Życie istotne i życie urojone
nieprawdaż, nic łatwiejszego nad przeprowadzenie takiego
rozgraniczenia: - tu rzeczywistość, tam marzenie. Praca kamieniarza,
ubijającego bruk i stan duszy poety, który ponad jego głową
snuje niedostrzegalny, nie pozostawiający w przestrzeni śladu szlak
marzeń. I stąd też łatwo przewidzieć znaczenie
ironicznego tytułu książki: legenda. Atak więc znowu na
bezczynność i oczywiście znowu szereg hymnów o niezaprzeczalnej,
twardej, mięśniowej pracy. Wniosek przedwczesny. W wyraz
"legenda" nie wkładam żadnej ironii, posługuję
się nim jak terminem naukowym, dla oznaczenia pewnej metody, pewnego
kierunku zużytkowywania i opracowywania swego wewnętrznego życia,
swych stanów psychicznych. Zakładamy sobie przede wszystkim tę
stronę badania. O psychikę nam idzie. Nie zajmujemy się
pochodzeniem przepływającego przez nas, a raczej stanowiącego
nas potoku życiowego, nie zajmujemy się choćby dlatego, że
z punktu widzenia tego potoku wszelka genealogia jest już czymś wtórnym,
jest już metodą, opracowaniem, strukturą. Wszystko, co przybiera
postać twardej, niezmiennej rzeczywistości: zarówno świat
fizyczny, jak nasze ja, zarówno społeczeństwo, jak i wymarzone
istoty, o których mówi nam religia i sztuka, są już stwardnieniami,
krystalizacjami, wytworami - a ściślej, pewnymi stałymi
metodami, typami ujmowania i wartościowania tego stwarzającego
wszystkie ujęcia, treść chwytaną i formę, co chwyta -
potoku. Więc tu nie ma jeszcze ojczyzny, nie ma proletariatu, nie ma
sztuki, nie ma zasadniczej różnicy między rzeczywistością
przeżyć kamieniarza i przeżyć poety. I te i tamte są.
Przeminąwszy, zostawiają ślad w życiu naszym,
zabarwiają nurt, którym popłyną wszystkie inne. Nie wywabi
się już z życia, nie wyrwie z samego jego przęsła,
zarówno marzenia bezsennej nocy, jak i nałogu, pozostawionego przez
twardy, monotonny mus pracy.
Jesteśmy więc znowu u starego,
solipsystycznego punktu wyjścia? Bynajmniej nie jałowszego, niż
te teorio-poznawcze igraszki. Idzie tu nie o zaprzeczanie rzeczywistości,
lecz o analizowanie jej natury. Nikt poważnie myślący nie
przywiązuje żadnego znaczenia do prób dedukowania rzeczywistości
z myśli. Przeciwnie, sama myśl, samo poznawanie, zwłaszcza w
swoich analitycznych, logicznych formach jest późnym i powierzchownym
produktem procesu życiowego. Idzie o co innego. Idzie o zburzenie
pojęć o pozażyciowym, gotowym bycie.
Złudzenie takiego bytu tworzone jest i
utrzymywane w znacznej bardzo mierze przez słowo, przez przekonanie,
że odpowiada mu coś niezależnie, na zewnątrz - obiektywnie
istniejącego.
Słowo jest organem koordynacji procesów
życiowych, przeżywań różnych jednostek: jest ich wytworem
społecznym. Rzeczywiste jego korzenie tkwią w tych procesach
życiowych, w tych wstrząśnieniach i ustaleniach zbiorowego
życia, które zrodziły słowo, jako nagły i przelotny lub
stale powracający sygnał. Słowo, jako medium społecznej
koordynacji, ukazuje się naszym przeżyciom, jako coś starszego i
głębszego od nich, jako pozaspołeczne dno, ponadludzki firmament
istnienia. Powstaje złudzenie, że wyraża ono coś
pozażyciowego, pozaludzkiego, odrębnego od ludzkiego
współżycia i głębszego niż ono. Słowo - organ
ludzkiego współżycia zapanowuje nad nim, jego treść ukazuje
się, jako podstawa współżycia, niezależna od niego, przed nim
istniejąca. Świat zewnętrzny, obiektywnie istniejące,
niezależne od współżycia, od zmiennego potoku
przeżywań, kompleksy stałe, - czy to oznaczamy Je mianem
przyrody, czy Boga lub materii - wszystko to są za wdaniem się mowy
dokonane hipostazy konkretnych koordynacji współżycia ludzkiego.
Byłoby jednostronnym przepisywać
mowie powstawanie mitów, widzieć w niej jedyny lub najgłębszy
czynnik mitotwórczy. Mitologizm sięga głębiej korzeniami w
psychikę ludzką, w sam rdzeń współżycia ludzkiego.
Mowa nie tyle mity stwarza, ile raczej je ustala, przechowuje; jest ona
czynnikiem konserwatywnym, przekształca ona w trwałą,
niezależną od ludzi rzeczywistość własne ich
przeżycia; ona czyni z mitu, formy twórczości, czynnego
współżycia - dogmat teologii. Teologią zaś nazywam pewien
specjalny stan duszy ludzkiej, teologiem nazywam człowieka, który
usiłuje wydobyć "prawdę" przez systematyzowanie i
analizowanie hipostaz zamarłego ludzkiego życia i tworzenia. Teologia
obywa się doskonale bez pojęcia bóstwa. Teologami par excellence
są dzisiejsi naturaliści, materialiści. ewolucjoniści. Komu
stwardniałe, za hipostazowane wytwory współżycia ludzkiego
przesłaniają współczesne, aktualne, oczywiste
współżycie, kto szuka "prawdy", "poznania" w
skamieniałościach życia minionego, w dziedzinie gotowego
już bytu, ten jest teologiem, chociażby ze zwalczania dogmatów
oficjalnej religii uczynił swoje powołanie*.
Pomimo tej niewątpliwie zachowawczej
roli języka, społeczeństwo, które posiadałoby jako
jedyną swą moc zachowania, jako jedyną siłę skupienia
to tylko, co jest już zintelektualizowane, zawarte w słowie,
byłoby w stanie takim, w jakim znajdowało się bizantyńskie
cesarstwo w oczach swego ostatecznego już strupieszenia i upadku. I tu,
jak zawsze, gdy idzie o głębokie zagadnienia kultury i dziejów,
monumentalna myśl nieocenionego Vica oddać nam może
niezmierne usługi. Społeczeństwo istnieje, jako fakt
emocjalno-uczuciowy, jako różnorodnie uczuwany ślepy mus koordynacji
naszych czynów. To wielkie ciemne ja zbiorowe tkwi w każdym z nas
poza obrzeżem logicznej, dostępnej dla jasnego sformułowania,
świadomej naszej myśli. Istnieje jako pewien rodzaj uczuciowego musu.
Nienadaremnie Renan a za nim Sorel stwierdzają, że w pojęciu
ojczyzny pozostaje zawsze jakieś mistyczne, mitologiczne jądro:
irreductibile quid. Społeczeństwo istnieje w naszym wnętrzu,
jako irracjonalna więź i ta właśnie irracjonalna,
wyczerpana dziedzina ma znaczenie, gdy idzie o przyszłość. Rozum
nasz to suma doświadczeń przebytych i zaklasyfikowanych. Rozstrzyga o
naszej przyszłości to, co istnieje w nas jako zdolność
nabywania nowych doświadczeń, a więc siła nowych wobec
nieznanego, nieobjętego przez doświadczenie dotychczasowe - decyzji,
zamierzeń, czynów. Tu, w tej dziedzinie popędu, w tym ciemnym
królestwie motywów, które rozstrzygają o naszej woli, a same siebie
poznają jasno dopiero, gdy uwarunkowany przez nie czyn dokonany zostanie -
muszą istnieć podstawy i podwaliny naszego społecznego
istnienia. Społeczeństwo, które nie istnieje jako na wpół
instynktowny, niewyrozumowany, irracjonalny stan dusz swoich członków,
niczego już nie dokona, znajduje się w stanie rozkładu. Dlatego
też trzeba być bardzo ostrożnym w wyprowadzaniu wniosków co do
stanu społecznego skupienia, odporności i żywotności danego
społeczeństwa; - obierając za podstawę
zracjonalizowaną powierzchnię kulturalnego życia danego
społeczeństwa, popełniać możemy niezmierne wprost
błędy. Pamiętać też trzeba, że związki
pomiędzy życiem intelektualnym a tą irracjonalna dziedziną
są bardzo skomplikowane, różnorodne i w każdym razie nie
identyczne z czysto intelektualnymi, logicznymi stosunkami. Dana myśl
może niejednokrotnie wyładowywać działania,
dążące do wprost sprzecznych z nią rezultatów. Gdy chodzi p
ocenę jakiegoś systematu myśli i wartości - trzeba
umieć rozróżniać tę życiową czynną
logikę - od prostolinijnej logiki pojęć. Ta ostatnia bywa, gdy
idzie o historyczne, życiowe ocenianie myśli i obrazów świata,
zgoła nieprzydatna. Gdy się rozważy to, wydają się
typowo intelektualistyczne polemiki naszych postępowców przeciwko
wszechpolakom zgoła nieczytelnymi, - i niejednokrotnie nasuwa się
pytanie, czy naiwność ta da się pogodzić z dobrą
wiarą. Ludzie, którzy znają n.p. prace ideologów francuskiego bloku o
Tainie, lub kwiatuszki polemiki włoskich reformistów z syndykalistami, lub
w ogóle sposób, w jaki traktowani bywają przez patentowanych
"postępowców" pisarze "reakcyjni", wiedzą, jak
wspaniale umie nieubłagana racja stanu partyi kryć się poza
pozorami całkiem wzruszającej niewinności umysłowej.
Schlebianie prostactwu umysłów niewyszkolonych, niedostrzeganie odcieni,
wymagających dla ich rozróżniania specjalnego przygotowania,
przekonanie o nieomylności każdego wyborcy, który z nami w ten lub
inny sposób iść się zgadza - nieustanny cichy apel do nieuctwa i
chamstwa - oto są elementy niezbędne demagogicznej sztuki pisania. Z
punktu widzenia psychologii, z punktu widzenia konkretnego życia -
społeczeństwo jest to spontanicznie, instynktownie ustalająca się
koordynacja czynnych usposobień współżyjących ze sobą
jednostek; jest to wielki irracjonalny fakt życiowy.
Badania natury tego faktu są bardzo
mozolne: w każdym razie jednak prawa, rządzące nim, nie
mogą być utożsamione z logicznymi prawami myśli. Ten
zbiorowy, irracjonalny fakt stanowi właściwe podłoże
wszelkich kultur, siła danego społeczeństwa w nim spoczywa,
siła danej kultury, danego systematu myśli i wartości tkwi w
znaczeniu, jakie mają one dla niego. Proszę pamiętać zaś,
że nie chodzi tu o żadną jaźń zbiorową, o
żadną świadomość ponadindywidualną, o żadne
mistyczne, w znaczeniu "do źródeł duszy polskiej",
"Monsalvatu", źródło deklamacji. Chodzi o rzecz bardzo
realną, o coś realniejszego od rzeczy, gdyby bowiem tego coś nie
stało, przestało by istnieć dla Polaków cokolwiek
bądź, co rzeczą może być nazwane: zaczęła
się by zaś ta noc, o której mówi Carlyle, że "w niej
już nie będzie czynów". Nie jest już moją winą,
iż życie jest głębszą rzeczą, niż to sobie
wyobrażają polscy postępowcy, którzy mogą od tej pory
szczebiotać, że skompromitowany raz na zawsze w oczach socjalistów
kokietować usiłuję z nacjonalizmem.
Najdrożsi moi, zapewniam was, że
umiem ocenić przywilej, który posiadam, przywilej mianowicie, że
mogę, muszę, chcę - tłumaczcie sobie, jak chcecie - nie
liczyć się z opinią żadnej grupy ludzi w Polsce, że
mogę całkowicie i jedynie wsłuchać się w to, co
myśl moja pozna z praw, rządzących głębszym i
rzeczywistszym od wszelkich grup życiem zbiorowym, a raz posiadłszy
przywilej ten i zrozumiawszy jego siłę, nie wyrzekę się go,
chociażby grupy wyszły poza dzisiejszy, Bakajowski okres swego o mnie
mniemania. Tak, i nie zmieni nic tego faktu, że natura społecznego
węzła taką jest, jak tu ją przedstawiam, a polskim
postępowcom nie pomoże nic przekonanie, że to samo
twierdził Carlyle, a przecież można o nim w polskiej prasie nie
pisać. Nie, nie pomoże to nic w tym, jak i w innych wypadku, bo oto
wchodzi w grę widmo, na wieki dla wszystkich "paplających"
niedostępne: twarda, niezmienna natura życia. So und nicht anders, a
reszta w Pamfletach dnia ostatniego Carlyle' a. I choćbym chciał
nawet pocieszyć polskiego postępowca, że o książce tej
Marks i Engels wcale źle pisali, to nie przyda się i to mu na nic, bo
spory między "rzeczywistościami" - a w obliczu czasu, póki
* on będzie istniał dla człowieka,
rzeczywistością nie przestanie być ani Marks ani Carlyle - nie
dotyczą w niczym istot, które świerzb językowy mają - tak -
niezawodnie, i pewną zdolność w naśladownictwie tych form
językowych, za pomocą których ludzie wyrażają myśli,
lecz zdolności pomyślenia choćby jednej jedynej sprawy
rzeczywistej - nie, przenigdy nie. Tak oto jest. Różne style
przepłyną jeszcze przez głowę polskiego postępowego
"inteligenta", ale nie wniknie w nią nigdy żadna
rzeczywistość, i chociaż kupi on sobie i studiować zacznie
dzieła Vica, Newmana, Bergsona, Sorela, Carlyle'a, Durkheima - nie przyda
się to na nic, - pomiędzy głową a koniuszkiem pióra zniknie
cała treść i pozostanie to, co było-pusta samowola, która
sądzi, że gdy frazeologię swoją tak lub inaczej przykroi -
samą rzeczywistość zmieni.
Pozostanie jednak, to, co jest i było:
społeczeństwo jest ugruntowane w żywych siłach
jednostkowych, lub niema go wcale; istnieje ono jako pewna
właściwość woli, lub tych dziedzin życiowych, z
których rodzi się wola; w każdym zaś razie jest ono
wcześniejsze, istotniejsze, niż wszystkie w słowie wyrażone
i do godności bytu podniesione doświadczenia zbiorowe. Ma tu miejsce
niezmiernie charakterystyczne zjawisko. Pojedyncze rozumujące ja
znajduje na zewnątrz siebie wytwory poprzedniej historyi, i wydają mu
się one tą głębszą, potężniejszą
rzeczywistością, z którą czuje się ono związane.
Słowo - byt niezawisły, czyli słowo - hipostaza przesłania
samą społeczną czynną rzeczywistość, z której
wyrosło ono i wyrasta. Z niego, z całej hierarchii utrwalonych przez
nie i wykrystalizowanych w "byty niezawisłe" istot wywodzi
swą społeczną przynależność świadoma
myśl. "Bogowie", "przyroda", "materia", "ewolucja"
wszystko jedno, jak nazywają się te istności, w każdym
razie zawsze ma miejsce to samo: coś pozaludzkiego ukazuje się, jako
głębsza od społeczeństwa podstawa jego istnienia. Samo
życie społeczne zostaje rozpatrywane jako zależne od tych bytów,
rozgrywające się na ich powierzchni, a więc "pod
kierownictwem opatrzności", w "myśl praw przyrody",
"idąc za kolejnym porządkiem faz ewolucji". W ten sposób
zostaje przez słowo, przez jego wszechsięgający wpływ
przekształcone całe nasze życie. Będąc organem
społecznego porozumienia - utrwala ono, jako byty niezawisłe, jako
"rzeczy" stałe formy społecznej koordynacji czynnej, czy
wzruszeniowej. Wewnętrzna struktura społeczna, rozczłonkowanie
funkcji społeczeństwa zostają wyrzucone przez myśl na
zewnątrz, jako ten trwały szemat, ten kościec, na którym
rozmieszczamy nasze osobiste czucia i doświadczenia. Całkiem
dokładnie określają rosyjscy neomarksiści (z którymi
zresztą nie zgadzam się w dalszych wywodach z tego
założenia) Bogdanów, A. Łunaczarski - stosunek psychiki do
świata fizycznego, jako stosunek doświadczenia osobistego, do
doświadczenia, społecznie zorganizowanego**. Dzięki
takiemu zobiektyzowaniu świadomość zastaje naokoło siebie,
pod sobą, poza sobą, jakiś świat pozaspołecznych,
ponadspołecznych czy podspołecznych istot. Ustalone
doświadczenie zbiorowe ukazuje się jako byt, uciska ją swym
nieludzkim ciężarem: - Bóg czy materia, świat nadprzyrodzony czy
przyrodniczy - ukazują się jako zasadnicza rzeczywistość,
świat ludzki musi poprzestać na tym skromnym miejscu, jakie mu te
byty pozostawiają, załatwiać swoje sprawy pod
ciężarem, na powierzchni tych niezmiennych, gotowych rzeczy. Prawa
czynnej postawy kończą się u tej granicy, gdzie zaczyna się
sfera tych zahipostazowanych bytów: - cała ekonomia ludzkiej myśli
ulega tu nad wyraz charakterystycznemu przestawieniu planów. Wynik staje
się przyczyną i gruntem.
Może mi ktoś powiedzieć,
że w tej formie dokonywa się zachowanie osiągniętych
wyników. Niezawodnie. Nie wydaje mi się jednak forma ta jedynie
możliwą, a co najważniejsza rozkłada się ona dzisiaj i
ginie w naszych oczach. Proszę wziąć do ręki
jakąkolwiek z nowoczesnych przeciętnych książek
teoriopoznawczych: Macha, Poincarego, jakiegoś z neokantystów, proszę
przeanalizować proces, z jakim mamy tu do czynienia. Przyroda, materia etc.
- zostają zredukowane do pewnych form ludzkiej działalności; ale
sam człowiek był z punktu widzenia naturalizmu t.j. filozofii
uznającej za byt przyrodę - cząstką tej przyrody i on
więc jest zredukowany wraz z całą przyrodą do roli
kompleksu czuć. Niema więc ani przyrody, ani człowieka. Cóż
pozostaje? Jakaś wisząca w powietrzu psychika właściwie
już nie ludzka, gdyż człowiek jest to pewne już tylko
upostaciowanie jej, - lub też coś jeszcze mniej określonego.
Dopóki człowiek nie przestanie ulegać złudzeniom bytu, t.j.
właściwie wierzyć, że społeczne własności
jego słowa, treść jego słowa - istnieją same przez
się poza nim, poza społeczeństwem, - analiza teoriopoznawcza
doprowadzać nas będzie zawsze do teoretycznego nihilizmu, lub
właściwie do pewnego stanu mglistego rozpływania się
myśli, pojęć, stanowisk. Jest rzeczą konieczną
pamiętać o tym: w życiu każdej kulturalnej, samoistnie
myślącej jednostki istnieje jakiś moment, w którym ginie w niej
w ten sposób wszelka bytowa rzeczywistość. Ponieważ zaś
rzeczywistość ta ukazywała się jednostce, jako podstawa
społeczeństwa, grunt, na którym utrzymują się i
utrwalają społeczne związki, w życiu umysłowym jej
wraz z bytem zapada się społeczeństwo, zapada się więc
i ona sama, jako coś określonego; ginie wszelki plan życia,
wszelka różnica między realnym gruntem działania a
mgłą marzeń. Taki moment w rzeczywistości lub in potentia
tkwi w strukturze umysłowej Młodej Polski. Był w niej moment,
kiedy własne życie wewnętrzne stawało się
wykolejoną, pozbawioną planu, gruntu, kryterium -
możliwością. Alles war erlaubt. Naokoło duszy
rozpościerało się błędne koło majaków. Wrócimy do
tego punktu. Tu idziemy dalej.
Nasze dotychczasowe wywody
wyjaśniły, że mamy w tym wszystkim do czynienia ze wzmiankowanym
wyżej przestawieniem planów. Społeczne życie nasze jest
pierwotną, pierwszą, jedyną, bezpośrednio daną nam
rzeczywistością, wszystko inne jest już jej wynikiem.
Obecnie pragmatyści zbliżają
się do tego punktu widzenia. Wszystko, co stanowi treść naszej
myśli, wszystkie nasze pojęcia, cała nasza "teoria" -
wszystko to są narzędzia naszej praktyki. Czynność nasza
wytworzyła to wszystko: są to jej perspektywy i plany. Na
Heilderbergskim kongresie filozoficznym - pragmatyzm zetknął się
z prawowierną szkolną filozofią. Moralny wynik kongresu jest
oczywisty dla wszystkich: w zetknięciu z każdą formą
bytowej filozofii (wszystko jedno, czy byt przedstawiany jest, jako Bóg, czy
jako materia, jako mozaika elementów i charakterów, nieokreślone
"zastanie" faktów, spekulatywna forma czystej jaźni) - pragmatyzm
tryumfować musi. I tryumf ten można powitać z
radością; - jest to zwycięstwo czynnego, wytwórczego
współżycia ludzkości nad różnymi formami klerykalnego,
teologicznego ducha. Pomimo to Jednak pragmatyzm nie wydaje mi się
najwyższą formą nowoczesnej myśli filozoficznej. Gdy
się zestawia założenia pragmatyzmu z wynikami badań i
dociekań Jerzego Sorela - ukazują się nam wszystkie
nierozwikłane zagadnienia i sprzeczności utajone w tezach
pragmatyzmu. Wszystko, co służy działalności, co umożliwia
działanie - stwierdza swą żywotność, swą
rację bytu. To twierdzenie służy za punkt wyjścia dla
apologetycznych zastosowań pragmatyzmu, w ten mniej więcej sposób
posługują się nim moderniści katoliccy***. Sprawa
jest dość subtelna. Prawdziwą jest każda myśl, która
umożliwia działanie. Ale co teraz rozstrzyga, że działanie
miało miejsce. Widzimy przecież, świat i nasze działanie
jedynie przez pryzmat naszej myśli. Jeżeli myślę, że
dostępne mi są pewne właściwości czterowymiarowej
przestrzeni, że dokonywam w tej przestrzeni pewnych działań:
wiara moja jest praktyczna w swoim własnym, stwarzanym przez nią
samą zakresie. Tu leży wielkie niebezpieczeństwo pragmatyzmu; -
jeżeli nie posuniemy się dalej, to nie wyszliśmy
właściwie poza aforyzmy Pascala o "automatyzmie duchowym",
poza jego "prenez de I'eau benite, abrutissez vous". Odcień
różnicy jest, ale odcień tylko. Ch. Peirce mówił, że
próbą rozumowań było zawsze powodzenie naszych
działań. Ale co nazwiemy powodzeniem ? - Moje lub twoje powodzenie indywidualne?
Jest rzeczą aż nazbyt oczywistą, że tu niema dostatecznej
przestrzeni dla ujawnienia się praktycznych następstw danej
myśli. Jedynie rozpatrywana jako część historycznego
doświadczenia zbiorowości ludzkiej dana myśl ujawnia swą
praktyczną sprawność. Utrzymanie się życiowe, rozwój
grup społecznych, społeczne następstwa i skutki idei, systematów
ideologicznych - oto jedyny sprawdzian. Jeżeli chodzi o kryterium prawdy,
to możliwe jest to tylko jedno: prawdą jest ten zespół
myśli, którym posługując się, zbiorowość ludzka
zdołałaby zapanować nad pozaludzkim światem, raz na zawsze
utrwalić nasz ludzki świat Kosmos - wbrew Chaosowi w nas samych i po
za nami,
Formuła ta przypomina może te,
jakimi się zamyka pomnikowa Krytyka Czystego Doświadczenia Ryszarda
Avenariusa, ale właśnie zestawienie to posłuży do wydobycia
niezmiernie ważnych różnic. Formuła Avenariusa pomyślana
jest w kategoriach biologicznego rozwoju. Biologia obejmuje tu
społeczeństwo. Henryk Bergson wykazuje, że nie mamy prawa
podporządkowywać przekształceń, jakim ulega
umysłowość ludzka prawom rządzącym rozwojem instynktu
u zwierząt. Wykazał on, że podczas gdy zmiany postępowe w
życiu psychicznym zwierząt - związane są z
przekształceniami samego ustroju, z przekształceniami budowy narządów
nerwowych, postępy inteligencji ludzkiej innego są typu. Zwierzę
przystosowuje się do otoczenia, zapanowuje nad nim,
przekształcając się pod jego wpływem, zmieniając
się organicznie. Medium panowania człowieka nad przyrodą jest
technika. Homo faber - tak proponuje zmienić znaną formułę
homo sapiens Bergson. Człowiek zapanowuje nad przyrodą,
stwarzając sobie sztuczne środowisko. To jest właściwy typ,
forma jego rozwoju. Avenarius, Mach, Petzoldt utożsamiają
wciąż rozwój historyczny z biologicznym: stosunki pomiędzy
biologicznym rozwojem człowieka, a jego dziejową działalnością
są bardziej skomplikowane. Nie może tu być mowy o zwykłem
zapanowaniu nad światem, - przez przystosowanie się do niego.
Formuły biologicznego rozwoju w rodzaju Avenariusowskiej lub Petzoldtowskiej
posiadają inne jeszcze bardziej zasadnicze braki. O. znaczeniu
przeżywanych przez nas zmian rozstrzyga rozwój. Życie jest procesem,
któremu ulegamy. Co więcej, fikcyjnie zostaje scharakteryzowane całe
środowisko, w jakiem procesy te się odbywają. Gdy czyta się
Avenariusa, doznaje się wrażenia, że intelekt, system C -
każdego pojedynczego człowieka pozostaje bezpośrednio w stosunku
ze światem pozaludzkim. Struktura społeczna, jako zasadnicze medium,
w które m myśl się wykrystalizowuje, nie wchodzi tu
całkowicie w rachubę. Społeczeństwo pojmowane jest jako
fakt współżycia i współdziałania umysłów, z których
każdy pogrążony jest bezpośrednio w świecie
pozaludzkim. Odnajduje się tu pomimo wszystko idylliczne niezrozumienie
prawa i ekonomii: właściwe wszystkim czcicielom natury.
Widzieliśmy, że świat zewnętrzny, niezależnie od tego,
w jaki sposób zostaje bliżej określony, - jest zawsze hipostazą
samego społecznego życia, jego wytworem. Natura Avenariusa pomimo,
iż pojmuje on ją w czysto funkcjonalny, matematyczny sposób, nie
stanowi bynajmniej od tej zasady wyjątku. Faktem pierwotnym są
rzeczywiste, bezpośrednie, żywe stosunki między
współżyjącymi ludźmi, jest społeczeństwo; jako
życiowy fakt, wszystko inne jest już wytworem i wynikiem. Zrozumienie
charakteru swojej działalności, swojego życia, jako
cząstki, pierwiastku całego życia danej społecznej grupy,
zrozumienie swej społeczno-historycznej rzeczywistości jest
jedyną drogą, wiodącą do samopoznania. Kto usiłuje
ustalić związek bezpośredni pomiędzy swoim wspaniałym
ja, a czymś starszym, głębszym od społeczeństwa, -
wiązać może życie swe jedynie z jakąś
istnością, utrwaloną przez mowę: czyli chcąc
.wyjść poza społeczeństwo żywe - pada ofiarą
martwego; chcąc wyjść poza rzeczywistość obecną,
pada ofiarą mgły, zrodzonej przez rzeczywistość
zamierzchłą. Takim jest znaczenie wszelkich prób bezpośredniego
ugruntowania' duszy indywidualnej w bycie: - mniejsza o to, jak nazywamy ten
byt:
duszą świata, rozwojem, ideą,
wolą i t. p. Nie należy o tym ani na chwilę zapominać: -
albo samopoznanie w społeczeństwie żywym, albo też
samozatracenie w omamieniach stwardniałych stanów dusz, które unosiły
się niegdyś ponad społeczeństwami, dziś nie
żyjącymi.
Zwracam uwagę, że mówię tu o
indywidualnych próbach ustalenia związku pomiędzy jednostkową
duszą a ponadspołecznym sensem bytu, o próbach bezpośredniego
wyrzucenia swojej psychiki na ponadhistoryczne, ponadspołeczne tło
bytowe. Mówię, słowem, o procesach psychicznych, prowadzących do
powstawania metafizycznych, mistycznych
systematów;
charakteryzuję to, co by nazwać
można metafizycznym stanem duszy. Rozpatrujemy więc tu pewien moment
w życiu tak zwanej kulturalnej indywidualności, zjawisko
powstające tylko w bardzo zróżniczkowanych, posiadających
znaczną przeszłość środowiskach kulturalnych.
Jeżeli przesadą byłoby twierdzić, że metafizyczna,
systematyczna, konstruktywna praca odgrywała znaczną rolę w
działalności Młodej Polski, to niezaprzeczalne natomiast jest,
że metafizyczny stan duszy, jako stałe ognisko trudnych do
pochwycenia, gdyż pozbawionych samokontroli i samowiedzy nastrojów i
usposobień umysłowych, zabarwia w ten lub inny sposób całą
niemal twórczość Młodej Polski przede wszystkim zaś jej
wysiłki w kierunku teoretyzowania. Trzeba z całą
dokładnością zbadać zjawisko: brak bowiem karności
myślowej, brak kultury myślenia czyni u nas walkę z
zastarzałymi narowami myśli bardzo trudną. Naiwność
ich i bezwiedność czyni je niemal niedostępnymi dla krytyki.
Idzie tu o to, aby powyszukiwać, powykrywać wszystkie te tajemne przejścia
i szczeliny, po przez które wycieka z naszego myślenia prawość
intelektualna, męska wola, po przez które wciska się i zalewa
szańce jasnej myśli czarna woda gnuśnoty i bierności.
Rzecz prosta: intelektualnymi środkami
nie da się zastąpić tego, co jest samem źródłem
życia; gdzie już sama siła planowego działania, sam
heroiczny pierwiastek podporządkowywania swego życia wielkim, poza
nas wybiegającym zadaniom zostały utracone, tam już nic ich nie
zastąpi. Tu jest właśnie ten irracjonalny, najgłębszy
związek psychiczny społeczeństwa. Istnieje on wszędzie,
gdzie odnajdujemy wolę,
panującą nad indywidualnymi
przeżyciami. Heroiczna wola artystycznej skończoności
reprezentuje go u Baudelaire'a. Społeczna natura naszej psychiki
bynajmniej nie wypowiada się w naszych świadomie uznawanych społecznych
przekonaniach. Rozstrzygające jest to, czy istnieje w nas taka dziedzina,
w której trwałość, wartość tego, co robimy, przemaga
nad naszymi czysto indywidualnymi odczuciami, czy istnieje w nas siła,
pracująca w naszym wnętrzu i reprezentująca interesy,
niezależne od naszego istnienia. Gdzie tej siły niema, tam niema
już żadnej społecznej energii. Siły tej nie stwarza
się przez ustalenie tej lub innej teorii, ale teoria stwarza dla
istniejącej już i szukającej dla siebie dróg mocy - plan,
płaszczyznę działania. Brak wszelkiego historycznego,
ponadindywidualnego planu, niemożliwość konstrukcji dziejowej -
oto są pod tym względem wyniki logiczne tych przesłanek, które
krążą jako najbardziej rozpowszechnione pojęcia,
więcej - nałogi myślowe, w atmosferze intelektualnej
współczesnej Europy. W jednej z powieści Dostojewskiego mówi
ktoś o tym, że jest tak "jak gdyby nikt nigdy nie miał
już posadzić drzewa", - w pojęciach i stanach duszy
współczesnej kulturalnej Europy wszędzie czuje się pod
drżącymi, chwiejnymi przęsłami abstrakcji noc, w której
gasną już raz na zawsze wszystkie postanowienia. "My żyjemy
cieniem przeszłości, pisał Renan - czym będzie
żyła przyszłość?".
Cieniem przeszłości! - Tak jest.
Poimy krwią naszych najistotniejszych przeżyć widma
przeszłości. a pod naszymi stopami, tuż obok we wnętrzu
naszych społeczeństw dokonywają się procesy i zmiany, które
mogłyby się stać zawiązkiem zwycięstwa człowieka.
Dokonać dzieła syntezy, stopić w jedno mamy trawioną przez
niemoc lecz niezawodną wolę kultury z bezwiednym lub na wpół bezwiednym
procesem ekonomiczno-społecznym, dokonywującym się w narodowej
miazdze, uczynić z tych wszystkich drgnień woli polskiej jeden
potężny organizm, ustalić w nim duszę żywą,
roztoczyć potężny plan bohaterskiego i twórczego życia
przed łamiącą się, samotną myślą - oto,
są postulaty najbliższe, najistotniejsze zadania myśli naszej i
kultury. Ustąpić pod ciosami analizy i krytyki musi wszystko, co nie
pozwala nam widzieć jasnej, oczywistej jak słońce prawdy
życia. Tak już odwykliśmy od jasnej, klasycznej szczerości
w myśleniu, że czymś dziwnym wydaje się nam, gdy
pryskają myślowe złudy i gdy widzimy jako prawdę naszą
- samych siebie, żywych ludzi, wplecionych w wielkie zbiorowe życie
narodu, - a przecież, gdy się już tylko analitycznie bada
wytwory myśli współczesnej, widzi się, że nieuchronnie, jak
sylogizm, zbliża się to wyzwolenie: społeczne, zbiorowe
życie ukaże się człowiekowi. jako jego pierwsza,
najistotniejsza rzeczywistość. Powiedzą mi: przecież w
klasycznej "ojczyźnie" starożytnego świata świat
pozaludzki, ponadspołeczny odgrywał ważną rolę.
Istotnie, metodą dyscypliny społecznej było zawsze takie^'
zorganizowanie życia umysłowego narodu, aby wzywając się i
wmyślając w ponadspołeczny świat, jednostka stawała
się przez to właśnie zdolną do udziału w narodowym
życiu. Jest rzeczą ważną, abyśmy zrozumieli
różnice pomiędzy takim życiowo automatycznie ustalonym
stosunkiem a indywidualnymi próbami wzniesienia się, wybicia ponad
społeczeństwo w dziedzinę czystego, wiecznego "bytu".
Żaden historyk kultury nie uzna, że mocą jednego i tego samego
procesu dochodził do stosunków z ponadspołecznym światem grek
homerycki, współczesny Platona lub gnostyk II., III. wieku. Sorel w
swoim Procesie Sokratesa uwydatnia niezmiernie ściśle ten moment, w
którym ponadspołeczny świat staje się przedmiotem indywidualnych
poszukiwań. Gdy Dante objął świat średniowieczny, jako
swą indywidualną, artystycznie opanowaną
własność, był on już ponad nim: - w zasadzie
nowoczesna indywidualność, człowiek renesansu - są już
tu obecni.
Zagadnienie, które tu rozpatrujemy, jest
niezmiernie ważne: zdaniem naszym tu leży centralny punkt wszelkich
dzisiejszych filozoficznych dyskusji. Nasz punkt widzenia da się może
najdokładniej określić przez zaznaczenie, że myśl
nowoczesna nie może dojść do jasności z samą sobą
- na skutek zapoznania centralnego znaczenia idei prawa. Naturalnie wymaga to
dalszych wyjaśnień.
Nasza myśl, nasze wyobrażenie o
świecie, ogółem mówiąc, nasza świadomość
służy za podstawę naszego działania. Działanie nasze
wpływa na życie innych ludzi, zmienia warunki ich istnienia,
chociażby tylko wewnętrznego na razie, przez wprowadzanie do ich
życia psychicznego pewnych nowych myśli, wartości etc. Opieramy
się na naszej świadomości, tak, jak gdyby była ona bytem,
obejmującym istnienie i życie innych ludzi, podporządkowujemy
naszej świadomości, opierając się na niej, życie poza
nami. Stąd wysnuwa się wniosek, że aby stanowić pewną
podstawę działania, aby umożliwić działanie zgodne z
naszą wolą, nie wymykające się z pod kontroli naszej myśli
- świadomość nasza musi wypracować w sobie formy, zdolne
objąć istotną, pozaświadomościową podstawą
działania
to życie, w które wpada nasz każdy
czyn, w którym sam nasz proces życiowy pozostawia skutki. Na czym ma
się oprzeć w pracy swojej nad ustaleniem tych form myśl nasza? -
na innych świadomościach? Są one w tym samem, co i nasza
położeniu - stanowią również grunt, wymagający
utwierdzenia. W jakich warunkach świadomość, psychika stają
się czymś realnym? Gdy opieramy się na jakimkolwiek elemencie poznawczym,
na jakimś pojęciu o świecie - nie wychodzimy poza zakres
świadomości: materia, energia, ewolucja, idea Heglowska, wola
Schopenhauera, nieświadome Hartmana - wszystko to są pewne
treści świadomości, pewne jej wytwory. Tu ona sama, która
wszystko to stwarza, uzasadnić musi własne swoje prawo opierania
się na samej sobie - niezależnie od tego, jaką treść w
sobie posiada: - w jakiej mierze jakakolwiek bądź treść
świadomości może stać się podstawą nie
wymykającego się z pod kontroli myśli działania, które
przecież skutki swe spowodować będzie nie w
świadomości samej, lecz w tym właśnie życiu, co jest
poza nią. Oto pytanie.
Świadomość jest wytworem
życia, jego cząstką. Jedynie tworząc życie stałe,
zdolne utrzymać się wobec pozaludzkiego świata, działamy we
właściwym znaczeniu tego wyrazu, jedynie stając się
podstawą takiego działania, świadomość nie mistyfikuje
samej siebie, nie przeistacza się w bezsilne złudzenie,
towarzyszące procesowi, obcemu nam i niezależnemu od nas lubo
przeistaczającemu samą ludzką naturę, sam rdzeń
ludzkiego życia. Działanie nasze musi stać się elementem
życia poza nami: formy świadomości naszej muszą być
więc tego rodzaju, by to życie objąć były w stanie.
Zasadniczą formą świadomości musi się stać idea
ludzkości, prowadzącej zbiorową walkę z żywiołem
istnienia. Tylko to, czym jest dana jednostka jako uczestniczka tej walki, jest
jej rzeczywistością:- o tyle tylko psychika jej jest czymś
więcej niż złudzeniem, o ile prowadzi ona do działań,
potęgujących zbiorową siłę ludzkości wobec
pozaludzkiego żywiołu. Ludzkość, walcząca o swe
istnienie, stwarzająca je i utrzymująca nieustannym wysiłkiem
wobec wszechświata - oto jest zasadnicza idea, - podstawa wszystkich
innych. Jest to podstawa naszego zbiorowego ludzkiego prawa, jedynie stwarzając
je, wywalczając je - mamy je. Niema go nigdzie poza własnym naszym,
zwycięskim wobec żywiołu wysiłkiem. Podstawą
całego naszego ludzkiego gmachu jest siła naszego gatunku wobec
wszechświata: o ile siła ta staje się poddanym naszej myśli
narzędziem, o ile świadomość nasza zawładnąć
zdoła tym podstawowym, utrzymującym ją irracjonalnym faktem, o
tyle bardziej człowiek żyje w atmosferze swojego własnego,
stworzonego przez s i ę p r a w a. Trzeba jednak zawsze
pamiętać, na czym właściwie opierają się nasze świadomościowe
budowy. Podstawą naszą jest człowiek, jako istota, zdolna
własnym swym wysiłkiem stwarzać grunt swego istnienia w
przyrodzie i o tyle kochająca to swoje pełne trudu życie, aby
mieć i wychowywać dla niego dzieci.
Takim jest najgłębsze kryterium
wszelkich kulturalnych ruchów i zamierzeń: - czy prowadzą one do
takich zmian w psychice ludzkiej, że na ich podstawie będzie
możliwą praca na tym samym co najmniej poziomie technicznym jak i
przedtem i czy sprzyjają one takiemu ukształtowaniu życia
płciowego, aby nie
zagrażało ono niezbędnym dla
utrzymania pracy na tym poziomie właściwościom. Niezbędne
do utrzymania pracy na danym poziomie właściwości są
utrwalone właściwie wtedy dopiero, gdy wejdą w skład
erotycznego ideału danej grupy ludzkiej. Ideał ten bowiem
niezależnie od wszystkiego innego normuje podstawy spontanicznego
rodzinnego wychowania, tę atmosferę kulturalną, która
żłobi i kształtuje psychikę dziecinną. Gdy praca nasza
staje się w naszych oczach tak wartościową; że chcemy, aby
dla niej żyły nasze dzieci, jesteśmy świadomymi
pracownikami, uczestnikami zbiorowej walki, nie zaś jej narzędziem.
Świadomość nasza zyskuje tu trwały grunt: działa ona,
opierając się na prawie; regułą działania staje
się wzgląd na to, czym będzie ono dla zbiorowej walki z
żywiołem, czym będzie dla organizmu żyjącej
naokoło nas pracy. Nie to, co człowiek o sobie myśli, lecz czym
jest jako uczestnik tej zbiorowej pracy - jest jego rzeczywistością:
każdy nasz proces życiowy ma swój charakter prawny; prawo przenika
nas na wskroś, ani na chwilę nie wymykamy się jego
wszechobecności. Stające się, bojujące prawo ludzkie oto ta
rzeczywistość, do której jak najbardziej zbliżać się
powinna stanowiąca plany działania i życia
świadomość. Prawo jest typem i wzorem rzeczywistości dla
nas.
Znika tu wszelki subiektywizm filozoficzny.
Jesteśmy. Jedno ściśle określone znaczenie ma każda
chwila naszego życia; prawo - oto twarda, określona, niezmienna nasza
rzeczywistość. Tylko jako j a prawa- ja nasze jest czymś
istotnym; - tylko stosunki między określonymi prawnie
(określonymi nie w żadnym kodeksie oczywiście, lecz w
zmieniającej się nieustannie
miazdze gatunkowego życia) -
indywidualnościami stosunki są istotnie tym, czym są. Zlać
świadomość swą z prawem, żyć prawem - jest
osiągnąć tę jednolitość życia, do której
tęskni cała myśl naszej epoki. Tym jestem, czym jestem: w sobie
wykuwam to, co pozostaje: - nie wykrada mi własnej mej rzeczywistości
ułuda, każdym drgnieniem duszy biorę udział w rzeczywistym,
nieustannym boju, każde moje przeżycie ma swoją
niezaprzeczalną wartość, jest cząstką
nieskończenie ważnej, jedynej walki: w każdej chwili rozstrzygam
coś i decyzja moja trwa w życiu. Wszystko staje się jedynym i
stanowczym, tragicznie prawdziwym: epicka rzetelność walki staje
się duchowym powietrzem; otacza nas znowu klasyczna jasność.
"Znowu" jest tu fałszywym słowem. Ta jasność
klasyczna w tej formie nie istniała poza nami w przeszłości: to
myśl nowoczesna stworzyła ją w swym obcowaniu ze
starożytnym światem. Klasyczna starożytność była tylko
jednym z narzędzi nowoczesnego samopoznania: - w rzeczywistym
starożytnym świecie rozkład planów kulturalnych, struktura
psychiki kulturalnej były całkiem inne niż w nowoczesnej
myśli, która zastanawiając się nad starożytnymi
społeczeństwami, uczyła się pojmować i poznawać
na tym odległym wzorze właściwą prawdę, -
anatomię ludzkiego współistnienia. Poczucie, że mamy tu do
czynienia ze światem zamkniętym w sobie, pozwalało rozpatrywać
społeczeństwa i kultury starożytne z dość znaczną
bezinteresownością intelektualną. Tam, gdzie dzięki
specjalnym warunkom bezinteresowność ta powstać nie mogła,
byt społeczeństw starożytnych pozostał pełen
obiektywnych i subiektywnych zagadek. Jak trudno na przykład, jest
wyrobić sobie jasne pojęcie o świecie
żydowskim. Świat klasyczny był
szkołą myślenia o zagadnieniach społecznych i kulturalnych
w sposób nie zależny od postulatów specjalnie określonej historycznej
świadomości. Świadomość badacza stała na zewnątrz
tego świata i mogła śledzić, jak powstawały formy tej
zamierzchłej, minionej świadomości z samego życia. Jako
fakt pierwotny ukazuje się tu samo życie danej grupy ludzkiej, z jej
życia, z prawnych i obyczajowych stosunków wyrastają jej pojęcia
o świecie zewnętrznym. Pojęcia o świecie zewnętrznym
ukazują się tu, jako wytwór prawno - społecznej
rzeczywistości. Człowiek w ten sposób myśli świat, aby
skutecznymi i trwałem! wydawały mu się prawno-obyczajowe formy
życia, ustalone w jego społeczeństwie. Świat intelektualny
i świadomościowy istnieje tu jako synteza metod pedagogicznych,
stanowiących tę atmosferę, która samem swym działaniem
urabia psychikę obywatela danego społeczeństwa. Wiemy, że w
rzeczywistości było inaczej, wiemy, że świat wierzeń
przesłaniał starożytnym ludziom ich rzeczywiste, społeczne
istnienie, że prawo było dla nich wynikiem i konsekwencją
religii, ale dla człowieka nowoczesnego zmieniają się
rozkład i stosunki tych perspektyw; on nie związany przez te
zamierzchłe wierzenia widzi na pierwszym planie jako zasadniczą
rzeczywistość, grupę ludzką, która żyjąc,
walcząc o swoje istnienie, wytwarza przez sam proces swego życia swój
intelektualny, ideologiczny świat. Dlatego też studia nad
starożytnością klasyczną powinny stanowić konieczny
pierwiastek w dalszym rozwoju materializmu dziejowego. Świat dziejowe
społeczny, wytwarzający swoim rozwojem, samym procesem swego
życia pewną psychikę - bywa zawsze pojmowany w tym zabarwieniu,
w jakiem ukazuje się on tej psychice. Tu, w świecie starożytnym
łatwiej nam dokonać tego wyzwolenia od ideologicznych przeobrażeń,
które stanowi punkt wyjścia materializmu dziejowego. Badania te
wykazałyby, jak wielką metodą jest materializm dziejowy, na jak
niewzruszonych przesłankach opiera się on i jak całkowicie nic
wspólnego nie ma z tym ewolucyjno-ekonomicznym fetyszyzmem, który dzisiaj
najniesłuszniej w świecie przywłaszczył sobie miano
marksowskiego pojmowania życia i historyi. Klasyczne pojęcie
współżycia, jako zasadniczego faktu, panującego nad wszelkimi
wytworami umysłowymi, nad religijnymi wierzeniami, teoriami naukowymi,
filozoficznymi hipotezami: pojęcie prawa stwarzanego przez człowieka
jako pierwszej rzeczywistości, która nas otacza, są to wydobyte przez
zetknięcie nowoczesnej myśli ze starożytnym światem wielkie
wychowawcze wzory, ale, aby mogły stać się one czymś więcej,
musimy w ten sposób pojąć jako swoje dzieło, swoje prawo -
otaczającą nas rzeczywistość
społeczno-kulturalną: musimy opanować ją tak, aby nasza
świadomość żyła w niej, jak w swojej przejrzystej,
zależnej od siebie atmosferze, i niewątpliwą jest rzeczą,
że dojrzewa, dorasta pośród nas ten twardy i jasny, klasyczny
świat, świat bojującego prawa, świat świadomie i
swobodnie stwarzanego kulturalnego życia.
Widzieliśmy, na jakim fundamencie opiera
się cała kultura, widzieliśmy, że jest nim sam irracjonalny,
nie podlegający żadnym formom fakt życia; nie umiemy
wytwarzać życia, nie znamy tych tajemniczych związków, jakie
istnieją pomiędzy jego właściwościami. Myśl musi
tu posłusznie i czujnie iść za faktami, tak jak powstają
one. Podstawą społeczeństwa wobec pozaludzkiego świata jest
technika, ale technika ta ma znaczenie o tyle tylko, o ile są ludzie,
zdolni pracować na jej poziomie, prowadzić tę pracę na
wyższe szczeble i utrzymywać swoje życie tak określone,
jako stałą zdobycz gatunku przekazywać ją i wszczepiać
dzieciom. Podstawę społeczeństwa stanowi proces życiowy,
odpowiadający wskazanym tu warunkom i określeniom: dlatego też
tylko to, co jest ustalone jako zdobycz i właściwość klasy
pracującej, posiada istotną trwałość.
Najgłębsze znaczenia posiadają dziś przekształcenia,
dokonywujące się w tej klasie; zasadniczym faktem nowoczesnej
historyi jest dojrzewanie klasy robotniczej, przekształcanie jej w
społeczeństwo swobodnych robotników, zdolnych samoistnie
pracować na osiągniętym poziomie technicznym, zabezpieczyć
dalsze postępy techniki wraz z zachowaniem własnych swych,
niezbędnych do utrzymywania życia na tym poziomie cech i
zdolności****.
Za podstawę prawa może być
uznany tylko człowiek, którego życie pozostaje w bezpośrednim
związku z wielkim procesem zbiorowej walki gatunku: tylko człowiek, w
którym sumują się bezpośrednio osiągnięte życiowe
postępy, w którym wytwórczość żłobi niezbędne dla
niej biologiczne podłoże. Tylko człowiek, nie opierający
się wobec wszechświata na niczym prócz swojej własnej pracy,
prócz swego własnego życia, tylko człowiek wysiłkiem
własnym utrzymujący na danym poziomie ludzką potęgę
techniczną - jest właściwym subiektem prawa. Dopóki
technika i niezbędna dla utrzymania jej na danym poziomie organizacja
pracy nie stały się swobodnie przyjmowanym i uznawanym prawem samych
pracujących, dopóki prawo nie stało się zrębem całego
ich życia psychicznego, całej obyczajowości, póki nie stało
się tak pojęte prawo tym w ich życiu, w czym widzą oni
dumę i piękno, postępy techniczne władają
człowiekiem, narzucają się mu, lecz nie są przez niego
opanowane, nie stanowią jego własności, jego swobodnego
dzieła. Socjalizm, to jest przede wszystkiem proces życiowy,
dokonywający się w samych pracujących; tylko ta strona
socjalizmu jest istotnie trwała i głęboka: nowy człowiek
musi tu powstać, sam siebie porodzić i wychować, stworzyć w
sobie wszystkie organy społecznego i kulturalnego życia.
Rzeczywistość nasza to stosunek do tego wielkiego procesu: co
procesowi temu nie służy, powiększa tylko ciężar
przytłaczający zmagające się z samem sobą i ze
światem życie. Tym jesteśmy w istocie swej, czym jesteśmy
wobec tego procesu: rzeczywistość nasza zostaje określona przez
to stające się i walczące o siebie prawo. Kulturalna
świadomość wszystkich narodów musi ulec przebudowie: musi
stać się zasobem środków umysłowych, pozwalających
swobodnym robotnikom posługiwać się daną techniką i
prowadzić ją naprzód, zasobem męstwa, pozwalającego im
przyjmować i stwarzać to dumne życie, zasobem piękna,
przemawiającego do ich serc i zmuszającego je siebie i ten tragiczny
świat kochać. Kultura musi stać się atmosferą,
urabiającą i podtrzymującą swobodnych bojowników ludzkiego
nad światem zwycięstwa, stać się musi jednolitym na
wskroś ludzkim dziełem: - dzisiaj jedność jest tylko
formalna, istnieje jedynie w abstrakcyjnej konstrukcji ideologa; - kultura
dzisiejsza to ścieranie się wyników, wytwarzanych przez różne,
niejednokrotnie wprost sprzeczne, w każdym razie obce sobie procesy
życiowe. Tkwią w niej zabytki dawno zamierzchłej historyi,
wytwory życia społeczeństw odmiennych od siebie przedostają
się nieustannie do swych odnośnych sfer działania. Psychika
ludzka stworzyła cały skomplikowany świat pojęć,
wartości, mających właściwie znaczenie tylko w związku
z życiem, które je zrodziło. Teraz unoszą się one nad nami,
jakby były niezawisłe od człowieka, domagają się
przystosowania do siebie, świadomość kulturalna wynaturza
się, traci swą powagę życiową, ulegając coraz to
innym metodom życia, które uderzają w nią jak rzeczywistości.
Świat żydowski, grecki, rzymski, średniowieczny, objawienia
mistyków, fikcje teologów, polityków, pojęcia nauki z różnych jej
okresów - wszystko to ukazuje się jako oblicze bytu. Przytłoczona,
zdławiona tym ciężarem przemyka się
świadomość wątłymi strumyczkami kazuistyki;
przesłaniają jej te ciężary, te obce ciała jedyną
rzeczywistość, jaką jest dzisiejsze życie, które ją
otacza: - zbiorową, nieustanną walkę z żywiołem. Na
próżno marzyć o ustaleniu kultury czysto umysłowymi
środkami: katolicyzm zrobił wszystko, co było do zrobienia w tym
kierunku; dał nam kulturę jako posiadanie ludzi, oddartych od procesu
wytwórczości - od biologicznej i ekonomicznej walki, jako posiadanie
ludzi, których jedynym zadaniem było utrzymywać tę
umysłową tradycję, wychowywać w sobie te cechy, jakie
są niezbędne do jej utrzymania. Katolicyzm stworzył pod tym
względem budowę, godną najwyższego podziwu, i wszelkie
próby zachowania i rozwijania kultury, jako jakiegoś pozażyciowego,
intelektualnego dorobku są tylko rożnem; postaciami tej samej
zasadniczo organizacji, której monumentalny wzór przedstawia nam
kościół katolicki. Z punktu widzenia, dostatecznie rozległego,
cały dzisiejszy moment kulturalny może być rozpatrywany, jako
rozkład katolicyzmu. Katolicyzm zakreślił plan tej wielkiej
zbiorowej kultury ludzkiego gatunku, który nie przestanie nigdy
ciążyć nad człowiekiem, jak zadanie. Katolicyzm
pojął, że indywidualne życie jest zawsze związane z
życiem ludzkiego gatunku, że nie może być odrywane od
zbiorowego, powszechnego procesu, zrozumiał, że indywidualna
świadomość jest zawsze wytworem historyi, i że w
związku z historią jedynie samą siebie poznać i
zrozumieć może. Na tym zrozumieniu zasadniczej historyczności
psychiki ludzkiej zasadza się wyższość filozoficzna
katolicyzmu nad protestantyzmem i wszelkimi teologiami wolnej myśli. Gdzie
abstrakcyjna indywidualna myśl przeciwstawia się historycznej budowie
katolicyzmu, tam zwycięstwo musi pozostać zawsze po stronie
katolicyzmu. Zasadniczym i tragicznym brakiem katolicyzmu było
przekonanie, że człowiek styka się z pozaludzkim światem i
utwierdza w nim swoje istnienie poza produkcją, było przeoczenie,
że praca, wytwórczość są jedynymi organami prawdy
człowieka, że są one jedyną drogą, poprzez którą
wychodzi on pozą siebie, ustala się w tym, co nim nie Jest.
Stąd, miejscem, gdzie rozlega się głos głębszy,
niż człowieczy, głos absolutnej powagi, jest linia
zetknięcia pracy z żywiołem: tu tworzy się trwała
tradycja. Katolicyzm, dzięki historycznym przesłankom, z jakich
wyrósł, musiał umieścić swoje kryteria, swoją
zasadę powagi w ciele myślącym: skutki widzieliśmy już
w poprzednim rozdziale. To martwe ciało i jego martwa dialektyka
wytworzyły jednak tę wspólnotę umysłową, pod której
ciężarem gnie się myśl. W założeniu cała
świadomość gatunku ludzkiego stanowi pewną
jedność, pierwiastki należące do niej działają na
siebie. Na czym polega jednak ta jedność? Zasada pozażyciowej
powagi tradycji katolickiej posiada władzę nad mniejszością
i to mniej czynnych umysłów: nie jest w stanie być z natury swej
organem życia. Wytwory kultur najróżnorodniejszych przelewają
się ciężko w bezplanowej świadomości nowoczesnej.
Jedność jest zadaniem. Istotnie cały gatunek ludzki prowadzi wielką
zbiorową walkę o istnienie: walka to nasza najgłębsza rzeczywistość;
jeżeli kiedyś ustali się jedność, obejmująca w
sobie kultury narodowe, powstanie ona ze stosunków pomiędzy narodowymi
grupami pracy: - świadomość pracującego człowieka stanowić
może dla niej jedyną podstawę.
Dzisiaj za kulturę uważa się
ustalenie stosunków między indywidualną psychiką a światem
wytworów minionej historyi: z własną naszą
działalnością umysłową stykamy się w ten sposób:
wytworzone nawet przez nas samych pojęcia ukazują się nam, jako
coś istniejącego poza nami, poznawanego tylko przez nas.
Rzeczywistość nasza jest poza tymi martwymi stosunkami: tkwi ona w
stosunku do świata walki i pracy.
Nic nie wydobędziemy żywego ze
stosunków z światem skamieniałej psychiki. Wzywając się w
nią, przystosowując się do niej, przeżywamy w istocie ten
sam proces, który stanowił istotę klerykalnego typu życia.
Kultura jest wciąż jeszcze klerykaturą, obrzędem
odprawianym ponad niewypowiedzianie rzeczywistym życiem. Boć
rzeczywistym nie przestaje ono być ani na chwilę; każdej chwili
wejść w nie możemy i zapewniam, nie od tego jest to
zależne, czy będziemy głosowali na socjalistycznych posłów;
- w tym momencie, gdy walczyć zaczniemy w samych sobie o zwycięstwo
człowieka nad żywiołem, gdy zbudzi się w nas opór przeciwko
porywającej nas swoim ciężarem, niby lawina - historyi, utajonej
w naszym ja, - nie będziemy zabezpieczeni wprawdzie od pomyłki (jedna
Jest tylko przeciw pomyłkom przystań, o której pisał Leopardi: l
i e t a - no, ma s i c u r a), ale staniemy się uczestnikami żywego
boju, żywej walki: bo każdy okruch żywiołu,
bezwiedności przezwyciężonej - jest zwycięstwem. Nie jest
zamkniętym, skończonym nasze życie, póki żyjemy; -
giną w nas bezpłodnie akty, wybory, porywy, marzenia; - gdy skojarzymy
to nasze czynne ja z walką pracy, usiłującej
zawładnąć całym aparatem nowoczesnej techniki i wykuć
w sobie wolę, zdolną nim władać, każdy moment nasz
będzie miał znaczenie żywe, walka będzie klęską
albo zwycięstwem - czymś jedynym, męstwu naszemu,
stanowczości raz na zawsze powierzonemu. Życie nasze, ja nasze to jest
posterunek, gdy my go opuścim- utrać i go już cała
ludzkość na zawsze. Poczucie walki i odpowiedzialności - epicki
stan duszy niezbędne są do moralnego zdrowia.
Dzięki Bergsonowi i Sorelowi
zmieniły się całkowicie poglądy na zagadnienie swobody. Swoboda nie jest
zagadnieniem teoretycznym (nichts zum Erkennen, alles zum Erobern, kein
Erkenntnis-eineThat), lecz zadaniem praktycznym: można je
rozwiązać tylko czynem. Od czasu pomnikowych prac Bergsona
determinizm bytowy, dogmatyzm - należą raz na zawsze do
przeszłości, do rzędu przesądów i zabobonów filozoficznych.
Tu w
zasadniczych liniach mogę streścić tę argumentację.
Obrazy
świata, jakie wytwarza nasza myśl, są zawsze pewnego rodzaju
planami działania, są to jak gdyby szematy instrumentów, którymi umiemy
się posługiwać. Słowo utrwala tu szematy, nadaje im
społeczną, niezależną konsystencję. Obrazy świata
obejmują zawsze i społeczeństwo, do którego należymy: ono
też stanowi jeden z naszych instrumentów, którymi musimy się
posługiwać, działając. W społeczeństwie tym
dostrzegamy i samych siebie. Doświadczenie społeczne, praktyka
życiowa pouczają nas o społecznie ważnych,
pożytecznych i szkodliwych sposobach działania, gdy myślimy o
sobie i posługujemy się słowem, utrwalonymi przez nie
pojęciami, możemy posługiwać się tymi tylko ustalonymi
charakterystykami. Ja nasze staje się w naszych oczach przedmiotem
sądów społecznych, czymś, co istnieje na zewnątrz nas, w
tej ponadindywidualnej dziedzinie, którą utrwala mowa. Sami dla siebie
stajemy się cząstką jakiegoś mechanizmu; prawidła,
określające jego funkcje, określają i nas samych w naszych
własnych oczach. W ten sposób plan działania odrywa się od
życiowej podstawy, która go zrodziła i zaczyna istnieć jako
coś samoistnego, jako "przyroda", obejmująca nas, życie
nasze, społeczeństwo. Ale ten tak uniezależniony od nas
świat jest naszym dziełem: choć obejmuje on istoty żywe i
nas samych, jest on dziełem życia, jego narzędziem: życie
samo jest poza nim, i kategorie determinizmu przyrodniczego nie nadają
się do określenia istoty życia, istoty naszej własnej.
Determinizm stworzony jest przez nas samych. Ja nasze, pomyślane jako fakt
zewnętrzny, ustalony pojęciowo - jest dziełem
głębokiego, twórczego ja: nie daje się ono wyczerpać przez
ja pierwsze, uważane za jedyne przez socjologów, psychologów,
przeciętnych moralistów, prawników, statystyków; jest ono
źródłem tego wszystkiego, kipiącym i wrącym
głębiej pod ustaloną, zaklasyfikowaną powierzchnią
duszy, jest nieustanną, żywą twórczością. Trzeba
przypomnieć, że twórczość to nie jest kaprys, to nie jest
bezwzględna nieokreśloność, lecz przeciwnie, wrastanie
rzeczy nowych w stworzone już poprzednio, tworzenie to nie podleganie snom
- lecz rodzenie rzeczywistości: rodzenie w najbardziej dosłownym
znaczeniu: tworzenie to rozszerzanie biologicznej naszej istoty. Tworzenie
treści nowych, indeterminizm zasadniczy są podstawą samego
determinizmu; aby naprawdę powstać, ostać się, - każda
nowa treść musi wniknąć w to, co już zastaje
ustalonym, wróść w to ustalone, opanować je: determinizm oznacza
jakby stopień, na który wspiąć się musi każdy
nowy, twórczy akt życia*****.
Poczucie
odpowiedzialności za rzeczy nowe, które przez nas mogą być
dokonane - twórczość słowem w najściślejszym znaczeniu
tego wyrazu - jest istotą życia. Życie jest procesem twórczym,
usiłującym ostać Się wobec innych procesów,
niezależnych od niego lub wrogich.
Bergson w
zgodzie z nową biologią - widzi w życiu nie ewolucję -
dalszy ciąg świata martwego, lecz zerwanie ciągłości:
walkę. Natura martwa to proces, zmierzający w kierunku wręcz
przeciwnym, niż ten, w jakim zmierza życie. Ewolucja od atomu do
Herberta Spencera, dialektyka, obejmująca a la Engels ziarno owsa,
mgławice społeczeństwa - wszystko to są teologie, utrwalone
przez słowo. Życie jest to twórczość w opornym
środowisku: - determinizm oznacza zawsze jakiś poziom ustalonego
zwycięstwa, ale w głębi życia trwa ta sama wola, - ku
nowemu, która żyje i w naszym wnętrzu: - nie złudzenie to, lecz
sam płomień życia, najgłębsza prawda. Gdzie ten
płomień już zgasł, gdzie pod determinizmem nie wre
żaden irracjonalny twórczy pęd, tam już i sprawa życia
została przegrana. Życie tkwi zawsze w zdolności
przeciwstawiania nieznanemu - nieznanego. Przecież już w biologii
nikt nie wierzy w czysto mechaniczne powstawanie przypadkowych zmian, które
następnie utrwala lub usuwa dobór. Wynalazczość organiczna jest
jedną z właściwości zasadniczych życia.
Poznaliśmy już poprzednio te warunki, nad którymi musi zapanować
nasza twórczość, - aby ostać się w rzeczywistości społecznej,
- widzieliśmy, że musi ona wejść w skład życia,
przeciwstawiającego światu pozaludzkiemu co najmniej ten sam poziom
mocy technicznej (jak to życie, które już niezależnie od naszej
twórczości istnieje) i posiadającego właściwości,
niezbędne do utrzymania się na tym poziomie działalności
techniczno-ekonomicznej.
Tylko
stając się cząstką takiego zwycięskiego życia -
twórczość nasza jest naprawdę twórczością.
Sorel
stworzył niezmiernie cenne pojęcie społecznego mitu dla
oznaczenia obrazu myślowego, zdolnego stać się ośrodkiem
przyciągającym nie dla ustalonych, zmechanizowanych form
działania, lecz właśnie dla twórczości. Obraz tak i ukazu j
e nam jako plan akcji, jako epopeję walki i zwycięstwa-taką
postać działania, w której nasze twórcze, wynalazcze dążenia
posiadałyby moc istnienia wobec świata. Warunki jakim ma czynić
zadość nasza twórczość, zostają tu zogniskowane w
dobitnych, syntetycznych rysach, w promieniującym ku nam micie
zwycięstwa nad światem: zestawiając siebie z nim,
myśląc o sobie w jego kategoriach, wychowujemy siebie do
zwycięstwa.
Takie znaczenie
mitu przypisuje Sorel teorii katastroficznej Marksa, a dziś - idei strejku
powszechnego: - klasa robotnicza uświadamia sobie w tych obrazach, czym ma
się stać, aby zapewnić zwycięstwo tym dążeniom,
jakie ma w sobie.
Teoria mitów
Sorela jest jednym z bardzo, nadzwyczaj nielicznych przyczynków do logiki
tworzenia: daje ona nam metody myślenia o rzeczach, które mają
być przez nas dokonane, pozwala w ten sposób świadomie
wychowywać i samych siebie do ich wykonania******.
Mit wprowadza
pierwiastek czynny, heroiczny do samej naszej myśli, jest organem
niezbędnym filozofii, która nie chce, już według orzeczenia
Hegla, być sową, wylatującą o zmierzchu. W myśli
Nietzschego mity odgrywały wielką rolę, w naszej literaturze
mamy cały szereg tego rodzaju kreacji z czasów romantyzmu: pojęcie
mitu, Jako formy myślowej, jest niezbędne przy analizie teatru
Wyspiańskiego. W krytyce naszej ocenił już przed wielu laty
znaczenie mitu zasłużony pionier postępowości w
myśleniu i czuciu - Cezary Jellenta.
Tu musimy
rozpatrzyć jeszcze bliżej sprawę tę w jej ogólnej
filozoficznej formie.
Mit powstaje w
pewnych specjalnych warunkach i musi czynić im zadość. Nasze
mity emigracyjne miały za zadanie utrzymać czystość przekonania
i siłę woli w ludziach, odciętych od życia, dla którego
chcieli pracować. Dziś mit polski musi zawierać w sobie
ideę klasy robotniczej, wychowującej samą siebie do samoistnej
pracy na stopniu dzisiejszej techniki, wyrabiającej w sobie trwalszy od
stali hart moralny, przekuwającej całe społeczeństwo w
organizm samorządnej pracy i organizm ten przeciwstawiającej
najeźdźcom, musi zawierać powstawanie nowej, jasnej, przez
rodzenie się i życie swobodnej pracy powstającej samowiedzy. oto
granice w których musi być zamknięty obraz epickiego boju,
zapanować mający niepodzielnie nad polskimi umysłami i
wchłaniać mający wszystkie ich twórcze porywy i tęsknoty.
Mit
społeczny to budowanie życia w przyszłości, to
przyszłość ta, stwarzająca samą siebie.
Ja głębokie
Bergsona wyrzuca w przestrzeń duchowy obraz swojego zwycięstwa i
obrazem tym samo siebie utrzymuje i stwarza. Nie mając tego obrazu,
myśleć by mogło o sobie tylko w szematach rzeczywistości
już dokonanej i zamierzchłej - czyli nieustannie zatracać samo
siebie. Swoboda, aby być swobodą, musi wchłonąć w
siebie cały determinizm, zapanować nad nim. Nasza psychika jest
wytworem życia - całego dzisiejszego na danym poziomie techniki i na
podstawie danej, określonej historyi utrzymującego się
społeczeństwa. Ja głębokie musi mieć plan
działania, pozwalający zapanować nad samymi siłami,
wytwarzającymi społeczeństwo, warunkujące naszą
określoną psychikę, musi wykuć w sobie moc, która
pozwalałaby mu brać udział w tworzeniu społeczeństwa,
bardziej rzeczywistego niż obecne, a obejmującego w sobie tę
twórczość, dla której w obecnym niema miejsca.
Ale nasi
myśliciele sądzą, że łatwiej jest zaprzeczać
istnieniu społeczeństwa i utrwalać swą swobodę w
naszym ignorującym je śnie.
By ujrzeć,
uświadomić sobie swą twórczość, musimy
powiązać ją z jakimś umysłowym kształtem: -. gdy
nie opieramy się na prowadzącym nas ku rzeczywistym czynom micie,
musimy paść ofiarą jednego z tych ukształtowań
minionej kultury, z których składa się atmosfera umysłowa. Gdyby
świat był dziełem czystej przez samowolę
działającej jaźni, gdyby społeczeństwo
składało się z posiadających nadprzyrodzoną moc nad
światem magów, gdyby życie było tylko czyimś snem,
kontemplacją, nasze ja mogłoby swobodę swą znajdować
nie wychodząc z siebie. Dziś - tłumacząc j a nasze za
pomocą wytworów myśli i kultury, należących do innych epok,
osiągamy istotnie to tylko jedno, że własne nasze ja staje
się legendą, którą można opowiadać, o której
można marzyć.
Kto nie
powiąże dziś u nas swego życia z Polską
robotniczą, polską pracą, dźwigającą samą
siebie z niewoli, kto nie będzie myślał, pracował,
żył dla tej Polski - społeczeństwa swobodnych robotników,
zdolnych kierować samoistnie swą pracą na najwyższym
możliwym dziś poziomie techniki, zdolnych znieść
pełną samowiedzę tego swego twardego życia, wydobyć z
niego świat poezji i piękna, - temu życie upłynie na snuciu
legend, na karmieniu krwią swą widm i cieniów.
Młoda
Polska - to jest właśnie ten mit ojczyzny swobodnej pracy,
najdojrzalszego prawa, najpromienniejszej myśli: to jest to pobojowisko,
na którym każdej chwili może stanąć myśl, dusza,
cała istota każdego z nas, by w słońcu walki kuć dla
swych najgłębszych tęsknot, dla swej wewnętrznej swobody
nie baśniowe, lecz rzeczywiste z ciała i krwi zwycięstwo. Praca
dla Polski swobodnych robotników, albo bezpłodne przemijanie: życie
pełne znaczenia i treści, życie twórcze i
zwyciężające - lub beznadziejne błąkanie się
wśród rozpadających dusze upiorów. Tak stoi kwestia.
|