Winicjusz do Petroniusza: "Wiemy i tu, carissime,
co dzieje się w Rzymie, a czego nie wiemy, to nam dopowiadają listy
twoje. Gdy rzucisz kamień w wodę, fale rozchodzą się coraz
dalej i dalej na okół, więc taka fala szału i
złości doszła z Palatynu aż do nas. Po drodze do Grecji
był tu wysłany przez cezara Karynas, który złupił
miasta i świątynie, by próżny skarb zapełnić.
Za cenę potu i łez ludzkich buduje się w Rzymie Domus Aurea.
Być może, że świat nie oglądał dotąd takiego
domu, ale też nie oglądał i krzywd Takich. Ty przecie znasz
Karynasa. Podobnym do niego był Chilo, zanim śmiercią nie
odkupił życia. Lecz do leżących w naszym pobliżu
miasteczek nie dotarli jego ludzie, może dlatego, że nie masz w nich
świątyń i skarbów. Pytasz, czyśmy bezpieczni?
Odpowiem ci tylko, żeśmy zapomniani, i niech ci to wystarczy za
odpowiedź. Oto w tej chwili z portyku, pod którym piszę,
widzę naszą spokojną zatokę, a na niej Ursusa w łodzi,
zapuszczającego sieć w jasne tonie. Żona moja przędzie
czerwoną wełnę obok mnie, a w ogrodach pod cieniem drzew
migdałowych śpiewają nasi niewolnicy. O, co za spokój, carissime,
i jakie zapomnienie dawnych trwóg i boleści! Ale to nie Parki, jak
piszesz, przędą tak słodko nić naszego żywota, to
błogosławi nam Chrystus, umiłowany nasz Bóg i Zbawiciel.
Żal i łzy znamy, bo nasza Prawda każe nam płakać nad
cudzą niedolą, ale nawet i w owych łzach tkwi nie znana wam
pociecha, że kiedyś, gdy spłynie czas życia naszego. Odnajdziem
tych wszystkich drogich, którzy zginęli i za Boską naukę
mają zginąć jeszcze. Dla nas Piotr i Paweł nie zmarli, lecz
narodzili się w chwale. Dusze nasze ich widzą i gdy oczy
płaczą, serca weselą się ich weselem. O tak, drogi,
jesteśmy szczęśliwi szczęściem, jakiego nic
zburzyć nie zdoła, ponieważ śmierć, która dla
was jest końcem wszystkiego, dla nas będzie tylko przejściem do
większego jeszcze spokoju, większego kochania, większej
radości.
I tak nam
płyną tu dni i miesiące w pogodzie serc. Słudzy nasi i
niewolnicy wierzą również, jak i my, w Chrystusa, a że On
miłość nakazał, więc miłujemy się wszyscy.
Nieraz, gdy słońce zachodzi lub gdy księżyc błyszczy
już na wodzie, rozmawiamy z Ligią o dawnych czasach, które
dziś snem nam się wydają, a gdy pomyślę, jak ta droga
głowa, którą dziś co dzień kołyszę na
piersiach, bliską była męki i zagłady, całą
duszą wielbię mojego Pana, bo z tych rąk On jeden
mógł ją wyrwać, ocalić z areny i wrócić
mi na zawsze. O Petroniuszu, widziałeś przecie, ile ta nauka daje
pociechy i wytrwania w niedoli, ile cierpliwości i odwagi wobec śmierci,
więc przyjedź, zobacz, ile daje szczęścia w zwykłych,
powszednich dniach życia. Ludzie, widzisz, nie znali dotąd Boga,
którego by można miłować, przeto nie miłowali
się i między sobą i stąd szła ich niedola, bo jako
światło ze słońca, tak szczęście z
miłości wypływa. Nie nauczyli ich tej prawdy ni prawodawcy, ni
filozofowie, i nie było jej ni w Grecji, ni w Rzymie, a gdy
mówię: ni w Rzymie, to znaczy na ziemi całej. Oschła i
zimna nauka stoików, do której garną się ludzie
cnotliwi, hartuje serca jak miecze, ale zobojętnia je raczej, zamiast je
czynić lepszymi. Lecz po co ja mówię to tobie,
któryś więcej się uczył i więcej rozumiesz ode
mnie. Tyś przecie znał także Pawła z Tarsu i nieraz
rozmawiałeś z nim długo, więc wiesz najlepiej, zali wobec
prawdy, którą on opowiadał, wszystkie nauki waszych
filozofów i retorów nie są czczymi bańkami i pustym
brzękiem słów bez znaczenia? Pamiętasz pytanie,
które on ci zadał: "A gdyby cezar był
chrześcijaninem, zalibyście się nie czuli bezpieczniejsi,
pewniejsi posiadania tego, co posiadacie, próżni trwóg i
spokojni o wasze jutro?" Aleś ty mówił mi, że nasza
prawda jest nieprzyjaciółką życia, a ja odpowiadam ci
teraz, że gdybym od początku listu powtarzał tylko dwa wyrazy:
"Jestem szczęśliwy!", jeszcze bym szczęścia mego
wyrazić ci nie zdołał. Powiesz mi na to, że
szczęście moje to Ligia! Tak, drogi! Dlatego, że kocham jej
duszę nieśmiertelną i że oboje miłujemy się w
Chrystusie, a w takiej miłości nie masz ni rozłączeń,
ni zdrad, ni zmian, ni starości, ni śmierci. Bo gdy minie
młodość i uroda, gdy zwiędną ciała nasze i
przyjdzie śmierć, miłość się ostoi, gdyż
ostoją się dusze. Zanim oczy moje otworzyły się na
światło, gotów byłem dla Ligii podpalić nawet dom
własny, a teraz ci mówię: nie kochałem jej, bo
kochać dopiero mnie Chrystus nauczył. W nim jest
źródło szczęścia i spokoju. Toć nie ja
mówię, jeno oczywistość sama. Porównaj wasze
podszyte trwogą rozkosze, wasze niepewne jutra upojenia, wasze orgie,
podobne do styp pogrzebowych, z życiem chrześcijan, a znajdziesz gotową
odpowiedź. Lecz abyś mógł lepiej porównać,
przyjedź w nasze pachnące cząbrem góry, do naszych
cienistych gajów oliwnych, nad nasze pokryte bluszczem brzegi. Czeka
cię tu spokój, jakiegoś dawno nie zaznał, i serca,
które cię kochają prawdziwie. Tyś, mając duszę
szlachetną i dobrą, powinien być szczęśliwy.
Twój bystry umysł potrafi prawdę rozpoznać, a gdy
poznasz, to ją pokochasz, bo może można być jej wrogiem,
jak cezar i Tygellin, ale obojętnym dla niej nikt być nie potrafi. O
mój Petroniuszu, oboje z Ligią cieszymy się nadzieją,
że cię ujrzymy niezadługo. Bądź zdrów,
szczęśliwy i przybywaj."
Petroniusz
odebrał list Winicjusza w Cumae, dokąd
był wyjechał wraz z innymi augustianami, dążącymi z
cezarem. Długoletnia jego walka z Tygellinem miała się ku
końcowi. Petroniusz wiedział już, że musi w niej
paść, i rozumiał tego powody. W miarę jak cezar z
każdym dniem spadał coraz niżej do roli komedianta, błazna
i woźnicy, w miarę jak grzązł coraz bardziej w chorobliwej,
plugawej i zarazem grubej rozpuście, wykwintny arbiter elegantiae
stawał mu się tylko ciężarem. Gdy Petroniusz nawet
milczał, Nero widział w jego milczeniu przyganę, nawet gdy
pochwalał, widział szyderstwo. Świetny patrycjusz
drażnił jego miłość własną i wzbudzał
zazdrość. Jego bogactwa i wspaniałe dzieła sztuki
stały się przedmiotem pożądliwości i władcy, i
wszechwładnego ministra. Oszczędzano go dotąd ze względu na
wyjazd do Achai, w której jego smak, jego znajomość rzeczy greckich
mogły się przydać. Lecz z wolna Tygellin począł
tłumaczyć cezarowi, że Karynas przewyższa jeszcze smakiem i
wiedzą Petroniusza i że lepiej od niego potrafi urządzać w
Achai igrzyska, przyjęcia i tryumfy. Od tej chwili Petroniusz był
zgubiony. Nie śmiano jednak przesłać mu wyroku w Rzymie. I
cezar, i Tygellin przypominali sobie, że ten niby zniewieściały
esteta, "czyniący z nocy dzień", zajęty tylko
rozkoszą, sztuką i ucztami, gdy był prokonsulem w Bityni, a
potem konsulem w stolicy, okazał zadziwiającą
pracowitość i energię. Uważano go za zdolnego do
wszystkiego, a wiedziano, że w Rzymie posiada miłość nie
tylko ludu, lecz nawet pretorianów. Nikt z poufnych cezara nie
umiał przewidzieć, jak w danym razie postąpi, zdawało
się więc rzeczą roztropniejszą wywabić go z miasta i
dosięgnąć dopiero na prowincji.
W tym celu
otrzymał zaproszenie, by wraz z innymi augustianami przybył do Cumae,
on zaś chociaż domyślał się podstępu,
wyjechał, może dlatego, by nie wystąpić z jawnym oporem,
może, by pokazać raz jeszcze cezarowi i augustianom wesołą,
próżną wszelkich trosk twarz i odnieść ostatnie,
przedśmiertne nad Tygellinem zwycięstwo.
Tymczasem
ów oskarżył go natychmiast o przyjaźń z senatorem
Scewinusem, który był duszą spisku Pizona. Ludzi Petroniusza,
pozostałych w Rzymie, uwięziono, dom obstawiono strażą
pretoriańską. Lecz on dowiedziawszy się o tym nie okazał ni
trwogi, ni nawet zakłopotania i z uśmiechem rzekł do
augustianów, których podejmował we własnej
wspaniałej willi w Cumae:
-
Ahenobarbus nie lubi pytań wprost, więc zobaczycie, jak się
zmiesza, gdy go zapytam, czy to on rozkazał uwięzić moją
familię w stolicy.
Po czym
zapowiedział im ucztę "przed dalszą
podróżą" i właśnie czynił do niej
przygotowania, gdy nadszedł list Winicjusza.
Petroniusz
odebrawszy go zamyślił się nieco, po chwili jednak twarz
zajaśniała mu zwykłą pogodą, i wieczorem tegoż
samego dnia odpisał, co następuje:
"Cieszę
się waszym szczęściem i podziwiam wasze serca, carissime,
albowiem nie sądziłem, by dwoje zakochanych mogło o kimś
trzecim i dalekim pamiętać. Wy zaś nie tylko nie
zapomnieliście o mnie, ale chcecie mnie namówić do Sycylii, by
podzielić się ze mną waszym chlebem i waszym Chrystusem,
który, jak piszesz, tak hojnie wam szczęścia przysparza.
Jeśli
tak jest, czcijcie go. Ja myślę, drogi, że Ligię
powrócił ci także trochę Ursus, a trochę lud
rzymski. Gdyby cezar był innym człowiekiem, myślałbym
nawet, że zaniechano dalszych prześladowań ze względu na
twoje z nim powinowactwo przez tę wnuczkę, którą
Tyberiusz oddał swego czasu jednemu z Winicjuszów. Skoro jednak
mniemasz, że to Chrystus, nie będę się sprzeczał z
tobą. Tak! Nie żałujcie mu ofiar. Prometeusz również
poświęcił się dla ludzi, ale eheu! Prometeusz
podobno jest tylko wymysłem poetów, ludzie zaś wiarygodni
mówili mi, że Chrystusa na własne ogldali oczy. Ja razem z
wami myślę, że to najuczciwszy z bogów.
Pytanie
Pawła z Tarsu pamiętam i zgadzam się, że gdyby na
przykład Ahenobarbus żył wedle nauki Chrystusa, to może bym
miał czas pojechać do was, do Sycylii. Wówczas pod cieniem
drzew, u źródeł, wiedlibyśmy rozmowy o wszystkich bogach
i wszystkich prawdach, jak wiedli je niegdyś filozofowie greccy. Dziś
krótką muszę ci dać odpowiedź.
Dwóch
chcę znać tylko filozofów: jeden zowie się Pirron, drugi
Anakreont. Resztę tanio ci sprzedać mogę wraz z całą
szkołą greckich i naszych stoików. Prawda mieszka gdzieś
tak wysoko, że sami bogowie nie mogą jej dojrzeć ze szczytu
Olimpu. Tobie, carissime, wydaje się, że wasz Olimp
wyższy jeszcze, i stojąc na nim wołasz na mnie:
"Wejdź, a zobaczysz takie widoki, jakich nie widziałeś
dotychczas!" Być może. Ale ja ci odpowiadam: "Przyjacielu,
nóg nie mam!" I gdy doczytasz do końca ten list,
sądzę, że przyznasz mi słuszność.
Nie!
szczęśliwy małżonku królewny-jutrzenki! Wasza nauka nie dla mnie.
Mamże miłować Bityńczyków, którzy noszą
moją lektykę, Egipcjan, którzy palą w moich
kąpielach, Ahenobarba i Tygellina? Na białe kolana Charytek
przysięgam ci, że choćbym chciał, nie potrafię. W
Rzymie jest najmniej sto tysięcy ludzi mających albo krzywe
łopatki, albo grube kolana, albo wyschłe łydki, albo
okrągłe oczy, albo za wielkie głowy. Czy każesz mi ich
kochać także? Gdzie mam odnaleźć tę
miłość, skoro jej w sercu nie czuję? A jeśli wasz
Bóg chce, bym miłował ich wszystkich, czemu w swojej wszechmocy
nie dał im kształtu na przykład Niobidów, których
na Palatynie widziałeś? Kto kocha piękność, dla tego
samego nie może kochać brzydoty.
Inna rzecz nie
wierzyć w naszych bogów, ale miłować ich można, jak
miłowali ich Fidiasz i Praksyteles, i Miron, i Skopas, i Lizypp.
Gdybym nawet
chciał iść tam, gdzie mnie prowadzisz, nie mogę. Że zaś
nie chcę, a więc po dwakroć nie mogę. Ty wierzysz, jak
Paweł z Tarsu, że kiedyś, z drugiej strony Styksu, na
jakichś Polach Elizejskich będziecie widzieli waszego Chrystusa.
Dobrze! Niech ci sam wówczas powie, czyby mnie przyjął z moimi
gemmami, z moją wazą mirreńską i z wydaniami od
Sozjuszów, i z moją Złotowłosą. Na myśl o tym
śmiać mi się chce, mój drogi, boć przecie nawet i
Paweł z Tarsu mówił mi, że dla Chrystusa trzeba się
wyrzec różanych wieńców, uczt i rozkoszy. Wprawdzie mi
inne obiecywał szczęście, alem mu odrzekł, żem na
takie inne za stary i że różami zawsze będą się
cieszyły oczy moje, a woń fiołków także mi zawsze
milszą będzie niż woń brudnego "bliźniego" z
Subury.
To są
przyczyny, dla których wasze szczęście nie dla mnie. Lecz jest
prócz tego jeszcze jedna, którąm ci schował na ostatek.
Oto mnie woła Tanatos. Dla was poczyna się świt życia, a
dla mnie słońce już zaszło i zmierzch ogarnia mi
głowę. Innymi słowy, ja
muszę umrzeć, carissime.
Nie warto o tym
mówić długo. Tak musiało się skończyć. Ty,
który znasz Ahenobarba, z łatwością to zrozumiesz.
Tygellinus mnie zwyciężył, a raczej nie! To tylko moje
zwycięstwa dobiegły końca. Żyłem, jak chciałem, i
umrę, jak mi się podoba.
Nie bierzcie
tego do serca. Żaden bóg nie obiecał mi
nieśmiertelności, więc nie spotyka mnie rzecz niespodziana. Przy
tym ty mylisz się, Winicjuszu, twierdząc, że tylko wasze
bóstwo uczy umierać spokojnie. Nie. Świat nasz wiedział
przed wami, że gdy ostatnia czara wychylona, czas odejść,
spocząć, i umie to jeszcze czynić pogodnie. Plato powiada,
że cnota jest muzyką, a życie mędrca harmonią.
Jeśli tak jest, to umrę, jak żyłem, cnotliwie.
Chciałbym
twą boską małżonkę pożegnać jeszcze
słowy, którymi powitałem ją niegdyś w domu
Aulusów: "Różnym ja się, przeróżnym
napatrzył narodom, a równej tobie nie znam."
Więc
jeśli dusza jest czymś więcej, niż mniema Pirron, to moja
zaleci do was po drodze na krańce Okea-nosa i siędzie przy waszym
domu w postaci motyla albo, jak wierzą Egipcjanie, krogulca.
Inaczej
przybyć nie mogę.
A tymczasem
niech wam Sycylia zmieni się w ogród Hesperyd, niech polne,
leśne i źródlane boginki sypią wam kwiaty po drodze, a po
wszystkich akantach w kolumnach waszego domu niech gnieżdżą
się białe gołębie."
|