Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library
Boleslaw Prus
Faraon

IntraText CT - Text

  • TOM PIERWSZY
    • ROZDZIAL DWUDZIESTY
Previous - Next

Click here to hide the links to concordance

ROZDZIAL DWUDZIESTY

Okolo dziewiatej godziny wieczorem Phut opuscil zajazd "Pod Okretem" w towarzystwie Murzyna niosacego pochodnia. Pol godziny przedtem Asarhadon wyslal na ulice Grobow zaufanego czlowieka rozkazujac, aby pilnie zwazal: czy harranczyk nie wymknie sie z domu pod "Zielona Gwiazda", a jezeliby tak uczynil - dokad pojdzie?

Drugi zaufany czlowiek gospodarza szedl w pewnej odleglosci za Phutem; na wezszych ulicach kryl sie pod domami, na szerszych - udawal pijanego. Ulice byly juz puste, tragarze i przekupnie spali. Swiecilo sie tylko w mieszkaniach pracujacych rzemieslnikow albo u ludzi bogatych, ktorzy ucztowali na plaskich dachach. W roznych stronach miasta odzywaly sie dzwieki arf i fletow, spiewy, smiechy, kucie mlotow, zgrzytanie pil stolarskich. Czasem okrzyk pijacki, niekiedy wolanie o ratunek.

Ulice, ktorymi przechodzil Phut i niewolnik, byly po wiekszej czesci ciasne, krzywe, pelne wybojow. W miare zblizania sie do celu podrozy, kamienice byly coraz nizsze, domy jednopietrowe liczniejsze i wiecej ogrodow, a raczej palm, fig i nedznych akacji, ktore wychylaly sie spomiedzy murow, jakby mialy zamiar uciec stad.

Na ulicy Grobow widok nagle zmienil sie. Miejsce kamienic zajely rozlegle ogrody, a wsrod nich - eleganckie palacyki. Przed jedna z bram Murzyn zatrzymal sie i zgasil pochodnia.

- Tu jest "Zielona Gwiazda" - rzekl i zlozywszy Phutowi niski uklon zawrocil do domu.

Harranczyk zapukal do wrot. Po chwili ukazal sie odzwierny. Uwaznie obejrzal przybysza i mruknal:

- Anael, Sachiel...

- Amabiel, Abalidot - odpowiedzial Phut.

- Badz pozdrowiony - rzekl odzwierny i szybko otworzyl brame.

Przeszedlszy kilkanascie krokow miedzy drzewami Phut znalazl sie w sieni palacyku, gdzie powitala go znajoma kaplanka. W glebi stal jakis czlowiek z czarna broda i wlosami, tak podobny do harranczyka, ze przybysz nie mogl ukryc zdziwienia.

- On zastapi cie w oczach tych, ktorzy cie sledza - rzekla z usmiechem kaplanka. Czlowiek przebrany za harranczyka wlozyl sobie na glowe wieniec z roz i w towarzystwie kaplanki poszedl na pierwsze pietro, gdzie niebawem rozlegly sie dzwieki fletu i szczek pucharow. Phuta zas dwaj nizsi kaplani zaprowadzili do lazni w ogrodzie. Tam, wykapawszy go i utrefiwszy wlosy, wlozyli na niego biale szaty. Z lazienki wszyscy trzej znowu wyszli miedzy drzewa; mineli kilka ogrodow, wreszcie znalezli sie na pustym placu.

 

- Tam - rzekl do Phuta jeden z kaplanow - sa dawne groby, tam miasto, a tu swiatynia. Idz, gdzie chcesz, i niechaj madrosc wskazuje ci droge, a swiete slowa bronia od niebezpieczenstw.

Dwaj kaplani cofneli sie do ogrodu, a Phut zostal sam. Noc bezksiezycowa byla dosc widna. Z daleka, otulony we mgle, migotal Nil, wyzej iskrzylo sie siedem gwiazd Wielkiej Niedzwiedzicy. Nad glowa podroznego wznosil sie Orion, a nad ciemnymi pylonami plonela gwiazda Syriusz. "U nas gwiazdy mocniej swieca" - pomyslal Phut.

Zaczal szeptac modlitwy w nieznanym jezyku i skierowal sie ku swiatyni.

Gdy odszedl kilkadziesiat krokow, z jednego ogrodu wychylil sie czlowiek i sledzil podroznego. Lecz prawie w tej samej chwili spadla tak gesta mgla, ze na placu, oprocz dachow swiatyni, nie mozna bylo nic dojrzec. Po pewnym czasie harranczyk natknal sie na wysoki mur. Spojrzal na niebo i poczal isc ku zachodowi. Co chwile przelatywaly nad nim nocne ptaki i wielkie nietoperze. Mgla zrobila sie tak gesta, ze musial dotykac sciany, aby jej nie zgubic. Wedrowka trwala dosc dlugo, gdy nagle Phut znalazl sie przed niska furtka, nabita mnostwem brazowych gwozdzi. Zaczal je liczyc od lewej reki z gory, przy czym jedne mocno naciskal, inne zakrecal.

Gdy tym sposobem poruszyl ostatni gwozdz u dolu, drzwi cicho otworzyly sie. Harranczyk posunal sie kilka krokow i znalazl sie w ciasnej niszy, w ktorej panowala zupelna ciemnosc.

Poczal ostroznie probowac noga gruntu, az trafil jakby na krawedz studni, z ktorej wial chlod. Tu usiadl i smialo zsunal sie w glab przepasci, chociaz w tym miejscu i w tym kraju znajdowal sie dopiero pierwszy raz. Przepasc jednak nie byla gleboka. Phut rownymi nogami stanal na pochylej podlodze i waskim korytarzem zaczal schodzic na dol z taka pewnoscia, jakby droge znal od dawna. W koncu korytarza byly drzwi. Przybysz znalazl po omacku kolatke i trzy razy zapukal. W odpowiedzi odezwal sie glos, nie wiadomo skad pochodzacy:

- Ty, ktory w nocnej godzinie zaklocasz spokoj swietego miejsca, czy masz prawo tu wchodzic?

- Nie skrzywdzilem meza, kobiety, ani dziecka... Rak moich nie splamila krew... Nie jadlem potraw nieczystych... Nie zabralem cudzego mienia... Nie klamalem i nie zdradzilem wielkiej tajemncy - spokojnie odpowiedzial harranczyk.

- Jestzes tym, ktorego oczekuja, czy tym, za ktorego sie podajesz? - zapytal glos po chwili.

- Jestem ten, ktory mial przyjsc od braci ze Wschodu, ale to drugie imie jest takze moje imie, a w miescie polnocnym posiadam dom i ziemie, jakom rzekl obcym - odpowiedzial Phut.

Otworzyly sie drzwi i harranczyk wszedl do obszernej piwnicy, ktora oswietlala lampa plonaca na stoliku przed purpurowa zaslona. Na zaslonie byla wyhaftowana zlotem skrzydlata kula z dwoma wezami.

Na boku stal kaplan egipski w bialej szacie.

- Ktory tu wszedles - rzekl kaplan wskazujac reka Phuta - czy wiesz, co opowiada ten znak na zaslonie?

- Kula - odparl przybysz - jest obrazem swiata, na ktorym mieszkamy, a skrzydla wskazuja, ze swiat ten unosi sie w przestrzeni jak orzel.

- A weze?... - spytal kaplan.

- Dwa weze przypominaja medrcowi, ze kto by zdradzil te wielka tajemnice, umrze podwojnie - cialem i dusza.

Po chwili milczenia kaplan znowu zapytal:

- Jezelis jest w samej rzeczy Beroes (tu schylil glowe), wielki prorok Chaldei (znowu schylil glowe), dla ktorego nie ma tajemnic na ziemi ani w niebie, racz powiedziec sludze twemu: ktora gwiazda jest najdziwniejsza?

Dziwnym jest Hor-set *,  ktory obchodzi niebo w ciagu dwunastu lat, gdyz dokola niego kraza cztery mniejsze gwiazdy. Ale dziwniejszym jest Horka ** obchodzacy niebo w trzydziesci lat. Ma on bowiem nie tylko podwladne sobie gwiazdy, lecz i wielki pierscien, ktory niekiedy znika.

Wysluchawszy tego egipski kaplan upadl na twarz przed Chaldejczykiem. Nastepnie wreczyl mu purpurowa szarfe i welon z muslinu, pokazal, gdzie stoja kadzidla, i wsrod niskich uklonow opuscil pieczare.

Chaldejczyk zostal sam. Wlozyl szarfe na prawe ramie, zakryl twarz welonem i wziawszy zlota lyzke nasypal w nia kadzidla, ktore zapalil u lampki przed zaslona. Szepczac obrocil sie trzy razy wkolo, a dym kadzidla opasal go jakby potrojnym pierscieniem.

Przez ten czas w pustej pieczarze zapanowal dziwny niepokoj. Zdawalo sie, ze sufit idzie w gore i rozsuwaja sie sciany. Purpurowa zaslona na oltarzu chwiala sie niby poruszana przez ukryte rece. Powietrze zaczelo falowac, jakby wsrod niego przelatywaly stada niewidzialnych ptakow.

Chaldejczyk rozsunal szate na piersiach i wydobyl zloty medal pokryty tajemniczymi znakami. Pieczara drgnela, swieta zaslona poruszyla sie gwaltowniej, a w roznych punktach izby ukazaly sie plomyki.

Wtedy mag wzniosl rece do gory i zaczal mowic:

- "Ojcze niebieski, laskawy i milosierny, oczysc dusze moja... Zeszlij na niegodnego sluge swoje blogoslawienstwa i wyciagnij wszechmocne ramie na duchy buntownicze, abym mogl okazac moc Twoja...

Oto znak, ktorego dotykam w waszej obecnosci... Otom jest - ja - oparty na pomocy bozej, przewidujacy i nieustraszony... Otom jest potezny i wywoluje was, i zaklinam... Przyjdzcie tu, posluszne w imie Aye, Saraye, Aye, Saraye..." W tej chwili z roznych stron odezwaly sie jakies glosy. Okolo lampki przelecial jakis ptak, potem szata rudej barwy, nastepnie czlowiek z ogonem, nareszcie kogut w koronie, ktory stanal na stoliku przed zaslona.

Chaldejczyk znowu mowil:

- "W imie wszechmocnego i wiekuistego Boga... Amorul, Tanecha, Rabur, Latisten...

Dalekie glosy odezwaly sie po raz drugi :

- "W imie prawdziwego i wiecznie zyjacego Eloy, Archima, Rabur, zaklinam was i wzywam... Przez imie gwiazdy, ktora jest sloncem, przez ten jej znak, przez chwalebne i straszne imie Boga zywego..." ***

Nagle wszystko ucichlo. Przed oltarzem ukazalo sie ukoronowane widmo z berlem w reku, siedzace na lwie.

- Beroes!... Beroes!... - zawolalo widmo stlumionym glosem - po co mnie wywolujesz?

- Chce, azeby bracia moi z tej swiatyni przyjeli mnie szczerym sercem i naklonili ucha do slow, ktore przynosze im od braci z Babilonu - odpowiedzial Chaldejczyk.

- Niech sie tak stanie - rzeklo widmo i zniklo.

Chaldejczyk zostal bez ruchu, jak posag, z odrzucona w tyl glowa, z rekoma wzniesionymi do gory. Stal tak przeszlo pol godziny w pozycji niemozliwej dla zwyklego czlowieka.

W tym czasie cofnal sie kawal muru tworzacego sciane pieczary i weszli trzej kaplani egipscy. Na widok Chaldejczyka, ktory zdawal sie lezec w powietrzu, oparty plecami o niewidzialna podpore, kaplani zaczeli spogladac na siebie ze zdumieniem. Najstarszy rzekl:

- Dawniej bywali u nas tacy, ale dzis nikt tego nie potrafi.

Obchodzili go ze wszystkich stron, dotykali zdretwialych czlonkow i z niepokojem patrzyli na jego oblicze, zolte i bezkrwiste jak u trupa.

- Czy umarl?... - zapytal najmlodszy.

Po tych slowach pochylone w tyl cialo Chaldejczyka wrocilo do pionowej postawy. Na twarzy ukazal sie lekki rumieniec, a wzniesione rece opadly. Westchnal, przetarl oczy jak czlowiek zbudzony ze snu, spojrzal na przybylych i po chwili rzekl:

- Ty - zwrocil sie do najstarszego - jestes Mefres, arcykaplan swiatyni Ptah w Memfis... - Ty -jestes Herhor, arcykaplan Amona w Tebach, najpierwszy mocarz po krolu w tym panstwie... Ty - wskazal na najmlodszego - jestes Pentuer, drugi prorok w swiatyni Amona i doradca Herhora.

- A ty niewatpliwie jestes Beroes, wielki kaplan i medrzec babilonski, ktorego przyjscie oznajmiono nam przed rokiem - odparl Mefres.

- Powiedziales prawde - rzekl Chaldejczyk. Uscisnal ich po kolei, a oni schylali glowy przed nim.

- Przynosze wam wielkie slowa z naszej wspolnej ojczyzny, ktora jest madrosc - mowil Beroes. - Raczcie ich wysluchac i dzialajcie, jak potrzeba.

Na znak Herhora Pentuer cofnal sie w glab pieczary i wyniosl trzy fotele z lekkiego drzewa dla starszych, a niski taboret dla siebie. Usiadl w bliskosci lampki i wydobyl z zanadrza maly sztylet i tabliczke pokryta woskiem.

Gdy wszyscy trzej zajeli fotele, Chaldejczyk zaczal:

- Do ciebie, Mefresie, mowi najwyzsze kolegium kaplanow w Babilonie. Swiety stan kaplanski w Egipcie upada. Wielu z nich gromadza pieniadze i kobiety i pedza zycie wsrod uciech. Madrosc jest zaniedbana. Nie macie wladzy ani nad swiatem niewidzialnym, ani nawet nad wlasnymi duszami. Niektorzy z was utracili wiare wyzsza, a dla zrenic waszych zakryta jest przyszlosc. Nawet dzieje sie gorzej, bo wielu kaplanow czujac, ze sily ich ducha sa wyczerpane, weszli na droge klamstwa i zrecznymi sztukami zwodza prostakow.

To mowi najwyzsze kolegium: jezeli chcecie powrocic na dobra droge, Beroes zostanie z wami przez kilka lat, azeby za pomoca iskry przyniesionej z wielkiego oltarza Babilonu rozniecic prawdziwe swiatlo nad Nilem.

- Wszystko tak jest, jak mowisz - odparl zasmucony Mefres. - Zostan przeto miedzy nami kilka lat, azeby dorastajaca mlodziez przypomniala sobie wasza madrosc.

- A teraz do ciebie, Herhorze, slowa od najwyzszego kolegium...

Herhor pochylil glowe.

- Skutkiem zaniedbania wielkich tajemnic kaplani wasi nie spostrzegli, ze dla Egiptu nadchodza zle lata. Groza wam kleski wewnetrzne, ktore tylko cnota i madrosc oddalic moze. Lecz gorsze jest, ze gdybyscie w ciagu nastepnych dziesieciu lat rozpoczeli wojne z Asyria, wojska jej rozgromia wasze, przyjda nad Nil i zniszcza wszystko, co tu istnieje od wiekow. Taki zlowrogi uklad gwiazd, jaki dzis ciezy nad Egiptem, zdarzyl sie pierwszy raz za dynastii czternastej, kiedy wasz kraj zdobyli i zlupili Hyksosi. Trzeci raz powtorzy sie on za piecset lub szescset lat od strony Asyrii i ludu Paras, ktory mieszka na wschod od Chaldei.

Kaplani sluchali przerazeni. Herhor byl blady, Pentuerowi wypadla z rak tabliczka. Mefres ujal wiszacy na piersiach amulet i modlil sie zeschlymi wargami.

- Strzezcie sie wiec Asyrii - ciagnal Chaldejczyk - bo dzis jej godzina. Okrutny to lud !... gardzi praca, zyje wojna. Zwyciezonych wbija na pale lub obdziera ze skory, niszczy zdobyte miasta, a ludnosc uprowadza w niewole. Odpoczynkiem ich jest polowac na srogie zwierzeta, a zabawa - strzelac z lukow do jencow lub wylupywac im oczy. Cudze swiatynie zamieniaja w gruzy, naczyniami bogow posluguja sie przy swych ucztach, a kaplanow i medrcow robia swoimi blaznami. Ozdoba ich scian sa skory zywych ludzi, a ich stolu - zakrwawione glowy nieprzyjaciol.

Gdy Chaldejczyk umilknal, odezwal sie czcigodny Mefres:

- Wielki proroku, rzuciles strach na dusze nasze, a nie wskazujesz ratunku. Moze byc, i z pewnoscia tak jest, skoro mowisz, ze losy przez pewien czas beda dla nas nielaskawe; lecz -jakze tego uniknac? Sa w Nilu miejsca niebezpieczne, z ktorych zadna lodz nie ocali sie; totez madrosc sternikow omija grozne wiry. Toz samo z nieszczesciami narodow. Narod jest czolnem, a czas rzeka, ktora w pewnych epokach maca wiry. Jezeli zas drobna skorupa rybacza umie wywinac sie od kleski, dlaczego miliony ludu nie moglyby w podobnych warunkach ujsc zaglady?

- Madre sa slowa twoje - odparl Beroes - ale tylko w pewnej czesci potrafie na nie odpowiedziec.

- Mialzebys nie znac wszystkiego, co sie stanie? - zapytal Herhor.

- Nie pytaj mnie o to: co wiem, a czego nie moge powiedziec. Najwazniejsza rzecza dla was jest utrzymac dziesiecioletni pokoj z Asyria, a to lezy w granicy waszych sil.

Asyria jeszcze sie boi was, nic nie wie o zbiegu zlych losow nad waszym krajem i chce rozpoczac wojne z ludami Polnocy i Wschodu, ktore siedza dokola morza. Przymierze wiec z nia moglibyscie zawrzec dzisiaj...

- Na jakich warunkach? - wtracil Herhor.

- Na bardzo dobrych. Asyria odstapi wam ziemie izraelska az do miasta Akko i kraj Edom az do miasta Elath. Zatem bez wojny granice wasze posuna sie o dziesiec dni marszu na polnoc i dziesiec dni na wschod.

- A Fenicja?... - spytal Herhor.

- Strzezcie sie pokusy!... - zawolal Beroes. - Gdyby dzis faraon wyciagnal reke po Fenicje, za miesiac armie asyryjskie, przeznaczone na polnoc i wschod, zwrocilyby sie na poludnie, a przed uplywem roku konie ich plawilyby sie w Nilu...

- Alez Egipt nie moze wyrzec sie wplywu na Fenicja! - przerwal z wybuchem Herhor.

- Gdyby sie nie wyrzekl, sam przygotowalby wlasna zgube - mowil Chaldejczyk. - Zreszta, powtarzam slowa najwyzszego kolegium: "Powiedz Egiptowi - nakazywali bracia z Babilonu - azeby na dziesiec lat przytulil sie do swej ziemi jak kuropatwa, bo czyha na niego jastrzab zlych losow. Powiedz, ze my, Chaldejczycy, nienawidzimy Asyryjczykow bardziej niz Egipcjanie, gdyz znosimy ciezar ich wladzy; lecz mimo to zalecamy Egiptowi pokoj z tym ludem krwiozerczym. Dziesiec lat - maly to przeciag czasu, po ktorym mozecie nie tylko odzyskac dawne pozycje, ale i nas ocalic".

- To prawda! - rzekl Mefres.

- Rozwazcie tylko - ciagnal Chaldejczyk. - Jezeli Asyria z wami bedzie prowadzila wojne, pociagnie Babilon, ktory brzydzi sie wojna, wyczerpie wasze bogactwa i zatrzyma prace madrosci. Chocbyscie nie ulegli, kraj wasz na dlugie lata bedzie zniszczony i straci nie tylko duzo ludnosci, ale i te ziemie urodzajne, ktore bez waszych staran piasek zasypalby w ciagu roku.

- To rozumiemy - wtracil Herhor - i dlatego nie myslimy zaczepiac Asyrii. Ale Fenicja...

- Coz wam szkodzi - mowil Beroes - ze asyryjski rozbojnik scisnie fenickiego zlodzieja? Na tym zyskaja nasi i wasi kupcy. A jezeli zechcecie posiadac Fenicjan. pozwolcie, azeby osiedlali sie na waszych brzegach. Jestem pewny ze najbogatsi z nich i najzreczniejsi uciekna spod wladzy Asyryjczykow.

- Coz by sie stalo z nasza flota, gdyby Asyria osiedlila

sie w Fenicji? - pytal Herhor.

- Nie jest to naprawde wasza flota, tylko fenicka - odparl Chaldejczyk.

- Gdy wiec zabraknie wam tyryjskich i sydonskich statkow, zaczniecie budowac wlasne i cwiczyc Egipcjan w sztuce zeglarskiej. Jezeli bedziecie mieli rozum i dzielny charakter, wydrzecie Fenicjanom handel na calym zachodzie...

Herhor machnal reka.

- Powiedzialem, co mi kazano - rzekl Beroes - a wy czyncie, co wam sie podoba. Lecz pamietajcie, ze ciazy nad wami dziesiec lat zlowrogich.

- Zdaje mi sie, swiety mezu - wtracil Pentuer - ze mowiles i o kleskach wewnetrznych, jakie groza Egiptowi w przyszlosci. Co to bedzie?... jezeli raczysz odpowiedziec sludze twemu.

- O to nie pytajcie mnie. Te rzeczy lepiej powinniscie znac anizeli ja, czlowiek obcy. Przezornosc odkryje wam chorobe a doswiadczenie poda lekarstwa.

- Lud jest strasznie uciskany przez wielkich - szepnal Pentuer.

- Poboznosc upadla!... - rzekl Mefres.

- Jest wielu ludzi, ktorzy wzdychaja do wojny za granica - dodal Herhor. - Ja zas od dawna widze, ze jej prowadzic nie mozemy. Chyba za dziesiec lat...

- Wiec zawrzecie traktat z Asyria? - spytal Chaldejczyk.

- Amon, ktory zna moje serce - mowil Herhor - wie, jak mi podobny traktat jest obmierzly... Tak jeszcze nie dawno nedzni Asyryjczycy placili nam daniny!... Lecz jezeli ty, ojcze swiety, i najwyzsze kolegium mowicie, ze losy sa przeciwko nam, musimy zawrzec traktat...

- Prawda, ze musimy!... - dodal Mefres.

- W takim razie zawiadomcie kolegium w Babilonie o postanowieniu, a oni sprawia, ze krol Assar przyszle do was poselstwo. Ufajcie mi, ze uklad ten jest bardzo korzystny: bez wojny zwiekszacie swoje posiadlosci!... Wreszcie - rozmyslalo nad nim nasze kolegium kaplanskie.

- Oby spadly na was wszelkie blogoslawienstwa: dostatki, wladza i madrosc - rzekl Mefres. - Tak, trzeba dzwignac nasz stan kaplanski, a ty swiety mezu Beroesie, pomozesz nam.

- Trzeba nade wszystko ulzyc nedzy ludu - wtracil Pentuer.

- Kaplani... lud!... - mowil jakby do siebie Herhor.

- Tu przede wszystkim trzeba powsciagnac tych, ktorzy pragna wojny... Prawda, ze jego swiatobliwosc faraon jest za mna, i zdaje mi sie, zem pozyskal niejaki wplyw na serce dostojnego nastepcy (oby zyli wiecznie!). Ale Nitager, ktoremu wojna jest potrzebna jak rybie woda... Ale naczelnicy wojsk najemnych, ktorzy dopiero podczas wojny cos znacza u nas... Ale nasza arystokracja, ktora mysli, ze wojna splaci fenickie dlugi, a im przyniesie majatek.

- Tymczasem rolnicy upadaja pod nawalem prac, a robotnicy publiczni burza sie z powodu zdzierstwa przelozonych - wtracil Pentuer.

- Ten zawsze swoje! - mowil zadumany Herhor.

- Mysl ty sobie, Pentuerze, o chlopach i robotnikach, ty, Mefresie, o kaplanach. Nie wiem, co wam sie uda zrobic, ale ja - przysiegam, ze gdyby moj wlasny syn pchal Egipt do wojny, zetre wlasnego syna.

- Tak uczyn - rzekl Chaldejczyk. - Zreszta, kto chce, niech toczy wojne, byle nie w tych stronach, gdzie mozna zetknac sie z Asyria.

Na tym posiedzenie zakonczylo sie. Chaldejczyk wlozyl szarfe na ramie i zaslone na twarz, Mefres i Herhor staneli po obu stronach jego, a za nimi Pentuer, wszyscy zwroceni do oltarza.

Gdy Beroes skrzyzowawszy rece na piersiach szeptal, w podziemiu zaczal sie znowu niepokoj i bylo slychac niby daleki zgielk, ktory zdziwil asystentow. Wowczas mag odezwal sie glosno:

- Baralanensis, Baldachiensis, Paumachiae, wzywam was, abyscie byli swiadkami naszych ukladow i wspierali nasze zamiary...

Rozlegl sie dzwiek trab tak wyrazny, ze Mefres schylil sie do ziemi, Herhor obejrzal sie zdziwiony, a Pentuer uklakl, zaczal drzec i zaslonil uszy. Purpurowa kotara na oltarzu zachwiala sie, a jej faldy przybraly taka forme, jak gdyby spoza niej chcial wyjsc czlowiek.

- Badzcie swiadkami - wolal zmienionym glosem Chaldejczyk - niebieskie i piekielne moce. A kto by nie dotrzymal umowy albo zdradzil jej tajemnice, niech bedzie przeklety...

- Przeklety!..." - powtorzyl jakis glos.

- "I zniszczony..."

- "I zniszczony..."

- W tym widzialnym i tamtym niewidzialnym zyciu. Przez niewyslowione imie Jehowa, na dzwiek ktorego ziemia drzy, morze cofa sie, ogien gasnie, rozkladaja sie elementy natury...

W jaskini zapanowala formalna burza. Dzwieki trab mieszaly sie z odglosem jakby dalekich piorunow. Zaslona oltarza prawie poziomo uniosla sie i poza nia, wsrod migotliwych blyskawic, ukazaly sie dziwne twory, na poly ludzkie, na poly roslinne i zwierzece, sklebione i pomieszane.

Nagle wszystko ucichlo i Beroes z wolna wzniosl sie w powietrze, ponad glowy trzech asystujacych kaplanow.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

O godzinie osmej z rana harranczyk Phut wrocil do fenickiego zajazdu "Pod Okretem", gdzie juz znalazly sie jego worki i skrzynia zabrana przez zlodziei. Zas kilka minut po nim przyszedl zaufany sluga Asarhadona, ktorego gospodarz zaprowadzil do piwnicy i krotko spytal:

- Coz?...

- Bylem przez cala noc - odparl sluga - na placu, gdzie jest swiatynia Seta. Okolo dziesiatej wieczorem, z ogrodu, ktory lezy o piec posesji dalej anizeli dom "Zielonej Gwiazdy, wyszlo trzech kaplanow. Jeden z nich, z czarna broda i wlosami, skierowal swoje stopy przez plac, do swiatyni Seta. Pobieglem za nim, ale zaczela padac mgla i zginal mi z oczu. Czy wrocil pod "Zielona Gwiazdc"" i kiedy - nie wiem.

Gospodarz zajazdu wysluchawszy sprawozdania stuknal sie w czolo i zaczal mruczec do siebie:

- Wiec moj harranczyk, jezeli ubiera sie w stroj kaplana i chodzi do swiatyni, musi byc kaplanem. A jezeli nosi brode i wlosy, musi byc kaplanem chaldejskim. A jezeli po kryjomu widuje sie z tutejszymi kaplanami, wiec jest w tym jakies szelmostwo. Nie powiem o tym policji, bo moglbym zlapac sie. Ale zawiadomie ktorego z wielkich Sydonczykow, bo moze byc w tym interes do zrobienia, jezeli nie dla mnie, to dla naszych. Niedlugo wrocil inny poslaniec. Asarhadon i z tym zeszedl do piwnicy i uslyszal nastepna relacje:

- Przez cala noc stalem naprzeciw domu pod "Zielona Gwiazda". Harranczyk tam byl, upil sie i wyrabial takie krzyki, ze az policjant upominal odzwiernego...

- He?.. - spytal gospodarz. - Harranczyk byl pod "Zielona Gwiazda" przez cala noc i ty go widziales`?....

- I nie tylko ja, ale policjant...

Asarhadon sprowadzil pierwszego sluge i kazdemu z nich kazal powtorzyc jego opowiadanie. Powtorzyli wiernie, kazdy swoje. Z czego wyniklo, ze Phut harranezyk przez cala noc bawil sie pod "Zielona Gwiazda" ani na chwile nie opuszczajac jej, a jednoczesnie - ze poznym wieczorem szedl do swiatyni Seta, z ktorej nie wracal.

- O!... - mruczal Fenicjanin - w tym wszystkim kryje sie bardzo wielkie szelmostwo... Musze czym predzej zawiadomic starszych gminy fenickiej, ze ten Chetyjczyk umie bywac jednoczesnie w dwoch miejscach. Zarazem poprosze go, azeby wyniosl sie z mego zajazdu... Nie lubie takich, ktorzy maja dwie postacie: jedna swoja, druga na zapas. Bo taki czlowiek jest albo wielki zlodziej, albo czarownik, albo spiskowiec.

Poniewaz Asarhadon lekal sie tych rzeczy, wiec przeciw czarom zabezpieczyl sie modlitwami do wszystkich bogow, jacy ozdabiali jego szynkownie. Potem pobiegl do miasta, gdzie zawiadomil o fakcie starszego gminy fenickiej i starszego cechu zlodziei. Nareszcie wrociwszy do domu wezwal dziesietnika policji i oswiadczyl mu, ze Phut moze byc czlowiekiem niebezpiecznym. W koncu zazadal od harranczyka, azeby opuscil jego zajazd, ktoremu nie przynosi zyskow, tylko podejrzenia i straty.

Phut chetnie zgodzil sie na propozycja i oswiadczyl gospodarzowi, ze jeszcze dzisiejszego wieczora odplynie do Tebow.

"Bodajzes stamtad nie wrocil!... - pomyslal goscinny gospodarz. - Bodajes zgnil w kopalniach albo wpadl do rzeki na pastwe krokodylom".

 

 

* Planeta Jowisz.

** Planeta Saturn.

*** Zaklecia magow

 




Previous - Next

Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library

Best viewed with any browser at 800x600 or 768x1024 on Tablet PC
IntraText® (V89) - Some rights reserved by EuloTech SRL - 1996-2007. Content in this page is licensed under a Creative Commons License