Miasto płonęło ciągle.
Wielki Cyrk zapadł w gruzy, potem zaś w dzielnicach, które
pierwsze zaczęły płonąć, zapadały całe
zaułki i ulice. Po każdym takim upadku słupy płomienia
wzbijały się przez chwilę aż pod niebo. Wiatr zmieniał
się i wiał teraz z niezmierną siłą od strony morza,
niosąc na Caelius, na Esquilinus i na Viminalis fale ognia, głowni i
węgli. Pomyślano już jednak o ratunku. Z rozkazu Tygellina,
który trzeciego dnia nadbiegł z Ancjum, poczęto burzyć
domy na Eskwilinie, aby ogień trafiwszy na puste miejsca zgasł sam
przez się. Był to jednak czczy ratunek, przedsięwzięty dla
ocalenia resztek miasta, albowiem o ocaleniu tego, co już
płonęło, nie było co i myśleć. Należało
przy tym zapobiegać i dalszym następstwom klęski. Wraz z Rzymem
ginęły niezmierne bogactwa, ginęło całe mienie jego
mieszkańców, tak że wokół murów
koczowały teraz setki tysięcy samych nędzarzy. Drugiego już
dnia głód począł doskwierać tej ciżbie
ludzkiej, niezmierne bowiem zapasy żywności nagromadzone w
mieście gorzały, z nim razem, w powszechnym zaś zamęcie i
rozprzężeniu urzędów nikt dotąd nie
pomyślał, aby sprowadzić nowe. Dopiero po przybyciu Tygellina
poszły do Ostii odpowiednie rozkazy, ale tymczasem ludność
poczęła przybierać coraz groźniejszą postawę.
Dom przy Aqua Appia, w którym
tymczasowo zamieszkał Tygellinus, otaczały tłumy kobiet
krzycząc od rana do późnej nocy: "Chleba i dachu!"
Próżno pretorianie, sprowadzeni z wielkiego obozu
leżącego między Via Salaria a Nomentana, usiłowali
utrzymać jaki taki ład. Tu i owdzie stawiano im otwarcie zbrojny
opór, gdzie indziej bezbronne gromady wskazując na palące się
miasto wołały: "Mordujcie nas wobec tego ognia!" Złorzeczono
cezarowi, augustianom, pretoriańskim żołnierzom i wzburzenie
rosło z każdą godziną tak, że Tygellinus,
spoglądając nocą na tysiące ognisk rozłożonych
naokół miasta, mówił sobie, że to są ogniska
nieprzyjacielskich obozów. Z rozkazu jego sprowadzono prócz
mąki jak największą ilość gotowych chlebów,
które ściągnięto nie tylko z Ostii, ale ze wszystkich
miast i wsi okolicznych, lecz gdy pierwsze przesyłki nadeszły
nocą do Emporium, lud odbił główną bramę od
strony Awentynu i rozerwał w mgnieniu oka zapasy, powodując
straszliwe zamieszanie. Przy blasku łuny walczono o bochenki,
których mnóstwo wdeptano w ziemię. Mąka z porozrywanych
worów pokryła jakby śniegiem całą przestrzeń od
spichrzów aż do łuku Drususa i Germanika i rozruch trwał
dopóty, dopóki żołnierze nie obsadzili wszystkich
budynków i nie poczęli odpędzać tłumów za
pomocą strzał i pocisków.
Nigdy od czasu najścia Gallów pod
Brennusem nie spotkała Rzymu podobna klęska. Porównywano
też z rozpaczą oba te pożary. Ale wówczas ostał
się przynajmniej Kapitol. Obecnie i Kapitol otoczony był straszliwym
wieńcem ognia. Marmury nie paliły się wprawdzie płomieniem,
ale nocami, gdy wiatr na chwilę rozchylał płomienie, widać
było szeregi kolumn górnej świątyni Jowisza, rozpalone i
świecące różowo na kształt żarzących
się węgli. Wreszcie za czasów Brennusa Rzym posiadał
ludność karną, jednolitą, przywiązaną do miasta i
ołtarzy, obecnie zaś naokół murów płonącego
grodu koczowały tłumy różnojęzyczne,
złożone w większej części z niewolników i
wyzwoleńców, rozhukane, niesforne i gotowe pod naciskiem nędzy
zwrócić się przeciw władzy i miastu.
Lecz sam ogrom pożaru,
napełniając serca przerażeniem, obezwładniał do
pewnego stopnia tłuszczę. Za klęską dnia mogła
przyjść klęska głodu i chorób, albowiem na domiar
nieszczęścia nastały straszne lipcowe upały. Powietrzem,
rozpalonym od ognia i słońca, niepodobna było oddychać. Noc
nie tylko nie przynosiła ulgi, ale stawała się piekłem. W
dzień odkrywał się przerażający i złowrogi widok.
W środku olbrzymie miasto na wzgórzach, zmienione w huczący
wulkan, naokół zaś, aż do Gór Albańskich,
jedno nieprzejrzane koczowisko, złożone z bud, namiotów,
szałasów, wozów, taczek, noszy, kramów, ognisk, przesłonięte
dymem, kurzawą, oświecone rudymi promieniami słońca
przechodzącego przez pożogę, pełne gwaru, krzyków,
gróźb, nienawiści i strachu, potworny wyraj
mężczyzn, kobiet i dzieci. Wśród Kwirytów Grecy,
kudłate jasnookie ludy Północy, Afrowie i Azjaci;
wśród obywateli niewolnicy, wyzwoleńcy, gladiatorowie, kupcy,
rzemieślnicy, chłopi i żołnierze, prawdziwe morze ludzkie
oblewające wyspę ognia.
Rozmaite wieści poruszały tym
morzem jak wiatr prawdziwą falą. Były pomyślne i
niepomyślne. Opowiadano o niezmiernych zapasach zboża i odzieży,
które miały nadejść do Emporium i być rozdawane darmo.
Mówiono również, że z rozkazu cezara prowincje w Azji i
Afryce zostaną złupione ze wszystkich bogactw, skarb zaś,
zebrany tym sposobem, będzie rozdzielony między
mieszkańców Rzymu, tak aby każdy mógł sobie
wybudować dom własny. Lecz jednocześnie puszczano i takie
nowiny, że wody zostały w wodociągach zatrute i że Nero
chce zniszczyć miasto i wygubić co do nogi mieszkańców,
aby przenieść się do Grecji lub Egiptu i stamtąd
władać światem. Każda wieść rozbiegała
się z szybkością błyskawicy i każda znajdowała
wiarę wśród tłuszczy, powodując wybuchy nadziei albo
gniewu, strachu lub wściekłości. Wreszcie jakaś
gorączka opanowała te tysiące koczowników. Wiara
chrześcijan, iż koniec świata przez ogień jest bliski,
szerzyła się i między wyznawcami bogów z każdym dniem
coraz bardziej. Ludzie wpadali w odrętwienie lub szaleństwo.
Wśród obłoków, oświeconych przez łunę,
widziano bogów przypatrujących się zagubie ziemi i
wyciągano do nich ręce o litość lub przeklinano ich.
Tymczasem żołnierze, wspomagani
przez pewną liczbę mieszkańców, burzyli wciąż
domy na Eskwilinie, na Caelius, a także i na Zatybrzu, które
wskutek tego w znacznej części ocalało. Lecz w samym
mieście płonęły nieprzebrane skarby, nagromadzone przez
wieki zwycięstw, bezcenne dzieła sztuki, wspaniałe
świątynie i najdroższe pamiątki rzymskiej
przeszłości i rzymskiej sławy. Przewidywano, że z
całego miasta ocaleje zaledwie kilka położonych na krańcach
dzielnic i że setki tysięcy ludzi pozostanie bez dachu. Inni
rozszerzali jednakże wieść, że żołnierze
burzą domy nie dla zatamowania ognia, ale dlatego, aby nic nie
zostało z miasta. Tygellin błagał w każdym liście, by
cezar przyjechał i obecnością swą uspokoił zrozpaczony
lud. Lecz Nero ruszył się dopiero wówczas, gdy płomienie
ogarnęły "domus transitoria", i śpieszył
się, aby nie stracić chwili, w której pożoga doszła
do najwyższej potęgi.
|