Tymczasem słońce zniżyło
się ku zachodowi i zdawało się roztapiać w zorzach
wieczornych. Widowisko było skończone. Tłumy poczęły
opuszczać amfiteatr i wylewać się przez wyjścia, zwane
vomitoriami, na miasto. Augustianie tylko zwłóczyli czekając,
zanim przepłynie fala. Cała gromada ich, opuściwszy swe miejsca,
zebrała się przy podium, w którym cezar ukazał się
znowu, by słuchać pochwał. Jakkolwiek widzowie nie
szczędzili mu oklasków zaraz po ukończeniu pieśni dla
niego nie było to dosyć, spodziewał się bowiem zapału
dochodzącego do szaleństwa. Na próżno też
brzmiały teraz hymny pochwalne, próżno westalki
całowały jego ,,boskie" dłonie, a Rubria schyliła
się przy tym tak, że aż rudawa jej głowa dotknęła
jego piersi. Nero nie by ł zadowolony i nie umiał tego ukryć.
Dziwiło go też i niepokoiło zarazem, że Petroniusz
zachowuje milczenie. Jakieś pochwalne, a zarazem trafnie podnoszące
zalety pieśni słowo z jego ust byłoby mu w tej chwili
wielką pociechą. Wreszcie, nie mogąc wytrzymać,
skinął na niego, a gdy ów wszedł do podium, rzekł:
-
Powiedz...
A
Petroniusz odrzekł zimno:
-
Milczę, bo nie mogę znaleźć słów.
Przeszedłeś sam siebie.
- Tak i
mnie się zdawało, a jednak ten lud?...
- Czy
możesz żądać od mieszańców aby się znali
na poezji?
-
Więc zauważyłeś i ty, że nie podziękowano mi tak,
jakem zasłużył?
- Boś
obrał złą chwilę.
- Dlaczego?
- Dlatego,
że mózgi zaczadzone zaduchem krwi nie mogą słuchać
uważnie.
Nero
zacisnął pięści i odrzekł:
- Ach, ci
chrześcijanie! Spalili Rzym, a teraz krzywdzą i mnie. Jakież
jeszcze kary dla nich wymyślę? Petroniusz spostrzegł, że
idzie złą drogą i że słowa jego odnoszą skutek
wprost przeciwny temu, jaki zamierzył osiągnąć, więc
chcąc odwrócić umysł cezara w inną stronę,
pochylił się ku niemu i szepnął:
-
Pieśń twoja jest cudna, ale uczynię ci tylko jedną
uwagę: w czwartym wierszu trzeciej strofy metryka pozostawia coś do
życzenia.
A Nero
oblał się rumieńcem wstydu, jakby schwytany na haniebnym
uczynku, spojrzał z przestrachem i odpowiedział również
cicho:
- Ty
wszystko zauważysz!... Wiem!... Przerobię!... Ale nikt więcej nie
spostrzegł? Prawda? Ty zaś, na miłość bogów,
nie mów nikomu... jeśli... ci życie miłe...
Na to Petroniusz
zmarszczył brwi i odpowiedział jakby z wybuchem nudy i
zniechęcenia:
- Możesz
mnie, boski, skazać na śmierć, jeśli ci zawadzam, ale mnie
nią nie strasz, bo bogowie najlepiej wiedzą, czy się jej
boję.
I tak
mówiąc począł patrzeć wprost w oczy cezara,
ów zaś po chwili odrzekł:
- Nie gniewaj
się... Wiesz, że cię kocham... "Zły znak!" -
pomyślał Petroniusz.
- Chciałem
was prosić dziś na ucztę - mówił dalej Nero - ale
się wolę zamknąć i polerować ów przeklęty
wiersz trzeciej strofy. Prócz ciebie mógł błąd
zauważyć jeszcze Seneka, a może i Sekundus Karynas, ale się
ich pozbędę zaraz.
To rzekłszy
zawołał Seneki i oświadczył mu, że wraz z Akratusem i
Sekundem Karynem wysyła go do Italii i do wszystkich prowincji po
pieniądze, które nakazuje im ściągnąć z miast,
ze wsi, ze słynnych świątyń, słowem zewsząd,
gdzie tylko można je będzie znaleźć lub wycisnąć.
Lecz Seneka, który zrozumiał, że powierzają mu
czynność łupieżcy, świętokradcy i rozbójnika,
odmówił wręcz.
- Muszę
jechać na wieś, panie - rzeki - i tam czekać śmierci,
gdyż jestem stary i nerwy moje są chore.
Iberyjskie nerwy
Seneki, silniejsze od Chilonowych, nie były może chore, ale zdrowie
jego było w ogóle złe, albowiem wyglądał jak cień
i głowa w ostatnich czasach obielała mu zupełnie.
Nero też,
spojrzawszy na niego, pomyślał, że może istotnie
niedługo będzie czekał na jego śmierć, i odrzekł:
- Nie chcę
narażać cię na podróż, jeśliś chory, ale
że z miłości, jaką mam dla ciebie, chcę cię
mieć blisko, więc zamiast wyjechać na wieś, zamkniesz
się w twoim domu i nie będziesz go opuszczał.
Po czym
rozśmiał się i rzekł:
- Gdy
poślę Akratusa i Karynasa samych, to jakobym posłał wilki
po owce. Kogóż nad nimi przełożę? -
Przełóż mnie, panie! - rzekł Domicjusz Afer. - Nie! Nie
chcę ściągnąć na Rzym gniewu Merkurego, którego
zawstydzilibyście złodziejstwem. Potrzeba mi jakiegoś stoika;
jak Seneka lub jak mój nowy przyjaciel -filozof, Chilo.
To rzekłszy
począł się oglądać i spytał: - A co się
stało z Chilonem?
Chilo zaś,
który, otrzeźwiawszy na świeżym powietrzu,
wrócił do amfiteatru na pieśń cezara, przysunął
się i rzekł:
- Jestem,
świetlisty płodzie słońca i księżyca. Byłem chory,
ale twój śpiew uzdrowił mnie.
-
Poślę cię do Achai - rzekł Nero. - Ty musisz wiedzieć
co do grosza, ile tam jest w każdej świątyni.
-
Uczyń tak, Zeusie, a bogowie złożą ci taką
daninę, jakiej nigdy nikomu nie złożyli.
-
Uczyniłbym tak, ale nie chcę cię pozbawiać widoku igrzysk.
-
Baalu!... - rzekł Chilo.
Lecz
augustianie radzi, że humor cezara poprawił się, poczęli
się śmiać i wołać:
- Nie, panie!
Nie pozbawiaj tego mężnego Greka widoku igrzysk.
- Ale pozbaw
mnie, panie, widoku tych krzykliwych kapitolińskich gąsiąt,
którym mózgi, razem wzięte, nie napełniłyby
żołędziowej miseczki - odparł Chilo. - Piszę oto,
pierworodny synu Apollina, hymn po grecku na twoją cześć i
dlatego chcę spędzić kilka dni w świątyni muz, aby je
błagać o natchnienie.
- O, nie! -
zawołał Nero. - Chcesz się wykręcić od następnych
widowisk! Nic z tego!
-
Przysięgam ci, panie, że piszę hymn.
- Więc
będziesz go pisał w nocy. Błagaj Dianę o natchnienie, to
przecie siostra Apollina.
Chilo
spuścił głowę spoglądając ze
złością na obecnych, którzy znowu zaczęli się
śmiać. Cezar zaś, zwróciwszy się do Senecjona i do
Suiliusza Nerulina, rzekł:
-
Wyobraźcie sobie, że z przeznaczonych na dziś chrześcijan
zaledwie z połową zdołaliśmy się załatwić.
Na to stary Akwilus Regulus, wielki znawca rzeczy tyczących amfiteatru,
pomyślał chwilę i ozwał się: - Te widowiska, w których
występują ludzie sine armis et sine arte, trwają prawie
równie długo, a mniej zajmują.
-
Każę im dawać broń - odpowiedział Nero. Lecz
przesądny Westynus zbudził się nagle z zamyślenia i
spytał tajemniczym głosem:
- Czy
uważaliście, że oni coś widzą umierając?
Patrzą w górę i umierają jakby bez cierpień. Jestem
pewny, że oni coś widzą...
To
rzekłszy podniósł oczy ku otworowi amfiteatru, nad
którym już noc poczęła rozciągać swoje nabite
gwiazdami velarium. Inni jednak odpowiedzieli śmiechami i żartobliwymi
przypuszczeniami, co chrześcijanie mogą widzieć w chwili
śmierci. Tymczasem cezar dał znak niewolnikom trzymającym
pochodnie i opuścił cyrk, a za nim westalki, senatorowie,
urzędnicy i augustianie.
Noc
była jasna, ciepła. Przed cyrkiem snuły się jeszcze
tłumy, ciekawe widzieć odjazd cezara, ale jakieś posępne i
milczące. Tu i ówdzie ozwał się poklask i
ścichł zaraz. Ze spoliarium skrzypiące wozy wywoziły
wciąż krwawe szczątki chrześcijan.
Petroniusz
i Winicjusz odbywali drogę w milczeniu. Dopiero w pobliżu willi
Petroniusz spytał:
- Czy
myślałeś o tym, com ci powiedział? - Tak jest -
odrzekł Winicjusz.
- Czy ty
wierzysz, że teraz i dla mnie to jest sprawa największej wagi?
Muszę ją uwolnić wbrew cezarowi i Tygellinowi. To jest jakby
walka, w której zawziąłem się zwyciężyć,
to jest jakby gra, w której chcę wygrać choćby kosztem
własnej skóry... Dzisiejszy dzień utwierdził mnie jeszcze
w przedsięwzięciu.
- Niech ci
Chrystus zapłaci! - Obaczysz.
Tak
rozmawiając stanęli przed drzwiami willi i wysiedli z lektyki. W tej
chwili jakaś ciemna postać zbliżyła się do nich i
spytała:
- Czy tu
jest szlachetny Winicjusz?
- Tak -
odrzekł trybun - czego chcesz?
- Jestem
Nazariusz, syn Miriam; idę z więzienia i przynoszę ci
wiadomość o Ligii.
Winicjusz
oparł mu rękę na ramieniu i przy blasku pochodni
począł mu patrzeć w oczy, nie mogąc przemówić
ani słowa, ale Nazariusz odgadł zamierające na jego wargach
pytanie i odrzekł:
-
Żyje dotąd. Ursus przysyła mnie do ciebie, panie, aby ci
powiedzieć, że ona w gorączce modli się i powtarza
imię twoje.
A
Winicjusz odrzekł:
-
Chwała Chrystusowi, który mi ją wrócić może.
Po czym wziąwszy Nazariusza poprowadził go do biblioteki. Po chwili
jednak nadszedł i Petroniusz, aby słyszeć ich rozmowę.
- Choroba
ocaliła ją od hańby, bo kaci boją się -
mówił młody chłopiec. - Ursus i Glaukus lekarz
czuwają nad nią dzień i noc.
- Czy
stróże zostali ciż sami?
- Tak,
panie, i ona jest w ich izbie. Ci więźniowie, którzy byli w
dolnym więzieniu, pomarli wszyscy na gorączkę lub podusili
się z zaduchy.
- Ktoś
ty jest? - zapytał Petroniusz.
-
Szlachetny Winicjusz mnie zna. Jestem synem wdowy, u której
mieszkała Ligia.
- I
chrześcijaninem?
Chłopiec
spojrzał pytającym wzrokiem na Winicjusza, ale widząc, że
ów modli się w tej chwili, podniósł głowę i
rzekł:
- Tak
jest.
- Jakim
sposobem możesz wchodzić swobodnie do więzienia?
-
Nająłem się, panie, do wynoszenia ciał zmarłych, a
uczyniłem to umyślnie, aby przychodzić z pomocą braciom
moim i przynosić im wieści z miasta.
Petroniusz
począł się przypatrywać uważniej ślicznej twarzy
chłopca, jego błękitnym oczom i czarnym, bujnym włosom, po
czym spytał:
- Z
jakiego kraju jesteś, pacholę? - Jestem Galilejczykiem, panie.
- Czy
chciałbyś, by Ligia była wolną? Chłopiec
podniósł oczy w górę:
- Choćbym
sam miał potem umrzeć. Wtem Winicjusz przestał się
modlić i rzekł:
- Powiedz
stróżom, by włożyli ją do trumny jak
umarłą. Ty dobierz pomocników, którzy w nocy
wyniosą ją razem z tobą. W pobliżu Cuchnących
Dołów znajdziecie czekających z lektyką ludzi,
którym oddacie trumnę. Stróżom obiecaj ode mnie,
że dam im tyle złota, ile każdy w płaszczu zdoła
unieść.
I gdy tak
mówił, twarz jego straciła zwykłą martwotę,
zbudził się w nim żołnierz, któremu nadzieja
wróciła dawną energię.
Nazariusz
zaś spłonął z radości i wzniósłszy
ręce zawołał:
- Niech
Chrystus uzdrowi ją, albowiem będzie wolna. - Mniemasz, że
stróże się zgodzą? -spytał Petroniusz.
- Oni, panie?
Byle wiedzieli, że nie spotka ich za to kara i męka!
- Tak jest! -
rzekł Winicjusz. - Stróże chcieli się zgodzić nawet
na jej ucieczkę, tym bardziej pozwolą ją wynieść jako
umarłą.
- Jest wprawdzie
człowiek - rzekł Nazariusz - który sprawdza rozpalonym
żelazem, czy ciała, które wynosimy, są martwe. Ale ten
bierze nawet po kilka sestercyj za to, by nie dotykał żelazem twarzy
zmarłych. Za jeden aureus dotknie trumny, nie ciała.
- Powiedz mu,
że dostanie pełną kapsę aureusów - rzekł
Petroniusz. - Ale czy potrafisz dobrać pewnych pomocników?
- Potrafię
dobrać takich, którzy by za pieniądze sprzedali własne
żony i dzieci.
- Gdzie ich
znajdziesz?
- W samym
więzieniu lub na mieście. Stróże, raz zapłaceni,
wprowadzą, kogo zechcę.
- W takim razie
wprowadzisz jako najemnika mnie - rzekł Winicjusz.
Lecz Petroniusz
począł mu odradzać z całą stanowczością, aby
tego nie czynił. Pretorianie mogliby go poznać nawet w przebraniu i
wszystko mogłoby przepaść. "Ani w więzieniu, ani przy
Cuchnących Dołach! - mówił. - Trzeba, żeby wszyscy,
i cezar, i Tygellinus byli przekonani, że ona umarła, inaczej bowiem
nakazaliby w tej chwili pościg. Podejrzenia możemy uśpić
tylko w ten sposób, że gdy ją wywiozą w Góry
Albańskie lub dalej, do Sycylii, my zostaniemy w Rzymie. W tydzień
lub dwa dopiero ty zachorujesz i wezwiesz Neronowego lekarza, który ci
każe wyjechać w góry. Wówczas połączycie
się, a potem..."
Tu zamyślił
się na chwilę, a następnie machnąwszy dłonią
rzekł:
- Potem
nadejdą może inne czasy.
- Niech Chrystus
zmiłuje się nad nią - rzekł Winicjusz - bo ty mówisz
o Sycylii, a ona jest chora i może umrzeć...
- Umieścimy
ją tymczasem bliżej. Ją uleczy samo powietrze, byleśmy
ją wyrwali z więzienia. Zali nie masz gdzie w górach jakiego
dzierżawcy, któremu mógłbyś zaufać?
- Tak jest! Mam!
Tak! - odpowiedział śpiesznie Winicjusz. - Jest około Corioli w
górach człowiek pewny, który mnie na ręku nosił,
gdym był jeszcze dzieckiem, i który miłuje mnie dotychczas.
Petroniusz podał mu tabliczki.
- Napisz do
niego, by tu przybył jutro. Gońca wyślę natychmiast.
To rzekłszy
zawołał przełożonego atrium i wydał mu odpowiednie
rozkazy. W kilka chwil później konny niewolnik ruszył na noc
do Corioli.
- Chciałbym
- rzekł Winicjusz - by Ursus towarzyszył jej w drodze... Byłbym
spokojniejszy...
- Panie -
rzekł Nazariusz - człowiek to nadludzkiej siły, który
wyłamie kratę i pójdzie za nią. Jest jedno okno nad
stromą, wysoką ścianą, pod którym straż nie
stoi. Przyniosę Ursusowi sznur, a reszty on sam dokona.
- Na Herkulesa!
- rzekł Petroniusz. - Niech się wyrywa, jak mu się podoba, ale
nie razem z nią i nie w dwa lub trzy dni po niej; bo poszliby za nim i
odkryli jej schronienie. Na Herkulesa! Czy chcecie zgubić siebie i
ją? Zakazuję wam wspominać mu o Corioli albo umywam ręce.
Oni obaj uznali
słuszność jego uwagi i umilkli. Po czym Nazariusz
począł się żegnać, obiecując przyjść
nazajutrz o świcie.
Ze
stróżami miał nadzieję ułożyć się
jeszcze tej nocy, ale przedtem chciał wpaść do matki,
która z powodu niepewnych i strasznych czasów nie miała o
niego chwili spokoju. Pomocnika postanowił po namyśle nie szukać
na mieście, ale wynaleźć i przekupić jednego
spośród tych, którzy wraz z nim wynosili trupy z
więzienia.
Na samym
odchodnym jednak zatrzymał się jeszcze i wziąwszy na stronę
Winicjusza począł mu szeptać: - Panie, nie wspomnę o naszym
zamiarze nikomu, nawet matce, ale Piotr Apostoł obiecał
przyjść do nas z amfiteatru i jemu powiem wszystko.
- Możesz w
tym domu mówić głośno - odpowie-dział Winicjusz. -
Piotr Apostoł był w amfiteatrze z ludźmi Petroniusza.
Zresztą sam pójdę z tobą.
I kazał
podać sobie płaszcz niewolniczy, po czym wyszli.
Petroniusz
odetchnął głęboko.
"Życzyłem
sobie - myślał - aby umarła na tę gorączkę, bo
dla Winicjusza byłoby to jeszcze najmniej straszne. Ale teraz
gotówem ofiarować złoty trójnog Eskulapowi w zamian za
jej uzdrowienie... Ach, ty, Ahenobarbie, chcesz sobie wyprawić widowisko z
boleści kochanka! Ty, Augusto, naprzód zazdrościłaś
piękności dziewczynie, a teraz pożarłabyś ją na
surowo, dlatego, że zginął twój Rufius... Ty, Tygellinie,
chcesz ją zgubić na złość mnie!... Zobaczymy. Ja wam
mówię, że oczy wasze nie ujrzą jej na arenie, bo albo
umrze własną śmiercią, albo ją wam wyrwę jak psom
z paszczęk... I wyrwę tak, że nie będziecie o tym
wiedzieli, a potem ilekroć na was spojrzę, tylekroć
pomyślę: oto głupcy, których wywiódł w pole Petroniusz..."
I rad z siebie,
przeszedł do triclinium, gdzie wraz z Eunice zasiadł do wieczerzy.
Lektor czytał przez ten czas sielanki Teokryta. Na dworze wiatr
napędził chmur od strony Sorakte i nagła burza zmąciła
ciszę pogodnej nocy letniej. Od czasu do czasu grzmoty rozlegały
się na siedmiu wzgórzach, oni zaś, leżąc obok siebie
za stołem, słuchali sielskiego poety, który w śpiewnym
doryckim narzeczu opiewał miłość pasterzy, a
następnie, uspokojeni, gotowali się do słodkiego spoczynku.
Przedtem jednak
jeszcze wrócił Winicjusz. Petroniusz dowiedziawszy się o jego
powrocie wyszedł do niego i spytał:
-
Cóż?... Czy nie uradziliście czego nowego i czy Nazariusz
poszedł już do więzienia?
- Tak -
odpowiedział młody człowiek rozgarniając włosy
przemoczone od dżdżu. - Nazariusz poszedł ułożyć
się ze stróżami, a ja widziałem Piotra, który mi
nakazał modlić się i wierzyć.
- To dobrze.
Jeśli wszystko pójdzie pomyślnie, następnej nocy
można ją będzie wynieść...
-
Dzierżawca z ludźmi powinien być na świt. - To
krótka droga. Spocznij teraz.
Lecz Winicjusz
ukląkł w swym cubiculum i począł się modlić.
O wschodzie
słońca przybył spod Corioli dzierżawca Niger
przywiódłszy ze sobą zgodnie z zaleceniem Winicjusza
muły, lektykę i czterech pewnych ludzi, wybranych spomiędzy
niewolników brytańskich, których zresztą zostawił
przezornie w gospodzie na Suburze.
Winicjusz,
który czuwał całą noc, wyszedł na jego spotkanie,
ów zaś wzruszył się na widok młodego pana i
całując jego ręce i oczy rzekł:
- Drogi,
czyś chory, czy też zmartwienia wyssały ci krew z oblicza,
albowiem ledwiem cię mógł na pierwsze wejrzenie rozpoznać?
Winicjusz
zabrał go do wewnętrznej kolumnady, zwanej ksystem, i tam
przypuścił go do tajemnicy. Niger słuchał ze skupioną
uwagą i na jego czerstwej, ogorzałej twarzy znać było
wielkie wzruszenie, nad którym nie starał się nawet
zapanować.
- Więc ona
jest chrześcijanką? - zawołał.
I
począł patrzeć badawczo w twarz Winicjusza, a ten odgadł
widocznie, o co pyta go wzrok wieśniaka, albowiem odrzekł:
- I ja jestem
chrześcijaninem...
Wówczas w
oczach Nigra błysnęły łzy; przez chwilę milczał,
następnie wzniósłszy do góry ręce rzekł:
- O, dzięki
ci, Chryste, iżeś zdjął bielmo z najdroższych mi w
świecie oczu.
Po czym
objął głowę Winicjusza i płacząc ze
szczęścia, począł całować jego czoło.
W chwilę
później nadszedł Petroniusz prowadząc ze sobą
Nazariusza.
- Dobre
wieści! - rzekł z dala.
Jakoż
wieści były dobre. Naprzód Glaukus lekarz zaręczał
za życie Ligii, jakkolwiek miała tęż samą
gorączkę więzienną, na którą i w Tullianum, i
po innych więzieniach umierały codziennie setki ludzi. Co do
stróżów i co do człowieka, który sprawdzał
śmierć rozpalonym żelazem, nie było najmniejszej
trudności. Pomocnik, Attys, był już również
ugodzony.
-
Poczyniliśmy otwory w trumnie tak, aby chora mogła oddychać -
mówił Nazariusz. - Całe niebezpieczeństwo w tym, by nie
jęknęła lub nie odezwała się w chwili, gdy
będziemy przechodzili koło pretorianów. Ale ona jest
osłabiona bardzo i od rana leży z zamkniętymi oczyma.
Zresztą Glaukus da jej napój usypiający, który sam
urządzi z przyniesionych przeze mnie z miasta lekarstw. Wieko trumny nie
będzie przybite. Podniesiecie je łatwo i zabierzecie chorą do
lektyki, my zaś włożymy do trumny podłużny wór
z piaskiem, który miejcie gotowy.
Winicjusz
słuchając tych słów blady był jak
płótno, lecz słuchał z tak natężoną
uwagą, iż zdawał się naprzód odgadywać, co
Nazariusz ma powiedzieć.
- Czy
innych jakich ciał nie będą wynosili z więzienia? -
zapytał Petroniusz.
-
Zmarło dzisiejszej nocy koło dwudziestu ludzi, a do wieczora umrze
jeszcze kilkunastu - odrzekł chłopiec - my musimy iść wraz
z całym orszakiem, ale będziemy się ociągali, by
zostać w tyle. Na pierwszym skręcie towarzysz mój
umyślnie zakuleje. W ten sposób pozostanie znacznie za innymi. Wy
czekajcie nas koło małej świątyni Libityny. Oby Bóg
dał noc jak najciemniejszą.
-
Bóg da - rzekł Niger. - Wczoraj był wieczór jasny, a
potem nagle zerwała się burza. Dziś niebo znów pogodne,
ale parno od rana. Co noc teraz będą bywały dżdże i
burze.
- Czy
idziecie bez świateł? - spytał Winicjusz.
- Na
przedzie tylko niosą pochodnie. Wy na wszelki wypadek bądźcie
koło świątyni Libityny, jak tylko się ściemni,
chociaż wynosimy zwykle trupy dopiero przed samą
północą.
Umilkli,
słychać było tylko śpieszny oddech Winicjusza.
Petroniusz
zwrócił się do niego.
-
Mówiłem wczoraj - rzekł - że najlepiej by było, gdybyśmy
obaj pozostali w domu. Teraz jednak widzę, że mnie samemu nie podobna
będzie usiedzieć... Zresztą, gdyby chodziło o
ucieczkę, trzeba by zachowywać więcej ostrożności, ale
skoro ją wyniosą jako umarłą, zdaje się, że
nikomu najmniejsze podejrzenie nie przejdzie przez głowę.
- Tak!
tak! - odpowiedział Winicjusz. - Ja muszę tam być. Sam ją
wyjmę z trumny.
- Gdy raz
będzie w moim domu pod Corioli, odpowiadam za nią - rzekł
Niger..
Na tym
skończyła się rozmowa. Niger udał się do gospody, do
swoich ludzi. Nazariusz, zabrawszy pod tunikę kiesę ze złotem,
wrócił do więzienia. Dla Winicjusza rozpoczął
się dzień pełen niepokoju, gorączki, trwogi i oczekiwania.
- Sprawa
powinna się udać, bo jest dobrze pomyślana - mówił
mu Petroniusz. - Lepiej nie podobna było wszystkiego
ułożyć. Ty musisz udawać strapionego i chodzić w
ciemnej todze. Ale cyrków jednak nie opuszczaj. Niech cię
widzą... Tak wszystko obmyślane, że nie może być
zawodu. Ale! Wszakże jesteś zupełnie pewny twego
dzierżawcy?
- To
chrześcijanin - odrzekł Winicjusz. Petroniusz spojrzał na niego
ze zdziwieniem, po czym jął ruszać ramionami i mówić
jakby sam do siebie:
- Na
Polluksa! Jak się to jednak szerzy! I jak się trzyma dusz
ludzkich!... Pod taką grozą ludzie wyrzekliby się od razu
wszystkich bogactw rzymskich, greckich i egipskich. To jednak dziwne... Na
Polluksa!... Gdybym wierzył, że coś jeszcze na świecie od
naszyci bogów zależy, obiecałbym teraz każdemu po
sześć białych byków, a kapitolińskiemu Jowiszowi
dwanaście... Ale i ty nie szczędź obietnic twojemu
Chrystusowi...
- Ja Mu
oddałem duszę - odparł Winicjusz.
I rozeszli
się. Petroniusz wrócił do cubiculum. Winicjusz zaś
poszedł spoglądać z dala na więzienie, stamtąd
zaś udał się aż na stok Watykańskiego wzgórza,
do owej chaty fossora, w której z rąk Apostoła otrzymał
chrzest. Zdawało mu się, że w tej chacie Chrystus wysłucha
go prędzej niż gdziekolwiek indziej, więc odnalazłszy
ją i rzuciwszy się na ziemię, wytężył wszystkie
siły swej zbolałej duszy w modlitwie o litość i
zapamiętał się w niej tak, że zapomniał, gdzie jest i
co się z nim dzieje.
Po
południu już obudził go odgłos trąb, dochodzący
od strony Neronowego cyrku. Wyszedł wówczas z chaty i
począł spoglądać naokół oczyma jakby
świeżo ockniętymi ze snu. Na świecie obył upał i
cisza, przerywana tylko czasem przez dźwięk spiżu, a ciągle
przez zapamiętałe ksykanie koników polnych. Powietrze
uczyniło się parne; niebo nad miastem było jeszcze
błękitne; ale w stronie Gór Sabińskich zbierały
się nisko u brzegu widnokręgu ciemne chmury.
Winicjusz
wrócił do domu. W atrium czekał na niego Petroniusz.
-
Byłem na Palatynie - rzekł. - Pokazałem się tam
umyślnie i zasiadłem nawet do kości. U Anicjusza jest wieczorem
uczta, zapowiedziałem, że przyjdziemy, ale dopiero po
północy, gdyż przedtem muszę się wyspać. Jakoż
będę, a dobrze by było, gdybyś i ty był.
- Czy nie
było jakich wiadomości od Nigra albo od Nazariusza? - spytał
Winicjusz.
- Nie. Zobaczymy
ich dopiero o północy. Uważałeś, że zapowiada
się burza?
- Tak.
- Jutro ma
być widowisko z chrześcijan ukrzyżowanych, może jednak
deszcz przeszkodzi.
To rzekłszy
zbliżył się i dotknąwszy ramienia Winicjusza rzekł:
- Ale jej nie
zobaczysz na krzyżu, tylko w Corioli. Na Kastora! Nie oddałbym tej
chwili, w której ją uwolnimy, za wszystkie gemmy w Rzymie.
Wieczór już blisko...
Jakoż
wieczór się zbliżał, a ciemność
poczęła ogarniać miasto wcześniej niż zwykle, z powodu
chmur, które zakryły cały widnokrąg. Z nadejściem
wieczora spadł deszcz duży, który parując na rozpalonych
przez dzienny upał kamieniach, napełnił mgłą ulice
miasta. Potem na przemian to czyniło się cicho, to znów
przechodziły krótkie ulewy.
- Spieszmy
się - rzekł wreszcie Winicjusz. - Z powodu burzy mogą
wcześniej wywieźć ciała z więzienia. - Czas! -
odpowiedział Petroniusz.
I wziąwszy
galijskie płaszcze z kapturami, wyszli przez drzwiczki od ogrodu na
ulicę. Petroniusz uzbroił się także w krótki rzymski
nóż, zwany sica, który brał zawsze ze , sobą na
nocne wyprawy.
Miasto
było z powodu burzy puste. Od czasu do czasu błyskawica
rozdzierała chmury, oświecając jaskrawym blaskiem
świeże ściany nowo wzniesionych lub budujących się
dopiero domów i mokre płyty kamienne, którymi
wyłożone były ulice. Przy takim świetle ujrzeli wreszcie po
dość długiej drodze kopiec, na którym stała
maleńka świątyńka Libityny, a pod kopcem grupę
złożoną z mułów i koni.
- Niger! -
zawołał cicho Winicjusz.
- Jestem,
panie! - ozwał się głos wśród dżdżu.
- Wszystko
gotowe?
- Tak
jest, drogi. Jak tylko ściemniło się, byliśmy na miejscu.
Ale schrońcie się pod okop, bo przemokniecie na wskroś. Co za
burza! Sądzę, że spadną grady.
Jakoż
obawa Nigra sprawdziła się, gdyż niebawem począł
sypać grad, z początku drobny, po czym coraz grubszy i gęstszy.
Powietrze oziębiło się natychmiast.
Oni
zaś stojąc pod okopem, zakryci od wiatru i lodowych pocisków,
rozmawiali zniżonymi głosami.
-
Choćby nas kto ujrzał - mówił Niger - nie poweźmie
żadnych podejrzeń, wyglądamy bowiem na ludzi, którzy
chcą przeczekać burzę. Ale boję się, żeby nie
odłożono wynoszenia trupów do jutra.
- Grad nie
będzie padał długo - rzekł Petroniusz. - Musimy czekać
choćby do brzasku.
Jakoż
czekali nasłuchując, czy nie doleci ich odgłos pochodu. Grad
przeszedł istotnie, ale zaraz potem poczęła szumieć ulewa.
Chwilami zrywał się wiatr i niósł od strony
Cuchnących Dołów straszną woń rozkładających
się ciał, które grzebano płytko i niedbale. Wtem Niger
rzekł:
-
Widzę przez mgłę światełko... Jedno, dwa, trzy... to
pochodnie!
I
zwrócił się do ludzi:
-
Baczyć, by muły nie parskały!... - Idą! - rzekł
Petroniusz.
Jakoż
światła stawały się coraz wyraźniejsze. Po chwili
można było już odróżnić chwiejące się
pod powiewem płomienie pochodni.
Niger
począł się żegnać znakiem krzyża i modlić.
Tymczasem posępny korowód przyciągnął bliżej i
wreszcie, zrównawszy się z świątyńką Libityny,
zatrzymał się. Petroniusz, Winicjusz i Niger przycisnęli
się w milczeniu do kopca, nie rozumiejąc, co to znaczy. Lecz tamci
zatrzymali się tylko dlatego, by poobwiązywać sobie twarze i
usta szmatami dla ochrony od duszącego smrodu, który przy samych
puticuli był wprost nie do zniesienia, po czym podnieśli nosze z
trumnami i poszli dalej.
Jedna
tylko trumna zatrzymała się naprzeciw świątyńki.
Winicjusz
skoczył ku niej, a za nim Petroniusz, Niger i dwaj niewolnicy
brytańscy z lektyką.
Lecz nim
dobiegli, w ciemności dał się słyszeć pełen
bólu głos Nazariusza:
- Panie, przenieśli ją wraz z
Ursusem do Eskwilińskiego więzienia... My niesiemy inne ciało! a
ją porwali przed północą!...
Petroniusz, wróciwszy do domu,
posępny był jak burza i nie próbował nawet pocieszać
Winicjusza. Rozumiał, że o wydobyciu Ligii z Eskwilińskich
podziemi nie ma co i marzyć. Odgadywał, że prawdopodobnie
dlatego przeniesiono ją z Tullianum, by nie umarła z gorączki i
by nie uniknęła przeznaczonego jej amfiteatru. Ale to
właśnie był dowód, że czuwano nad nią i
strzeżono jej pilniej niż innych. Petroniuszowi żal było do
głębi duszy i jej, i Winicjusza, lecz prócz tego
nurtowała go i ta myśl, że po raz pierwszy w życiu coś
mu się nie udało i że po raz pierwszy został
zwyciężony w walce.
"Fortuna zdaje się mnie
opuszczać - mówił sobie - ale bogowie mylą się,
jeśli sądzą, że zgodzę się na takie na
przykład życie jak jego."
Tu spojrzał na Winicjusza, który
również patrzył na niego rozszerzonymi źrenicami.
- Co
tobie? Ty masz gorączkę? - rzekł Petroniusz. Ów zaś
odpowiedział jakimś dziwnym, złamanym i powolnym głosem,
jakby chorego dziecka:
- A ja
wierzę, że On może mi ją powrócić. Nad miastem
cichły ostatnie grzmoty burzy.
|