Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library
Boleslaw Prus
Faraon

IntraText CT - Text

  • TOM PIERWSZY
    • ROZDZIAL DWUDZIESTY PIATY
Previous - Next

Click here to hide the links to concordance

ROZDZIAL DWUDZIESTY PIATY

Tego samego dnia w Memfisie Fenicjanin Dagon, dostojny bankier nastepcy tronu, lezal na kanapie pod werenda swego palacu. Otaczaly go wonne krzaki iglaste, hodowane w wazonach. Dwaj czarni niewolnicy chlodzili bogacza wachlarzami, a on bawiac sie mloda malpka sluchal rachunkow, ktore czytal mu jego pisarz.

W tej chwili niewolnik, uzbrojony w miecz, helm, wlocznie i tarcze (bankier lubil wojskowe ubiory), zameldowal dostojnego Rabsuna, ktory byl kupcem fenickim osiadlym w Memfis.

Gosc wszedl, nisko klaniajac sie, i w ten sposob opuscil powieki, ze dostojny Dagon rozkazal pisarzowi i niewolnikom, azeby wyniesli sie spod werendy. Nastepnie, jako czlowiek przezorny, obejrzal wszystkie katy i rzekl do goscia:

- Mozemy gadac.

Rabsun zaczal bez wstepu:

- Czy dostojnosc wasza wie, ze przyjechal z Tyru ksiaze Hiram?...

Dagon podskoczyl na kanapie.

- Niech na niego i jego ksiestwo trad padnie!.. -wrzasnal.

- On mi wlasnie wspomnial - ciagnal spokojnie gosc - ze miedzy wami jest nieporozumienie...

- Co to jest nieporozumienie? - krzyczal Dagon. - Ten rozbojnik okradl mnie, zniszczyl, zrujnowal... Kiedy ja poslalem moje statki, za innymi tyryjskimi, na zachod, po srebro, sternicy lotra Hirama rzucali na nie ogien, chcieli je zepchnac na mielizne... No, i moje okrety wrocily z niczym, opalone i potrzaskane... Zeby jego spalil ogien niebieski!... - zakonczyl rozwscieczony bankier.

- A jezeli Hiram ma dla waszej dostojnosci dobry interes? - spytal gosc flegmatycznie.

Burza szalejaca w piersiach Dagona od razu ucichla.

- Jaki on moze miec dla mnie interes? - rzekl zupelnie spokojnym glosem.

- On to sam powie waszej dostojnosci, ale przeciez pierwej musi zobaczyc sie z wami.

- No, to niech on tu przyjdzie.

- On mysli, ze wasza dostojnosc powinna przyjsc do niego. Przecie on jest czlonkiem najwyzszej rady w Tyrze.

- Zeby on tak zdechl, jak ja do niego pojde!... - krzyknal znowu rozgniewany bankier.

Gosc przysunal krzeslo do kanapy i poklepal bogacza w udo.

- Dagonie - rzekl - miej ty rozum.

- Dlaczego ja nie mam rozumu i dlaczego ty, Rabsun, nie mowisz do mnie - dostojnosc?...

- Dagon, nie badz ty glupi... - reflektowal gosc. - Jezeli ty nie pojdziesz do niego ani on do ciebie, to jakze wy zrobicie interes?

- Ty jestes glupi, Rabsun! - znowu wybuchnal bankier. - Bo gdybym ja poszedl do Hirama, to niech mi reka uschnie, ze stracilbym na tej grzecznosci polowe zarobku.

Gosc pomyslal i odparl:

- Teraz rzekles madre slowo. Wiec ja tobie cos powiem. Przyjdz do mnie i Hiram przyjdzie do mnie, i wy obaj u mnie obgadacie ten interes.

Dagon przechylil glowe i przymruzywszy oko filuternie zapytal:

- Ej, Rabsun!... Powiedz od razu: ile on tobie dal?

- Za co?...

- Za to, ja przyjde do ciebie i z tym parchem bede robil interes...

- To jest interes dla calej Fenicji, wiec ja na nim zarobku nie potrzebuje - odparl oburzony Rabsun.

- Zeby sie tobie tak dluznicy wyplacali, jak to prawda!

- Zeby mi sie nie wyplacili, jezeli ja co na tym zarobie! Niech tylko Fenicja nie straci! - zakrzyczal z gniewem Rabsun.

Pozegnali sie.

Nad wieczorem dostojny Dagon wsiadl w lektyke niesiona przez szesciu niewolnikow. Poprzedzali go dwaj laufrowie z kijami i dwaj z pochodniami, zas za lektyka szlo czterech sluzacych uzbrojonych od stop do glow. Nie dla bezpieczenstwa, lecz ze Dagon od pewnego czasu lubil otaczac sie zbrojnymi jak rycerz.

Wysiadl z lektyki z wielka powaga i podtrzymywany przez dwu ludzi (trzeci niosl nad nim parasol) wszedl do domu Rabsuna.

- Gdziez jest ten... Hiram? - zapytal dumnie gospodarza.

- Nie ma go.

- Jak to?... Wiec ja bede czekal na niego?

- Nie ma go w tym pokoju, ale jest w trzecim, u mojej zony - odparl gospodarz. - On teraz sklada wizyte mojej zonie.

- Ja tam nie pojde!... - rzekl bankier siadajac na kanapie.

- Pojdziesz do drugiego pokoju, a on w tej samej chwili takze tam wejdzie.

Po krotkim oporze Dagon ustapil, a w chwile pozniej, na znak gospodarza domu, wszedl do drugiej komnaty. Jednoczesnie z dalszych pokojow wysunal sie niewysoki czlowiek z siwa broda, ubrany w zlocista toge i zlota obrecz na glowie.

- Oto jest - rzekl gospodarz stojac na srodku - oto jest jego milosc ksiaze Hiram, czlonek najwyzszej rady tyryjskiej... Oto jest dostojny Dagon, bankier ksiecia nastepcy tronu i namiestnika w Dolnym Egipcie.

Dwaj dostojnicy uklonili sie sobie z zalozonymi na piersiach rekoma i usiedli przy oddzielnych stolikach, na srodku sali. Hiram nieco odsunal toge, aby ukazac wielki zloty medal na swej szyi, w odpowiedzi na co Dagon zaczal bawic sie grubym zlotym lancuchem, ktory otrzymal od ksiecia Ramzesa.

- Ja, Hiram - odezwal sie starzec - pozdrawiam pana, panie Dagon, zycze panu duzego majatku i powodzenia w interesach.

- Ja, Dagon, pozdrawiam pana, panie Hiram, i zycze panu tego samego, co pan mnie zyczy...

- Juz sie pan chcesz klocic?... - przerwal zirytowany Hiram.

- Gdzie ja sie kloce?... Rabsun, ty powiedz, czy ja sie kloce?...

- Lepiej niech wasze dostojnosci mowia o interesach - odparl gospodarz.

Po chwili namyslu Hiram zaczal:

- Przyjaciele panscy z Tyru bardzo pozdrawiaja pana przeze mnie.

- Oni tylko to przyslali mi? - spytal drwiacym tonem Dagon.

- Co pan chcesz, zeby oni panu przysylali?.. - odparl Hiram podnoszac glos.

- Cicho!... Zgoda!.. - wtracil gospodarz.

Hiram kilka razy glebiej odetchnal i rzekl:

- To prawda, ze nam potrzebna zgoda... Ciezkie czasy nadchodza dla Fenicji...

- Czy morze zatopilo wam Tyr albo Sydon?.. - spytal z usmiechem Dagon.

Hiram splunal i zapytal:

- Cos pan taki zly dzisiaj?...

- Ja zawsze jestem zly, jak mnie nie nazywaja - dostojnoscia...

- A dlaczego pan nie nazywasz mnie miloscia?... Ja przecie jestem ksiaze!...

- Moze w Fenicji - odparl Dagon. - Ale juz w Asyrii, u lada satrapy czekasz pan w sieniach trzy dni na posluchanie, a kiedy cie przyjma, lezysz na brzuchu jak kazdy handlarz fenicki.

- A pan co bys robil wobec dzikiego czlowieka, ktory moze pana na pal wbic?... - zakrzyczal Hiram.

- Co ja bym robil, nie wiem - rzekl Dagon. - Ale w Egipcie ja sobie siedze na jednej kanapie z nastepca tronu, ktory dzis jest namiestnikiem.

- Zgoda, wasza dostojnosc!... Zgoda, wasza milosc!... - reflektowal ich gospodarz.

- Zgoda!... zgoda, ze ten pan jest zwyczajny fenicki handlarz, a mnie nie chce oddac szacunku... - zawolal Dagon.

- Ja mam sto okretow!... - wrzasnal Hiram.

- A jego swiatobliwosc faraon ma dwadziescia tysiecy miast, miasteczek i osad....

- Wasze dostojnosci utopicie ten interes i cala Fenicje!.. - odezwal sie juz podniesionym glosem Rabsun.

Hiram zacisnal piesci, lecz umilkl i odpoczal.

- Musisz jednak przyznac, wasza dostojnosc - rzekl po chwili do Dagona - ze z tych dwudziestu tysiecy miast jego swiatobliwosc niewiele ma naprawde.

- Chcesz powiedziec, wasza milosc - odparl Dagon, ze siedm tysiecy miast nalezy do swiatyn i siedm tysiecy do wielkich panow?... Zawsze jednak jego swiatobliwosci zostaje siedm tysiecy na czysto.

- Nie bardzo! Bo jak z tego wasza dostojnosc odejmiesz ze trzy tysiace, ktore sa w zastawie u kaplanow, i ze dwa tysiace w dzierzawie u naszych Fenicjan...

- Mowi prawde, wasza milosc - rzekl Dagon. - Zawsze jednak jego swiatobliwosci zostaje ze dwa tysiace miast bardzo bogatych...

- Czy was Tyfon opetal?... - wrzasnal z kolei Rabsun.

- Bedziecie teraz wyliczali miasta faraona, bodajby go...

- Psyt... - szepnal Dagon zrywajac sie z krzesla.

- Kiedy nad Fenicja wisi nieszczescie!... - dokonczyl Rabsun.

- Niechze ja sie raz dowiem, jakie nieszczescie?... - przerwal Dagon.

- Wiec daj mowic Hiramowi, to sie dowiesz - odparl gospodarz.

- Niech gada...

- Czy wasza dostojnosc wiesz, co sie stalo w zajezdzie "Pod Okretem" u brata naszego, Asarhadona?... - zaczal Hiram.

- Nie mam braci pomiedzy szynkarzami!... - wtracil szyderczo Dagon.

- Milcz!... - wrzasnal rozgniewany Rabsun i schwycil za rekojesc sztyletu. - Jestes glupi jak pies, ktory szczeka przez sen...

- Czego on sie gniewa, ten... ten handlujacy koscmi?... - odparl Dagon i rowniez siegnal do noza.

- Cicho!... Zgoda!... - uspokajal ich sedziwy ksiaze i takze opuscil sucha reke do pasa.

Przez chwile wszystkim trzem drzaly nozdrza i blyszczaly oczy. Wreszcie Hiram, ktory uspokoil sie najpierw, zaczal znowu, jakby nigdy nic nie zaszlo.

- Pare miesiecy temu stanal w zajezdzie Asarhadona niejaki Phut, z miasta Harranu...

- Mial odebrac piec talentow od jakiegos kaplana - wtracil Dagon.

- Coz dalej? - spytal Hiram.

- Nic. Znalazl laske u jednej kaplanki i za jej rada pojechal szukac swego wierzyciela do Tebow.

- Masz rozum dziecka, a gadatliwosc kobiety - rzekl Hiram. - Ten harranczyk nie jest harranczykiem, ale Chaldejczykiem, i nie nazywa sie Phut, ale Beroes...

- Beroes?... Beroes?... - powtorzyl przypominajac sobie Dagon. - Gdzies slyszalem to nazwisko...

- Slyszales!... - mowil z pogarda Hiram. - Beroes to najmedrszy kaplan w Babilonie, doradca ksiazat asyryjskich i samego krola...

- Niech on bedzie doradca, byle nie faraona, co mnie to obchodzi?... - rzekl bankier.

Rabsun podniosl sie z krzesla i grozac Dagonowi piescia pod nosem zawolal:

- Ty wieprzu, wypasiony na faraonskich pomyjach... Ciebie Fenicja tyle obchodzi, co mnie Egipt... Gdybys mogl, za drachme sprzedalbys ojczyzne... Psie tredowaty!

Dagon zbladl i odparl spokojnym glosem:

- Co gada ten kramarz?... W Tyrze sa moi synowie i ucza sie zeglarstwa; w Sydonie siedzi moja corka z mezem... Polowe mego mienia pozyczylem radzie najwyzszej, choc nie mam za to nawet dziesieciu procent. A ten kramarz mowi, ze mnie nie obchodzi Fenicja!...

Rabsun, posluchaj mnie - dodal po chwili. - Ja zycze twojej zonie i dzieciom, i cieniom twoich ojcow, azebys ty o nich tyle dbal, ile ja o kazdy okret fenicki, o kazdy kamien Tyru, Sydonu, a nawet Zarpath i Achsibu...

- Dagon mowi prawde - wtracil Hiram.

- Ja nie dbam o Fenicje!... - ciagnal bankier zapalajac sie. - A ilu ja sprowadzilem tu Fenicjan, azeby robili majatki, i co mam z tego?... Ja nie dbam!... Hiram zepsul mi dwa okrety i pozbawil mnie wielkich zarobkow, a przecie kiedy chodzi o Fenicja, ja usiadlem z nim w jednym pokoju...

- Bo myslales, ze bedziecie gadali o tym, azeby kogo oszukac - rzekl Rabsun.

- Zebys ty tak myslal o skonaniu, glupi!... - odparl Dagon. - Niby ja jestem dziecko i niby nie rozumiem, ze jak Hiram przyjezdza do Memfisu, to przecie on nie dla handlu przyjezdza. Oj ty, Rabsun!... Tys powinien ze dwa lata byc u mnie chlopcem do zamiatania stajni...

- Dosyc!... - zawolal Hiram uderzajac piescia w stolik.

- My nigdy nie skonczymy z tym kaplanem chaldejskim - mruknal Rabsun z takim spokojem, jakby przed chwila nie jego zwymyslano.

Hiram odchrzaknal i zaczal.

- Ten czlowiek ma naprawde dom i grunta w Harranie i tam nazywa sie Phut. Dostal listy od kupcow chetyjskich do kupcow sydonskich, wiec w podroz zabrala go nasza karawana. Sam dobrze mowi po fenicku, placi rzetelnie, nic osobliwego nie zada, wiec nasi ludzie nawet bardzo go polubili.

- Ale - mowil Hiram podrapawszy sie w brode - gdy lew nakryje sie skora wolu, zawsze mu chocby kawalek ogona wylezie. Ten Phut byl strasznie madry i pewny siebie, wiec naczelnik karawany po cichu zrewidowal jego rzeczy. I nic nie znalazl, tylko medal bogini Astoreth.

Dowodce karawany medal ten kolnal w serce. Skad Chetyjczyk ma fenicki medal?...

Wiec gdy przyjechali do Sydonu, zaraz zameldowal starszym, i od tej pory nasza tajna policja miala tego Phuta na oku.

Tymczasem jest to taki medrzec, ze gdy kilka dni posiedzial w Sydonie, wszyscy go pokochali. Modlil sie on i skladal ofiary bogini Astoreth, placil zlotem, nie pozyczal pieniedzy, wdawal sie tylko z Fenicjanami. I tak wszystkich otumanil, ze dozor nad nim oslabl, a on spokojnie dojechal do Memfisu.

Tu znowu nasza starszyzna zaczela czuwac nad nim, ale nic nie odkryla; domyslala sie tylko, ze musi to byc wielki pan, nie zas prosty mieszczanin harranski. Dopiero Asarhadon przypadkiem wysledzil, a nawet nie wysledzil, tylko wpadl na poszlaki, ze ten niby Phut cala jedna noc przepedzil w starej swiatyni Seta, ktora tu wiele znaczy...

- Wchodza do niej tylko arcykaplani na wazne narady - wtracil Dagon.

- Jeszcze i to nic by nie znaczylo - prawil Hiram. - Ale jeden z naszych kupcow wrocil dwa miesiace temu z Babilonu z dziwnymi wiadomosciami. Za wielki prezent pewien dworzanin babilonskiego satrapy powiedzial mu, ze nad Fenicja - wisi bieda!...

"Was zabiora Asyryjczycy - mowil ten dworzanin do naszego kupca - a Izraelitow wezma Egipcjanie. W tym interesie nawet pojechal do tebanskich kaplanow wielki chaldejski kaplan Beroes i zawrze z nimi traktat."

- Musicie wiedziec - ciagnal Hiram - ze kaplani chaldejscy uwazaja egipskich za swoich braci. A ze Beroes ma wielkie znaczenie na dworze krola Assara, wiec wiesc o tym traktacie moze byc bardzo prawdziwa.

- Na co Asyryjczykom Fenicja?... - zapytal Dagon gryzac paznokcie.

- A na co zlodziejowi cudzy spichlerz?... - odparl Hiram.

- Co moze znaczyc traktat Beroesa z egipskimi kaplanami?... - wtracil zamyslony Rabsun.

- Glupi ty!.. - odparl Dagon. - Faraon robi tylko to, co kaplani uradza.

- Bedzie i traktat z faraonem, nie bojcie sie! - przerwal Hiram. - W Tyrze wiemy na pewno, ze jedzie do Egiptu z wielka swita i darami posel asyryjski - Sargon... On niby to chce zobaczyc Egipt i ulozyc sie z ministrami, azeby w egipskich aktach nie pisano, jako - Asyria placi danine faraonom. Ale naprawde to on jedzie zawrzec traktat o podzial krajow lezacych miedzy naszym morzem a rzeka Eufratem.

- Oby ich ziemia pochlonela! - zaklal Rabsun.

- Coz ty o tym myslisz Dagonie?.. - spytal Hiram.

- A co byscie wy zrobili, gdyby was naprawde napadl Assar?...

Hiram zatrzasl sie z gniewu.

- Co?... Wsiadziemy na okrety z rodzinami i skarbami, a tym psom zostawimy gruzy miast i gnijace trupy niewolnikow... Alboz nie znamy krain wiekszych i piekniejszych od Fenicji, gdzie mozna zalozyc nowa ojczyzne, bogatsza anizeli ta?...

- Niech was bogowie bronia od takiej ostatecznosci - rzekl Dagon.

- Wlasnie o to idzie, azeby ratowac dzisiejsza Fenicje od zaglady - mowil Hiram. - A ty, Dagonie, wiele mozesz w tym interesie...

- Co ja moge?...

- Mozesz dowiedziec sie od kaplanow: czy byl u nich Beroes i czy zawarl z nimi taka umowe?...

- Strasznie trudna rzecz! - szepnal Dagon. - Ale moze ja znajde takiego kaplana, ktory mnie objasni.

- Mozesz - ciagnal Hiram - na dworze faraona nie dopuscic traktatu z Sargonem?...

- Bardzo trudno... Ja sam temu nie wydolam...

- Ja bede z toba, a zlota dostarczy Fenicja. Juz dzis zbiera sie podatek.

- Sam dalem dwa talenty! - szepnal Rabsun.

- Dam dziesiec - rzekl Dagon. - Ale co dostane za moja prace?...

- Co?... No, dziesiec okretow - odparl Hiram.

- A ty ile zarobisz? - spytal Dagon.

- Malo ci?... Wiec dostaniesz pietnascie...

- Ja sie pytam: co ty zarobisz? - nalegal Dagon.

- Damy ci... dwadziescia. Dosyc?...

- Niech bedzie. Ale pokazecie mi droge do kraju srebra?

- Pokazemy.

- I tam, skad bierze sie cyne?

- No...

- I tam, gdzie sie rodzi bursztyn - zakonczyl Dagon.

- Zebys ty raz zdechl!... - odparl milosciwy ksiaze

Hiram wyciagajac do niego reke. - Ale juz nie bedziesz chowal zlego serca dla mnie za tamte dwie krypy?...

Dagon westchnal.

- Bede pracowal, azeby zapomniec. Ale... jaki ja mialbym majatek, gdybyscie mnie nie odpedzili wtedy!...

- Dosyc!.. - wtracil Rabsun. - Gadajcie o Fenicji.

- Przez kogo ty sie dowiesz o Beroesie i traktacie? - spytal Dagona Hiram.

- Daj spokoj. Niebezpiecznie mowic, bo do tego beda nalezeli kaplani.

- A przez kogo moglbys zepsuc traktat?

- Ja mysle... Ja mysle, ze chyba przez nastepce tronu. Mam duzo jego kwitow.

Hiram podniosl do gory reke i odparl:

- Nastepca - bardzo dobrze, bo on zostanie faraonem, moze nawet niedlugo...

- Psyt!... - przerwal Dagon uderzajac piescia w stol. - Zeby tobie mowe odjelo za takie gadanie!...

- Oto wieprz! - zawolal Rabsun, wygrazajac bankierowi pod nosem.

- A to glupi kramarz! - odpowiedzial Dagon z szyderczym usmiechem. - Ty, Rabsun, powinienes sprzedawac suszone ryby i wode na ulicach, ale nie mieszac sie do interesow miedzy panstwami. Wolowe kopyto umazane w egipskim blocie ma wiecej rozumu anizeli ty, ktory piec lat mieszkasz w stolicy Egiptu!... Oby cie swinie zjadly...

- Cicho!... cicho!... - wtracil Hiram. - Nie dacie mi dokonczyc... - Mow, bos ty madry i ciebie rozumie moje serce - rzekl Rabsun.

- Jezeli ty, Dagon, masz wplyw na nastepce, to bardzo dobrze - ciagnal Hiram. - Bo jezeli nastepca zechce miec traktat z Asyria, to bedzie traktat, i w dodatku napisany nasza krwia, na naszych skorach. Ale jezeli nastepca zechce wojny z Asyria, to on zrobi wojne, chocby kaplani przeciw niemu wezwali do pomocy wszystkich bogow.

- Psyt! - wtracil Dagon. - Jezeli kaplani bardzo zechca, to bedzie traktat... Ale moze oni nie zechca...

- Dlatego, Dagonie - mowil Hiram - my musimy miec za soba wszystkich wodzow...

- To mozna.

- I nomarchow...

- Takze mozna.

- I nastepce - prawil Hiram. Ale jezeli tylko ty sam bedziesz pchal go do wojny z Asyria, to na nic. Czlowiek, jak arfa, ma duzo strun i grac na nich trzeba dziesiecioma palcami, a ty, Dagonie, jestes tylko jednym palcem.

- Przeciez nie rozedre sie na dziesiec czesci.

- Ale ty mozesz byc jak jedna reka, przy ktorej jest piec palcow. Ty powinienes zrobic to, azeby nikt nie wiedzial, ze ty chcesz wojny, ale - azeby kazdy kucharz nastepcy chcial wojny, kazdy fryzjer nastepcy chcial wojny, azeby wszyscy laziebnicy, lektykarze, pisarze, oficerowie, woznice, azeby oni wszyscy chcieli wojny z Asyria i azeby nastepca slyszal o tym od rana do nocy, a nawet kiedy spi...

- To sie zrobi.

- A znasz ty jego kochanki? - spytal Hiram.

Dagon machnal reka.

- Glupie dziewczeta - odparl. - One tylko mysla, azeby ustroic sie, wymalowac i pachnidlami namascic...

Ale skad sie biora te pachnidla i kto je przywozi do Egiptu, o tym juz nie wiedza.

- Trzeba mu podsunac taka kochanke, azeby o tym wiedziala - rzekl Hiram.

- Skad ja wziac?... - spytal Dagon. - A... mam!... - zawolal uderzajac sie w czolo. - Znasz ty Kame, kaplanke Astoreth?...

- Co?... - przerwal Rabsun. - Kaplanka swietej bogini Astoreth bedzie kochanka Egipcjanina?...

- Ty bys wolal, azeby ona byla twoja?... - szydzil Dagon. - Ona nawet zostanie arcykaplanka, gdy bedzie trzeba zblizyc ja do dworu...

- Prawde mowisz - rzekl Hiram.

- Alez to swietokradztwo!... - oburzal sie Rabsun.

- Totez kaplanka, ktora je popelni, moze umrzec - wtracil sedziwy Hiram.

- Zeby nam tylko nie przeszkodzila ta Sara, Zydowka - odezwal sie po chwili milczenia Dagon. - Ona spodziewa sie dziecka, do ktorego ksiaze juz dzis jest przywiazany. Gdyby zas urodzil jej sie syn, poszlyby w kat wszystkie.

- Bedziemy mieli pieniadze i dla Sary - rzekl Hiram.

- Ona nic nie wezmie!... - wybuchnal Dagon. - Ta nedzna odrzucila zloty, kosztowny puchar, ktory jej sam zanioslem...

- Bo myslala, ze ja chcesz okpic - wtracil Rabsun.

Hiram pokiwal glowa.

- Nie ma sie czym klopotac - rzekl. - Gdzie nie trafi zloto, tam trafi ojciec, matka albo kochanka. A gdzie nie trafi kochanka, jeszcze dostanie sie...

- Noz... - syknal Rabsun.

- Trucizna... - szepnal Dagon.

- Noz to rzecz bardzo grubianska... - zakonkludowal Hiram.

Pogladzil brode, zamyslil sie, w koncu powstal i wydobyl z zanadrza purpurowa wstege, na ktora byly nanizane trzy zlote amulety z wizerunkiem bogini Astoreth. Wyjal zza pasa noz, przecial wstege na trzy czesci i dwa kawalki z amuletami wreczyl Dagonowi i Rabsunowi.

Potem wszyscy trzej ze srodka pokoju poszli w kat, gdzie stal skrzydlaty posag bogini; zlozyli rece na piersiach, a Hiram zaczal mowic znizonym glosem, lecz wyraznie:

- Tobie, matko zycia, przysiegamy wiernie dochowac umow naszych i dopoty nie spoczac, dopoki swiete miasta nie beda zabezpieczone od wrogow, ktorych oby wytepil glod, zaraza i ogien...

Gdyby zas ktory z nas nie dotrzymal zobowiazania albo zdradzil tajemnice, niech spadna na niego wszystkie kleski i sromoty... Niech glod skreca jego wnetrznosci, a sen ucieka od krwia nabieglych oczu... Niech reka uschnie temu, kto by mu pospieszyl z ratunkiem, litujac sie jego nedzy... Niech na stole jego chleb zamieni sie w zgnilizne, a wino w cuchnaca posoke... Niech dzieci jego wymra, a dom niech mu zapelnia bekarty, ktore oplwaja go i wypedza... Niech skona jeczac przez wiele dni samotny i niech spodlonego trupa nie przyjmie ziemia ani woda, niech go ogien nie spali ani pozra dzikie bestie...

Tak niech sie stanie!...

Po strasznej przysiedze, ktora zaczal Hiram, a od polowy wykrzykiwali wszyscy glosami drzacymi wsciekloscia, trzej Fenicjanie odpoczeli zadyszani. Po czym Rabsun zaprosil ich na uczte, gdzie przy winie, muzyce i tancerkach na chwile zapomnieli o czekajacej ich pracy.

 




Previous - Next

Table of Contents | Words: Alphabetical - Frequency - Inverse - Length - Statistics | Help | IntraText Library

Best viewed with any browser at 800x600 or 768x1024 on Tablet PC
IntraText® (V89) - Some rights reserved by EuloTech SRL - 1996-2007. Content in this page is licensed under a Creative Commons License