Obozowiska ludzkie rozłożyły
się we wspaniałych ogrodach cezara, dawnych Domicji i Agrypiny, na
polu Marsowym, w ogrodach Pompejusza, Salustiusza i Mecenasa. Pozajmowano
portyki, budynki przeznaczone na grę w piłkę, rozkoszne domy
letnie i szopy zbudowane dla zwie-rząt. Pawie, flamingi,
łabędzie i strusie, gazele i antylopy z Afryki, jelenie i sarny,
służące za ozdobę ogrodów, poszły pod
nóż tłuszczy. Żywność poczęto
sprowadzać z Ostii tak obficie, że po tratwach i
różnorodnych statkach można było przechodzić z
jednej strony Tybru na drugą, jak po moście. Rozdawano zboże po
niesłychanie niskiej cenie trzech sestercyj, a uboższym całkiem
darmo. Sciągnięto niezmierne zapasy wina, oliwy i kasztanów; z
gór przypędzano codziennie stada wołów i owiec.
Nędzarze, kryjący się przed pożarem w zaułkach Subury
i przymierający w zwykłych czasach głodem, żyli obecnie lepiej
niż poprzednio. Groźba głodu została stanowczo
usuniętą, natomiast trudniej było zapobiec rozbojom,
grabieży i nadużyciom. Koczujące życie zapewniało
bezkarność rzezimieszkom, tym bardziej że głosili się
wielbicielami cezara i nie żałowali mu oklasków, gdziekolwiek
się ukazał. Gdy przy tym urzędy siłą rzeczy były
zawieszone, a zarazem brakło na miejscu i dostatecznej siły zbrojnej,
która mogłaby swawoli zapobiegać, w mieście,
zamieszkałym przez męty całego ówczesnego świata,
działy się rzeczy przechodzące wyobraźnię ludzką.
Co noc
zdarzały się bitwy, morderstwa, porywania kobiet i pacholąt.
Przy Porta Mugionis, gdzie był postój dla przypędzanych z
Kampanii stad, przychodziło do walk, w których ginęły
setki ludzi: Co rano brzegi Tybru roiły się od utopionych ciał,
których nikt nie grzebał, a które gnijąc szybko wskutek
upałów, zwiększonych jeszcze pożarem,
napełniały powietrze smrodliwymi wyziewami. W obozowiskach
wszczęły się choroby i lękliwsi przewidywali wielką
zarazę.
A miasto
płonęło ciągle. Szóstego dopiero dnia pożar
trafiwszy na puste przestrzenie Eskwilinu, na których zburzono
umyślnie ogromną ilość domów, począł
słabnąć. Lecz stosy gorejącego węgla
świeciły jeszcze tak mocno, że lud nie chciał wierzyć,
by to był już koniec klęski. Jakoż siódmej nocy
pożar wybuchnął z nową siłą w budynkach
Tygellina, dla braku jednak strawy trwał już krótko. Tylko
przepalone domy zapadały się jeszcze tu i owdzie, wyrzucając w
górę węże płomieni i słupy skier. Lecz z wolna
żarzące się w głębi zgliszcza poczęły
czernieć po wierzchu. Niebo po zachodzie słońca przestało
świecić krwawą łuną i tylko podczas nocy na
rozległym czarnym pustkowiu skakały błękitne języki,
wydobywające się ze stosów węgla.
Z
czternastu dzielnic Rzymu pozostały zaledwie cztery, licząc w to i
Zatybrze, resztę pożarły płomienie. Gdy wreszcie
spopielały stosy węgla, widać było, począwszy od Tybru
aż do Eskwilinu, ogromną przestrzeń siwą, smutną,
umarłą, na której sterczały szeregi kominów na
kształt kolumn grobowych na cmentarzu. Między tymi kolumnami
snuły się we dnie posępne gromady ludzi, poszukujących to
drogich rzeczy, to kości drogich osób. Nocami psy wyły na
popieliskach i zgliszczach dawnych domów.
Cała
hojność i pomoc, jaką cezar okazał ludowi, nie
powstrzymała złorzeczeń i wzburzenia. Zadowolony był tylko
tłum rzezimieszków, złodziei i bezdomnych nędzarzy,
który mógł do woli jeść, pić i rabować.
Ale ludzie, którzy potracili najbliższe istoty i mienie, nie dali
się zjednać ni otwarciem ogrodów, ni rozdawnictwem zboża,
ni obietnicą igrzysk i darów. Nieszczęście było zbyt
wielkie i zbyt niesłychane. Innych, w których tliła się
jeszcze jakaś iskra miłości do miasta-ojczyzny, przywodziła
do rozpaczy wieść, że stara nazwa "Roma" ma
zniknąć z powierzchni ziemi i że cezar ma zamiar
wznieść z popiołów nowe miasto pod nazwą Neropolis.
Fala niechęci wzbierała i rosła z dniem każdym i mimo
pochlebstw augustianów, mimo kłamstw Tygellina Nero, wrażliwy,
jak żaden z poprzednich cezarów, na łaskę
tłumów, z trwogą rozmyślał, że w głuchej
walce na śmierć i życie, jaką prowadził z.
patrycjuszami i senatem, może mu zbraknąć podpory. Sami augustianie
niemniej byli zaniepokojeni, gdyż każde jutro mogło im
przynieść zagładę. Tygellin zamyślał o
sprowadzeniu kilku legij z Azji Mniejszej; Watyniusz, który
śmiał się nawet wówczas, gdy go policzkowano,
stracił humor; Witeliusz stracił apetyt.
Inni
naradzali się między sobą, jak odwrócić
niebezpieczeństwo, nikomu bowiem nie było tajnym, że gdyby jaki
wybuch zmiótł cezara, to z wyjątkiem może Petroniusza ani
jeden z augustianów nie uszedłby z życiem. Ich to przecie
wpływom przypisywano szaleństwa Nerona, ich podszeptom wszystkie
zbrodnie, jakie spełnił. Nienawiść przeciw nim była
niemal silniejsza niż przeciw niemu.
Poczęli
więc wysilać głowy, jakby zrzucić z siebie
odpowiedzialność za spalenie miasta. Ale chcąc ją
zrzucić z siebie należało oczyścić od
posądzeń i cezara, inaczej bowiem nikt by nie uwierzył, że
nie byli sprawcami klęski. Tygellin naradzał się w tym celu z
Domicjuszem Afrem, a nawet i z Seneką, chociaż go nienawidził.
Poppea rozumiejąc również, że zguba Nerona byłaby
wyrokiem i na nią, zasięgała zdania swych powierników i
kapłanów hebrajskich, przypuszczano bowiem powszechnie, że od
lat kilku wyznawała wiarę w Jehowę. Nero wynajdował sposoby
na swoją rękę, często straszne, częściej jeszcze
błazeńskie, i na przemian to wpadał w strach, to bawił
się jak dziecko, przede wszystkim jednak wyrzekał.
Pewnego
razu w ocalonym z pożaru domu Tyberiusza trwała długa i
bezskuteczna narada. Petroniusz był zdania, żeby poniechawszy
kłopotów jechać do Grecji, a następnie do Egiptu i Azji
Mniejszej. Podróż była przecie zamierzona od dawna, po co
więc ją odkładać, gdy w Rzymie i smutno, i niebezpiecznie.
Cezar
przyjął radę z zapałem, lecz Seneka pomyślawszy
chwilę rzekł:
-
Pojechać łatwo, ale wrócić byłoby potem trudniej. -
Na Herakla! - odpowiedział Petroniusz. - Wrócić można by
na czele legij azjatyckich.
- Tak
uczynię! - zawołał Nero.
Ale
Tygellinus począł się sprzeciwiać. Nie umiał sam nic
wynaleźć i gdyby pomysł Petroniusza przyszedł mu do
głowy, ogłosiłby go niewątpliwie jako zbawczy,
chodziło mu jednak o to, by Petroniusz nie okazał się
powtórnie jedynym człowiekiem, który w ciężkich
chwilach potrafi wszystko i wszystkich ocalić.
-
Słuchaj mnie, boski! - rzekł - rada jest zgubna! Zanim dojedziesz do
Ostii, rozpocznie się wojna domowa; kto wie, czy kto z żyjących
jeszcze pobocznych potomków boskiego Augusta nie ogłosi się
cezarem, a wówczas co uczynimy, jeśli legie staną po jego
stronie?
- Uczynimy
to - odrzekł Nero - iż przedtem postaramy się, aby zbrakło
potomków Augusta. Niewielu już ich jest, więc uwolnić
się od nich łatwo.
-
Uczynić to można, ale czy tylko o nich chodzi? Ludzie moi, nie
dawniej jak wczoraj, słyszeli w tłumie, że cezarem powinien
być taki mąż jak Trazeasz.
Nero
przygryzł wargi. Po chwili jednak wzniósł oczy w
górę i rzekł:
-
Nienasyceni i niewdzięczni. Mają dość zboża i
węgli, na których mogą piec placki, czegóż
chcą więcej? Na to Tygellinus rzekł:
- Zemsty.
Nastało
milczenie. Nagle cezar wstał, podniósł rękę do
góry i począł deklamować:
Serca
zemsty wołają, a zemsta ofiary.
Po czym
zapomniawszy o wszystkim, zawołał z rozjaśnioną
twarzą:
- Niech mi
podadzą tabliczki i styl, abym ten wiersz zapisał. Nigdy Lukan nie
ułożył podobnego. Czyście uważali, żem
znalazł go w mgnieniu oka?
- O,
niezrównany! - ozwało się kilka głosów. Nero zapisał
wiersz i rzekł:
- Tak!
Zemsta chce ofiary.
Po czym
powiódł wzrokiem po otaczających:
- A gdyby
puścić wieść, że to Watyniusz kazał podpalić
miasto, i poświęcić go gniewowi ludu?
- O boski!
Kimże ja jestem? - zawołał Watyniusz. - Prawda! Trzeba
kogoś większego od ciebie... Witeliusza?...
Witeliusz
pobladł, lecz począł się śmiać.
-
Mój tłuszcz - odrzekł - mógłby chyba na nowo
rozniecić pożar.
Ale Nero
miał co innego na myśli, szukał bowiem w duszy ofiary,
która by naprawdę mogła zaspokoić gniew ludu, i znalazł
ją.
-
Tygellinie - rzekł po chwili - ty spaliłeś Rzym! Po
zgromadzonych przebiegł dreszcz. Zrozumieli, że cezar tym razem
przestał żartować i że nadchodzi chwila brzemienna w
wypadki.
A twarz
Tygellina skurczyła się jak paszcza psa gotowego kąsać.
- Spaliłem
Rzym z twego rozkazu - rzekł.
I poczęli
patrzeć na siebie jak dwa demony. Nastała taka cisza, że
słychać było brzęk much przelatujących przez atrium.
- Tygellinie -
ozwał się Nero - czy ty mnie kochasz?
- Ty wiesz,
panie.
-
Poświęć się dla mnie!
- Boski cezarze
- odrzekł Tygellinus - czemu mi podajesz, słodki napój,
którego mi nie wolno do ust podnieść? Lud szemrze i burzy się,
czy chcesz, by poczęli burzyć się i pretorianie?
Poczucie
grozy ścisnęło serca obecnych. Tygellinus był prefektem
pretorii i słowa jego miały wprost znaczenie groźby. Sam Nero
zrozumiał to i twarz jego oblekła się bladością.
Wtm
wyszedł Epafrodyt, wyzwoleniec cezara, z oznajmieniem, że boska
Augusta życzy sobie widzieć Tygellina, albowiem ma u siebie ludzi,
których prefekt powinien wysłuchać.
Tygellin
skłonił się cezarowi i wyszedł z twarzą spokojną
i pogardliwą. Oto, gdy chciano go uderzyć, pokazał zęby;
dał do zrozumienia, kim jest, i znając tchórzostwo Nerona
był pewien, że ów władca świata nigdy nie
poważy się podnieść przeciw niemu ręki.
Nero
zaś siedział przez chwilę w milczeniu, lecz widząc, że
obecni oczekują od niego jakiegoś słowa, rzekł: -
Wyhodowałem węża na łonie.
Petroniusz
wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że takiemu
wężowi nietrudno urwać głowę.
- Co powiesz?
Mów, radź! - zawołał Nero ujrzawszy jego ruch. - Tobie
jednemu ufam, bo ty masz więcej rozumu od nich wszystkich i kochasz mnie!
Petroniusz
miał już na ustach: "Mianuj mnie prefektem pretorii, a ja wydam
ludowi Tygellina i uspokoję w jednym dniu miasto." Lecz wrodzone mu
lenistwo przemogło. Być prefektem znaczyło właściwie
dźwigać na barkach osobę cezara i tysiące spraw
publicznych. I po co mu ten trud? Zali nie lepiej czytywać w rozkosznej bibliotece
wiersze, oglądać wazy i posągi lub trzymając na łonie
boskie ciało Eunice przebierać palcami w jej złotych
włosach i schylać usta do jej koralowych ust.
Więc
rzekł:
- Ja
radzę jechać do Achai.
- Ach -
odpowiedział Nero - czekałem od ciebie czegoś więcej. Senat
mnie nienawidzi. Gdy wyjadę, któż mi zaręczy, czy nie
zbuntują się przeciw mnie i nie ogłoszą kogo innego
cezarem? Lud był mi dawniej wierny, ale dziś pójdzie za
nimi... Na
Hades! Gdyby ten senat i ten lud miał jedną głowę!...
- Pozwól
powiedzieć sobie, o boski, że chcąc zachować Rzym trzeba
zachować choć kilku Rzymian -rzekł z uśmiechem Petroniusz.
Lecz Nero
począł narzekać:
- Co mi po
Rzymie i Rzymianach! Słuchano by mnie w Acchai. Tu otacza mnie tylko
zdrada. Wszyscy mnie opuszczają! I wy gotowiście mnie zdradzić!
Wiem to, wiem!... Wy ani pomyślicie, co powiedzą o was potomne wieki,
gdy opuścicie takiego artystę jak ja.
Tu nagle
uderzył się w czoło i zawołał:
- Prawda!...
Wśród tych trosk zapominam i ja, kim jestem.
To rzekłszy
zwrócił się do Petroniusza z twarzą całkiem już
rozjaśnioną.
- Petroniuszu -
rzekł - lud szemrze, ale gdybym wziął lutnię i wyszedł
z nią na pole Marsowe, gdybym zaśpiewał mu tę
pieśń, którą śpiewałem wam w czasie
pożaru, czy sądzisz, że nie wzruszyłbym go mym
śpiewem, jak niegdyś Orfeusz wzruszał dzikie zwierzęta?
Na to Tuliusz
Senecjo, któremu pilno było wrócić do swoich niewolnic
przywiezionych z Ancjum i który niecierpliwił się od dawna,
rzekł:
- Bez
wątpienia, cezarze, gdyby ci pozwolili rozpocząć.
- Jedźmy do
Hellady! - zawołał z niechęcią Nero. Lecz w tej chwili
weszła Poppea, a za nią Tygellinus. Oczy obecnych
zwróciły się mimo woli ku niemu, nigdy bowiem żaden
tryumfator nie wjeżdżał z taką dumą na Kapitol, z
jaką on stanął przed cezarem.
Po czym
jął mówić z wolna i dobitnie, głosem, w
którym był jakby zgrzyt żelaza:
- Wysłuchaj
mnie, cezarze, albowiem mogę ci powiedzieć: znalazłem! Ludowi potrzeba
zemsty i ofiary, ale nie jednej, lecz setek i tysięcy. Zaliś ty kiedy
słyszał, panie, kto był Chrestos, ten przez Poncjusza
Piłata ukrzyżowan? I czy wiesz, kto są chrześcijanie? Zalim
ci nie mówił o ich zbrodniach i bezecnych obrzędach, o
przepowiedniach, iż ogień przyniesie koniec światu? Lud
nienawidzi ich i podejrzewa. Nikt ich nie widział w świątyniach,
albowiem bogów naszych poczytują za złe duchy; nie masz ich w
Stadium, bo pogardzają gonitwami. Nigdy dłonie żadnego
chrześcijanina nie uczciły cię oklaskiem. Nigdy żaden nie
uznał cię za boga. Nieprzyjaciółmi są rodu
ludzkiego, nieprzyjaciółmi miasta i twymi. Lud szemrze przeciw
tobie, ale nie tyś mi, cezarze, kazał spalić Rzym i nie ja go
spaliłem... Lud pragnie zemsty, niech ją ma. Lud pragnie krwi i igrzysk, niech je
ma. Lud podejrzewa ciebie, niech jego podejrzenia zwrócą się w
inną stronę.
Nero
słuchał z początku ze zdumieniem. Lecz w miarę
słów Tygellina aktorska twarz jego poczęła się
zmieniać i przybierać na przemian wyraz gniewu, żalu,
współczucia, oburzenia. Nagle powstał i zrzuciwszy z siebie
togę, która spłynęła mu do stóp, wyciągnął
obie ręce w górę i przez chwilę pozostał tak w
milczeniu.
Wreszcie
ozwał się głosem tragika:
- Zeusie,
Apollinie, Hero, Atene, Persefono i wy wszyscy nieśmiertelni bogowie,
czemuście nie przyszli nam w pomoc? Co to nieszczęsne miasto
uczyniło tym okrutnikom, że je tak nieludzko spalili?
-
Nieprzyjaciółmi są rodu ludzkiego i twymi - rzekła
Poppea.
A inni
poczęli wołać:
- Uczyń
sprawiedliwość! Ukarz podpalaczy! Sami bogowie chcą pomsty.
On zaś
siadł, spuścił głowę na piersi i znów
milczał, jakby niegodziwość, o której usłyszał,
ogłuszyła go. Lecz po chwili potrząsnął rękoma i
ozwał się:
- Jakież
kary i jakież męki godne są takiej zbrodni?... Ale bogi mnie
natchną i z pomocą potęg Tartaru dam biednemu ludowi memu takie
widowisko, że przez wieki będzie mnie wspominał z
wdzięcznością.
Czoło
Petroniusza pokryło się nagle chmurą. Pomyślał o niebezpieczeństwie,
jakie zawiśnie nad Ligią, nad Winicjuszem, którego
kochał, i nad wszystkimi tymi ludźmi, których naukę
odrzucał, ale o których niewinności był przekonany.
Pomyślał również, że rozpocznie się jedna z
takich krwawych orgii, jakich nie znosiły jego oczy estety. Lecz przede
wszystkim mówił sobie: "Muszę ratować Winicjusza,
który oszaleje, jeśli tamta dziewczyna zginie", i ten
wzgląd przeważył wszystkie inne, Petroniusz rozumiał bowiem
dobrze, że poczyna grę tak niebezpieczną jak nigdy w życiu.
Począł
wszelako mówić swobodnie i niedbale, jak mówił zwykle,
gdy krytykował lub wyśmiewał nie dość estetyczne
pomysły cezara i augustianów:
- A
więc znaleźliście ofiary! Dobrze! Możecie je
posłać na areny lub przybrać w "bolesne tuniki".
Również dobrze! Ale posłuchajcie mnie. Macie władzę,
macie pretorianów, macie siłę, bądźcie zatem
szczerzy przynajmniej wówczas, gdy nikt was nie słyszy. Oszukujcie
lud; ale nie siebie samych. Wydajcie ludawi chrześcijan, skażcie ich,
na jakie chcecie męki, miejcie jednak odwagę powiedzieć sobie,
że nie oni spalili Rzym!... Phy! Nazywacie mnie arbitrem elegancji,
więc oświadczam wam, że nie znoszę nędznych komedyj.
Phy! Ach, jak to wszystko przypomina mi budy teatralne koło Porta
Asinaria, w których aktorowie grają dla uciechy przedmiejskiej
gawiedzi bogów i królów, a po przedstawieniu popijają
cebulę kwaśnym winem lub dostają baty. Bądźcie
naprawdę bogami i królami, bo mówię wam, że
możecie sobie na to pozwolić. Co do ciebie, cezarze,
groziłeś nam sądem wieków potomnych, ale pomyśl,
że one wydadzą wyrok i o tobie. Na boską Klio! Nero, władca
świata, Nero, bóg, spalił Rzym, bo był tak
potężnym na ziemi jak Zeus w Olimpie. Nero, poeta, kochał tak
poezję, że poświęcił dla niej ojczyznę! Od
początku świata nikt nic podobnego nie uczynił, na nic podobnego
się nie ważył. Zaklinam cię w imię dziewięciu
Libetryd, nie, wyrzekaj się takiej sławy, bo oto pieśni o tobie
będą brzmiały do skończenia wieków. Czymże przy
tobie będzie Priam, czym Agamemnon, czym Achilles, czym sami bogowie? Mniejsza,
czy spalenie Rzymu jest rzeczą dobrą, ale jest wielką i
niezwykłą! A przy tym mówię ci, że lud nie podniesie
na ciebie dłoni! To nieprawda! Miej odwagę! Strzeż się
postępków niegodnych ciebie, bo tobie grozi tylko to, że
potomne wieki mogą powiedzieć: "Nero spalił Rzym, ale jako
małoduszny cezar i małoduszny poeta, wyparł się wielkiego
czynu ze strachu i zrzucił winę na niewinnych!"
Słowa
Petroniusza czyniły zwykle silne na Neronie wrażenie, lecz tym razem
sam Petroniusz nie łudził się, rozumiał bowiem, iż to,
co mówi, jest środkiem ostatecznym, który może
wprawdzie w szczęśliwym wypadku uratować chrześcijan, ale
jeszcze łacniej może zgubić jego samego. Nie zawahał
się jednak, gdyż szło mu zarazem o Winicjusza, którego
kochał, i o hazard, którym się bawił. "Kości
są rzucone - mówił sobie -i zobaczymy, o ile w małpie
strach o własną skórę przeważy nad
miłością dla sławy."
I w duszy
nie wątpił, że jednak przeważy strach. Tymczasem po
słowach jego zapadło milczenie. Poppea i wszyscy obecni patrzyli jak
w tęczę w oczy Nerona, ów zaś począł
podnosić wargi w górę, zbliżając je do samych
nozdrzy, jak zwykł był czynić, gdy nie wiedział, co
począć. Wreszcie zakłopotanie i niechęć odbiły
się widocznie na jego twarzy.
- Panie -
zawołał widząc to Tygellinus - pozwól mi
odejść, bo gdy chcą wystawić na zgubę twą
osobę, a przy tym zwą cię małodusznym cezarem,
małodusznym poetą, podpalaczem i komediantem, uszy moje nie mogą
znieść takich słów.
"Przegrałem"
- pomyślał Petroniusz.
Lecz
zwróciwszy się do Tygellina zmierzył go wzrokiem, w
którym była pogarda wielkiego pana i wykwintnego człowieka dla
nędznika, po czym rzekł:
-
Tygellinie, ciebie to nazwałem komediantem, albowiem jesteś nim nawet
i teraz.
- Czy
dlatego, że nie chcę słuchać twych obelg? - Dlatego,
że udajesz miłość bez granic dla cezara, a przed
chwilą groziłeś mu pretorianami, co zrozumieliśmy my
wszyscy i on także.
Tygellinus,
który nie spodziewał się, aby Petroniusz ośmielił
się rzucić na stół podobne kości, pobladł,
stracił głowę i oniemiał. Ale było to ostatnie
zwycięstwo arbitra elegancji nad współzawodnikiem, gdyż w
tej chwili Poppea rzekła:
- Panie,
jak możesz pozwolić, by nawet myśl taka przeszła przez
czyjąś głowę, a tym bardziej, by ktoś
ośmielił się wypowiedzieć ją głośno wobec
ciebie.
- Ukarz zuchwalca! - zawołał
Witeliusz.
Nero podniósł znów wargi
do nozdrzy i zwróciwszy na Petroniusza swe szkliste oczy
krótkowidza, rzekł: - Także to wypłacasz mi się za
przyjaźń, którą dla ciebie miałem?
- Jeśli się mylę, dowiedź
mi tego - odpowiedział Petroniusz - lecz wiedz, że mówię
to, co mi nakazuje miłość do ciebie.
- Ukarz zuchwalca - powtórzył
Witeliusz. - Uczyń to! - ozwało się kilka głosów.
W atrium zrobił się szmer i ruch,
albowiem ludzie poczęli się odsuwać od Petroniusza.
Odsunął się nawet Tuliusz Senecjo, jego stały towarzysz
przy dworze, i młody Nerwa, który okazywał mu dotychczas
najżywszą przyjaźń. Po chwili Petroniusz został sam po
lewej stronie atrium i z uśmiechem na ustach, rozgarniając
dłonią fałdy togi, czekał jeszcze, co powie lub pocznie cezar.
Cezar zaś rzekł:
- Chcecie, bym go ukarał, lecz to
mój towarzysz i przyjaciel, więc chociaż zranił mi serce,
niech wie, że to serce ma dla przyjaciół tylko...
przebaczenie.
"Przegrałem i
zginąłem" - pomyślał Petroniusz. Tymczasem cezar
wstał, narada była skończona.
|