Czterech Bityńczyków niosło
ostrożnie Ligię do domu Petroniusza, Winicjusz zaś i Ursus szli
obok, śpiesząc się, by jak najprędzej oddać ją w
ręce greckiego lekarza. Szli w milczeniu, gdyż po przejściach
dnia tego nie mogli się zdobyć na rozmowę. Winicjusz był
dotychczas jakby na wpół przytomny. Powtarzał sobie, że
Ligia jest ocalona, że nie grozi jej już ni więzienie, ni
śmierć w cyrku, że nieszczęścia ich
skończyły się raz na zawsze i że zabiera ją do domu,
by nie rozłączyć się z nią więcej. I zdawało
mu się, że to raczej początek jakiegoś innego życia
niż rzeczywistość. Od czasu do czasu pochylał się nad
otwartą lektyką, by patrzeć na tę kochaną twarz,
która przy świetle księżyca wydawała się
uśpioną, i powtarzał w myśli: "To ona! Chrystus
ocalił ją!" Przypominał sobie także, że do
spoliarium, dokąd obaj z Ursusem odnieśli Ligię, nadszedł
jakiś nie znany mu lekarz i zapewnił go, że dziewczyna żyje
i żyć będzie. Na myśl o tym radość
rozpierała mu tak piersi, że chwilami słabł i wspierał
się na ramieniu Ursusa, nie mogąc iść o własnej mocy.
Ursus zaś patrzył w usiane gwiazdami niebo i modlił się.
Szli śpiesznie wśród ulic,
na których świeżo wzniesione białe domy
błyszczały mocno w miesięcznym blasku. Miasto było puste.
Gdzieniegdzie tylko gromadki ludzi, uwieńczonych bluszczem,
śpiewały i tańczyły przed portykami przy odgłosie
fletni, korzystając z cudnej nocy i świątecznej pory,
która trwała od początku igrzysk. Dopiero gdy już byli
niedaleko domu, Ursus przestał się modlić i począł
mówić cicho, jakby się bał zbudzić Ligię:
- Panie,
to Zbawiciel ocalił ją od śmierci. Gdym ujrzał ją na
rogach tura, usłyszałem w duszy głos: "Broń
jej!", i to był niezawodnie głos Baranka. Więzienie
wyżarło mi siły, ale On mi je wrócił na tę
chwilę i On natchnął ten srogi lud, że ujął
się za nią. Bądź Jego wola!
A
Winicjusz odrzekł:
-
Uwielbione niech będzie imię Jego!...
Lecz nie
mógł mówić więcej, gdyż nagle uczuł,
że ogromny płacz wzbiera mu w piersi. Chwyciła go nie pohamowana
Chęć rzucić się na ziemię i dziękować
Zbawicielowi za cud i miłosierdzie.
Tymczasem
jednak doszli do domu. Służba, uprzedzona przez wysłanego
umyślnie naprzód niewolnika, wyroiła się na ich
spotkanie. Paweł z Tarsu nawrócił jeszcze w Ancjum
większą część tych ludzi. Nieszczęścia
Winicjusza znane im. były doskonale, więc radość ich na widok
ofiar, wyrwanych złości Nerona, była ogromna, a
zwiększyła się jeszcze bardziej, gdy lekarz Teokles po
obejrzeniu Ligii oświadczył, że nie poniosła żadnej
ciężkiej obrazy i że po przejściu osłabienia,
pozostałego po więziennej gorączce, wróci do zdrowia.
Przytomność wróciła jej
jeszcze tejże nocy. Zbudziwszy się we wspaniałym cubiculum,
oświeconym korynckimi lampami, wśród woni werweny, nie
wiedziała, gdzie jest i co się z nią dzieje. Pozostała jej
pamięć chwili, w której przywiązywano ją do
rogów skrępowanego łańcuchami byka, teraz zaś
widząc nad sobą twarz Winicjusza, oświeconą łagodnym
kolorowym światłem, sądziła, że chyba już nie
są na ziemi. Myśli mąciły się jeszcze w jej
osłabionej głowie; wydało się jej rzeczą
naturalną, że zatrzymali się gdzieś po drodze do nieba z
powodu jej umęczenia i słabości. Nie czując jednak
żadnego bólu uśmiechnęła się do Winicjusza i
chciała go spytać, gdzie są, lecz z ust jej wyszedł tylko
cichy szept, w którym Winicjusz mógł zaledwie
odróżnić swoje imię.
Więc klęknął przy niej i
położywszy lekko rękę na jej czole, rzekł:
- Chrystus
cię ocalił i wrócił mi cię!
Jej usta
poruszyły się znowu niezrozumiałym szeptem, po chwili jednak
powieki jej przymknęły się, piersi podniosły się
lekkim westchnieniem i zapadła w sen głęboki, którego
oczekiwał lekarz Teokles i po którym przepowiadał
powrót do zdrowia.
A Winicjusz
pozostał przy niej klęczący i pogrążony w modlitwie.
Dusza roztajała mu miłością tak ogromną. że
zapamiętał się zupełnie. Teokles kilkakrotnie wchodził
do cubiculum, kilka razy zza uchylonej zasłony ukazywała się
złotowłosa głowa Eunice, wreszcie żurawie, hodowane po
ogrodach, poczęły krzyczeć zwiastując początek dnia, a
on jeszcze obejmował w myśli stopy Chrystusa, nie widząc i nie
słysząc, co się wokół niego dzieje, z sercem zmienionym
w ofiarny, dziękczynny płomień, pogrążony w
zachwyceniu, za życia jeszcze na wpół wniebowzięty.
|