Petroniusz wyszedłszy od cezara
kazał się nieść do swego domu na Karynach, który,
otoczony z trzech stron ogrodem i mając z przodu małe forum
Cecyliów, wyjątkowo ocalał w czasie pożaru. Z tego powodu
inni augustianie, którzy potracili domy, a w nich mnóstwo bogactw
i dzieł sztuki, nazywali Petroniusza szczęśliwym. Mówiono
zresztą o nim od dawna, że jest pierworodnym synem Fortuny, a coraz
żywsza przyjaźń, jaką mu w ostatnich czasach okazywał
cezar, zdawała się potwierdzać słuszność tego
mniemania.
Lecz ów pierworodny syn Fortuny
mógł rozmyślać teraz chyba nad zmiennością tej
matki, a raczej nad podobieństwem jej z Chronosem pożerającym
własne dzieci.
"Gdyby mój dom był się
spalił - mówił sobie - a z nim razem moje gemmy, moje naczynia
etruskie i szkło aleksandryjskie, i miedź koryncka, to może Nero
naprawdę zapomniałby urazy. Na Polluksa! I pomyśleć,
że ode mnie tylko zależało, by w obecnej chwili być
prefektem pretorianów. Byłbym Tygellina ogłosił za
podpalacza, którym zresztą jest, byłbym go ubrał w
"bolesną tunikę", wydał ludowi, ochronił
chrześcijan i odbudował Rzym. Kto wie nawet, czy uczciwym ludziom nie
poczęłoby się dziać lepiej. Powinienem był to
zrobić choćby ze względu na Winicjusza. W razie
zbytniej roboty jemu ustąpiłbym
urząd prefekta - i Nero nie próbowałby się nawet
opierać... Niechby sobie Winicjusz ochrzcił potem wszystkich
pretorianów i samego nawet cezara, co by mi to mogło szkodzić!
Nero
pobożny, Nero cnotliwy i miłosierny - pocieszny by nawet
przedstawiał widok."
I jego
niekłopotliwość była tak wielka, że począł
się uśmiechać. Lecz po chwili myśl jego
zwróciła się w inną stronę. Zdawało mu
się, że jest w A.ncjum i że Paweł z Tarsu mówi do
niego:
"Nazywacie
nas nieprzyjaciółmi życia, ale odpowiedz mi, Petroniuszu:
gdyby cezar był chrześcijaninem i postępował wedle naszej
nauki, czy życie wasze nie byłoby pewniejsze i bezpieczniejsze?"
I
wspomniawszy te słowa, mówił sobie dalej
"Na
Kantara! Ilu tu chrześcijan pomordują, tylu Paweł znajdzie
nowych, bo jeśli świat nie może stać na łotrostwie, to
on ma słuszność... Ale kto wie, czy nie może, skoro stoi.
Ja sam, który nauczyłem się niemało, nie nauczyłem
się, jak być dość wielkim łotrem, i dlatego przyjdzie
sobie żyły otworzyć... Ale przecie na tym musiałoby
się skończyć, a gdyby nawet nie skończyło się
tak, to skończyłoby się inaczej. Szkoda mi Eunice i mojej wazy
mirreńskiej, ale Eunice jest wolną, a waza pójdzie ze mną.
Ahenobarbus nie dostanie jej w żadnym razie! Szkoda mi również
Winicjusza. Zresztą, jakkolwiek mniej nudziłem się w ostatnich
czasach niż dawniej, jestem gotów. Na świecie rzeczy są
piękne, ale ludzie w większej części tak plugawi, że
życia nie warto żałować. Kto umiał żyć, ten
powinien umieć umrzeć. Jakkolwiek należałem do
augustianów, byłem człowiekiem więcej wolnym, niż
oni tam przypuszczają."
Tu
wzruszył ramionami:
"Oni
tam może myślą, że w tej chwili drżą mi kolana i
strach podnosi mi włosy na głowie, a ja wróciwszy do domu
wezmę kąpiel w fiołkowej wodzie, po czym moja
Złotowłosa sama mnie namaści i po posiłku każemy sobie
śpiewać na głosy ten hymn do Apollina, który
ułożył Antemios. Sam kiedyś powiedziałem: "O
śmierci nie warto myśleć, bo ona bez naszej pomocy o nas
myśli." Byłoby jednak rzeczą godną podziwu, gdyby naprawdę
istniały jakie Pola Elizejskie, a na nich cienie... Eunice przyszłaby
z czasem do mnie i błądzilibyśmy razem po łąkach
porosłych asfodelem. Znalazłbym też towarzystwo lepsze niż
tu. Co za błazny! co za kuglarze, co za gmin plugawy bez smaku i poloru!
Dziesięciu arbitrów elegancji nie przerobiłoby tych
Trymalchionów na przyzwoitych ludzi. Na Persefonę! Mam ich
dosyć!"
I
spostrzegł ze zdziwieniem, że już coś rozdzieliło go
od tych ludzi. Znał ich przecie dobrze i wiedział przedtem, co o nich
sądzić, a jednak wydali mu się teraz jacyś dalsi i
godniejsi pogardy niż zwykle. Naprawdę miał ich dosyć.
Lecz
następnie począł zastanawiać się nad
położeniem. Dzięki swej przenikliwości zrozumiał,
że zguba nie grozi mu natychmiast. Nero skorzystał przecie z odpowiedniej
chwili, aby wypowiedzieć kilka pięknych, podniosłych
słów o przyjaźni, o przebaczeniu, i poniekąd
związał się nimi. Będzie teraz musiał szukać
pozorów, a nim je znajdzie, może upłynąć sporo
czasu. "Przede wszystkim wyprawi igrzysko z chrześcijan - mówił
sobie Petroniusz - potem dopiero pomyśli o mnie, a jeśli tak, to nie
warto się tym kłopotać ni zmieniać trybu życia.
Bliższe niebezpieczeństwo grozi Winicjuszowi!..."
I
odtąd myślał już tylko o Winicjuszu, którego
postanowił ratować.
Niewolnicy
nieśli szybko lektykę wśród ruin, popielisk i
kominów, jakimi były jeszcze zapełnione Karyny, lecz on
rozkazał im biec pędem, by jak najprędzej stanąć u
siebie. Winicjusz, którego insula spłonęła, mieszkał
u niego i na szczęście był w domu.
-
Widziałeś dziś Ligię? - spytał go na wstępie
Petroniusz.
- Od niej
wracam.
-
Słuchajże, co ci powiem, i nie trać czasu na pytania.
Postanowiono dziś u cezara złożyć na chrześcijan
winę za podpalenie Rzymu. Grozi im prześladowanie i męki.
Pościg rozpocznie się lada chwila. Bierz Ligię i uciekajcie
natychmiast choćby za Alpy lub do Afryki: I śpiesz się, bo z
Palatynu bliżej na Zatybrze niż stąd!
Winicjusz
był istotnie nadto żołnierzem, by tracić czas na zbyteczne
pytania. Słuchał z namarszczoną brwią, z twarzą
skupioną i groźną, ale bez przerażenia. Widocznie pierwszym
uczuciem, jakie budziło się w tej naturze wobec
niebezpieczeństwa, była chęć walki i obrony.
- Idę
- rzekł.
-
Słowo jeszcze: weź kapsę ze złotem, weź broń i
garść twoich ludzi chrześcijan. W razie potrzeby, odbij! Winicjusz
był już we drzwiach atrium.
-
Przyślij mi wiadomość przez niewolnika - zawołał za
odchodzącym Petroniusz.
I
pozostawszy sam, począł chodzić wzdłuż kolumn
zdobiących atrium, rozmyślając nad tym, co się stanie.
Wiedział, że Ligia i Linus wrócili po pożarze do dawnego
domu, który, jak większa część Zatybrza, ocalał
i to była okoliczność niepomyślna, inaczej bowiem
niełatwo byłaby ich odnaleźć wśród tłumów.
Spodziewał się jednak, że i tak nikt w Palatynie nie wie, gdzie
mieszkają, a więc że w każdym razie Winicjusz uprzedzi
pretorianów. Przyszło mu również na myśl, iż
Tygellin, chcąc wyłowić za jednym zamachem jak
największą ilość chrześcijan, musi sieć
rozciągnąć na cały Rzym, to jest podzielić
pretorianów na małe oddziały. Jeśli przyślą po
nią nie więcej jak dziesięciu ludzi - myślał - to sam
olbrzym ligijski połamie im kości, a cóż dopiero, gdy w
pomoc przyjdzie mu Winicjusz. I myśląc o tym nabrał otuchy.
Wprawdzie postawić zbrojny opór pretorianom było to niemal
toż samo, co rozpocząć wojnę z cezarem. Petroniusz
wiedział także, że jeżeli Winicjusz uchroni się przed
zemstą Nerona, to zemsta ta może spaść na niego, ale
niewiele o to dbał. Owszem, myśl pomieszania szyków Neronowi i
Tygellinowi rozweseliła go. Postanowił nie pożałować
na to ni pieniędzy, ni ludzi, że zaś Paweł z Tarsu
nawrócił jeszcze w Ancjum większą część
jego niewolników, przeto mógł być pewny, że w
sprawie obrony chrześcijanki może liczyć na ich
gotowość i poświęcenie.
Wejście
Eunice przerwało mu rozmyślania. Na jej widok wszystkie jego
kłopoty i troski pierzchły bez śladu. Zapomniał o cezarze,
o niełasce, w jaką popadł, o znikczemniałych augustianach,
o pościgu grożącym chrześcijanom, o Winicjuszu i Ligii, a
patrzył tylko na nią oczyma estety, rozmiłowanego w cudnych
kształtach, i kochanka, dla którego z tych kształtów
tchnie miłość. Ona, przybrana w przezroczą fioletową
szatę, zwaną Coa vestis, przez którą
przeglądało jej różane ciało, była istotnie
piękna jak bóstwo. Czując się przy tym podziwianą i
kochając go całą duszą, zawsze spragniona jego pieszczot,
poczęła płonić się z radości, jak gdyby była
nie nałożnicą, ale niewinnym dziewczęciem.
- Co mi
powiesz, Charyto? - rzekł Petroniusz wyciągając do niej
ręce.
Ona
zaś chyląc ku nim swą złotą głowę
odrzekła: - Panie, przyszedł Antemios ze śpiewakami i pyta, czy
go zechcesz słuchać dzisiaj?
- Niechaj
zaczeka. Zaśpiewa nam przy obiedzie hymn do Apollina. Wokół
jeszcze zgliszcza i popioły, a my będziem słuchali hymnu do
Apollina! Na gaje Pafijskie! Gdy cię widzę w tej Coa vestis, zdaje mi
się, że Afrodyta przesłoniła się rąbkiem nieba i
stoi przede mną.
- O panie!
- rzekła Eunice.
-
Pójdź tu, Eunice, obejmij mnie ramionami i daj mi usta twoje...
Kochasz ty mnie?
- Nie
kochałabym więcej Zeusa.
To
rzekłszy przycisnęła usta do jego ust, drżąc mu w
ramionach ze szczęścia.
Lecz po chwili
Petroniusz rzekł:
- A gdyby
przyszło nam się rozłączyć?... Eunice spojrzała
mu z przestrachem w oczy: - Jak to, panie?...
- Nie
lękaj się!... Bo widzisz, kto wie, czy nie będę musiał
wybrać się w daleką podróż.
- Weź
mnie ze sobą...
Lecz
Petroniusz zmienił nagle przedmiot rozmowy i zapytał:
- Powiedz
mi, czy na trawnikach w ogrodzie są asfodele?
- W
ogrodzie cyprysy i trawniki pożółkły od pożaru, z
mirtów opadły liście i cały ogród wygląda jak
umarły.
-
Cały Rzym wygląda jak umarły, a wkrótce będzie
prawdziwym cmentarzem. Czy wiesz, że wyjdzie edykt przeciw
chrześcijanom i rozpocznie się prześladowanie, w czasie
którego zginą tysiące ludzi?
- Za co
będą ich karali, panie? To ludzie dobrzy i cisi.
-
Właśnie za to.
-
Więc jedźmy nad morze. Twoje boskie oczy nie lubią patrzeć
na krew.
- Dobrze,
ale tymczasem muszę się wykąpać. Przyjdź do
elaeothesium namaścić mi ramiona. Na pas Kiprydy! Nigdy nie
wydałaś mi się jeszcze tak piękna. Każę ci
zrobić wannę w kształcie konchy, a ty będziesz w niej jak
kosztowna perła... Przyjdź, Złotowłosa.
I
odszedł, a w godzinę później oboje w wieńcach
róż i z zamglonymi oczyma spoczęli przed stołem
zastawionym złotymi naczyniami. Usługiwały im pacholęta
przebrane za amorów, oni zaś, popijając wino z bluszczowych
kruż, słuchali hymnu do Apollina, śpiewanego przy
dźwięku harf pod wodzą Antemia. Co ich mogło
obchodzić, że naokół willi sterczały ze zgliszcz
kominy domów i że powiewy wiatru roznosiły popioły
spalonego Rzymu. Czuli się szczęśliwi i myśleli tylko o
miłości, która im życie zmieniała jakby w boski sen.
Lecz zanim
hymn był skończony, wszedł do sali niewolnik,
przełożony nad atrium.
- Panie -
rzekł głosem, w którym drgał niepokój - centurion
z oddziałem pretorianów stoi przed bramą i z rozkazu cezara
pragnie widzieć się z tobą.
Śpiew
i dźwięki harf ustały. Niepokój udzielił się
wszystkim obecnym, albowiem cezar w stosunkach z przyjaciółmi nie
posługiwał się zwykle pretorianami i przybycie ich nie
wróżyło w owych czasach nic dobrego. Jeden tylko Petroniusz
nie okazał najmniejszego wzruszenia i rzekł, jakby mówił
człowiek, którego nudzą ciągłe wezwania:
- Mogliby
też dać mi spokojnie zjeść obiad. Po czym
zwrócił się do przełożonego nad atrium: -
Wpuść.
Niewolnik
zniknął za kotarą; w chwilę później dały
się słyszeć ciężkie kroki i do sali wszedł
znajomy Petroniuszowi setnik Aper, cały w zbroi i w żelaznym
hełmie na głowie.
-
Szlachetny panie - rzekł - oto pismo od cezara.
Petroniusz
wyciągnął leniwie swą białą rękę,
wziął tabliczki i rzuciwszy na nie okiem, oddał je z całym
spokojem Eunice.
-
Będzie czytał wieczór nową pieśń z Troiki
- rzekł - i wzywa mnie, bym przyszedł.
- Mam
tylko rozkaz oddać pismo - ozwał się setnik.
- Tak. Nie
będzie odpowiedzi. Ale może byś, setniku, spoczął
nieco przy nas i wychylił krater wina? - Dzięki ci, szlachetny panie.
Krater wina wypiję chętnie za twoje zdrowie, ale spocząć
nie mogę, gdyż jestem na służbie.
- Czemu to
tobie oddano pismo, zamiast wysłać je przez niewolnika?
- Nie
wiem, panie. Może dlatego, że wysłano mnie w tę stronę
w innej sprawie.
- Wiem -
rzekł Petroniusz - przeciw chrześcijanom.
- Tak
jest, panie.
- Czy
pościg dawno rozpoczęty?
-
Niektóre oddziały wysłano na Zatybrze jeszcze przed
południem.
To
rzekłszy setnik strząsnął z czaszy nieco wina na
cześć Marsa, następnie wychylił ją i rzekł:
- Niechaj
bogowie dadzą ci, panie, czego zapragniesz. - Weź i ten krater -
rzekł Petroniusz.
Po czym
dał znak Antemiosowi, by kończył hymn do Apollina.
"Miedzianobrody
poczyna igrać ze mną i z Winicjuszem - mówił sobie, gdy
harfy ozwały się na nowo. - Odgaduję zamiar! Chciał mnie
przerazić przysyłając wezwanie przez centuriona. Będą
się wieczór wypytywali setnika, w jaki sposób go przyjąłem.
Nie, nie!
Nie ucieszysz się zbytnio, złośliwa i okrutna kukło. Wiem,
że urazy nie zapomnisz, wiem, że zguba mnie nie minie, ale jeśli
myślisz, że będę ci patrzył błagalnie w oczy,
że zobaczysz na mojej twarzy strach i pokorę, to się
mylisz."
- Cezar pisze,
panie: "Przyjdźcie, jeśli macie ochotę" - rzekła
Eunice. - Czy pójdziesz?
- Jestem w
wyśmienitym usposobieniu i mogę słuchać nawet jego wierszy
- odpowiedział Petroniusz - więc pójdę, tym bardziej
że Winicjusz pójść nie może.
Jakoż po
skończonym obiedzie i po zwykłej przechadzce oddał się w
ręce niewolnic trefiących włosy i niewolnic
układających fałdy, a w godzinę później,
piękny jak bożek, kazał się zanieść na Palatyn.
Godzina była późna, wieczór cichy, ciepły,
księżyc świecił tak mocno, że lampadarii, idący
przed lektyką, pogasili pochodnie. Po ulicach i wśród rumowisk
snuły się podpite winem gromady ludzi, przybrane w bluszcze i
wiciokrzew, niosące w rękach gałązki mirtu i lauru,
których dostarczyły ogrody cezara. Obfitość zboża i
nadzieja wielkich igrzysk napełniała wesołością serca
ludzi. Gdzieniegdzie śpiewano pieśni wielbiące "boską
noc" i miłość, gdzieniegdzie tańczono przy
świetle księżyca; kilkakrotnie niewolnicy musieli
wołać o miejsce dla lektyki "szlachetnego Petroniusza" i
wówczas tłum rozsuwał się wydając okrzyki na
cześć swego ulubieńca.
On zaś
rozmyślał o Winicjuszu i dziwił się, że nie ma od
niego żadnej wieści. Był epikurejczykiem i egoistą, ale
przestając to z Pawłem z Tarsu, to z Winicjuszem i słysząc
codziennie o chrześcijanach zmienił się nieco, choć sam o
tym nie wiedział. Powiał na niego od nich jakiś wiatr,
który rzucił w jego duszę nieznane ziarnka. Poza
własną osobą poczęli go zajmować inni ludzie, do
Winicjusza był zresztą zawsze przywiązany, gdyż w
dzieciństwie kochał mocno jego matkę, a swoją siostrę,
obecnie zaś wziąwszy udział w jego sprawach patrzył na nie
jeszcze z takim zajęciem, jakby patrzył na jakąś
tragedię.
Nie tracił
nadziei, że Winicjusz uprzedził pretorianów i uciekł z
Ligią lub w ostateczności, że ją odbił. Lecz
wolałby był mieć pewność, gdyż przewidywał,
że może przyjdzie odpowiadać mu na rozmaite pytania, na
które lepiej było być przygotowanym.
Stanąwszy
przed domem Tyberiusza, wysiadł z lektyki i po chwili wszedł do
atrium, napełnionego już augustianami. Wczorajsi przyjaciele,
jakkolwiek dziwiło ich, że został zaproszony, odsuwali się
jeszcze od niego, lecz on posuwał się wśród nich,
piękny, swobodny, niedbały i tak pewny siebie, jakby sam
mógł łaski rozdawać. Niektórzy też
widząc go zaniepokoili się w duszy, czy nie za wcześnie
było okazywać mu obojętność.
Cezar
udawał jednak, że go nie widzi, i nie odpowiedział na jego
ukłon udając zajętego rozmową. Natomiast Tygellin
zbliżył się i rzekł:
- Dobry
wieczór, arbitrze elegancji. Czy zawsze jeszcze twierdzisz, że nie
chrześcijanie Rzym spalili?
A Petroniusz
wzruszył ramionami i klepiąc go po łopatce jak wyzwoleńca
odpowiedział:
- Ty wiesz tak
dobrze jak ja, co o tym mniemać. - Nie śmiem porównać
się z twoją mądrością.
- I
poniekąd masz słuszność, bo w takim razie, gdy oto cezar
przeczyta nam nową pieśń z Troiki, musiałbyś,
zamiast krzyczeć jak paw, wypowiedzieć jakieś zdanie dorzeczne.
Tygellin
zagryzł wargi. Nie był on zbyt rad, iż cezer postanowił
wygłosić dziś nową pieśń, albowiem otwierało
to pole, na którym nie mógł
współzawodniczyć z Petroniuszem. Jakoż w czasie
wygłaszania Nero mimo woli, skutkiem dawnego przyzwyczajenia, zwracał
oczy na Petroniusza, pilnie bacząc, co w jego twarzy wyczyta. Ów
zaś słuchał podnosząc w górę brwi, miejscami
potakując, miejscami natężając uwagę, jakby
chciał sprawdzić, czy dobrze słyszał. I następnie to chwalił,
to przyganiał, wymagając poprawek lub wypolerowania niektórych
wierszy. Sam Nero czuł, że innym w wygórowanych
pochwałach chodzi tylko o własne osoby, ten jeden zaś tylko
zajmuje się poezją dla samej poezji, jeden się zna i jeśli
coś pochwali, to można być pewnym, że wiersze są godne
pochwały. Powoli też począł z nim rozprawiać,
spierać się, a gdy wreszcie Petroniusz podał w
wątpliwość trafność pewnego wyrażenia, rzekł
mu:
- Zobaczysz w
ostatniej pieśni, dlaczegom go użył. "Ach! -
pomyślał Petroniusz. - Więc doczekam ostatniej
pieśni."
Niejeden
zaś, słysząc to, mówił sobie w duchu: "Biada
mi! Petroniusz mając przed sobą czas może wrócić ,do
łask i obalić nawet Tygellina."
I poczęto
znów zbliżać się do niego. Lecz koniec wieczoru mniej
był szczęśliwy, cezar bowiem, w chwili gdy Petroniusz go
żegnał, zapytał nagle ze zmrużonymi oczyma i twarzą
zarazem złośliwą i uradowaną:
- A Winicjusz
czemu nie przyszedł?
Gdyby Petroniusz
był pewien, że Winicjusz z Ligią są już za bramami
miasta, byłby odrzekł: "Ożenił się z twego
pozwolenia i wyjechał." Lecz widząc dziwny uśmiech Nerona
odrzekł:
- Twoje
wezwanie, boski, nie znalazło go w domu. - Powiedz mu, że rad go
ujrzę - odpowiedział Nero - i powiedz mu ode mnie, by nie
opuszczał igrzysk, na których wystąpią chrześcijanie.
Petroniusza
zaniepokoiły te słowa, wydało mu się bowiem, że
odnoszą się wprost do Ligii. Siadłszy w lektykę kazał
się nieść do domu jeszcze prędzej niż rano.
Nie było to
jednak rzeczą łatwą. Przed domem Tyberiusza stał tłum
gęsty i zgiełkliwy, pijany jak poprzednio, lecz nie rozśpiewany
i nie tańczący, ale jakby wzburzony. Z dala dochodziły
jakieś okrzyki, których Petroniusz nie umiał od razu
zrozumieć, ale które potężniały, rosły, aż
wreszcie zmieniły się w jeden dziki wrzask:
-
Chrześcijanie dla lwów!
Kwietne lektyki
dworaków posuwały się wśród wyjącej
tłuszczy. Z głębi spalonych ulic nadbiegały coraz nowe
gromady, które zasłyszawszy okrzyk poczynały go
powtarzać. Podawano sobie z ust do ust wieść, że
pościg trwa już od południa, że schwytano już
mnóstwo podpalaczy, i wkrótce po nowo wytkniętych i starych
ulicach, po zaułkach, leżących w gruzach, naokół
Palatynu, po wszystkich wzgórzach i ogrodach rozlegały się,
jak długi i szeroki Rzym, coraz wścieklejsze wrzaski:
-
Chrześcijanie dla lwów!
- Trzoda! -
powtarzał z pogardą Petroniusz. - Lud godny cezara.
I
począł myśleć, że taki świat, oparty na przemocy,
na okrucieństwie, o którym nawet barbarzyńcy nie mieli
żadnego pojęcia, na zbrodniach i szalonej rozpuście, nie
może się jednak ostać. Rzym był panem świata, ale i
wrzodem świata. Wiało od niego trupią wonią. Na zgniłe
życie padał cień śmierci. Nieraz mówiono o tym nawet
między augustianami, ale Petroniuszowi nigdy nie stanęła
wyraźniej przed oczyma ta prawda, że ów uwieńczony
wóz, na którym w postaci tryumfatora stoi Rzym, wlokąc za
sobą spętaną trzodę narodów, idzie do
przepaści. Życie światowładnego grodu wydało mu
się jakimś błazeńskim korowodem i jakąś orgią,
która jednak musi się skończyć.
Rozumiał
teraz, że jedni tylko chrześcijanie mają jakieś nowe
podstawy życia, ale sądził, że wkrótce nie
pozostanie z chrześcijan ślad żaden. A wówczas co?
Błazeński
korowód pójdzie dalej pod wodzą Nerona, a jeśli Nero
minie, znajdzie się drugi taki sam lub gorszy, bo wobec takiego ludu i
takich patrycjuszów nie ma żadnego powodu, by znalazł się
ktoś lepszy. Będzie nowa orgia, a w dodatku coraz plugawsza i szpetniejsza.
Orgia
zaś nie może trwać wiecznie i trzeba po niej
pójść spać choćby z samego wyczerpania.
Myśląc
o tym Petroniusz sam czuł się ogromnie zmęczony. Czy warto
żyć i to żyć w niepewności jutra po to tylko, by
patrzeć na podobny porządek świata? Geniusz śmierci nie
jest przecie mniej piękny niż geniusz snu i ma także
skrzydła u ramion.
Lektyka
zatrzymała się przed drzwiami domu, które czujny odźwierny
w tej samej chwili otworzył.
- Czy
szlachetny Winicjusz powrócił? - zapytał go Petroniusz.
- Przed
chwilą, panie - odpowiedział niewolnik. "A zatem jej nie
odbił!" - pomyślał Petroniusz.
I
zrzuciwszy togę wbiegł do atrium. Winicjusz siedział na
trójnogu, z głową pochyloną niemal do kolan i z
rękami na głowie, lecz na odgłos kroków
podniósł swą skamieniałą twarz, w której
tylko oczy świeciły gorączkowo.
-
Przybyłeś za późno? - spytał Petroniusz. - Tak jest.
Uwięziono ją przed południem. Nastała chwila milczenia.
-
Widziałeś ją? - Tak.
- Gdzie
jest?
- W
więzieniu Mamertyńskim.
Petroniusz
wzdrygnął się i począł patrzeć na Winicjusza
pytającym wzrokiem.
Ten
zaś zrozumiał.
- Nie -
rzekł. - Nie wtrącono jej do Tullianum i ani nawet do środkowego
więzienia. Przepłaciłem stróża, aby
odstąpił jej swą izbę. Ursus położył
się w progu i czuwa nad nią.
- Czemu Ursus
jej nie obronił?
- Przysłano
pięćdziesięciu pretorianów. Zresztą Linus mu
zabronił.
- A Linus?
- Linus umiera.
Dlatego nie wzięto go. - Co zamierzasz?
- Uratować
ją lub umrzeć z nią razem. I ja wierzę w Chrystusa.
Winicjusz
mówił niby spokojnie, ale w jego głosie było coś tak
rozdzierającego, że serce Petroniusza zadrgało szczerą
litością.
- Ja cię
pojmuję - rzekł - ale jak ją chcesz ratować?
-
Przepłaciłem stróżów naprzód dlatego, by
ratować ją od zniewag, a po wtóre, by nie przeszkadzali jej w
ucieczce.
- Kiedy to ma
nastąpić?
- Odpowiedzieli,
że nie mogą wydać mi jej natychmiast, albowiem boją
się odpowiedzialności. Gdy więzienia napełnią się
mnóstwem ludzi i gdy straci się rachunek więźniów,
wówczas mi ją oddadzą. Ale to ostateczność! Pierwej
ty ratuj ją i mnie! Jesteś przyjacielem cezara. On sam mi ją
oddał. Idź do niego i ratuj mnie!
Petroniusz,
zamiast odpowiedzieć, zawołał niewolnika i rozkazawszy mu przynieść
dwa ciemne płaszcze i dwa miecze, zwrócił się do
Winicjusza.
- Po
drodze ci odpowiem - rzekł. - Tymczasem weź płaszcz, weź
broń i pójdźmy do więzienia. Tam daj stróżom
sto tysięcy sestercyj, daj dwakroć i pięćkroć
więcej, byle wypuścili Ligię natychmiast. Inaczej będzie za
późno.
-
Pójdźmy - rzekł Winicjusz.
I po
chwili obaj znaleźli się na ulicy.
- A teraz
słuchaj mnie - rzekł Petroniusz. - Nie chciałem tracić
czasu. Jestem od dziś w niełasce. Moje własne życie wisi na
włosku i dlatego nie mogę nic wskórać u cezara. Gorzej!
Mam pewność, że postąpi wbrew mojej prośbie. Gdyby nie
to, czyż byłbym ci radził, byś uciekał z Ligią
lub odbił ją? Przecie gdybyś ty zdołał ujść,
gniew cezara zwróciłby się na mnie. Ale on prędzej by
dziś uczynił coś na twoją prośbę niż na
moją. Nie licz jednak na to. Wydobądź ją z więzienia i
uciekaj! Nic więcej ci nie pozostaje. Gdy się to nie uda,
wówczas będzie czas na inne sposoby. Tymczasem wiedz, że Ligię
uwięziono nie tylko za wiarę w Chrystusa. Ją i ciebie ściga
gniew Poppei. Czy ty pamiętasz, żeś obraził Augustę,
żeś ją odrzucił? Ona zaś wie, żeś ją
odrzucił dla Ligii, którą i tak znienawidziła od
pierwszego rzutu oka. Wszakże już i poprzednio usiłowała
ją zgubić przypisując jej czarom śmierć swego dziecka.
W tym, co się stało, jest ręka Poppei! Czymże
wytłumaczysz, że Ligia została pierwsza uwięziona? Kto
mógł wskazać dom Linusa? A ja ci mówię, że
szpiegowano ją od dawna! Wiem, że ci rozdzieram duszę i
odejmuję resztę nadziei, ale mówię ci to umyślnie
dlatego, że jeśli jej nie uwolnisz, zanim nie wpadną na
myśl, iż będziesz próbował, to zginiecie oboje.
- Tak
jest! Rozumiem! - odrzekł głucho Winicjusz. Ulice z powodu
późnej godziny były puste, jednak dalszą rozmowę
przerwał im idący z przeciwka spity gladiator, który zatoczył
się na Petroniusza tak, iż wsparł się dłonią na
jego ramieniu, oblewając mu twarz przesiąkniętym winem oddechem
i wrzeszcząc ochrypłym głosem:
-
Chrześcijanie dla Lwów!
-
Mirmilonie - ozwał się spokojnie Petroniusz - posłuchaj dobrej
rady i ruszaj w swoją drogę.
Wtem
pijany schwycił go i drugą ręką za ramię: - Krzycz
wraz ze mną, inaczej skręcę ci kark: chrześcijanie dla
lwów!
Lecz nerwy
Petroniusza miały już dosyć tych wrzasków. Od chwili
wyjścia z Palatynu dusiły go one jak zmora i rozdzierały mu uszy,
więc gdy ujrzał przy tym wzniesioną nad sobą
pięść olbrzyma, wyczerpała się miara jego
cierpliwości.
-
Przyjacielu - rzekł - cuchniesz winem i zawadzasz mi.
I tak
mówiąc wbił mu w pierś aż po rękojeść
krótki mieczyk, w który uzbroił się wychodząc z
domu, po czym wziąwszy pod rękę Winicjusza mówił
dalej, jak gdyby nic nie zaszło:
- Cezar
rzekł mi dziś: "Powiedz ode mnie Winicjuszowi, żeby
był na igrzyskach, na których wystąpią
chrześcijanie." Czy rozumiesz, co to znaczy? Oto chcą sobie
wyprawić widowisko z twego bólu. To rzecz ułożona.
Może dlatego nie uwięziono dotąd ciebie i mnie. Jeśli jej
nie zdołasz natychmiast wydobyć, wówczas... nie wiem!...
Może Akte wstawi się za tobą, lecz czy co wskóra?...
Twoje ziemie sycylijskie mogłyby także skusić Tygellina.
Próbuj.
- Oddam mu
wszystko, co posiadam - odpowiedział Winicjusz.
Z Kasyn na
Forum nie było zbyt daleko, wkrótce więc doszli. Noc już
poczęła blednąć i mury zamku wychylały się
wyraźnie z cienia.
Nagle, gdy
skręcili ku Mamertyńskiemu więzieniu, Petroniusz
stanął i rzekł:
-
Pretorianie!... Za późno?
Jakoż
więzienie otaczał podwójny szereg żołnierzy. Brzask
srebrzył żelazne ich hełmy i ostrza włóczni. Twarz
Winicjusza stała się blada jak marmur.
-
Pójdźmy - rzekł.
Po chwili
stanęli przed szeregiem. Petroniusz, który obdarzony
niezwykłą pamięcią, znał nie tylko starszyznę,
ale wszystkich niemal żołnierzy pretorii, wnet ujrzał znajomego
sobie dowódcę kohorty i skinął na niego.
- A co to,
Nigrze? - rzekł. - Kazano wam pilnować więzienia?
- Tak
jest, szlachetny Petroniuszu. Prefekt obawiał się, by nie
próbowano odbić podpalaczy.
- Czy
macie rozkaz nie wpuszczać nikogo? - spytał Winicjusz.
- Nie,
panie. Znajomi będą odwiedzali uwięzionych, i w ten
sposób wyłapiemy więcej chrześcijan.
- Zatem
mnie wpuść - rzekł Winicjusz. I ścisnąwszy
dłoń Petroniusza rzekł mu:
- Zobacz
Akte, a ja przyjdę dowiedzieć się, jaką ci dała
odpowiedź.
-
Przyjdź - odpowiedział Petroniusz.
W tej
chwili pod ziemią i za grubymi murami ozwało się śpiewanie.
Pieśń, zrazu głucha i stłumiona, rosła coraz bardziej.
Głosy męskie, kobiece i dziecinne łączyły się w
jeden zgodny chór. Całe więzienie poczęło w ciszy
świtania śpiewać jak harfa. Lecz nie były to głosy
żałości ni rozpaczy. Owszem, brzmiała w nich
radość i tryumf.
Żołnierze
spojrzeli na siebie ze zdumieniem. Na niebie zjawiły się pierwsze
złote i różowe blaski jutrzni.
|