Po posiłku, który zwał
się śniadaniem, a do którego dwaj towarzysze zasiedli
wówczas, gdy zwykli śmiertelni byli już dawno po
południowym prandium, Petroniusz zaproponował lekką
drzemkę. Według niego pora była jeszcze za wczesna na
odwiedziny. Są wprawdzie ludzie, którzy poczynają
odwiedzać znajomych o wschodzie słońca, uważając w
dodatku zwyczaj ten za stary, rzymski. Ale on, Petroniusz, uważa go za
barbarzyński. Godziny popołudniowe są najwłaściwsze,
nie wcześniej jednak, zanim słońce nie przejdzie w stronę
świątyni Jowisza Kapitolińskiego i nie pocznie patrzeć z
ukosa na Forum. Jesienią bywa jeszcze gorąco i ludzie radzi
śpią po jedzeniu. Tymczasem miło jest posłuchać szumu
fontanny w atrium i po obowiązkowym tysiącu kroków
zdrzemnąć się w czerwonym świetle, przecedzonym przez
purpurowe, na wpół zaciągnięte velarium.
Winicjusz uznał słuszność
jego słów i poczęli się przechadzać rozmawiając
w sposób niedbały o tym, co słychać na Palatynie i w
mieście, a po trochu filozofując nad życiem. Po czym Petroniusz
udał się do cubiculum, lecz nie spał długo. Po upływie
pół godziny wyszedł i kazawszy sobie przynieść werweny
począł ją wąchać i nacierać sobie nią
ręce i skronie.
- Nie uwierzysz - rzekł - jak to
ożywia i orzeźwia. Teraz jestem gotów.
Lektyka czekała już od dawna,
więc wsiedli i kazali się ponieść na Vicus Patricius, do
domu Aulusa. Insula Petroniusza leżała na południowym stoku
Palatynu około tak zwanych Carinae, najkrótsza więc droga
wypadała im poniżej Forum, lecz ponieważ Petroniusz chciał
zarazem wstąpić do złotnika Idomena, wydał przeto polecenie,
by niesiono ich przez Vicus Apollinis i Forum w stronę Vicus Sceleratus,
na rogu którego pełno było wszelkiego rodzaju tabern.
Olbrzymi Murzyni podnieśli lektykę
i ruszyli, poprzedzani przez niewolników zwanych pedisequi. Petroniusz
przez czas jakiś podnosił w milczeniu swe dłonie, pachnące
werweną, ku nozdrzom i zdawał się nad czymś
namyślać, po chwili zaś rzekł:
- Przychodzi mi do głowy, że
jeśli twoja leśna boginka nie jest niewolnicą, tedy mogłaby
porzucić dom Plaucjuszów, a przenieść się do twego.
Otoczyłbyś ją miłością i obsypał bogactwy,
tak jak ja moją ubóstwioną Chryzotemis, której,
mówiąc między nami, mam przynajmniej o tyle dosyć, o ile
ona mnie.
Markus potrząsnął
głową.
- Nie? - pytał Petroniusz. - W
najgorszym razie sprawa oparłaby się o cezara, a możesz być
pewny, że choćby dzięki moim wpływom nasz Miedzianobrody
byłby po twojej stronie.
- Nie znasz
Ligii! - odparł Winicjusz.
- To
pozwólże się zapytać, czy ty ją znasz - inaczej jak
z widzenia? Mówiłżeś z nią? Wyznałżeś
jej swą miłość?
- Widziałem
ją naprzód przy fontannie, a potem spotkałem ją dwukrotnie.
Pamiętaj, że podczas pobytu w domu Aulosów mieszkałem w
bocznej willi, przeznaczonej dla gości, i mając wybitą
rękę nie mogłem zasiadać do wspólnego stołu.
Dopiero w wigilię dnia, na który zapowiedziałem swój
odjazd, spotkałem Ligię przy wieczerzy - i nie mogłem słowa
do niej przemówić. Musiałem słuchać Aulusa i jego
opowiadań o zwycięstwach, jakie odniósł w Brytanii, a
następnie o upadku małych gospodarstw w Italii, któremu
jeszcze Licyniusz Stolo starał się zapobiec. W ogóle nie wiem,
czy Aulos potrafi mówić o czym innym i nie mniemaj, że
zdołamy się od tego wykręcić, chyba że zechcesz
słuchać o zniewieściałości czasów dzisiejszych.
Oni tam mają bażanty w kurnikach, ale ich nie jedzą
wychodząc z zasady, że każdy zjedzony bażant przybliża
koniec potęgi rzymskiej. Drugi raz spotkałem ją koło
ogrodowej cysterny ze świeżo wyrwaną trzciną w ręku,
którą zanurzała kiścią w wodzie i skrapiała
rosnące wokoło irysy. Spójrz na moje kolana. Na tarczę
Herakla, mówię ci, że nie drżały, gdy na nasze
maniple szły z wyciem chmury Partów, ale drżały przy owej
cysternie. I zmieszany jak pacholę, które nosi jeszcze bullę
na szyi, oczyma tylko żebrałem litości, długo nie
mogąc słowa przemówić.
Petroniusz
spojrzał na niego jakby z pewną zazdrością.
-
Szczęśliwy! - rzekł. - Choćby świat i życie
były jak najgorsze, jedno w nich zostanie wieczne dobro -
młodość!
Po chwili
zaś spytał:
- I nie
przemówiłeś do niej?
- Owszem.
Oprzytomniawszy nieco, rzekłem, że wracam z Azji, żem wybił
rękę pod miastem i cierpiałem srodze, ale w chwili gdy mi
przychodzi porzucić ten dom gościnny, widzę, że cierpienie
w nim więcej jest warte niż gdzie indziej rozkosz - choroba
więcej niż gdzie indziej zdrowie. Ona słuchała
słów moich także zmieszana i ze schyloną głową,
kreśląc coś trzciną na szafrannym piasku. Po czym
podniosła oczy, raz jeszcze spojrzała na owe skreślone znaki,
raz jeszcze na mnie, jakby chcąc o coś spytać - i nagle
uciekła jak hamadriada przed głupowatym faunem.
- Musi mieć
piękne oczy.
- Jak morze - i
utonąłem w nich też jak w morzu. Wierz mi, że Archipelag
mniej jest błękitny. Po chwili przybiegł mały Plaucjusz i
począł o coś pytać. Ale ja nie rozumiałem, o co mu
chodzi.
- O Atene! -
zawołał Petroniusz - zdejm temu chłopcu opaskę z oczu,
którą zawiązał Eros, bo inaczej rozbije sobie
głowę o kolumnę świątyni Wenus.
Po czym
zwrócił się , do Winicjusza:
- O, ty wiosenny
pączku na drzewie życia, ty pierwsza zielona gałązko
winogradu! Powinien bym zamiast do Plaucjuszów kazać cię
zanieść do domu Gelocjusza, gdzie jest szkoła dla nieświadomych
życia chłopców.
- Czego ty
właściwie chcesz?
- A co
skreśliła na piasku? Czy nie imię Amora, czy nie serce przeszyte
jego grotem lub nie coś takiego, z czego mógłbyś
poznać, że satyry szeptały już tej nimfie do ucha
różne tajemnice życia? Jak można było nie
spojrzeć na te znaki!
- Dawniej
wdziałem togę, niż myślisz - rzekł Winicjusz - i zanim
nadbiegł mały Aulos, patrzyłem pilnie na te znaki. Wszakże
wiem, że i w Grecji, i w Rzymie nieraz dziewczęta kreślą na
piasku wyznania, których nie chcą wymówić ich usta...
Ale zgadnij, co nakreśliła?
-
Jeśli co innego, niż przypuszczałem, to nie zgadnę. -
Rybę.
- Jak
powiadasz?
-
Powiadam: rybę. Czy miało to znaczyć, że w żyłach
jej zimna dotąd krew płynie - nie wiem! Ale ty, któryś
mnie nazwał wiosennym pąkowiem na drzewie życia - zapewne
potrafisz lepiej ten znak zrozumieć?
- Carissime!
O taką rzecz spytaj Pliniusza. On się zna na rybach. Gdyby stary
Apicjusz żył jeszcze, może by ci także umiał coś
o tym powiedzieć, albowiem zjadł w ciągu życia więcej
ryb, niż może ich od razu pomieścić Zatoka
Neapolitańska.
Lecz
dalsza rozmowa urwała się, wniesiono ich bowiem na rojne ulice, na
których przeszkadzał jej gwar ludzki. Przez Vicus Apollinis
skręcili na Forum Romanum, gdzie w dnie pogodne przed zachodem
słońca gromadziły się tłumy próżniaczej
ludności, by przechadzać się wśród kolumn,
opowiadać nowiny i słuchać ich, widzieć przenoszone lektyki
ze znakomitymi ludźmi, a wreszcie zaglądać do sklepów
złotniczych, do księgarni, do sklepów, w których
zmieniano monetę, do bławatnych, brązowniczych i wszelkich
innych, których pełno było w domach obejmujących
część Rynku położoną naprzeciw Kapitolu.
Połowa Forum, leżąca tuż pod wiszarami zamku,
pogrążona była już w cieniu, natomiast kolumny
położonych wyżej świątyń złociły
się w blasku i na błękicie. Leżące niżej
rzucały wydłużone cienie na marmurowe płyty, wszędzie
zaś było ich tak pełno, że oczy gubiły się
wśród nich jak w lesie. Zdawało się, że tym budowlom
i kolumnom aż ciasno koło siebie. Piętrzyły się jedne
nad drugimi, biegły w prawo i w lewo, wdzierały się na
wzgórza, tuliły się do zamkowego muru lub jedne do drugich, na
podobieństwo większych i mniejszych, grubszych i cieńszych,
złotawych i białych pni, to rozkwitłych pod architrawami
kwiatami akantu, to pozawijanych w jońskie rogi, to zakończonych
prostym doryckim kwadratem. Nad owym lasem błyszczały barwne
tryglify, z tympanów wychylały się rzeźbione postaci
bogów, ze szczytów uskrzydlone złote kwadrygi zdawały
się chcieć ulecieć w powietrze, w ów błękit,
który zwieszał się spokojnie nad owym zbitym miastem
świątyń. W środku Rynku i po brzegach
płynęła rzeka ludzka: tłumy przechadzały się pod
łukami bazyliki Juliusza Cezara, tłumy siedziały na schodach
Kastora i Polluksa i kręciły się koło
świątyńki Westy, podobne na tym wielkim marmurowym tle do
różnokolorowych rojów motyli lub żuków. Z
góry, przez ogromne stopnie, od strony świątyni
poświęconej "Jovi Optimo Maximo", napływały nowe
fale; przy rostrach słuchano jakichś przygodnych
mówców; tu i ówdzie słychać było okrzyki
przekupniów sprzedających owoce, wino lub wodę pomieszaną
z figowym sokiem, oszustów polecających cudowne lekarstwa,
wróżbitów, odgadywaczy ukrytych skarbów,
tłumaczów snów. Gdzieniegdzie z gwarem rozmów i
nawoływań mieszały się dźwięki sistry, egipskiej sambuki
lub greckich fletów. Gdzieniegdzie chorzy, pobożni lub stroskani
nieśli do świątyń ofiary. Wśród ludzi, na
kamiennych płytach, zbierały się chciwe na ofiarne ziarno,
podobne do ruchomych, pstrych i ciemnych plam, stadka gołębi, to
wzbijając się chwilowo z rozgłośnym szumem skrzydeł w
górę, to znów zapadając na opróżnione przez
tłum miejsca. Od czasu do czasu gromady ludzkie rozstępowały
się przed lektykami, w których widać było wykwintne
twarze kobiece lub głowy senatorów i rycerzy o rysach jakby zakrzepłych
i wyniszczonych życiem. Różnojęzyczna ludność
powtarzała w głos ich imiona z dodatkiem przezwisk, szyderstw lub
pochwał. Między bezładnymi grupami przeciskały się
czasem postępujące miarowym krokiem oddziały żołnierzy
lub wigilów czuwających nad ulicznym porządkiem. Język
grecki dawał się słyszeć naokół równie
często jak łaciński.
Winicjusz,
który dawno nie był w mieście, patrzył z pewną
ciekawością na owo rojowisko ludzkie i na owo Forum Romanum, zarazem
panujące nad falą świata i zarazem tak nią zalane, że
Petroniusz, który odgadł myśl towarzysza, nazwał je
:gniazdem Kwirytów - bez Kwirytów". Istotnie, miejscowy
żywioł ginął niemal w tym tłumie złożonym ze
wszystkich ras i narodów. Widać tu było Etiopów,
olbrzymich jasnowłosych ludzi z dalekiej północy,
Brytanów, Gallów i Germanów, skośnookich
mieszkańców Sericum, ludzi znad Eufratu i ludzi znad Indu, o
brodach barwionych na kolor cegły, Syryjczyków znad brzegów
Orontu, o oczach czarnych i słodkich; wyschniętych jak kość
mieszkańców pustyń arabskich, Żydów z
zapadłą piersią, Egipcjan z wiecznym, obojętnym
uśmiechem w twarzach, i Numidów, i Afrów; Greków z
Hellady, którzy na równi z Rzymianami władali nad miastem,
ale władali wiedzą, sztuką, rozumem i szalbierstwem,
Greków z wysp i z Azji Mniejszej, i z Egiptu, i z Italii, i z
Narbońskiej Galii. W tłumie niewolników z podziurawionymi
uszami nie brakło i wolnej, próżniaczej ludności,
którą cezar bawił, żywił, a nawet odziewał, i wolnych
przybyszów, których do olbrzymiego miasta zwabiła
łatwość życia i widoki fortuny; nie brakło
przekupniów i kapłanów Serapisa z palmowymi
gałęziami w ręku, i kapłanów Izydy, na której
ołtarze znoszono więcej ofiar niż do świątyni Kapitolińskiego
Jowisza, i kapłanów Kibeli, noszących w ręku złote
kiście ryżu, i kapłanów wędrownych bóstw, i
tanecznic wschodnich z jaskrawymi mitrami, i sprzedających amulety, i
poskromców wężów, i chaldejskich magów, wreszcie
ludzi bez wszelkich zajęć, którzy co tydzień zgłaszali
się do spichlerzy nadtybrzańskich po zboże, bili się o
loteryjne bilety w cyrkach, spędzali noce w walących się
ustawicznie w zatybrzańskiej dzielnicy domach, a dnie słoneczne i
ciepłe w kryptoportykach, w brudnych garkuchniach Subury, na moście
Milwiusa lub przed insulami możnych, gdzie im od czasu do czasu wyrzucano
resztki ze stołu niewolników.
Petroniusz
dobrze był znany przez te tłumy. O uszy Winicjusza obijało
się ustawiczne: "Hic est!" - "To on!" - Lubiono
go za hojność, a zwłaszcza popularność jego
wzrosła od czasu, gdy dowiedziano się, że przemawiał przed
cezarem przeciw wyrokowi śmierci wydanemu na całą familię,
to jest na wszystkich bez różnicy płci i wieku
niewolników prefekta Pedaniusza Sekunda, za to, iż jeden z nich
zabił tego okrutnika w chwili rozpaczy. Petroniusz powtarzał
wprawdzie głośno, że mu to było wszystko jedno i że
przemawiał do cezara tylko prywatnie, jako arbiter elegantiarum,
którego estetyczne uczucia oburzała owa barbarzyńska
rzeź, godna jakichś Scytów, nie Rzymian. Niemniej lud, który
wzburzył się z powodu tej rzezi, kochał od tej pory Petroniusza.
Lecz on o
to nie dbał. Pamiętał, że ten lud kochał takie i
Brytanika, którego Nero otruł, i Agrypinę, którą
kazał zamordować, i Oktawię, którą na Pandatarii
uduszono po uprzednim otwarciu jej żył w gorącej parze, i
Rubeliusza Plauta, który został wygnany, i Trazeasza,
któremu każde jutro mogło przynieść wyrok
śmierci. Miłość ludu mogła być uważana
raczej za złą wróżbę, a sceptyczny Petroniusz
był zarazem przesądny. Tłumem gardził podwójnie: i
jako arystokrata, i jako esteta. Ludzie pachnący prażonym bobem,
który nosili w zanadrzu, a przy tym wiecznie schrypnięci i
spotnieli od gry w morę po rogach ulic i perystylach, nie zasługiwali
w jego oczach na miano ludzi.
Nie
odpowiadając też wcale ani na oklaski, ani na posyłane tu i
ówdzie od ust pocałunki, opowiadał Markowi sprawę
Pedaniusza, drwiąc przy tym ze zmienności ulicznej hałastry,
która nazajutrz po groźnym wzburzeniu oklaskiwała Nerona
przejeżdżającego do świątyni Jowisza Statora. Lecz
przed księgarnią Awirunusa kazał się zatrzymać i
wysiadłszy zakupił ozdobny rękopis, który oddał
Winicjuszowi.
- To
podarek dla ciebie - rzekł.
-
Dzięki! - odrzekł Winicjusz. Po czym spojrzawszy
na tytuł zapytał: - Satyricon? To coś nowego. Czyje to? -
Moje. Ale ja nie chcę iść śladem Rufinusa, którego
historię miałem ci opowiedzieć, ani też śladem
Fabrycjusza Wejenta, dlatego nikt o tym nie wie, ty zaś nikomu nie
mów.
- A
mówiłeś, że nie piszesz wierszy - rzekł Winicjusz
zaglądając do środka - tu zaś widzę prozę
gęsto nimi przeplataną.
- Jak
będziesz czytał, zwróć uwagę na ucztę
Trymalchiona. Co do wierszy, zbrzydły mi od czasu, jak Nero pisze epos.
Witeliusz, widzisz, chcąc sobie ulżyć, używa pałeczki
z kości słoniowej, którą zasuwa sobie w gardło: inni
posługują się piórami flamingów maczanymi w oliwie
lub w odwarze macierzanki - ja zaś odczytuję poezje Nerona - i skutek
jest natychmiastowy. Mogę je potem chwalić, jeśli nie z czystym
sumieniem, to z czystym żołądkiem.
Ta
rzekłszy zatrzymał znów lektykę przed złotnikiem
Idomenem i załatwiwszy sprawę gemm kazał nieść
lektykę wprost do domu Aulusa.
- Po drodze opowiem ci
na dowód, co jest miłość własna autorska,
historię Rufinusa - rzekł.
Lecz zanim
ją rozpoczął, skręcili na Vicus Patricius i niebawem
znaleźli się przed mieszkaniem Aulusa. Młody i tęgi ianitor
otworzył im drzwi wiodące do ostium, nad którymi sroka,
zamknięta w klatce, witała ich wrzaskliwie słowem: "Salve!"
Po drodze z drugiej
sieni, zwanej ostium, do właściwego atrium, Winicjusz rzekł:
-
Czyś zauważył, że odźwierny tu bez
łańcuchów? - To dziwny dom - odpowiedział
półgłosem Petroniusz. - Pewno ci wiadomo, że
Pomponię Grecynę podejrzewano o wyznawanie wschodniego zabobonu,
polegającego na czci jakiegoś Chrestosa. Zdaje się, że
przysłużyła się jej Kryspinilla, która nie może
darować Pomponii, że jeden mąż wystarczył jej na
całe życie. - Univira!... Łatwiej dziś w Rzymie o
półmisek rydzów z Noricum. Sądzono
ją sądem domowym...
- Masz
słuszność, że to dziwny dom. Później opowiem
ci, com tu słyszał i widział.
Tymczasem
znaleźli się w atrium. Przełożony nad nim niewolnik, zwany
atriensis, wysłał nomenclatora, by oznajmił gości,
jednocześnie zaś służba podsunęła im krzesła
i stołeczki pod nogi. Petroniusz, który wyobrażając
sobie, że w tym surowym domu panuje wieczny smutek, nigdy w nim nie
bywał, spoglądał naokół z pewnym zdziwieniem i jakby
z poczuciem zawodu, albowiem atrium czyniło raczej wesołe
wrażenie. Z góry przez duży otwór wpadał snop
jasnego światła, łamiącego się w tysiące skier na
wodotrysku. Kwadratowa sadzawka z fontanną w środku, przeznaczona do
przyjmowania dżdżu wpadającego w czasie niepogody przez
górny otwór, a zwana impluvium, otoczona była anemonami i
liliami. Szczególnie w liliach widocznie kochano się w domu,
gdyż były ich całe kępy, i białych, i czerwonych, i
wreszcie szafirowych irysów, których delikatne płatki
były jakby posrebrzone od wodnego pyłu. Wśród mokrych
mchów, w których ukryte były donice z liliami, i
wśród pęków liści widniały brązowe posążki,
przedstawiające dzieci i ptactwo wodne. W jednym rogu odlana
również z brązu łania pochylała swą
zaśniedziałą od wilgoci, zielonawą głowę ku
wodzie. jakby się chciała napić. Podłoga atrium była z
mozaiki; ściany, częścią wykładane czerwonym marmurem,
częścią malowane w drzewa, ryby, ptaki i gryfy, nęciły
oczy grą kolorów. Odrzwia do bocznych izb zdobne były
żółwiowcem lub nawet kością słoniową; przy
ścianach, między drzwiami, stały posągi przodków
Aulusa. Wszędy znać było spokojny dostatek, daleki od zbytku,
ale szlachetny i pewny siebie.
Petroniusz,
który mieszkał nierównie okazalej i wykwintniej, nie
mógł tu jednak znaleźć żadnej rzeczy, która
by raziła jego smak - i właśnie zwrócił się z
tą uwagą do Winicjusza, gdy wtem niewolnik velarius odsunął
kotarę dzielącą atrium od tablinum i w głębi domu
ukazał się nadchodzący śpiesznie Aulos Plaucjusz.
Był
to człowiek zbliżający się do wieczornych dni życia, z
głową pobieloną szronem, ale czerstwy, o twarzy energicznej,
nieco za krótkiej, ale też nieco podobnej do głowy orła.
Tym razem malowało się na niej pewne zdziwienie, a nawet
niepokój, z powodu niespodziewanego przybycia Neronowego przyjaciela,
towarzysza i zausznika.
Lecz
Petroniusz był nadto światowcem i nadto bystrym człowiekiem, by
tego nie zauważyć, zatem po pierwszych powitaniach oznajmił z
całą wymową i swobodą, na jaką było go stać,
że przychodzi podziękować za opiekę, jakiej w tym domu
doznał syn jego siostry, i że jedynie wdzięczność jest
powodem jego odwiedzin, do których zresztą ośmieliła go
dawna z Aulosem znajomość.
Aulos
zapewnił go ze swej strony, iż miłym jest gościem, a co do
wdzięczności, oświadczył, że sam się do niej
poczuwa, chociaż zapewne Petroniusz nie domyśla się jej
powodów.
Jakoż
Petroniusz nie domyślał się ich rzeczywiście.
Próżno, podniósłszy swe orzechowe oczy w
górę, biedził się, by sobie przypomnieć
najmniejszą usługę oddaną Aulosowi lub komukolwiek. Nie
przypomniał sobie żadnej, prócz tej chyba, którą
zamierzał wyświadczyć Winicjuszowi. Mimo woli mogło
się wprawdzie coś podobnego zdarzyć, ale tylko mimo woli.
- Kocham i
cenię bardzo Wespazjana - odrzekł Aulos - któremu
uratowałeś życie, gdy raz zdarzyło mu się
nieszczęście usnąć przy słuchaniu wierszy cezara.
-
Zdarzyło mu się szczęście - odrzekł Petroniusz - bo
ich nie słyszał, nie przeczę jednak, że mogło się
ono skończyć nieszczęściem. Miedzianobrody chciał mu
koniecznie posłać centuriona z przyjacielskim zleceniem, by sobie
otworzył żyły.
- Ty
zaś, Petroniuszu, wyśmiałeś go.
- Tak
jest, a raczej przeciwnie: powiedziałem mu, że jeśli Orfeusz
umiał pieśnią usypiać dzikie bestie, jego tryumf jest
równy, skoro potrafił uśpić Wespazjana. Ahenobarbowi
można przyganiać pod warunkiem, żeby w małej przyganie
mieściło się wielkie pochlebstwo. Nasza miłościwa Augusta, Poppea, rozumie
to doskonale.
-
Niestety, takie to czasy - odrzekł Aulos. - Brak mi na przodzie
dwóch zębów, które mi wybił kamień rzucony
ręką Brytana, i przez to mowa moja stała się
świszczącą, a jednak najszczęśliwsze chwile mego
życia spędziłem w Brytanii...
- Bo
zwycięskie - dorzucił Winicjusz.
Lecz
Petroniusz zląkłszy się, by stary wódz nie
zaczął opowiadać o dawnych swych wojnach, zmienił przedmiot
rozmowy. Oto w okolicy Praeneste wieśniacy znaleźli martwe wilcze
szczenię o dwu głowach, w czasie zaś onegdajszej burzy piorun
oberwał narożnik w świątyni Luny, co było rzeczą,
ze względu na spóźnioną jesień,
niesłychaną. Niejaki też Kotta, który mu to
opowiadał, dodawał zarazem, iż kapłani tejże
świątyni przepowiadają z tego powodu upadek miasta lub co
najmniej ruinę wielkiego domu, która tylko nadzwyczajnymi ofiarami
da się odwrócić.
Aulos
wysłuchawszy opowiadania wyraził zdanie, że takich oznak nie
można jednak lekceważyć. Że bogowie mogą być
zgniewani przebraną miarą zbrodni, w tym nie masz nic dziwnego - a w
takim razie ofiary błagalne są zupełnie na miejscu.
Na to
Petroniusz rzekł:
-
Twój dom, Plaucjuszu, nie jest zbyt wielki, choć mieszka w nim
wielki człowiek; mój jest wprawdzie za duży na tak lichego
właściciela, ale również mały.
A
jeśli chodzi o ruinę jakiegoś tak wielkiego, jak na
przykład domus transitoria, to czy opłaci się nam skladać
ofiary, by tę ruinę odwrócić?
Plaucjusz
nie odpowiedział na to pytanie, która to ostrożność
dotknęła nawet nieco Petroniusza, albowiem przy całym swym braku
poczucia różnicy między złem a dobrem nie był nigdy
donosicielem i można z nim było rozmawiać z zupełnym bezpieczeństwem.
Za czym zmienił znów rozmowę i począł wychwalać
mieszkanie Plaucjuszowe oraz dobry smak panujący w domu.
- Stara to
siedziba - odrzekł Plaucjusz - w której nic nie zmieniłem od
czasu, jakem ją odziedziczył.
Po odsunięciu
kotary dzielącej atrium od tablinum dom otwarty był na
przestrzał, tak że przez tablinum, przez następny perystyl i
leżącą za nim salę, zwaną oecus, wzrok biegł
aż do ogrodu, który widniał z dala jak jasny obraz, ujęty
w ciemną ramę. Wesołe dziecinne śmiechy dolatywały
stamtąd do atrium.
- Ach,
wodzu - rzekł Petroniusz - pozwól nam posłuchać z bliska
tego szczerego śmiechu, o który dziś tak trudno.
-
Chętnie - odrzekł powstając Plaucjusz. - To mój mały
Aulus i Ligia bawią się w piłki. Ale co do śmiechu,
mniemam, Petroniuszu, że całe życie schodzi ci na nim.
-
Życie jest śmiechu warte, więc się śmieję -
odpowiedział Petroniusz - tu jednak śmiech brzmi inaczej.
-
Petroniusz - dodał Winicjusz - nie śmieje się zresztą po
całych dniach, ale raczej po całych nocach. Tak rozmawiając przeszli
przez długość domu i znaleźli się w ogrodzie, gdzie
Ligia i mały Aulus bawili się piłkami, które niewolnicy
wyłącznie do tej zabawy przeznaczeni, zwani spheristae, zbierali z
ziemi i podawali im do rąk. Petroniusz rzucił szybkie, przelotne
spojrzenie na Ligię, mały Aulus ujrzawszy Winicjusza przybiegł
się z nim witać, ów zaś przechodząc schylił
głowę przed piękną dziewczyną, która stała
z piłką w ręku; z włosem nieco rozwianym, trochę
zdyszana i zarumiepiona.
Lecz w
ogrodowym triclinium, zacienionym przez bluszcze, winograd i kozie ziele,
siedziała Pomponia Grecyna; poszli się więc z nią
witać. Petroniuszowi, jakkolwiek nie uczęszczał do domu
Plaucjuszów, była ona znajoma, albowiem widywał ją u Antysii,
córki Rubeliusza Plauta, a dalej w domu Seneków i u Poliona. Nie
mógł też oprzeć się pewnemu podziwowi, jakim
przejmowała go jej twarz smutna, ale pogodna, szlachetność jej
postawy, ruchów, słów. Pomponia mąciła do tego
stopnia jego pojęcia o kobietach, że ów zepsuty do szpiku
kości i pewny siebie, jak nikt w całym Rzymie, człowiek nie
tylko odczuwał dla niej pewien rodzaj szacunku, ale nawet tracił
poniekąd pewność siebie. I teraz oto dziękując jej za
opiekę nad Winicjuszem wtrącał jakby mimo woli wyraz:
"domina", który nigdy nie przychodził mu na myśl, gdy
na przykład rozmawiał z Kalwią Kryspinillą, ze
Skrybonią, z Walerią, Soliną i innymi niewiastami z wielkiego
świata.- Po przywitaniu i złożeniu podzięki
począł też zaraz narzekać, że Pomponię widuje
się tak rzadko, że jej nie można spotkać ni w cyrku, ni w
amfiteatrze, na co odpowiedziała mu spokojnie, położywszy
dłoń na dłoni męża:
-
Starzejemy się i oboje lubimy coraz więcej domowe zacisze.
Petroniusz
chciał przeczyć, lecz Aulus Plaucjusz dodał swoim
świszczącym głosem:
- I coraz
nam bardziej obco między ludźmi, którzy nawet naszych
bogów rzymskich greckimi nazywają imionami.
- Bogowie
stali się od pewnego czasu tylko retorycznymi figurami - odrzekł
niedbale Petroniusz - że zaś retoryki uczyli nas Grecy, przeto mnie
samemu łatwiej na przykład powiedzieć: Hera niż Juno.
To
rzekłszy zwrócił oczy na Pomponię, jakby na znak, że
wobec niej żadne inne bóstwo nie mogło mu przyjść na
myśl, a następnie jął przeczyć temu, co
mówiła o starości: "Ludzie starzeją się
wprawdzie prędko, ale tacy, którzy żyją zgoła innym
życiem, a prócz tego są twarze, o których Saturn zdaje
się zapominać." Petroniusz mówił to z pewną
nawet szczerością, albowiem Pomponia Grecyna, jakkolwiek
schodziła z południa życia, zachowała niezwykłą
świeżość cery, a że głowę miała
małą i twarz drobną, chwilami więc, mimo swej ciemnej
sukni, mimo powagi i smutku, czyniła wrażenie kobiety zupełnie
młodej.
Tymczasem
mały Aulus, który podczas pobytu Winicjusza w domu
zaprzyjaźnił się był z nim nadzwyczajnie, zbliżywszy
się począł go zapraszać do gry w piłkę. Za
chłopcem weszła do triclinium i Ligia. Pod firanką
bluszczów, ze światełkami drgającymi na twarzy,
wydała się teraz Petroniuszowi ładniejszą niż na
pierwszy rzut oka i istotnie podobną do jakiejś nimfy. Że
zaś nie przemówił do niej dotąd, więc podniósł
się, pochylił przed nią głowę i zamiast zwykłych
wyrazów powitania począł cytować słowa,
którymi Odys powitał Nauzykaę:
Nie wiem,
czyliś jest bóstwem, czy panną śmiertelną,
Lecz jeśliś jest mieszkanką ziemskiego padołu,
Błogosławiony ojciec z matką twą pospołu,
Błogosławieni bracia . . .
Nawet
Pomponii podobała się wykwintna grzeczność tego
światowca. Co do Ligii, słuchała zmieszana i zapłoniona,
nie śmiąc oczu podnieść. Lecz stopniowo w kątach jej
ust począł drgać swawolny uśmiech, na twarzy znać było
walkę między dziewczęcym zawstydzeniem a chęcią
odpowiedzi - i widocznie chęć ta przemogła, spojrzawszy bowiem
nagle na Petroniusza, odpowiedziała mu słowami tejże Nauzykai,
cytując je jednym tchem i trochę jak wydawaną lekcję:
Nie byle kto ty
jesteś - i nie byle głowa!
Po czym
zawróciwszy w miejscu, uciekła, jak ucieka spłoszony ptak.
Teraz na
Petroniusza przyszła kolej zdziwienia - nie spodziewał się
bowiem usłyszeć Homerowego wiersza w ustach dziewczyny, o
której barbarzyńskim pochodzeniu był przez Winicjusza
uprzedzony. Spojrzał też pytającym wzrokiem na Pomponię,
lecz ta nie mogła mu dać odpowiedzi, patrzyła bowiem w tej
chwili, uśmiechając się, na dumę, jaka odbiła się
w obliczu starego Aulusa.
On zaś nie
umiał tej dumy ukryć. Naprzód przywiązał się
był do Ligii jak do własnego dziecka, a po wtóre, mimo swych
starorzymskich uprzedzeń, które kazały mu przeciw
greczyźnie i jej rozpowszechnieniu piorunować, uważał
ją za szczyt towarzyskiej ogłady. Sam nie mógł się
jej nigdy dobrze nauczyć, nad czym skrycie bolał, rad był
więc teraz, że temu wytwornemu panu, a zarazem i literatowi,
który gotów był uważać dom jego za
barbarzyński, odpowiedziano w nim językiem i wierszem Homera.
- Jest w domu
pedagogus Grek - rzekł zwracając się do Petroniusza -
który uczy naszego chłopaka, a dziewczyna przysłuchuje
się lekcjom. Pliszka to jeszcze, ale miła pliszka, do której
nawykliśmy oboje.
Petroniusz
patrzył teraz poprzez skręty bluszczów i kapryfolium na
ogród i na bawiącą się trójkę. Winicjusz
zrzucił togę i w tunice tylko podbijał w górę
piłkę, którą stojąca naprzeciw z wzniesionymi
ramionami Ligia usiłowała schwytać. Dziewczyna na pierwszy rzut
oka nie uczyniła wielkiego na Petroniuszu wrażenia. Wydała mu
się zbyt szczupła. Lecz od chwili gdy w triclinium spojrzał na
nią bliżej, pomyślał sobie, że tak jednak mogłaby
wyglądać jutrzenka - i jako znawca zrozumiał, że jest w
niej coś niezwykłego. Wszystko zauważył i wszystko
ocenił: więc i twarz różową i przezroczą, i
świeże usta, jakby do pocałunku złożone, i niebieskie
jak lazur mórz oczy, i alabastrową białość
czoła, i bujność ciemnych włosów
przeświecających na skrętach odblaskiem bursztynu albo
korynckiej miedzi, i lekką szyję, i "boską"
spadzistość ramion, i całą postać giętką,
smukłą, młodą młodością maju i
świeżo rozkwitłych kwiatów. Zbudził się w nim
artysta i czciciel piękności, który odczuł, że pod
posągiem tej dziewczyny można by podpisać: "Wiosna". -
Nagle przypomniał sobie Chryzotemis i wziął go pusty
śmiech. Wydała mu się razem ze swoim złotym pudrem na
włosach i uczernionymi brwiami bajecznie zwiędłą,
czymś w rodzaju pożółkłej i roniącej
płatki róży. A jednak tej Chryzotemis zazdrościł mu
cały Rzym. Następnie przypomniał sobie Poppeę - i owa
przesławna Poppea również wydała mu się
bezduszną woskową maską. W tej dziewczynie o tanagryjskich
kształtach była nie tylko wiosna - była i promienista
"Psyche", która przeświecała przez jej
różane ciało, jak promyk prześwieca przez lampę.
"Winicjusz
ma słuszność - pomyślał - a moja Chryzotemis jest
stara, stara... jak Troja!"
Po czym
zwrócił się do Pomponii Grecyny - i wskazawszy na
ogród, rzekł:
- Rozumiem
teraz, domina, że wobec takich dwojga wolicie dom od uczt na Palatynie i
cyrku.
- Tak -
odpowiedziała zwracając oczy w stronę małego Aulusa i
Ligii.
A stary
wódz począł opowiadać historię dziewczyny i to, co
słyszał przed laty od Ateliusza Histera o siedzącym w mrokach
północy narodzie Ligów.
Tamci zaś
skończyli grać w piłkę i przez czas jakiś chodzili po
piasku ogrodowym, odbijając na czarnym tle mirtów i cyprysów
jak trzy białe posągi. Ligia trzymała małego Aulusa za
rękę. Pochodziwszy nieco, siedli na ławce przy piscinie
zajmującej środek ogrodu. Lecz po chwili Aulus zerwał się,
by płoszyć ryby w przezroczej wodzie. Winicjusz zaś
prowadził dalej rozmowę zaczętą w czasie przechadzki:
- Tak jest -
mówił niskim, drgającym głosem. - Zaledwiem zrzucił
pretekstę, wysłano mnie do azjatyckich legii. Miastam nie zaznał
- ani życia, ani miłości.. Umiem na pamięć trochę
Anakreonta i Horacjusza, ale nie potrafiłbym tak jak Petroniusz
mówić wierszy wówczas, gdy rozum niemieje z podziwu i
własnych słów znaleźć nie może. Chłopcem
będąc chodziłem do szkoły Muzoniusza, który
mawiał nam, że szczęście polega na tym, by chcieć
tego, czego chcą bogi - a zatem od naszej woli zależy. Ja jednak
myślę, że jest inne, większe i droższe, które
od woli nie zależy, bo je tylko miłość dać może.
Szukają tego szczęścia sami bogowie, więc i ja, o Ligio,
którym nie zaznał dotąd miłości, idąc w ich
ślady szukam także tej, która by mi szczęście
dać chciała...
Umilkł i
przez czas jakiś słychać było tylko lekki plusk wody, w
którą mały Aulus ciskał kamyki płosząc nimi
ryby. Po chwili jednak Winicjusz znów mówić począł
głosem jeszcze miększym i cichszym:
- Wszak znasz
Wespazjanowego syna, Tytusa? Mówią, że zaledwie z
chłopięcego wieku wyszedłszy pokochał tak Berenikę,
iż omal tęsknota nie wyssała mu życia... Tak i ja bym
umiał pokochać, o Ligio!... Bogactwo, sława, władza - czczy
dym! marność! Bogaty znajdzie bogatszego od siebie, sławnego
zaćmi cudza większa sława, potężnego
potężniejszy pokona... Lecz zali sam cezar, zali który
bóg nawet może doznawać większej rozkoszy lub być
szczęśliwszym niż prosty śmiertelnik, w chwili gdy mu przy
piersi dyszy pierś droga lub gdy całuje usta kochane... Więc
miłość z bogami nas równa - o Ligio!...
A ona
słuchała w niepokoju, w zdziwieniu i zarazem tak, jakby
słuchała głosu greckiej fletni lub cytry. Zdawało się
jej chwilami, że Winicjusz śpiewa jakąś pieśń
dziwną, która sączy się w jej uszy, porusza w niej krew,
a zarazem przejmuje serce omdleniem, strachem i jakąś
niepojętą radością... Zdawało jej się też,
że on mówi coś takiego, co w niej już było
poprzednio, ale z czego nie umiała sobie zdać sprawy. Czuła,
że on w niej coś budzi, co drzemało dotąd, i że w tej
chwili zamglony sen zmienia się w kształt coraz wyraźniejszy,
bardziej upodobany i śliczny.
Tymczasem
słońce przetoczyło się dawno za Tyber i stanęło
nisko nad Janikulskim wzgórzem. Na nieruchome cyprysy padało
czerwone światło - i całe powietrze było nim przesycone. Ligia
podniosła swoje błękitne, jakby rozbudzone ze snu oczy na
Winicjusza i nagle - w wieczornych odblaskach, pochylony nad nią, z
prośbą drgającą w oczach, wydał się jej
piękniejszy od wszystkich ludzi i od wszystkich greckich i rzymskich
bogów, których posągi widywała na frontonach
świątyń. - On zaś objął z lekka palcami jej
rękę powyżej kostki i pytał:
- Zali ty nie
odgadujesz, Ligio, czemu ja mówię to tobie?...
- Nie -
odszeptała tak cicho, że Winicjusz zaledwie dosłyszał.
Lecz nie
uwierzył jej i przyciągając coraz silniej jej rękę,
byłby ją przyciągnął do serca, bijącego jak
młotem pod wpływem żądzy rozbudzonej przez cudną
dziewczynę - i byłby wprost do niej zwrócił palące
słowa, gdyby nie to, że na ścieżce, ujętej w ramy
mirtów, ukazał się stary Aulus, który zbliżywszy
się rzekł:
-
Słońce zachodzi, więc strzeżcie się wieczornego
chłodu i nie żartujcie z Libityną...
- Nie -
odrzekł Winicjusz - nie wdziałem dotąd togi i nie poczułem
chłodu.
- A oto już
ledwie pół tarczy zza wzgórz wygląda -
odpowiedział stary wojownik. - Bogdaj to słodki klimat Sycylii, gdzie
wieczorami lud zbiera się na rynkach, aby chóralnym śpiewem
żegnać zachodzącego Feba.
I zapomniawszy,
że przed chwilą sam ostrzegał przed Libityną,
począł opowiadać o Sycylii, gdzie miał swe
posiadłości i duże gospodarstwo rolne; w którym się
kochał. Wspomniał też, że nieraz przychodziło mu na
myśl przenieść się do Sycylii i tam dokonać spokojnie
życia. Dość ma zimowych szronów ten, komu zimy
ubieliły już głowę. Jeszcze liść nie opada z
drzew i nad miastem śmieje się niebo łaskawie, ale gdy winograd
pożółknie, gdy śnieg spadnie w Górach
Albańskich, a bogowie nawiedzą przejmującym wichrem
Kampanię, wówczas kto wie, czy z całym domem nie przeniesie
się do swojej zacisznej wiejskiej sadyby.
-
Miałżebyś chęć opuścić Rzym, Plaucjuszu? -
spytał z nagłym niepokojem Winicjusz.
- Chęć
tę mam dawno - odpowiedział Aulus - bo tam spokojniej i bezpieczniej.
I jął
znowu wychwalać swoje sady, stada, dom ukryty w zieleni i wzgórza
porosłe tymem i cząbrami, wśród których
brzęczą roje pszczół. Lecz Winicjusz nie zważał
na tę bukoliczną nutę - i myśląc tylko o tym, że
może utracić Ligię, spoglądał w stronę
Petroniusza, jakby od niego jedynie wyglądał ratunku.
Tymczasem
Petroniusz siedząc przy Pomponii lubował się widokiem zachodzącego
słońca, ogrodu i stojących przy sadzawce ludzi. Białe ich
ubrania na ciemnym tle mirtów świeciły złotem od
wieczornych blasków. Na niebie zorza poczęła zabarwiać
się purpurą, fioletem i mienić się na kształt opalu.
Strop nieba stał się liliowy. Czarne sylwetki cyprysów
uczyniły się jeszcze wyrazistsze niż w dzień biały,
zaś w ludziach, w drzewach i w całym ogrodzie zapanował
spokój wieczorny.
Petroniusza uderzył ten spokój i
uderzył go zwłaszcza w ludziach. W twarzy Pomponii, starego Aulusa,
ich chłopca i Ligii - było coś, czego nie widywał w tych
twarzach, które go co dzień, a raczej co noc otaczały:
było jakieś światło, jakieś ukojenie i jakaś
pogoda płynąca wprost z takiego życia, jakim tu wszyscy
żyli. I z pewnym zdziwieniem pomyślał, że jednak mogła
istnieć piękność i słodycz, których on,
wiecznie goniący za pięknością i słodyczą, nie
zaznał. Myśli tej nie umiał ukryć w sobie i
zwróciwszy się do Pomponii rzekł:
- Rozważam w duszy, jak odmienny jest
wasz świat od tego świata, którym włada nasz Nero.
Ona zaś podniosła swoją
drobną twarz ku zorzy wieczornej i odrzekła z prostotą:
- Nad światem włada nie Nero - ale
Bóg. Nastała chwila milczenia. W pobliżu triclinium dały
się słyszeć w alei kroki starego wodza, Winicjusza, Ligii i
małego Aula - lecz nim nadeszli, Petroniusz spytał jeszcze:
- A
więc ty wierzysz w bogi, Pomponio?
-
Wierzę w Boga, który jest jeden, sprawiedliwy i wszechmocny -
odpowiedziała żona Aula Plaucjusza.
|