota za

talent, a nie jada miesa ani nie pije wina... Musi to byc wielki prorok albo wielki zlodziej!..."

Na podworko weszli z ulicy dwaj nadzy psyllowie, czyli poskramiacze wezow, z torba pelna jadowitego gadu, i zaczeli przedstawienie. Mlodszy gral na fujarce, a starszy poczal owijac sie malymi i duzymi wezami, z ktorych kazdy wystarczylby do rozpedzenia gosci z oberzy "Pod Okretem". Fujarka odzywala sie coraz piskliwiej, poskramiacz wyginal sie, pienil, drgal konwulsyjnie i ciagle draznil gady. Wreszcie jeden z wezow ukasil go w reke, drugi w twarz, a trzeciego - najmniejszego - zjadl zywcem sam poskramiacz.

Goscie i sluzba z niepokojem przypatrywali sie zabawie poskramiacza. Drzeli, gdy draznil gady, zamykali oczy, gdy waz kasal czlowieka. Lecz gdy psyllo zjadl weza - zawyli z radosci i podziwu...

Tylko podrozny z frontowej galerii nie opuscil swoich poduszek, nawet nie raczyl spojrzec na zabawe. A gdy poskramiacz zblizyl sie po zaplate, podroznik rzucil na posadzke dwa miedziane uteny dajac mu reka znak, azeby sie nie zblizal.

Przedstawienie ciagnelo sie z pol godziny. Gdy psyllowie opuscili dziedziniec, do gospodarza przybiegl Murzyn obslugujacy pokoje goscinne i cos szeptal zafrasowany. Potem, nie wiadomo skad, ukazal sie dziesietnik policyjny i zaprowadziwszy Asarhadona do odleglej framugi dlugo z nim rozmawial, a czcigodny wlasciciel zajazdu bil sie w piersi, zalamywal rece albo chwytal sie za glowe. Nareszcie kopnal Murzyna w brzuch, kazal podac dziesietnikowi ges pieczona i dzban cypryjskiego, a sam zblizyl sie do goscia z frontowej galerii, ktory wciaz zdawal sie drzemac, choc oczy mial otwarte.

- Smutne mam nowiny dla ciebie, zacny panie - rzekl gospodarz siadajac obok podroznego.

- Bogowie zsylaja na ludzi deszcz i smutek, kiedy im sie podoba - odparl obojetnie gosc.

- Gdysmy sie tu przypatrywali psyllom - ciagnal gospodarz targajac szpakowata brode - zlodzieje dostali sie na drugie pietro i wykradli twoje rzeczy... Trzy worki i skrzynie, zapewne bardzo kosztowna!

- Musisz zawiadomic sad o mojej krzywdzie.

- Po co sad?... - szepnal gospodarz. - U nas zlodzieje maja swoj cech... Poszlemy po starszego, otaksujemy rzeczy, zaplacisz mu dwudziesty procent wartosci i wszystko sie znajdzie. Ja moge ci dopomoc.

- W moim kraju - rzekl podrozny - nikt nie uklada sie ze zlodziejami, i ja nie bede. Mieszkam u ciebie, tobie powierzylem moj majatek i ty za niego odpowiadasz.

Czcigodny Asarhadon zaczal drapac sie miedzy lopatki.

- Czlowieku z dalekiej krainy - mowil znizonym glosem - wy, Chetowie, i my, Fenicjanie, jestesmy bracmi, wiec szczerze radze ci nie wdawac sie z egipskim sadem, bo on ma tylko jedne drzwi: przez ktore sie wchodzi, ale nie ma tych, przez ktore sie wychodzi.

- Bogowie przez mur wyprowadza niewinnego - odparl gosc.

- Niewinny!... Kto z nas jest niewinny w ziemi niewoli? - szeptal gospodarz. - Oto spojrzyj - tam dojada ges dziesietnik z policji; wyborna gaske, ktora sam chetnie zjadlbym. A wiesz, dlaczego oddalem, sobie od ust. odjawszy, ten frykas?... Bo dziesietnik przyszedl wypytywac sie o ciebie...

To powiedziawszy Fenicjanin zezem spojrzal na podroznego, ktory jednak ani na chwile nie utracil spokoju.

- Pyta mnie - ciagnal gospodarz - pyta mnie dziesietnik: "Co za jeden jest ten czarny, ktory dwie godziny siedzi nad garstka daktylow?..." Mowie: Bardzo zacny czlowiek, pan Phut. - "Skad on?..." - Z kraju Chetii, z miasta Harranu; ma tam porzadny dom o trzech pietrach i duzo pola. - "Po co on tu przyjechal?"

- Przyjechal, mowie, odebrac od jednego kaplana piec talentow, ktore jeszcze jego ojciec pozyczyl.

A wiesz, zacny panie - prawil restaurator - co mi na to odpowiedzial dziesietnik?... Te slowa: "Asarhadonie wiem, ze jestes wiernym sluga jego swiatobliwosci faraona, masz dobre jadlo i niefalszowane wina, dlatego mowie ci - strzez sie!... Strzez sie cudzoziemcow ktorzy nie robia znajomosci, unikaja wina i wszelkich uciech i milcza. Ten Phut, harranczyk, moze byc asyryjskim szpiegiem."

Serce we mnie zamarlo, kiedym to uslyszal - ciagnal gospodarz. - Ale ciebie nic nie obchodzi!... - oburzyl sie widzac ze nawet straszne posadzenie o szpiegostwo nie zamacilo spokoju Chetyjczyka.

- Asarhadonie - rzekl po chwili gosc - powierzylem ci siebie i moj majatek. Pomysl wiec, aby mi oddano wory i skrzynie, gdyz w przeciwnym razie zaskarze cie do tego samego dziesietnika, ktory zjada ges przeznaczona dla ciebie.

- No... wiec pozwol, abym wyplacil zlodziejom tylko pietnascie procent wartosci twoich rzeczy - zawolal gospodarz.

- Nie masz prawa placic.

- Daj im choc trzydziesci drachm...

- Ani utena.

- Daj biedakom chocby dziesiec drachm...

- Idz w pokoju, Asarhadonie, i pros bogow, azeby ci rozum przywrocili - odparl podrozny, zawsze z tym samym spokojem.

Gospodarz zerwal sie z poduszek sapiac z gniewu. "To gadzina!... - myslal. - On nie tylko po dlug przyjechal... On tu jeszcze zrobi jakis interes... Serce mowi mi, ze to musi byc bogaty kupiec, a moze nawet restaurator, ktory, do spolki z kaplanami i sedziami, otworzy mi gdzie pod bokiem drugi zajazd... Bodaj cie pierwej spalil ogien niebieski!... bodaj cie trad stoczyl!.. Skapiec, oszust, zlodziej, na ktorym uczciwy czlowiek nic nie zarobi..."

Jeszcze zacny Asarhadon nie zdazyl uspokoic sie z gniewu, gdy na ulicy rozlegly sie odglosy fletu i bebenka, a po chwili na podworze wbiegly cztery prawie nagie tancerki. Tragarze i marynarze powitali je okrzykami radosci, a nawet powazni kupcy spod galerii zaczeli przygladac sie ciekawie i robic uwagi nad ich pieknoscia. Tancerki ruchem rak i usmiechami powitaly obecnych. Jedna zaczela grac na podwojnym flecie, druga wtorowala jej na bebenku, a dwie najmlodsze tanczyly dokola podworka w taki sposob, ze prawie nie bylo goscia, ktorego by nie zaczepily ich muslinowe szale.

Pijacy zaczeli spiewac, krzyczec i zapraszac do siebie tancerki, a miedzy pospolstwem wyniknela zwada, ktora jednak dozorcy latwo uspokoili podnioslszy do gory swoje trzciny. Tylko jakis Libijczyk, rozdrazniony widokiem kija, wydobyl noz; ale dwaj Murzyni schwycili go za rece, zabrali mu kilka miedzianych pierscionkow, jako naleznosc za jadlo, i wyrzucili go na ulice. Tymczasem jedna tancerka zostala z marynarzami, dwie poszly miedzy kupcow, ktorzy ofiarowali im wino i ciastka, a najstarsza zaczela obchodzic stoly i kwestowac.

- Na swiatynia boskiej Izydy!... - wolala. - Skladajcie, pobozni cudzoziemcy, na swiatynia Izydy, bogini, ktora opiekuje sie wszelkim stworzeniem... Im wiecej dacie, tym wiecej otrzymacie szczescia i blogoslawienstw... Na swiatynia matki Izydy!...

Rzucano jej na bebenek klebki miedzianego drutu, niekiedy ziarnko zlota. Jeden kupiec zapytal: czy mozna ja odwiedzic? na co z usmiechem skinela glowa. Gdy weszla do frontowej galerii, harranczyk Phut siegnal do skorzanego worka i wydobyl zloty pierscien mowiac:

- Istar jest bogini wielka i dobra, przyjmij to na jej swiatynie.

Kaplanka bystro spojrzala na niego i szepnela:

- Anael, Sachiel...

- Amabiel, Abalidot - odpowiedzial tym samym tonem podrozny.

- Widze, ze kochasz matke Izyde - rzekla kaplanka glosno. - Musisz byc bogaty i jestes hojny, wiec warto ci powrozyc.

Usiadla przy nim, zjadla pare daktylow i patrzac na jego dlon zaczela mowic:

- Przyjezdzasz z dalekiego kraju od Bretora i Hagita... ** Podroz miales szczesliwa...

Od kilku dni sledza cie Fenicjanie - dodala ciszej.- Przyjezdzasz po pieniadze, choc nie jestes kupcem... Przyjdz do mnie dzis po zachodzie slonca...

- Zadania twoje - mowila glosno - powinny sie spelnic... Mieszkam na ulicy Grobow w domu pod "Zielona Gwiazda" - szepnela. Tylko strzez sie zlodziei, ktorzy czyhaja na twoj majatek - zakonczyla widzac, ze zacny Asarhadon pod-

sluchuje.

- W moim domu nie ma zlodziei!... - wybuchnal gospodarz. - Kradna chyba ci, ktorzy tu z ulicy przychodza!...

- Nie zlosc sie, staruszku - odparla szyderczo kaplanka - bo zaraz wystepuje ci czerwona prega na szyi, co oznacza smierc nieszczesliwa.

Uslyszawszy to Asarhadon splunal po trzykroc i cicho odmowil zaklecie przeciw zlym wrozbom. Gdy zas odsunal sie w glab galerii, kaplanka zaczela kokietowac

harranczyka. Dala mu roze ze swego wienca, na pozegnanie uscisnela go i poszla do innych stolow.

Podrozny skinal na gospodarza.

- Chce - rzekl - azeby ta kobieta byla u mnie. Kaz ja zaprowadzic do mego pokoju.

Asarhadon popatrzyl mu w oczy, klasnal w rece i wybuchnal smiechem.

- Tyfon opetal cie, harranczyku!... - zawolal. - Gdyby cos podobnego stalo sie w moim domu z egipska kaplanka, wypedziliby mnie z miasta. Tu wolno przyjmowac tylko cudzoziemki.

- W takim razie ja pojde do niej - odparl Phut. - Albowiem jest to madra i pobozna niewiasta i poradzi mi w wielu zdarzeniach. Po zachodzie slonca dasz mi przewodnika, azebym idac nie zblakal sie.

- Wszystkie zle duchy wstapily do twego serca - odpowiedzial gospodarz. - Czy wiesz, ze ta znajomosc bedzie cie kosztowala ze dwiescie drachm, moze trzysta nie liczac tego, co musisz dac sluzebnicom i swiatyni. Za taka zas sume, zreszta - za piecset drachm, mozesz poznac kobiete mloda i cnotliwa, moja corke, ktora ma juz czternascie lat i jako dziewcze rozsadne zbiera sobie posag. Nie wlocz sie wiec noca po nieznanym miescie, bo wpadniesz w rece policji albo zlodziei, lecz korzysta z tego, co bogowie ofiaruja ci w domu. Chcesz?...

- A czy twoja corka pojedzie ze mna do Harranu? - spytal Phut.

Gospodarz patrzyl sie na niego zdumiony. Nagle uderzyl sie w czolo, jakby odgadl tajemnice, i schwyciwszy podroznego za reke pociagnal go do zacisznej framugi.

- Juz wszystko wiem! - szeptal wzburzony. - Ty handlujesz kobietami... Ale pamietaj, ze za wywiezienie jednej Egipcjanki stracisz majatek i pojdziesz do kopaln. Chyba... ze mnie wezmiesz do wspolki, bo ja tu wszedzie znam drogi...

- W takim razie opowiesz mi droge do domu tej kaplanki - odparl Phut.

- Pamietaj, azebym po zachodzie slonca mial przewodnika, a jutro moje worki i skrzynie, bo inaczej poskarze sie do sadu.

To powiedziawszy Phut opuscil restauracja i poszedl do swego pokoju na gore. Wsciekly z gniewu Asarhadon zblizyl sie do stolika, przy ktorym pili kupcy feniccy, i odwolal na strone jednego z nich, Kusza.

- Pieknych gosci dajesz mi pod opieke!... - rzekl gospodarz nie mogac pohamowac drzenia glosu. - Ten Phut prawie nic nie jada, kaze mi wykupowac od zlodziei rzeczy, ktore mu skradziono, a teraz, jakby na uraganie z mego domu, wybiera sie do egipskiej tancerki, zamiast obdarowac moje kobiety.

- Coz dziwnego? - odparl smiejac sie Kusz. - Fenicjanki mogl poznac w Sydonie, tutaj zas woli Egipcjanki. Glupi jest ten, kto na Cyprze nie kosztuje wina cypryjskiego, tylko piwo tyryjskie.

- A ja ci mowie - przerwal gospodarz - ze to jest czlowiek niebezpieczny... Udaje mieszczanina, choc ma postawe kaplana!...

- Ty, Asarhadonie, wygladasz jak arcykaplan, a jestes tylko szynkarzem! Lawa nie przestaje byc lawa, choc ma na sobie lwia skore.

- Ale po co on chodzi do kaplanek?... Przysiaglbym, ze to wybieg i ze gbur chetyjski, zamiast na uczte do kobiet, uda sie na jakies zgromadzenie spiskowcow.

- Zlosc i chciwosc zamroczyly twoj umysl - odrzekl z powaga Kusz. - Jestes jak czlowiek, ktory, szukajac dyni na figowym drzewie nie widzi figi. Dla kazdego kupca jest jasne, ze jezeli Phut ma odebrac piec talentow od kaplana, to musi skarbic sobie laski u wszystkich, ktorzy kreca sie przy swiatyniach. Ale ty juz nic nie rozumiesz...

- Bo mnie mowi serce ze to musi byc asyryjski wyslaniec czyhajacy na zgube jego swiatobliwosci...

Kusz z pogarda patrzyl na Asarhadona.

- Wiec sledz go, czuwaj nad kazdym jego krokiem. A jezeli co wykryjesz, moze dostanie ci sie jaka czastka jego majatku.

- O, teraz powiedziales madre zdanie! - rzekl gospodarz. - Niech ten szczur idzie sobie do kaplanek, a od nich w miejsce nie znane mi. Ale ja za nim poszle moje zrenice, przed ktorymi nic sie nie ukryje!

 

 

* Tyr - miasto w Fenicji.

** Duchy polnocnej i wschodniej okolicy swiata.

 




Previous - Next

Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library

Best viewed with any browser at 800x600 or 768x1024 on Tablet PC
IntraText® (V89) - Some rights reserved by EuloTech SRL - 1996-2007. Content in this page is licensed under a Creative Commons License