ROZDZIAL
DWUDZIESTY PIERWSZY
Podroz ksiecia
nastepcy zaczela sie w najpiekniejszej porze roku, w miesiacu Famenut (koniec
grudnia, poczatek stycznia).
Woda spadla do
polowy wysokosci, odslaniajac coraz nowe platy ziemi. Od Tebow plynely do morza
mnogie tratwy z pszenica; w Dolnym Egipcie zbierano koniczyne i senes. Drzewa
pomaranczowe i granaty okryly sie kwiatami, a na polach siano: lubin, len,
jeczmien, bob, fasole, ogorki i inne rosliny ogrodowe.
Odprowadzony do
przystani memfijskiej przez kaplanow, najwyzszych urzednikow panstwa, gwardie
jego swiatobliwosci faraona i tlumy ludu, ksiaze namiestnik, Ramzes, wszedl do
zlocistej barki okolo dziesiatej rano. Pod pomostem, na ktorym staly kosztowne
namioty, dwudziestu zolnierzy robilo wioslami; zas pod masztem i na obu koncach
lodzi zajeli miejsca najlepsi inzynierowie wodni. Jedni pilnowali zagla, drudzy
komenderowali wioslarzami, inni nadawali kierunek statkowi.
Ramzes zaprosil
do swej barki najczcigodniejszego arcykaplana Mefresa i swietego ojca
Mentezufisa, ktorzy mieli mu towarzyszyc w podrozy i pelnieniu wladzy. Wezwal
tez dostojnego nomarche Memfisu, ktory ksiecia odprowadzal do granic swojej
prowincji.
Na kilkaset
krokow przed namiestnikiem plynal piekny statek dostojnego Otoesa, ktory byl
nomarcha Aa, prowincji sasiadujacej z Memfisem. Zas za ksieciem uszykowaly sie
niezliczone statki, zajete przez dwor, kaplanow, oficerow i urzednikow.
Zywnosc i sluzba
odjechaly wczesniej. Nil do Memfisu plynie miedzy dwoma pasmami gor. Dalej gory
skrecaja na wschod i zachod, a rzeka dzieli sie na kilka ramion, ktorych wody
tocza sie ku morzu przez wielka rownine.
Gdy statek odbil
od przystani, ksiaze chcial porozmawiac z arcykaplanem Mefresem. W tej chwili
jednak zerwal sie taki okrzyk tlumu, ze nastepca musial wyjsc spod namiotu i
ukazac sie ludowi.
Lecz wrzawa
zamiast zmniejszyc sie rosla. Na obu brzegach staly i wciaz zwiekszaly sie
tlumy polnagich wyrobnikow lub odzianych w swiateczne szaty mieszczan. Bardzo
wielu mialo wience na glowach, prawie wszyscy zielone galazki w rekach.
Niektore grupy spiewaly, wsrod innych rozlegal sie loskot bebnow i dzwieki
fletow.
Gesto ustawione
wzdluz rzeki zurawie z kublami proznowaly. Natomiast krazyl po Nilu roj
drobnych czolenek, ktorych osady rzucaly kwiaty pod barke nastepcy. Niektorzy
sami skakali w wode i plyneli za ksiazecym statkiem.
"Alez oni
tak mnie pozdrawiaja jak jego swiatobliwosc!..." - pomyslal ksiaze.
I wielka duma
opanowala jego serce na widok tylu strojnych statkow, ktore mogl zatrzymac
jednym skinieniem, i tych tysiecy ludzi, ktorzy porzucili swoje zajecia i
narazali sie na kalectwo, nawet na smierc, byle spojrzec w jego boskie oblicze.
Szczegolniej
upajal Ramzesa niezmierny krzyk tlumu nie ustajacy ani na chwile. Krzyk ten
napelnial mu piersi, uderzal do glowy, podnosil go. Zdawalo sie ksieciu, ze
gdyby skoczyl z pomostu, nawet nie dosiegnalby wody, bo zapal ludu porwalby go
i uniosl ku niebu jak ptaka.
Statek nieco
zblizyl sie ku lewemu brzegowi, postacie tlumu zarysowaly sie wyrazniej i
ksiaze spostrzegl cos, czego sie nie spodziewal. Podczas gdy pierwsze szeregi
ludu klaskaly i spiewaly, w dalszych widac bylo kije, gesto i szybko spadajace
na niewidzialne grzbiety.
Zdziwiony
namiestnik zwrocil sie do nomarchy Memfisu.
- Spojrzyj no,
wasza dostojnosc... Tam kije sa w robocie?...
Nomarcha
przyslonil reka oczy, szyja poczerwieniala mu...
- Wybacz,
najdostojniejszy panie, ale ja zle widze...
- Bija... z
pewnoscia bija - powtarzal ksiaze.
- To jest mozliwe
- odparl nomarcha. - Zapewne policja schwytala bande zlodziei...
Niezbyt
zadowolony nastepca poszedl na tyl statku, miedzy inzynierow, ktorzy nagle
skrecili ku srodkowi rzeki, i z tego punktu spojrzal ku Memfsowi.
Brzegi w gorze
Nilu byly prawie puste, czolenka znikly, zurawie czerpiace wode pracowaly, jak
gdyby nic nie zaszlo.
- Juz skonczyla
sie uroczystosc?... - zapytal ksiaze jednego z inzynierow, wskazujac w gore
rzeki.
- Tak... Ludzie
wrocili do roboty - odparl inzynier.
- Bardzo predko
!...
- Musza odzyskac
czas stracony - rzekl nieostroznie inzynier.
Nastepca drgnal i
bystro spojrzal na mowiacego. Lecz wnet uspokoil sie i wrocil pod namiot.
Okrzyki nic go juz nie obchodzily. Byl pochmurny i milczacy. Po wybuchu dumy
uczul pogarde dla tlumu, ktory tak predko przechodzi od zapalu do zurawi
czerpiacych bloto.
W tej okolicy Nil
zaczyna dzielic sie na odnogi. Statek naczelnika nomesu Aa skrecil ku zachodowi
i po godzinnej jezdzie przybil do brzegu. Tlumy byly jeszcze liczniejsze
anizeli pod Memfisem. Ustawiono mnostwo slupow z choragwiami i bram
triumfalnych owinietych zielenia. Miedzy ludem coraz czesciej mozna bylo
napotkac obce twarze i ubiory.
Gdy ksiaze
wysiadl na lad, zblizyli sie kaplani z baldachimem, a dostojny nomarcha Otoes
rzekl do niego:
- Badz pozdrowiony,
namiestniku boskiego faraona, w granicach nomesu Aa. Na znak laski swej, ktora
jest dla nas niebieska rosa, chciej zlozyc ofiare bogu Ptah, naszemu patronowi,
i przyjmij pod swoja opieke i wladze ten nomes z jego swiatyniami, urzednikami,
ludem, bydlem, zbozem i wszystkim, co sie tu znajduje.
Nastepnie
zaprezentowal mu grupe mlodych elegantow, pachnacych, urozowanych, ubranych w
szaty haftowane zlotem. Byli to blizsi i dalsi krewni nomarchy, miejscowa
arystokracja.
Ramzes
przypatrzyl im sie z uwaga.
- Aha! - zawolal.
- Zdawalo mi sie, ze czegos brakuje tym panom, i juz widze. Oni nie maja
peruk...
- Poniewaz ty,
najdostojniejszy ksiaze, nie uzywasz peruki, wiec i nasza mlodziez slubowala
sobie nie nosic tego stroju - odparl nomarcha.
Po tym objasnieniu
jeden z mlodych ludzi stanal za ksieciem z wachlarzem, drugi z tarcza, trzeci z
wlocznia i rozpoczal sie pochod. Nastepca szedl pod baldachimem, przed nim
kaplan z puszka, w ktorej palily sie kadzidla - wreszcie kilka mlodych
dziewczat rzucajacych roze na sciezke, ktora ksiaze mial przechodzic.
Lud w
swiatecznych strojach, z galazkami w rekach, tworzyl szpaler i krzyczal,
spiewal lub padal na twarz przed nastepca faraona, ale ksiaze spostrzegl ze
mimo glosnych oznak radosci twarze sa martwe i zaklopotane. Zauwazyl tez, ze
tlum jest podzielony na grupy, ktorymi dyryguja jacys ludzie, i ze uciecha
odbywa sie na komende. I znowu uczul w sercu chlod pogardy dla tego motlochu,
ktory nawet cieszyc sie nie umie.
Z wolna orszak
zblizyl sie do murowanej kolumny, ktora odgraniczala nomes Aa od nomesu
memfijskiego. Na kolumnie z trzech stron znajdowaly sie napisy do- tyczace:
rozleglosci, ludnosci i liczby miast prowincji z czwartej strony stal posag
bozka Ptah, okreconego od stop do piersi w powijaki, w zwyklym czepcu na
glowie, z laska w reku.
Jeden z kaplanow
podal ksieciu zlota lyzke z plonacym kadzidlem. Nastepca odmawiajac przepisane
modlitwy wyciagnal kadzielnice na wysokosc oblicza bostwa i kilkakrotnie nisko
sie sklonil.
Okrzyki ludu i
kaplanow wzmogly sie jeszcze bardziej, choc miedzy arystokratyczna mlodzieza
widac bylo usmieszki i drwinki. Ksiaze, ktory od czasu pogodzenia sie z
Herhorem okazywal wielki szacunek bogom i kaplanom, lekko zmarszczyl brwi i w
jednej chwili mlodziez zmienila postawe. Wszyscy spowaznieli, a niektorzy
upadli na twarz przed kolumna.
"Zaprawde! -
pomyslal ksiaze - ludzie szlachetnego urodzenia lepsi sa anizeli ten motloch...
Cokolwiek czynia, sercem czynia, nie jak ci, ktorzy wrzeszczac na moja czesc
radzi by jak najpredzej wrocic do swoich obor i warsztatow..."
Teraz, lepiej niz
kiedykolwiek, zmierzyl odleglosc, jaka istniala pomiedzy nim i prostakami. I
zrozumial, ze tylko arystokracja jest klasa, z ktora laczy go wspolnosc uczuc.
Gdyby nagle znikli ci strojni mlodziency i piekne kobiety, ktorych plonace
spojrzenia sledza kazdy jego ruch, azeby natychmiast sluzyc mu i spelniac
rozkazy, gdyby ci znikli, ksiaze wsrod niezliczonych tlumow ludu czulby sie
samotniejszym anizeli w pustyni.
Osmiu Murzynow
przynioslo lektyke ozdobiona nad baldachimem strusimi piorami i ksiaze
wsiadlszy w nia udal sie do stolicy nomesu, Sochem, gdzie zamieszkal w rzadowym
palacu.
Pobyt Ramzesa w
tej prowincji, o kilka mil zaledwie oddalonej od Memfisu, ciagnal sie miesiac.
Caly zas ten czas uplynal mu na przyjmowaniu prosb, odbieraniu holdow,
prezentacjach urzednikow i ucztach.
Uczty odbywaly
sie podwojne: jedne w palacu, w ktorych przyjmowala udzial arystokracja, drugie
- w dziedzincu zewnetrznym, gdzie pieczono cale woly, zjadano setki sztuk
chleba i wypijano setki dzbanow piwa. Tu raczyla sie sluzba ksiazeca i nizsi
urzednicy nomesu.
Ramzes podziwial
hojnosc nomarchy i przywiazanie wielkich panow, ktorzy dniem i noca otaczali
namiestnika, czujni na kazde jego skinienie i gotowi spelniac rozkazy.
Nareszcie, zmeczony
zabawami, ksiaze oswiadczyl dostojnemu Otoesowi, ze chce blizej poznac
gospodarstwo prowincji. Taki bowiem otrzymal rozkaz od jego swiatobliwosci
faraona.
Zyczeniu stalo
sie zadosc. Nomarcha poprosil ksiecia, aby usiadl do lektyki, niesionej tylko
przez dwu ludzi, i z wielkim orszakiem zaprowadzil go do swiatyni bostwa Hator.
Tam orszak zostal w przysionku, a nomarcha kazal tragarzom wniesc ksiecia na
szczyt jednego z pylonow i sam mu towarzyszyl.
Ze szczytu
szesciopietrowej wiezy, skad kaplani obserwowali niebo i za pomoca kolorowych
choragwi porozumiewali sie z sasiednimi swiatyniami w Memfis, Athribis i Anu,
wzrok ogarnial w kilkumilowym promieniu prawie cala prowincje. Z tego tez
miejsca dostojny Otoes pokazywal ksieciu: gdzie leza pola i winnice faraona,
ktory kanal oczyszcza sie obecnie, ktora tama ulega naprawie, gdzie znajduja
sie piece do topienia brazu, gdzie spichrze krolewskie, gdzie bagna zarosniete
lotosem i papirusem, ktore pola zostaly zasypane piaskiem i tak dalej.
Ramzes byl
zachwycony pieknym widokiem i goraco dziekowal Otoesowi za doznana przyjemnosc.
Lecz gdy wrocil do palacu i wedle rady ojca zaczal notowac wrazenia, przekonal
sie, ze jego wiadomosci o ekonomicznym stanie nomesu Aa nie rozszerzyly sie. Po
paru dniach znowu zazadal od Otoesa wyjasnien dotyczacych administracji
prowincja. Wowczas dostojny pan kazal zgromadzic sie wszystkim urzednikom i
przedefilowac przed ksieciem, ktory w glownym dziedzincu siedzial na
wzniesieniu.
Wiec przesuwali
sie okolo namiestnika wielcy i mali podskarbiowie, pisarze od zboz, wina, bydla
i tkanin. Naczelnicy mularzy i kopaczy, inzynierowie ladowi i wodni, lekarze
roznych chorob, oficerowie pulkow robotniczych, pisarze policji, sedziowie,
dozorcy wiezien nawet paraszytowie i oprawcy. Po nich dostojny nomarcha
przedstawil Ramzesowi jego wlasnych urzednikow tej prowincji. Ksiaze zas z
niemalym zdziwieniem dowiedzial sie, ze w nomesie Aa i miescie Sochem posiada:
osobnego woznice, lucznika, nosiciela tarczy, wloczni i topora, kilkunastu
lektykarzy, paru kucharzy, podczaszych, fryzjerow i wielu innych sluzebnikow,
odznaczajacych sie przywiazaniem i wiernoscia, choc Ramzes wcale ich nie znal i
nawet nie slyszal ich nazwisk.
Zmeczony i
znudzony jalowym przegladem urzednikow, ksiaze upadl na duchu. Przerazala go
mysl, ze on nic nie pojmuje, ze wiec jest niezdolny do kierowania panstwem.
Lecz nawet przed samym soba lekal sie przyznac do tego.
Bo jezeli nie
potrafi rzadzic Egiptem, a inni poznaja sie na tym, co mu pozostanie?... Tylko
smierc. Ramzes czul, ze poza tronem nie ma dla niego szczescia, ze bez wladzy -
nie moglby istniec.
Lecz gdy pare dni
odpoczal, o ile mozna bylo odpoczac w chaosie dworskiego zycia, znowu wezwal do
siebie Otoesa i rzekl mu:
- Prosilem wasza
dostojnosc, azebys mnie wtajemniczyl w rzady swego nomesu. Zrobiles tak:
pokazales mi kraj i urzednikow, ale ja jeszcze nic nie wiem. Owszem, jestem jak
czlowiek w podziemiach naszych swiatyn, ktory widzi dokola siebie tyle drog, ze
w koncu nie moze wyjsc na swiat.
Nomarcha
zafrasowal sie.
- Co mam robic?..
- zawolal. - Czego chcesz ode mnie, wladco?... Rzeknij tylko slowo, a oddam ci
moj urzad, majatek, nawet glowe.
A widzac, ze
ksiaze przyjmuje laskawie te zapewnienia, prawil dalej.:
- W czasie
podrozy widziales lud tego nomesu. Powiesz, ze nie byli wszyscy. Zgoda. Kaze,
aby wyszla cala ludnosc, a jest jej: mezow, kobiet, starcow i dzieci okolo
dwustu tysiecy sztuk. Z wierzcholka pylonu raczyles ogladac nasze terytorium.
Lecz jezeli pragniesz, mozemy z bliska obejrzec kazde pole, kazda wies i ulice
miasta Sochem.
Nareszcie
pokazalem ci urzednikow miedzy ktorymi, prawda, ze brakowalo najnizszych. Ale
wydaj rozkaz, a wszyscy stana jutro przed twoim obliczem i beda lezeli na
brzuchach swych.
Coz mam wiecej
uczynic?... odpowiedz, najdostojniejszy panie!...
- Wierze ci, ze
jestes najwierniejszy - odparl ksiaze. - Objasnij mi wiec dwie rzeczy: jedna -
dlaczego zmniejszyly sie dochody jego swiatobliwosci faraona, druga - co ty sam
robisz w nomesie?...
Otoes zmieszal
sie, a ksiaze predko dodal:
- Chce wiedziec:
co tu robisz i jakimi sposobami rzadzisz, gdyz jestem mlody i dopiero zaczynam
rzady...
- Ale masz
madrosc starca! - szepnal nomarcha.
- Godzi sie wiec
- mowil ksiaze - azebym ja wypytywal doswiadczonych, a ty zebys mi udzielal
nauk.
- Wszystko pokaze
waszej dostojnosci i opowiem - rzekl Otoes. - Ale trzeba nam wydostac sie w
miejsce, gdzie nie ma tej wrzawy...
Istotnie w
palacu, ktory zajmowal ksiaze, na dziedzincach wewnetrznych i zewnetrznych,
tloczylo sie takie mnostwo ludzi jak na jarmarku. Jedli oni, pili, spiewali,
mocowali sie lub gonili, a wszystko na chwale namiestnika, ktorego byli
slugami.
Jakoz okolo
trzeciej po poludniu nomarcha kazal wyprowadzic dwa konie na ktorych wraz z
ksieciem wyjechali z miasta na zachod. Dwor zas zostal w palacu i bawil sie
jeszcze weselej.
Dzien byl piekny,
chlodny ziemia okryta zielonoscia i kwieciem. Nad glowami jezdzcow rozlegaly
sie spiewy ptakow, powietrze bylo pelne woni.
- Jak tu
przyjemnie! - zawolal Ramzes. - Pierwszy raz od miesiaca moge zebrac mysli. A
juz zaczalem wierzyc, ze w mojej glowie osiedlil sie caly pulk wozow wojennych
i od rana do nocy odbywa musztre.
- Taki jest los
mocarzy swiata - odparl nomarcha
Staneli na
wzgorzu. U stop ich lezala ogromna laka przecieta blekitna struga. Na polnocy i
na poludniu bielily sie mury miasteczek, za laka, az do kranca horyzontu,
ciagnely sie czerwone piaski pustyni zachodniej, od ktorej niekiedy wialo
tchnienie upalnego wiatru jak z pieca. Na lace pasly sie niezliczone stada
zwierzat domowych: rogate i bezrogie woly owce, kozy, osly, antylopy, nawet
nosorozce. Tu i owdzie bylo widac kepy moczarow obroslych roslinami wodnymi i
krzakami, w ktorych roily sie dzikie gesi, kaczki, golebie, bociany, ibisy i
pelikany.
- Spojrzyj, panie
- rzekl nomarcha - oto obraz naszego kraju Queneh, Egiptu. Oziris umilowal ten
pasek ziemi wsrod pustyn, zasypal go roslinnoscia i zwierzetami, aby miec z
nich pozytek. Potem dobry bog przyjal na siebie ludzka postac i byl pierwszym
faraonem. A gdy poczul, ze mu cialo wiednie, opuscil je i wstapil w swego syna,
a nastepnie w jego syna.
Tym sposobem
Oziris zyje miedzy nami od wiekow jako faraon i ciagnie korzysci z Egiptu i
jego bogactw, ktore sam stworzyl. Rozrosl sie pan jak potezne drzewo. Konarami
jego sa wszyscy krolowie egipscy, galezmi - nomarchowie i kaplani, a galazkami
- stan rycerski. Widzialny bog zasiada na tronie ziemskim i pobiera nalezny mu
dochod z kraju; niewidzialny przyjmuje ofiary w swiatyniach i przez usta
kaplanow opowiada swoja wole.
- Mowisz prawde -
wtracil ksiaze. - Tak jest napisano.
- Poniewaz
Oziris-faraon - ciagnal nomarcha - nie moze sam zajmowac sie ziemskim
gospodarstwem, wiec polecil czuwac nad swoim majatkiem nam, nomarchom, ktorzy z
jego krwi pochodzimy.
- To jest prawda
- rzekl Ramzes. - Nawet niekiedy sloneczny bog wciela sie w nomarche i daje
poczatek nowej dynastii. Tak powstaly dynastia memfijska, elefantyjska,
tebenska, ksoicka...
- Rzekles, panie
- mowil dalej Otoes. - A teraz odpowiem na to, o co mnie pytales.
Pytales: co ja tu
robie w nomesie?... Pilnuje majatku Ozirisa-faraona i mojej w nim czastki.
Spojrzyj na te stada: widzisz rozne zwierzeta. Jedne daja mleko, inne mieso,
inne welne i skory. Podobnie ludnosc Egiptu: jedni dostarczaja zboz, inni wina,
tkanin, sprzetow, budynkow. Moja zas rzecza jest pobrac od kazdego, co winien,
i zlozyc u stop faraona.
W dozorowaniu tak
licznych stad sam nie podolalbym; wiec wybralem sobie czujne psy i madrych
pasterzy. Jedni doja zwierzeta, strzyga, zdejmuja z nich skory, drudzy pilnuja,
aby zlodziej nie pokradl ich lub nie poszarpal drapieznik. Podobnie z nomesem:
nie zdazylbym zebrac wszystkich podatkow i ustrzec ludzi od zlego; wiec mam
urzednikow, ktorzy robia, co jest sluszne, a mnie skladaja rachunki ze swych
czynnosci.
- Wszystko jest
prawda - przerwal ksiaze - znam to i rozumiem. Lecz nie moge dojsc: dlaczego
zmniejszyly sie dochody jego swiatobliwosci, pomimo ze sa tak pilnowane?
- Chciej
przypomniec sobie, wasza dostojnosc - odparl nomarcha - ze bog Set, choc jest
rodzonym bratem slonecznego Ozirisa, nienawidzi go, walczy z nim i psuje
wszelkie jego dziela. On zsyla smiertelne choroby na ludzi i bydlo, on sprawia,
ze przybor Nilu jest za maly lub zanadto gwaltowny, on na Egipt w porze goracej
rzuca tumany piaskow.
Gdy rok jest
dobry, Nil dosiega pustyni, gdy zly - pustynia przychodzi do Nilu, a wowczas i
dochody krolewskie musza byc mniejsze.
- Spojrzyj, wasza
czesc - mowil wskazujac na lake. - Liczne sa te stada, ale za mojej mlodosci
byly liczniejsze. A kto temu winien? Nikt inny, tylko Set, ktoremu nie opra sie
ludzkie sily. Ta laka, dzis ogromna, byla niegdys jeszcze wieksza, i z tego
miejsca nie widywano pustyni, ktora nas dzis przeraza. Gdzie bogowie walcza,
czlowiek nie poradzi; gdzie Set zwycieza Ozirisa, ktoz mu zabiegnie droge?
Dostojny Otoes
skonczyl; ksiaze zwiesil glowe. Niemalo nasluchal sie on w szkolach o lasce
Ozirisa i niegodziwosciach Seta i jeszcze dzieckiem bedac gniewal sie, ze z
Setem nie zrobiono ostatecznych rachunkow.
"Jak ja
urosne - myslal wowczas - a udzwigne wlocznie, poszukam Seta i sprobujemy
sie!..."
I oto patrzyl
dzis na niezmierny obszar piaskow, panstwo zlowrogiego boga, ktory umniejszal
dochody Egiptu; ale o walce z nim nie myslal. Jak tu walczyc z pustynia?...
Mozna ja tylko omijac albo w niej zginac.
|