Słowa Apostoła wlały
ufność w dusze chrześcijan. Koniec świata wydawał im
się zawsze bliskim, poczęli jednak wierzyć, że straszliwy
sąd nie nastąpi natychmiast i że przedtem jeszcze zobaczą
może koniec panowania Nerona, które uważali za panowanie
Antychrysta, i karę Boską na wołające o pomstę jego
zbrodnie. Pokrzepieni więc w sercach, poczęli rozchodzić
się po ukończeniu modłów z podziemia i wracać do
swych tymczasowych schronisk, a nawet i na Zatybrze, gdyż przyszły
wieści, że ogień, podłożony w kilkunastu miejscach,
zwrócił się wraz ze zmianą wiatru znów ku rzece i
strawiwszy tu i owdzie, co mógł strawić, przestał
się szerzyć.
Apostoł w towarzystwie Winicjusza i
idącego za nimi Chilona opuścił również podziemie.
Młody trybun nie śmiał mu przerywać modlitwy, więc
czas jakiś szedł w milczeniu, oczyma tylko błagając
litości i drżąc z niepokoju. Lecz wiele osób
przychodziło jeszcze całować ręce i kraj odzieży
Apostoła, matki wyciągały ku niemu dzieci, inni klękali w
ciemnym, długim przejściu i podnosząc w górę kaganki
prosili o błogosławieństwo; inni wreszcie, idąc w obok,
śpiewali, tak że nie było chwili sposobnej ni na zapytanie, ni
na odpowiedź. Tak było i w wąwozie. Dopiero gdy wyszli na
wolniejszą przestrzeń, z której widać już było
płonące miasto, Apostoł,
przeżegnawszy je trzykrotnie,
zwrócił się do Winicjusza i rzekł:
- Nie trwóż się. Blisko
stąd jest chata fossora, w której znajdziemy Ligię z Linusem i
z wiernym jej sługą. Chrystus, który ci ją
przeznaczył, zachował ją dla ciebie.
A Winicjusz zachwiał się i wsparł
ręką o skałę. Droga z Ancjum, wypadki pod murami,
poszukiwanie Ligii wśród gorących dymów,
bezsenność i straszny niepokój o nią wyczerpały jego
siły, a reszty ich pozbawiła go wiadomość, że ta
najdroższa mu w świecie głowa jest blisko i że za
chwilę ją ujrzy. Ogarnęło go nagle osłabienie tak
wielkie, że osunął się do nóg Apostola i
objąwszy jego kolana pozostał tak, nie mogąc słowa
przemówić.
Apostoł zaś broniąc się
od podzięki i czci rzekł: - Nie mnie, nie mnie, lecz Chrystusowi!
- Co za walne bóstwo! - ozwał
się z tyłu głos Chilona. - Ale nie wiem, co mam czynić z
mułami, które tu czekają opodal.
- Wstań i pójdź ze mną
- rzekł Piotr biorąc za rękę młodego człowieka.
Winicjusz wstał. Przy świetle
łuny widać było łzy ściekające mu po
pobladłej ze wzruszenia twarzy. Usta trzęsły się mu, jakby
się modlił.
- Pójdźmy - rzekł.
Lecz Chilon znów
powtórzył:
- Panie,
co mam robić z mułami, które czekają? Może by ten
godny prorok wolał jechać niż iść. Winicjusz sam nie
wiedział, co odpowiedzieć, lecz usłyszawszy od Piotra, że
chata kopacza leży tuż, odrzekł:
-
Odprowadź muły do Makryna.
- Wybacz,
panie, że ci przypomnę dom w Amerioli.
Wobec tego
okropnego pożaru łatwo zapomnieć o rzeczy tak drobnej.
-
Dostaniesz go.
- O wnuku
Numy Pompiliusza, byłem zawsze pewny, ale teraz, gdy obietnicę
usłyszał i ten wielkoduszny Apostoł, nie przypominam ci nawet
tego, że przyrzekłeś mi i winnicę. Pax vobiscum. Ja
cię odnajdę, panie. Pax vobiscum.
Oni
zaś odpowiedzieli: - I z tobą.
Po czym
zawrócili obaj na prawo ku wzgórzom. Po drodze Winicjusz rzekł:
- Panie! Obmyj
mnie wodą chrztu, abym mógł się nazwać prawdziwym
wyznawcą Chrystusa, gdyż miłuję Go ze wszystkich sił
duszy mojej. Obmyj mnie prędko, bom w sercu już gotów. I co mi
przykaże, to uczynię, ale ty mi powiedz, co bym mógł
nadto uczynić.
- Miłuj
ludzi jak braci swoich - odpowiedział Apostoł - bo tylko
miłością możesz Mu służyć.
- Tak! Ja
to już rozumiem i czuję. Dzieckiem będąc wierzyłem w
bogów rzymskich, alem ich nie kochał, a tego Jedynego kocham tak,
że oddałbym za Niego z radością życie.
I
począł patrzeć w niebo, powtarzając z uniesieniem: - Bo On
jeden jest! Bo On jeden dobry i miłosierny! Więc niechby nie tylko
ginęło to miasto, ale świat cały, Jemu jednemu
będę świadczył i Jego wyznawał!
- A On
będzie błogosławił tobie i twemu domowi -
zakończył Apostoł.
Tymczasem
skręcili w inny wąwóz, na którego końcu widać
było mdłe światełko. Piotr ukazał na nie
ręką i rzekł:
- Oto
chata kopacza, który dał nam schronienie, gdy wróciwszy z
chorym Linusem z Ostrianum, nie mogliśmy się przedostać na
Zatybrze.
Po chwili
doszli. Chata była raczej jaskinią wydrążoną w
załomie góry, którą od zewnątrz zamknięto
ścianą ulepianą z gliny i trzcin. Drzwi były
zamknięte, ale przez otwór, który zastępował okno,
widać było oświecone ogniskiem wnętrze.
Jakaś
ciemna, olbrzymia postać podniosła się na spotkanie
przybyłych i poczęła pytać:
- Kto
jesteście?
-
Słudzy Chrystusa - odrzekł Piotr. - Pokój z tobą,
Ursusie.
Ursus
pochylił się do nóg Apostoła, po czym poznawszy
Winicjusza chwycił w kostce jego rękę i podniósł
ją do ust.
- I ty,
panie? - rzekł. - Błogosławione niech będzie imię
Baranka za radość, jaką sprawisz Kallinie. To rzekłszy
otworzył drzwi i weszli. Chory Linus leżał na pęku
słomy z twarzą wychudłą i żółtym jak
kość słoniowa czołem. Obok ogniska siedziała Ligia
trzymając w ręku pęczek małych ryb, nanizanych na sznurek i
przeznaczonych widocznie na wieczerzę.
Zajęta
zdejmowaniem ryb ze sznurka i w przekonaniu, że to wchodzi Ursus, nie
podniosła wcale oczu. Lecz Winicjusz zbliżył się i wymówiwszy
jej imię wyciągnął ku niej ręce. Wówczas
podniosła się szybko: błyskawica zdumienia i radości
przemknęła po jej twarzy i bez słowa, jak dziecko, które
po dniach trwogi i klęski odzyskuje ojca lub matkę, rzuciła
się w jego otwarte ramiona.
On
zaś objął ją i czas jakiś przyciskał do piersi,
również z takim uniesieniem, jakby cudownie uratowaną.
Więc następnie rozplótłszy ramiona wziął w
ręce jej skronie, całował czoło, oczy, i znów
ją obejmował, powtarzał jej imię, potem schylał
się do jej kolan i do dłoni, witał ją, wielbił,
czcił. Radość jego nie miała wprost granic, jak jego
miłość i szczęście.
Wreszcie
począł jej opowiadać, jak przyleciał z Ancjum, jak
szukał jej pod murami i wśród dymów, w domu Linusa, ile
się namartwił i natrwożył, i ile wycierpiał, zanim
Apostoł wskazał mu jej schronienie.
- Lecz
teraz - mówił - gdym cię odnalazł, ja cię tu nie
zostawię wobec tego ognia i rozszalałych tłumów. Ludzie
tu mordują się pod murami, burzą się i łupią
niewolnicy. Bóg jeden wie, jakie jeszcze klęski mogą spaść
na Rzym. Ale ja ocalę ciebie i was wszystkich. O droga moja!... Czy
chcecie jechać ze mną do Ancjum? Tam siądziemy na statek i
popłyniemy do Sycylii. Ziemie moje to wasze ziemie, domy moje to wasze
domy. Słuchaj mnie! W Sycylii odnajdziesz Aulosów, wrócę
cię Pomponii i wezmę cię potem z jej rąk. Wszak ty, o carissima,
nie lękasz się już mnie więcej. Chrzest jeszcze mnie nie
obmył, ale o to zapytaj Piotra, czym mu przed chwilą, idąc do
ciebie, nie rzekł, że chcę być prawdziwym wyznawcą
Chrystusa, i czym go nie prosił, by mnie ochrzcił, choćby w tej
chacie fossara. Zaufaj mi i zaufajcie mi wszyscy.
Ligia
słuchała z rozjaśnioną twarzą tych słów.
Wszyscy tu, przedtem z powodu prześladowań ze strony
Żydów, a obecnie z powodu pożaru i zamętu wywołanego
przez klęskę, żyli istotnie w ciągłej niepewności
i trwodze. Wyjazd do spokojnej Sycylii położyłby koniec
wszystkim niepokojom, a zarazem otworzył nową epokę
szczęścia w ich życiu. Gdyby Winicjusz chciał przy tym
zabrać tylko samą Ligię, zapewne oparłaby się pokusie
nie chcąc porzucać Piotra Apostoła i Linusa, ale Winicjusz
mówił przecie im: "Jedźcie ze mną! Ziemie moje to
wasze ziemie, domy moje to wasze domy!"
Więc
pochyliwszy się do jego ręki, by ją ucałować na znak
posłuszeństwa, rzekła:
- Twoje
ognisko moim.
Po czym
zawstydzona, że wymówiła słowa, które wedle
rzymskiego zwyczaju powtarzały tylko oblubienice przy ślubie,
oblała się rumieńcem i stała w blasku ognia, ze
spuszczoną głową, niepewna, czy jej nie wezmą ich za
złe.
Lecz we
wzroku Winicjusza malowało się tylko bezgraniczne uwielbienie.
Zwrócił się następnie do Piotra i począł
znów mówić:
- Rzym
płonie z rozkazu cezara. Już w Ancjum skarżył się,
że nie widział nigdy wielkiej pożogi. Ale jeśli nie
cofnął się przed taką zbrodnią, pomyślcie, co
się jeszcze stać może. Kto wie, czy ściągnąwszy
wojska nie każe wymordować mieszkańców. Kto wie, jakie
nastąpią proskrypcje, kto wie, czy po klęsce pożaru nie
nastąpi klęska wojny domowej, mordów i głodu?
Chrońcie się więc i chrońmy Ligię. Tam przeczekacie
burzę w spokoju, a gdy przeminie, wrócicie znowu siać ziarno
wasze.
Na
zewnątrz, od strony Ager Vaticanus, jakby na potwierdzenie obaw Winicjusza
ozwały się jakieś odległe krzyki, pełne
wściekłości i przerażenia. W tej chwili nadszedł
także kamieniarz, właściciel chaty, i zamknąwszy
pośpiesznie drzwi zawołał:
- Ludzie
mordują się koło cyrku Nerona. Niewolnicy i gladiatorowie
uderzyli na obywateli.
-
Słyszycie? - rzekł Winicjusz.
-
Dopełnia się miara - rzekł Apostoł - i klęski
będą jako morze nieprzebrane.
Po czym zwrócił
się do Winicjusza i wskazując na Ligię rzekł:
- Weź
tę dzieweczkę, którą ci Bóg przeznaczył, i
ocal ją, a Linus, który jest chory, i Ursus niechaj odjadą z
wami.
Lecz
Winicjusz, który pokochał Apostoła całą
siłą swej niepohamowanej duszy, zawołał:
- Przysięgam
ci, nauczycielu, iż cię tu nie zostawię na zgubę.
- I
pobłogosławi cię Pan za twoją chęć - odrzekł
Apostoł - ale zali nie słyszałeś, że Chrystus
trzykroć powtórzył mi nad jeziorem: "Paś baranki
moje!" Winicjusz umilkł.
-
Więc jeśli ty, któremu nikt nie powierzył pieczy nade
mną, mówisz, że mnie tu nie zostawisz na zgubę,
jakże chcesz, abym ja odbieżał trzody mojej w dniu klęski?
Gdy była burza na jeziorze i gdyśmy się trwożyli w sercach,
On nie opuścił nas, jakoż więc ja, sługa, nie mam
iść za przykładem Pana mojego?
Wtem Linus
podniósł swą wychudłą twarz i zapytał: - A
jakoż ja, namiestniku Pański, nie mam iść za
przykładem twoim?
Winicjusz
począł wodzić ręką po głowie, jakby walczył
ze sobą lub bił się z myślami, po czym chwyciwszy
Ligię za rękę rzekł głosem, w którym
drgała energia rzymskiego żołnierza:
- Słuchajcie mnie, Piotrze, Linusie i
ty, Ligio! Mówiłem, co mi nakazał mój ludzki rozum, ale
wy macie inny, który nie własnego bezpieczeństwa patrzy, jeno
przykazań Zbawiciela. Tak! Jam tego nie rozumiał i
zbłądziłem, bo z oczu moich nie zdjęte jeszcze bielmo i
dawna natura odzywa się we mnie. Ale że miłuję Chrystusa i
chcę być Jego sługą, przeto, choć mi tu o coś więcej
niż o własną głowę chodzi, klękam oto przed wami
i przysięgam, że i ja spełnię przykazanie miłości
i nie opuszczę braci moich w dniu klęski.
To rzekłszy klęknął i
nagle ogarnęło go uniesienie: oczy i ręce wzniósł w
górę i począł wołać:
- Zali rozumiem Cię już, o Chryste?
Zalim Cię godzien?
Ręce drżały mu, oczy
rozbłysły łzami, ciałem wstrząsał dreszcz wiary i
miłości, Piotr zaś Apostoł wziął glinianą
amforę z wodą i zbliżywszy się do niego, rzekł
uroczyście:
- Oto
cię chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha, amen! Wówczas
uniesienie religijne ogarnęło wszystkich obecnych. Zdało im
się, że izba napełnia się jakimś światłem
nadziemskim, że słyszą jakąś nadziemską
muzykę, że skała jaskini otwiera się nad ich głowami,
że z nieba spływają roje aniołów, a hen, w
górze, widać krzyż i przebite ręce
błogosławiące.
Tymczasem
zewnątrz rozlegały się krzyki walczących ludzi i huk
płomieni gorzejącego miasta.
|