Przed Akte, dawną kochanką Nerona,
schylały się niegdyś najwyższe głowy w Rzymie. Lecz
ona i wówczas nawet nie chciała się mieszać do spraw
publiczpych i jeśli kiedykolwiek używała swego wpływu na
młodego władcę, to chyba dla wyproszenia dla kogoś
litości. Cicha i pokorna, zjednała sobie wdzięczność
wielu, nikogo zaś nie uczyniła swym nieprzyjacielem. Nie
potrafiła jej znienawidzić nawet Oktawia. Zazdrosnym wydawała
się zbyt mało niebezpieczną. Wiedziano o niej, że kocha
zawsze Nerona miłością smutną i zbolałą,
która żyje już nie nadzieją, ale tylko wspomnieniami
chwil, w których ów Nero był nie tylko młodszym i
kochającym, ale lepszym. Wiedziano, że od tych wspomnień nie
może oderwać duszy i myśli, ale niczego już nie czeka,
że zaś nie było istotnie obawy, aby cezar do niej
wrócił, patrzano na nią jak na istotę zgoła
bezbronną i z tego powodu pozostawiano ją w spokoju. Poppea
miała ją tylko za cichą sługę, tak dalece
nieszkodliwą, że nie domagała się nawet usunięcia jej z
pałacu.
Ponieważ jednak cezar kochał
ją niegdyś i porzucił bez urazy, w spokojny, a nawet
poniekąd przyjazny sposób, zachowano dla niej pewne względy.
Nero wyzwoliwszy ją dał jej w pałacu mieszkanie, a w nim osobne
cubiculum i garść ludzi ze służby. A gdy swego czasu Pallas
i Narcyz, chociaż Klaudiuszowi wyzwoleńcy, nie tylko zasiadali z
Klaudiuszem do uczt, ale jako potężni ministrowie zabierali poczesne
miejsca, więc i ją zapraszano czasem do stołu cezara. Czyniono to
może dlatego, że jej śliczna postać stanowiła
prawdziwą ozdobę uczty. Zresztą cezar w doborze towarzystwa od
dawna już przestał się rachować z jakimikolwiek
względami. Do stołu jego zasiadała
najróżnorodniejsza mieszanina ludzi wszelkich stanów i
powołań. Byli między nimi senatorowie, ale przeważnie tacy,
którzy godzili się być zarazem błaznami. Byli patrycjusze
starzy i młodzi, spragnieni rozkoszy, zbytku i użycia. Bywały
kobiety noszące wielkie imiona, lecz nie wahające się wkładać
wieczorem płowych peruk i szukać dla rozrywki przygód na ciemnych
ulicach. Bywali i wysocy urzędnicy, i kapłani, którzy przy
pełnych czarach sami radzi drwili z własnych bogów, obok nich
zaś wszelkiego rodzaju hałastra, złożona ze
śpiewaków, z mimów, muzyków, tancerzy i tancerek, z
poetów, którzy deklamując wiersze myśleli o
sestercjach, jakie im za pochwałę wierszy cezarowych spaść
mogą, z filozofów-głodomorów odprowadzających
chciwymi oczyma podawane potrawy, wreszcie ze słynnych
woźniców, sztukmistrzów, cudotwórców, bajarzy,
trefnisiów, wreszcie z przeróżnych, pasowanych przez
modę lub głupotę na jednodniowe znakomitości
drapichrustów. między którymi nie brakło i takich, co
długimi włosami pokrywali przekłute na znak niewolnictwa uszy.
Słynniejsi zasiadali wprost do
stołów, mniejsi służyli do rozrywki w czasie jedzenia,
czekając na chwilę, w której służba pozwoli im
rzucić się na resztki potraw i napojów. Gości tego
rodzaju dostarczali Tygellinus, Watyniusz i Witeliusz, gościom zaś
zmuszeni byli nieraz dostarczać odzieży odpowiedniej do
pokojów cezara, który zresztą lubił takie towarzystwo
czując się w nim najswobodniejszym. Zbytek dworu złocił
wszystko i wszystko pokrywał blaskiem. Wielcy i mali, potomkowie wielkich
rodów i hołota z bruku miejskiego, potężni artyści i
liche wyskrobki talentów cisnęli się do pałacu, by
nasycić olśnione oczy przepychem, niemal przechodzącym ludzkie
pojęcie, i zbliżyć się do rozdawcy wszelkich łask,
bogactw i dobra, którego jedno widzimisię mogło wprawdzie
poniżyć, ale mogło i wynieść bez miary.
Dnia tego i Ligia miała wziąć
udział w podobnej uczcie. Strach, niepewność i odurzenie,
niedziwne po nagłym przejściu, walczyły w niej z
chęcią oporu. Bała się cezara, bała się ludzi,
bała się pałacu, którego gwar odejmował jej
przytomność, bała się uczt, o których sromocie
słyszała od Aulusa, od Pomponii Grecyny i ich przyjaciół.
Będąc młodą dziewczyną nie była jednak
nieświadomą, albowiem świadomość złego w owych
czasach wcześnie dochodziła nawet do dziecięcych uszu.
Wiedziała więc, że w tym pałacu grozi jej zguba, o
której zresztą ostrzegała ją w chwili rozstania i
Pomponia. Mając jednak duszę młodą, nieobytą z
psuciem, i wyznając wysoką naukę wszczepianą jej przez
przybraną matkę, przyrzekła bronić się od owej zguby:
matce, sobie i zarazem temu Boskiemu Nauczycielowi, w którego nie tylko
wierzyła, ale którego pokochała swym
wpółdziecinnym sercem za słodycz nauki, za gorycz śmierci
i za chwałę zmartwychpowstania.
Była też pewna, że teraz
już ni Aulus, ni Pomponia Grecyna nie będą odpowiadali za jej
postępki, zamyślała więc, czy nie lepiej będzie
stawić opór i nie iść na ucztę. Z jednej strony
strach i niepokój głośno gadały w jej duszy, z drugiej
rodziła się w niej chęć okazania odwagi,
wytrwałości, narażenia się na mękę i
śmierć. Wszakże Boski Nauczyciel tak kazał. Wszakże
sam dał przykład. Wszakże Pomponia opowiadała jej, że
gorliwsi między wyznawcami pożądają całą
duszą takiej próby i modlą się o nią. I Ligię,
gdy jeszcze była w domu Aulusów, opanowywała chwilami podobna
żądza. Widziała się męczennicą, z ranami w
rękach i stopach, białą jak śniegi, piękną
nadziemską pięknością, niesioną przez równie
białych aniołów w błękit, i podobnymi widzeniami
lubowała się jej wyobraźnia. Było w tym dużo marzeń
dziecinnych, ale było i nieco upodobania w samej sobie, które
karciła Pomponia. Teraz zaś, gdy opór woli cezara
mógł pociągnąć za sobą jakąś
okrutną karę i gdy widywane w marzeniach męczarnie mogły
się stać rzeczywistością, do pięknych widzeń, do
upodobań dołączyła się jeszcze, pomieszana ze
strachem, jakaś ciekawość, jak też ją skarzą i
jaki rodzaj mąk dla niej obmyślą.
I tak wahała się jej
wpół jeszcze dziecinna dusza na dwie strony. Lecz Akte
dowiedziawszy się o tych wahaniach spojrzała na nią z takim
zdumieniem, jakby dziewczyna mówiła w gorączce. Okazać opór
woli cezara? Narazić się od pierwszej chwili na jego gniew? Na to
trzeba chyba być dzieckiem, które nie wie, co mówi. Z
własnych oto słów Ligii pokazuje się, że
właściwie nie jest ona zakładniczką, ale dziewczyną
zapomnianą przez swój naród. Nie broni jej żadne prawo
narodów, a gdyby jej nawet broniło, cezar dość jest
potężny, by je w chwili gniewu podeptać. Cezarowi spodobało
się ją wziąć i odtąd nią rozporządza.
Odtąd jest ona na jego woli, nad którą nie masz innej na
świecie.
- Tak jest - mówiła dalej - i ja
czytałam listy Pawła z Tarsu, i ja wiem, że nad ziemią jest
Bóg i jest Syn Boży, który zmartwychwstał, ale na ziemi
jest tylko cezar. Pamiętaj o tym, Ligio. Wiem także, że twoja
nauka nie pozwala ci być tym, czym ja byłam, i że wam, jak i
stoikom, o których opowiadał mi Epiktet, gdy przyjdzie wybór
między sromotą a śmiercią, śmierć tylko
wybrać wolno. Ale czy możesz zgadnąć, że cię
czeka śmierć, nie sromota? Zali nie słyszałaś o
córce Sejana, która małym była jeszcze
dziewczątkiem, a która z Tyberiuszowego rozkazu musiała dla
zachowania prawa, które zabrania karać dziewic śmiercią,
przejść przez hańbę przed zgonem! Ligio, Ligio, nie
drażnij cezara! Gdy przyjdzie chwila stanowcza, gdy musisz wybierać
między hańbą a śmiercią, postąpisz tak, jak ci
twoja Prawda wskazuje, ale nie szukaj dobrowolnie zguby i nie drażnij z
błahego powodu ziemskiego, a przy tym okrutnego boga.
Akte mówiła z wielką
litością i nawet z uniesieniem, a mając z natury wzrok nieco
krótki, przysunęła blisko swą słodką twarz do
twarzy Ligii, jakby chcąc sprawdzić, jakie jej słowa czynią
wrażenie.
Ligia zaś, narzuciwszy z
ufnością dziecka ręce na jej szyję, rzekła:
- Ty dobra jesteś, Akte.
Akte, ujęta pochwałą i
ufnością, przycisnęła ją do serca, a następnie
uwolniwszy się z ramion dziewczyny odpowiedziała:
- Moje szczęście minęło i
radość minęła, ale zła nie jestem.
Po czym jęła chodzić szybkimi
krokami po izbie i mówić do siebie jakby z rozpaczą:
- Nie! I on nie
był zły. On sam myślał wówczas, że jest dobry, i
chciał być dobrym. Ja to wiem najlepiej. To wszystko przyszło
później... gdy przestał kochać... To inni uczynili go
takim, jak jest - to inni - i Poppea!
Tu
rzęsy jej pokryły się łzami. Ligia wodziła za nią
czas jakiś swymi błękitnymi oczyma, a wreszcie rzekła:
- Ty go
żałujesz, Akte?
-
Żałuję! - odpowiedziała głucho Greczynka.
I
znów poczęła chodzić ze ściśniętymi jakby
z bólu rękoma i twarzą bezradną.
A Ligia
pytała nieśmiało dalej: - Ty go jeszcze kochasz, Akte? -
Kocham...
Po chwili zaś
dodała:
- Jego
nikt prócz mnie nie kocha...
Nastało
milczenie, podczas którego Akte usiłowała odzyskać
zmąconą wspomnieniami spokojność i gdy wreszcie twarz jej
przybrała znowu zwykły wyraz cichego smutku, rzekła:
-
Mówmy o tobie, Ligio. Nie myśl nawet o tym, by sprzeciwić
się cezarowi. To byłoby szaleństwem. Wreszcie uspokój
się. Znam dobrze ten dom i sądzę, że ze strony cezara nic
ci nie grozi. Gdyby Nero kazał cię porwać dla siebie, nie
sprowadzaliby cię na Palatyn. Tu włada Poppea, a Nero, od czasu gdy
mu powiła córkę, jest jeszcze bardziej pod jej
władzą... Nie. Nero kazał wprawdzie, byś była na
uczcie, ale nie widział cię dotąd, nie zapytał o ciebie,
więc mu o ciebie nie chodzi. Może odebrał cię Aulusowi i
Pomponii tylko przez złość do nich... Do mnie Petroniusz pisał,
bym miała nad tobą opiekę, a że pisała, jak wiesz, i
Pomponia, więc chyba porozumieli się ze sobą. Może on to
uczynił na jej prośbę. Jeśli tak jest, jeśli i on na
prośbę Pomponii zaopiekuje się tobą, nic ci nie grozi i kto
wie nawet, czy Nero za jego namową nie odeśle cię do
Aulusów. Nie wiem, czy Nero zbyt go kocha, ale wiem, że rzadko
śmie być przeciwnego z nim zdania.
- Ach,
Akte! - odpowiedziała Ligia. - Petroniusz był u nas przedtem, nim
mnie zabrali, i matka moja była przekonana, iż Nero
zażądał wydania mnie z jego namowy.
- To
byłoby źle - rzekła Akte.
Lecz
zamyśliwszy się przez chwilę, mówiła dalej: -
Może jednak Petroniusz wygadał się tylko przed Neronem przy
jakiej wieczerzy, że widział u Aulusów zakładniczkę
Ligów, i Nero, który jest zazdrosny o swoją
władzę, zażądał cię dlatego, że
zakładnicy należą do cezara. On zresztą nie lubi Aulusa i
Pomponii... Nie! Nie zdaje mi się, by Petroniusz, gdyby cię
chciał odebrać Aulusowi, chwycił się takiego sposobu. Nie
wiem, czy Petroniusz jest lepszy od tych, którzy otaczają cezara,
ale jest inny... Może wreszcie prócz niego znajdziesz jeszcze kogo,
kto by się chciał wstawić za tobą. Czy u Aulusów nie
poznałaś kogo z bliskich cezara?
-
Widywałam Wespazjana i Tytusa. - Cezar ich nie lubi.
- I
Senekę.
-
Dość, by Seneka coś poradził, aby Nero postąpił
inaczej.
Jasna
twarz Ligii poczęła pokrywać się rumieńcem. - I
Winicjusza...
- Nie znam
go.
- To
krewny Petroniusza, który wrócił niedawno z Armenii.
- Czy
myślisz, że Nero rad go widzi? - Winicjusza lubią wszyscy.
- I
chciałby się wstawić za tobą? - Tak.
Akte
uśmiechnęła się tkliwie i rzekła:
- To go
pewnie na uczcie zobaczysz. Być na niej musisz, naprzód dlatego,
że musisz... Tylko takie dziecko jak ty mogło pomyśleć
inaczej. Po wtóre, jeśli chcesz wrócić do
domu Aulusów, znajdziesz sposobność proszenia Petroniusza i
Winicjusza, by swoim wpływem wyjednali dla cię prawo powrotu. Gdyby
tu byli, obaj powiedzieliby ci to co ja, że szaleństwem i zgubą
byłoby próbować oporu. Cezar mógłby wprawdzie nie
dostrzec twej nieobecności, lecz gdyby dostrzegł i
pomyślał, że śmiałaś się sprzeciwić jego
woli, nie byłoby już dla ciebie ratunku. Chodź, Ligio... Czy
słyszysz ten gwar w domu? Słońce się zniża i
goście już wkrótce zaczną przybywać.
- Masz
słuszność, Akte - .odpowiedziała Ligia - i
pójdę za twoją radą.
Ile w tym
postanowieniu było chęci zobaczenia Winicjusza i Petroniusza, ile
kobiecej ciekawości, by raz w życiu ujrzeć taką ucztę,
a na niej cezara, dwór, słynną Poppeę i inne
piękności, i cały ten niesłychany przepych, o którym
cuda opowiadano w Rzymie, sama Ligia nie umiała sobie zapewne zdać
sprawy. Lecz Akte swoją drogą miała słuszność i
dziewczyna czuła to dobrze. Iść było .trzeba, więc gdy
konieczność i prosty rozum wsparły ukrytą pokusę,
przestała się wahać.
Akte
zaprowadziła ją wówczas do własnego unctuarium, by
ją namaścić i ubrać, a jakkolwiek w domu cezara nie
brakło niewolnic i Akte miała ich sporo dla osobistej usługi,
jednak przez współczucie dla dziewczyny, której
niewinność i piękność chwyciła ją za serce,
sama postanowiła ją ubrać, i zaraz pokazało się,
że w młodej Greczynce, mimo jej smutku i mimo wczytywania się w
listy Pawła z Tarsu, zostało wiele jeszcze dawnej duszy
helleńskiej, do której piękność ciała
przemawiała silniej niż wszystko inne na świecie. Obnażywszy
Ligię, na widok jej kształtów zarazem wiotkich i pełnych,
utworzonych jakby z perłowej masy i róży, nie mogła
wstrzymać okrzyku podziwienia i odstąpiwszy kilka kroków,
patrzyła z zachwytem na tę niezrównaną, wiosenną
postać.
- Ligio! -
zawołała wreszcie - tyś stokroć piękniejsza od Poppei!
Lecz
dziewczyna, wychowana w surowym domu Pomponii, gdzie skromności
przestrzegano nawet wówczas, gdy kobiety były same ze sobą,
stała - cudna jak cudny sen, harmonijna jak dzieło Praksytelesa lub
jak pieśń, ale zmieszana, różowa od wstydu, ze
ściśniętymi kolany, z rękoma na piersi i ze spuszczonymi na
oczy rzęsami. Wreszcie, podniósłszy nagłym ruchem
ramiona, wyjęła szpilki podtrzymujące włosy i w jednej
chwili, jednym wstrząśnieniem głowy, okryła się nimi
jak płaszczem.
Akte
zaś zbliżywszy się i dotykając jej ciemnych splotów
mówiła:
- O, jakie
ty masz włosy! Nie posypię ich złotym pudrem, one same
przeświecają gdzieniegdzie złotem na skrętach... Ledwie,
że może tu i owdzie dodam złotego połysku, lecz lekko,
lekko, jakby rozjaśnił je promień... Cudny musi być wasz
kraj ligijski, gdzie takie się rodzą dziewczyny.
- Ja go
nie pamiętam - odrzekła Ligia. - Ursus tylko mi mówił,
że u nas lasy, lasy i lasy.
- A w
lasach kwiaty kwitną - mówiła Akte maczając dłonie w
wazie pełnej werweny i zwilżając nią włosy Ligii.
Po ukończeniu
zaś tej roboty poczęła maścić leciuchno całe jej
ciało wonnymi olejkami z Arabii, a następnie przyoblekła je w
miękką złotej barwy tunikę bez rękawów, na
którą miało przyjść śnieżne peplum. Lecz
że przedtem trzeba było uczesać włosy, więc tymczasem
owinęła ją w rodzaj obszernej szaty, zwanej synthesis, i
usadziwszy na krześle, oddała ją na chwilę w ręce
niewolnic, by czuwać z daleka nad czesaniem. Dwie niewolnice
poczęły nakładać jednocześnie na nóżki.
Ligii białe, haftowane purpurą trzewiki, przypasując je na
krzyż złotymi taśmami do alabastrowych kostek. Gdy wreszcie
czesanie było skończone, ułożono na niej peplum w
prześliczne lekkie fałdy, po czym Akte, zapiąwszy jej perły
na szyi i dotknowszy włosów na skrętach złocistym
pyłem, sama kazała się przybierać, wodząc przez
cały czas zachwyconymi oczyma za Ligią. Lecz wnet była gotowa, a
gdy przed główną bramą pierwsze dopiero zaczęły
się ukazywać lektyki, weszły obie do bocznego kryptoportyku, z
którego widać było główną bramę,
wewnętrzne galerie i dziedziniec otoczony kolumnadą z numidyjskiego
marmuru.
Stopniowo
coraz więcej ludzi przechodziło pod wyniosłym łukiem bramy,
nad którą wspaniała kwadryga Lizyppa zdawała się
unosić w powietrzu Apollina i Dianę. Oczy Ligii uderzył pyszny
widok, o którym skromny dom Aulusa nie mógł jej dać
najmniejszego pojęcia. Była to chwila zachodu słońca i
ostatnie jego promienie padały na żółty numidyjski marmur
kolumn, który w tych blaskach świecił jak złoto i zarazem
mienił się na różowo. Wśród kolumn, obok
białych posągów Danaid i innych, przedstawiających
bogów lub bohaterów, przepływały tłumy ludzi,
mężczyzn i kobiet, podobnych również do
posągów, bo udrapowanych w togi, peplumy i stole
spływające z wdziękiem ku ziemi miękkimi fałdami, na
których dogasały blaski zachodzącego słońca. Olbrzymi
Herkules, z głową jeszcze w świetle, od piersi
pogrążon już w cieniu rzucanym przez kolumnę,
spoglądał z góry na ów tłum. Akte pokazywała
Ligii senatorów w szeroko obramowanych togach, w barwnych tunikach i z
półksiężycami na obuwiu, i rycerzy, i słynnych
artystów, i rzymskie panie przybrane w sposób rzymski, to grecki,
to w fantastyczne wschodnie stroje, z włosami upiętymi w wieże,
w piramidy lub zaczesane na wzór posągów bogiń nisko
przy głowie, a strojne w kwiaty. Wielu mężczyzn i wiele kobiet
nazywała Akte po imieniu, dodając do imion krótkie i nieraz
straszne historie, przejmujące Ligię strachem, podziwem, zdumieniem.
Był to dla niej świat dziwny, którego
pięknością napawały się jej oczy, ale którego
przeciwieństw nie umiał pojąć jej dziewczęcy rozum. W
tych zorzach na niebie, w tych szeregach nieruchomych kolumn, ginących w
głębi, i w tych ludziach, podobnych do posągów, był
jakiś wielki spokój; zdawało się, że
wśród owych prostolinijnych marmurów powinni żyć
jacyś próżni trosk, ukojeni i szczęśliwi
półbogowie, tymczasem cichy głos Akte odkrywał raz po raz
coraz inną, straszną tajemnicę i tego pałacu, i tych ludzi.
Oto tam z dala widać kryptoportyk, na którego kolumnach i
podłodze czerwienią się jeszcze krwawe plamy krwi,
którą obluzgał białe marmury Kaligula, gdy padł pod
nożem Kasjusza Cherei; tam zamordowano jego żonę, tam dziecko
rozbito o kamienie; tam pod tym skrzydłem jest podziemie, w którym
gryzł ręce z głodu młodszy Drusus; tam otruto starszego,
tam wił się ze strachu Gemellus, tam z konwulsji Klaudiusz, tam
Germanik. Wszędy te ściany słyszały jęki i chrapanie
konających, a ci ludzie, którzy śpieszą teraz na
ucztę w togach, w barwnych tunikach, w kwiatach i klejnotach, to może
jutrzejsi skazańcy; może na niejednej twarzy uśmiech pokrywa strach,
niepokój, niepewność jutra; może gorączka,
chciwość, zazdrość wżerają się w tej chwili
w serca tych na pozór beztroskich, uwieńczonych
półbogów. Spłoszone myśli Ligii nie mogły
nadążyć za słowami Akte i gdy ów cudny świat
przyciągał z coraz większą siłą jej oczy, serce
ścisnęło się w niej przestrachem, a w duszy zerwała
się nagle niewypowiedziana i niezmierna tęsknota za kochaną
Pomponią Grecyną i za spokojnym domem Aulusów, w którym
panowała miłość, nie zbrodnia.
Tymczasem
od Vicus Apollinis napływały coraz nowe fale gości. Zza bramy
dochodził gwar i okrzyki klientów odprowadzających swych
patronów. Dziedziniec i kolumnady zaroiły się od
mnóstwa cezarowych niewolników, niewolnic, małych pacholąt
i pretoriańskich żołnierzy utrzymujących straż w
pałacu. Gdzieniegdzie między białymi lub smagłymi twarzami
zaczerniała twarz Numida w pierzastym hełmie i z wielkimi
złocistymi kółkami w uszach. Niesiono lutnie, cytry, pęki
sztucznie wyhodowanych, mimo późnej jesieni, kwiatów, lampy
ręczne srebrne, złote i miedziane. Coraz głośniejszy szmer
rozmów mieszał się z pluskiem fontanny, której
różowe od wieczornych blasków warkocze, spadając z
wysoka na marmury, rozbijały się na nich jakby z łkaniem.
Akte
przestała opowiadać, lecz Ligia patrzyła ciągle, jakby
wypatrując kogoś w tłumach. I nagle twarz jej pokryła
się rumieńcem. Spomiędzy kolumn wysunęli się Winicjusz
i Petroniusz i szli ku wielkiemu triclinium, piękni, spokojni, podobni w
swoich togach do białych bogów. Ligii, gdy wśród obcych
ludzi ujrzała te dwie znajome i przyjazne twarze, a zwłaszcza gdy
ujrzała Winicjusza, zdawało się, że wielki ciężar
spadł z jej serca. Uczuła się mniej samotną. Ta niezmierna
tęsknota za Pomponią i domem Aulusów, która
zerwała się w niej przed chwilą, przestała nagle być
dotkliwą. Pokusa widzenia Winicjusza i rozmowy z nim zgłuszyła
inne głosy, Próżno przypominała sobie wszystko złe,
które słyszała o domu cezara, i słowa Akte, i przestrogi
Pomponii. Mimo tych słów i przestróg poczuła nagle,
że na tej uczcie nie tylko być musi, ale chce, na myśl, że
za chwilę usłyszy ten miły i upodobany głos, który
jej mówił o miłości i o szczęściu godnym
bogów i który brzmiał dotąd w jej uszach jak pieśń,
chwyciła ją wprost radość.
Lecz nagle
zlękła się tej radości. Wydało jej się, że w
tej chwili zdradza i tę czystą naukę, w jakiej ją
wychowano, i Pomponię, i siebie samą. Inna rzecz jest iść
pod przymusem, a inna radować się taką koniecznością.
Uczuła
się winną, niegodną i zgubioną. Porwała ją
rozpacz i chciało jej się płakać, Gdyby była sama,
byłaby klękła i poczęła się bić w piersi,
powtarzając: moja wina, moja wina! Akte, wziąwszy teraz jej
rękę, wiodła ją przez wewnętrzne pokoje do wielkiego
triclinium, w którym miała odbywać się uczta, a jej
ćmiło się w oczach, szumiało od wewnętrznych
wzruszeń w uszach i bicie serca tamowało jej oddech. Jak przez sen
ujrzała tysiące lamp migoczących i na stołach, i na
ścianach, jak przez sen usłyszała okrzyk, którym witano
cezara, jak przez mgłę dojrzała jego samego. Okrzyk
zgłuszył ją, blask olśnił, odurzyły wonie i
straciwszy resztę przytomności, zaledwie mogła rozeznać
Akte, która umieściwszy ją przy stole, sama zajęła
miejsce obok.
Lecz po
chwili niski, znajomy głos ozwał się z drugiej strony:
-
Bądź pozdrowiona, najpiękniejsza z dziewic na ziemi i z gwiazd
na niebie! Bądź pozdrowiona, boska Kallino!
Ligia,
oprzytomniawszy nieco, spojrzała: obok niej spoczywał Winicjusz.
Był
bez togi, albowiem wygoda i zwyczaj nakazywały zrzucać togi do uczty.
Ciało okrywała mu tylko szkarłatna tunika bez
rękawów, wyszyta w srebrne palmy. Ramiona miał nagie,
ozdobione obyczajem wschodnim dwoma szerokimi złotymi naramiennikami
upiętymi powyżej łokci, niżej starannie oczyszczone z
włosów, gładkie, lecz zbyt muskularne, prawdziwe ramiona
żolnierza, stworzone do miecza i tarczy. Na głowie nosił wieniec
z róż. Ze swymi zrośniętymi nad nosem brwiami, z
przepysznymi oczyma i smagłą cerą był jakby uosobieniem
młodości i siły. Ligii wydał się tak piękny, że
jakkolwiek pierwsze jej odurzenie już przeszło, zaledwie
zdołała odpowiedzieć:
- Bądź
pozdrowiony, Marku...
On
zaś mówił:
-
Szczęśliwe oczy moje, które cię widzą;
szczęśliwe uszy, które słyszały twój
głos, milszy mi od głosu fletni i cytr. Gdyby mi kazano
wybierać, kto ma spoczywać przy mnie na tej uczcie, czy ty, Ligio,
czy Wenus, wybrałbym ciebie, o boska!
I
począł patrzeć na nią, jakby chciał nasycić
się jej widokiem, i palił ją oczyma. Wzrok jego
ześlizgiwał się z jej twarzy na szyję i obnażone
ramiona, pieścił jej śliczne kształty, lubował
się nią, ogarniał ją, pochłaniał, lecz obok
żądzy świeciło w nim szczęście i
rozmiłowanie, i zachwyt bez granic.
-
Wiedziałem, że cię zobaczę w domu cezara -
mówił dalej - a jednak gdym cię ujrzał, całą
duszą moją wstrząsnęła taka radość, jakby
mnie całkiem niespodziane szczęście spotkało.
Ligia oprzytomniawszy
i czując, że w tym tłumi i w tym domu jest on jedyną
bliską jej istotą, poczęła mówić z nim i
wypytywać go o wszystko, co było dla niej niezrozumiałym i co
przejmowała ją strachem. Skąd wiedział, że ją
znajdzie w domu cezara, i dlaczego ona tu jest? Dlaczego cezar odebrał
ją Pomponii. Ona się tu boi i chce do niej powrócić.
Umarłaby z tęsknoty i niepokoju, gdyby nie nadzieja, że
Petroniusz i on wstawią się za nią do cezara.
Winicjusz
tłumaczył jej, iż o jej porwaniu dowiedział się od
samego Aulusa. Dlaczego ona tu jest, nie wie. Cezar nikomu nie zdaje sprawy ze
swoich rozporządzeń i rozkazów. Jednakże niechaj się
nie boi. Oto on, Winicjusz, jest przy niej i pozostanie przy niej. Wolałby
stracić oczy niż jej nie widzieć, wolałby stracić
życie niż ją opuścić. Ona jest jego duszą,
więc będzie jej strzegł jak własnej duszy. Zbuduje jej u
siebie w domu ołtarz jak swemu bóstwu, na którym będzie
ofiarowywał mirrę i aloes, a wiosną sasanki i kwiat
jabłoni... A skoro się boi domu cezara, więc jej przyrzeka,
że w domu tym nie pozostanie.
A
jakkolwiek mówił wykrętnie i chwilami zmyślał, w
głosie jego czuć było prawdę, ponieważ uczucia jego
były prawdziwe. Ogarniała go także szczera litość i
słowa jej wnikały mu do duszy tak, że gdy zaczęła
dziękować i zapewniać go, że Pomponia pokocha go za jego
dobroć, a ona sama będzie mu całe życie wdzięczna, nie
mógł opanować wzruszenia i zdawało mu się, że
nigdy w życiu nie potrafi się oprzeć jej prośbie. Serce
poczęło w nim topnieć. Piękność jej upajała
jego zmysły i pragnął jej, lecz zarazem czuł, że jest
mu bardzo droga i że naprawdę mógłby ją wielbić
jak bóstwo; czuł również niepohamowaną
potrzebę mówienia o jej piękności i o swym dla niej
uwielbieniu, że zaś gwar przy uczcie wzmagał się, więc
przysunąwszy się bliżej, począł jej szeptać
wyrazy dobre, słodkie, płynące z głębi duszy,
dźwięczne jak muzyka, a upajające jak wino.
I
upajał ją. Wśród tych obcych, którzy ją
otaczali, wydawał jej się coraz bliższym, coraz milszym i
zupełnie pewnym, i całą duszą oddanym. Uspokoił
ją, obiecał wyrwać z domu cezara, obiecał, że jej nie
opuści i że będzie jej służył. Prócz tego
przedtem u Aulosów rozmawiał z nią tylko ogólnie o
miłości i o szczęściu, jakie ona dać może, teraz
zaś mówił już wprost, że ją kocha, że mu
jest najmilszą i najdroższą. Ligia po raz pierwszy
słyszała takie słowa z męskich ust i w miarę , jak
słuchała, zdawało się jej, że coś budzi się
w niej jak za snu, że ogarnia ją jakieś szczęście, w
którym niezmierna radość miesza się z niezmiernym
niepokojem. Policzki jej poczęły pałać, serce bić,
usta rozchyliły się jakby z podziwu. Brał ją strach,
że takich rzeczy słucha, a nie chciałaby za nic w świecie
uronić jednego słowa. Chwilami spuszczała oczy, to znów
podnosiła na Winicjusza wzrok świetlisty, bojaźliwy i zarazem
pytający, jakby pragnęła mu powiedzieć: "Mów
dalej!" Gwar, muzyka, woń kwiatów i woń arabskich
kadzideł poczęły ją znów odurzać. W Rzymie
było zwyczajem spoczywać przy ucztach, lecz w domu Ligia
zajmowała miejsce między Pomponią i małym Aulusem, teraz
zaś spoczywał obok niej Winicjusz, młody, ogromny, rozkochany,
pałający, ona zaś czując żar, który od niego
bił, doznawała zarazem wstydu i rozkoszy. Ogarniała ją
jakaś słodka niemoc, jakaś omdlałość i
zapomnienie, jakby ją morzył sen.
Lecz
bliskość jej poczęła działać i na niego. Twarz mu
zbladła. Nozdrza rozdęły mu się jak u wschodniego konia.
Widać i jego serce biło pod szkarłatną tuniką
niezwykłym tętnem, bo oddech jego stał się krótki, a
wyrazy rwały mu się w ustach. I on po raz pierwszy był tak
tuż przy niej. Myśli poczęły mu się mącić; w
żyłach czuł płomień, który próżno
chciał ugasić winem. Nie wino jeszcze, ale jej cudna twarz, jej nagie
ręce, jej dziewczęca pierś, falująca pod złotą
tuniką, i jej postać, ukryta w białych fałdach peplum,
upajały go coraz więcej. Wreszcie objął jej rękę
powyżej kostki, jak to raz już uczynił w domu Aulusów, i
ciągnąc ją ku sobie, począł szeptać
drżącymi wargami:
- Ja
ciebie kocham, Kallino... boska moja!... - Marku, puść mnie -
rzekła Ligia.
On
zaś mówił dalej z oczyma zaszłymi mgłą: - Boska
moja! Kochaj mnie...
Lecz w tej
chwili ozwał się głos Akte, która spoczywała z
drugiej strony Ligii:
- Cezar
patrzy na was.
Winicjusza
porwał nagły gniew i na cezara, i na Akte. Oto słowa jej
rozproszyły czar upojenia. Młodemu człowiekowi nawet przyjazny
głos wydałby się w takiej chwili natrętnym,
sądził zaś, że Akte pragnie umyślnie przeszkodzić
jego rozmowie z Ligią.
Więc
podniósłszy głowę i spojrzawszy na młodą
wyzwolenicę poprzez ramiona Ligii, rzekł ze złością:
-
Minął czas, Akte, gdyś na ucztach spoczywała obok cezara, i
mówią, że ci grozi ślepota, więc jakże
możesz go dojrzeć?
A ona
odpowiedziała jakby ze smutkiem:
-
Widzę go jednak... On także ma krótki wzrok i patrzy na was
przez szmaragd.
Wszystko,
co czynił Nero, wzbudzało czujność nawet w jego
najbliższych, więc Winicjusz zaniepokoił się,
ochłonął i począł spoglądać nieznacznie w
stronę cezara. Ligia, która na początku uczty widziała go
ze zmieszania jak przez mgłę, a potem, pochłonięta przez
obecność i rozmowę Winicjusza, nie patrzyła nań wcale,
teraz zwróciła także ku niemu zarazem ciekawe i przestraszone
oczy.
Akte
mówiła prawdę. Cezar, pochylony nad stołem i
zmrużywszy jedno oko, a trzymając palcami przy drugim
okrągły, wypolerowany szmaragd, którym stale się
posługiwał, patrzył na nich. Na chwilę wzrok jego
spotkał się z oczyma Ligii i serce dziewczyny ścisnęło
się przerażeniem. Gdy, dzieckiem jeszcze, bywała w wiejskiej
sycylijskiej posiadłości Aulusów, stara niewolnica egipska
opowiadała jej o smokach zamieszkujących czeluście gór, i
otóż teraz wydało jej się, że nagle spojrzało
na nią zielonawe oko takiego smoka. Dłonią chwyciła
rękę Winicjusza, jak dziecko, które się boi, a do głowy
poczęły jej się cisnąć bezładne i szybkie
wrażenia. Więc to był on? Ten straszny i wszechmocny? Nie
widziała go dotąd nigdy, a myślała, że wygląda
inaczej. Wyobrażała sobie jakieś okropne oblicze ze
skamieniałą w rysach złością, tymczasem ujrzała
wielką, osadzoną na grubym karku głowę, straszną
wprawdzie, ale niemal śmieszną, albowiem podobną z daleka do
głowy dziecka. Tunika ametystowej barwy, zabronionej zwykłym
śmiertelnikom, rzucała sinawy odblask na jego szeroką
krótką twarz, Włosy miał ciemne, utrefione modą
zaprowadzoną przez Othona, w cztery rzędy pukli. Brody nie
nosił, gdyż przed niedawnym czasem poświęcił ją
Jowiszowi, za co cały Rzym składał mu dziękczynienie,
jakkolwiek po cichu szeptano sobie, iż poświęcił ją
dlatego, że jak wszyscy z jego rodziny zarastał na czerwono. W jego
silnie występującym nad brwiami czole było jednak coś olimpijskiego.
W ściągniętych brwiach znać było
świadomość wszechmocy; lecz pod tym czołem
półboga mieściła się twarz małpy, pijaka i
komedianta, próżna, pełna zmiennych żądz, zalana
mimo młodego wieku tłuszczem, a jednak chorobliwa i plugawa. Ligii
wydał się wrogim, lecz przede wszystkim ohydnym.
Po chwili
położył szmaragd i przestał patrzeć na nią.
Wówczas ujrzała jego wypukłe, niebieskie oczy,
mrużące się pod nadmiarem światła, szkliste, bez
myśli, podobne do oczu umarłych.
On
zaś zwróciwszy się do Petroniusza rzekł:
- Czy to
jest owa zakładniczka, w której się kocha Winicjusz?
- To ona -
rzekł Petroniusz. - Jak się nazywa jej naród? - Ligowie.
-
Winicjusz uważa ją za piękną?
-
Przybierz w niewieście peplum spróchniały pień oliwny, a
Winicjusz uzna go za piękny. Ale na twoim obliczu, o znawco
niezrównany, czytam już wyrok na nią! Nie potrzebujesz go
ogłaszać! Tak jest! Za sucha! Chuderlawa, istna makówka na
cienkiej łodydze, a ty, boski esteto, cenisz w kobiecie łodygę,
i po trzykroć, po czterykroć masz słuszność! Sama
twarz nic nie znaczy. Jam dużo skorzystał przy tobie, ale tak pewnego
rzutu oka nie mam jeszcze... I gotówem oto się
założyć z Tuliuszem Senecjonem o jego kochankę, że
jakkolwiek przy uczcie, gdy wszyscy leżą, trudno o całej postaci
wyrokować, ty jużeś sobie powiedział: "Za wąska w
biodrach."
- Za
wąska w biodrach - odrzekł przymykając oczy Nero.
Na ustach
Petroniusza pojawił się ledwo dostrzegalny uśmiech, zaś
Tuliusz Senecjo, który był zajęty aż do tej chwili
rozmową z Westynusem, a raczej przedrwiwaniem snów, w które
Westynus wierzył, zwrócił się do Petroniusza i
chociaż nie miał najmniejszego pojęcia, o co chodzi, rzekł:
- Mylisz
się! Ja trzymam z cezarem.
- Dobrze -
odparł Petroniusz. - Dowodziłem właśnie, że masz
szczyptę rozumu, cezar zaś twierdzi, iż jesteś osłem
bez domieszki.
- Habet!
- rzekł Nero śmiejąc się i zwracając w dół
wielki palec ręki, jak to czyniło się w cyrkach na znak, że
gladiator otrzymał cios i ma być dobity.
A Westynus
sądząc, że mowa ciągle o snach, zawołał: - A ja
wierzę w sny i Seneka mówił mi kiedyś, że wierzy
także.
- Ostatniej nocy
śniło mi się, żem została westalką - rzekła
przechylając się przez stół Kalwia Kryspinilla.
Na to Nero
począł bić w dłonie, inni poszli za jego przykładem i
przez chwilę naokół rozlegały się oklaski, albowiem
Kryspinilla, kilkakrotna rozwódka, znana była ze swej bajecznej
rozpusty w całym Rzymie.
Lecz ona nie
zmieszawszy się bynajmniej rzekła: - I cóż! Wszystkie one stare
i brzydkie. Jedna Rubria do ludzi podobna, a tak byłoby nas dwie, chociaż
i Rubria dostaje latem piegów.
-
Pozwól jednak; przeczysta Kalwio - rzekł Petroniusz - iż
westalką mogłaś zostać chyba przez sen.
- A gdyby
cezar kazał?
-
Uwierzyłbym, że sprawdzają się sny nawet najdziwaczniejsze.
- Bo
się sprawdzają - rzekł Westynus. - Rozumiem ludzi, którzy
nie wierzą w bogów, ale jak można nie wierzyć w sny?
- A
wróżby? - spytał Nero. - Wróżono mi niegdyś,
że Rzym przestanie istnieć, a ja będę panował nad
całym Wschodem.
-
Wróżby i sny to się ze sobą łączy -
mówił Westynus. - Raz jeden prokonsul, wielki niedowiarek,
posłał do świątyni Mopsusa niewolnika z opieczętowanym
listem, którego nie pozwolił otwierać, by sprawdzić, czy
bożek potrafi odpowiedzieć na pytanie w liście zawarte.
Niewolnik przespał noc w świątyni, by mieć sen wróżebny,
po czym wrócił i rzekł tak: "Śnił mi się
młodzian, jasny jak słońce, który rzekł mi jeden
tylko wyraz: ." Prokonsul usłyszawszy to zbladł i zwracając
się do swych gości, równych mu niedowiarków,
powiedział: "Czy wiecie, co było w liście?"
Tu Westynus
przerwał i podniósłszy czaszę z winem począł
pić.
- Co
było w liście? - spytał Senecjo.
- W
liście było pytanie: "Jakiego byka mam ofiarować:
białego czy czarnego?"
Lecz
zajęcie wzbudzone opowiadaniem przerwał Witeliusz, który,
przyszedłszy już podpity na ucztę, wybuchnął nagle,
bez żadnego powodu, bezmyślnym śmiechem.
- Z czego
ta beczka łoju śmieje się? - spytał Nero. - Śmiech
odróżnia ludzi od zwierząt - rzekł Petroniusz - a on nie
ma innego dowodu, że nie jest wieprzem.
Witeliusz
zaś urwał w pół śmiechu i cmokając
świecącymi od sosów i tłuszczów wargami,
począł spoglądać na obecnych z takim zdumieniem, jakby ich
nigdy przedtem nie widział.
Następnie
podniósł swą podobną do poduszki dłoń i
rzekł ochrypłym głosem:
-
Spadł mi z palca rycerski pierścień po ojcu. - Który
był szewcem - dodał Nero.
Lecz
Witeliusz wybuchnął znowu niespodzianym śmiechem i
począł szukać pierścienia w peplum Kalwii Kryspinilli.
Na to
Watyniusz jął udawać okrzyki przestraszonej kobiety, Nigidia
zaś, przyjaciółka Kalwii, młoda wdowa z twarzą
dziecka, a oczyma nierządnicy, rzekła w głos:
- Szuka,
czego nie zgubił.
- I co mu
się na nic nie przyda, choćby znalazł - dokończył
poeta Lukan.
Uczta
stawała się weselszą. Tłumy niewolników
roznosiły coraz nowe dania; z wielkich waz, napełnionych
śniegiem i okręconych bluszczem, wydobywano co chwila mniejsze
kratery z licznymi gatunkami win. Wszyscy pili obficie. Z pułapu na
stół i na biesiadników spadały raz wraz
róże.
Petroniusz
począł jednak prosić Nerona, by nim goście się
popiją, uszlachetnił ucztę swym śpiewem. Chór
głosów poparł jego słowa, ale Nero począł
się wzbraniać. Nie o samą odwagę chodzi, chociaż brak
mu jej zawsze... Bogowie wiedzą, ile go kosztują wszelkie popisy...
Nie uchyla się wprawdzie od nich, boć trzeba coś uczynić
dla sztuki, i zresztą, jeśli Apollo obdarzył go pewnym
głosem, to darów bożych nie godzi się marnować.
Rozumie nawet, że jest to jego obowiązkiem względem
państwa. Ale dziś jest naprawdę zachrypnięty. W nocy
położył sobie ołowiane ciężarki na piersiach, ale
i to nie pomogło... Myśli nawet jechać do Ancjum, by
odetchnąć morskim powietrzem.
Lecz Lukan
począł go zaklinać w imię sztuki i ludzkości. Wszyscy
wiedzą, że boski poeta i śpiewak ułożył nowy hymn
do Wenus, wobec którego Lukrecjuszowy jest skomleniem rocznego
wilczęcia. Niechże ta uczta będzie prawdziwą ucztą.
Władca tak dobry nie powinien zadawać takich mąk swym poddanym:
"Nie bądź okrutnikiem, cezarze!"
- Nie
bądź okrutnikiem! - powtórzyli wszyscy siedzący
bliżej.
Nero
rozłożył ręce na znak, że musi ustąpić.
Wówczas wszystkie twarze ubrały się w wyraz
wdzięczności, a wszystkie oczy zwróciły się ku
niemu. Lecz on kazał jeszcze przedtem oznajmić Poppei, że
będzie śpiewał, obecnym zaś oświadczył, że
nie przyszła ona na ucztę. bo nie czuła się zdrową,
ponieważ jednak żadne lekarstwo nie sprawia jej takiej ulgi jak jego
śpiew, przeto żal by mu było pozbawiać ją
sposobności.
Jakoż
Poppea nadeszła niebawem. Władała ona dotąd Neronem jak
poddanym, wiedziała jednak, że gdy chodziło o jego
miłość własną jako śpiewaka, woźnicy lub
poety, niebezpiecznie byłoby ją zadrażnić. Weszła
więc, piękna jak bóstwo, przybrana równie jak Nero w
ametystowej barwy szatę i w naszyjnik z olbrzymich pereł,
złupiony niegdyś na Masynissie, złotowłosa, słodka i
jakkolwiek po dwóch mężach rozwódka, z twarzą i
wejrzeniem dziewicy.
Witano
ją okrzykami i mianem "boskiej Augusty". Ligia nigdy w
życiu nie widziała nic równie pięknego, i oczom
własnym nie chciało jej się wierzyć, albowiem wiadomo jej
było, że Poppea Sabina jest jedną z najniegodziwszych w
świecie kobiet. Wiedziała od Pomponii, że ona doprowadziła
cezara do zamordowania matki i żony, znała ją z opowieści
Aulusowych gości i służby; słyszała, że jej to
posągi obalano po nocach w mieście słyszała o napisach
których sprawców skazywano na najcięższe kary, a
które jednak zjawiały się każdego rana na murach miasta.
Tymczasem teraz na widok tej osławionej Poppei, uważanej przez
wyznawców Chrystusa za wcielenie zła i zbrodni, wydało jej
się, że tak mogli wyglądać aniołowie lub jakieś
duchy niebiańskie. Po prostu nie umiała od
niej oderwać oczu, a z ust mimo woli wyrwało się jej pytanie:
- Ach,
Marku, czy to być może?...
On
zaś, podniecony winem i jakby zniecierpliwiony, że tyle rzeczy
rozpraszało jej uwagę i odrywało ją od niego i jego
słów, mówił:
- Tak, ona
piękna, aleś ty stokroć piękniejsza. Ty się nie znasz,
inaczej zakochałabyś się w sobie jak Narcyz... Ona się
kąpie w mleku oślic, a ciebie chyba Wenus wykąpała we
własnym. Ty się nie znasz, ocelle mi! Nie patrz na nią.
Zwróć oczy ku mnie, ocelle mi!... Dotknij ustami tej
kruży wina, a potem ja oprę na tym samym miejscu moje...
I przysuwał
się coraz bliżej, a ona poczęła się cofać ku
Akte. Ale w tej chwili nakazano ciszę, albowiem cezar powstał.
Śpiewak Diodor podał mu lutnię z rodzaju zwanych delta, drugi,
Terpnos; który miał mu towarzyszyć w graniu, zbliżył
się z instrumentem zwanym nablium, Nero zaś, oparłszy deltę
o stół, wzniósł oczy w górę i przez chwilę
w triclinium zapanowała cisza przerywana tylko szmerem, jaki wydawały
spadające wciąż z pułapu róże.
Po czym
jął śpiewać, a raczej mówić śpiewnie i
rytmicznie, przy odgłosie dwóch lutni, swój hymn do Wenus.
Ani głos, lubo nieco przyćmiony, ani wiersz nie były złe,
tak że biedną Ligię znowu opanowały wyrzuty sumienia,
albowiem hymn, jakkolwiek sławiący nieczystą pogańską
Wenus, wydał się jej aż nadto piękny, a i sam cezar, ze
swoim wieńcem laurowym na czole i wzniesionymi oczyma, wspanialszym,
daleko mniej strasznym i mniej ohydnym niż na początku uczty.
Lecz biesiadnicy
ozwali się grzmotem oklasków. Wołania: "O, głosie
niebiański!", rozległy się naokół;
niektóre z kobiet,. podniósłszy dłonie w
górę, pozostały tak na znak zachwytu nawet po skończeniu
śpiewu, inne obcierały załzawione oczy; w całej sali
zawrzało jak w ulu. Poppea, schyliwszy swą złotowłosą
główkę, podniosła do ust rękę Nerona i
trzymała ja długo w milczeniu, młody zaś Pitagoras, Grek
przecudnej urody, ten sam, z którym później na wpół
już obłąkany Nero kazał sobie dać ślub flaminom z
zachowaniem wszelkich obrzędów, ukląkł teraz u jego
nóg.
Lecz Nero
patrzył pilnie na Petroniusza, którego pochwały przede
wszystkim były mu zawsze pożądane, ów zaś
rzekł:
- Jeśli
chodzi o muzykę, Orfeusz musi być w tej chwili tak
żółty z zazdrości, jak tu obecny Lukan, a co do wierszy,
żałuję, że nie są gorsze, bo może bym
znalazł wówczas odpowiednie na ich pochwałę słowa.
Lecz Lukan nie
wziął mu za złe wzmianki o zazdrości, owszem, spojrzał
na niego z wdzięcznością i udając zły humor
począł mruczeć:
- Przeklęte
Fatum, które kazało mi żyć współcześnie
z takim poetą. Miałby człek miejsce w pamięci ludzkiej i na
Parnasie, a tak zgaśnie jak kaganek przy słońcu.
Petroniusz
jednak, który miał pamięć zadziwiającą,
począł powtarzać ustępy z hymnu, cytować pojedyncze
wiersze, podnosić i rozbierać piękniejsze wyrażenia. Lukan,
zapomniawszy niby o zazdrości wobec uroku poezji, dołączył
do jego słów swoje zachwyty. Na twarzy Nerona odbiła się
rozkosz i bezdenna próżność, nie tylko granicząca z
głupotą, lecz zupełnie jej równa. Sam podsuwał im
wiersze, które uważał za najpiękniejsze, a wreszcie
jął pocieszać Lukana i mówić mu, by nie tracił
odwagi, bo jakkolwiek czym się kto urodzi, tym jest, jednakże
cześć, jaką ludzie oddają Jowiszowi, nie wyłącza
czci innych bogów.
Po czym
wstał, by odprowadzić Poppeę, która będąc
istotnie niezdrową pragnęła odejść. Wszelako
biesiadnikom, którzy pozostali, rozkazał zająć
znów miejsca i zapowiedział, że wróci. Jakoż
wrócił po chwili, by odurzać się dymem kadzideł i
patrzeć na dalsze widowiska, jakie on sam, Petroniusz lub Tygellinus
przygotowali na ucztę.
Czytano
znów wiersze lub słuchano dialogów, w których
dziwactwo zastępowało dowcip. Za czym słynny mima, Parys,
przedstawiał przygody Iony, córki Inacha. Gościom, a
zwłaszcza Ligii, nieprzywykłej do podobnych widowisk, wydało
się, że widzą cuda i czary. Parys ruchami rąk i ciała
umiał wyrażać rzeczy na pozór do wyrażenia w
tańcu niemożliwe. Dłonie jego zamąciły powietrze,
tworząc chmurę świetlistą, żywą, pełną
drgań, lubieżną, otaczającą na wpół
omdlały dziewiczy kształt, wstrząsany spazmem rozkoszy. Był
to obraz, nie taniec, obraz jasny, odsłaniający tajnie
miłości, czarowny i bezwstydny, a gdy po jego ukończeniu weszli
korybanci i rozpoczęli z syryjskimi dziewczętami, przy odgłosie
cytr, fletni, cymbałów i bębenków, taniec bachiczny,
pełen dzikich wrzasków i dzikszej jeszcze rozpusty, Ligii
wydało się, że spali ją żywy ogień, że
piorun powinien uderzyć w ten dom lub pułap zapaść się
na głowy biesiadników.
Lecz ze
złotego niewodu upiętego pod pułapem padały tylko
róże, a natomiast na wpół pijany już Winicjusz
mówił jej:
- Widziałem
cię w domu Aulusów przy fontannie i pokochałem cię.
Był świt i myślałaś, że nikt nie patrzy, a jam
cię widział... I widzę cię taką dotąd,
chociaż kryje mi cię to peplum. Zrzuć peplum jak Kryspinilla.
Widzisz! Bogowie i ludzie szukają miłości. Nie ma prócz
niej nic w świecie! Oprzyj mi głowę na piersiach i zmruż
oczy.
A jej
tętna biły ciężko w skroniach i rękach. Ogarniało
ją wrażenie, że leci w jakąś przepaść, a ten
Winicjusz, który przedtem wydawał jej się tak bliskim i
pewnym, zamiast ratować, ciągnie ją do niej. I uczuła do
niego żal, Poczęła się znów bać i tej uczty, i
jego, i siebie samej. Jakiś głos, podobny do głosu Pomponii, wołał
jeszcze w jej duszy: "Ligio, ratuj się!", ale coś
mówiło jej takie, że już za późno i że
kogo obwiał podobny płomień, kto to wszystko, co działo
się na tej uczcie, widział, w kim serce tak biło, jak biło
w niej, gdy słuchała słów Winicjusza, i kogo
przejmował taki dreszcz, jaki przejmował ją, gdy on
przybliżał się do niej, ten jest już zgubiony bez ratunku.
Czyniło jej się słabo. Chwilami zdawało jej się,
że zemdleje, a potem stanie się coś strasznego. Wiedziała,
że pod groźbą gniewu cezara nie wolno nikomu wstać,
póki nie wstanie cezar, ale choćby i tak nie było, nie
miałaby już na to sił.
Tymczasem
do końca uczty było daleko. Niewolnicy przynosili jeszcze nowe dania
i ustawicznie napełniali kruże winem, a przed stołem, ustawianym
w otwartą z jednej strony klamrę, zjawili się dwaj atleci, by
dać gościom widok zapasów.
I wnet poczęli
się zmagać. Potężne, świecące od oliwy ciała
utworzyły jedną bryłę, kości ich
chrzęściały w żelaznych ramionach, z zaciśniętych
szczęk wydobywał się zgrzyt złowrogi. Chwilami
słychać było szybkie, głuche uderzenia ich stóp o
przytrząśniętą szafranem podłogę, to znów
stawali nieruchomie, cichli i widzom wydawało się, że mają
przed sobą grupę wykutą z kamienia. Oczy Rzymian z
lubością śledziły grę straszliwie napiętych
grzbietów; łyd i ramion. Lecz walka nie trwała zbyt
długo, albowiem Kroto, mistrz i przełożony szkoły
gladiatorów, niepróżno uchodził za najsilniejszego w
państwie człowieka. Przeciwnik jego począł oddychać
coraz śpieszniej, potem rzęzić, potem twarz mu posiniała,
wreszcie wyrzucił krew ustami i zwisł.
Grzmot
oklasków powitał koniec walki, zaś Kroto, oparłszy stopy
na plecach przeciwnika, skrzyżował olbrzymie ramiona na piersiach i
toczył oczyma tryumfatora po sali.
Weszli
następnie udawacze zwierząt i ich głosów, kuglarze i
błazny, lecz mało na nich patrzono, gdyż wino ćmiło
już oczy patrzących. Uczta zmieniała się stopniowo w
pijacką i rozpustną orgię. Syryjskie dziewczęta,
które poprzednio tańczyły taniec bachiczny, pomieszały
się z gośćmi. Muzyka zmieniła się w bezładny i
dziki hałas cytr, lutni, cymbałów armeńskich, sistr
egipskich, trąb i rogów, gdy zaś niektórzy z
biesiadników pragnęli rozmawiać, poczęto krzyczeć na
muzykantów, by poszli precz. Powietrze przesycone zapachem
kwiatów, pełne woni olejków, którymi śliczne
pacholęta przez czas uczty skrapiały stopy biesiadników,
przesycone szafranem i wyziewami ludzkimi stało się duszne; lampy
paliły się mdłym płomieniem, poprzekrzywiały się
wieńce na czołach, twarze pobladły i pokryły się
kroplami potu.
Witeliusz
zwalił się pod stół. Nigidia, obnażywszy się do
wpół ciała, wsparła swą pijaną, dziecinną
głowę na piersi Lukana, a ów, równie pijany,
począł zdmuchiwać złoty puder z jej włosów,
podnosząc oczy z niezmierną uciechą ku górze. Westynus z
uporem pijaka powtarzał po raz dziesiąty odpowiedź Mopsusa na
zapieczętowany list prokonsula. Tuliusz zaś, który drwił
z bogów, mówił przerywanym przez czkawkę,
rozwlekłym głosem:
- Bo
jeśli Sferos Ksenofanesa jest okrągły, to uważasz, takiego
boga można toczyć nogą przed sobą jak beczkę.
Lecz
Domicjusz Afer, stary złodziej i donosiciel, oburzył się tą
rozmową i z oburzenia polał sobie falernem całą
tunikę. On zawsze wierzył w bogów. Ludzie mówią,
że Rzym zginie, a są nawet tacy, którzy twierdzą, że
już ginie. I pewno!... Ale jeśli to nastąpi, to dlatego, że
młodzież nie ma wiary, a bez wiary nie może być cnoty.
Zaniechano także dawnych surowych obyczajów i nikomu nie przychodzi
do głowy, że epikurejczycy nie oprą się barbarzyńcom.
A to darmo! Co do niego żałuje, że dożył takich czasów
i że w uciechach szukać musi obrony przed zmartwieniami, które
inaczej rychło by sobie dały z nim rady.
To
rzekłszy przygarnął ku sobie syryjską tancerkę i
bezzębnymi ustami począł całować jej kark i plecy, co
widząc konsul Memmiusz Regulus rozśmiał się i
podniósłszy swą łysinę przybraną w wieniec na
bakier, rzekł:
- Kto mówi,
że Rzym ginie?... Głupstwo!... Ja, konsul, wiem najlepiej... Videant
consules!... trzydzieści legii... strzeże naszej pax romana!...
Tu
przyłożył pięści do skroni i począł
krzyczeć na całą komnatę:
-
Trzydzieści legii! - trzydzieści legii!... od Brytanii do granic
Partów!
Lecz nagle
zastanowił się i przyłożywszy palec do czoła,
rzekł:
- A
bodajże nawet trzydzieści dwie...
I
stoczył się pod stół, gdzie po chwili począł
oddawać języki flamingów, pieczone rydze, mrożone grzyby,
szarańcze na miodzie, ryby, mięsiwa i wszystko, co zjadł lub
wypił.
Domicjusza
nie uspokoiła jednak ilość legii strzegących rzymskiego
pokoju: Nie, nie! Rzym musi zginąć, bo zginęła wiara w
bogów i surowy obyczaj! Rzym musi zginąć, a szkoda, bo
życie jednak jest dobre, cezar łaskawy, wino dobre! Ach, co za
szkoda!
I ukrywszy
głowę w łopatki syryjskiej bachantki, rozpłakał
się.
- Co tam
to życie przyszłe!... Achilles miał słuszność,
że lepiej jest być parobkiem w podsłonecznym świecie
niż królować w kimeryjskich krainach. A i to pytanie, czy
istnieją jacy bogowie, chociaż niewiara gubi młodzież...
Lukan
tymczasem rozdmuchał wszystek złoty puder z włosów
Nigidii, która, spiwszy się, usnęła. Następnie
zdjął zwoje bluszczów ze stojącej przed nim wazy i
obwinął w nie śpiącą, a po dokonaniu dzieła
jął patrzyć na obecnych wzrokiem rozradowanym i pytającym.
Po czym ustroił
i siebie w bluszcz, powtarzając tonem głębokiego przekonania:
- Wcale nie
jestem człowiekiem, tylko faunem. Petroniusz nie był pijany, ale
Nero, który z początku pił ze względu na swój
"niebieski" głos mało, pod koniec wychylał czaszę
po czaszy i upił się. Chciał nawet śpiewać dalej swe
wiersze, tym razem greckie, ale ich zapomniał i przez omyłkę
zaśpiewał piosenkę Anakreona. Wtórowali mu do niej
Pitagoras, Diodor i Terpnos, ale ponieważ wszystkim nie szło,
więc dali spokój. Nero natomiast począł się
zachwycać, jako znawca i esteta, urodą Pitagorasa i z zachwytu
całować go po rękach. Tak piękne ręce widział
tylko niegdyś... u kogo?
I
przyłożywszy dłoń do mokrego czoła począł sobie
przypominać. Po chwili na twarzy jego odbił się strach: - Aha! U matki! U
Agrypiny!
I nagle
opanowały go posępne widzenia.
-
Mówią - rzekł - że ona nocami chodzi przy
księżycu po morzu, koło Baiae i Bauli... Nic, tylko chodzi,
chodzi, jakby czego szukała. A jak zbliży się do
łódki, to popatrzy i odejdzie, ale rybak, na którego
spojrzała, umiera.
-
Niezły temat - rzekł Petroniusz.
Westynus
zaś wyciągnąwszy szyję, jak żuraw, szeptał
tajemniczo:
- Nie
wierzę w bogów, ale wierzę w duchy... oj! Lecz Nero nie
uważał na ich słowa i mówił dalej - Przecie
odbyłem lemuralia. Nie chcę jej widzieć! To już piąty
rok. Musiałem, musiałem ją skazać, bo nasłała na
mnie mordercę, i gdybym jej nie był uprzedził, nie
słyszelibyście dziś mego śpiewu.
- Dzięki,
cezarze, w imieniu miasta i świata - zawołał Domicjusz Afer.
- Wina! I
niech uderzą w tympany.
Hałas
wszczął się na nowo. Lukan cały w bluszczach, chcąc go
przekrzyczeć wstał i począł wołać:
- Nie jestem
człowiekiem, jeno faunem i mieszkam w lesie. E...cho...oooo!
Spił
się wreszcie cezar, spili się mężczyźni i kobiety.
Winicjusz nie mniej był pijany od innych; a w dodatku obok żądzy
budziła się w nim chęć do kłótni, co
zdarzało mu się zawsze, ilekroć przebrał miarę. Jego
czarniawa twarz stała się jeszcze bledszą i język
plątał mu się już, gdy mówił głosem
podniesionym i rozkazującym:
- Daj mi usta!
Dziś, jutro, wszystko jedno!... Dość tego! Cezar wziął
cię od Aulusów, by cię darować mnie, rozumiesz! Jutro o
zmroku przyślę po ciebie, rozumiesz!... Cezar mi cię
obiecał, nim cię wziął... Musisz być moją! Daj mi
usta! Nie chcę czekać jutra... daj prędko usta!
I
objął ją, ale Akte poczęła jej bronić, a i ona
sama broniła się ostatkiem sił, bo czuła, że ginie.
Próżno jednak usiłowała obu rękami zdjąć z
siebie jego bezwłose ramię; próżno głosem, w
którym drgał żal i strach, błagała go, by nie
był takim, jak jest, i by miał nad nią litość.
Przesycony winem oddech oblewał ją coraz bliżej, a twarz jego
znalazła się tuż koło jej twarzy. Nie był to już
dawny, dobry i niemal drogi duszy Winicjusz, ale pijany, zły satyr,
który napełniał ją przerażeniem i wstrętem.
Siły jednak
opuszczały ją coraz bardziej. Daremnie, przechyliwszy się,
odwracała twarz, by uniknąć jego pocałunków. On
podniósł się, chwycił ją w oba ramiona i
przyciągnąwszy jej głowę ku piersiom, począł
dysząc rozgniatać ustami jej zbladłe usta.
Lecz w
tejże chwili jakaś straszna siła odwinęła jego ramiona
z jej szyi z taką łatwością, jakby to były ramiona
dziecka, jego zaś odsunęła na bok jak suchą
gałązkę lub zwiędły liść. Co się
stało? Winicjusz przetarł zdumione oczy i nagle ujrzał nad
sobą olbrzymią postać Liga zwanego Ursusem, którego
poznał w domu Aulusów.
Lig stał
spokojny i tylko patrzył na Winicjusza błękitnymi oczyma tak
dziwnie, iż młodemu człowiekowi krew ścięła się
w żyłach, po czym wziął na ręce swą
królewnę i krokiem równym, cichym wyszedł z triclinium.
Akte w tej
chwili wyszła za nim.
Winicjusz
siedział przez mgnienie oka jak skamieniały, po czym zerwał
się i począł biec ku wyjściu:
- Ligio! Ligio!...
Lecz żądza, zdumienie,
wściekłość i wino podcięły mu nogi. Zatoczył
się raz i drugi, po czym chwycił za nagie ramiona jednej z bachantek
i począł pytać mrugając oczyma:
- Co się stało?
A ona wziąwszy krużę z winem
podała mu ją z uśmiechem w zamglonych oczach.
- Pij! - rzekła.
Winicjusz wypił i zwalił się z
nóg.
Większa część gości
leżała już pod stołem; inni chodzili chwiejnym krokiem po
triclinium, inni spali na sofach stołowych, chrapiąc lub oddając
przez sen zbytek wina, a na pijanych konsulów i senatorów, na pijanych
rycerzy, poetów, filozofów, na pijane tancerki i patrycjuszki, na
cały ten świat, wszechwładny jeszcze, ale już bezduszny,
uwieńczony i rozpasany, ale już gasnący, ze złotego niewodu
upiętego pod pułapem kapały i kapały wciąż
róże.
Na dworze
poczęło świtać.
|