ROZDZIAŁ 15
Jakkolwiek Ketling bliskim był osoby księcia
Bogusława, jednakże nie wszystko wiedział i nie wszystko
umiał opowiedzieć Kmicicowi, co się działo w Taurogach,
albowiem zaślepiało go to, że sam się w
Billewiczównie kochał.
Bogusław innego także miał powiernika, a
mianowicie pana Sakowicza, starostę oszmiańskiego, i ten jeden tylko
wiedział, jak głęboko zabrnął książę w
afekt dla swej wdzięcznej branki oraz jakich sposobów
używał, aby jej serce i osobę posiąść.
Miłość ta była po prostu
żądzą piekącą, bo do innych uczuć serce
Bogusławowe nie było zdolne, ale tak gwałtowną, iż
ów doświadczony w amorach kawaler głowę tracił. I
nieraz wieczorami, gdy zostali ze starostą oszmiańskim sam na sam,
chwytał się Bogusław za włosy, wołając:
- Gorzeję, Sakowicz, gorzeję!
Sakowicz wnet sposób znajdował.
- Kto chce miód wybrać - mówił -
musi pszczoły odurzyć, a małoż to durzących dryjakwi
ma medyk waszej książęcej mości? Dziś mu słowo
rzec, jutro będzie po harapie.
Lecz książę nie chciał chwytać
się tego sposobu, a to z rozmaitych przyczyn. Naprzód,
któregoś dnia pojawił mu się we śnie stary
pułkownik Billewicz, dziadek Oleńki, i stanąwszy wedle
wezgłowia, wpatrywał się w niego, aż do pierwszego piania
kogutów, groźnymi oczyma. Bogusław ten sen
zapamiętał, tak zaś był ów rycerz bez trwogi
przesądny, tak się bał czarów, sennych
ostrzeżeń i nadprzyrodzonych zjawisk, iż dreszcz go
przejmował na myśl, w jakiej grozie i w jakiej postawie
pojawiłoby się po raz wtóry owo widziadło, gdyby za
radą Sakowicza poszedł. Sam starosta oszmiański, który w
Boga nie bardzo wierzył, ale snów i czarów bał się
także, zachwiał się nieco w radach.
Drugą przyczyną powściągliwości
Bogusławowej było to, że "Wołoszka" bawiła z
pasierbicą w Taurogach. Nazywano "Wołoszką"
księżnę Januszową Radziwiłłową. Pani ta
pochodząc z kraju, w którym niewiasty dość wolne
miewają obyczaje, nie była wprawdzie zbyt surową, owszem,
może aż nadto na uciechy dworzan i fraucymeru wyrozumiała,
jednakże nie mogłaby ścierpieć, aby pod jej bokiem
człowiek, mający być mężem jej pasierbicy, spełnił
występek wołający o pomstę do nieba.
Lecz i później, gdy wskutek namów Sakowicza
i z wolą księcia wojewody wileńskiego "Wołoszka"
wyjechała z księżniczką Januszówną do
Kurlandii, Bogusław nie ośmielił się na występek.
Bał się straszliwego krzyku, który by na Litwie całej
powstać musiał. Billewiczowie, ludzie możni, nie omieszkaliby go
gnębić procesem, prawo zaś karało podobne uczynki
utratą mienia, czci i gardła.
Radziwiłłowie byli wprawdzie dość
potężni i mogli deptać po prawie, lecz gdyby zwycięstwo
przechyliło się w wojnie na stronę Jana Kazimierza,
wówczas i tak mógł młody książę
popaść w srogie terminy, w których zbrakłoby mu
potęgi, przyjaciół i popleczników. A właśnie
trudno już było przewidzieć, jak się wojna skończy,
gdy Kazimierzowi co dzień sił przybywało, Karolowa zaś
potęga malała konieczną ludzi utratą i wyczerpywaniem
się pieniędzy.
Książę Bogusław, człowiek
popędliwy, ale i polityk, liczył się z położeniem.
Żądze trawiły go ogniem, rozum doradzał
powściągliwość, strach zabobonny kiełznał porywy
krwi, jednocześnie przyszły nań choroby, jednocześnie
zwaliły się sprawy wielkie a pilne, od których
częstokroć los całej wojny zależał, i te wszystkie
przyczyny targały duszę książęcą, aż ją
znużyły śmiertelnie.
Wszelako nie wiadomo, jak by się skończyła
walka, gdyby i nie miłość własna Bogusławowa. Był
to pan niezmiernego o sobie rozumienia. Poczytywał się za
niezrównanego statystę, wielkiego wodza, wielkiego rycerza i
niezwyciężonego zdobywcę serc niewieścich
Miałżeby uciekać się do siły lub odurzających
napojów on, który skrzynię kowaną listów
miłosnych od różnych znamienitych zagranicznych dam ze
sobą woził? Miałyżby jego dostatki, jego tytuły, jego
potęga, królewskiej niemal równa, jego wielkie imię,
uroda i dworność nie wystarczyć do pokonania jednej trusi
szlacheckiej?
A przy tym, o ileż triumf większy, o ileż
więcej rozkoszy, gdy opór dziewczyny sfolżeje i gdy sama
dobrowolnie, z bijącym jak u schwytanego ptaka sercem, z palącą
twarzą i oczyma zaszłymi mgłą, obsunie się w te
ramiona, które się ku niej wyciągają.
Bogusława przechodził dreszcz na myśl o tej
chwili i pragnął jej tak prawie mocno jak samej Oleńki.
Spodziewał się ciągle, że taka chwila nastąpi,
zżymał się, niecierpliwił, łudził samego siebie,
czasem zdawało mu się, że jest od niej bliżej, czasem,
że dalej, i wówczas wołał, że gorzeje, lecz
pracować nie przestawał.
Otoczył naprzód dziewczynę drobiazgową
troskliwością, tak aby musiała mu być wdzięczną i
myśleć, że jest dobry, rozumiał bowiem, że uczucie
wdzięczności i przyjaźni jest to łagodny i ciepły
płomyk, który później należy tylko
rozdmuchać, a wraz w wielki żar się zamieni. Częste
przestawanie ich ze sobą miało służyć do tego, aby to
przyszło tym pewniej, dlatego też nie okazywał Bogusław
żadnej natarczywości, nie chcąc zmrozić zaufania ani
przestraszyć.
Tymczasem każde spojrzenie, każde-dotknięcie
ręki, każde słowo, nic nie szło na darmo, jeno musiało
być kroplą drążącą kamień. Wszystko, co
czynił dla Oleńki, mogło się tłumaczyć
gościnnością gospodarza, owym niewinnym pociągiem
przyjaznym, jaki jedna istota dla drugiej uczuwa, ale jednak było to
czynione tak, jakby czyniła miłość. Granica była
umyślnie zatarta i niewyraźna, aby przekroczenie jej stało
się z czasem łatwiejszym i aby dziewczyna snadniej
zabłądziła w tych manowcach, gdzie każdy kształt
mógł coś, ale mógł i nic nie znaczyć. Gra ta
nie godziła się wprawdzie z wrodzoną
popędliwością Bogusława, wszelako hamował się, bo
sądził, że ona jedynie może doprowadzić do celu, a
zarazem znajdował w niej upodobanie takie, jakie znajduje pająk
napinający sieć, zdradliwy ptasznik zastawiający sidła lub
strzelec tropiący cierpliwie a wytrwale zwierza. Bawiła księcia
własna przenikliwość, subtelność i bystrość,
których nauczył go pobyt na dworze francuskim.
Jednocześnie podejmował pannę Aleksandrę
jakby księżnę udzielną, ale tak, że znowu
niełatwo było jej odgadnąć, czyli to dzieje się
wyłącznie dla niej, czy też wypływa z jego przyrodzonej i
nabytej dworności dla płci białej w ogóle.
Wprawdzie czynił ją główną osoba
wszystkich zabaw, igrzysk, kawalkad i wypraw myśliwskich, lecz
wypływało to nieco z natury rzeczy; po wyjeździe
księżnej Januszowej do Kurlandii ona była istotnie
najdostojniejszą wśród niewiast zgromadzonych w Taurogach.
Schroniło się wprawdzie do Taurogów, jako do miejsca
leżącego tuż przy granicy, mnóstwo szlachcianek z
całej Żmudzi, aby się pod opieką
książęcą od Szwedów uchronić, te jednak same
Billewiczównie, jako córce najzacniejszego rodu, prym we
wszystkim przyznawały. A tymczasem, gdy cała Rzeczpospolita
zalewała się krwią, uroczystościom nie było
końca. Rzekłbyś: dwór królewski ze wszystkimi
dworzany i pannami zjechał na wieś dla wczasu i zabaw.
Bogusław rządził jak samowładny monarcha
w Taurogach i w całych przyległych Prusach elektorskich, w
których częstym bywał gościem, więc wszystko
było na jego rozkazy. Miasta dostarczały na skrypty pieniędzy,
wojsk, szlachta pruska z ochotą zjeżdżała koleśno i
konno na uczty, karuzele i łowy. Bogusław wskrzesił nawet na
cześć swej damy zaniechane już wówczas gonitwy rycerskie
w szrankach.
Pewnego razu sam wziął w nich czynny udział i
przybrany w srebrną zbroję, a przepasany błękitną
wstęgą, którą panna Aleksandra musiała go
przewiązać, zwalił z konia czterech najprzedniejszych rycerzy
pruskich, piątego Ketlinga, a szóstego z kolei Sakowicza, choć
ten siłę miał tak olbrzymią, że karety, uchwyciwszy za
koło, w biegu zatrzymywał. I co za zapał powstał w
tłumie widzów, gdy następnie srebrny rycerz
klęknąwszy przed swą damą brał z jej rąk wieniec
zwycięstwa. Okrzyki brzmiały na podobieństwo grzmotu dział,
wiewały chustki, kłaniały chorągwie, on zaś
uniósł przyłbicy i patrzył w jej zapłonioną
twarz swymi ślicznymi oczyma, przyciskając jednocześnie do ust
jej ręce.
Innym razem, gdy wśród parkanów
rozwścieczony niedźwiedź zażerał się z psami i
wszystkie z kolei rozciągał, książę, przybrany tylko w
lekką szatę hiszpańską, skoczył do środka z
oszczepem i skłuł nie tylko srogą bestię, ale i trabanta;
który widząc chwilę niebezpieczeństwa poskoczył mu
na ratunek.
Panna Aleksandra, wnuczka starego żołnierza,
wychowana w tradycjach krwi, wojny i czci dla przewag rycerskich, nie
mogła się oprzeć na widok tych czynów podziwowi, a nawet
uwielbieniu, nauczono ją bowiem z małego uważać męstwo
za pierwszy niemal przymiot męża.
Tymczasem książę co dzień
składał dowody nadludzkiej prawie odwagi, i co dzień na
cześć Oleńki. Goście zebrani, w pochwałach i
uniesieniach dla księcia tak wielkich, że bóstwo samo
poprzestać by na nich mogło, musieli mimo woli łączyć
w rozmowach jej imię z imieniem Bogusława. On milczał, lecz
oczyma wypowiadał jej to, czego nie śmiały wypowiedzieć
usta... Czar otaczał ją dokoła.
Wszystko układało się w ten sposób,
żeby ich zbliżać, łączyć, a zarazem
wyłączać z tłumu innych ludzi. Trudno było
wspomnieć komuś o nim, by jednocześnie o niej nie
wspomniał. Myślom samej Oleńki Bogusław narzucał
się z siłą nieprzepartą. Każda chwila dnia była
obrachowana na to, by czar potężniał.
Wieczorem, po igrzyskach, pokoje płonęły od
lamp różnokolorowych, rzucających blaski tajemnicze a
słodkie, jakoby z krainy snów rozkosznych. na jawę
przeniesione; upajające wschodnie wonie przesycały powietrze, ciche
dźwięki niewidzialnych harf, lutni i innych instrumentów
pieściły uszy, a wśród tych aromatów,
świateł, dźwięków chodził on w glorii powszechnych
uwielbień, niby zaczarowany królewicz z bajki, młody,
piękny, rycerski, świecący jak słońce od
klejnotów, a jako pasterz rozkochany..
Jakaż dziewczyna mogła się oprzeć tym
urokom, jakaż cnota mogła nie zemdleć wśród tych
czarów?... A unikać młodego księcia nie było
możności żyjąc z nim pod jednym dachem. i korzystając
z jego gościnności, którą aczkolwiek przemocą
narzucił, jednakże szczerze i prawdziwie po pańsku
wypełniał. Przy tym Oleńka udała się bez niechęci
do Taurogów, bo je wolała od ohydnych Kiejdan, również
jak wolała rycerskiego Bogusława, który udawał przed
nią miłość do opuszczonego króla i ojczyzny, od
jawnego zdrajcy Janusza. Owszem, w początkach swego pobytu w Taurogach,
pełna była przyjaznych uczuć dla młodego księcia, a
spostrzegłszy wkrótce, jak dalece i on stara się o jej
przyjaźń, używała nieraz swego wpływu, aby ludziom
dobrze czynić.
W trzecim miesiącu jej bytności pewien oficer
artylerii, przyjaciel Ketlinga. skazany został na rozstrzelanie przez
księcia; Billewiczówna, dowiedziawszy się o tym od
młodego Szkota, wniosła za nim instancję.
- Bóstwo może rozkazywać. nie prosić -
odrzekł jej Bogusław i przedarłszy wyrok śmierci,
rzucił jej do nóg. - Rządź, rozkazuj! Taurogi spalę,
jeżeli choć uśmiech za tę cenę zdołam na twej
twarzy wywołać. Nie chcę innej nagrody, jeno mi bądź
wesołą i zapomnij o tym, coć dawniej bolało!
Ona wesołą nie mogła być, mając w
sercu ból, żal i niewypowiedzianą pogardę dla
człowieka, którego pierwszą miłością
pokochała, a który teraz był w oczach jej większym
zbrodniarzem od ojcobójcy. Ów Kmicic, obiecujący za czerwone
złote wydać króla jak Judasz Chrystusa, zohydzał się
i szpetniał coraz bardziej w jej oczach, aż z biegiem czasu
zmienił się w potwór ludzki, w zgryzotę, w wyrzut dla
niej samej. Nie mogła sobie darować, iż go kochała, a
zarazem nie mogła go zapomnieć nienawidząc.
Wobec tych uczuć trudno jej było nawet udawać
wesołość, ale natomiast musiała być księciu
wdzięczną i za to, że do zbrodni Kmicicowej nie chciał
przyłożyć ręki, i za wszystko, co dla niej czynił.
Dziwno jej to było, że młody książę, taki rycerz
i tak pełen szlachetnych uczuć, nie śpieszył na ratunek
ojczyźnie, choć się na praktyki Januszowe nie zgadzał,
sądziła wszelako, że taki statysta wie, co robi, i że tego
wymaga polityka, której ona swym prostym panieńskim rozumem
pojąć nie może. Bogusław napomykał jej też,
tłumacząc swoje częste do bliskiej pruskiej Tylży wyjazdy,
że sił mu już nie staje od zbytniej pracy, że prowadzi
układy między Janem Kazimierzem, Karolem Gustawem, elektorem i
że spodziewa się ojczyznę z toni wydźwignąć.
- Nie dla nagród, nie dla urzędów to czynię
- mówił do niej - brata Janusza nawet poświęcam,
który był mi ojcem, bo nie wiem, czy życie dla niego u
zawziętości królowej Ludwiki wyproszę, ale czynię
to, co mi Bóg, sumienie i afekt dla miłej matki ojczyzny
nakazuje...
Gdy tak mówił ze smutkiem w delikatnej twarzy i
oczyma ku pułapowi zwróconymi, wydawał jej się
wzniosłym jako ci bohaterowie starożytni, o których stary
pułkownik Billewicz jej opowiadał, co sam w Korneliuszu
wyczytał. I wzbierało w niej serce podziwem, uwielbieniem. Powoli
doszło do tego, że gdy myśli o nienawistnym Andrzeju Kmicicu
zbyt ją zmęczyły, myślała o Bogusławie, aby
się ukoić i pokrzepić. Tamten uosabiał dla niej
straszliwą i ponurą ciemność, ten światło, w
którym rada się kąpie każda dusza stroskana. Pan miecznik
rosieński i panna Kulwiecówna, którą także
sprowadzono z Wodoktów, popychali jeszcze Oleńkę po owej
pochyłości, śpiewając od rana do wieczora hymny pochwalne
na cześć Bogusława. Ciążyli mu wprawdzie oboje w
Taurogach tak, iż o tym tylko myślał, jakby ich grzecznie precz
wyprawić, ale ich sobie zjednał, a zwłaszcza pana miecznika,
który z początku niechętny, nawet zagniewan, nie
mógł się jednak przyjaźni i faworom Radziwiłła
oprzeć.
Gdyby Bogusław był tylko znamienitego rodu
szlachcicem, nie zaś Radziwiłłem, nie księciem, nie
magnatem w monarchiczny niemal majestat przyodzianym, byłaby może
Billewiczówna zakochała się w nim na śmierć i
życie, wbrew testamentowi starego pułkownika, który jej
wybór tylko między klasztorem a Kmicicem zostawiał. Lecz
była to panna surowa dla siebie samej i dusza bardzo prawa, więc
nawet nie dopuściła do głowy ani marzenia o niczym innym, jak o
wdzięczności i podziwieniu dla księcia.
Ród jej był zbyt mały, by mogła
zostać żoną, a zbyt wielki, by mogła zostać
kochanicą Radziwiłła, patrzyła więc na niego, jakby
patrzyła na króla będąc przy dworze. Próżno
sam starał się nasuwać inne myśli; próżno sam,
zapamiętawszy się istotnie w miłości, częścią
z rachuby, częścią z uniesienia, powtarzał nieraz, co swego
czasu mówił pierwszego wieczoru w Kiejdanach, że
Radziwiłłowie nieraz się z szlachciankami żenili; owe
myśli nie czepiały się jej, jak woda nie czepia się piersi
łabędziej, i pozostała, jaką była,
wdzięczną, przyjazną, wielbiącą, szukającą
ulgi w myśli o bohaterze, lecz w sercu spokojną.
On zaś nie umiał się w jej uczuciach
połapać i często wydawało mu się, że jest bliskim
celu. Lecz sam ze wstydem i złością wewnętrzną
spostrzegał, że nie jest tak śmiałym względem niej,
jak bywał względem najpierwszych dam w Paryżu, w Brukseli i w
Amsterdamie. Może to było dlatego, że się naprawdę
zakochał; a może dlatego, że w tej pannie, w jej twarzy,
ciemnych brwiach i surowych oczach było coś takiego, co
nakazywało szacunek. Jeden jedyny Kmicic nie podlegał swego czasu
temu wpływowi i ani dbając śmiało garnął się
do całowania tych surowych oczu i dumnych ust, ale Kmicic był jej
narzeczonym.
Wszyscy inni kawalerowie, począwszy od pana
Wołodyjowskiego, skończywszy na bardzo rubasznej szlachcie pruskiej w
Taurogach i samym księciu, mniej byli z nią poufali niż z innymi
pannami takiej samej kondycji. Księcia unosiła wprawdzie
popędliwość, ale gdy raz w karecie nacisnął jej
nogę szepcząc jednocześnie: "Nie bój
się..." - a ona odrzekła, iż właśnie boi
się, by nie pożałowała położonej w nim
ufności, Bogusław zmieszał się i powrócił do
dawnej drogi stopniowego podbijania jej serca.
Lecz wyczerpywała się i jego
cierpliwość. Powoli zaczął też zapominać o
strasznym widziadle, które mu się we śnie pojawiło, coraz
częściej rozmyślał nad tym, co Sakowicz radził, i nad
tym, że Billewiczowie w wojnie wszyscy wyginą; żądze
piekły go coraz potężniej, gdy nagle zaszła
okoliczność, która bieg rzeczy w Taurogach zupełnie
zmieniła.
Pewnego dnia przyszła wieść jak piorun,
że Tykocin przez pana Sapiehę wzięty, a książę
hetman wielki stracił życie w zwaliskach zamku.
Zawrzało wszystko w Taurogach, sam Bogusław
zerwał się i wyjechał tegoż samego dnia do Królewca,
w którym miał widzieć się z ministrami króla
szwedzkiego i elektora.
Pobyt jego przedłużał się nad pierwotny
zamiar. Tymczasem do Taurogów poczęły ściągać
oddziały wojsk pruskich, a nawet i szwedzkich. Poczęto
mówić o wyprawie przeciw panu Sapieże. Naga prawda, iż
Bogusław był stronnikiem Szwedów, tak jak jego stryj Janusz,
wychodziła na wierzch coraz wyraźniej.
Zdarzyło się, że jednocześnie pan
miecznik rosieński odebrał wiadomość o spaleniu rodzinnych
Billewicz przez oddziały Loewenhaupta, które, pobiwszy
powstańców żmudzkich pod Szawlami, niszczyły ogniem i
mieczem cały kraj.
Wówczas szlachcic zerwał się i
pojechał chcąc szkody własnymi oczyma zobaczyć, a
książę Bogusław wcale go nie wstrzymywał - owszem,
chętnie wyprawił, rzekłszy tylko na drogę:
- Teraz waszmość rozumiesz, dlaczegom was do
Taurogów sprowadził, bo po prostu mówiąc, życie mi
zawdzięczacie.
Oleńka została sama z panną
Kulwiecówną i natychmiast zamknęła się w swych
komnatach, nikogo prócz niektórych niewiast nie widując. Te
gdy jej przyniosły wieść, iż książę gotuje
wyprawę przeciw wojskom polskim, nie chciała im zrazu wierzyć,
lecz pragnąc się upewnić, kazała prosić do siebie
Ketlinga, wiedziała bowiem, iż młody Szkot niczego przed
nią nie utai.
Jakoż stawił się natychmiast,
szczęśliwy, że go przywołano, że przez chwilę
będzie mógł rozmawiać z tą, która
opanowała mu duszę.
Billewiczówna poczęła go wypytywać:
- Panie kawalerze - rzekła -tyle wieści
krąży po Taurogach. że błądzimy w nich jako
wśród lasu. Jedni mówią, że książę
wojewoda swoją śmiercią zmarł; drudzy; że na szablach
rozniesion. Jaka jest przyczyna jego śmierci?
Ketling zawahał się przez chwilę; widocznym było,
że walczy z wrodzoną nieśmiałością, na koniec
zarumienił się mocno i odrzekł:
- Przyczyną upadku i śmierci księcia wojewody
pani jesteś.
- Ja?... - zapytała ze zdumieniem panna
Billewiczówna.
- Tak jest, bo książę nasz wolał
zostać w Taurogach niż bratu iść na ratunek. O wszystkim tu
zapomniał... przy tobie, pani.
Teraz ona z kolei zapłonęła jak
róża purpurowa.
Nastała chwila milczenia.
Szkot stał z kapeluszem w ręku, ze spuszczonymi
oczyma i głową schyloną na piersi, w postawie pełnej czci i
uszanowania, na koniec podniósł głowę,
strząsnął jasne pukle włosów i rzekł:
- Pani, jeżeli cię obraziły moje słowa,
pozwól mi klęknąć przed sobą i na kolanach
prosić cię o przebaczenie.
- Nie czyń tego, panie kawalerze - odrzekła
żywo panna widząc, że młody rycerz zgina już kolano. -
Wiem, iż coś rzekł, toś rzekł w szczerości serca,
bom to z dawna spostrzegła, żeś mi życzliwy. Zali nie tak?
Zali mi waćpan nie życzysz?...
Oficer podniósł swe anielskie oczy do
góry i położywszy rękę na sercu, głosem tak
cichym jak szmer wiatru, a smutnym jak westchnienie rzekł tylko :
- Ach, pani! pani!..
I w tej chwili przestraszył się, że za wiele
powiedział; więc znów głowę schylił na piersi i
przybrał postawę dworzanina słuchającego rozkazów
ukochanej królewny.
- Wśród obcych tu jestem i bez opieki -
rzekła Oleńka - a choć sama potrafię czuwać nad
sobą i Bóg mnie od przygody uchroni; przecież i ludzkiej mi
pomocy potrzeba. Chceszli waćpan być moim bratem? Chcesz mnie ostrzec
w potrzebie, abym wiedziała, co czynić, i wszelakich sideł
uniknąć mogła?
To rzekłszy Wyciągnęła doń
rękę, on zaś teraz: przyklęknął; mimo iż mu
broniła, i ucałował końce jej palców:
- Mów waćpan, co tu się dzieje koło
mnie?
- Książę kocha panią - odrzekł
Ketling. - Czyś pani tego nie spostrzegła?
Ona zaś zakryła twarz rękoma. -
Widziałam i nie widziałam. Czasem wydawało mi się, że
on jeno dobry bardzo...
- Dobry!... - powtórzył jak echo oficer:
- Tak jest. A czasem, gdy mi przyszło do głowy,
żem, nieszczęsna żądze wzbudzić w nim mogła, tom
i tak uspokajała się tym, iż żadna mi od niego nie grozi
napastliwość. Byłam mu wdzięczna za to, co dla mnie
czynił, choć, Bóg widzi, nie wyglądałam jego nowych
łask, bojąc się i tak tych, które już
wyświadczył.
Ketling odetchnął.
- Mogęż śmiele mówić? -
zapytał po chwili milczenia.
- Mów waćpan.
- Książę dwóch ma tylko
powierników: pana Sakowicza i Patersona, a Paterson mnie wielce
życzliwy, bo z jednych krajów pochodzim i na ręku mnie
nosił. Więc co wiem, to wiem od niego. Książę kocha
panią: żądze płoną w nim jako smoła w pochodni.
Wszystko, co tu się dzieje, wszystkie owe uczty, łowy, karuzele i ten
turniej, po którym dotąd, dzięki książęcej
ręce, krew mi się rzuca ustami, dzieje się dla waćpanny.
Książę miłuje cię, pani, bez pamięci, ale
nieczystym ogniem, bo cię chce pohańbić, nie zaślubić;
bo chociaż nie mógłby znaleźć godniejszej,
królem nawet wszystkiego świata, nie tylko księciem
będąc, przecie myśli o innej... Przeznaczona mu jest księżniczka
Anna i jej fortuna. Wiem to od Patersona, i Boga wielkiego, jego ewangelię
biorę za świadka, że szczerą prawdę mówię.
Nie wierz, pani, księciu, nie ufaj jego dobrodziejstwom, nie ubezpieczaj
się jego moderacją, czuwaj, strzeż się, bo ci tu
zdradę na każdym kroku gotują. Dech zamiera w piersiach od tego,
co mi Paterson mówił. Równego Sakowiczowi zbrodniarza w
świecie nie ma... nie mogę o tym mówić, po prostu nie
mogę mówić! Gdyby nie przysięga, którom
księciu składał, że życia i osoby jego strzec będę,
ta ręka, pani, i ta szpada uwolniłyby cię od groźby
ustawicznej... Ale pierwszego zabiłbym Sakowicza... Tak jest! jego
pierwszego przed wszystkimi ludźmi! przed tymi nawet, którzy w
mojej ojczyźnie krew z ojca mego wytoczyli, fortunę zagarnęli i
tułacza, jurgieltnika ze mnie uczynili...
Tu Ketling trząść się począł z
uniesienia, przez chwilę gniótł tylko ręką
gardę szpady, słowa wyrzec nie mogąc, następnie
ochłonął i jednym tchem wypowiedział, jakie sposoby
podsuwał księciu Sakowicz.
Panna Aleksandra, ku wielkiemu jego zdziwieniu,
zachowała się dość spokojnie, ujrzawszy
grożącą sobie przepaść, tylko twarz jej pobladła
i stała się jeszcze poważniejszą. Nieugięta wola
odbiła się w jej surowym spojrzeniu.
- Potrafię się uchronić! - rzekła - tak
mi dopomóż Bóg i święty krzyż!
- Książę dotychczas nie chciał
iść za radą Sakowicza - dodał Ketling - lecz gdy ujrzy,
że droga, którą obrał, do niczego nie prowadzi...
I począł opowiadać o przyczynach,
które Bogusława zatrzymywały.
Panna słuchała ze zmarszczoną brwią, ale
niezbyt uważnie, bo już poczęła myśleć o tym, jak
by się wyrwać spod tej straszliwej opieki. Lecz że w całym
kraju nie było miejsca nie oblanego krwią i plany ucieczki nie
przedstawiały się jasno, zatem wolała o nich nie
mówić.
- Panie kawalerze - rzekła wreszcie - odpowiedz mi na
jedno jeszcze pytanie. Stoili książę Bogusław po stronie
króla szwedzkiego czy polskiego?
- Nikomu z nas nietajno - odrzekł młody oficer -
że książę nasz pragnie należeć do rozbioru tej
Rzeczypospolitej, ażeby Litwę w udzielne księstwo dla siebie
zmienić!
Tu umilkł i rzekłbyś, że jego myśl
pobiegła mimo woli śladami myśli Oleńki, bo po chwili
dodał:
- Elektor i Szwedzi na usługi księcia, a że
całą zajmują Rzeczpospolitę, więc nie ma się
przed nimi gdzie schronić.
Oleńka nie odrzekła nic.
Ketling czekał jeszcze przez chwilę, czy go o co
zapytać nie zechce, lecz gdy milczała, ciągle własnymi
myślami zajęta, poczuł, że nie należy jej
przeszkadzać, więc zgiął się we dwoje w
pożegnalnym ukłonie, zamiatając ziemię piórami od kapelusza.
- Dziękuję, panie kawalerze - rzekła
wyciągnąwszy doń rękę.
Oficer nie odwracając się zaczął
cofać się ku drzwiom.
Nagle na twarzy jej pojawiły się lekkie
rumieńce, zawahała się przez chwilę, nareszcie rzekła:
- Słowo jeszcze, panie kawalerze.
- I każde jest dla mnie łaską...
- Waćpan znałeś pana... Andrzeja Kmicica...
- Tak jest, pani... z Kiejdan. Ostatni raz widziałem go
w Pilwiszkach, gdyśmy z Podlasia w te strony ciągnęli.
- Czy prawda?... czy prawdę książę
powiedział, iż mu się pan Kmicic ofiarował na osobę
króla polskiego targnąć?...
- Nie wiem, pani... Wiadomo mi jeno, iż się w Pilwiszkach
ze sobą naradzali, za czym książę odjechał z nim w
lasy i tak długo nie wracał, że Paterson począł
się bać i wysłał wojsko na spotkanie. Ja właśnie
prowadziłem ten oddział. Spotkaliśmy księcia, gdy już
wracał. Uważałem, że był zalterowan bardzo, jakby
wielkie wzruszenie duszy przebył. Rozmawiał też sam ze
sobą, co mu się nigdy nie zdarza. Słyszałem też, jako
rzekł: "Diabeł by się na to porwał..."
Zresztą nic więcej nie wiem... Jeno później, gdy
książę wspominał o tym, z czym mu się pan Kmicic ofiarował,
pomyślałem sobie: jeśli to było, to wtedy być
musiało.
Billewiczówna zacisnęła wargi.
- Dziękuję - rzekła.
I po chwili została sama:
Myśl ucieczki opanowała ją zupełnie. Za
wszelką cenę postanowiła wyrwać się z tych ohydnych
miejsc i spod władzy tego zdradzieckiego księcia. Ale dokąd
się udać? Wsie i miasta były w ręku szwedzkim, klasztory
poburzone, zamki zrównane z ziemią, kraj cały roił
się od żołdaków i od straszniejszych od nich
zbiegów wojskowych, zbójców, wszelkiego rodzaju
łotrzyków. Jakiż los mógł czekać
dziewczynę rzuconą na pastwę tej burzy? Kto z nią
pójdzie? Ciotka Kulwiecówna, pan miecznik rosieński i
kilkunastu jego czeladzi. A czyż siły te ochronią ją?...
Poszedłby może i Ketling, może by nawet znalazł
garść wiernych żołnierzy i przyjaciół,
którzy by chcieli mu towarzyszyć, lecz Ketling kochał się
w niej zbyt widocznie, więc jakże jej było zaciągać u
niego dług wdzięczności, który by zbyt wielką ceną
spłacać następnie przyszło? Wreszcie, jakież
miała prawo zamykać los temu młodzieńcowi, ledwie
wyrosłemu z pacholęcia, i narażać go na pościg, na
zgubę, jeżeli nie mogła nic mu w zamian prócz
przyjaźni ofiarować. Więc pytała sama siebie: co
czynić, dokąd uciekać, gdyż tu i tam groziła zguba, tu
i tam hańba.
W takiej rozterce dusznej poczęła modlić
się gorąco, a szczególniej powtarzała gorliwie jedną
modlitwę, do której swego czasu stary pułkownik zawsze
się w złych terminach uciekał, zaczynającą się od
słów:
Bóg cię z dzieciątkiem salwował
Od Herodowej złości,
W Egipcie drogi prostował
Dla Twojej przezpieczności...
Tymczasem powstał wicher mocny i drzewa
poczęły w sadzie za oknami szumieć okrutnie. Nagle
przypomniały się zamodlonej panience puszcze, na których
skraju wychowała się od małego, i myśl, że w puszczach
znajdzie się jedyne bezpieczne schronisko, przeleciała jej jako
błyskawica przez głowę.
Więc odetchnęła głęboko
Oleńka, bo znalazła wreszcie, czego szukała. Tak jest! Do
Zielonki, do Rogowskiej! Tam nieprzyjaciel nie pójdzie, łotrzyk nie
będzie łupu szukał. Tam swój nawet, jeśli się
zapamięta, to może zabłądzić i błądzić
aż do śmierci, coż zaś dopiero obcy, dróg nie
znający. Tam obronią ją Domaszewicze, myśliwi i Stakjanowie
Dymni, a jeśli nie masz ich, jeśli ruszyli wszyscy za panem
Wołodyjowskim, toż tymi lasami można aż hen! do innych
województw ciągnąć i w innych puszczach spokoju
szukać.
Wspomnienie pana Wołodyjowskiego rozweseliło
Oleńkę. Takiego by jej opiekuna! to prawy żołnierz, to
szabla, pod którą i przed Kmicicem, i przed Radziwiłłami
samymi można się schronić. Tu przypomniało się jej,
że on to właśnie radził wówczas, gdy Kmicica w
Billewiczach schwytał, ażeby w Puszczy Białowieskiej spokoju
szukać.
I słusznie mówił! Rogowska i Zielonka za
blisko Radziwiłłów, a koło Białowieży stoi
właśnie ten Sapieha, który dopiero co starł z oblicza
ziemi najstraszniejszego Radziwiłła.
Zatem do Białowieży, do Białowieży,
choćby dziś, jutro!... Niech tylko miecznik rosieński
przyjedzie, nie będzie zwlekała!
Ochronią ją ciemne głębie
Białowieży, a później, gdy burza przejdzie, klasztor. Tam
jeno spokój prawdziwy być może i zapomnienie wszystkich ludzi,
wszystkiego bólu, żalu, pogardy...
|