Hegel
uważał swą fenomenologię za całkowitą i
wyczerpującą historię zasadniczych postaw ludzkiego poznania,
zanim dojdzie ono do całkowitego i równoważnego ujęcia samej
siebie w życiu idei. Fenomenologia ta nie utraciła bynajmniej swego
znaczenia; jeżeli nie wyczerpał w niej Hegel życia myśli,
jeżeli szczególniej sama podstawa filozofii Heglowskiej, stanowisko
człowieka i jego myśli w bycie utraciła dla nas znaczenie, to
nie zmienia jednak faktu, że została w tym pomnikowym dziele
objęta niemal cała kultura nowoczesnej ludzkości, że do
dziś dnia możemy odnaleźć w paragrafach tej
książki scharakteryzowane i przez to samo przezwyciężone
wczoraj zaledwie narodzone sposoby pojmowania świata. Fenomenologia Hegla
przywracała swobodę życiu myśli, rozpławiając
jako jej momenty, wytwory, stanowiska własne jej stwardniałe i
uznawane przez nią za byty niezawisłe pojęcia i treści. Cokolwiek
bądź epoka jakaś znajduje w swym życiu myślowym, jako
byt, jako niezmienną i niezależną od nas
rzeczywistość, jest zawsze wynikiem jej własnego lub
poprzedzającego ją życia, i samej siebie nie rozumie ona, póki
nie pojmie, w jaki sposób stworzona została przez życie ludzkie ta
nie cofniona rzeczywistość. W ten tylko sposób, intelektualnie
przynajmniej powracamy do samych siebie, odzyskujemy siebie. Każdy moment
historyczny, każda struktura społeczna wytwarzają naokoło
siebie, nad sobą, całe systematy bytów i rzeczy. Powinno się
właściwie dotąd prowadzić pracę nad Jakąś
epoką historyczną, póki zasadnicza ludzka struktura społeczna
nie zarysuje się przed nami, jako tło wszystkich tych poznań,
prawd, sprawiedliwości, ideałów, które ją
przesłaniają. Wtedy dopiero wiemy naprawdę, z czym mamy do
czynienia. To zawsze bowiem jest najgłębszą
rzeczywistością dla człowieka: ludzkie zbiorowe życie,
utrzymujące się wobec wszechświata, wiecznie nieludzkiego,
wiecznie innego, niż my, nacierającego na nas całym ciężarem
swej obcości.
Tu nie idzie nam
o historię, lecz o coś bliższego nam i przez to trudniejszego,
najtrudniejszego do zbadania: o nas samych, o głęboki, szczery,
niezaprzeczalny fakt naszego istnienia, o to nasze życie, które jest
równie niezaprzeczalne jak śmierć, która położy kres znanym
przynajmniej i poznawalnym naszym czynom. O to idzie nam, czym jesteśmy -
nie wobec choćby najdawniejszych, najbardziej ustalonych myśli, nie
wobec słów, które mają choćby jak najbardziej niezaprzeczalny
obieg - ale wobec tego, co nigdy nie jest ludzkim słowem, ale bardzo
głuchą, bardzo rzetelną i nie dającą się
zwieść nocą poza nami. Ona to wszak rozpostrze nad nami swe
milczenie, tak, jak gdyby nie istniały nigdy żadne słowa,
pogłębiające krytyczne artykuły, całkiem
interesujące paradoksy i inne postacie czegoś, co wydaje się nam
ważnym, - nam ale, nie jej, ona to wtedy przynajmniej - w tej godzinie -
odnajdzie w nas coś rzeczywistego, coś, co było w nas samych
nieznanym nam - a tak samo rzeczywistym, jak u mitycznych pierwszych ludzi,
życiem. Tak i wtedy jasnym się staje, że oto coś
całkiem samotnego, głębokiego, dzikiego i spokrewnionego z
ostrym niepodobieństwem prawdy - było i w nas, którzy
strawiliśmy życie wśród tego lub innego rodzaju nie fałszów
już nawet - ale zabawek, zabawek dla starych i raz na zawsze nie naiwnych
dzieci, - pasjansów i innych gier, które pozwalają nie zstąpić w
tę dziedzinę, gdzie styka się bardzo bezpośrednio to
coś, co jest nami, z tym, co raz na zawsze i nigdy nami nie jest i nie
będzie, ale pomimo to właśnie tak bardzo jest, jest,
chociaż wszystko, co my powiemy: - materia, energia, Bóg, eter,
nieskończoność, jest zawsze tylko z nas i poza nas nie prowadzi.
Różne formy antropomorfizmu.
Nie uda się
nam niewątpliwie wyczerpać wszystkich tych "metamorfoz",
jakim ulegać może w tej oto epoce, i to u nas, nasze własne
usiłujące zgłębić siebie, albo wprost przeciwnie
oddalić się od siebie, nigdy siebie nie napotkać, życie.
Fenomenologia nasza nie może być zupełna, wiemy, że zawsze
się znajduje jakaś nowa, trudna do przewidzenia lub przewidziana,
lecz nie chcąca tego widzieć seria masek. Ileż to z tych
mających dopiero nastąpić, narodzić się w Polsce
objawień, pogłębień duszy nowoczesnej - wala się tu na
zachodzie w kontramarkarniach kultury: domina i maski, których nikt już
nie wynajmie. (Rakaka - jak powiada pani Bahrewiczowa, przeczytawszy
artykuł p. Nalepińskiego; po lekturze prac p. Bełcikowskiego
nawet pani Bahrewiczowa nic nie mówi).
Poprzestaniemy
na najbardziej zasadniczych, typowych wypadkach. Zresztą, gdy wskazana
zostanie droga, zdoła po niej iść każdy, kto zechce. My
czynimy tu wszystko, aby wykazać, że innej drogi tu niema i być
nie może: - ale rozumowanie i dowód skutkują tylko tam, gdzie
istnieje prawość umysłowa. Tej zaś jest dziś bardzo
mało w Polsce. Przeświadczeniem bardzo powszechnym jest, że
właściwie wszystko, co się myśli, szczególniej w kwestiach
ogólnych - jest rzeczą obojętną, że to nie ma żadnego
widzialnego wpływu; wpływ ten istnieje i to bardzo niewątpliwie,
ale ujawnia się on w bardzo odległej - w każdym razie nie dzisiejszej
i nie jutrzejszej przyszłości. Wystąpi on w tym życiu,
które rozwinie się na powierzchni świata. co schłonie nasze
kości - leży on poza zakresem naszych sprawdzianów. Nasze sprawdziany
to nasza świadomość. Czy może być inaczej? - powiecie
mi: cóż może tu rozstrzygać prócz przeświadczenia? Jakiego
przeświadczenia? - zapytam. Skąd powstaje ono, co czyni, w jaki
sposób samo siebie utrzymuje? Ale jest to właśnie
przeświadczenie bezczynne. Jedyną rolą jego jest to, że
jest i coś uznaje lub odrzuca. Na jakiej podstawie? Czym stwierdziło
ono swoje prawo rozstrzygania, czym wykazało, że istnieje nie tylko
dla siebie, ale i dla tego, co na zawsze już ludzkim przeświadczeniem
nie jest, a o co rozbijają się one, póki nie stworzy człowiek
sobie duszy z twardego, magicznego kruszcu? Nazywamy to subiektywizmem.
Przetłumaczymy to na nasz język: - oto ludzie, nie biorący
udziału w życiu wytwórczym, ani nie kierujący rzeczywistymi
sprawami społecznymi, ani w ogóle nie czyniący nic w świecie
żywiołu swoje j a, swoje odczucie uznają za miarę rzeczy,
za sprawdzian życia.
Nie mogą
inaczej. Tak jest. Nie przeczymy temu, ale skoro tak jest, jak
powiedzieliśmy - zadajmy sobie trud zbadać, jak będzie
działać życie umysłowe tych ludzi? Co będzie dla nich
prawdą? Skąd różnica pomiędzy prawdą - a tym, co
nią nie jest. Widzieliśmy, że można, określiwszy
proces życiowy, z którego wykrystalizowuje się myśl katolicyzmu,
- wydedukować z właściwości tej określonej postaci
życia - wszystkie jego dogmaty, poznać w ten sposób ich istotę:
- bynajmniej nie znaczy to jeszcze zniweczyć. Człowiek jest
głębszy, niż wszelka myśl, wszelkie wypowiedziane
przezeń zdanie: odnaleźć po za myślą życie,
ukazać je - znaczy to ujawnić jej treść
najgłębszą. Człowiek żyjący i umierający raz
na zawsze w pewien sposób: czy nie jest to najtragiczniejsza,
najpełniejsza w treść rzeczywistość. Postarajmy
się więc stosować i tu tę samą metodę. Czym jest
literatura, poezja, krytyka literacka, czym są te wszystkie rzeczy, jako
życie, z jakiego i jak określonego życia powstają one? a
szczczególniej z jakiego procesu życiowego powstaje to, co nazywamy
dziś u nas młodą literaturą? - Bierzemy oczywiście nie
żaden poszczególny wypadek, lecz sam istotny typ, który posłuży
nam za szkielet do dalszych określeń. Twórcą literatury jest po
większej części człowiek, który albo nie znalazł dla
siebie w całym zakresie życia społecznego żadnej
działalności, albo też nie odnalazł siebie w swojej
działalności i, nawet jeżeli bierze udział w praktycznym
życiu, to dla jego "twórczości", "literatury",
"świadomości istotnej" - jest to sprawa obca. W istocie
więc żyje on na powierzchni praktycznego, społecznego,
rzeczywistego życia, jak na jakiejś obcej, zewnętrznej dla
siebie powłoce. Jest to fakt najbardziej zasadniczy. Znaczenie jego jest
całkiem jasne: wszystkie znane, dostępne formy działalności
ukazują się Jednostce, tworzącej literaturę, jako mniej lub
więcej bezwartościowe, w każdym razie jako nie wyczerpujące
jego wartości osobistej. Stąd cały szereg bardzo typowych i
zasadniczych określeń. Z punktu widzenia tej formy życia, której
wyrazem jest literatura, - życie praktyczne, społeczna
rzeczywistość ukazują się, jako coś w każdym
razie odmiennego, innego, niewspółwymiernego. Na razie może nie
być nawet jasno uświadomionym stosunek wartościowy tych dwóch
sfer. Konstatujemy fakt zasadniczy: świadomość i życie
jednostki są rozdarte, świadomość pragnęłaby pod
pewnymi przynajmniej względami innego życia. Pomimo to czuje jego
powagę. Życie to obowiązek. Pozostająca po spełnieniu
obowiązku sfera duszy wytwarza sobie swój zwiewny świat - marzenia.
Literatura jest tu ozdobą, życie surową prawdą. Faktem
pozostaje, że człowiek pod pewnymi przynajmniej względami czuje
się niewolnikiem, bierze udział w życiu, które tylko do pewnego
stopnia jest mu pożądane. Przyjrzymy się trochę
bliżej, dlaczego bierze on udział w tym życiu? Odkryjemy z
łatwością przyczynę: - musi on skądś czerpać
środki do życia; zdobycie ich - to sfera obowiązku; obejmuje ona
nader różne rzeczy: praca technika, lekarza, nauczyciela, poborcy
podatkowego, prokuratora, urzędnika policji, kupca - wszystko to są
postacie obowiązku. Życie istotne, wytwarzające żywe skutki
- zostaje tu zmechanizowane, bo niezatrudnione przez nie władze i
tęsknoty - tworzą sobie swój własny świat marzenia, ozdoby,
ocalającego piękna. Odcienie mogą tu być bardzo różne,
zależnie od tego, w jakiej mierze poczucie prawne zostaje zaspokojone
przez bezpośrednie, praktyczne życie i jaki jest zakres tego
poczucia. Obchodzi nas tu sam fakt rozdwojenia: - świadomość nie
jest świadomością życia, jakie wytwarza człowiek, jest
ona poza nim, ponad nim. Stąd koniecznym staje się rozdział
samych wartości: prawdy i wyobraźni. Literatura jest na razie mniej
prawdziwa. Prawdziwym jest życie. Ale nietrudno przekonać się,
że jest to równowaga niestała. Owo prawdziwe życie jest
niezawisłe od nas, musimy w nim brać udział. Prawda ta jest
więc nam narzucana. Czy jest to aby prawda? Jeżeli jest ona tak
całkowicie nam obca, na czym polega jej władza nad nami? Na
przymusie, a więc na braku swobody. W twórczości jesteśmy
swobodni, zatem gdybyśmy byli nieustannie twórcami, nudna, przymusowa
prawda znikłaby. Nie jest to więc już prawda, ale upadek. Gdy
niema bezpośredniego stosunku pomiędzy myślą, życiem
duchowym człowieka, a jego położeniem ekonomicznym, to ostatnie
i związane z nim konieczności będą przechodziły mniej
więcej przez takie fazy: surowej prawdy, prawdy szarej, ale koniecznej,
ciężkiego obowiązku, musu, tyranizującej rzeczywistości,
prozy życia, filisterskiej empirii, upadku ducha, złudzenia,
przesłaniającego rzeczywistość, czystego niebytu i t. d.
Jednocześnie zaś twórczość artystyczna będzie
przybierała w naszych oczach takie mniej więcej formy: ozdoby
życia, wyzwalającego marzenia czystej swobody, nieskrępowanego
życia naszej duszy,, wyższej prawdy, istotnego poznania, obcowania z
bytem, absolutu. Skala pozornie bardzo rozległa, ale istota procesu
pozostaje ta sama wciąż: człowiek żyje na podstawie
świata, bez którego obejść się nie może, lecz którego
nie rozumie, nie ceni t.j. żyje na podstawie wytwórczości, która w
zasadzie pozostaje mu obcą. I oto zachodzą dalej bardzo ciekawe
rzeczy. Twórca literatury żyje zawsze mniej lub więcej z dóbr
już wytworzonych: - gdy odrzuca on, jako nierzeczywiste, swoje życie,
które prowadziło do zapewnienia mu pewnej części tych dóbr,
gdzieś tam i kiedyś przez kogoś wytworzonych, nie zdaje sobie on
sprawy, jaką sferę życia zamknął w swojej negatywnej
ocenie. Uogólnia on zresztą bardzo łatwo tę ocenę. Powstaje
mniej więcej tego rodzaju zasada: ponieważ bezwartościowymi
są te sposoby życia i działania, które zapewniają nam
posiadanie i spożywanie dóbr, wytworzonych przez innych, więc
bezwartościowym i nieprawdziwym jest sam proces wytwarzania tych dóbr. Artysta
odrzuca jako nudny przymus, zmorę - to, co zapewnia mu spożycie, ceni
tylko sen, powstający na podstawie tak utrzymanego i zapewnionego
życia. Wytwórczość, praca wydają mu się tylko
drogą, wiodącą do spożycia, odrzuca więc on ją,
jako nie istotną, nie rzeczywistą. Robotnik wydaje mu się
"opętańcem Maji", "fanatykiem empirii". l oto
mamy zasadnicze nieporozumienie naszego momentu kulturalnego. Idzie tu o
wyrównanie przepaści między psychologią spożywcy, a
psychologią wytwórcy. Spożywca miał zawsze co najwyżej
uczynić zadość pewnym warunkom, aby mieć zapewnione
spożycie, miał zasłużyć na nie, wytwórca musi je
wytworzyć. I gdyby nikt niczego nie wytwarzał, nie mógłby
już nikt na nic zasłużyć. Przez rozpowszechnienie typu
myśli spożywcy, samo wytwarzanie pojmowane było jako pewien
rodzaj zasługiwania. Tylko zasługiwanie i nic więcej. Zmienia
się to wszystko, gdy wytwórca chce sam dla siebie tworzyć życie,
nie otrzymywać go z góry; jako na zdobycz własną, patrzy on na
nie, Jako na swe wydarte pozaludzkiemu, żelaznemu światu prawo. Nie
zasługa już i nie łaska, w każdym razie nie odpowiedź
na czysto psychiczne sposoby dosłużenia się; nie, coś
wydartego siłą, wolą ludzką, coś, czego nie
byłoby bez człowieka, - oto jak określa się dziś
życie, l w ten to proces wpada nowoczesny Hamlet i zapewnia, że nic,
co jest ludzkim, nie jest rzetelną zasługą, że aby
żyć naprawdę, żyć tak, jak to czyn i on - Hamlet -
trzeba nie kalać się żadnym przymusem, żadnym
zetknięciem duszy z tym, co nią nie jest. l Hamlet z
litością spogląda na szamocących się robotników: -
dlaczegoż nie mówią tym ludziom o jaźni, mogliby żyć
tak, jak ja, swobodnie jak ja. Czy nie słyszeliśmy tych Hamletów, czy
nie zabierają oni do dziś dnia głosu, coraz pewniejsi, że
żadna z form mieszczańskiego, urzędniczego etc. życia, -
żadna stała kariera - zasługą nie są, nie
wytrzymują tej miary, jaką oni stosować chcą wobec
rzetelnych zasług. Nie wiedzą, że stała się rzecz, co
najmniej tak dziwna, jak ta, którą zwiastował Zaratustra. Oto niema już
ś. p. zasługi. Nikt nie prowadzi książek
służbowych człowieka; nikt, jak tylko on sam w bardzo
rzeczywistym podkładzie własnego swego życia:
biologiczno-technicznej, ekonomiczno-prawnej jego istocie, że kto nie
tworzy rzeczy nowych, zdolnych żyć - ten nie zasługuje już
zaiste na nic, bo to jedno tylko jest, co tworzy dla siebie w sobie i poza
sobą sam człowiek. Nie zasługa już, spływająca
nań z nadziemskiej dziedziny, ale ta rzecz tutejsza, święcie
ludzka: prawo. Tak i nie inaczej - ale niema istoty dalszej od zrozumienia prawa,
niż wykolejony, zbuntowany przeciwko samemu sobie konsument. Nie trzeba
tego pojmować w ten sposób, że sumienie i świadomość
buntują się przeciwko swemu bezużytecznemu istnieniu na barkach
innych. Nie. Taki sposób widzenia sprawy, po większej części
niezmiernie jałowy, raczej wmówiony, niż szczery -
zawdzięczający swe powstanie rożnym autosugestiom
moralizatorskim - nie odgrywa tu prawie żadnej roli. Żadnej roli -
przede wszystkim właśnie u natur psychicznie bogatych, które
czują się przynajmniej in potentia zawsze czynnymi. Ale
oto rzecz dziwna, - bo oto tym poszukującym czynu sama
możliwość dokonania go musi być dostarczona, wytworzona
poza nimi. Sprawa jest niezmiernie charakterystyczna. Życie przedstawia
się człowiekowi z warstw, wytwarzających myśl, jako pewna
skomplikowana rzeczywistość psychicznie-społeczna, jako pewien
zasób zadań do wykonania, uczuć do przeżycia - słowem jako
pewna gleba duchowa, z której oni wydobyć muszą własne swe
psychiczne i moralne istnienie. Ta gleba właśnie poczyna się im
wydawać bezpłodną: nie znajdują naokoło siebie ani
jednego sposobu przeżycia własnego życia, któryby ich
pociągał, przemawiał im do przekonania, wydawał się
wartościowym. Życie własne, nim nawet nim żyć
zaczną - ukazuje się im, jako jakaś niezależna od ich woli,
narzucona im, nie spowodowana przez nich, bezwartościowa
rzeczywistość, jako coś, co wprawdzie wypełnia im
treść istnienia, ale nie jest z nich, nie do nich należy.
Świadomość dochodzi do przekonania, że to coś, co
wytwarza życie, źle wywiązuje się ze swej roli, zaczyna
powątpiewać o prawomocności tego c o ś, o jego istnieniu.
Znamy rzeczywiste stosunki, jakie tu zachodzą, stosunki, które raz na
zawsze zrozumieć potrzeba, jeżeli się nie chce swym istnieniem
pomnażać i tak olbrzymie], przytłaczającej masy fałszu
i pozoru. - Życie - wiemy to - nie jest to coś gotowego, to nie
żadna gotowa rzeczywistość, lecz walka i praca, nieustanne
wydzieranie żywiołom każdego okrucha, każdego momentu
ludzkiego istnienia. W walce z przyrodą i z sobą zdobywa się
życie - w wielkim biologicznie-technicznym procesie wytwórczości;
dana, zastana rzeczywistość to jest właściwie
zbiorowość zasobów, warunków, form społecznie możliwego
istnienia - na barkach nie przez nas dokonanej pracy, na powierzchni,
stworzonej przez olbrzymią, nieustanną wytwórczą
działalność, w której my nie bierzemy świadomie
udziału. Te to formy życia na tle pracy nie przez nas dokonanej -
ukazują się nam jako życie, gotowe już do pewnego stopnia,
czekające na to, byśmy je przeżyli, a raczej, aby ono
przeżyło nas po swojemu. Gdy wydaje się nam ono
bezwartościowym, nie myślmy, żeśmy już poznali i
osądzili świat rzeczywisty człowieka, jego rzetelne, nie
dopuszczające złudzeń, twarde istnienie. Bynajmniej. Nie
zetknęliśmy się jeszcze ani na chwilę z tą
głębiną, nie wiemy, czym jest ona. Znamy życie na tle
gotowego, dokonanego już świata pracy, świata
uczłowieczonego już, nie znamy tego istotnego życia, które w
walce z wiecznie pozaludzkim żywiołem - ten nasz świat stwarza.
Gdy uznajemy za bezwartościowy, za nieistotny ten świat, w którym
żyliśmy, nie powiedzieliśmy nic jeszcze o świecie
głębokim, gdy wydaliśmy sąd o życiu na tle gotowej
pracy, na podstawie stworzonego poza naszymi plecami przez nieustanny ludzki
wysiłek - świata, nie powiedzieliśmy nic jeszcze o
stwarzającym to wszystko w walce z żywiołem człowieku. To
wszystko głębokie, istotne, dźwigające nas pozostawało
poza obrębem naszych przeżyć, naszych wartościowań,
naszych sądów. Człowiek dotychczasowy nawet wtedy, gdy żył
sam jako wytwórca, myślał o sobie, o stwarzanym przez
własną pracę, przez własny wysiłek świecie i
życiu, jak spożywca; jak ktoś, co zastaje gotowy świat,
gotowe prawo, gotową prawdę i nie wytwarza tego wszystkiego, lecz
usiłuje tylko uczynić zadość tym warunkom, od których
zależy przyswojenie tych wszystkich gotowych rzeczy. Proszę
zważyć, że mówię: "nawet wtedy, gdy. sam żył
jako wytwórca". Nie idzie więc tu o kazanie przeciwko parazytyzmowi,
lecz o zrozumienie przewrotu, jaki dokonywa się w strukturze myśli
ludzkiej, w zasadniczych podstawach naszej świadomości.
Zwracam
uwagę: nowa forma świadomości, budowa myśli musi być
stworzona. Samo przez się nie powstaje nic. Nie rozstrzygnie tej sprawy
sam rozwój stosunków ekonomicznych. Dotychczas rzekomi przedstawiciele klasy
pracującej myślą o sprawie, której służą, w
kategoriach starej świadomości: praca ducha musi być dokonana,
muszą przyjść ludzie, którzy w bolesnej osobistej walce
zrywać będą z nawyknieniami dotychczasowej myśli,
pasować się ze zwątpieniem, które ukazywać im będzie
własną ich pracę nie tylko już jako błąd, ale wprost
jako coś niemożliwego, coś co nie może istnieć,
mieć rezultat. Trzeba bowiem zerwać ze wszystkimi dotychczasowymi
formami myślenia o istniejącym, myślenia o rzetelnej
życiowej treści, zawisnąć, jak gdyby w próżni nie
istnienia, i nie stracić odwagi, iść naprzód i pracować,
aż się odsłoni jedyna rzeczywistość: zbiorowe ludzkie
życie, stwarzające pracą swą świat, wszystko,
czerń żyć ma, co mu jest niezbędne do trwania i rozwoju. Tu
jest istotnie potrzebny heroizm myśli, nieustanna, nieustraszona
prawość czynu. Widzimy całą paradoksalność
zadania: z rozkładu dotychczasowego świata, dotychczasowego sposobu
myślenia, widzenia, czucia rzeczywistości - ma się narodzić
rzeczywistość rzetelniejsza, głębsza od poprzedniej. Dwie
strony procesu splecione tu są w jedno, są jednym. Nieustannie
psychologia i logika rozkładu przesłaniają nam psychologię
i logikę, poraź pierwszy dochodzącej do samowiedzy,
ujmującej własne istnienie w swym samo-poznaniu - pracy. Dla przeżywającego
osobnika niema tu dwóch stron: jest tylko szereg zmian w sposobie czucia,
myślenia; zmian, które, z pozoru biorąc, nie dotyczą nawet
osobnika. Zmienia się nie on, - lecz jak gdyby niezależna od niego,
zastana, gotowa rzeczywistość. Świadomości nie wskazuje tu
nic, że to wszystko ma pewien określony związek. Zmiany
zdają się zachodzić na różnych płaszczyznach, jedne z
nich ukazują się jako teoriopoznawcze trudności i zagadnienia,
inne jako pewne subtelne drgnienia wrażliwości artystycznej, nowe
odcienie w świecie artystycznego widzenia i piękna, inne wreszcie
jako pewne przesunięcia w rozkładzie wartości. Niema jak gdyby
jednolitego, życiowego procesu: jest szereg zróżniczkowań i
przeobrażeń w wielopłaszczyznowym świecie kultury. Zmiany
te zachodzą gdzieś poza nami, konstatujemy je, niektóre z nich nas
niepokoją, inne przeciwnie pociągają ku sobie,
wywołują uczucie zachwytu, dumy. Samą logikę procesu,
kościec stały - stwarza dopiero zrozumienie życiowego faktu.
Wtedy dopiero klasyfikuje się to wszystko i ukazuje się
głęboką łączność między stylem Anatola
France'a, liryką Kasprowicza, teorematami Macha lub Poincare'go. Nietzsche
wchodzi tu w tajemne powinowactwa ze zjawiskami, które nie miały w sobie
nic z protestu, nic z pragnienia, przeciwnie pełne były skupienia i
spokoju, zamknięcia w sobie. Ukazuje się, że istotą tego
wszystkiego jest rozkład świadomości, psychiki żyjącej
w gotowym świecie, poznającej gotowy świat, odczuwającej
zastaną, niezmienną, istniejącą rzeczywistość.
Gotowy świat ginie i pociąga wraz z sobą przystosowane do siebie
ukształtowania psychiczne: niema już nic, jak się zdaje; - nic
prócz tego, co było zawsze rzeczywistością, która stwarzała
widmo gotowego świata: twardej, nieustającej pracy, walczącego z
żywiołem zbiorowego życia. Mamy tu jakby dwa bieguny polaryzacji
psychicznej; z jednej strony wszystko dąży do rozpławienia,
rozpuszczenia, rozrzedzenia wszelkiej dotychczasowej rzeczywistości, tej,
do której się dostosowywała psychika, z drugiej strony dochodzi do
samopoznania praca, rzeczywista praca, która wykuwała samą tę
treść, jaką później w ten lub inny sposób przerabiała
na swoją zastaną, daną, zasłużoną
własność, psychika kulturalna. Mamy tu dwa prądy i widzimy,
jak wielkim wysiłkiem jedynie możemy skierować myśl
naszą i duszę ku temu drugiemu, który sam -tylko prowadzi ku jedynie
rzetelnym źródłom wszelkiej rzeczywistości i wszelkiego
życia. Rzeczywistość, nigdy nie poznana, rzeczywistość
własnego działania ma być poznana i ujęta przez tych,
którzy właśnie przeżyli rozkład wszelkiej dotychczasowej
rzeczywistości, znaleźli się sami z sobą w nie
krępującej pustce: stali się widmem i marzeniem, a mieli
zrozumieć, że ostatecznie dla nich rzeczywistym jest ich ciało,
tłukące się w nim życie i jego wysiłek przeciwko na zawsze
obcemu. Przewrót musi się dokonać w momencie, kiedy jesteśmy
najmniej przygotowani do jego wykonania. I ważną jest rzeczą,
abyśmy nauczyli się rozróżniać te dwa kierunki, dwa
biegunowo przeciwne sobie prądy. Każde stanowisko, każdy moment
duchowego życia może tu nas wprowadzić w błąd, na
każdym kroku możliwe są upadki w swobodę od wszelkiej
treści, od wszelkiej prawości, od wszelkiej prawdy.
Najgłośniej mówi o sobie ta swoboda. Jest moment, kiedy nie
pozostało już z poprzedniego świata nic, nic z nas samych, o
ileśmy do tego świata należeli. Moment czystej samowoli. W tej
chwili możemy zrozumieć, że nie mamy nic wobec
żywiołu, że prysły wszelkie postacie naszej duchowej
tożsamości z "bytem", naszej duchowej wobec niego
zasługi, że żadna forma "ducha" tu nie jest
wystarczającą podstawą. Tu waży się zagadnienie. Nasuwa
się wniosek, że jeżeli żadna forma ducha nie jest
podstawą obowiązującą i pełną, każda jest
lub może się stać prawem życia; lub też inny, w którym
jest prawda, że jako obca żywiołowi, żywa siła tkwimy
w nim i nie duchem, lecz siłą zdobywamy na nim wszystko, że
wnętrze świata nie otwiera się na żadne sezamowe
zaklęcie, że jest ono dla psychiki bezpośrednio nieprzenikalne,
że jedynie siła nasza, praca, tworzą dla nas oparcie i drogi,
wyrywają każdy strzęp istnienia, stwarzają nasz świat
i nasze na nim życie - wśród chaosu.
Tu ma
wielkie znaczenie fakt, że literatura jest wytwarzana przez ludzi,
oddanych całkowicie od wytwórczego procesu. Człowiek mimo woli zawsze
obiektywizuje warunki swego istnienia, wyrzuca po za siebie, jako świat,
stosunki, zachodzące pomiędzy własnymi przeżyciami.
Rozkład danej rzeczywistości ukazuje się mu, jako powstanie
nowej rzeczywistości, jako poznanie przynajmniej właściwej
natury świata. Tak więc stwierdzonym zostaje, że świat nie
jest ani materią, ani w ogóle przyrodą, poddaną
ścisłym prawom, lecz czymś nieskończenie
posłuszniejszym w stosunku do naszej duszy. Zostaje "poznane",
że właściwie dusza nasza stwarza świat. Niema już
żadnych stałych warunków, określających, jak i kiedy
psychika przyswaja sobie gotową rzeczywistość, poznaje ją,
zapanowuje nad nią. Niema stałej rzeczywistości, jest tylko
psychika, która w sobie samej znajduje podstawy pewnego wyniesionego ponad
wszelkie formy i warunki życia. W ten sposób za normę, typ istnienia
zostaje uznane przypadkowe utrzymywanie się jednostki na powierzchni,
wytwarzanej nie przez nią, przeoczanej przez nią całkowicie
"rzeczywistości", uczłowieczonego przez olbrzymi i
nieustanny wysiłek chaosu. Porzuciwszy, uznawszy za bezwartościowe,
nierzeczywiste, kłamliwe - wszystkie stałe formy istnienia na
powierzchni, wytwarzanej bez jej udziału pracy, jednostka odrzuciła
jako złudzenie całą "rzeczywistość". Obecnie
pozostała sama. Sama - oczywiście w świecie, który i nadal nie
przestał być stwarzany przez zbiorową pracę. Wszystko to
znikło. Istnieje tylko ja, które sądzi, że jego wewnętrzne
perypetie wydźwigują to olbrzymie, stwarzane przez pracę
ludzkości całej dzieło. Wszystko to jest pozorem tylko,
fantasmagorią, co najwyżej emblematem, po za którym ja nasze, nasza
wisząca w próżni psychika ma odnaleźć siebie. W ten sposób
sennym marzeniem jaźni nieprzebudzonej staje się niezmierny
świat pracy i wysiłku. Nie jest to jedyne stanowisko możliwe
tutaj. Ten sam zasadniczy stosunek do życia i społecznej, zbiorowej
pracy, do całej historii i obecnego mozołu ludzkości może
przybierać bardzo różne formy. Można by napisać cały
traktat o polimorfizmie mieszczańskiego rozbicia. Tak na
przykład do tego samego zasadniczo typu - należy takie stanowisko.
To, co uważaliśmy za rzeczywistość, było naszym
złudzeniem, złudzeniem właściwym pewnemu specjalnemu
punktowi widzenia, temperamentowi etc. Wszystko, co może stanowić
treść ludzkiego przeświadczenia, ukazywać się jako
rzeczywistość, jest zawsze złudzeniem tylko, zależnym od
punktu widzenia, usposobnienia. Świat cały znika, pozostaje tylko
galeria amatorów psychiki, dyletantów istnienia: - żyją oni
według swego upodobania i stwarzają w ten sposób to, co uchodzi za
rzeczywistość. Kwestia gustu i stylu - nic więcej. Wyłącznie
gest - jaka powiada metafizyczny pan Lorentowicz.
Rzym,
Grecja, Izrael, renesans, nasz żelazny świat, wszystko to są
złudzenia różnych temperamentów, wyobraźni. Czy trudno to
odcyfrować? Istnienie jest tu pojęte tak, jak je przeżywa
epikurejczyk, dyletant, nie związany, nie zrośnięty duszą z
żadną pracą. Żyje on w społeczeństwie, jak w
próżni, jak wydziedziczony spadkobierca Aladyna, interesuje się
rzeczywistościami, o ile odpowiadają one jakiemuś jego
upodobaniu: wierzy więc, że upodobania stwarzają istotnie
cały ludzki świat, historię, życie.
Pojąć
tu potrzeba, że tu dochodzi do głosu nie punkt widzenia, lecz prawda,
że tu nie ma mowy o moim osobistym przekonaniu, o niczym osobistym, ale
że po prostu tak jest, jak ja tu to mówię. Świat gotowy, to
zawsze warunki życia na tle dokonanej poza nami technicznej, dziejowej,
życiowej pracy. To rezultat
życia
i pracy, uznany przez nas za coś, co dla nas istnieje. Każda forma
gotowego świata, to tylko hipostaza jakiegoś życia,
rozważanego niezależnie od pracy, od wysiłku, od tego
wszystkiego, co tworzy, dźwiga i utrzymuje ponad zawsze obcą
otchłanią nasz ludzki kosmos, który o tyle jest tylko, o ile go
nieustanny, zbiorowy wysiłek z chaosu tworzy. Nigdy zanadto nie
możemy strzec się form, które wiodą nas wstecz ku stanowiskom
dogmatyzującego spożycia. Prawda jedyna - samowiedna myśl
stwarzającego wszystko, co ludzkie, wysiłku, - nie istnieje jeszcze w
świecie: tworzyć ją dopiero potrzeba, zakładać jej
podstawy. Więc bezlitośnie ścigać trzeba we wszystkich jej
formach -.- myśl dawną, myśl o gotowym świecie. Świat
gotowy - gdzież on Jest dla nas? - ten świat gotowy z Polską? -
My chyba to już najwyraźniej czujemy, że nic nie ma żadna
zbiorowość ludzka prócz siebie samej, męstwa własnego,
własnej wytrwałości i pracy. Kto mówi o gotowym świecie, o
jakimkolwiek bądź gotowym świecie, usypia nas, rozprasza
uwagę; trzeźwymi zaś mamy być - my przede wszystkim,
osaczeni przez wrogów, oblegani przez potężne życie poza nami.
Tylko tworząc górującą ponad wszystkim prawdę, tylko
opierając się na myślach, do których świat dopiero jutro
dojrzeje - zapewniamy sobie własną atmosferę kulturalną. Od
was, od was zależy - pisarze polscy, twórcy myśli polskiej, oracze
gleby ducha, aby naród nasz posiadł pierwszy w świecie prawdziwie
nowoczesną, swobodną, jasną samowiedzę.
Ode mnie
nie chcecie przyjąć tej prawdy? - Nie zważajcie, kto mówi, albo
przeciwnie, strzeżcie się ukrytej zdrady, badajcie każde zdanie
po siedmkroć, a wszczepi się w was tym mocniej niewątpliwa jego
słuszność. O mnie myśleć możecie, co chcecie. W
tej chwili wiem ja, - ścigany, zniesławiony, wyklęty, że
nie przeminie żadna z głoszonych tu myśli. Prawdą są,
wejdą w krew, - zostaną. Zostaną, - choć nie mam
środków bronienia tej mojej dziś - jutro waszej prawdy. Oto jest
ogniowa próba właśnie. Zasadnicze, podstawowe myśli tej
książki przetrwają mimo wszystko. I dlatego ostrożnie z
tą książką: - wy, wszechmocni, mogący zabić
ją milczeniem. Milczcie. Prawda drogi swoje znajdzie, - ale to
zważcie, że ktokolwiek wystąpi przeciwko zasadniczemu
twierdzeniu tej pracy, poniesie porażkę. "Ziemia jest
sprawiedliwa - mówi Carlyle - gdy się rzuci w nią ziarno i
śmiecie, przyjmie ona i to i tamto, wyhoduje z ziarna złoty
kłos, a i ze śmiecia potrafi też wydobyć w milczeniu "właściwy
użytek". Więc powtarzam, nie pomogą nic krętactwa i
jednodniowe szalbierstwa przeciwko tej książce. Chociaż by ona
nawet zginąć miała, myśl zostanie; odnajdzie ją
każdy, kto na nowo będzie szukał w Polsce prawdy.
Nie ma -
powtarzam raz jeszcze - innej podstawy człowiek, prócz walki swojej,
zbiorowej walki ludzkiego gatunku z żywiołem: znaczenie myśli
każdej, każdego pojęcia w rzeczywistości na tym polega,
jakie formy współżycia i pracy ukrywają się poza niemi,
czym są one dla ludzkiej zdolności pracy, ludzkiego męstwa i
woli wytrwania. Życie jest zawsze dla nas najgłębszą
prawdą: ludzkie, zbiorowe, na pracy wsparte, wiecznie wytężone
życie. Nie żaden określony bóg, nie, materia, nie dusza,
wszystko to są już wytwory i wyniki. Życie zbiorowe je wytworzyło,
- ono jest ich istotną głęboką prawdą. Dopóki nie umiemy
jasnym, jurydycznym węzłem powiązać samych siebie ze
światem zbiorowego ludzkiego wysiłku, - żyjemy w gotowym
świecie, chociażbyśmy widzieli w każdej rzeczywistości
- dzieło duszy. Dusza nasza, myśl nasza - są tak samo wytworem
pracy i historii, jak i każda inna postać gotowej
rzeczywistości; i ona też nie istnieje sama przez się; nigdy w
żadnym jej określeniu nie uda się nam znaleźć
pierwiastku, który nie byłby wypracowany przez zbiorowe życie
ludzkiego gatunku.
Wszystkie
widma gotowego świata: wszystko, co zamienia treść ludzkiej
psychiki w dźwigającą gatunek podstawę - są to
zabawki, brząkadełka. Niech igra niemi, kto ma czas.
Należymy
do mordowanego narodu; zabijają nas nieustannie, kaleczą naszą
przyszłość, wydrzeć usiłują samą duszę:
my nie mamy czasu. Prawda, tylko prawda, jasna, jak stal, błyszcząca
w słońcu. Zarządźmy hurtowną wyprzedaż starego
rupiecia; ujrzymy to, co jest: rzeczywistość naszą, zrzeszenie
wszystkich sił polskich, walczących o przyszłość
swą, pod strasznym uciskiem historii, która nie przygotowała
narzędzi pracy, obciążyła nas nawyknieniami, nie
mającymi nic wspólnego z zakonem pracy: - wykuć musimy sami w sobie
siłę. Być Polakiem musi się stać dla człowieka
przywilejem, rzeczywistą mocą. Słowo polskie zwiastować ma
myśli, do których nikt w świecie jeszcze się nie
dopracował. To musi się stać. Musi, bo wy to uczynicie, pisarze
polscy, wszystkie umysły polskie, cała przednia straży narodu.
Od woli waszej, tylko od waszej woli - to zawisło. Nikt nie może
przeszkodzić Warn w poznaniu, rozumieniu prawdy, uczynieniu z niej
jedynego prawa, jedynego celu całego waszego wewnętrznego istnienia:
- tworzyć trzeba samowiedzę bohaterskiej, rządzącej
sobą pracy polskiej, być jej mową, myślą, sumieniem,
krwią jej serca, sokiem jej nerwów.
Oto jedyna
droga.
Gdziekolwiek
bądź szukać będziecie, nie znajdziecie innej.
|