ROZDZIAL
DZIEWIETNASTY
Cudzoziemska
dzielnica w Memfisie lezala w polnocno - wschodnim rogu miasta, blisko Nilu.
Liczono tam kilkaset domow i kilkanascie tysiecy mieszkancow: Asyryjczykow,
Zydow, Grekow, najwiecej Fenicjan. Byl to cyrkul zamozny. Glowna arterie
tworzyla ulica szeroka na trzydziesci krokow, dosc prosta, wybrukowana plaskimi
kamieniami. Po obu stronach wznosily sie domy ceglane, piaskowce lub wapienne,
wysokie na trzy do pieciu pietr. W piwnicach byly sklady materialow surowych,
na parterach sklepy, na pierwszych pietrach mieszkania ludzi zamoznych, wyzej
warsztaty tkackie, szewskie, jubilerskie, najwyzej - ciasne lokale wyrobnikow.
Budynki tej
dzielnicy, jak zreszta w calym miescie, byly przewaznie biale. Mozna jednak
bylo widziec kamienice zielone jak laka, zolte jak lan pszenicy, niebieskie jak
niebo lub czerwone jak krew.
W wielu zas
domach sciany frontowe byly ozdobione obrazami przedstawiajacymi zajecia
mieszkancow. Na domu jubilera dlugie szeregi rysunkow opiewaly, ze: jego
wlasciciel wyrobione przez siebie lancuchy i bran- solety sprzedawal krolom
obcych narodow i obudzal ich podziw. Ogromny palac kupca pokryty byl
malowidlami opowiadajacymi trudy i niebezpieczenstwa zycia handlowego. Na morzu
chwytaja czlowieka straszne potwory z rybimi ogonami - w pustyni skrzydlate i
ogniem ziejace smoki, a na dalekich wyspach trapia go olbrzymy, ktorych sandal
bywa wiekszy od fenickiego okretu.
Lekarz na scianie
swojej pracowni przedstawial osoby, ktore dzieki jego pomocy odzyskiwaly
utracone rece i nogi, nawet zeby i mlodosc. Na budynku zas, zajetym przez
wladze administracyjne dzielnicy, widac bylo beczke, do ktorej ludzie rzucali
zlote pierscienie, pisarza, ktoremu ktos szeptal do ucha, i rozciagnietego na
ziemi penitenta, ktoremu dwaj inni ludzie bili skore.
Ulica byla pelna.
Wzdluz scian miescili sie lektykarze, wachlarzownicy, poslancy i robotnicy,
gotowi ofiarowac swoja prace. Srodkiem ciagnal sie nieprzerwany lancuch towarow
dzwiganych przez tragarzy, oslow lub woly zaprzegniete do wozow. Na chodnikach
snuli sie wrzaskliwi przekupnie swiezej wody, winogron, daktylow, wedzonych
ryb, a miedzy nimi kramarze, kwiaciarki, muzykanci i roznego rodzaju
sztukmistrze.
W tym ludzkim
potoku, ktory plynal, roztracal sie, sprzedawal i kupowal krzyczac rozmaitymi
glosami, wyrozniali sie policjanci. Kazdy mial brunatna koszule do kolan, gole
nogi, fartuszek w niebieskie i czerwone pasy, krotki miecz przy boku i potezny
kij w garsci. Urzednik ten spacerowal po chodniku, niekiedy porozumiewal sie ze
swoim kolega, najczesciej jednak stawal na przydroznym kamieniu, azeby lepiej
ogarnac tlum przelewajacy sie u stop jego.
Wobec takiej
czujnosci zlodzieje uliczni musieli dzialac bardzo roztropnie. Zwykle dwaj
rozpoczynali miedzy soba bitwe, a gdy zebral sie tlum i policjanci okladali
kijami zarowno swarzacych sie, jak i widzow, inni towarzysze kunsztu - kradli.
Prawie we srodku
ulicy stal zajazd Fenicjanina z Tyru *, Asarhadona, w ktorym dla latwiejszej
kontroli byli obowiazani mieszkac wszyscy przyjezdzajacy spoza granic Egiptu.
Byl to wielki dom kwadratowy, z kazdego boku mial po kilkanascie okien i nie
stykal sie z innymi, wiec mozna bylo obchodzic go i podgladac ze wszystkich
stron. Nad glowna brama wisial model okretu, na frontowej scianie byly obrazy
przedstawiajace jego swiatobliwosc Ramzesa XII, jak sklada bogom ofiary lub
roztacza opieke nad cudzoziemcami, miedzy ktorymi Fenicjanie odznaczali sie
duzym wzrostem i mocno czerwona barwa.
Okna byly waskie,
zawsze otwarte i tylko w miare potrzeby zaslaniane roletami z plotna lub
kolorowych precikow. Mieszkania gospodarza i podroznych zajmowaly trzy pietra,
na dole miescila sie winiarnia i restauracja. Marynarze, tragarze, rzemieslnicy
i w ogole ubozsi podrozni jedli i pili w podworku, ktore mialo mozaikowa
posadzke i plocienne dachy rozwieszone na slupkach, azeby wszystkich gosci
mozna bylo miec na oku. Zamozniejsi zas i lepiej urodzeni ucztowali w galerii
otaczajacej podworko.
W podworzu
zasiadano na ziemi, przy kamieniach zastepujacych miejsce stolow. W galeriach,
gdzie bylo chlodniej, znajdowaly sie stoliki, lawki i krzesla, nawet niskie z
poduszek sofy, na ktorych mozna bylo drzemac.
W kazdej galerii
byl wielki stol zalozony chlebem, miesiwem, rybami i owocami tudziez
kilkugarncowe gliniane stagwie z piwem, winem i woda. Murzyni i Murzynki
roznosili gosciom potrawy, usuwali stagwie prozne, dzwigali z piwnic pelne, a
czuwajacy nad stolami pisarze skrupulatnie zapisywali kazdy kawalek chleba,
kazda glowke czosnku i kubek wody. Na srodku podworza, na wzniesieniu, stali
dwaj dozorcy z kijami, ktorzy z jednej strony mieli oko na sluzbe i pisarzy, z
drugiej - przy pomocy kija - lagodzili spory miedzy ubozszymi goscmi roznych
narodow. Dzieki temu urzadzeniu kradzieze i bitwy trafialy sie rzadko; czesciej
nawet w galeriach anizeli na podworku.
Sam gospodarz
zajazdu, slawetny Asarhadon, czlowiek przeszlo piecdziesiecioletni, szpakowaty,
ubrany w dluga koszule i muslinowa narzutke, chodzil miedzy goscmi, aby
dojrzec, czy kazdy ma, czego potrzebuje.
- Jedzcie i
pijcie, synowie moi - mowil do greckich marynarzy - bo takiej wieprzowiny i
piwa nie ma na calym swiecie. Slysze, pobila was burza okolo Rafii?...
Powinniscie bogom hojna zlozyc ofiare, ze was ocalili!... W Memfis przez cale
zycie mozna nie widziec burzy, ale na morzu latwiej o piorun anizeli o
miedzianego utena... Mam miod, make, kadzidla na swiete ofiary, a tam, w
katach, stoja bogowie wszystkich narodow. W moim zajezdzie czlowiek moze byc
sytym i poboznym za bardzo male pieniadze.
Zawrocil sie i
wszedl do galerii miedzy kupcow.
- Jedzcie i
pijcie, czcigodni panowie - zachecal klaniajac sie. - Czasy sa dobre!
Najdostojniejszy nastepca, oby zyl wiecznie, jedzie do Pi-Bastu z ogromna
swita, a z Gornego Krolestwa przyszedl transport zlota, na czym niejeden z was
pieknie zarobi. Mamy kuropatwy, mlode gaski, ryby prosto z rzeki i doskonala
pieczen sarnia. A jakie wino przyslali mi z Cypru!... Niech zostane Zydem,
jezeli kubek tej rozkoszy nie jest wart dwie drachmy!... Ale wam, ojcom i
dobrodziejom moim, oddam dzis po drachmie. Tylko dzis, azeby zrobic poczatek.
- Daj po pol
drachmy kubek, to skosztujemy - odparl jeden z kupcow.
- Pol drachmy?...
- powtorzyl restaurator. - Pierwej Nil poplynie ku Tebom, anizeli ja taka
slodycz oddam za pol drachmy. Chyba... dla ciebie, panie Belezis, ktory jestes
perla Sydonu... Hej, niewolnicy!... a podajcie dobrodziejom naszym wiekszy
dzban cypryjskiego...
Gdy odszedl,
kupiec nazwany Belezisem rzekl do swoich towarzyszow:
- Reka mi
uschnie, jezeli to wino warte pol drachmy. Ale niech go tam!... Bedziemy mieli
mniej klopotu z policja.
Rozmowa z goscmi
wszelkich narodow i stanow nie przeszkadzala gospodarzowi zwazac na pisarzy
zapisujacych jadlo i napitki, na dozorcow, ktorzy pilnowali sluzbe i pisarzy, a
nade wszystko na podroznego, ktory we frontowej galerii usiadlszy z
podwinietymi nogami na poduszkach, drzemal nad garstka daktylow i kubkiem
czystej wody. Podrozny ten mial okolo czterdziestu lat, bujne wlosy i brode
kruczej barwy, zadumane oczy i dziwnie szlachetne rysy, ktorych, zdawalo sie,
nigdy gniew nie zmarszczyl ani wykrzywila trwoga.
"To
niebezpieczny szczur!... - myslal gospodarz patrzac na niego spod oka. - Ma
mine kaplana, a chodzi w ciemnej oponczy... Zlozyl u mnie klejnotow i zlota za
talent, a nie
jada miesa ani nie pije wina... Musi to byc wielki prorok albo wielki
zlodziej!..."
Na podworko
weszli z ulicy dwaj nadzy psyllowie, czyli poskramiacze wezow, z torba pelna
jadowitego gadu, i zaczeli przedstawienie. Mlodszy gral na fujarce, a starszy
poczal owijac sie malymi i duzymi wezami, z ktorych kazdy wystarczylby do
rozpedzenia gosci z oberzy "Pod Okretem". Fujarka odzywala sie coraz
piskliwiej, poskramiacz wyginal sie, pienil, drgal konwulsyjnie i ciagle
draznil gady. Wreszcie jeden z wezow ukasil go w reke, drugi w twarz, a
trzeciego - najmniejszego - zjadl zywcem sam poskramiacz.
Goscie i sluzba z
niepokojem przypatrywali sie zabawie poskramiacza. Drzeli, gdy draznil gady,
zamykali oczy, gdy waz kasal czlowieka. Lecz gdy psyllo zjadl weza - zawyli z
radosci i podziwu...
Tylko podrozny z
frontowej galerii nie opuscil swoich poduszek, nawet nie raczyl spojrzec na
zabawe. A gdy poskramiacz zblizyl sie po zaplate, podroznik rzucil na posadzke
dwa miedziane uteny dajac mu reka znak, azeby sie nie zblizal.
Przedstawienie
ciagnelo sie z pol godziny. Gdy psyllowie opuscili dziedziniec, do gospodarza
przybiegl Murzyn obslugujacy pokoje goscinne i cos szeptal zafrasowany. Potem,
nie wiadomo skad, ukazal sie dziesietnik policyjny i zaprowadziwszy Asarhadona
do odleglej framugi dlugo z nim rozmawial, a czcigodny wlasciciel zajazdu bil
sie w piersi, zalamywal rece albo chwytal sie za glowe. Nareszcie kopnal
Murzyna w brzuch, kazal podac dziesietnikowi ges pieczona i dzban cypryjskiego,
a sam zblizyl sie do goscia z frontowej galerii, ktory wciaz zdawal sie
drzemac, choc oczy mial otwarte.
- Smutne mam
nowiny dla ciebie, zacny panie - rzekl gospodarz siadajac obok podroznego.
- Bogowie zsylaja
na ludzi deszcz i smutek, kiedy im sie podoba - odparl obojetnie gosc.
- Gdysmy sie tu
przypatrywali psyllom - ciagnal gospodarz targajac szpakowata brode - zlodzieje
dostali sie na drugie pietro i wykradli twoje rzeczy... Trzy worki i skrzynie,
zapewne bardzo kosztowna!
- Musisz
zawiadomic sad o mojej krzywdzie.
- Po co sad?... -
szepnal gospodarz. - U nas zlodzieje maja swoj cech... Poszlemy po starszego,
otaksujemy rzeczy, zaplacisz mu dwudziesty procent wartosci i wszystko sie
znajdzie. Ja moge ci dopomoc.
- W moim kraju -
rzekl podrozny - nikt nie uklada sie ze zlodziejami, i ja nie bede. Mieszkam u
ciebie, tobie powierzylem moj majatek i ty za niego odpowiadasz.
Czcigodny Asarhadon
zaczal drapac sie miedzy lopatki.
- Czlowieku z
dalekiej krainy - mowil znizonym glosem - wy, Chetowie, i my, Fenicjanie,
jestesmy bracmi, wiec szczerze radze ci nie wdawac sie z egipskim sadem, bo on
ma tylko jedne drzwi: przez ktore sie wchodzi, ale nie ma tych, przez ktore sie
wychodzi.
- Bogowie przez
mur wyprowadza niewinnego - odparl gosc.
- Niewinny!...
Kto z nas jest niewinny w ziemi niewoli? - szeptal gospodarz. - Oto spojrzyj -
tam dojada ges dziesietnik z policji; wyborna gaske, ktora sam chetnie
zjadlbym. A wiesz, dlaczego oddalem, sobie od ust. odjawszy, ten frykas?... Bo
dziesietnik przyszedl wypytywac sie o ciebie...
To powiedziawszy
Fenicjanin zezem spojrzal na podroznego, ktory jednak ani na chwile nie utracil
spokoju.
- Pyta mnie -
ciagnal gospodarz - pyta mnie dziesietnik: "Co za jeden jest ten czarny,
ktory dwie godziny siedzi nad garstka daktylow?..." Mowie: Bardzo zacny
czlowiek, pan Phut. - "Skad on?..." - Z kraju Chetii, z miasta
Harranu; ma tam porzadny dom o trzech pietrach i duzo pola. - "Po co on tu
przyjechal?"
- Przyjechal,
mowie, odebrac od jednego kaplana piec talentow, ktore jeszcze jego ojciec
pozyczyl.
A wiesz, zacny
panie - prawil restaurator - co mi na to odpowiedzial dziesietnik?... Te slowa:
"Asarhadonie wiem, ze jestes wiernym sluga jego swiatobliwosci faraona,
masz dobre jadlo i niefalszowane wina, dlatego mowie ci - strzez sie!... Strzez
sie cudzoziemcow ktorzy nie robia znajomosci, unikaja wina i wszelkich uciech i
milcza. Ten Phut, harranczyk, moze byc asyryjskim szpiegiem."
Serce we mnie
zamarlo, kiedym to uslyszal - ciagnal gospodarz. - Ale ciebie nic nie
obchodzi!... - oburzyl sie widzac ze nawet straszne posadzenie o szpiegostwo
nie zamacilo spokoju Chetyjczyka.
- Asarhadonie -
rzekl po chwili gosc - powierzylem ci siebie i moj majatek. Pomysl wiec, aby mi
oddano wory i skrzynie, gdyz w przeciwnym razie zaskarze cie do tego samego
dziesietnika, ktory zjada ges przeznaczona dla ciebie.
- No... wiec
pozwol, abym wyplacil zlodziejom tylko pietnascie procent wartosci twoich
rzeczy - zawolal gospodarz.
- Nie masz prawa
placic.
- Daj im choc
trzydziesci drachm...
- Ani utena.
- Daj biedakom
chocby dziesiec drachm...
- Idz w pokoju,
Asarhadonie, i pros bogow, azeby ci rozum przywrocili - odparl podrozny, zawsze
z tym samym spokojem.
Gospodarz zerwal
sie z poduszek sapiac z gniewu. "To gadzina!... - myslal. - On nie tylko
po dlug przyjechal... On tu jeszcze zrobi jakis interes... Serce mowi mi, ze to
musi byc bogaty kupiec, a moze nawet restaurator, ktory, do spolki z kaplanami
i sedziami, otworzy mi gdzie pod bokiem drugi zajazd... Bodaj cie pierwej
spalil ogien niebieski!... bodaj cie trad stoczyl!.. Skapiec, oszust, zlodziej,
na ktorym uczciwy czlowiek nic nie zarobi..."
Jeszcze zacny
Asarhadon nie zdazyl uspokoic sie z gniewu, gdy na ulicy rozlegly sie odglosy
fletu i bebenka, a po chwili na podworze wbiegly cztery prawie nagie tancerki.
Tragarze i marynarze powitali je okrzykami radosci, a nawet powazni kupcy spod
galerii zaczeli przygladac sie ciekawie i robic uwagi nad ich pieknoscia.
Tancerki ruchem rak i usmiechami powitaly obecnych. Jedna zaczela grac na
podwojnym flecie, druga wtorowala jej na bebenku, a dwie najmlodsze tanczyly
dokola podworka w taki sposob, ze prawie nie bylo goscia, ktorego by nie
zaczepily ich muslinowe szale.
Pijacy zaczeli
spiewac, krzyczec i zapraszac do siebie tancerki, a miedzy pospolstwem
wyniknela zwada, ktora jednak dozorcy latwo uspokoili podnioslszy do gory swoje
trzciny. Tylko jakis Libijczyk, rozdrazniony widokiem kija, wydobyl noz; ale
dwaj Murzyni schwycili go za rece, zabrali mu kilka miedzianych pierscionkow,
jako naleznosc za jadlo, i wyrzucili go na ulice. Tymczasem jedna tancerka
zostala z marynarzami, dwie poszly miedzy kupcow, ktorzy ofiarowali im wino i
ciastka, a najstarsza zaczela obchodzic stoly i kwestowac.
- Na swiatynia
boskiej Izydy!... - wolala. - Skladajcie, pobozni cudzoziemcy, na swiatynia
Izydy, bogini, ktora opiekuje sie wszelkim stworzeniem... Im wiecej dacie, tym
wiecej otrzymacie szczescia i blogoslawienstw... Na swiatynia matki Izydy!...
Rzucano jej na
bebenek klebki miedzianego drutu, niekiedy ziarnko zlota. Jeden kupiec zapytal:
czy mozna ja odwiedzic? na co z usmiechem skinela glowa. Gdy weszla do
frontowej galerii, harranczyk Phut siegnal do skorzanego worka i wydobyl zloty
pierscien mowiac:
- Istar jest
bogini wielka i dobra, przyjmij to na jej swiatynie.
Kaplanka bystro
spojrzala na niego i szepnela:
- Anael,
Sachiel...
- Amabiel,
Abalidot - odpowiedzial tym samym tonem podrozny.
- Widze, ze
kochasz matke Izyde - rzekla kaplanka glosno. - Musisz byc bogaty i jestes
hojny, wiec warto ci powrozyc.
Usiadla przy nim,
zjadla pare daktylow i patrzac na jego dlon zaczela mowic:
- Przyjezdzasz z
dalekiego kraju od Bretora i Hagita... ** Podroz miales szczesliwa...
Od kilku dni
sledza cie Fenicjanie - dodala ciszej.- Przyjezdzasz po pieniadze, choc nie
jestes kupcem... Przyjdz do mnie dzis po zachodzie slonca...
- Zadania twoje -
mowila glosno - powinny sie spelnic... Mieszkam na ulicy Grobow w domu pod
"Zielona Gwiazda" - szepnela. Tylko strzez sie zlodziei, ktorzy
czyhaja na twoj majatek - zakonczyla widzac, ze zacny Asarhadon pod-
sluchuje.
- W moim domu nie
ma zlodziei!... - wybuchnal gospodarz. - Kradna chyba ci, ktorzy tu z ulicy
przychodza!...
- Nie zlosc sie,
staruszku - odparla szyderczo kaplanka - bo zaraz wystepuje ci czerwona prega
na szyi, co oznacza smierc nieszczesliwa.
Uslyszawszy to
Asarhadon splunal po trzykroc i cicho odmowil zaklecie przeciw zlym wrozbom.
Gdy zas odsunal sie w glab galerii, kaplanka zaczela kokietowac
harranczyka. Dala
mu roze ze swego wienca, na pozegnanie uscisnela go i poszla do innych stolow.
Podrozny skinal
na gospodarza.
- Chce - rzekl -
azeby ta kobieta byla u mnie. Kaz ja zaprowadzic do mego pokoju.
Asarhadon popatrzyl
mu w oczy, klasnal w rece i wybuchnal smiechem.
- Tyfon opetal
cie, harranczyku!... - zawolal. - Gdyby cos podobnego stalo sie w moim domu z
egipska kaplanka, wypedziliby mnie z miasta. Tu wolno przyjmowac tylko
cudzoziemki.
- W takim razie
ja pojde do niej - odparl Phut. - Albowiem jest to madra i pobozna niewiasta i
poradzi mi w wielu zdarzeniach. Po zachodzie slonca dasz mi przewodnika, azebym
idac nie zblakal sie.
- Wszystkie zle
duchy wstapily do twego serca - odpowiedzial gospodarz. - Czy wiesz, ze ta
znajomosc bedzie cie kosztowala ze dwiescie drachm, moze trzysta nie liczac
tego, co musisz dac sluzebnicom i swiatyni. Za taka zas sume, zreszta - za
piecset drachm, mozesz poznac kobiete mloda i cnotliwa, moja corke, ktora ma
juz czternascie lat i jako dziewcze rozsadne zbiera sobie posag. Nie wlocz sie
wiec noca po nieznanym miescie, bo wpadniesz w rece policji albo zlodziei, lecz
korzysta z tego, co bogowie ofiaruja ci w domu. Chcesz?...
- A czy twoja
corka pojedzie ze mna do Harranu? - spytal Phut.
Gospodarz patrzyl
sie na niego zdumiony. Nagle uderzyl sie w czolo, jakby odgadl tajemnice, i
schwyciwszy podroznego za reke pociagnal go do zacisznej framugi.
- Juz wszystko
wiem! - szeptal wzburzony. - Ty handlujesz kobietami... Ale pamietaj, ze za
wywiezienie jednej Egipcjanki stracisz majatek i pojdziesz do kopaln. Chyba...
ze mnie wezmiesz do wspolki, bo ja tu wszedzie znam drogi...
- W takim razie
opowiesz mi droge do domu tej kaplanki - odparl Phut.
- Pamietaj,
azebym po zachodzie slonca mial przewodnika, a jutro moje worki i skrzynie, bo
inaczej poskarze sie do sadu.
To powiedziawszy
Phut opuscil restauracja i poszedl do swego pokoju na gore. Wsciekly z gniewu
Asarhadon zblizyl sie do stolika, przy ktorym pili kupcy feniccy, i odwolal na
strone jednego z nich, Kusza.
- Pieknych gosci
dajesz mi pod opieke!... - rzekl gospodarz nie mogac pohamowac drzenia glosu. -
Ten Phut prawie nic nie jada, kaze mi wykupowac od zlodziei rzeczy, ktore mu
skradziono, a teraz, jakby na uraganie z mego domu, wybiera sie do egipskiej
tancerki, zamiast obdarowac moje kobiety.
- Coz dziwnego? -
odparl smiejac sie Kusz. - Fenicjanki mogl poznac w Sydonie, tutaj zas woli
Egipcjanki. Glupi jest ten, kto na Cyprze nie kosztuje wina cypryjskiego, tylko
piwo tyryjskie.
- A ja ci mowie -
przerwal gospodarz - ze to jest czlowiek niebezpieczny... Udaje mieszczanina,
choc ma postawe kaplana!...
- Ty,
Asarhadonie, wygladasz jak arcykaplan, a jestes tylko szynkarzem! Lawa nie
przestaje byc lawa, choc ma na sobie lwia skore.
- Ale po co on
chodzi do kaplanek?... Przysiaglbym, ze to wybieg i ze gbur chetyjski, zamiast
na uczte do kobiet, uda sie na jakies zgromadzenie spiskowcow.
- Zlosc i
chciwosc zamroczyly twoj umysl - odrzekl z powaga Kusz. - Jestes jak czlowiek,
ktory, szukajac dyni na figowym drzewie nie widzi figi. Dla kazdego kupca jest
jasne, ze jezeli Phut ma odebrac piec talentow od kaplana, to musi skarbic
sobie laski u wszystkich, ktorzy kreca sie przy swiatyniach. Ale ty juz nic nie
rozumiesz...
- Bo mnie mowi
serce ze to musi byc asyryjski wyslaniec czyhajacy na zgube jego
swiatobliwosci...
Kusz z pogarda
patrzyl na Asarhadona.
- Wiec sledz go,
czuwaj nad kazdym jego krokiem. A jezeli co wykryjesz, moze dostanie ci sie
jaka czastka jego majatku.
- O, teraz
powiedziales madre zdanie! - rzekl gospodarz. - Niech ten szczur idzie sobie do
kaplanek, a od nich w miejsce nie znane mi. Ale ja za nim poszle moje zrenice,
przed ktorymi nic sie nie ukryje!
* Tyr - miasto w
Fenicji.
** Duchy
polnocnej i wschodniej okolicy swiata.
|