O Zbyszka niepokój był na
całym dworze tak między rycerstwem, jak między niewiastami,
gdyż lubiono go powszechnie, wobec zaś listu Juranda nikt nie
wątpił, że słuszność jest po stronie
Krzyżaka. Z drugiej strony wiedziano, że Rotgier jest jednym ze
sławniejszych braci w Zakonie. Giermek van Krist rozpowiadał,
może umyślnie, między mazowiecką szlachtą, że pan
jego, nim został zbrojnym mnichem, zasiadał raz u stołu
honorowego Krzyżaków, do którego to stołu dopuszczano
tylko słynnych w świecie rycerzy, takich, którzy odbyli
wyprawę do Ziemi Świętej albo też walczyli zwycięsko
przeciw olbrzymom-smokom lub możnym czarnoksiężnikom.
Słysząc takie opowiadania van Krista, a zarazem i chełpliwe
zapewnienia, że pan jego nieraz potykał się z mizerykordią
w jednej, a toporem lub mieczem w drugiej ręce z pięciu naraz
przeciwnikami, niepokoili się Mazurowie, i poniektóry
mówił: "Hej, gdyby tu był Jurand, ten dałby i takim
dwóm rady, jemu nigdy się żaden Niemiec nie odjął,
ale młodziankowi gorze! gdyż tamten siłą, laty i
ćwiczeniem góruje". Więc inni żałowali, że
nie podnieśli rękawicy, twierdząc, że gdyby nie owa
wiadomość od Juranda, niechybnie byliby to uczynili... "Ale
wyroku boskiego strach..." Wymieniano też przy sposobności i dla
wzajemnej pociechy nazwiska mazowieckich i w ogóle polskich rycerzy,
którzy bądź na dworskich igrzyskach, bądź
goniąc na ostre, liczne nad zachodnimi rycerzami odnosili zwycięstwa,
przede wszystkim zaś Zawiszę z Garbowa, z którym żaden
rycerz w chrześcijaństwie mierzyć się nie mógł.
Lecz byli i tacy, którzy co do Zbyszka mieli także dobrą
nadzieję: "Nie ułomek ci to jest - mówili - i
jakośwa słyszeli, godnie już raz Niemcom porozwalal łby na
udeptanej ziemi". Lecz szczególnie skrzepiły się serca z
powodu uczynku giermka Zbyszkowego, Czecha Hiawy, który w wigilię
spotkania, słysząc van Krista opowiadającego o niesłychanych
zwycięstwach Rotgiera, a będąc młodzianem porywczym,
chwycił tegoż van Krista za brodę, zadarł mu
głowę i rzekł: "Jeślić nie wstyd łgać
wobec ludzi, spójrz w górę, że to i Bóg cię
słyszy!" I trzymał go tak przez tyle czasu, ile trzeba na
zmówienie "Ojcze nasz", zaś ów, wreszcie uwolnion,
zaraz jął go wypytywać o ród i dowiedziawszy się,
że pochodzi z wtodyków, pozwał go także na topory.
Ucieszyli się tedy tym postępkiem
Mazurowie i znów niejeden mówił: "Juże tacy nie
będą chramać na boisku i byle po ich stronie była prawda a
Bóg, nie wyniosą zdrowych gnatów te krzyżackie
macie". Lecz właśnie Rotgier tak potrafił zasypać
piaskiem oczy wszystkim, że wielu niepokoiło się o to, po
której stronie prawda - i sam książę podzielał ten
niepokój.
Więc wieczorem przed bitką
wezwał Zbyszka na rozmowę, przy której obecną była
tylko księżna i zapytał:
- Pewnyżeś, że Bóg
będzie z tobą? Skąd wiesz, że oni chycili
Danuśkę? Zali Jurand mówił ci co? Bo, ot widzisz - tu
jest list Jurandowy - pismo księdza Kaleba, a jego pieczęć, i w
tym liście Jurand powiada, iż wie, że to nie Krzyżacy. Co
on ci mówił?
- Mówił, że to nie
Krzyżacy.
- Jakoże tedy możesz życie
ważyć i na sąd boski stawać? A Zbyszko umilkł, tylko
przez czas jakiś drgały mu szczęki i łzy zbierały
się w oczach.
- Ja nic nie wiem, miłościwy panie
- rzekł: - Wyjechaliśmy stąd razem z Jurandem i po drodze
przyznałem mu się do ślubu. Począł wówczas
narzekać, iże to może być krzywda Boża, ale gdym mu
rzekł, że to wola Boża, uspokoił się - i
przebaczył. Przez całą drogę mówił, że
nikt inny nie porwał Danusi, jeno Krzyżacy, a potem już ja sam
nie wiem, co się stało!... Do Spychowa przyjechała ta sama
niewiasta, która przywiozła dla mnie jakoweś leki do
leśnego dworu, a z nią jeszcze jeden wysłannik. Zamknęli
się z Jurandem i uradzali. Co mówili, też nie wiem, jeno po onej
rozmowie właśni słudzy nie mogli poznać Juranda, bo taki
był, jakby go z truchły wyjęto. Powiedział nam: "Nie
Krzyżacy", ale Ber-gowa i co miał jeńców z podziemia
puścił. Bóg wie dlaczego, sam zaś pojechał bez
żadnego giermka ni sługi... Mówił, że jedzie do
zbójów Danuśkę wykupić, a mnie przykazał
czekać. Ano! - czekałem. Aż tu przychodzi wiadomość ze
Szczytna, że Jurand namordował Niemców i sam legł! O,
miłościwy panie! Już mnie parzyła spychowska ziemia i
małom nie oszalał. Ludzi wsadziłem na koń, by pomścić
śmierć Jurandową, a tu ksiądz Kaleb powiada:
"Kasztelu
nie weźmiesz, a wojny nie wszczynaj. Jedź do księcia,
może tam co o Danuśce wiedzą". Tom i przyjechał, i
właśnie trafiłem, jako ów pies szczekał o
krzyżackiej krzywdzie i Jurandowym szaleństwie... Jam, panie,
podniósł jego rękawicę, bom go już przedtem
pozwał, a chociaż nie wiem nic, to jedno wiem tylko, że to
łgarze są piekielni - bez wstydu, bez czci i wiary! Patrzcie,
miłościwi państwo! Toż oni zadżgali Fourcy'ego, a na
mojego giermka chcieli zwalić ten uczynek. Na Boga! zadżgali go jako
wołu, a potem do cię, panie, przyszli po pomstę i po
zapłatę! Kto tedy przysięgnie, że nie nałgali i
przedtem przed Jurandem, i teraz przed tobą, panie?... Nie wiem, nie wiem,
gdzie Danuśka! alem go pozwał, bo choćby mi też i
żywota stradać przyszło, wolej mi śmierć niż
żywot bez mojego kochania, bez mojej najmilszej na świecie
całym.
To
rzekłszy, zerwał w uniesieniu pątlik z głowy, aż
włosy rozsypały mu się po ramionach, i chwyciwszy je,
począł szlochać ciężko. Księżna Anna Danuta,
sama do głębi strapiona stratą Danusi i litując się
nad jego bólem, położyła mu ręce na głowie i
rzekła:
-
Boże cię wspomagaj, pociesz i błogosław!
|