Przez kilka dni następnych Chilon nie
pokazywał się nigdzie. Winicjusz, który od czasu jak
dowiedział się od Akte, że Ligia go kochała, stokroć
jeszcze więcej pragnął ją odnaleźć,
rozpoczął poszukiwania na własną rękę, nie
chcąc, a zarazem i nie mogąc udać się o pomoc do cezara,
pogrążonego w trwodze z powodu zdrowia małej Augusty.
Jakoż nie pomogły ofiary
składane w świątyniach, modły i wota, jak
również sztuka lekarska i wszelkie czarodziejskie środki,
jakich się w ostateczności chwytano. Po tygodniu dziecko umarło.
Żałoba padła na dwór i na Rzym. Cezar, który przy
urodzeniu dziecka szalał z radości, szalał teraz z rozpaczy i
zamknąwszy się u siebie, przez dwa dni nie przyjmował pokarmu, a
jakkolwiek pałac roił się tłumami senatorów i
augustianów, którzy śpieszyli z oznakami żalu i
współczucia, nie chciał nikogo widzieć. Senat zebrał
się na nadzwyczajne posiedzenie, na którym zmarłe dziecko
ogłoszone zostało boginią; uchwalono wznieść jej
świątynię i ustanowić osobnego przy niej kapłana.
Składano też w innych nowe na cześć zmarłej ofiary,
odlewano jej posągi z drogocennych metali, a pogrzeb był jedną
niezmierną uroczystością, na której lud podziwiał
niepomiarkowane oznaki żalu, jakie dawał cezar, płakał z
nim razem, wyciągał ręce po podarki i nade wszystko bawił
się niezwykłym widowiskiem.
Petroniusza zaniepokoiła ta
śmierć. Wiadomym już było w całym Rzymie, że
Poppea przypisuje ją czarom. Powtarzali to za nią i lekarze,
którzy w ten sposób mogli usprawiedliwić
bezskuteczność swych wysiłków, i kapłani,
których ofiary okazały się bezsilne, i zamawiacze,
którzy drżeli o swoje życie, i lud. Petroniusz rad był
teraz, że Ligia uciekła; ponieważ jednak nie życzył
źle Aulusom, a życzył dobrze i sobie, i Winicjuszowi, przeto gdy
zdjęto cyprys zatknięty na znak żałoby przed Palatynem,
udał się na przyjęcie zgotowane dla senatorów i
augustianów, by się przekonać, o ile Nero podał ucho
wieści o czarach, i zapobiec następstwom, jakie by mogły z tego
wyniknąć.
Przypuszczał też, znając
Nerona, że ten choćby w czary nie uwierzył, będzie
udawał, że wierzy, i dlatego, by oszukać własny ból,
i dlatego, by się na kimkolwiek pomścić, i wreszcie, by zapobiec
przypuszczeniom, że bogowie poczynają go karać za zbrodnie. Petroniusz
nie sądził, by cezar mógł nawet własne dziecko
kochać prawdziwie i głęboko, jakkolwiek kochał je
zapalczywie, był jednak pewien, że będzie przesadzał w
boleści. Jakoż nie omylił się. Nero słuchał
pociech senatorów i rycerzy z kamienną twarzą, z oczyma
utkwionymi w jeden punkt, i widać było, że jeśli nawet
cierpi istotnie, to zarazem myśli o tym, jakie wrażenie czyni jego
ból na obecnych, zarazem pozuje na Niobe i daje przedstawienie
rodzicielskiego żalu, tak jakby je dawał komediant na scenie. Nie umiał
nawet przy tym wytrwać w milczącej i niby skamieniałej
boleści, albowiem chwilami czynił gesta, jak gdyby posypywał
głowę prochem ziemi, a chwilami jęczał głucho,
ujrzawszy zaś Petroniusza zerwał się i tragicznym głosem
począł wołać tak, aby go wszyscy mogli dosłyszeć:
- Eheu!...
I tyś winien jej śmierci! Za twoją to radą wszedł w te
mury zły duch, który jednym spojrzeniem wyssał życie z
jej piersi... Biada mi! I wolej by oczy moje nie patrzyły na
światło Heliosa... Biada mi! Eheu! Eheu!...
I podnosząc
coraz głos przeszedł w krzyk rozpaczliwy, lecz Petroniusz w
tejże samej chwili postanowił stawić wszystko na jeden rzut
kości, za czym wyciągnąwszy rękę zerwał szybko
jedwabną chustkę, którą Nero zawsze nosił na szyi, i
położył mu ją na ustach.
- Panie! -
rzekł z powagą. - Spal Rzym i świat z boleści, lecz
zachowaj nam swój głos!
Zdumieli
się obecni, zdumiał się na chwilę sam Nero, jeden tylko
Petroniusz pozostał niewzruszony. Wiedział on nadto dobrze, co robi.
Pamiętał przecie, że Terpnos i Diodor mieli wprost rozkaz
zatykać usta cezarowi, gdyby podnosząc zbyt głos
narażał go na szwank jakikolwiek.
- Cezarze -
mówił dalej z tą samą powagą i smutkiem -
ponieśliśmy stratę niezmierną, niech nam choć ten
skarb pociechy zostanie!
Twarz Nerona
zadrgała i po chwili z oczu puściły mu się łzy; nagle
wsparł dłonie na ramionach Petroniusza i złożywszy
głowę na jego piersiach jął powtarzać
wśród łkań:
- Tyś jeden
ze wszystkich o tym pomyślał, ty jeden, Petroniuszu! Ty jeden!
Tygellinus
pożółkł z zazdrości. Peetroniusz zaś
mówił: - Jedź do Ancjum! Tam ona przyszła na świat,
tam spłynęła na cię radość, tam spłynie
ukojenie. Niech morskie powietrze odświeży twe boskie gardło;
niechaj pierś twoja odetchnie słoną wilgocią. My, wierni,
pójdziemy wszędy za tobą i gdy twój ból będziemy
koili przyjaźnią, ty ukoisz nas pieśnią.
- Tak! -
odrzekł żałośnie Nero - napiszę hymn na jej
cześć i ułożę do niego muzykę.
- A potem
poszukasz ciepłego słońca w Baiae. - A potem zapomnienia w
Grecji.
- W
ojczyźnie poezji i pieśni!
I
kamienny, ponury nastrój mijał stopniowo, jak mijają chmury
pokrywające słońce, a natomiast poczęła się
rozmowa niby pełna jeszcze smutku, lecz pełna i układów
na przyszłość, tyczących podróży, artystycznych
wystąpień, a nawet i przyjęć, jakich wymagało
zapowiedziane przybycie Tyrydata, króla Armenii. Tygellinus
próbował wprawdzie jeszcze wspomnieć o czarach, lecz
Petroniusz, pewny już wygranej, podjął wprost wyzwanie.
-
Tygellinie - rzekł - czy sądzisz, że czary mogą
szkodzić bogom?
- Sam
cezar o nich mówił - odpowiedział dworak. - Boleść
mówiła, nie cezar, lecz ty co o tym mniemasz?
- Bogowie
są zbyt potężni, by mogli podlegać urokom.
-
Miałżebyś zaś odmawiać boskości cezarowi i jego
rodzinie?
- Peractum
est! - mruknął stojący obok Epriusz Marcellus
powtarzając okrzyk, jaki wydawał lud, gdy gladiator w arenie ugodzony
został od razu tak, że nie potrzebował dobicia.
Tygellinus
zgryzł w sobie gniew. Między nim i Petroniuszem z dawna istniało
współzawodnictwo wobec Nerona i Tygellinus miał tę
wyższość, że Nero mniej albo raczej wcale się wobec
niego nie krępował, aż dotąd jednak Petroniusz,
ilekroć się zetknęli, pokonywał go rozumem i dowcipem.
Tak
się stało i teraz. Tygellinus umilkł i tylko zapisywał
sobie w pamięci tych senatorów i rycerzy, którzy, w chwili
gdy Petroniusz cofnął się w głąb sali, otoczyli go
zaraz, mniemając, że po tym, co zaszło, on będzie stanowczo
pierwszym ulubieńcem cezara.
Petroniusz
zaś wyszedłszy z pałacu udał się do Winicjusza i
opowiedziawszy mu zajście z cezarem i Tygellinem rzekł:
- Nie
tylko odwróciłem niebezpieczeństwo od Aulusa Plaucjusza i
Pomponii, a zarazem od nas obydwóch, ale nawet od Ligii, której
nie będą poszukiwali choćby dlatego, że
namówiłem tamtą miedzianobrodą małpę; by
pojechała do Ancjum, a stamtąd do Neapolis lub Baiae. I pojedzie, w
Rzymie bowiem nie śmiał dotąd wystąpić publicznie w
teatrze, wiem zaś, że od dawna ma zamiar wystąpić w
Neapolis. Potem marzy o Grecji, gdzie chce mu się śpiewać we
wszystkich znaczniejszych miastach, a potem wraz ze wszystkimi wieńcami,
które mu ofiarują Graeculi, odprawić triumfalny wjazd do
Rzymu. Przez ten czas będziemy mogli szukać Ligii swobodnie i
ukryć ją bezpiecznie. A cóż? Czy nasz szlachetny filozof
nie był dotąd?
-
Twój szlachetny filozof jest oszust. Nie! Nie był, nie
pokazał się i nie pokaże się więcej!
- A ja lepsze
mam pojęcie, jeśli nie o jego uczciwości, to o rozumie.
Upuścił już raz krwi twemu workowi i przyjdzie choćby po
to, żeby jej upuścić po raz drugi.
- Niech się
strzeże, bym ja mu krwi nie upuścił! - Nie czyń tego; miej
z nim cierpliwość, póki się dowodnie o oszustwie nie
przekonasz. Nie dawaj mu więcej pieniędzy, a natomiast obiecuj
hojną nagrodę, jeśli ci przyniesie wiadomość
pewną. Czy przedsiębierzesz coś także na własną
rękę?
- Dwaj moi
wyzwoleńcy, Nimfidiusz i Demas, szukają jej na czele
sześćdziesięciu ludzi. Ten z niewolników, który
ją odnajdzie, ma obiecaną wolność. Wysłałem
prócz tego umyślnych na wszystkie drogi wiodące z Rzymu, by w
gospodach wypytywali o Liga i dziewicę. Sam przebiegam miasto dniem i
nocą, licząc na traf szczęśliwy.
- Cokolwiek
będziesz wiedział, daj mi znać, bo ja muszę jechać do
Ancjum.
- Dobrze.
- A jeśli
któregokolwiek rana obudziwszy się powiesz sobie, że dla
jednej dziewczyny nie warto się dręczyć i czynić dla niej
tylu zabiegów, to przyjeżdżaj do Ancjum. Tam nie zbraknie ni
kobiet, ni uciech.
Winicjusz
począł chodzić szybkimi krokami, Petroniusz zaś
spoglądał czas jakiś za nim, wreszcie rzekł: - Powiedz mi
szczerze - nie jak zapaleniec, który coś w siebie wmawia i sam
się podnieca, ale jak człowiek rozsądny, który spowiada
przyjacielowi: czy tobie zawsze jednakowo chodzi o tę Ligię?
Winicjusz
zatrzymał się na chwilę i spojrzał tak na Petroniusza, jak
gdyby go przedtem nie widział, po czym znów począł
chodzić. Widocznym było, że hamuje w sobie wybuch. Wreszcie w
oczach, z poczucia własnej bezsilności, z żalu, gniewu i
niepokonanej tęsknoty, zebrały mu się dwie łzy,
które przemówiły silniej do Petroniusza niż
najwymowniejsze słowa.
Więc
zamyśliwszy się przez chwilę rzekł:
- Świat
dźwiga na barkach nie Atlas, ale kobieta. i czasem igra nim jak
piłką.
- Tak! -
rzekł Winicjusz.
I poczęli
się żegnać. Lecz w tej chwili niewolnik dał znać,
że Chilon Chilonides czeka w przedsionku i prosi, aby mógł
być dopuszczony przed oblicze pana.
Winicjusz
kazał wpuścić go natychmiast, Petroniusz zaś rzekł:
- Ha! Nie
mówiłem ci! Na Herkulesa! Zachowaj tylko spokój; inaczej on
tobą owładnie, nie ty nim.
- Pozdrowienie i
cześć szlachetnemu wojskowemu trybunowi i tobie, panie! -
mówił wchodząc Chilon. - Niech szczęście wasze
równe będzie waszej sławie, a sława niech obiegnie
świat cały, od słupów Herkulesa aż po granice
Arsacydów.
- Witaj,
prawodawco cnoty i mądrości! - odpowiedział Petroniusz.
Lecz Winicjusz
spytał z udanym spokojem: - Co przynosisz?
- Za pierwszym
razem przyniosłem ci, panie, nadzieję, obecnie przynoszę
pewność, że dziewica zostanie odnaleziona.
- To znaczy,
żeś jej nie odnalazł dotąd?
- Tak, panie,
alem odnalazł, co znaczy znak, który ci uczyniła; wiem, kto
są ludzie, którzy ją odbili, i wiem, między jakiego
bóstwa wyznawcami szukać jej należy.
Winicjusz
chciał się zerwać z krzesła, na którym
siedział, lecz Petroniusz położył mu dłoń na
ramieniu i zwracając się do Chilona rzekł:
- Mów
dalej!
- Czy
jesteś zupełnie pewny, panie, że dziewica nakreśliła
ci rybę na piasku?
- Tak jest! -
wybuchnął Winicjusz.
- A zatem jest
chrześcijanką i odbili ją chrześcijanie.
Nastała
chwila milczenia.
- Słuchaj,
Chilonie - rzekł wreszcie Petroniusz. - Krewny mój przeznaczył
ci za odszukanie dziewczyny znaczną ilość pieniędzy, ale
niemniej znaczną ilość rózeg, jeśli go zechcesz
oszukiwać. W pierwszym razie kupisz nie jednego, ale trzech
skrybów, w drugim filozofia wszystkich siedmiu mędrców, z
dodatkiem twojej własnej, nie stanie ci za maść
gojącą.
- Dziewica jest
chrześcijanką, panie! - zawołał Grek.
-
Zastanów się, Chilonie. Tyś człek niegłupi! Wiemy,
że Junia Sylana wraz z Kalwią Kryspinillą oskarżyły
Pomponię Grecynę o wyznawanie chrześcijańskiego zabobonu,
ale wiemy także, że sąd domowy uwolnił ją od tego
zarzutu. Czyżbyś ty chciał go teraz podnosić? Czy
chciałbyś w nas wmówić, że Pomponia, a z nią
razem i Ligia mogą należeć do nieprzyjaciół rodu
ludzkiego, do zatruwaczy fontann i studzien, do czcicieli oślej
głowy, do ludzi, którzy mordują dzieci i oddają się
najplugawszej rozpuście? Pomyśl, Chilonie, czy ta teza,
którą nam głosisz, nie odbije się jako antyteza na twoim
grzbiecie.
Chilon
rozłożył ręce na znak, że to nie jego wina, po czym
rzekł:
- Panie!
Wymów po grecku następujące zdanie: Jezus Chrystus, Boga Syn,
Zbawiciel.
- Dobrze. Oto
mówię!... Cóż z tego?
- A teraz
weź pierwsze litery każdego z tych wyrazów i
złóż je tak, aby stworzyły jeden wyraz.
- Ryba! -
rzekł ze zdziwieniem Petroniusz.
- Oto dlaczego
ryba stała się godłem chrześcijan - odpowiedział z
dumą Chilon.
Nastała
chwila milczenia. W wywodach Greka było jednak coś tak
uderzającego, że obaj przyjaciele nie mogli się oprzeć
zdumieniu.
- Winicjuszu -
spytał Petroniusz - czy się nie mylisz i czy istotnie Ligia
nakreśliła ci rybę?
- Na wszystkich
bogów podziemnych, można oszaleć! - zawołał z
uniesieniem młody człowiek. - Gdyby mi nakreśliła ptaka,
powiedziałbym, że ptaka!
- A więc
jest chrześcijanką - powtórzył Chilon. - To znaczy -
rzekł Petroniusz - że Pomponia i Ligia zatruwają studnie,
mordują schwytane na ulicy dzieci i oddają się rozpuście!
Głupstwo! Ty, Winicjuszu, byłeś dłużej w ich domu, ja
byłem krótko, ale znam dość i Aulusa, i Pomponię,
dość nawet znam Ligię, żeby powiedzieć: potwarz i
głupstwo! Jeśli ryba jest godłem chrześcijan, czemu
istotnie zaprzeczyć trudno, i jeśli one są chrześcijankami,
to na Prozerpinę! widocznie chrześcijanie nie są tym, za co ich
mamy.
- Mówisz
jak Sokrates, panie - odpowiedział Chilon. - Kto kiedy badał
chrześcijanina? Kto poznał ich naukę? Gdym wędrował
przed trzema laty z Neapolis tu, do Rzymu (o, czemuż tam nie
zostałem!), przyłączył się do mnie człowiek,
lekarz, imieniem Glaukos, o którym mówiono, że był
chrześcijaninem, a mimo tego przekonałem się, że był
to dobry i cnotliwy człowiek.
- Czy nie od
tego cnotliwego człowieka dowiedziałeś się teraz, co znaczy
ryba?
- Niestety,
panie! Po drodze w jednej gospodzie pchnął ktoś poczciwego
starca nożem, a żonę i dziecko jego uprowadzili handlarze
niewolników, ja zaś w obronie ich straciłem te oto dwa palce.
Ale że między chrześcijanami nie brak, jak mówią,
cudów, więc mam nadzieję, że mi odrosną.
- Jak to? Zali
zostałeś chrześcijaninem?
- Od wczoraj,
panie! Od wczoraj ! Uczyniła mnie nim ta ryba. Patrz, jaka jednak w niej
siła! I za kilka dni będę najgorliwszym z gorliwych, aby mnie
przypuścili do wszystkich swych tajemnic, a gdy mnie przypuszczą do
wszystkich tajemnic, będę wiedział, gdzie się ukrywa
dziewica. Wówczas może moje chrześcijaństwo lepiej mi
się opłaci od mojej filozofii. Uczyniłem też Merkuremu
ślub, że jeśli mi pomoże do odszukania dziewicy,
ofiaruję mu dwie jałówki jednych lat i jednakiej miary,
którym każę pozłocić rogi.
- Więc
twoje wczorajsze chrześcijaństwo i twoja dawniejsza filozofia
pozwalają ci wierzyć w Merkurego?
- Wierzę
zawsze w to, w co mi wierzyć potrzeba, i to jest moja filozofia,
która zwłaszcza Merkuremu powinna przypaść do smaku. Na
nieszczęście, wiecie, dostojni panowie, jaki to jest bóg
podejrzliwy. Nie ufa on obietnicom nawet nieskazitelnych filozofów i
wolałby może naprzód dostać jałówki, a tymczasem
to jest wydatek ogromny. Nie każdy jest Seneką i mnie na to nie
stać, gdyby jednak szlachetny Winicjusz chciał na rachunek tej sumy,
którą mi obiecał.... cośkolwiek...
- Ani obola,
Chilonie! - rzekł Petroniusz - ani obola! Hojność Winicjusza
przewyższy twoje nadzieje, ale dopiero wówczas, gdy Ligia zostanie
odnaleziona, to jest, gdy nam wskażesz jej kryjówkę. Merkury
musi ci zakredytować dwie jałówki, chociaż nie
dziwię mu się, że nie ma do tego ochoty, i poznaję w tym
jego rozum.
-
Posłuchajcie mnie, dostojni panowie. Odkrycie, jakie uczyniłem, jest
wielkie, albowiem chociaż nie odnalazłem dotąd dziewicy,
odnalazłem drogę, na której jej szukać należy. Oto
rozesłaliście wyzwoleńców i niewolników na
całe miasto i prowincję, a czyż który dał wam
jakąś wskazówkę? Nie! Ja jeden dałem. I powiem wam
więcej. Między waszymi niewolnikami mogą być
chrześcijanie, o których nie wiecie, gdyż zabobon ten
rozszerzył się już wszędzie, i ci, zamiast pomagać;
będą was zdradzali. Źle nawet jest, że mnie tu widzą,
i dlatego ty, szlachetny Petroniuszu, nakaż milczenie Eunice, ty zaś,
równie szlachetny Winicjuszu, rozgłoś, iż ci
sprzedaję maść, która posmarowanym nią koniom
zapewnia zwycięstwo w cyrku... Ja jeden będę szukał i ja
jeden zbiegów odnajdę, wy zaś ufajcie mi i wiedzcie, że
cokolwiek bym dostał naprzód, będzie to tylko dla mnie
zachętą, gdyż zawsze będę się spodziewał
więcej i tym większą miał pewność, że
przyobiecana nagroda mnie nie minie. Ach, tak! Jako filozof, pogardzam
pieniędzmi, chociaż nie pogardzają nimi ani Seneka, ani nawet
Muzoniusz lub Karnutus, którzy jednak nie stracili palców w
niczyjej obronie i którzy sami pisać i imiona swe potomności
przekazać mogą. Ale prócz niewolnika, którego
kupić zamierzam, i prócz Merkurego, któremu obiecałem
jałówkę (a wiecie, jak bydło podrożało), samo
poszukiwanie pociąga mnóstwo wydatków. Posłuchajcie
tylko cierpliwie. Oto od tych kilku dni na nogach poczyniły mi się
rany od ciągłego chodzenia. Zachodziłem do winiarni, by
gadać z ludźmi, do piekarzy, rzeźników, do sprzedających
oliwę i do rybaków. Przebiegłem wszystkie ulice i zaułki;
byłem w kryjówkach ubiegłych niewolników;
przegrałem blisko sto asów w morę; byłem w pralniach,
suszarniach i garkuchniach, widziałem mulników i rzeźbiarzy;
widziałem ludzi, którzy leczą na pęcherz i wyrywają
zęby, gadałem z przekupniami suszonych fig, byłem na
cmentarzach, a wiecie po co? Oto, aby kreślić wszędzie
rybę, patrzeć ludziom w oczy i słuchać, co na ów
znak powiedzą. Długi czas nie mogłem dostrzec nic, aż raz
spostrzegłem starego niewolnika przy fontannie, który czerpał
wiadrami wodę i płakał. Zbliżywszy się wówczas
do niego spytałem o przyczynę łez. Na to, gdyśmy siedli na
stopniach fontanny, odrzekł mi, że zbierał całe życie
sestercję do sestercji, by wykupić umiłowanego syna, ale pan
jego, niejaki Pansa, gdy zoczył pieniądze, zabrał mu je, syna
zaś zatrzymał nadal w niewoli. "I tak płaczę -
mówił stary - bo choć powtarzam: dziej się wola boska,
nie mogę, biedny grzesznik, łez powstrzymać."
Wówczas, jakby tknięty przeczuciem, umoczywszy palec w wiadrze,
nakreśliłem mu rybę, on zaś odrzekł: "I moja
nadzieja w Chrystusie." A jam spytał: "Poznałeś mnie
po znaku?" On rzekł: "Tak jest i pokój niech będzie
z tobą." Wtedy począłem go ciągnąć za
język i poczciwina wygadał wszystko. Jego pan, ów Pansa, sam
jest wyzwoleńcem wielkiego Pansy i dostawia kamienie Tybrem do Rzymu,
które niewolnicy i ludzie najemni wyładowują z tratew i
dźwigają do budujących się domów nocami, by we dnie
nie tamować ruchu na ulicach. Pracuje między nimi wielu chrześcijan
i jego syn, lecz że to robota nad siły, więc dlatego chciał
go wykupić. Lecz Pansa wolał zatrzymać i pieniądze, i
niewolnika. Tak mówiąc, znów począł
płakać, ja zaś pomieszałem z jego łzami moje, co mi
przyszło łatwo z powodu dobroci serca i strzykania w nogach,
którego ze zbytniego chodzenia dostałem. Począłem
też przy tym narzekać,. że przyszedłszy przed kilku dniami
z Neapolis, nie znam nikogo z braci, nie wiem, gdzie się zbierają, by
modlić się razem. On zdziwił się, że mi
chrześcijanie z Neapolis nie dali listów do rzymskich braci, alem
mu powiedział, że mi je ukradziono w drodze. Wówczas
rzekł mi, bym przyszedł w nocy nad rzekę, a on mnie z
braćmi pozna, ci; zaś doprowadzą mnie do domów modlitwy i
do starszych, którzy rządzą gminą
chrześcijańską. Co usłyszawszy ucieszyłem się
tak, iż dałem mu sumę potrzebną na wykupienie syna, w tej
nadziei, że wspaniały Winicjusz w dwójnasób mi ją
powróci...
- Chilonie -
przerwał Petroniusz - w twoim opowiadaniu kłamstwo pływa po
powierzchni prawdy jak oliwa po wodzie. Przyniosłeś wiadomości
ważne, temu nie przeczę. Twierdzę nawet, że na drodze do
odszukania Ligii wielki krok został uczyniony, lecz ty nie omaszczaj
kłamstwem swych nowin. Jak się nazywa ów starzec, od
którego dowiedziałeś się, że chrześcijanie poznają
się za pomocą znaku ryby?
- Eurycjusz,
panie. Biedny, nieszczęśliwy starzec! Przypomniał mi Glauka
lekarza, którego broniłem od zbójców, i tym mnie
głównie wzruszył.
- Wierzę,
że go poznałeś i że potrafisz skorzystać z tej
znajomości, aleś mu pieniędzy nie dał. Nie dałeś
mu ani asa, rozumiesz mnie! Nie dałeś nic!
- Alem mu
pomógł dźwigać wiadra i o jego synu mówiłem z
największym współczuciem. Tak, panie! Cóż się
może ukryć przed przenikliwością Petroniusza? A więc
nie dałem mu pieniędzy, a raczej dałem mu je, ale tylko w duszy,
w umyśle, co, gdyby był prawdziwym filozofem, powinno mu było
wystarczyć... Dałem zaś dlatego, żem uznał taki
postępek za niezbędny i pożyteczny, albowiem pomyśl, panie,
jakby on mi zjednał od razu wszystkich chrześcijan, jaki do nich
przystęp otworzył i jaką wzbudził w nich ufność.
- Prawda - rzekł Petroniusz - i
powinieneś to był uczynić.
- Właśnie dlatego tu
przychodzę, abym mógł to uczynić.
Petroniusz zwrócił się do
Winicjusza:
- Każ mu wyliczyć pięć
tysięcy sestercyj, ale w duszy, w umyśle...
Lecz Winicjusz rzekł;
- Dam ci pachołka, który poniesie
sumę potrzebną, ty zaś powiesz Eurycjuszowi, że
pachołek jest twoim niewolnikiem, i wyliczysz staremu przy nim
pieniądze. Ponieważ jednak przyniosłeś wiadomość
ważną, otrzymasz drugie tyle dla siebie. Przyjdź po
pachołka i po pieniądze dziś wieczór.
- Oto prawdziwy cezar! - rzekł Chilon. -
Pozwolisz, panie, że ci zadedykuję moje dzieło, ale pozwolisz
także, że dziś wieczór przyjdę tylko po
pieniądze, albowiem Eurycjusz powiedział mi, że wyładowano
już wszystkie tratwy, a nowe przyholują z Ostii dopiero za dni kilka.
Pokój niech będzie z wami! Tak się żegnają
chrześcijanie... Kupię sobie niewolnicę, to jest, chciałem powiedzieć:
niewolnika. Ryby łapią się na. wędkę, a
chrześcijanie na rybę. Pax vobiscum! Pax!... Pax!... Pax!...
|