Od tej chwili rzadziej pokazywała
się we wspólnej izbie i rzadziej zbliżała się do jego
łóżka. Lecz spokój jej nie wracał. Widziała,
że Winicjusz wodzi za nią błagalnym wzrokiem, że czeka na
każde jej słowo jak na łaskę, że cierpi i nie
śmie się skarżyć, by jej do siebie nie zrazić, że
ona jedna jest mu zdrowiem i radością, i wówczas serce
wzbierało w niej politowaniem. Wkrótce też spostrzegła,
że im bardziej stara się go unikać, tym większy jej go
żal, a tym samym tym tkliwsze rodzą się w niej dla niego
uczucia. Opuściła ją spokojność. Czasem
mówiła sobie, że właśnie powinna być
ciągle przy nim, raz dlatego, że boska nauka nakazuje dobrem za
złe płacić, a po wtóre, że rozmawiając z nim
mogłaby go do tej nauki pociągnąć. Lecz zaraz sumienie
mówiło jej, że oszukuje sama siebie i że ciągnie
ją ku niemu nie co innego, tylko jego miłość i jego urok. W
ten sposób żyła w ciągłej rozterce, która
powiększała się z dniem każdym. Chwilami wydawało jej
się, że ją otacza jakaś sieć, ona zaś chcąc
ją przebić, wikła się w niej coraz bardziej. Musiała
też wyznać przed sobą że widok jego co dzień staje
się jej potrzebniejszym, głos jego milszym i że potrzeba jej
całą siłą walczyć z chęcią przesiadywania
przy jego łożu. Gdy zbliżała się do niego, a on
rozpromieniał się, radość zalewała i jej serce.
Pewnego dnia dostrzegła ślady łez na jego rzęsach i po raz
pierwszy w życiu przyszła jej myśl że mogłaby je
osuszyć pocałunkami. Przestraszona tą myślą i
pełna pogardy dla siebie, przepłakała noc następną.
On
zaś był cierpliwy, jakby sobie cierpliwość
poprzysiągł. Gdy chwilami zaświeciły mu oczy
zniecierpliwieniem, samowolą i gniewem, wnet hamował te błyski,
a potem patrzył na nią z niepokojem, jakby chcąc ją
przeprosić, ją zaś ujmowało to jeszcze bardziej. Nigdy nie
miała poczucia, że jest tak bardzo kochana, i gdy myślała o
tym, czuła się zarazem winną i szczęśliwą.
Winicjusz też zmieniał się istotnie. W rozmowach jego z Glaukiem
mniej było dumy. Często przychodziło mu do głowy, że i
ten biedny lekarz niewolnik, i cudzoziemka, stara Miriam, która
otaczała go troskliwością, i Kryspus, którego
widywał pogrążonego ciągle w modlitwie, to jednak są
ludzie. Dziwił się podobnym myślom - jednakże je
miewał. Ursusa polubił z czasem i rozmawiał z nim teraz
całymi dniami, albowiem mógł z nim mówić o Ligii,
olbrzym zaś był niewyczerpany w opowiadaniach i spełniając
przy chorym najprostsze usługi począł mu również
okazywać pewien rodzaj przywiązania. Ligia była zawsze dla
Winicjusza istotą jakby do innego gatunku należącą,
wyższą stokrotnie od tych, którzy ją otaczali; niemniej
jednak począł przypatrywać się ludziom prostym i ubogim,
czego nie czynił nigdy w życiu, i począł odkrywać w
nich różne godne uwagi strony, których istnienie nigdy
przedtem nie przychodziło mu do głowy.
Nazariusza
tylko nie mógł ścierpieć, albowiem zdawało mu
się, że młody chłopak ośmiela kochać się w
Ligii. Długi czas wstrzymywał się wprawdzie z okazywaniem mu
niechęci, lecz raz, gdy ten przyniósł dziewczynie dwie
przepiórki, które zakupił na targu za własne zarobione
pieniądze, w Winicjuszu odezwał się potomek Kwirytów, dla
którego przybłęda. z obcego narodu mniej znaczył niż
robak najlichszy. Słysząc podziękowanie Ligii pobladł
straszliwie i gdy Nazariusz wyszedł po wodę dla ptaków,
rzekł:
- Ligio,
zali możesz ścierpieć, by on składał ci dary? Zali nie
wiesz, że ludzi jego narodu Grecy psami żydowskimi nazywają?
- Nie
wiem, jak ich nazywają Grecy - odpowiedziała - ale wiem, że
Nazariusz jest chrześcijaninem i bratem moim.
To
rzekłszy spojrzała na niego ze zdziwieniem i żalem; bo już
ją był odzwyczaił od podobnych wybuchów, on zaś
zacisnął zęby, by jej nie powiedzieć, że takiego jej
brata kazałby na śmierć zasmagać batami lub
zesłałby go na wieś, by jako compeditus kopał ziemię w
jego sycylijskich winnicach... Pohamował się jednak, zdusił w
sobie gniew i dopiero po chwili rzekł:
- Wybacz
mi, Ligio. Tyś dla mnie córką królewską i
przybranym dzieckiem Plaucjuszów.
I
przemógł się do tego stopnia, że gdy Nazariusz
pokazał się znów w izbie, obiecał mu, iż po powrocie
do swej willi podaruje mu parę pawi lub parę flamingów,
których miał pełne ogrody.
Ligia
rozumiała, ile go muszą kosztować podobne zwycięstwa nad
samym sobą. Lecz im częściej je odnosił, tym bardziej jej
serce szło ku niemu. Zasługa jego względem Nazariusza była
jednak mniejsza, niż przypuszczała. Winicjusz mógł przez
chwilę oburzyć się na niego, ale nie mógł być o
niego zazdrosnym. Syn Miriam istotnie niewiele więcej znaczył w jego
oczach od psa, a prócz tego był jeszcze dzieckiem, które
jeśli kochało Ligię, to kochało ją zarazem bezwiednie
i służebniczo. Większe walki musiał ze sobą
staczać młody trybun, by poddać się, choćby w
milczeniu, tej czci, jaką wśród tych ludzi było otoczone
imię Chrystusa i jego nauka. Pod tym względem działy się w
Winicjuszu rzeczy dziwne. Była to bądź co bądź nauka,
w którą wierzyła Ligia, więc dla tego samego gotów
był ją uznać. Następnie, im bardziej przychodził do
zdrowia, im lepiej przypominał sobie cały szereg zdarzeń,
które zaszły od owej nocy na Ostrianum, i cały szereg
pojęć, które napłynęły od tego czasu do jego
głowy, tym bardziej zdumiewał się nad nadludzką
siłą tej nauki, która przeradzała tak do gruntu dusze
ludzkie. Rozumiał, że jest w niej coś nadzwyczajnego, coś,
czego nie było dotąd na świecie, i czuł, że gdyby ona
ogarnęła świat cały, gdyby wszczepiła weń
swoją miłość i swoje miłosierdzie, to chyba
nastałaby jakaś epoka przypominająca ową, w której
jeszcze nie Jowisz, ale Saturn rządził światem. Nie
śmiał też wątpić ani o nadprzyrodzonym pochodzeniu
Chrystusa, ani o Jego zmartwychwstaniu, ani o innych cudach. Naoczni
świadkowie, którzy o tym mówili, zbyt byli wiarogodni i zbyt
brzydzili się kłamstwem, by mógł przypuścić,
że opowiadają rzeczy niebywałe. Wreszcie sceptycyzm rzymski
pozwalał sobie na niewiarę w bogów, ale wierzył w cuda.
Winicjusz stał wobec jakiejś dziwnej zagadki, której nie
umiał rozplątać. Z drugiej strony jednak cała ta nauka
wydawała mu się tak przeciwną istniejącemu porządkowi
rzeczy, tak niepodobną do przeprowadzania w praktyce i tak szaloną
jak żadna inna. Według niego ludzie i w Rzymie, i na całym
świecie mogli być źli, ale porządek rzeczy był dobry.
Gdyby cezar był na przykład uczciwym człowiekiem, gdyby senat
składał się nie ze znikczemniałych rozpustników, ale
z ludzi takich, jakim był Trazeasz, czegóż by więcej można
sobie życzyć? Wszak pokój rzymski i zwierzchność
rzymska były rzeczą dobrą, rozdział między ludźmi
słusznym i sprawiedliwym. A tymczasem ta nauka, wedle rozumienia
Winicjusza, musiałaby zburzyć wszelki porządek, wszelką
zwierzchność i znieść wszelkie różnice. I co
wówczas stałoby się choćby z władztwem i
państwem rzymskim? Zali Rzymianie mogli przestać panować lub
uznać całą trzodę podbitych narodów za
równą sobie? To już nie mieściło się w
głowie patrycjusza. A przy tym osobiście nauka ta była
przeciwną wszelkim jego wyobrażeniom, przyzwyczajeniu, charakterowi i
pojęciom o życiu. Nie mógł sobie zgoła
wyobrazić, jakby mógł istnieć, gdyby ją na
przykład przyjął. Obawiał się jej i podziwiał
ją, ale przed przyjęciem jej wzdrygała się po prostu jego
natura. Rozumiał na koniec, że nic innego, tylko ona rozdzieliła
go z Ligią, i gdy o tym myślał, nienawidził jej ze
wszystkich sił duszy.
Jednakże
zdawał sobie już sprawę, że to ona ubrała Ligię w
tę jakąś wyjątkową, niewysłowioną
piękność, która w jego sercu zrodziła prócz
miłości cześć, prócz żądzy uwielbienie, i
z samej Ligii uczyniła drogą mu nad wszystko w świecie
istotę. A wówczas chciało mu się znów kochać
Chrystusa. I pojmował jasno, że albo Go musi pokochać, albo
znienawidzić, obojętnym zaś zostać nie może. Tymczasem
parły go jakby dwie przeciwne fale, wahał się w myślach,
wahał się w uczuciach, nie umiał wybrać, skłaniał
jednak głowę i okazywał milczącą cześć temu
niepojętemu dla siebie Bogu, dlatego tylko, że był to Bóg
Ligii.
Ligia
zaś widziała, co się w nim działo, jak się
przełamywał, jak natura jego odrzucała tę naukę, i
jeśli z jednej strony martwiło ją to śmiertelnie, z drugiej
strony żal, litość i wdzięczność za owo
milczące poszanowanie, jakie dla Chrystusa okazywał,
skłaniały ku niemu nieprzepartą siłą jej serce.
Przypomniała sobie Pomponię Grecynę i Aulusa. Dla Pomponii
źródłem nieustannego smutku i nigdy nie osychających
łez była myśl, że za grobem nie odnajdzie Aulusa. Ligia
poczęła teraz lepiej rozumieć tę gorycz i ten ból. I
ona znalazła drogą istotę, z którą groził jej
wiekuisty rozdział. Czasem łudziła się wprawdzie, że
jego dusza otworzy się jeszcze na Chrystusowe prawdy, ale złudzenia
te nie mogły się ostać. Znała i rozumiała go już
zbyt dobrze. Winicjusz - chrześcijaninem! Te dwa pojęcia nawet w jej
niedoświadczonej głowie nie mogły się obok siebie
pomieścić. Jeśli rozważny i pełen stateczności
Aulus nie został nim pod wpływem mądrej i doskonałej
Pompinii, jakże mógł nim zostać Winicjusz? Na to nie
było odpowiedzi, a raczej istniała tylko jedna: że nie znasz dla
niego ni nadziei, ni ratunku.
Lecz Ligia
spostrzegła z przestrachem, że ten wyrok zatraty, który nad
nim wisi, zamiast ją zrażać do niego, przez samo politowanie
czyni go jej jeszcze droższym. Chwilami brała ją ochota
mówić z nim szczerze o jego ciemnej przyszłości, lecz gdy
raz siadłszy przy nim rzekła mu, że poza nauką
chrześcijańską nie ma życia, on, będąc już
silniejszym, przypodniósł się na swym zdrowym ramieniu i nagle
złożył jej głowę na kolanach, mówiąc:
"Tyś jest życie!" A wówczas oddech zamarł jej w
piersi, przytomność opuściła ją, jakiś dreszcz rozkoszy
przebiegł ją od stóp do głowy. Chwyciwszy
dłońmi jego skronie usiłowała go podnieść, lecz
sama pochyliła się przy tym ku niemu tak, że ustami
dotknęła jego włosów, i przez chwilę zmagali
się tak w upojeniu ze sobą i z miłością, która
pchała jedno ku drugiemu.
Ligia
podniosła się wreszcie i uciekła czując płomień w
żyłach i zawrót w głowie. Lecz to była kropla,
która przelała ostatecznie pełny już kielich. Winicjusz
nie domyślił się, jak drogo przyjdzie mu opłacić
szczęsną chwilę, lecz Ligia zrozumiała, że teraz ona
sama potrzebuje ratunku. Noc po owym wieczorze spędziła bezsennie, we
łzach i na modlitwie, z poczuciem, że niegodna jest się
modlić i że nie może być wysłuchaną. Nazajutrz
wyszła wcześnie z cubiculum i wywoławszy Kryspa do ogrodowego
letnika, pokrytego bluszczem i zwiędłymi powojami, otworzyła mu
całą duszę, błagając go zarazem, by pozwolił jej
wrócić dom Miriam, albowiem nie ufa już sobie i nie może
przemóc w sercu miłości dla Winicjusza.
Kryspus,
który był człowiekiem starym, surowym i pogrążonym w
ciągłym uniesieniu, zgodził się na zamiar opuszczenia domu
Miriam, lecz nie znalazł słów przebaczenia dla grzesznej wedle
jego pojęć miłości. Serce wezbrało mu oburzeniem na
samą myśl, że owa Ligia, którą opiekował
się od chwili ucieczki, którą pokochał, utwierdził w
wierze i na którą patrzył dotychczas jakby na białą
lilię wyrosłą na gruncie nauki chrześcijańskiej i
nieskażoną żadnym tchnieniem ziemskim, mogła znaleźć
w duszy miejsce na inną miłość niż niebieską.
Wierzył dotąd, że nigdzie w całym świecie nie
biło czystsze serce na chwałę Chrystusa. Chciał ją Mu
ofiarować jak perłę, jak klejnot i drogie dzieło rąk
własnych, więc doznany zawód napełnił go i zdumieniem,
i goryczą.
- Idź
i błagaj Boga, by ci przebaczył winy - rzekł jej posępnie.
- Uciekaj, póki zły duch, którzy cię oplątał,
nie przywiedzie cię do zupełnego upadku i póki nie zaprzesz
się Zbawiciela. Bóg umarł dla cię na krzyżu, by
krwią własną odkupić twą duszę, lecz ty
wolałaś umiłować tego, który chciał cię
uczynić swoją nałożnicą. Bóg cudem ocalił
cię z rąk jego, lecz ty otworzyłaś serce żądzy
nieczystej i pokochałaś syna ciemności. Któż on
jest? - Przyjaciel i sługa antychrysta, wspólnik rozpusty i zbrodni.
Gdzież on cię zawiedzie, jeśli nie do tej otchłani i do tej
Sodomy, w której sam żyje, a którą Bóg zniszczy
płomieniem swego gniewu? A ja ci mówię: bogdajbyś
była umarła, bogdajby ściany tego domu były zawaliły
się na głowę twoją pierwej, niż ów
wąż wpełznął do twojej piersi i poślinił
ją jadem swej nieprawości.
I
unosił się coraz bardziej, albowiem wina Ligii napełniła go
nie tylko gniewem, ale obrzydzeniem i pogardą dla natury ludzkiej w
ogóle, w szczególności zaś dla kobiecej, której
nawet nauka chrześcijańska nie uchroniła od słabości
Ewy. Niczym dla niego było, że dziewczyna pozostała jeszcze
czystą, że chciała uciekać od tej miłości i
że wyznawała ją z żalem i skruchą. Kryspus chciał
ją był zmienić w anioła i wynieść na wysokości,
na których istniała tylko miłość dla Chrystusa, a
ona pokochała oto augustianina! Sama myśl o tym napełniała
jego serce zgrozą, spotęgowaną uczuciem rozczarowania i zawodu.
Nie! nie mógł jej tego przebaczyć! Słowa zgrozy
paliły mu wargi na kształt gorejących węgli; walczył
jeszcze ze sobą, by ich nie wymówić, lecz trząsł
swymi wychudłymi rękoma nad przerażoną dziewczyną.
Ligia czuła się winną, lecz nie do tego stopnia winną.
Sądziła nawet, że oddalenie się z domu Miriam będzie
jej zwycięstwem nad pokusą i złagodzeniem winy. Kryspus
starł ją w proch; ukazał jej całą lichotę i
nikczemność jej duszy, o jaką nie podejrzewała się
dotąd. Ona sądziła nawet, że stary prezbiter, który
od chwili jej ucieczki z Palatynu był dla niej jakby ojcem okaże
trochę litości, że ją pocieszy, doda otuchy, umocni.
- Bogu
ofiaruję mój zawód i moją boleść -
mówił - aleś ty zawiodła i Zbawiciela, boś
zeszła jakby na bagno, którego wyziewy zatruły ci duszę.
Mogłaś ofiarować ją Chrystusowi jako naczynie kosztowne i
rzec Mu: "Wypełnij je, Panie, łaską!", a
wolałaś ofiarować słudze złego ducha. Niechaj ci
Bóg przebaczy i niechaj zmiłuje się nad tobą, gdyż
ja, póki nie wyrzucisz węża... ja, który miałem
cię za wybraną...
I nagle
przestał mówić, albowiem spostrzegł, że nie byli
sami.
Przez
zwiędłe powoje i przez bluszcze zieleniące się jednako
latem i zimą ujrzał dwóch ludzi, z których jeden
był Piotr Apostoł. Drugiego nie mógł zrazu
rozpoznać, albowiem płaszcz z grubej włosianej tkaniny, zwanej
cilicium, zasłaniał mu część twarzy. Kryspowi
wydawało się przez chwilę, iż to był Chilon.
Oni
zaś usłyszawszy podniesiony głos Kryspa weszli do letnika i
siedli na kamiennej ławce. Towarzysz Piotra odsłonił
wówczas twarz chudą, z łysiejącą czaszką
pokrytą po bokach kędzierzawym włosem, z zaczerwienionymi
powiekami i z zakrzywionym nosem - brzydką i zarazem natchnioną, w
której Kryspus rozpoznał rysy Pawła z Torsu.
Lecz Ligia
rzuciwszy się na kolana objęła ramionami jakby z rozpaczą
nogi Piotra i przytuliwszy swą znękaną główkę
do fałd jego płaszcza, pozostała tak w milczeniu.
A Piotr
rzekł:
-
Pokój duszom waszym.
I
widząc dziecko u swych nóg, zapytał, co się stało.
Wówczas
Kryspus począł opowiadać wszystko, co mu wyznała Ligia, jej
grzeszną miłość, jej chęć ucieczki z domu Miriam
i swój żal, że dusza, którą chciał ofiarować
Chrystusowi czystą jak łza, zbrudziła się ziemskim uczuciem
dla uczestnika wszystkich zbrodni, w których grzęznął
świat pogański i które wołały o pomstę
Bożą.
Ligia w
czasie jego słów obejmowała coraz silniej nogi Apostoła,
jakby chcąc przy nich szukać ucieczki i wyżebrać choć
trochę litości.
Apostoł
zaś, wysłuchawszy do końca, pochylił się i
położył zgrzybiałą rękę na jej głowie,
po czym podniósł oczy na starego kapłana i rzekł:
- Kryspie,
zaliś nie słyszał, że Mistrz nasz ukochany był w Kanie
na godach i błogosławił miłość między
niewiastą i mężem?
Kryspowi
opadły ręce i spojrzał ze zdumieniem na mówiącego,
nie mogąc słowa przemówić.
A
ów pomilczawszy chwilę spytał znowu:
- Kryspie,
zali mniemasz, że Chrystus, który dopuszczał Marii z Magdali
leżeć u nóg swoich i który przebaczył
jawnogrzesznicy, odwróciłby się od tego dziecka czystego jak
lilie polne?
Ligia ze
łkaniem przytuliła się jeszcze silniej do nóg Piotrowych,
zrozumiawszy, że niepróżno szukała przy nich ucieczki.
Apostoł, podniósłszy jej łzami zalaną twarz,
mówił do niej: - Póki oczy tego, którego
miłujesz, nie otworzą się na światło prawdy,
póty unikaj go, aby nie przywiódł cię do grzechu, lecz
módl się za niego i wiedz, że nie masz winy w
miłości twojej. A iż chcesz się chronić pokusy, przeto
ta zasługa policzona ci będzie. Nie martw się i nie płacz,
albowiem powiadam ci, że łaska Zbawiciela nie opuściła
cię i że modlitwy twoje zostaną wysłuchane, po smutkach
zaś poczną się dni wesela.
To
rzekłszy położył obie dłonie na jej włosach i
wzniósłszy w górę oczy błogosławił jej.
Z twarzy świeciła mu nadziemska dobroć.
Lecz skruszony
Kryspus począł się z pokorą usprawiedliwiać:
-
Zgrzeszyłem przeciw miłosierdziu - rzekł - alem mniemał,
że dopuszczając do serca miłość ziemską
zaparła się Chrystusa...
Piotr zaś odpowiedział:
- Po trzykroć się Go zaparłem,
a jednak przebaczył mi i kazał paść baranki swoje.
- ...i
dlatego - kończył Kryspus - że Winicjusz jest augustianinem...
- Chrystus
kruszył twardsze jeszcze serca - odrzekł Piotr.
Na to
Paweł z Torsu, który milczał dotąd,
przyłożył palce do swej piersi i wskazując na siebie,
rzekł:
- Jam
jest, którym prześladował i porywał na śmierć
sługi Chrystusa. Jam podczas kamienowania Szczepana pilnował szat
tych, którzy go kamienowali, jam chciał wyplenić prawdę
po wszystkiej ziemi, którą zamieszkują ludzie, a jednak - mnie
to przeznaczył Pan; abym ją po wszystkiej ziemi opowiadał. I
opowiadałem ją w Judei, w Grecji, na wyspach i w tym bezbożnym
mieście, gdym po raz pierwszy, jako więzień, w nim
mieszkał. A teraz, gdy mnie wezwał Piotr, mój zwierzchnik,
wstąpię do domu tego, aby ugiąć tę dumną
głowę do nóg Chrystusowych i rzucić ziarno w tę
kamienistą rolę, którą użyźni Pan, aby
wydała plon obfity.
I
powstał. Kryspowi zaś ten mały, zgarbiony człowiek
wydał się w tej chwili tym, czym był w istocie, to jest
olbrzymem, który wzruszy świat z posad i zagarnie ludy i
ziemię.
|