W Ancjum tymczasem Petroniusz odnosił
niemal każdego dnia nowe zwycięstwa nad augustianami
współubiegającymi się z nim o łaskę cezara.
Wpływ Tygellina upadł zupełnie. W Rzymie, gdy trzeba było
usuwać ludzi, którzy wydawali się niebezpieczni,
łupić ich mienie, załatwiać sprawy polityczne, dawać
widowiska, zdumiewające przepychem i złym smakiem, a wreszcie
zaspakajać potworne zachcenia cezara, Tygellinus, zarówno
przebiegły, jak gotów na wszystko, okazywał się
niezbędnym. Ale w Ancjum, wśród pałaców
przeglądających się w lazurach morza, cezar żył
życiem helleńskim. Od rana do wieczora czytywano wiersze, rozprawiano
nad ich budową i doskonałością, zachwycano się
szczęśliwymi zwrotami, zajmowano się muzyką, teatrem,
słowem, wyłącznie tym, co wynalazł i czym przyozdobił
życie geniusz grecki. Lecz w takich warunkach, niezrównanie
więcej wykształcony od Tygellina i innych augustianów,
Petroniusz, dowcipny, wymowny, pełen subtelnych poczuć i smaku,
musiał uzyskać przewagę.
Cezar szukał jego towarzystwa,
zasięgał jego zdania, pytał o radę, gdy sam tworzył, i
okazywał przyjaźń żywszą niż kiedykolwiek.
Otaczającym wydawało się, że wpływ jego
odniósł wreszcie ostateczne zwycięstwo, że
przyjaźń między nim i cezarem weszła już w okres
stały i że przetrwa lata. Ci nawet, którzy dawniej okazywali
niechęć wykwintnemu epikurejczykowi, poczęli go teraz
otaczać i ubiegać się o jego łaski. Niejeden rad był
nawet szczerze w duszy, że przewagę uzyskał człowiek,
który wiedział wprawdzie, co o kim ma myśleć, i
przyjmował ze sceptycznym uśmiechem pochlebstwa wczorajszych
wrogów, lecz czy to przez lenistwo, czy przez wytworność nie
był mściwym i potęgi swej nie używał na cudzą
zgubę lub szkodę. Bywały chwile, że mógł
zgubić nawet i Tygellina, ale on wolał go wyśmiewać i
wyprowadzać na jaw jego brak wykształcenia i pospolitość.
Senat w Rzymie odetchnął, gdyż od półtora
miesiąca żaden wyrok śmierci nie został wydany. I w Ancjum,
i w mieście opowiadano wprawdzie dziwy o wyrafinowaniu, do jakiego
doszła rozpusta cezara i jego faworyta, każdy jednak wolał
czuć nad sobą cezara wyrafinowanego niż zezwierzęconego w
rękach Tygellina. Sam Tygellinus tracił głowę i wahał
się, czy nie dać za wygraną, albowiem cezar wielokrotnie
odzywał się, że w całym Rzymie i na całym dworze
są tylko dwie dusze zdolne się zrozumieć i dwóch
prawdziwych Hellenów: on i Petroniusz.
Zdumiewająca zręczność
tego ostatniego utwierdziła ludzi w przekonaniu, iż jego wpływ
przetrwa wszystkie inne. Nie zdawano już sobie sprawy, jakby cezar
zdołał się bez niego obejść, z kim by mógł
rozmawiać o poezji, muzyce, wyścigach i w czyje oczy by patrzył
chcąc sprawdzić, czy to, co tworzy, jest naprawdę doskonałym.
Petroniusz zaś, ze zwykłą sobie niedbałością,
zdawał się nie przywiązywać żadnej wagi do swego
stanowiska. Bywał, jak zwykle, opieszały, leniwy, dowcipny i
sceptyczny. Częstokroć czynił na ludzi wrażenie
człowieka, który drwi z nich, z siebie, z cezara i z całego
świata. Chwilami ośmielał się przyganiać w oczy
cezarowi i gdy inni sądzili, iż posuwa się za daleko lub wprost
gotuje sobie zgubę, on umiał przyganę przyprawić nagle w taki
sposób, że wychodziła na jego korzyść, w obecnych
zaś budziła podziw i przekonanie, że nie masz
położenia, z którego nie wyszedłby z tryumfem. Raz, mniej
więcej w tydzień po powrocie Winicjusza z Rzymu, cezar czytał w
małym kółku ustęp ze swej Troiki, gdy zaś
skończył i gdy przebrzmiały okrzyki zachwytu, Petroniusz zapytywany
wzrokiem przez cezara rzekł:
- Niegodziwe wiersze, godne rzucenia w
ogień. Obecnym serca przestały bić z przerażenia, Nero
bowiem od dziecinnych lat nie usłyszał nigdy z niczyich ust podobnego
wyroku; tylko twarz Tygellina zaświeciła radością. Winicjusz
natomiast pobladł, sądząc, że Petroniusz, który nie
upijał się nigdy, upił się tym razem.
A Nero począł pytać miodowym
głosem, w którym drgała wszelako głęboko zraniona
miłość własna:
- Co znajdujesz
w nich niedobrego? Petroniusz zaś napadł na niego.
- Nie wierz im -
rzekł wskazując ręką na obecnych - oni się na niczym
nie znają. Pytasz, co niedobrego w tych wierszach? Jeśli chcesz
prawdy, to ci powiem: dobre są dla Wergiliusza, dobre dla Owidiusza, dobre
nawet dla Homera, ale nie dla ciebie. Tobie nie wolno takich pisać. Ten
pożar, który opisujesz, nie dość płonie, twój
ogień nie dość parzy. Nie słuchaj pochlebstw Lukana. Jemu
za takie same wiersze przyznałbym geniusz, ale nie tobie. A wiesz
dlaczego? Boś większy od nich. Komu bogowie dali tyle co tobie, od
tego więcej można wymagać. Ale ty się lenisz. Wolisz
sypiać po prandium niż przysiedzieć fałdów. Ty
możesz stworzyć dzieło, o jakim świat dotąd nie
słyszał, i dlatego w oczy ci powiadam: napisz lepsze!
I
mówił to od niechcenia, jakby drwiąc, a zarazem
zrzędząc, lecz oczy cezara zaszły mgłą rozkoszy i
rzekł:
- Bogowie dali
mi trochę talentu, ale dali prócz tego więcej, bo prawdziwego
znawcę i przyjaciela, który jeden umie mówić
prawdę w oczy.
To rzekłszy
wyciągnął swą tłustą, pokrytą rdzawym
włosem rękę do złotego kandelabru, złupionego w
Delfach, by spalić wiersze.
Lecz Petroniusz
odebrał mu je, nim płomień dotknął papirusu.
- Nie, nie! -
rzekł - nawet tak niegodziwe należą do ludzkości. Zostaw mi
je.
- Pozwól
mi w takim razie odesłać ci je w puszce mego pomysłu -
odpowiedział ściskając go Nero.
I po
chwili mówić począł:
- Tak
jest. Masz słuszność. Mój pożar Troi nie
dość świeci, mój ogień nie dość parzy.
Myślałem jednak, że gdy wyrównam Homerowi, to wystarczy.
Pewna nieśmiałość i małe rozumienie o sobie
przeszkadzały mi zawsze. Tyś mi otworzył oczy. Ale czy wiesz,
dlaczego jest tak, jak mówisz? Oto gdy rzeźbiarz chce stworzyć
postać boga, szuka sobie wzoru, jam zaś nie miał wzoru. Nie
widziałem nigdy płonącego miasta i dlatego w opisie moim brak
prawdy.
-
Więc ci powiem, że trzeba jednak być wielkim artystą, by to
zrozumieć.
Nero
zamyślił się, po chwili zaś rzekł:
-
Odpowiedz mi, Petroniuszu, na jedno pytanie: czy ty żałujesz, że
Troja się spaliła?
- Czy
żałuję?... Na chromego małżonka Wenery, bynajmniej! I
powiem ci, dlaczego. Oto Troja nie spaliłaby się, gdyby Prometeusz
nie podarował ludziom ognia i gdyby Grecy nie wypowiedzieli Priamowi
wojny; gdyby zaś nie było ognia, Eschilos nie napisałby swego Prometeusza,
równie jak bez wojny Homer nie napisałby Iliady, a ja
wolę, że istnieje Prometeusz i Iliada, niż
żeby zachowała się mieścina, prawdopodobnie licha i brudna,
w której by teraz co najmniej siedział jakiś zakazany
prokurator i nudził cię zatargami z miejscowym areopagiem.
- Oto co
się nazywa mówić rozumnie - odpowiedział cezar. - Dla
poezji i sztuki wolno i należy wszystko poświęcić.
Szczęśliwi Achaje, którzy dostarczyli Homerowi treści do Iliady,
i szczęśliwy Priam, który oglądał zgubę
ojczyzny. A ja? Ja nie widziałem płonącego miasta.
Nastała
chwila milczenia, którą przerwał wreszcie Tygellinus.
-
Wszakżem ci już mówił, cezarze - rzekł -
rozkaż, a spalę Ancjum. Albo wiesz co? Jeśli ci żal tych
willi i pałaców, każę spalić okręty w Ostii lub
zbuduję ci na podgórzu albańskim drewniane miasto, w
które sam rzucisz płomień. Czy chcesz?
Lecz Nero
rzucił mu spojrzenie pełne pogardy.
- Ja mam
patrzeć na płonące drewniane budy? Twój umysł
zupełnie wyjałowiał, Tygellinie! I widzę przy tym, że
nie bardzo cenisz mój talent i moją Troikę, skoro
sądzisz, że jakaś inna ofiara byłaby dla niej za wielka.
Tygellinus
zmieszał się, Nero zaś po chwili, jakby chcąc zmienić
rozmowę, dodał:
- Lato
idzie... O, jak ten Rzym musi teraz cuchnąć!... A jednak na letnie
igrzyska trzeba tam będzie wrócić.
Wtem
Tygellinus rzekł:
- Gdy
odprawisz augustianów, cezarze, pozwól mi na chwilę
zostać ze sobą...
W
godzinę później Winicjusz, wracając z Petroniuszem z
cesarskiej willi, mówił:
-
Miałem przez ciebie chwilę trwogi. Sądziłem, żeś
się po pijanemu zgubił bez ratunku. Pamiętaj, że igrasz ze
śmiercią.
- To jest
moja arena - odrzekł niedbale Petroniusz - a bawi mnie poczucie, że
jestem na niej najlepszym z gladiatorów. Patrzże, jak się
skończyło. Wpływ mój urósł jeszcze tego
wieczoru. Odeśle mi swoje wiersze w puszce, która (chcesz się
założyć?) będzie ogromnie bogata i ogromnie w złym
smaku. Każę memu lekarzowi trzymać w niej środki
czyszczące. Ja uczyniłem to i dlatego jeszcze, że Tygellinus
widząc, jak takie rzeczy się udają, zechce mnie niechybnie
naśladować, i wyobrażam sobie, co się stanie, skoro ruszy
konceptem. To będzie, jak gdyby pirenejski niedźwiedź
chciał chodzić po linie. Będę się śmiał jak
Demokryt. Gdybym koniecznie chciał, potrafiłbym może zgubić
Tygellina i zostać na jego miejscu prefektem pretorianów.
Wówczas miałbym w ręku samego Ahenobarba. Ale się
lenię... Wolę od biedy takie życie, jakie prowadzę, i nawet
wiersze cezara.
- Co za
zręczność, która nawet z nagany potrafi zrobić
pochlebstwo! Ale czy istotnie te wiersze są tak złe? Ja się na tym nie
znam.
- Nie są
gorsze od innych. Lukan ma w jednym palcu więcej talentu, ale i w
Miedzianobrodym coś jest. Jest przede wszystkim niezmierne
zamiłowanie do poezji i muzyki. Za dwa dni mamy być u niego, by
wysłuchać muzyki do hymnu na cześć Afrodyty, który
dziś lub jutro skończy. Będziemy, w małym
kółku. Tylko ja, ty, Tuliusz Senecjo i młody Nerwa. A co do
wierszy, to, com ci mówił, że używam ich po uczcie, tak
jak Witeliusz używa pióra flaminga, to nieprawda!... Bywają
czasem wymowne. Słowa Hekuby są wzruszające... Skarży
się ona na męki porodu i Nero umiał znaleźć
szczęśliwe wyrażenia, może dlatego, że sam rodzi w
męce każdy wiersz... Czasem mi go żal. Na Polluksa! Co to za dziwna
mieszanina! Kaliguli brakło piątej klepki, ale nie był jednak
takim dziwotworem.
- Kto
przewidzi, dokąd może zajść szaleństwo Ahenobarba? -
rzekł Winicjusz.
- Nikt
zgoła. Mogą się jeszcze zdarzyć rzeczy takie, że
ludziom przez wieki całe będą na myśl o nich
powstawały włosy na głowie. Ale to właśnie jest
ciekawe, jest zajmujące i chociaż nudzę się nieraz, jak
Jowisz Ammoński na pustyni, myślę, że pod innym cezarem
nudziłbym się jeszcze setniej. Twój Judejczyk Paweł jest
wymowny, to mu przyznaję, i jeśli podobni ludzie będą
opowiadali tę naukę, nasi bogowie muszą się strzec nie
żartem, by z czasem nie pójść na strych. Prawda, że
gdyby na przykład cezar był chrześcijaninem, wszyscy
czulibyśmy się bezpieczniejsi. Ale twój prorok z Tarsu,
stosując swoje dowody do mnie, nie pomyślał; widzisz, że
dla mnie ta niepewność stanowi ponętę życia. Kto nie
gra w kości, nie przegra mienia, a jednak ludzie w kości
grywają. Jest w tym jakaś rozkosz i jakieś zapomnienie.
Znałem synów rycerzy i senatorów, którzy dobrowolnie
zostali gladiatorami. Ja, mówisz, igram z życiem., i tak jest, ale
czynię to, bo mnie to bawi, zaś wasze cnoty chrześcijańskie
znudziłyby mnie, jak rozprawy Seneki, w jeden dzień. Dlatego wymowa
Pawła poszła na marne. On powinien rozumieć, że tacy
ludzie, jak ja, nie przyjmą tej nauki nigdy. Ty co innego! Z twoim
usposobieniem mogłeś albo nienawidzieć imienia
chrześcijanina jak zarazy, albo nim zostać. Ja przyznaję im
słuszność, ziewając. Szalejem, dążym do
przepaści, coś nieznanego idzie ku nam z przyszłości,
coś się załamuje pod nami, coś umrze obok nas, zgoda! Ale
umrzeć potrafimy, a tymczasem nie chce się nam obarczać
życia i służyć śmierci wpierw, nim nas zabierze. Życie istnieje dla
siebie samego, nie dla niej.
- A mnie ciebie
żal, Petroniuszu.
- Nie
żałuj mnie więcej niż ja sam siebie. Dawniej było ci
między nami nieźle i wojując w Armenii, tęskniłeś
za Rzymem.
- I teraz
tęsknię za Rzymem.
- Tak!
boś pokochał chrześcijańską westalkę,
która siedzi na Zatybrzu. Ani się temu dziwię, ani ci to
naganiam. Dziwię się więcej temu, że mimo tej nauki, o
której mówisz, iż jest morzem szczęścia, i mimo
tej miłości, która ma być wkrótce
uwieńczoną, smutek nie schodzi z twojej twarzy. Pomponia Grecyna jest
wiecznie smutna, ty od czasu, jak zostałeś chrześcijaninem,
przestałeś się uśmiechać. Nie wmawiajże we mnie,
że to jest wesoła nauka! Z Rzymu wróciłeś jeszcze
smutniejszy. Jeśli wy się tak po chrześcijańsku kochacie,
na jasne kędziory Bakcha! nie pójdę waszym śladem.
- To jest
co innego - odpowiedział Winicjusz. -Ja ci przysięgam nie na
kędziory Bakcha, ale na duszę ojca mego, że nigdy za dawnych
czasów nie doznałem nawet przedsmaku takiego szczęścia,
jakim oddycham dzisiaj. Ale tęsknię niezmiernie i co dziwniejsza, gdy
jestem od Ligii daleko, zdaje mi się, że wisi nad nią
jakieś niebezpieczeństwo. Nie wiem jakie i nie wiem, skądby
przyjść mogło, ale przeczuwam je tak, jak się przeczuwa
burzę.
- Za dwa
dni podejmuję się wyrobić dla ciebie pozwolenie opuszczenia
Ancjum na tak długo, jak zechcesz, Poppea jakaś spokojniejsza i, o
ile wiem, nic od niej nie grozi ni tobie, ni Ligii.
-
Dziś, jeszcze pytała mnie, com czynił w Rzymie, choć wyjazd
mój był tajemnicą.
- Być
mole, że kazała cię szpiegować. Teraz jednak i ona musi
się ze mną liczyć.
Winicjusz
zatrzymał się i rzekł:
- Paweł mówił, że
Bóg czasem przestrzega, ale we wróżby wierzyć nie
dozwala, więc bronię się przeciw tej wierze i nie mogę
się obronić. Powiem ci, co się zdarzyło, by zrzucić
ciężar z serca. Siedzieliśmy z Ligią obok siebie w noc tak
pogodną jak dzisiejsza i układaliśmy sobie przyszłe
życie. Nie umiem ci powiedzieć, jak byliśmy szczęśliwi
i spokojni. A wtem poczęły ryczeć lwy. Rzecz to w Rzymie
zwykła, a jednak od tej chwili nie mam spokoju. Wydaje mi się,
że była w tym jakby groźba, jakby zapowiedź
nieszczęścia... Wiesz, że trwoga nie chwyta mnie łatwo, ale
wówczas zrobiło się coś takiego, że trwoga
napełniła całą ciemność nocy. Tak to
przyszło dziwnie i niespodzianie, że teraz ciągle mam w uszach
te odgłosy i ciągły niepokój w sercu, jakby Ligia
potrzebowała mojej obrony od czegoś strasznego... choćby od tych
samych lwów. I męczę się. Uzyskajże dla mnie pozwolenie
wyjazdu, bo inaczej wyjadę bez pozwolenia. Nie mogę tu siedzieć,
powtarzam ci, nie mogę!
Petroniusz począł się
śmiać.
- Jeszcze też do tego nie przyszło
- rzekł - by synowie mężów konsularnych lub ich żony
były oddawane lwom na arach. Może was spotkać każda inna
śmierć, ale nie taka. Kto wie zresztą, czy to były lwy, bo
tury germańskie wcale nie gorzej od nich ryczą. Co do mnie,
drwię z wróżb i losów. Wczoraj noc była ciepła
i widziałem gwiazdy spadające jak deszcz. Niejednemu czyni się
niemiło na taki widok, ale ja pomyślałem sobie: jeśli
między nimi jest i moja, to mi przynajmniej towarzystwa nie zbraknie!...
Po czym umilkł na chwilę i.
pomyślawszy rzekł:
- Zresztą, widzisz, jeśli wasz
Chrystus zmartwychwstał, to może i was oboje obronić od
śmierci.
- Może - odpowiedział Winicjusz
spoglądając na nabite gwiazdami niebo.
|