ROZDZIAŁ 23
Tegoż wieczora, po skończonej uczcie, pan Andrzej
pragnął koniecznie widzieć się z księciem, ale
odpowiedziano mu, że książę zajęty jest tajemną
rozmową z panem Suchańcem.
Przyszedł więc nazajutrz z rana i natychmiast
został przed oblicze pańskie przypuszczony.
- Wasza książęca mość - rzekł
- przyszedłem z prośbą.
- Co chcesz, abym dla cię uczynił?
- Nie mogę tu dłużej żyć.
Każdy dzień większa dla mnie męka. Nic tu po mnie w
Kiejdanach. Niech wasza książęca mość wymyśli mi
jaką funkcję, niech mnie wyśle, gdzie chce. Słyszałem,
że pułki mają na Zołtareńkę ruszać.
Pójdę z nimi.
- Rad by Zołtareńko pohałasował z nami,
ale mu nijak do nas, bo tu już szwedzka protekcja, a my też na niego
bez Szwedów nie możemy... Graf Magnus okrutnie wolno się
posuwa i wiadomo dlaczego! Dlatego że mi nie ufa. Ale także ci to
źle w Kiejdanach przy naszym boku?
- Wasza książęca mość na mnie
łaskaw, a przecie tak mi źle, iż i wypowiedzieć nie umiem.
Prawdę mówiąc, myślałem, że inaczej wszystko
pójdzie...Myślałem, że będziem się bili,
że żyć będziemy w ogniu i w dymie, na kulbace dzień i
noc. Do tego mnie Bóg stworzył. A tu siedź, słuchaj
rozpraw i dysput, gnij w bezczynności albo poluj na swoich, zamiast na
nieprzyjaciela... Nie mogę wytrzymać, po prostu nie mogę...
Wolę sto razy śmierć, jak mi Bóg miły! czysta
męka!
- Wiem już, z czego ta desperacja pochodzi. Amory to,
nic więcej! Gdy podstarzejesz, będziesz się śmiał z
tych mąk. Widziałem to wczoraj, żeście na siebie z tą
dziewczyną krzywi i coraz krzywsi.
- Nic mi do niej, a jej do mnie. Co było, to się i
skończyło!
- A co to, ona wczoraj zachorowała?
- Tak jest.
Książę milczał przez chwilę.
- Radziłem ci już i jeszcze raz radzę -
rzekł hetman -jeżeli ci o nią chodzi, to ją bierz, z jej
wolą lub bez woli. Każę wam ślub dać. Będzie
trochę krzyku i płaczu... Nic to! Po ślubie weźmiesz
ją do swojej kwatery... i jeśli nazajutrz jeszcze będzie
płakała, toś ba- i -bardzo!
- Ja proszę waszej książęcej mości
o jakąś funkcję wojskową, nie o ślub! - odrzekł
szorstko Kmicic.
- Tedy jej nie chcesz?
- Nie chcę. Ni ja jej, ni ona mnie! Choćby
się też dusza we mnie podarła, nie będę jej o nic
prosił. Chciałbym jeno być jak najdalej, ażeby o wszystkim
zapomnieć, póki mi się rozum nie pomiesza. Tu nie ma nic do
roboty, a bezczynność ze wszystkiego najgorsza, bo zmartwienie
człowieka trawi jako choroba. Niech wasza książęca
mość przypomni sobie, jak jej wczoraj jeszcze było
ciężko, póki nowiny dobre nie przyszły... Tak mnie jest
dziś i tak będzie. Co mam robić? Za głowę się
ułapić, by jej gorzkie myśli nie rozerwały, i
siedzieć? Co tu wysiedzę? Bóg wie, co to za czasy, Bóg
wie, co to za jakaś wojna, której zrozumieć ani umysłem
objąć nie mogę... od czego jeszcze ciężej. Ot, jak mi
Bóg miły, jeśli wasza książęca mość
mnie jako nie użyjesz, tedy chyba ucieknę, watahę zbiorę i
będę bił...
- Kogo? - spytał książę.
- Kogo? - Pójdę pod Wilno i będę
urywał, jakom Chowańskiego urywał.
Puść wasza książęca mość
ze mną moją chorągiew, to i wojna się zacznie!
- Twoja chorągiew tu mi potrzebna przeciw
wewnętrznemu nieprzyjacielowi.
- Toż to i ból, toż to i męka w
Kiejdanach z założonymi rękoma stróżować albo
się za jakim Wołodyjowskim uganiać, którego by się
przy strzemieniu za towarzysza mieć wolało.
- Ja funkcję dla ciebie mam - rzekł
książę. - Pod Wilno cię nie puszczę ani chorągwi
ci nie dam. Jeżeli zaś wbrew mojej woli postąpisz i zebrawszy
watahę pojedziesz, to wiedz, że tym samym przestaniesz mi
służyć.
- Ale ojczyźnie się przysłużę.
- Ten ojczyźnie służy, kto mnie
służy. Jużem cię o tym przekonał. Przypomnij sobie
także, żeś mi zaprzysiągł. Na koniec, gdy na
wolentariusza wyjdziesz, to zarazem wyjdziesz spod mojej inkwizycji, a tam
sądy z wyrokami na cię czekają... Dla własnego dobra nie
powinieneś tego czynić.
- Co tam teraz sądy znaczą!
- Za Kownem nic, ale tu, gdzie jeszcze kraj spokojny, nie
ustały dotąd funkcjonować. Możesz się wprawdzie nie
stawić, ale wyroki zapadną i będą nad tobą
ciążyły aż do spokojniejszych czasów. Kogo raz do
trąby włożą, temu i w dziesięć lat
przypomną, a już szlachta laudańska przypilnuje, by ci nie
przepomniano.
- Żeby prawdę waszej książęcej
mości powiedzieć, jak przyjdzie pokuta, to się i poddam. Dawniej
gotów byłem z całą Rzecząpospolitą wojnę prowadzić
i z wyroków tyle sobie robić, ile nieboszczyk, pan Łaszcz,
który kazał sobie nimi delię podszyć... Ale teraz
jakowaś bolączka wyrosła mi na sumieniu. Człek się boi
zabrnąć dalej, niżby chciał, i niepokój duszny o
wszystko go toczy.
- Taki żeś skrupulat? Ale mniejsza z tym !
Powiedziałem ci, że jeśli chcesz stąd jechać, to
funkcję dla ciebie mam i bardzo zacną. Ganchof mi o nią w oczy
lezie i przymawia się każdego dnia. Już myślałem,
żeby mu ją dać... Wszelako nie może to być, gdyż
trzeba mi tam kogoś znacznego, z nie lada jakim nazwiskiem i nie obcym,
ale polskim, które by samo przez się świadczyło, że
nie wszyscy mnie opuścili i że są jeszcze możni obywatele,
którzy ze mną trzymają... Tyś mi wraz do tego, ile
że i fantazję masz dobrą, i wolisz, żeby się tobie
kłaniano, niż żebyś sam się miał
kłaniać.
- O co idzie waszej książęcej mości?
- Trzeba jechać w dalszą podróż...
- Dziś gotowym!
- I swoim kosztem, bo u mnie z pieniędzmi kuso. Jedne
intraty nieprzyjaciel zajął, drugie swoi pustoszą, a wszystko
nie dochodzi w porę; całe zaś wojsko, które przy mnie
jest, przeszło teraz na mój koszt. Pewnie mi pan podskarbi,
który u mnie pod kluczem siedzi, grosza nie użyczy, raz dlatego,
żeby nie chciał, po wtóre, że sam nie ma. Co jest grosza
publicznego, to biorę nie pytając; ale siłaż to go jest? od
Szwedów zaś wszystkiego prędzej dostaniesz niż
pieniędzy, bo im się samym na widok każdego szeląga
ręce trzęsą.
- Wasza książęca mość niepotrzebnie
się nad tym rozwodzi! Jeśli pojadę, to swoim kosztem.
- Ale tam trzeba znacznie wystąpić, nie
żałować!...
- Nic ja nie będę żałował!
Oblicze hetmana rozjaśniło się, bo
rzeczywiście gotowizny nie miał, chociaż niedawno Wilno
zrabował, a przy tym chciwy był z natury. Prawdą było
również i to, że intraty z niezmierzonych jego dóbr,
ciągnących się od Inflant po Kijów i od Smoleńska po
Mazowsze, przestały w istocie wpływać, a koszta na wojsko z
każdym dniem rosły.
- To mi się podoba! - rzekł. - Ganchof zaraz by mi
zaczął w skrzynie pukać, a tyś człek inny.
Słuchaj tedy, o co chodzi.
- Słucham pilnie.
- Naprzód pojedziesz na Podlasie. Periculosa to
droga, bo tam są konfederaci, którzy z obozu wyszli i przeciw mnie
czynią. Jak im się wykręcisz, to twoja rzecz. Ów Jakub
Kmicic może by cię oszczędził, ale strzeż się
Horotkiewicza, Żeromskiego, a zwłaszcza Wołodyjowskiego z jego
laudańską kompanią.
- Byłem ja już w ich ręku i nic mi się
nie stało.
- To dobrze. Wstąpisz do Zabłudowa, gdzie siedzi
Harasimowicz. Przykażesz mu, żeby co można grosiwa z intrat, z
podatków publicznych i skąd można ściągnął
i mnie odesłał, ale nie tu, jeno do Tylży, gdzie są
już rzeczy moje. Co będzie mógł zastawić z
dóbr albo z inwentarzy, niech zastawi! Co będzie można
wziąść od Żydów, niech weźmie... Po
wtóre, niech o konfederatach myśli, żeby ich jako pogubić.
Ale to już nie twoja głowa, dam mu własnoręczną
instrukcję. Ty mu list oddaj i ruszaj zaraz do Tykocina, do księcia
Bogusława.
Tu hetman przerwał i począł oddychać
głośno, bo dłuższe mówienie męczyło go
bardzo. Kmicic wpatrywał się w niego chciwie, bo mu się dusza
wydzierała do odjazdu. I czuł, że ta podróż,
pełna spodziewanych przygód, będzie balsamem na jego
wnętrzne zgryzoty.
Hetman po chwili tak mówić począł:
- Za głowę się biorę, dlaczego
książę Bogusław siedzi jeszcze na Podlasiu?... Dla Boga! może
zgubić mnie i siebie. Pilnie uważaj na to, co mówię, bo
chociaż oddasz mu moje listy, trzeba, żebyś umiał
żywym słowem je poprzeć i wytłumaczyć wszystko, co
się napisać nie da. Owóż wiedz o tym, że wczorajsze
wieści były dobre, ale nie tak dobre, jakem szlachcie
powiedział, a nawet i nie tak dobre, jakem sam zrazu myślał.
Szwedzi wprawdzie górą: zajęli Wielkopolskę, Mazowsze,
Warszawę, województwo sieradzkie poddało im się,
gonią Jana Kazimierza pod Kraków i Kraków oblegną, jak
Bóg w niebie. Czarniecki ma go bronić, ów świeżo
wypieczony senator, ale muszę przyznać, żołnierz dobry. Kto
może przewidzieć, co się stanie?... Szwedzi wprawdzie
umieją zdobywać fortece, a nie było nawet czasu na wzmocnienie
Krakowa. Wszelako ten pstry kasztelanik może się trzymać
miesiąc, dwa, trzy. Dzieją się czasem takie cuda, jako wszyscy
pamiętamy pod Zbarażem... Owóż, jeśli się
będzie zacięcie trzymał, diabeł może wszystko na wspak
obrócić. Ucz się arkanów polityki. Wiedz tedy
naprzód, że w Wiedniu nie będą chętnym okiem patrzeć
na rosnącą potęgę szwedzką i mogą pomoc
dać... Tatarzy też, wiem to dobrze, skłonni są pomagać
Janowi Kazimierzowi, na kozactwo i Moskwę nawałem ruszą, a
wówczas wojska ukrainne pod Potockim przyjdą na pomoc... Desperat
dziś Jan Kazimierz, a jutro może jego szczęście
przeważyć...
Tu książę musiał znów dać
wypoczynek strudzonym piersiom, a pan Andrzej dziwnego doświadczał
uczucia, z którego sam sobie na razie nie umiał sprawy zdać.
Oto on, stronnik radziwiłłowski i szwedzki, czuł jakby
radość wielką na myśl, że szczęście
może się od Szwedów odwrócić.
- Mówił mi Suchaniec - rzekł
książę - jak to było pod Widawą i Żarnowem.
Owóż w pierwszym spotkaniu przednie straże nasze...
chciałem powiedzieć: polskie... starły Szwedów na proch.
To nie pospolite ruszenie...i Szwedzi pono siła fantazji stracili.
- Ale przecie wiktoria tu i tam była przy nich?
- Była, bo się chorągwie Janowi Kazimierzowi
pobuntowały, a szlachta oświadczyła, że będzie
stać w szyku, ale się bić nie chce. Wszelako to się
pokazało, że w polu nie więcej Szwedzi od kwarcianych
umieją. Niech się trafi jedna i druga wiktoria, może się
duch zmienić. Niech przyjdą Janowi Kazimierzowi zasiłki
pieniężne, aby mógł żołd zapłacić, to
się i nie będą buntowali. Potocki nie ma siła ludu, ale
srodze to ćwiczone chorągwie i zjadliwe jak osy. Tatarzy przyjdą
z nim, a elektor nam w dodatku nie dopisuje.
- Jakże to?
- Liczyliśmy obaj z Bogusławem, że zaraz ze
Szwedami i z nami w ligę wejdzie, bo wiemy, co o jego afektach dla
Rzeczypospolitej trzymać... Ale on zbyt ostrożny i o własnym
dobru tylko myśli. Czeka, widać, co się stanie, a tymczasem
wchodzi w ligę, ale z miastami pruskimi, które wiernie przy Janie
Kazimierzu stoją. Myślę, że w tym będzie jakowaś
zdrada, chybaby elektor nie był sobą albo zgoła o szwedzkiej
fortunie wątpił. Ale nim się to wyjaśni, tymczasem liga
przeciw Szwedom stoi, i niech im się w Małopolsce noga powinie, tedy
zaraz się Wielkopolska i Mazury podniosą, Prusacy z nimi
pójdą, i może się przytrafić...
Tu książę wzdrygnął się, jakby
przerażony przypuszczeniem.
- Co się może przytrafić? - pytał
Kmicic.
- Że noga szwedzka z Rzeczypospolitej nie wyjdzie! -
odparł ponuro książę.
Kmicic zmarszczył brwi i milczał.
- Wówczas - mówił dalej niskim
głosem hetman - i nasza fortuna spadłaby tak nisko, jak wprzód
była wysoko...
Pan Andrzej zerwał się z miejsca z iskrzącymi
oczyma, z rumieńcami na twarzy i zakrzyknął:
- Wasza książęca mość! co to
jest?... A czemuż mi to wasza książęca mość
mówił niedawno, że Rzeczpospolita przepadła i że
tylko w spółce ze Szwedami przez osobę i przyszłe
panowanie waszej książęcej mości ratować ją
można?... Czemu mam wierzyć? Czy temu, com wonczas słyszał,
czy temu, co dziś? A jeśli tak jest, jak wasza książęca
mość dziś mówisz, to dlaczego trzymamy ze Szwedami,
zamiast ich bić?... Toż dusza do tego się śmieje!
Radziwiłł wpatrzył się surowo w
młodzieńca.
- Zuchwały jesteś! - rzekł.
Ale Kmicic jechał już na własnym uniesieniu
jak na koniu.
- Potem o tym, jakim ja jest! Teraz daj mi wasza
książęca mość respons na to, co pytam.
- Dam ci respons taki - rzekł dobitnie
Radziwiłł - jeśli rzeczy tak się obrócą, jak
mówię, tedy zaczniemy Szwedów bić.
Pan Andrzej przestał parskać nozdrzami, natomiast
palnął się dłonią w czoło i zakrzyknął:
- Głupim! głupim!
- Tego ci nie neguję - rzekł książę
- i przydam, że miarę w zuchwałości przebierasz.
Wiedzże, iż po to cię wysyłam, abyś zmiarkował,
jak się fortuna obróci. Chcę dobra ojczyzny, niczego
więcej. To, com mówił, są supozycje, które
mogą się nie sprawdzić i pewnie się nie sprawdzą. Ale
ostrożnym trzeba być. Kto chce, by go woda nie porwała, musi
umieć pływać, a kto idzie lasem, w którym dróg nie
ma, ten często musi stawać i miarkować, w którą mu
stronę iść należy... Rozumiesz?
- Tak jasno, jakoby słońce świeciło.
- Recedere nam wolno i trzeba, jeżeli dla ojczyzny
będzie tak lepiej, ale nie będziem mogli, jeśli
książę Bogusław dłużej na Podlasiu będzie
siedział. Głowę, widać, stracił czy co? Tam
siedząc musi się za jedną albo za drugą sprawą
oświadczyć: albo za Szwedem, albo za Janem Kazimierzem, a to
właśnie byłoby najgorzej.
- Głupim jest, wasza książęca
mość, bo znowu nie rozumiem!
- Podlasie blisko Mazowsza, i albo Szwedzi je zajmą,
albo z miast pruskich przyjdą posiłki przeciw Szwedom. Tedy trzeba
będzie wybierać.
- Ale czemu książę Bogusław nie ma
wybierać?
- Bo póki on nie wybierze, póty Szwedzi
bardziej się na nas oglądają i muszą nas ujmować,
toż samo elektor. Jeśli zaś recedere przyjdzie i przeciw Szwedom
się obrócić, tedy on ma być ogniwem między mną
i Janem Kazimierzem... On ma mi powrót ułatwić, czego by nie
mógł uczynić, gdyby wprzód przy Szwedach się
opowiedział. Że zaś na Podlasiu musi wkrótce koniecznie
wybrać, niech jedzie do Prus, do Tylży, i tam czeka, co się
stanie. Elektor siedzi w margrabstwie, tedy Bogusław będzie
największą powagą w Prusiech i całkiem może
Prusaków w ręce wziąść, i wojsko pomnożyć,
i na czele znacznej potęgi stanąć... A wonczas jedni i drudzy,
co chcemy, dadzą, byle tylko nas dwóch mieć po sobie, i dom
nasz nie tylko nie upadnie, ale się wzniesie, a to grunt.
- Wasza książęca mość
mówiłeś, że grunt dobro ojczyzny...
- Nie chwytajże mnie za każde słowo, gdym ci
z góry rzekł, że to wszystko jedno, i słuchaj dalej. Wiem
to dobrze, że książę Bogusław, chociaż i
podpisał akt unii ze Szwecją tutaj w Kiejdanach, jednakże za
stronnika ich nie uchodzi. Niechże puszcza wieść, a i ty
puszczaj po drodze, żem go zmusił do podpisania wbrew sercu. Ludzie
snadnie temu uwierzą, bo nieraz przytrafia się, że i rodzeni
bracia do różnych partyj należą. Owóż tym
sposobem będzie mógł wejść w konfidencję z
konfederatami, sprosić naczelników do siebie, niby dla
układów, a potem pochwycić i do Prus wywieźć.
Godziwy to będzie sposób i dla ojczyzny zbawienny, bo inaczej ci
ludzie całkiem ją zgubią.
- To wszystko, co mam uczynić? - pytał z pewnym
rozczarowaniem Kmicic.
- To część zaledwie i nie najważniejsza.
Od księcia Bogusława pojedziesz z moimi listami do samego Karolusa
Gustawa. Ja tu nie mogę z grafem Magnusem do ładu dojść od
czasu onej bitwy klewańskiej. Wciąż on na mnie zyzem patrzy i
nie przestaje suponować, że byle się Szwedom noga
pośliznęła, byle Tatarzy rzucili się na tego drugiego
nieprzyjaciela, to i ja się przeciw Szwedom obrócę.
- Wnosząc z tego, co wasza książęca
mość przedtem mówił, to słusznie suponuje.
- Słusznie czy niesłusznie, nie chcę, aby tak
było i aby mi zaglądał, jakie kozery mam w ręku.
Zresztą i personaliter nieżyczliwy to dla mnie człowiek. Pewnie
on tam niejedno na mnie do króla wypisuje, a jedno z dwojga z
pewnością: albo żem słaby, albo żem niepewny. Trzeba
temu zapobiec. Listy moje królowi oddasz; gdyby się ciebie o
klewańską potrzebę wypytywał, powiesz, jak prawda, nic nie
dodasz, nic nie ujmiesz. Możesz mu się przyznać, że tych
ludzi na śmierć skazałem, a tyś ich wyprosił. Nic ci
się za to nie stanie, owszem, może się szczerość
podobać. Magnusa grafa wprost przed królem nie będziesz
oskarżał, boć to jego szwagier... Ale gdyby cię
król, ot! tak mimochodem pytał, co tu ludzie myślą,
powiedz mu, że żałują, iż graf Magnus nie
dość się hetmanowi wypłaca za szczerą jego dla
Szwedów przyjaźń; że sam książę (to jest
ja) nad tym wielce boleje. Gdyby pytał dalej, czy prawda, że mnie
wszystkie wojska komputowe opuściły, powiesz, że nieprawda, i za
dowód przytoczysz siebie. Powiadaj się pułkownikiem, bo nim
jesteś... Mów, że to partyzanci pana Gosiewskiego pobuntowali
wojsko, ale dodaj, że między nami nieprzyjaźń
śmiertelna. Mów, że gdyby graf Magnus przysłał mi
armat niecoś i jazdy, dawno byłbym już zgniótł owych
konfederatów... że to jest ogólna opinia. Zresztą na wszystko
zważaj, dawaj ucho, co tam w pobliżu królewskiej osoby
mówią, i donoś nie mnie, ale jeśli się nadarzy
okazja, księciu Bogusławowi do Prus. Można i przez elektorskich
ludzi, jeśli ich napotkasz. Ty podobno umiesz po niemiecku?
- Miałem towarzysza, szlachcica kurlandzkiego,
niejakiego Zenda, którego mi laudańscy ludzie usiekli. Od niegom
się nieźle po niemiecku poduczył. W Inflantach też
często bywałem...
- To dobrze.
- A gdzie, wasza książęca mość,
znajdę króla szwedzkiego?
- Tam go znajdziesz, gdzie będzie. Czasu wojny
dziś może być tu, jutro tam. Jeśli trafisz go pod Krakowem,
to i lepiej, bo weźmiesz listy i do innych osób, które w
tamtych stronach rezydują.
- To jeszcze do innych pojadę?
- Tak jest. Musisz dotrzeć do pana marszałka
koronnego Lubomirskiego, o którego bardzo mi chodzi, aby do naszych
zamysłów przystąpił. Możny to człek i w
Małopolsce siła od niego zależy. Gdyby on chciał szczerze
stanąć przy Szwedach, tedyby Jan Kazimierz nie miał już co
robić w Rzeczypospolitej. Królowi szwedzkiemu tego nie ukrywaj,
że ode mnie do niego jedziesz, aby go dla Szwedów skaptować...
Nie chwal się z tym wprost, ale się niby z prędkości
wygadaj. Okrutnie go to dla mnie zjedna. Dałby Bóg, żeby pan
Lubomirski chciał przy nas stanąć. Będzie on się
wahał, to wiem; wszelako spodziewam się, że moje listy wagę
przechylą, gdyż jest przyczyna, dla której musi on o moją
życzliwość dbać wielce. Powiem ci, jak co jest, abyś
wiedział, jak się tam obracać. Owóż dawno już
pan marszałek objeżdżał mnie jako niedźwiedzia w kniei
i starał się z daleka wyrozumieć, czybym jedynaczki swojej za
syna jego, Herakliusza, nie oddał. Dzieci to jeszcze, ale można by
układ uczynić, na którym panu marszałkowi siła
zależy, więcej niż mnie, bo drugiej takiej dziedziczki nie masz
w Rzeczypospolitej, a gdyby się dwie fortuny złączyły, to w
świecie nie byłoby równej... Smarowna to grzanka ! A
cóż dopiero, gdyby pan marszałek powziął
nadzieję, że i koronę wielkoksiążęcą
mógłby syn jego za moją córką wianem
wziąść. Tę nadzieję w nim obudź, a skusi
się, jak Bóg na niebie, bo o domu własnym więcej niż
o Rzeczypospolitej myśli...
- Cóż mam mu mówić?
- To, czego ja nie będę mógł
napisać... Ale trzeba to misternie podsuwać. Niech cię
Bóg broni, abyś się wydał z tym, żeś ode mnie
słyszał, jakobym korony pragnął. Na to jeszcze za
wcześnie... Ale mów, że tu wszystka szlachta na Żmudzi i
na Litwie o tym mówi i chętnie to widzi, że sami Szwedzi
głośno o tym wspominają; żeś to i przy osobie
króla słyszał... Będziesz zważał, kto tam z
dworzan z panem marszałkiem konfident, i podsuniesz mu taką
myśl: niech Lubomirski. przejdzie do Szwedów; a w nagrodę
zażąda małżeństwa Herakliusza z
Radziwiłłówną, a potem niech Radziwiłła na
Wielkie Księstwo popiera, to Herakliusz je z czasem odziedziczy. Nie
dość na tym; podsuń i to, że gdyby Herakliusz raz
litewską włożył koronę, tedyby go z czasem i na polski
tron powołano, a tak w dwóch rodach dwie korony na powrót by
się złączyć mogły. Jeśli się tam tej
myśli oburącz nie pochwycą, to pokażą się
małymi ludźmi. Kto wysoko nie mierzy i wielkich zamysłów
się zlęknie, ten niech się laską, buławką,
kasztelanijką kontentuje, niech służy i kark zgina, przez
pokojowców na łaskę zarabia, bo niczego lepszego niewart!...
Mnie do czego innego Bóg stworzył i dlatego śmiem
wyciągnąć rękę po wszystko, co tylko w mocy
człowieczej, i dojść aż do tej granicy, jaką sam
Bóg potędze ludzkiej postawił! Tu książę
wyciągnął rzeczywiście ręce, jakby chciał w nie
jakąś niewidzialną koronę pochwycić, i rozgorzał
cały jak pochodnia, ale wtem ze wzruszenia znowu mu powietrza
zabrakło w gardzieli.
Po chwili uspokoił się jednak i rzekł
przerywanym głosem :
- Ot... gdy dusza leci... jakoby do słońca...
choroba mówi swoje memento... Niech się co chce dzieje...
Wolę, żeby mnie śmierć zastała na tronie... niż w
królewskiej antykamerze...
- Może medyka zawołać? - pytał Kmicic.
Radziwiłł począł kiwać
ręką.
- Nie trzeba... nie trzeba... Już mi lepiej... Ot! i
wszystko, co miałem ci powiedzieć... Prócz tego oczy miej
otwarte, uszy otwarte... Bacz i na to, co Potocczyzna pocznie. Oni kupą
chodzą, a Wazom wierni... i potężni... Koniecpolski a Sobiescy
także nie wiadomo, jak się przechylą... Patrz i ucz się...
Ot, i duszność przeszła... Zrozumiałeś wszystko
expedite?
- Tak jest. Jeśli w czym pobłądzę, to z
własnej winy.
- Listy już mam popisane, jeno kilka zostaje. Kiedy
chcesz ruszyć?
- Dziś jeszcze! Jak najprędzej!...
- Nie maszże jakiej prośby do mnie?
- Wasza książęca mość!... -
zaczął Kmicic.
I urwał nagle.
Słowa z trudnością wychodziły mu z ust,
a na twarzy malował się przymus i zmieszanie.
- Mów śmiało! - rzekł hetman.
- Proszę - rzekł Kmicic - aby tu miecznik
rosieński i ona... jakowej krzywdy nie doznali!...
- Bądź pewien. Ale to widzę, że ty
tę dziewkę jeszcze miłujesz?
- Nie może być! - rzekł Kmicic. - Zali ja wiem!...
Godzinę ją miłuję, godzinę nienawidzę...
Diabeł jeden wie! Skończyło się wszystko, jakom
rzekł... jedna męka została... Nie chcę ja jej, ale nie
chcę, by ją inny brał... Wasza książęca
mość niech tego nie dopuści... Sam nie wiem, co gadam...
Jechać mi, jechać jak najprędzej! Niech wasza
książęca mość nie zważa na moje słowa.
Bóg mi wróci rozum, jeno za bramę wyjadę...
- Rozumiem to, że póki z czasem afekt nie
ostygnie, to choć się samemu nie chce, przecie parzy myśl,
że inny weźmie. Ale bądź o to spokojny, bo nikogo tu nie
dopuszczę, a wyjechać stąd, nie wyjadą. Wkrótce
wszędy pełno będzie obcego żołnierza i
niebezpieczno!... Najlepiej ją do Taurogów wyprawię, pod
Tylżę, gdzie księżna bawi... Bądź spokojny,
Jędrek!... Idź gotuj się do drogi, a przychodź do mnie na
obiad...
Kmicic skłonił się i wyszedł, a
Radziwiłł począł oddychać głęboko. Rad
był z wyjazdu Kmicica. Zostawała mu jego chorągiew i jego
nazwisko, jako stronnika, a o osobę mniej dbał.
Owszem, Kmicic wyjechawszy mógł mu oddać
znaczne posługi; w Kiejdanach ciężył mu już od dawna.
Hetman pewniejszym był go z daleka niż z bliska. Dzika fantazja i
zapalczywość Kmicica mogły lada chwila sprowadzić w
Kiejdanach wybuch i zerwanie, nader niebezpieczne dla obydwóch. Wyjazd
usuwał niebezpieczeństwo.
- Jedźże, diable wcielony, i służ! -
mruknął książę poglądając na drzwi,
którymi odszedł chorąży orszański.
Następnie zawołał pazia i rozkazał
prosić do siebie Ganchofa.
- Obejmiesz chorągiew Kmicicową - rzekł mu -
i komendę nad całą jazdą. Kmicic wyjeżdża.
Przez zimną twarz Ganchofa przebiegł jakoby
błysk radości. Omijała go misja, ale spotykała wyższa
szarża.
Skłonił się więc w milczeniu i
rzekł:
- Wierną służbą za łaskę
waszej książęcej mości się wypłacę!
Po czym wyprostował się i czekał.
- A co powiesz więcej? - rzekł
książę.
- Wasza książęca mość!
przyjechał tu dziś rano szlachcic z Wiłkomierza który
przywiózł wieść, że pan Sapieha na waszą
książęcą mość z wojskami ciągnie.
Radziwiłł drgnął, lecz w mgnieniu oka
opanował wrażenie.
- Możesz odejść! - rzekł do Ganchofa.
Po czym zamyślił się głęboko.
|