Podczas
czytania prac Burckhardta i Symondsa o włoskim renesansie
przychodziła mi do głowy myśl, jak przedstawiłby się
nasz okres Młodej Polski, gdybyśmy wobec niego zajęli tak
rozległe, historyczne, opisowe stanowisko. Zginęłoby mnóstwo
złudzeń subiektywnych, ale na ogół mielibyśmy więcej
szans dla sformułowania obiektywnego, sprawiedliwego sądu. Gdy
się wżyjemy w warunki dziejowe, wśród których powstawało i
rozwijało się włoskie odrodzenie, czuje się wprost w sobie
tę moc fatalną, która ciążyła tu na duszach,
kształtowała je, tworzyła ich charakter i tragizm. Ginie osobista
wina lub zasługa, giną nawet sympatie i antypatie: wydaje się,
że cała epoka była jedną wielką duszą, a momenty
jej życia, oddzielne jego kierunki, ukazują się nam jako
Savonarola, Machiavelli, Juliusz II, Michał Anioł, Botticelli,
Ariost. Z samych urządzeń i stosunków wydobywa się pewna logika,
która wołać zdaje się o taką lub inną ludzką
postać; i ukazują się nam w tragicznym świetle Włoch,
ginących wśród szamotania się z zamierzchłej
przeszłości w przyszłość do dziś dnia nierozwikłaną
rwących się sił - protagoniści dziejowego dramatu. I
dziś wydaje mi się, że i u nas Kasprowicz, Przybyszewski,
Wyspiański, Żeromski, Staff, Irzykowski są tak
zrośnięci z logiką samego życia naszego
społeczeństwa, że daliby się z niej wprost
wydedukować. Jest to niewątpliwie złudzenie, ale
częściowo tylko: nie tłumaczy ono samo przez się nic, ale
opiera się na wyczuciu rzeczywistego istotnego związku pomiędzy
elementami naszego poznania. Nadaremnie jednak kusilibyśmy się o
zajęcie czysto historycznego stanowiska. Logikę ogólną
życia aktualnego tworzy nasz względem niego stosunek; jest to
nieuniknione, i dość gdy zdajemy sobie z tego sprawę.
Gdy
zadajemy sobie pytanie, kto był właściwym twórcą ruchu
młodopolskiego, jego protagonistą, jaki typ społeczny
doszedł w nim do swego wyrazu, - odpowiedź nasza musi być
całkiem jasna. Typem tym była osamotniona jednostka, nie
znajdująca dla siebie w ramach istniejącego społeczeństwa
zadania ani stanowiska, pochodząca z warstw posiadających lub
psychicznie od nich zależna. Odrywanie się jednostki tej od społecznego
podłoża, jej dojrzewanie do samotności, usiłowanie
przełamania tej samotności, stworzenia naokoło siebie nowej
rzeczywistości, próby uzasadnienia swego stosunku do świata, oparcia
na tym stosunku jakiejś akcji, jakiegoś dziejowego czy choćby
tylko indywidualnego planu - oto są zasadnicze momenty przejść
psychicznych, których wyrazem była i jest twórczość Młodej
Polski. Dla jednostek, biorących w tym ruchu udział, proces ten
trwa do dziś dnia, wciąga coraz to nowe osoby i grupy, usiłuje
dziś, nie zmieniając swej natury, wejść jako moment w
życie tego samego społeczeństwa, od którego,
wyodrębniając się, rozpoczął się i powstał.
Właściwe wypadki 1904-1906 roku zmieniły tak dalece
atmosferę umysłową u nas, z taką plastycznością
zarysowały stosunki, zachodzące pomiędzy oddzielnymi warstwami,
iż moment Młodej Polski takiej, jaką ona była przed
wielkim wstrząśnieniem, przeminął. Niewinność
została utracona. Zachować swój status quo ante ruch może
tylko kostniejąc,
wchodząc
w świadomie albo bezwiednie kompromisy, wsiąkając w rodzime
bagienko. Dotyczy to Młodej Polski, jako formacji umysłowej,
kierunku; oddzielne jednostki, oddzielni twórcy zbyt są zaabsorbowani
przez dzieło swoje, przez jego z fatalną siłą
rozwijającą się logikę wewnętrzną, aby
istniała dla nich możliwość bezpośredniego reagowania
na przeistoczenia życiowe. Kogo lata 1904-1906 zastały panem swego
duchowego świata, tym nie zdołały one wstrząsnąć
zbyt silnie: być może przyspieszyły tylko krystalizację.
Gdy teraz
charakteryzuję w rysach ogólnych psycho-społeczną genezę
ruchu, czynię to bez bezpośrednio polemicznych celów. Pragnę nie
tyle przeciwstawiać się oddzielnym myślom i ludziom, ile raczej
określić ogólną atmosferę i wpłynąć, o ile
to możliwe, na jej dalsze przeistoczenie.
Przede
wszystkim chciałbym zaznaczyć swoje stanowisko względem pewnego
zestawienia, które nasuwa się samo przez się. Déracinés
Barresa są mi dobrze znani. Wiem, że niejednemu z czytelników nawinie
się to przypomnienie, gdy czytać będzie o wspomnianej samotnej
jednostce. Nie będę walczył przeciwko samemu terminowi. Tak jest,
ruch Młodej Polski był usiłowaniem znalezienia gruntu pod
nogami, wrośnięcia w żywą sprawę, zlania się z
nią, zapuszczenia korzeni w istotny czarnoziem. Dzisiejsi francuscy
krytycy romantyzmu Piotr Lasserre przede wszystkim, którym zajmowano
się i u nas, powinni by zastanowić się nad jedną
rzeczą. Cała niemal wartościowa literatura, produkowana przez
społeczeństwa dzisiejsze, jest romantyczna; - otóż, czy nie jest
utopizmem ze strony krytyków przypuszczać, że
społeczeństwo, nie zmieniając swojej natury, nagle zacznie
produkować inną literaturę, tj. zacznie wytwarzać inne
procesy psychiczne jedynie dzięki wdaniu się krytyki. Czy istotnie
tak już całkiem pozbawieni woli byli Flaubert, Taine, Carlyle, Renan
- zaliczeni przez Seilliere'a do czwartej generacji romantycznej, czy jedynie
fałszywej dyscyplinie umysłowej i moralnej przypisać można
charakter twórczości Chateaubrianda, dajmy na to Micheleta, Stendhala albo
Baudelaire'a, czy nie wchodzi tu w grę coś innego? Czy kierunek nie
był tu wytwarzany przez samą "materię
psychiczną", produkowaną przez życie
społeczno-dziejowe?
Osobiście
jestem tego zdania. Wydaje mi się, że istnieje tu tylko wybór formy,
postaci, kierunku romantyzmu, ale że sam romantyzm jest
koniecznością, ugruntowaną w samej naturze procesu,
dokonywującego się w naszych społeczeństwach, w samej ich
budowie wewnętrznej. Czy istotnie tak całkowicie wyzbył się
romantyzmu, przezwyciężył go, uleczył się z niego Maurycy
Barres, którego wpływ na styl i poglądy Lasserre'a jest tak
widoczny. Czy nie należałoby sobie przypomnieć tej subtelnej
ironii, z jaką się zwraca w Appel au Soldat babka de
Saint-Phlina do swego wnuka: to dziwne - mówi - twoi przodkowie mieszkali
tu i nie troszczyli się tak bardzo o dialekt, ty zaś robisz z
mówienia gwarą jakąś uroczystość. Czy pamiętacie
powrót do domu Zielonego Henryka Gottfrieda Kellera, tej epopei
kapitulującego romantyzmu? Marnotrawny syn wkłada tajemniczy sens w
czynności, jakie porzucił; dekadent odkrywa nagle rodzinę,
subordynację wojskową, jakikolwiek plan życia, którego mu brak,
i idealizuje to swoje odkrycie. Ileż to już razy idealizował i
apoteozował nawrócony romantyk porzucony ład domowy i porzuciwszy
buntownicze sztandary, zatykał na okopach swego ducha ścierkę,
serwetkę, albo fartuszek! Cały romantyzm pełen jest tego rodzaju
rewelacji. Ileż to jeszcze odkryć tego rodzaju dokona u nas tak
łatwo się rozczulający Adolf Nowaczyński. Z wielu idylli i
utopii romantycznych sielanka prawnego ładu na tle mieszczańskiego
społeczeństwa jest najbardziej zdyskredytowana. Gdy romantyzm upada,
gdy przestaje szukać naokoło siebie rzeczywistości,
wytrzymującej miarę jego krytyki, poprzestaje on zazwyczaj na byle
jakiej rzeczywistości.
Sprawa wymaga zastanowienia. Na czym polega
romantyzm? Na tym, że człowiek usiłuje stworzyć świat,
w którym jego ja nie byłoby bezsilnym widzem, chce stworzyć
świat posłuszny naszej woli, odpowiadający naszej myśli,
psychice. Obiera za punkt wyjścia psychikę taką, jaką
ukształtowało w nim społeczeństwo, wytworzoną w nim
przez nie - gdy usiłuje żyć na zasadzie tej psychiki, nie
kłamiąc przed samym sobą, spostrzega, że jest to
niemożliwe, że otaczająca go rzeczywistość nie
odpowiada temu postulatowi. Psychika musi kapitulować, zrzec się
samej siebie, podporządkować się nieuznawanemu przez nią ładowi
rzeczy, brać udział w życiu społecznym, nie
zważając, że nie czuje się z nim aż do dna
solidarną, - albo też musi ona wstąpić na drogę buntu.
Bunt psychiki przeciwko społeczeństwu, które ją wytworzyło
- oto jest romantyzm. Romantyzm - o ile psychika, walcząc przeciwko
społeczeństwu, przyjmuje samą siebie za podstawę tej walki,
gdyż ona sama jest właśnie cząstką tego
społeczeństwa, jego kwiatem. Romantyzm to bunt kwiatu przeciwko swym
korzeniom. Flaubert przeklina burżuazyjne społeczeństwo,
ale wzdryga się na myśl, że jego siostrzenica Karolina
mogłaby wyjść za mąż za człowieka, nie
posiadającego majątku. Oto jest brzydkie słowo. Romantyk
pragnie, aby jego piękne ja mogło dzięki swoim
właściwościom psychicznym istnieć w
społeczeństwie, jak w stanie natury, tj. żyć na tle
potężnego organizmu cudzej pracy, nie biorąc w niej
udziału, pojmując życie jedynie jako rozwijanie, wyrażanie,
potęgowanie swych psychicznych właściwości. Czy cała
ta psychika nadaje się w czymkolwiek do tej pracy, czy jest jej potrzebna?
Tego pytania nie zadaje sobie romantyk. Nie zadaje sobie pytania, czy jego
psychika, zwolniona od biologiczno-ekonomicznych konieczności,
uchodzić może za miarę życia. Kwiatowi wydaje się,
że żyć to znaczy pachnąć. Nie zdaje sobie sprawy,
zapomina romantyk, że w dzisiejszym społeczeństwie iść
za głosem swojej psychiki może człowiek niezależny od
konieczności pracy, czyli żyjący na fundamencie cudzej pracy. Na
fundamencie cudzej pracy została wytworzona cała
świadomość kulturalna: Warunki istnienia tej świadomości
zależą od tego, czy zdoła się ona na tym fundamencie
utrzymać. Raz jeszcze stwierdzają się słowa Hegla:
"świadomość panująca zależy od
świadomości służebnej". Świadomość
kulturalna musi zachowywać się tak, aby fundament cudzej pracy
istniał i rozwijał się nieustannie; nadaje ona sobie pozory
samodzielności, lecz zależna jest od warunków od niej
niezależnych, od konieczności procesu produkcji. Proces ten daje
miejsce tym lub innym określonym formom kulturalnej psychiki: szlachcie
lub duchowieństwu na przykład, psychika zaś śni o poddanym
swojej władzy świecie. Ale obraca się ciężkie
koło losu. Proces ekonomiczny innych wywyższa niewolników,
uważających się za wodzów: poprzednia psychika zawisa w
powietrzu, usiłuje walczyć ze światem; jutro nową czeka ten
sam los.
Psychika kulturalna, zależna od
dokonywającego się poza nią w sposób niedostępny dla. jej
woli procesu ekonomicznego, - musi nieustannie zawisać w powietrzu,
walczyć ze zdradziecką rzeczywistością. Romantyzm jest jej
losem i oto mamy nową formę romantyzmu: teoretyków literatury, którzy
pragnęliby, aby los i kierunek życia, zawisły od procesu
ekonomicznego, stał się zależnym od nich. Romantyzmu generacja
szósta należy tutaj: Piotr Lasserre, Ernest Seilliere, Lemaître - ich
polscy naśladowcy. Pragną ci panowie rzeczy ani odrobinę nie
łatwiejszej do osiągnięcia niż te cele, jakie stawiali
sobie romantycy; pragną oni, aby społeczeństwo, rozwijające
się w drodze automatycznie powstających przekształceń,
obciążone tradycjami społecznymi należącymi do innych
zgoła struktur, nie wywoływało, wyrzucając całe
warstwy poza dotychczasowe ich warunki bytu, rozterek wewnętrznych. Kto
chce, aby w nowoczesnym społeczeństwie
kapitalistyczno-przemysłowym, uwikłanym w cały
wszechświatowy organizm ekonomiczny, psychika społeczna
powstawała i kształtowała się w myśl praw,
dających się pomyśleć w jakimś
społeczeństwie hierarchicznie feodalnym, ten podstawia swoją
utopię, swoją fantazję społeczną, na miejsce
rzeczywistości, ten postępuje w myśl metod, które się tak
surowo wytyka biednemu Janowi Jakubowi Rousseau. Kto przypuszcza dalej, że
stosunki pomiędzy procesami życiowymi, zachodzącymi w
społeczeństwie, dają się pomyśleć na wzór
retoryczno-logicznej kompozycji, ten pisze romans utopijny (forma literacka tak
umiłowana przez wszystkich "humanistów"). I w samej rzeczy
romanse krytyczne na temat tradycjonalizmu lub stoickiego anarchizmu, gdy
są pisane przez ludzi tak wykształconych i rozumnych jak Seilliere i
Lasserre stanowią lekturę przyjemną i pouczającą.
Romantyzm jednak innych jeszcze posiadał i posiada wrogów. Jeżeli
Lasserre zarzuca mu to, że jest buntem, to istnieją ludzie, którzy
mają mu za złe, iż ten bunt pozostaje wyłącznie
romantycznym tj. rozgrywa się w dziedzinie psychiki i wyobraźni. Enfoncéz
les romantiques! zawołał stawiając z łoskotem na
posadzkę literackiego salonu swą strzelbę 29 czerwca 1830 roku
Ludwik August Blanqui. Istnieją książki, w których
"feminizm romantyczny", "romantyka ekonomiczna
Saint-Simonistów", "romantyka polityczna" Lamartine'a i Mazziniego,
Lamennais'go zostały poddane surowej krytyce, która do dziś dnia
zachowała całą swą wartość. Pisał je Proudhon,
mistrz, którego pora by już z zapomnienia wydobyć. Istnieją
książki, w których złudzenia "romantyczne" demokracji
nowoczesnej przeanalizowane są głębiej niż u Barresa i
Lasserre'a. Wyszły one spod pióra Sorela, a bez znajomości
pism jego nie można dzisiaj z pożytkiem pracować w żadnej
dziedzinie nauk o kulturze. Seilliere i Lasserre, pomimo głębokich
różnic, jakie zachodzą skądinąd pomiędzy nimi,
zgadzają się w zasadniczym określeniu romantyzmu. Romantyzm jest
to dla nich podporządkowanie umysłu uczuciom; jest to odwrócenie
hierarchii czynności i zdolności psychicznych. Formuła ta oddaje
usługi przy analizie utworów literackich, gdy jednak usiłujemy
ją przemyśleć, napotykamy dość rychło
zagadnienia, które czynią bardzo problematycznym zwycięstwo
Lasserre'a nad romantyzmem. Podporządkowanie intelektu postulatom
uczuciowym - czy jest to bezwzględnie rzecz zdrożna? W czym może
człowiek znaleźć w ogóle cel i sens życia, jeżeli
wyeliminować stronę uczuciową? Jules Gaultier ma
zupełną słuszność, gdy mówi, że istnieje w
romantyzmie element niezaprzeczalnej, wyższej prawdy: że
zasada, iż psychika ludzka, jej wymagania, są ostatecznym
sprawdzianem życia, nie jest tak całkowicie pozbawiona sensu.
Spróbujmy przemyśleć tylko zasadę wręcz przeciwną, a
otrzymamy życie jako proces dokonywający się niezależnie od
człowieka, nie liczący się z nim, jako pewien rodzaj
porywającego go i wciągającego w swe tryby fatalizmu. Gdy mamy
fakt rozdwojenia, rozszczepienia pomiędzy psychiką ludzką a
życiem, w jakie jest ona pogrążona, nie należy
przypuszczać, że słuszność absolutna leży po
jednej tylko stronie. Prawdziwe położenie może być
tragiczniejsze: ani psychika nie jest w stanie stworzyć dla siebie
rzeczywistego, odpowiadającego jej wymaganiom życia, ani
otaczające ją, potępione przez nią życie, nie jest godne,
aby świadomie, odpowiedzialnie było przez myślącego
człowieka przeżyte. Kto widzi w zrzeczeniu się odpowiedzialności
za nie wytrzymujące miary myśli życie społeczne bunt
przeciwko życiu społecznemu w ogóle, ten przyjmuje jako dogmat,
że społeczeństwo musi być niezależnym od
człowieka, żywiołowo i niezależnie od jego woli
dokonywującym się procesem. W krytyce, która jest obroną
porządku społecznego przeciwko romantycznej świadomości,
samo pojęcie prawa jest całkowicie nieobecne. Już to samo
jest charakterystyczne: społeczeństwo nie jest dziedziną
odpowiedzialności ludzkiej, jest faktem, który trzeba przyjąć.
"Przyjęcie determinizmu" określa swoje stanowisko
filozoficzne Barres. Charakterystyczne i pouczające jest także to,
że cała rozprawa zamknięta jest w ciasnych literacko-szkolnych
ramach. Idzie tylko o pedagogiczną reformę, o poprawę
błędu, za który odpowiedzialność spada na J. J. Rousseau.
Można by pomyśleć, gdy czyta się Lasserre'a, że gdyby
nie ten jeden człowiek, nie istniałby cały romantyzm. O procesie
dziejowym, ponad którym i z którego wykrystalizował się romantyzm,
ani słowa. To mogłoby zaprowadzić autora zbyt daleko.
Zagadnienie kultury nowoczesnej nie na tym polega, aby warstwy kulturalne
przystosowywały swą psychikę do dokonywającego się
żywiołowego procesu, lecz aby stworzyć prawo, tj. stan
rzeczy, w którym kierując się swoją świadomością,
jej wymaganiami, człowiek przez to samo spełniałby swą
rolę w wielkiej zbiorowej walce ludzkości przeciwko
żywiołom. Nieobecność prawa, tak można by
scharakteryzować stan rzeczy, którego poszczególnym wyrazem tylko jest
świadomość romantyczna. Świadomość romantyczna
jest tylko pewną poszczególną postacią bardziej ogólnego faktu,
jest jednym z wyników oddarcia, oddzielenia procesu powstawania
świadomości od procesu życia i walki o jego zachowanie.
Człowiek myślący nie był nigdy człowiekiem
stykającym się bezpośrednio z przyrodą. Uważał
się zawsze zaś za takiego, uważał swoje oddane od pracy i
utrzymywane przez cały skomplikowany zbiorowy wysiłek życie za
typ ludzkiego istnienia, uważał więc swoje stosunki do tego
świata cudzych wysiłków za stosunki do świata pozaludzkiego,
swoją utrzymującą się na powierzchni wielkiego, zbiorowego
dziejowego procesu - psychikę za siłę, utrzymującą
się o własnej mocy. Walki i przejścia wewnętrzne psychiki
stały się dla niej typem pracy, typem działalności,
utrzymującej ludzkie istnienie na powierzchni bytu. Procesy logiczne i
etyczne, czyli czysto wewnętrzne sprawy ludzkiego psychicznego życia
nabierały znaczenia zwycięstw bytowych, poznania swego bytu,
opanowania go. Gdy Hegel dostrzega w logicznym procesie istotę bytu,
zamyka on tylko i reasumuje cały wielki okres myśli ludzkiej; jest on
istotnie jedynym konsekwentnym filozofem. Jest rzeczą niezmiernie
trudną zrozumieć w całej pełni rozpatrywaną tu
sprawę. Idzie tu o znacznie głębiej sięgającą
przebudowę świadomości niż ta, jaką usiłują
przeprowadzić współcześni krytycy romantyzmu. Świadomość
ma właściwie znaczenie tylko dla biologicznego procesu, w
obrębie którego powstaje, tylko dla życia, które ją
wyłoniło. Nadając jej absolutne pozażyciowe znaczenie,
widząc w jej wytworach określenie niezależnego od nas bytu,
zapoznajemy całą jej życiową naturę, całą
istotę ludzkiego życia. Gdy napotykamy jakąś formę
świadomości, zapytać powinniśmy się, w jaki sposób
utrzymuje się na powierzchni chaosu to życie, które ją
stworzyło. Myśl nasza zapoznaje to zagadnienie, nie dostrzega go:
sądzi ona, że ustalając ład wewnętrzny w swej
psychice, systematyzując w sposób stały i jednostajny swoje
wartości i pojęcia, zapewnia ona samej sobie podstawy trwania we wszechświecie.
Usunąć zagadnienie, rozwiązać je, czyli zaprowadzić w
swym życiu stan taki, w którym nie ma sprzeczności pomiędzy
oddzielnymi dążeniami i myślami: tak przedstawiają się
świadomości jej zagadnienia bytowe.
Nie wychodząc ze swego wnętrza,
łudzi się ona, że świat obiegła: świat bowiem
przecież to właściwie treść naszej psychiki.
Problemy bytowe są w istocie rzeczy naszymi indywidualnymi problemami. Nie
jest się w stanie zrozumieć perypetii, poprzez które prowadzi
"świadomość romantyczna", "świadomość
współczesna" - w ogóle, jeżeli się nie zrozumie, że
wewnętrzne przeżycia nasze ukazują się myśli w formie
zmian zachodzących w obiektywnym, na zewnątrz istniejącym
świecie. Przekształcenia w indywidualnej psychice ukazują
się jako utrata przez świat wartości, jej pozyskanie, jako
odnalezienie ducha w świecie, przekonanie się, że świat
jest materią; te stany duszy ciążą nad nami, jak
rzeczywistości, jako wynik pewnego poznania, coś bytowego.
Człowiek znajdujący się w pewnym specyficznym stanie psychicznym
nie rozumie, że ten świat, który on przecież dostrzega, widzi,
zastaje, który jest niewątpliwy, jedyny - nie istnieje w tej formie dla
innych ludzi: że pozornie tylko oznaczają oni za pomocą jednych
i tych samych wyrazów - jedne i te same rzeczy, że w istocie rzeczy mamy
do czynienia nie z różnymi wynikami poznania, lecz z różnymi
uwarunkowaniami społeczno-psychicznych wartości. Toteż dopóki
krytyka zostaje zamknięta w dziedzinie "kulturalnej"
świadomości - wszystkie jej punkty widzenia są zazwyczaj jałowe.
Dają się one najczęściej sprowadzić do dwóch
zasadniczych typów: logiczno-poznawczego i etycznego. Albo się
przeciwstawia danemu widzeniu i pojęciu świata inne, i w taki sposób
rozpatruje się jako błąd logiczno-poznawczy to, co jest
różnicą w samym stosunku do życia i traktuje się jako
pomyłkę, zboczenie, to właśnie, co jest najistotniejsze, indywidualność
dążącą do zrozumienia swego stanowiska w życiu; albo
też przeciwstawia się ścierającym się w duszy
zagadnieniom, jakąś postać dobrej woli - miłość
bliźniego, samozaparcie, zbyteczność dla celów ogólnych
wyrafinowania umysłowego. Poczyniliśmy takie postępy na drodze
tego etycznego wyparowywania problematów, iż sumienie intelektualne,
uczciwość wobec własnych zagadnień, są w nowoczesnej
Polsce rzeczą niemal nieznaną. Niczego tak chętnie nie
składa Polak na ołtarzu Ojczyzny - jak pracy swej wewnętrznej.
Gdy chodzi o wykazanie pogardy i lekceważenia dla najgłębszych
problematów myślowych - "sumienie obywatelskie" przemawia w nas
niezwykle głośno. Wobec zagadnień myśli i wymagań
szczerości umysłowej każdy przeciętny Polak ma już nie
tylko odwagę, ale wprost czelność cywilną. Bij go w
łeb - mawiał Szczepanowski. Pokutuje w całej
szlachecko-romantycznej psychice przekonanie, iż da się ona
utrzymać wbrew wymaganiom myśli. Intelektualna
wierność samemu sobie jest niezbędnym warunkiem umysłowego
życia: kto nie jest odpowiedzialnym sprawcą swych myśli, kto
bez wewnętrznego uzasadnienia jedną dla drugiej porzuca - w kim
sprzeczności myślowe nie wzbudzają piekącej potrzeby
usunięcia ich, ten jako ja myślące nie istnieje, w tym w
ogóle unicestwiona została najbardziej zasadnicza wartość
ludzka. Gdy się rozważa, z jaką łatwością i z
jaką naiwną beztroskliwością posługują się u
nas ludzie nie dającymi się pogodzić założeniami, dla
jak błahych powodów poświęcają swą prawość
umysłową, doznaje się wrażenia, że nie istnieje ona u
nas wcale, że zatracony został sam zmysł prawdy. Brak tej
konsekwentnej i wytrwałej woli w myśleniu jest fatalny wobec tej
bytowej formy, jaką przybierają nasze wewnętrzne zagadnienia.
Nasze przekształcenia duchowe ukazują się nam, jako zmiany w istocie
świata; gdy przestajemy czuć swój choćby tylko poznawczy
związek z tymi obrazami bytu, życie nasze myślowe staje się
jakimś kalejdoskopem a my sami igraszką mirażów,
błąkających się bez celu i związku po powierzchni
życia. Istnieją już w literaturze przykłady
całkowitego opanowania duszy przez zmienną grę dorywczych,
przypadkowych wahań. Na tym właśnie zasadza się znaczenie
zmysłu prawdy, że reprezentuje on wolę, pierwiastek czynny,
że w nim ujawnia się prawdziwa etyczna, czynna natura naszego
duchownego życia. Psychika nasza, świadomość nasza,
przywiązuje wagę do rezultatów, zatrzymuje się ona na
poznawczych obrazach świata, na etycznym samopoczuciu; wszystko to są
już wyniki: cała świadomość nasza jest wynikiem
procesu życiowego, w którym bierzemy udział. Poprzez walki poznania,
rozterki wewnętrzne, do tego właściwie dążymy; do
zrozumienia, czym jesteśmy jako cząstka życia, co czynimy
w życiu. Świadomość nasza i ukazująca się nam
jako dany gotowy świat, jej zawartość, to wynik biologicznego
historycznego procesu: samo poznanie właściwie polega nie na tym, by
zrozumieć w jaką harmonijną całość da się
zawrzeć nasza świadomość, lecz czym jesteśmy jako
żywi ludzie wobec zbiorowego życia ludzkości.
Świadomość kulturalna rozważa zawsze jako dany świat
swoją własną, wytworzoną przez biologiczno-dziejowy proces
zawartość. Żyje jak w stanie natury w świecie stworzonym
przez olbrzymi wysiłek; pragnie stąpać jako po trwałym
gruncie, po tym co jest wynikiem olbrzymiego, nie znanego jej, skomplikowanego
życia. Gdy gmach ten chwieje się na skutek zmian, jakie w tym
potężnym procesie zachodzą, świadomość rozpada
się i rozwiera. Romantyzm jest koniecznym wynikiem tego stanu rzeczy i
wyjście z niego prowadzi jedynie poprzez krytykę rzeczywistą
świadomości, poprzez zrozumienie, że jedynym gruntem naszym jest
udział nasz w zbiorowej walce człowieka z otaczającym go,
pozaludzkim światem i żywiołowymi siłami,
śpiącymi w ludzkiej piersi, odziedziczonymi przez człowieka z
czasów jego przedhistorycznego, zwierzęcego istnienia.
Zrozumieć potrzeba, że
świadomość ma tyle tylko znaczenia, ile ma go ten życiowy
proces, który ją wytworzył i nią się posługuje. O tyle
tylko posiadamy pewny grunt, o ile życie nasze jest momentem w zbiorowej
walce człowieka z żywiołami: kto jest niczym w tej walce, kto
nie jest momentem walki o utrzymanie i rozszerzanie biologicznych i
technicznych zdobyczy człowieka, ten wisi w powietrzu i nie wrośnie w
ziemię, mimo wszelkie kombinacje myślowe. Tylko tworząc
narzędzia dla walki człowieka z żywiołem, rozszerzając
zakres jego środków porozumienia międzypsychicznego, zachowania
się biologicznego: słowem, tylko wzmagając potęgę, zdolność
i chęć życia człowieka, jesteśmy czymś
rzeczywistym: w przeciwnym razie życie nasze jest fałszem, a nasza
myśl próbą przedstawienia tego fałszu za prawdę. Fałsz
zaś woła o to, dopomina się o to, aby go zniweczono, starto z
oblicza ziemi, mówi Carlyle. Nie istnieją rzeczy obojętne, nie
istnieją myśli czysto teoretyczne: wszystko, co tylko zaprząta
świadomość ludzką - wylegitymować się winno przed
prawem. Każda myśl jest formą stosunku międzyludzkiego,
każda staje się podstawą, motywem, powodem okolicznościowym
dokonania lub zaniechania czynów, takiego lub innego ukształtowania
całego naszego czynnego stanowiska; każda jest momentem w
potężnym dramacie ludzkości walczącej o byt swój,
usiłującej żyć i życie świadomie pokochać.
Moment, w którym jednostka zaczyna się wyodrębniać od
jakiegoś środowiska kulturalnego, charakteryzuje się zazwyczaj w
jej życiu duchowym przez rozpadnięcie poprzedniego dotychczasowego
obrazu świata, lub zmianę w jego wartości. Jest rzeczą
bardzo ważną zdać sobie sprawę, jak bogata była zawartość
tego opuszczonego światopoglądu, jak bogata była ta zawartość
świadomości, która tu fermentować i przeistaczać się
zaczyna. Ważną niezmiernie rzeczą jest zrozumieć, jakiego
rodzaju proces doprowadził do wyodrębnienia się jednostki spod władzy
ustalonych wartości i pojęć. Zdaje mi się, że pod tym
względem ruch młodopolski w szczególnie nieszczęśliwych
powstał warunkach. Pierwszym punktem wyjścia była ta obłudna
nicość, która nadaje sobie miano zachowawczo-narodowego
światopoglądu u nas. Żyć bez troski w ciele olbrzymiego,
kulturalnego organizmu nowoczesnego świata, starać się jak
najmniej ustąpić ze swoich nałogów, nawyknień, nie
zadać sobie ani jednego głęboko pomyślanego zagadnienia,
życie swe użyć na dopełznięcie do takiej lub innej
kariery, na jej podstawie założyć ognisko domowe i trwanie tego
całego upokarzającego, zabójczego stanu rzeczy - nazywać
Polską, ładem społecznym - oto był punkt wyjścia. -
Życie nie związane z żadną odpowiedzialną,
samoistną gałęzią działalności, przemysł
rozpatrywany jedynie jako źródło pensji, polityka, jako środek
kariery, nauka jako przywilej uwalniający od wysiłku i dający
dostęp do mniej lub więcej chlebodajnych zawodów, a więc brak
jakiegokolwiek szczerego stosunku do wielkich prac ludzkości, mętne
poczucie, że zapał bywa szkodliwy, przeświadczenie, że
żaden Darwin ani Marks, Helmholtz, albo Spencer bezpośrednio tej
atmosferze domowej i publicznej lichoty nie zaszkodzi ani nie pomoże,
że w każdej kombinacji wypadków zawsze jakaś tam pensja,
jakiś tam dochód pozostanie, że wobec tego trwa w dalszym ciągu
nieprzedawnione prawo liberum veto wobec nauki i myśli: wszystko to
składało się na atmosferę jedyną w swoim rodzaju.
Atmosferę, która przecież przez lat trzydzieści była
oficjalną, obowiązująca, wpływową w całej
literaturze polskiej. Oprócz Świętochowskiego nie
mieliśmy w tym czasie pisarza, na którym nie wycisnęłaby ona
swojego pomniejszającego, zaściankowego piętna. Tu wszystko
zależało od dobrej woli: dziś się było członkiem
sodalicji, jutro darwinistą; dziś bełkotało się
coś o zachowaniu energii, jutro mówiło się o nieomylności
papieskiej. Panowało głębokie przekonanie, że co się z
kultury podoba, co się do nawyknień nada - to się przyjmie,
resztę zaś odrzuca się jako niepotrzebną
naleciałość. Tak we wszystkim: w sztuce, w nauce, w literaturze,
w kwestiach społecznych, zawsze się czuje, wchodząc w tę
sferę, że tu istnieje specyfik, czyniący
najniezbędniejsze na całym świecie cechy umysłu i woli
całkiem zbytecznymi, niewłaściwymi nawet. Logika była
intruzem, głębokie przekonanie śmiesznością; a
wreszcie miano cały lamus historycznych wspomnień, który wytaczano
przeciwko każdemu, kto ten błogi stan rzeczy zmącił.
Byłoby przesadą twierdzić,
że polski neoromantyzm przeżył świadomie tak
charakterystyczny dla neoromantyki zachodniej kryzys walki przeciwko
pozytywizmowi, naturalizmowi, hegemonii nauki przyrodniczej. Nie
wątpię, że indywidualnie wybitniejsi z pisarzów
młodopolskich mieli z tym problematem do czynienia: na ogół jednak
czuje się w atmosferze intelektualnej Młodej Polski, że odziedziczyła
ona polskie niezżycie się, nieoswojenie się z nauką, z
wymaganiami intensywnego, samowiedniego życia umysłowego. Podobnie
nie można twierdzić, aby polska neoromantyka była, jak to
miało miejsce niekiedy na zachodzie, reakcją indywidualistycznej
psychologii oderwanych od swego podłoża jednostek z
mieszczaństwa i w ogóle z warstw posiadających przeciwko klasowej
myśli proletariackiej, czy też takim formom ideologii
politycznej, które za myśl tę pragną uchodzić.
Zróżniczkowanie społeczeństw
zachodnioeuropejskich, ich antagonizm wewnętrzny, sam dominujący nad
wszystkim twardy mus ekonomicznego życia - wszystko to uchodziło
aż do roku 1905 u nas za przesadę, lub zmyślenie, słowem
coś, względem czego można zachować swą rodzimą, zasadniczą
względem wszystkiego nonszalancję. Chcę, to zrozumiem; nie
chcę, to nikt mnie nie zmusi. Prawo w jego nowoczesnym pojmowaniu
było czymś równie zawisłym od kaprysu łaski pańskiej,
jak nauka. I w buntach Młodej Polski przeciwko określoności w
dążeniach społecznych, ścisłości w myśleniu,
przebija się niewątpliwie nie tyle nasz skrajny indywidualizm, ile
raczej ukrywający się poza tym mianem nasz rdzennie polski intelekt
taroczkowo-bezikowy. Młoda Polska była buntem, oderwaniem się od
społeczeństwa! Przyjrzyjmy się temu społeczeństwu,
które dzisiaj w imię tradycji ideału, rozumu, jasności, Bóg
wreszcie wie w imię czego, przeciwko anarchii w twórczości
protestuje. Jest, staje nam przed oczyma: w łachman królewski wielkiej
umarłej się stroi, kajdanami nam na rękach brząka,
sińcami nam błyska. Wiesław Wrona udrapował się na
powieszonego Wójcika. Do przewidzenia. Sukmaną Kościuszki gotów
był się przesłaniać każdy z lubelskich szlachciców,
którym w 1794 r. tak żal było pańszczyźnianego chłopa,
inwentarza i zboża. Cała połaniecczyzna siada jak wygnana
królowa, najżałośniejszym, męczeńskim głosem
dopomina się dla siebie o szacunek.
Ile razy trafisz
Polskę posiadającą w rentę, ona odkrzyknie jak widmo spod
Maciejowic. Te metamorfozy, jezuickie transformacje, to chleb powszedni naszych
dziennikarzy, naszych patriotycznych publicystów. Dość tego. Wasze
kajdany! Przykuci jesteście nimi do żłobu, z którego jecie.
Polska pracująca, Polska proletariatu, Polska chłopskiej ciemnoty,
Polska tworzących naszą myśl i sztukę nędzarzów, ten
cały gnący się pod ciężarem pracy łamiącej
barki Polski świat - to wasza miska soczewicy: za prawo eksploatowania go
oddacie wszystko. Oddacie! Oddaliście już dawno. Gdy spracowany,
skatowany olbrzym prostuje się, gdy z piersi jego rwie się
groźny pomruk - wy wtedy w płacz: cicho bądź, bo zginiemy.
Bo zginiemy my, którym przecież żyć na cudzych barkach
pozwalają. Wasza ojczyzna? To jest splot warunków, w których wam z cudzej
pracy żyć pozwalają. Wam wszystkim, którym posiadanie,
tytuł jakikolwiekbądź profesji, wykształcenia,
czelności, daje możność darcia tego "czerwonego
sukna". Póki jest co szarpać, co drzeć, póki jest łup, o
który można walczyć, skamlać, łasić się - jest
ojczyzna; gdzie się to kończy - tam zaczyna się wasza
nicość. I dlatego takim przeklętym blaskiem, taką
złowieszczą łuną zaświeciły wam w oczy te lata
1904-1906. Ojczyzna ocalała: jeszcze jest. Jeszcze zginają się
barki nad naszą ziemią, jeszcze pracują ramiona, gną
się karki, jeszcze przypływa renta, zarobek, dochód, miesięczna
pensja. Jeszcze jest Polska. Polski już nie ma w obliczu praw ludzkich.
Prawa ludzkie wykreśliły ją z pocztu żywych istnień.
To, które wam żyć pozwala, prawo własności, żelazne
prawodawstwo kapitału i renty, strąciło Polskę w noc. Tam
ona trwa. Tam, kędy nie sięga prawo spisane przez was i
tolerujący was świat. Istnieje jeszcze prawo życia. Wielki
zakon, który stanowi sobie sam człowiek, szponami palców wydzierając
istnienie swe z żelaznego łona natury, tam, gdzie to prawo przemawia:
dzisiaj podziemne, głuche, groźne, jak ryk wulkanu, jak ten huk,
który poprzedza trzęsienie ziemi, prawo, które wykuwa samo siebie
wobec żywiołu - tam milczą wszystkie inne. Już nie stworzy
pisane słowo, nakaz dyplomatyczny, tego, co tam w głębinie
umarło. I tam żyje Polska nie urojona, istotna: Polska, której co
dzień na nowo z potu i krwi rodzącym się ciałem
pozwalają się wam żywić - wam sępy i kruki. Pod waszym
ciężarem, pod ciężarem bagnetów, ochraniających i wasze
też nad nią władanie, gnąc się i drżąc w
śmiertelnym trudzie, tworzy ona własne swoje jutro. I o tym wiecie
wy, że gdyby nie istniała Polska, fakt stworzony tą mocą,
której jedynie słucha, szydząca swą ślepotą i
głuchotą ze słów i gestów natura - nie istniałoby już
tyle nawet ojczyzny, ile ojcom narodu potrzeba jej na jednodzienny żer. Polska,
to jest organizm polskiej pracy walczącej o swoje trwanie wobec przemocy
ludzi i oporu rzeczy. Kto nie jest ścięgnem i mięśniem
w tym olbrzymim ciele, blaskiem jego oczu, drgnieniem jego myśli, kto sam
przed sobą i w obliczu świata, który zna tylko
zwyciężający przyrodę wysiłek człowieczy, nie
może odpowiedzieć, w co włożył pot swego wysiłku,
czym zasilił kruszące się w nadmiernej walce ciało, kto z
Polski tylko żył i był jej przeszkodą, ten niechaj
przynajmniej ma odwagę swego stanowiska. Polska tradycji jeszcze
żyje, jeszcze dyszy, podparła swoją siedzibę szubienicami,
przysypała krew i ogień piaskiem i darnią. Żyjcie. Ale nie
mówcie nam przynajmniej o łańcuchach: nimi przykuto was do Polski, która
się męczy i pracuje, pilnujcie, by się nie zbudził olbrzym.
Strażą jesteście, pierwszą, najczujniejszą
strażą. Młoda Polska! Oto wyciągacie dzisiaj ręce, aby
przygarnąć plon. Już wołacie, ukazując na
Żeromskiego, Wyspiańskiego, Kasprowicza, na polskie malarstwo: to
nasze. Nie! Młodą polską sztukę, młodą
literaturę stworzyła garść zbuntowanych przeciwko wam
nędzarzów: oni pracowali, z głodu mrąc, wyście żyli
ich szkalowaniem. Obliczyć przynajmniej te od wiersza, które
wpłynęły za pamflety, za paszkwile na Młodą
Polskę - potem będziecie mówić: to nasze. Nic waszego w tym nie
ma. Wam się przynależy tylko ta wzgarda, którą dzieła ich
oddychają, tylko ta gorycz, która dusze twórców truła, tylko te
braki, jakie w nich są: wyście je stworzyli. Wyście byli
pleśnią i grzybem, który wznoszone budowy rujnował. Wasze
są braki i ułomności - bo ile razy współczuciem dla was,
żalem, litością dla waszej małości i nędzy
zabiło serce, tyle razy zgrzeszyła myśl, osłabł
artysta, tyle razy sprzeniewierzyła się dusza wielkiej,
pracującej Polsce. Każdy, kto zdaje sobie sprawę z tej
potężnej siły bezwładu, jaką rozporządza u nas Polska
zdziecinniała, każdy kto wie, jak potężnych
sprzymierzeńców posiada ona w niewyrobieniu naszej struktury
umysłowej, w lichości naszych nawyknień kulturalnych, powinien
użyć wszystkich sił, aby nie dopuścić do
rozpoczynającej się tu asymilacji. Młoda Polska
pobłogosławiona przez króle kierowe naszej literatury, wcielona do
tego narodowego pasjansu, jaki sobie opinia nasza rozkłada, byłoby to
zmarnotrawieniem zużytej energii, byłby to nowy cios zadany męskości
i stanowczości myśli w Polsce. Polska Zagłobów i Benetów chce
upiec tu dwie pieczenie przy jednym ogniu: chce pogrzebać za jednym
zamachem bunt dusz i rwanie się ku życiu nowych sił
społecznych. Nieporozumieniem były lata 1904-1906, nieporozumieniem
była cała Młoda Polska. Jest jedna tylko niepodzielna Polska
uwiądu starczego. Niestety. Nieporozumienia są istotne,
niemożliwe już do zagładzenia. Lata ostatnie wykazały
już, że istnieje tylko jedna siła zdolna objąć
całkowity rząd nad dążeniami i interesami narodu, jedna
siła, która jest w stanie ugruntować społeczne podstawy
narodowego życia, nie na takim, lub innym zbiegu wypadków, lecz na samej
mocy własnej wobec życia, jedyna wreszcie, która nie oddziela
zagadnienia samoistności politycznej od zagadnień rozwoju i
postępu kultury. Tylko uświadomiony klasowo proletariat polski domaga
się jednocześnie jak najintensywniejszego skupienia i wyzyskania
wszystkich sil wytwórczych kraju, spotęgowania jego technicznej, ekonomicznej
energii, podniesienia warunków umysłowego rozwoju, wytworzenia wreszcie
całego aparatu kulturalnego, niezbędnego, aby człowiek mógł
w Polsce jak najwyższym organizmem ekonomiczno-technicznym
władać, siebie podnosić do wyżyn umysłowo-moralnych,
umożliwiających swobodną na tym poziomie pracę i wreszcie,
aby tę twardą i czynną swobodę swą nauczył
się cenić i kochać. Tylko proletariatowi potrzebna jest
nowoczesna kultura w całym tym zakresie, tylko on niczego się w tej
kulturze nie lęka, tylko dla niego wreszcie nie istnieje rozdwojenie pomiędzy
interesem narodu i stanem posiadania. Swobodne, rozumnie rządzące
sobą życie narodowe jest jego ideałem,
niepodległość polityczna niezbędnym do oddychania
powietrzem. Proletariat polski jest dziś wreszcie jedyną klasą
posiadającą własną swą, wspólną wszystkim zaborom
tradycję. Rzeczywistość Polski w ten jeden tylko może
być pojmowana sposób: organizm rwącej się do życia pracy,
lub z niewoli tego organizmu, z jego skrępowania czerpiący byt swój
stan posiadania. Szukacie prawdy. Nie znajdziecie innej prócz tej:
wrosnąć w to olbrzymie stające się ciało,
sprawić, aby zrosły się jego członki, aby poprzez wszystkie
rozlała się jego wola: oto jedyne przeznaczenie. Ta tylko droga
pozostała lub wieczny pobyt w krainie majaków, albo też wreszcie
powrót w zapowietrzone, zatrute ogniska "domowe". To jedno Młoda
Polska stwierdziła: niczym z tego, czym oszukać się usiłuje
Polska posiadająca, żyć dusza nowoczesna nie jest w stanie. Co
wyniosła Młoda Polska z panującej w polskich warstwach
posiadających atmosfery? Nic - prócz niewyrobienia umysłowego i
psychicznego z poczuciem pustki, która niedostrzegalnie dusze dławi; nic
prócz osamotnienia, odcięcia od wszystkiego w świecie, od
przeszłości, przyszłości, dnia dzisiejszego. Nie było
chyba podobnie bezradnej samotności, jak ta, w jakiej się
znalazła dusza Młodej Polski. W Polsce wynaleziono sposób tracenia
wiar nawet niepozyskanych. Polska nauczyła się przeżywać
wszelkie załamania się myśli nowoczesnej, nie przeżywając
jej wzlotów, wszystkie porażki nowoczesnego człowieka
kładły się tu na duszę śmiertelnym pokostem. I niech
mi tylko nie mówią o cenzurze! Cenzura tylko mogła me dopuszczać
nowej myśli: prasa polska ją zawsze z rozkoszą szkalowała.
Cenzura nie dopuszczała wieści o tajemnie pod ziemią wrącym
życiu: nie ona stworzyła literaturę, w której świat
cały zamknięto w czterech ścianach prywatnego, deskami od
życia odgrodzonego partykularza. Wróg stworzył warunki
zewnętrzne naszego upośledzenia kulturalnego - nie on je
idyllizował. Wróg zabijał, ciemiężył polską pracę
we wszystkich jej formach, przecinał wszystkie tętnice, poprzez które
dopływała do niej gorąca krew z zachodu, ale nie on
stworzył przeklęty nastrój tryumfującego, miałkiego
rozsądku, idyllę słodkiego pod osłoną bagnetów
dobrobytu, cnót domowych, wiodących do niezawodnego na pohańbionym
ciele skutej, mordowanej pracy, bytowania. Nie on wytworzył ten
patriotyzm, przychodzący po przepiciu jak czkawka, patriotyzm toastów i
rozrzewnień, buńczucznych wspomnień i roztropnego pełzania.
Żyć,
póki można i jak można - to była cała
mądrość. Wszystko: cała przeszłość,
teraźniejszość, praca ludu, dopływy kulturalne z zachodu -
wszystko - nawet sama niewola, przetwarzały się w podstawy domowego
dobrobytu. Usłanie zacisznego gniazdka wbrew wszystkiemu i mimo wszystko -
to był dominujący fakt życiowy, podstawowa troska: niech tam
sobie , co chcą mówią, myślał pan Benet, a przecież co
mam - to mam, beatus qui tenet, i nie ma takiej rzeczy, z której by
rozsądny człowiek nie mógł ulepić maluteńkiej sobie,
skromniutkiej, ale pewnej kariery. I stąd ten zdrowy śmiech, ten
szczeropolski złoty humor. Cały świat tam się biedzi,
gdzieś się rwie, a ja tu sobie siedzę na uboczu:
myślę, że można tak, można inaczej. Po co się
przejmować - nauka, kościół, postęp, zacofanie, wszystko to
dobre, o ile się przyda, o ile zdołam dla siebie, dla swoich, dla
rodziny, coś z tego wysnuć. Wszystko kocham - o nic nie dbam. Z rodu
kurki czubate!" Niczemu się nie oddam w niewolę, żadnej
idei, dogmatowi: wszystko jest dobre, o ile na dobre wychodzi. Gdziekolwiek
gniazdko można usłać, ścielę je: na kominie
fabrycznym, wieży kościelnej, na strażnicy ideowej; wszystko
jedno. To tylko jest właściwe: rodzina posiadająca coś,
mniej lub więcej wygodna wegetacja; wszystko inne, cały świat,
chlubne wspomnienia i dzisiejsza hańba - wszystko to się przemieli na
chleb powszedni. Wszystko w swoich granicach. Byle ów dobrobyt, dobrobyt
fikcyjny nieraz, w nadziejach tylko istniejący, nie został zachwiany.
On jeden jest niewątpliwy. Żaden Hume ani Nietzsche nie zdobyli się
nigdy na tyle sceptycyzmu, ile go ma wobec wszystkich idei, wszystkich nauk,
wobec literatury i sztuki, świata całego, przeciętna polska
matka domu i dobra gospodyni, kochana, najzacniejsza Marynia Połaniecka,
nawet Galiani, Mandeyille, nie posiadają takiej obojętności,
takiej jenseits von Gut und Böse, obojętności wobec wszelkich,
nie wpływających na gratyfikację, zagadnień świata
moralnego, jak ta, która cechuje przeciętnego polskiego, pracującego
na utrzymanie domu ojca rodziny. Ten świat - to najszczelniejszy z
izolatorów: na dnie duszy, gdy się w nim wyrosło, pozostaje zawsze
coś jak przypuszczenie, że to wszystko jest tylko wymyślone -
cała ta Europa, kultura, sztuka, rozwój społeczny, że niczego
tam nie ma a jest szczelnie zamknięty pokój, ćwierkający
świerszcz i wreszcie "das ewig Weibliche" polskiej
bezmyślności.
|