Na list ten Winicjusz nie miał już
odpowiedzi, gdyż Petroniusz nie odpisywał spodziewając się
widocznie, że cezar lada dzień nakaże powrót do Rzymu.
Jakoż wieść o tym rozeszła się w mieście i
wzbudziła radość wielką w sercach tłuszczy,
tęskniącej do igrzysk i rozdawnictwa zboża i oliwy,
których wielkie zapasy nagromadzone były w Ostii. Helius,
wyzwoleniec Nerona, zapowiedział wreszcie jego powrót w senacie.
Lecz Nero, wsiadłszy wraz z dworem na statki u przylądka Misenum,
wracał z wolna, wstępując do miast nadbrzeżnych dla
wypoczynku lub dla występów w teatrach. W Minturnae, gdzie
znów śpiewał publicznie, zabawił dni kilkanaście, a
nawet znów się namyślał, czy nie wrócić do
Neapolu i nie czekać tam na nadejście wiosny, która
zresztą czyniła się wcześniejsza niż zwykle i
ciepła. Przez cały ten czas Winicjusz żył zamknięty w
swym domu, z myślą o Ligii i o tych wszystkich nowych rzeczach,
które zajmowały mu duszę i wnosiły do niej obce jej
dotąd pojęcia i uczucia. Widywał tylko od czasu do czasu Glauka
lekarza, którego każde odwiedziny napełniały go
wewnętrzną radością, albowiem mógł z nim
rozmawiać o Ligii. Glaukus nie wiedział wprawdzie, gdzie
znalazła schronienie, zapewniał go jednak, że starsi otoczyli
ją troskliwą opieką. Raz też, wzruszony smutkiem
Winicjusza, powiedział mu, że Piotr Apostoł zganił Kryspa
za to, iż wyrzucał Ligii jej ziemską miłość.
Młody patrycjusz usłyszawszy to pobladł ze wzruszenia. I jemu
zdawało się niejednokrotnie, że nie jest obojętnym dla
Ligii, ale również często wpadał w zwątpienie i
niepewność, teraz zaś po raz pierwszy usłyszał
potwierdzenie swoich pragnień i nadziei z ust obcych, a do tego
chrześcijańskich. W pierwszej chwili wdzięczności
chciał biec do Piotra, dowiedziawszy się zaś, że nie masz
go w mieście i że naucza w okolicy, zaklinał Glauka, by go do
niego przyprowadził, obiecując obdarzyć za to hojnie ubogich
gminy. Zdawało mu się też, że jeśli Ligia go kocha, to
tym samym wszystkie przeszkody są usunięte, gdyż gotów
był w każdej chwili uczcić Chrystusa. Lecz Glaukus, jakkolwiek
namawiał go usilnie do przyjęcia chrztu, nie śmiał mu
ręczyć, czy zyszcze przez to od razu Ligię, i mówił
mu, że chrztu należy żądać dla chrztu samego i dla
miłości Chrystusa, nie zaś dla innych celów. "Trzeba
mieć i duszę chrześcijańską" - rzekł mu - a
Winicjusz, lubo każda przeszkoda wzburzała go, poczynał już
rozumieć, że Glaukus, jako chrześcijanin, mówi to, co
mówić powinien. Sam on nie zdawał sobie dokładnie sprawy,
że jedną z najgłębszych zmian w jego naturze stanowiło
to, iż dawniej mierzył ludzi i rzeczy tylko przez własny egoizm,
obecnie zaś z wolna przyuczał się do myśli, że inne
oczy mogą inaczej patrzeć, inne serce inaczej czuć i że
słuszność nie zawsze toż samo znaczy, co osobista
korzyść.
Brała go też często
chęć zobaczenia Pawła z Tarsu, którego słowa
rozciekawiały go i niepokoiły. Układał sobie w duszy
dowody, którymi będzie zwalczał jego naukę, opierał
mu się w myśli, chciał go jednakże widzieć i
słyszeć. Lecz Paweł wyjechał do Arycji, gdy zaś i
odwiedziny Glauka stawały się coraz rzadsze, Winicjusza otoczyła
zupełna samotność. Wówczas począł znów
przebiegać zaułki przyległe do Subury i wąskie uliczki
Zatybrza, w nadziei, że choć z daleka ujrzy Ligię, lecz gdy i ta
nadzieja go zawiodła, w sercu poczęła mu wzbierać nuda i
zniecierpliwienie. Przyszedł na koniec czas, że dawna natura
odezwała się w nim raz jeszcze z taką siłą, z
jaką fala w chwili przypływu wraca na brzeg, z którego
ustąpiła. Wydało mu się, że był głupcem,
że niepotrzebnie zaprzątał sobie głowę rzeczami,
które doprowadziły go do smutku, i że powinien brać z
życia, co się da. Postanowił zapomnieć o Ligii, a
przynajmniej szukać rozkoszy i użycia poza nią, Czuł
jednak, że to jest ostatnia próba, rzucił się więc w
wir życia z całą ślepą, właściwą mu
energią i zapalczywością. Życie zaś samo zdawało
się go do tego zachęcać. Obumarłe i wyludnione przez
zimę miasto poczęło się ożywiać nadzieją
bliskiego przyjazdu cezara. Gotowano mu uroczyste przyjęcie. Przy tym
szła wiosna: śniegi znikły pod tchnieniem afrykańskich
wiatrów ze szczytów Gór Albańskich. Trawniki w
ogrodach pokryły się fiołkami. Fora i Pole Marsowe zaroiły
się ludźmi, których przygrzewało coraz gorętsze
słońce. Na Via Appia, która była zwykłym miejscem
zamiejskich przejażdżek, zapanował ruch bogato zdobnych
wozów. Czyniono już wycieczki do Gór Albańskich.
Młode kobiety, pod pozorem uczczenia Junony w Lanuvium lub Diany w Arycji,
wymykały się z domów, aby za miastem szukać
wrażeń, towarzystwa, spotkań i rozkoszy. Tu Winicjusza
wśród wspaniałych rydwanów spostrzegł pewnego dnia
przepyszną, poprzedzaną przez dwa molosy, karrukę Petroniuszowej
Chryzotemis, otoczoną przez całe grono młodzieży i starych
senatorów, których urząd zatrzymał w mieście.
Chryzotemis, powożąc sama czterema korsykańskimi kucami,
rozdawała naokół uśmiechy i lekkie uderzenia złotym
biczem, lecz spostrzegłszy Winicjusza wstrzymała konie i zabrała
go do karruki, a następnie na ucztę do domu, która trwała
przez całą noc. Winicjusz spił się tak na owej uczcie,
iż nie pamiętał nawet, kiedy odwieziono go do domu,
przypomniał sobie jednak, że gdy Chryzotemis spytała go o
Ligię, obraził się i będąc już pijanym wylał
jej na głowę puchar falernu. Rozmyślając o tym po
trzeźwemu odczuwał jeszcze gniew. Lecz w dzień
później Chryzotemis, zapomniawszy widocznie o obeldze,
odwiedziła go w jego domu i zabrała go znów na drogę
Appijską, po czym była u niego na wieczerzy, na której
wyznała, że nie tylko Petroniusz, ale i jego lutnista znudził
ją już od dawna i że serce jej jest wolne. Przez tydzień
ukazywali się razem, lecz stosunek nie obiecywał być trwałym.
Jakkolwiek od wypadku z falernem imię Ligii nie było nigdy
wspominane, Winicjusz nie mógł się jednak pozbyć
myśli o niej. Miał ciągle uczucie, że oczy jej patrzą
na niego, i uczucie to przejmowało go jakby obawą. Zżymał
się sam na siebie, nie mogąc wszelako pozbyć się ani
myśli, że Ligię zasmuca, ani żalu, który się z
tej myśli rodził. Po pierwszej scenie zazdrości, jaką
Chryzotemis uczyniła mu z powodu dwóch dziewcząt syryjskich,
które nabył, przepędził ją w sposób
grubiański. Nie przestał wprawdzie od razu nurzać się w
rozkoszy i rozpuście, owszem, czynił to jakby na złość
Ligii, ale w końcu spostrzegł, że myśl o niej nie opuszcza
go ani na chwilę, że ona wyłącznie jest powodem jego tak
złych, jak dobrych czynności i że naprawdę nic go w
świecie nie obchodzi poza nią. Wówczas opanował go
niesmak i zmęczenie. Rozkosz mu zbrzydła i zostawiła tylko
wyrzuty. Zdawało mu się, że jest nędznikiem, i to ostatnie
uczucie napełniło go niezmiernym zdumieniem, dawniej bowiem
uznawał za dobre wszystko, co mu dogadzało. Wreszcie stracił
swobodę, pewność siebie i wpadł w zupełne
odrętwienie, z którego nie mogła go rozbudzić nawet
wieść o powrocie cezara. Nic go już teraz nie obchodziło i nawet
do Petroniusza nie wybrał się dopóty, dopóki ten nie
przysłał mu wezwania i swojej własnej lektyki.
Ujrzawszy go, lubo powitany radośnie,
odpowiadał na jego pytania niechętnie, lecz wreszcie długo
tłumione uczucia i myśli wybuchły i popłynęły mu
z ust obfitym potokiem słów. Raz jeszcze opowiedział
szczegółowo historię swych poszukiwań za Ligią i
pobytu między chrześcijanami, wszystko, co tam widział i
słyszał, wszystko, co mu przechodziło przez głowę i
serce, i wreszcie począł narzekać, że wpadł w chaos, w
którym stracił spokojność, dar rozróżniania
rzeczy i sąd o nich. Nic go oto nie nęci, nic mu nie smakuje, nie wie,
czego się trzymać i jak postępować. Gotów jest
czcić Chrystusa i prześladować Go, rozumie
wzniosłość Jego nauki i zarazem czuje do niej wstręt nieprzezwyciężony.
Rozumie, że choćby posiadł Ligię, to jej nie posiądzie
zupełnie, bo się musi nią dzielić z Chrystusem. Na koniec
żyje, jakby nie żył: bez nadziei, bez jutra, bez wiary w
szczęście, a naokół otacza go ciemność, z
której szuka po omacku wyjścia i nie może znaleźć.
Petroniusz
patrzył w czasie opowiadania na jego zmienioną twarz, na ręce,
które mówiąc wyciągał w dziwny sposób przed
siebie, jakby rzeczywiście szukał drogi w ciemności, i
rozmyślał. Nagle wstał i zbliżywszy się do Winicjusza
począł rozgarniać palcami jego włosy nad uchem.
- Czy ty wiesz -
spytał - że masz kilka siwych włosów na skroni?
- Może
być - odpowiedział Winicjusz. - Nie zdziwię się, jeśli
wkrótce wszystkie mi zbieleją.
Po czym
nastało milczenie. Petroniusz był człowiekiem rozumnym i nieraz
zastanawiał się nad duszą ludzką i nad życiem. Lecz w
ogóle życie to w tym świecie, w którym obaj żyli,
mogło być zewnętrznie szczęśliwe lub
nieszczęśliwe, ale wewnętrznie bywało spokojne.
Równie jak piorun lub trzęsienie ziemi mogło obalić
świątynię, tak nieszczęście mogło zburzyć
życie, samo w sobie jednak składało się ono z prostych i
harmonijnych linii, wolnych od wszelkich zawikłań. Tymczasem co
innego było w słowach Winicjusza i Petroniusz po raz pierwszy
stanął wobec szeregu duchowych węzłów,
których nikt dotąd nie rozplątywał. Był o tyle
rozumny, że czuł ich wagę, ale przy całej swej
bystrości nie umiał nic na zadane pytania odpowiedzieć - i
wreszcie po długiej chwili milczenia rzekł:
- To są
chyba czary
- I ja tak
sądziłem - odpowiedział Winicjusz. - Nieraz wydawało mi
się, że oczarowano nas oboje. - A gdybyś - rzekł Petroniusz
- udał się na przykład do kapłanów Serapisa. Bez
wątpienia jest między nimi, jak w ogóle między
kapłanami, wielu oszustów, są jednak tacy, którzy
zgłębili dziwne tajemnice.
Lecz
mówił to bez wiary i głosem niepewnym, sam bowiem czuł,
jak w ustach jego ta rada może wydawać się marną, a nawet i
śmieszną.
Winicjusz
zaś począł trzeć czoło - i mówił:
- Czary!...
Widziałem czarowników, którzy podziemnych, nieznanych
sił używali dla zysku, widziałem i takich, którzy
używali ich na szkodę swych nieprzyjaciół. Lecz
chrześcijanie żyją w ubóstwie, nieprzyjaciołom
przebaczają, głoszą pokorę, cnotę i miłosierdzie,
co im tedy może przyjść z czarów i dlaczego mieliby je
rzucać?...
Petroniusza
poczęło gniewać, iż rozum jego nie może
znaleźć na nic odpowiedzi, nie chcąc się jednak do tego
przyznać, odpowiedział, byle dać jakąkolwiek
odpowiedź:
- To nowa
sekta... Po chwili zaś rzekł:
- Na boską
mieszkankę pafijskich gajów! jak to wszystko psuje życie! Ty
podziwiasz dobroć i cnotę tych ludzi, a ja ci powiadam, że
są źli, gdyż są nieprzyjaciółmi życia, jak
choroby i jak śmierć sama. Dosyć ich mamy i tak! nie potrzeba
nam jeszcze chrześcijan. Policz tylko: choroby, cezar, Tygellinus, wiersze
cezara, szewcy, którzy rządzą potomkami dawnych
Kwirytów, wyzwoleńcy, którzy zasiadają w senacie. Na Kastora!
dość tego! To jest zgubna i obrzydła sekta!
Próbowałżeś otrząsnąć się z tych
smutków i użyć trochę życia?
-
Próbowałem - odpowiedział Winicjusz. A Petroniusz
rozśmiał się i rzekł:
- Ach,
zdrajco! Przez niewolników prędko rozchodzą się
wiadomości: uwiodłeś mi Chryzotemis! Winicjusz kiwnął
z niesmakiem ręką.
- W
każdym razie dziękuję ci - mówił Petroniusz. -
Poślę jej parę trzewików naszywanych perłami; w moim
języku miłosnym znaczy to: "Odejdź." Winienem ci podwójną
wdzięczność: raz za to, że nie przyjąłeś
Eunice, drugi raz, żeś mnie uwolnił od Chryzotemis.
Posłuchaj mnie: widzisz przed sobą człowieka, który
wstawał rano, kąpał się, ucztował, posiadał
Chryzotemis, pisywał satyry, a nawet czasem prozę przeplatał
wierszami, ale który nudził się jak cezar i często nie
umiał opędzić się posępnym myślom. A czy wiesz,
dlaczego tak było? Oto dlatego, żem szukał daleko tego, co
było blisko... Kobieta piękna warta jest zawsze tyle złota, ile
waży, ale kobieta, która przy tym kocha, nie ma wprost ceny. Tego
nie kupisz za wszystkie skarby Werresa. Teraz mówię sobie oto, co
następuje: napełniam życie szczęściem jak puchar
najprzedniejszym winem, jakie wydała ziemia, i piję, póki nie
zmartwieje mi ręka i nie pobledną usta. Co będzie dalej, nie
dbam, i oto jest moja najnowsza filozofia.
-
Wyznawałeś ją zawsze. Nic w niej nowego! - Jest w niej
treść, której brakło.
To
rzekłszy zawołał Eunice, która weszła, ubrana w
białą draperię, złotowłosa, już nie dawna
niewolnica, ale jakby bogini miłości i szczęścia.
On
zaś otworzył jej ramiona i rzekł: - Pójdź!
Na to
przybiegła ku niemu i siadłszy na jego kolanach oplotła mu
ramionami szyję, głowę zaś złożyła na jego
piersiach. Winicjusz widział, jak z wolna policzki jej poczęły
się pokrywać odblaskiem purpury, jak oczy zatapiały się
stopniowo we mgle. Razem tworzyli cudną grupę miłosną i
szczęśliwą. Petroniusz sięgnął ręką do
płaskiej wazy stojącej obok na stole i wydobywszy z niej
pełną garść fiołków począł
obsypywać nimi głowę, piersi i stolę Eunice, następnie
obsunął tunikę z jej ramion i rzekł:
-
Szczęśliwy, kto jak ja znalazł miłość w takim
zamkniętą kształcie... Czasem wydaje mi się, że
jesteśmy dwojgiem bogów... Patrz sam: czy Praksyteles, czy Miron,
czy Skopas lub Lizypp stworzyli kiedy cudniejsze linie? Czy na Paros lub w
Pentelikonie istnieje podobny marmur, ciepły, różowy i
rozkochany? Są ludzie, którzy wycałowują brzegi waz, lecz
ja wolę szukać rozkoszy tam, gdzie ją prawdziwie
znaleźć można.
To
rzekłszy począł wodzić ustami po jej ramionach i szyi,
ją zaś przejmowało drganie i oczy jej to zamykały się,
to otwierały z wyrazem niewysłowionej rozkoszy. Petroniusz
podniósł po chwili swą wykwintną głowę i
zwróciwszy się do Winicjusza rzekł:
- A teraz
pomyśl, czym są wobec tego twoi posępni chrześcijanie, i
jeśli nie zrozumiesz różnicy, to idź sobie do nich... Ale
ten widok cię uleczy.
Winicjusz
rozdął nozdrza, przez które wchodziła woń
fiołków, napełniająca cały pokój, i
pobladł, pomyślał bowiem, że gdyby mógł tak
wodzić ustami po ramionach Ligii, to byłaby jakaś
świętokradzka rozkosz, tak wielka, że potem niechby się
zapadł świat. Lecz przywykłszy już do prędkiego
uświadamiania tego, co się w nim dzieje, spostrzegł, że i w
tej chwili myśli o Ligii, tylko o niej.
Petroniusz
zaś rzekł:
- Eunice,
każ nam, boska, przygotować wieńce na głowę i
śniadanie.
Potem, gdy
odeszła, zwrócił się do Winicjusza:
-
Chciałem ją wyzwolić, ona zaś, wiesz, co mi
odpowiedziała: "Wolałabym być twoją niewolnicą
niż żoną cezara." I nie chciała się zgodzić.
Wówczas wyzwoliłem ją mimo jej wiedzy. Pretor zrobił to
dla mnie, że nie wymagał jej obecności. Ale ona nie wie o tym,
jak również nie wie, że ten dom i wszystkie moje klejnoty, z
wyjątkiem gemm, do niej będą należały na wypadek mojej
śmierci.
To
rzekłszy wstał, przeszedł się po pokoju i rzekł: -
Miłość zmienia jednych więcej, drugich mniej, ale
zmieniła i mnie. Niegdyś lubiłem zapach werweny, lecz
ponieważ Eunice woli fiołki, więc i ja polubiłem je teraz
nad wszystko, i od czasu jak wiosna nadeszła, oddychamy tylko
fiołkami.
Tu
zatrzymał się przed Winicjuszem i zapytał: - A ty? zawsze
trzymasz się nardu?
- Daj mi
pokój! - odpowiedział młody człowiek.
- Ja
chciałem, byś się przypatrzył Eunice, i mówię
ci o niej dlatego, że może i ty szukasz daleko tego, co jest bliskie.
Może i dla ciebie bije gdzieś w twoich niewolniczych cubiculach serce
wierne i proste. Przyłóż taki balsam na twe rany.
Mówisz, że Ligia cię kocha? Być może! Ale co to jest
za miłość, która się wyrzeka? Czy to nie znaczy,
że jest coś od niej silniejszego? Nie, drogi: Ligia to nie Eunice.
Na to
Winicjusz odrzekł:
- Wszystko
jest tylko jednym udręczeniem. Widziałem cię
całującego ramiona Eunice i pomyślałem wówczas,
że gdyby mi tak Ligia odkryła swoje, to niechby potem ziemia
otworzyła się pod nami! Ale na samą myśl o tym chwycił
mnie jakiś lęk, jak gdybym porwał się na westalkę lub
zamierzał pohańbić bóstwo... Ligia to nie Eunice, tylko
że ja inaczej rozumiem tę różnicę niż ty. Tobie
miłość zmieniła nozdrza, więc wolisz fiołki od
werweny, a mnie zmieniła duszę, więc mimo mojej nędzy i
żądzy wolę, że Ligia jest taką, jak jest, niż
żeby była podobna do innych.
Petroniusz
wzruszył ramionami.
- W takim
razie nie dzieje ci się krzywda. Ale ja tego nie rozumiem.
A Winicjusz
odpowiedział gorączkowo:
- Tak! tak!...
My się już nie możemy zrozumieć! Nastała znów
chwila milczenia, po czym Petroniusz rzekł:
- Niech
Hades pochłonie twoich chrześcijan! Napełnili cię
niepokojem i zniszczyli zmysł życia. Niech ich Hades pochłonie!
Mylisz się mniemając, że to jest nauka dobroczynna, bo
dobroczynnym jest to, co ludziom daje szczęście, to jest
piękność, miłość i moc, oni zaś
nazywają to marnością. Mylisz się, że są
sprawiedliwi, bo jeśli za złe będziemy płacili dobrem, to
czymże będziemy płacili za dobro? A przy tym jeśli za to i
za to jednaka zapłata, to po cóż ludzie mają być
dobrzy?
- Nie:
zapłata nie jest jednaka, ale się zaczyna, wedle ich nauki, w
życiu przyszłym, które nie jest doczesne.
- W to
się nie wdaję, bo to dopiero zobaczymy, jeśli coś
można zobaczyć... bez oczu. Tymczasem są to po prostu
niedołęgi. Ursus zadusił Krotona, bo ma członki ze
śpiżu, ale to są mazgaje, przyszłość zaś nie
może do mazgajów należeć.
-
Życie dla nich zaczyna się wraz ze śmiercią. - To jakby
ktoś powiedział: dzień zaczyna się razem z nocą. Czy
ty masz zamiar porwać Ligię?
- Nie. Nie
mogę jej złem za dobre płacić i przysiągłem,
że tego nie uczynię.
- Czy masz
zamiar przyjąć naukę Chrystusa? - Chcę, ale moja natura jej
nie znosi.
- A potrafisz
zapomnieć o Ligii? - Nie.
- To
podróżuj.
Niewolnicy dali
w tej chwili znać, że śniadanie gotowe, lecz Petroniusz,
któremu zdawało się, że wpadł na dobrą
myśl, mówił dalej w drodze do triclinium:
-
Zjeździłeś kawał świata, ale tylko jako
żołnierz, który śpieszy na miejsce przeznaczenia i nie
zatrzymuje się po drodze. Wybierz się z nami do Achai. Cezar nie
zarzucił dotąd zamiaru podróży. Będzie się
zatrzymywał wszędzie po drodze, śpiewał, zbierał
wieńce, łupił świątynie i wreszcie wróci jako
tryumfator do Italii. Będzie to coś, jakby pochód Bachusa i
Apollina w jednej osobie. Augustianie, augustianki, tysiące cytr - na
Kastora! Warto to widzieć, bo świat nie widział dotąd
niczego podobnego.
Tu
położył się na ławce przed stołem, obok Eunice, a
gdy niewolnik kładł mu na głowę wieniec z anemonów,
mówił dalej:
- Coś
ty widział w służbie Korbulona? Nic! Czyś zwiedzał
porządnie świątynie greckie, tak jak ja, który
przeszło dwa lata przechodziłem z rąk jednego przewodnika do
rąk drugiego? Czyś był na Rodos oglądać miejsce, gdzie
stał kolos? Czyś widział w Panopie, w Focydzie glinę, z
której Prometeusz lepił ludzi, albo w Sparcie jaje, które
zniosła Leda, albo w Atenach sławny pancerz sarmacki, zrobiony z
kopyt końskich, albo na Eubei okręt Agamemnona, albo czaszę, dla
której za formę służyła lewa pierś Heleny?
Czyś widział Aleksandrię, Memfis, piramidy, włos Izydy,
który sobie wyrwała z żalu za Ozyrysem? Czyś
słyszał jęk Memnona? Świat jest szeroki i nie wszystko
się kończy na Zatybrzu! Ja będę towarzyszył cezarowi,
a potem, gdy będzie wracał, opuszczę go i pojadę na Cypr,
bo ta złotowłosa moja boginka życzy sobie, byśmy razem
ofiarowali w Pafos Cyprydzie gołębie, a trzeba ci wiedzieć;
że czego ona sobie życzy, to się staje.
-
Niewolnicą twoją jestem - rzekła Eunice.
On
zaś wsparł uwieńczoną głowę na jej łonie i
rzekł z uśmiechem:
-
Więc jestem niewolnikiem niewolnicy. Podziwiam cię, boska, od
stóp do głów.
Po czyrn
zwrócił się do Winicjusza:
- Jedź z
nami na Cypr. Przedtem jednak pamiętaj, że musisz widzieć
się z cezarem. Źle, żeś dotąd u niego nie był;
Tygellinus gotów wyzyskać to na twoją niekorzyść.
Nie ma on wprawdzie do ciebie osobistej nienawiści, jednakże nie
może cię kochać choćby dlatego, że jesteś moim
siostrzeńcem... Powiemy, że byłeś chory. Musimy się
namyśleć, co masz mu odpowiedzieć, jeśli spyta cię o
Ligię. Najlepiej machnij ręką i powiedz mu, że była,
póki ci się nie znudziła. On to zrozumie. Powiedz mu
również, że choroba zatrzymała cię w domu, że
gorączkę powiększyło zmartwienie, iż nie
mogłeś być w Neapolu i słuchać jego śpiewu, a do
zdrowia pomogła ci jedynie nadzieja, że go usłyszysz. Nie
lękaj się przesadzić. Tygellinus zapowiada, że wymyśli
dla cezara coś nie tylko wielkiego, ale i grubego... Boję się
jednak, by mnie nie podkopał. Boję się także twego
usposobienia.
- Czy wiesz - rzekł Winicjusz - że
są ludzie, którzy się cezara nie boją i żyją
tak spokojnie, jakby go na świecie nie było?
- Wiem, kogo wymienisz: chrześcijan.
- Tak. Oni jedni!... Nasze zaś życie
czymże jest, jeśli nie ciągłym strachem?
- Daj mi
pokój z twoimi chrześcijanami. Nie boją się cezara, bo on
może o nich i nie słyszał, a w każdym razie nic o nich nie
wie i tyle go oni obchodzą, ile zwiędłe liście. A ja ci
powiadam, że to są niedołęgi, że sam to czujesz i że
jeśli twoja natura otrząsa się na ich naukę, to
właśnie dlatego, że czujesz ich niedołęstwo. Tyś
człowiek z innej gliny i dlatego daj sobie i mnie z nimi spokój. Potrafimy
żyć i umrzeć, a co oni potrafią, to nie wiadomo.
Winicjusza
uderzyły te słowa i wróciwszy do siebie począł
rozmyślać, że może w istocie owa dobrotliwość i
miłosierdzie chrześcijan dowodzi niedołęstwa ich dusz.
Zdawało mu się, że ludzie mający tęgość i
hart nie umieliby tak przebaczać. Przyszło mu do głowy, że
istotnie to może być powodem wstrętu, jaki jego rzymska dusza
odczuwa do tej nauki. "Potrafimy żyć i umrzeć!" -
mówił Petroniusz. A oni? Oni umieją tylko przebaczać, ale
nie rozumieją ni prawdziwej miłości, ni prawdziwej
nienawiści.
|