Dzięki
wielkiej ilości uczonych i pisarzów, zajmujących się fachowo
badaniem literatury naszej, dzięki miłości, z jaką
pielęgnują tradycję polską warstwy, które z ochraniania tej
tradycji czynią swe sowicie opłacane posłannictwo narodowe,
polski romantyzm, twórczość nasza zwłaszcza z lat 1830-1850
znane są nam nie o wiele dokładniej, niż jakaś
zamierzchła literatura, z której pozostały tylko fragmenty i
rękopisy. Trzeba specjalnych poszukiwań dla zapoznania się z
dziełami tak bliskiej i tak nieskończenie ważnej
przeszłości. Gdyby użyto pieniądze, wydawane przez
Akademię na ogłaszanie drukiem prac rozmaitych uczonych, o tyle tylko
interesujących, że należą do sodalicji mariańskiej,
profesorów, których uczucia rojalistyczne przyprawiają o prawdziwe
zaburzenia językowe*, na przedruki polskich pisarzów z epoki
romantyzmu, emigracji - sprawa byłaby już załatwiona, nie ma
więc powodu tłumaczyć się specjalnymi przeszkodami.
Jedną z najważniejszych przeszkód jest antynarodowy duch krakowskiej
Akademii, jest opieka, jaką nad naszą przeszłością
roztaczają wszechwładni w Galicji, gdy o sprawy kulturalne idzie,
stańczycy. Przy obecnym stanie rzeczy, jest romantyzm polski -
wciąż jeszcze wielkim nieznajomym: - posiadamy o nim pojęcia
zupełnie fragmentaryczne, brak nam szczegółów, brak
wiążących w jedno oddzielne dzielą i indywidualności
ogniw. Na ogół mało są dostępne materiały, które
pozwoliłyby nam wżyć się w atmosferę duchową, w
której powstawała twórczość naszych romantycznych pisarzów.
Niedokładnie znane są prądy i antagonizmy społeczne,
krzyżujące się w otoczeniu Mickiewicza, wpływy, jakim
podlegał Słowacki, Towiański i wywołany przez niego ruch,
przewroty psychiczne w życiu oddzielnych indywidualności, które
uległy wpływowi tego wielkiego człowieka, wszystkie te
niezmiernie ważne i tak ciekawe zagadnienia - pojmowane są
powierzchownie: przystępuje się na ogól z uprzedzeniem i bez
dobrej wiary do poznania tej szlachetnej i czcigodnej postaci.
Nad wyraz
szablonowo znanymi i pojmowanymi są stosunki wybitnych naszych pisarzów z
osobistościami i prądami kulturalno-społecznymi zachodu. By
dobrze romantyków polskich rozumieć - trzeba zżyć się
przynajmniej z tego rodzaju postaciami jak Lamennais, Mazzini; kto zadał
sobie trud porównać ducha, ożywiającego wykłady Mickiewiczowskie
i te, jakie równocześnie wygłaszali Michelet i Quinet? Nie chodzi tu
przecież o pustą ciekawość, lecz o zrozumienie in
concreto stosunku ówczesnej romantycznej myśli polskiej do pokrewnych
jej zachodnioeuropejskich prądów, - nic ważniejszego, niż
zrozumieć, gdzie kończą się pokrewieństwa, a zaczynają
różnice. Mickiewicz przecież nie zgodziłby się na wszystkie
twierdzenia Quineta z jego Revolutions d'Italie, na sam zasadniczy
kierunek myśli tego pisarza, i Michelet, który musiał nosić w
zawiązku przy
najmniej
późniejsze swe dzieła o Rewolucji, Odrodzeniu, nie
wszystko musiał aprobować z pierwszych nawet kursów Mickiewicza; on,
który wprowadził Vica do Francji, musiał mieć zastrzeżenia
co do archeologii i filologii i samego sposobu wyzyskiwania ich w Kursach.
Wyznawca prawa, jako idei przeciwstawiającej się teorii
łaski, musiał widzieć niebezpieczne zbocze, ku któremu pochyla
się wszelki mesjanizm; późniejszy demaskator Napoleona, burzyciel
jego legendy, nie mógł już wtedy bez bolesnego rozszczepienia widzieć
tego przeobrażenia, jakiemu ulegała ta postać w krwawym sercu
naszego poety. Ile było w tym sympatii dla cudzoziemca i wygnańca,
ile francuskiej, nieco obrażającej pobłażliwości, ile
wreszcie umyślnego lub zwyczajnego niezrozumienia. Są to kwestie,
wymagające opracowania - zawiłe i trudne; łatwiej jest dać
raz jeszcze podobiznę trzech medalów i poprzestać na zdawkowych
frazesach. W podobny sposób wymagają sumiennej rewizji wszystkie fakty i
dokumenty z historii naszego romantyzmu, a znaczna część tych
faktów i materiałów jest jeszcze całkowicie nieznana. Nie można
więc dziwić się, że w ocenie i pojmowaniu
całokształtu romantyzmu polskiego muszą na każdym kroku
zdarzać się luki, niedokładności faktyczne; gorzej jeszcze,
że ten stan zawieszenia między jawą i marzeniem, ta
bezkonturowość obrazu romantyzmu naszego wpływają ujemnie
na sam nasz do niego stosunek. Niepewność faktycznego materiału,
poznawanie fragmentaryczne działają na, wyobraźnię,
niepokoją ją, pozwalają domyślać się dalszych,
nieustalonych związków i pogłębień: - wszystko to sprawia,
że myśl nasza wobec romantyzmu znajduje się w stanie, jak
najbardziej sprzyjającym powstawaniu wszelkiego rodzaju legend,
"głębszych syntez", "metafizycznych
ujęć".
W danej
chwili zajmuje nas romantyzm przede wszystkim w tej formie, w jakiej
został on ujęty i zrozumiany przez myśl Młodej Polski.
Na ogół Młoda Polska poczuła się spadkobierczynią
romantyzmu, wskrzesicielką jego tradycji. W jaki sposób to
zrozumiała? Na czym zasadzało się pokrewieństwo? Stosunek
jest bardzo charakterystyczny: można powiedzieć, że ciągnęło
Młodą Polskę do romantyzmu to, co było jego fatalizmem,
odosobnienie, odcięcie od życia. Romantycy usiłowali je przemóc,
wyrównać wysiłkiem ducha przedzielającą ich od życia
przepaść. Cały romantyzm polski zawarty jest w symbolicznym
rzucie Kordiana z wierzchołka Alp na ziemię ojczystą: wszyscy
oni byli nieustannie wytężeni, naprzód podani ku ziemi, ku
złączeniu się z realnym, krwistym życiem, walczyli
nieustannie z pustką i padali jej ofiarą, gdy myśleli, że
ją przemogli, tworząc całe duchowe gmachy, które
zastąpić miały swobodne, bezpośrednie obcowanie z
organizmem narodowym. Młodą Polskę olśniewały
te właśnie duchowe konstrukcje. Romantycy usiłowali przemóc w
sobie upiora. Młodej Polsce upiór właśnie był
głębią i prawdą. Tam widmo - duch było losem -
wrogiem, tu celem. Stać się duchem, przestać być
człowiekiem - to wyglądało na usprawiedliwienie. W ogóle
romantyzm służył Młodej Polsce jako prawzór jej i
uzasadnienie. Ponieważ niemoc była klątwą tamtych
wielkich, więc stała się ona w oczach tych dzisiejszych ich
zasługą. Ich samotność: męczeństwo i klęska
- stała się dzisiaj szczytem i dumą; każda porażka -
zwycięstwem. I tak przeżywano ich dramat w odwrotnym kierunku: wydawało
się więc, że sami romantycy siebie niedostatecznie znali.
Każdy czuł się powołanym do tłumaczenia
Słowackiemu i Mickiewiczowi, jak wielkimi byli olbrzymami. Powstał
pewien gatunek histerycznego kultu (odmów pacierz - lecz na wspak), na ogól
można by tu mówić o powtórnym pogrzebaniu romantyzmu: zjawisko
ciekawe i zasługujące, byśmy się z nim bliżej
zapoznali. Musimy tu oczywiście poprzestać na zasadniczych rysach,
lecz sama sprawa zyskuje przez to na wypukłości.
Z
umysłu rozpoczynam od pisarza, który został przez Młodą
Polskę istotnie odkryty, jak dotąd po to, by po długich latach
przemilczenia sprawdzonym zostało, że przegadanie jest od niego
stokroć złośliwsze i niebezpieczniejsze.
1
To, co
okazuje się nam jako styl artysty i pisarza, jako jego ustalony i
zamknięty świat, jest zawsze wynikiem długiego i
głębokiego procesu duchowego; tym, co miało naprawdę
znaczenie, jest ten proces właśnie: geniusz i talent utajone są
zawsze w samym życiu, są postacią życia
natężonego i rozległego. Krytyka nazbyt łatwo zatrzymuje
się na powierzchni zastygłej i zakończonej fizjognomii,
nazbyt łatwo sądzi, że w tym, co z zewnątrz jest
dostrzegalne jako różnica, - zamknięta jest istotnie siła
żywa indywidualności twórczej. Sądy polskiej krytyki o Norwidzie
należą, jak mi się zdaje, do tego właśnie typu;
sądzę, że proces wykrystalizowywania się stylu Norwida
czyli sam Norwid żywy - jest do dziś dnia niemal całkowicie obcy
komentującym go i podziwiającym wielbicielom. To, co znamy z Norwida,
jest właściwie zewnętrzną linią skamienienia jego
duchowego życia, tak, jak tężało ono pod uciskiem
całkowitego osamotnienia: samo życie wewnętrzne, zatajone pod
tą kamienną maską jest dotychczas mało rozumiane. Znamy z
Norwida właściwie postawę, gest, nie to, co żyło poza
postawą. I może trudno sobie wyobrazić bardziej całkowity
antagonizm, niż ten, jaki istnieje pomiędzy rozumieniem Norwida, a
tym, co dzisiaj za kult jego uchodzi. Dobitnie można to w ten sposób
określić, że forma śmierci, jaką tragizm losu
Norwidowi narzucił, stała się dla nas treścią jego
dzieła, to jak go świat zabijał - istotą jego
życia. Z Norwida wzięliśmy maskę pośmiertną, i
ten jej odlew gipsowy ukazujemy jako żywą twarz poety. A może
niewielu jest poetów i pisarzów, dla których w tym stopniu byłoby takie
utożsamienie niezrozumieniem ich. Treścią bowiem dramatu Norwida
jest to, że żyć nie mógł, nie mógł żyć tym
życiem, jakie miał w sobie, że cały bieg jego żywota
był tylko nieustanną samoobroną, mężnym wysiłkiem
nieuronienia niczego ze świata, jaki miał w sobie. Gdy jednak szuka
się duszy Norwida w samym tym negatywnym fakcie, gdy się go odnajduje
tylko w geście oporu, jaki stawiał światu, gdy się
wielkość jego widzi nie w tym, czym był on w swoim wnętrzu,
w swym samotnym przeświadczeniu, lecz w tym, że to
przeświadczenie samotnym, zamkniętym pozostało, grzebie się
ten wielki umysł ponownie. W naszej opinii literackiej grasuje dziś
mnóstwo niezmiernie dziwnych przesądów: jakiś rezultat wysoce
złożonych procesów psychicznych bywa uznawany za ich istotę.
Ponieważ odosobnienie, poczucie samotności było istotnie
udziałem Michała Anioła, Leonarda da Vinci, Nietzschego, Norwida
- wszystkich niemal twórczych duchów, które dochodziły do niego,
ulegając swojemu własnemu życiu psychicznemu, idąc jego
szlakiem, zostaje uznane, że samotność stanowi cechę zasadniczą
twórcy. Twórca dochodzi do samotności poprzez duszę własną,
tu chciano by dojść do duszy poprzez izolację. Ponieważ
każda wykrystalizowana treść kulturalna ukazuje się swojemu
twórcy jako konieczny, nieodzowny pierwiastek życia, jako coś, bez
czego życie nie dałoby się dla niego pomyśleć, ponieważ
świat przez niego stworzony ukazuje mu się jako treść,
mająca w samej sobie całkowitą rację swojego istnienia - a
więc jako coś mającego w samym sobie trwanie, postać
wieczności, - wieczność sama, naga forma
pozaczasowości, w jakiej ukazuje się nam wartość jako taka,
staje się przedmiotem poszukiwań. Zapomina się, że jest ona
tylko formą, w jakiej twórca opanowane przez siebie życie odczuwa,
szuka się je nie przez opanowanie życia, lecz przeciwnie przez
odwrócenie się od niego, jako obciążonego klątwą czasu.
Za kanon twórczości zostają uznane metody wyparowywania z siebie
wszelkiej twórczej treści. To samo z kontemplacją, jaźnią -
z wszystkimi formami, które są dla nas dostępne jedynie poprzez
treść życia, poprzez walkę naszą z nim, pracę nad
nim, a które ukazują się zamistyfikowanej świadomości jako
jakieś absolutne źródła wszelkiej treści.
Twórczość
Norwida pada nieustannie ofiarą takich nieporozumień.
Norwid
był człowiekiem, kochającym potężne, wielowiekowe
twory - narody - to spostrzeżenie Cezarego Jellenty jest do dziś dnia
jedyną prawdziwą i głęboką myślą,
wypowiedzianą o Norwidzie. Norwid, w oczach dzisiejszych jego wielbicieli,
to uosobienie myśli pozaczasowej, bytowej - był świadomością
rdzennie i przede wszystkim historyczną. Ze wszystkich naszych poetów
posiadał on najgłębszy zmysł dziejowości. Historia
była dla Norwida nie czymś przypadkowym, zewnętrznym w stosunku
do prawdy, - lecz jej niezbędnym organem. Gdy Norwid
przezwyciężał swe nieszczęście, nie uznawał on pozahistorycznego
stosunku między myślą osobistą, pojedynczą, a
pełnią wieczną - Bogiem. Poznanie, widzenie prawdy nie było
dla niego w momentach najgłębszych procesem indywidualnym, .
stosunkiem czysto abstrakcyjnym. Nieszczęściem Norwida było to,
że mając w sobie poczucie, zrozumienie konieczności dziejowego
życia - musiał całe życie myśleć i
działać jako jednostka. Miał on w piersi swej potężny
dziejowy organizm - naród, - a brakowało mu ziarn piasku pod stopami:
głowa, w której myślą samowiedną stało się
życie wieków, tłukła się o twardy kant tapczana w
noclegowym przytułku. Tu była tragedia: problem osobisty,
nieszczęście osobiste, mocne postanowienie wytrwania w swej wierze,
zachowania jej, to przesłania nam samą tę wiarę. Istota
twórczości Norwida z niej przecież wypływa i jedynie na jej
podstawie może być rozumiana. Centralną ideą Norwida jest
naród stwarzający swego ducha i poprzez tego ducha stwarzający,
przetwarzający sam siebie. Ma on olbrzymią wizję swobody
dziejowej. W opowiadaniu Stygmat ukazuje on nam narody starożytne
jako wyniki i wytwory tych przyrodniczych warunków, pośród których
rozwijały się i żyły. Tak las urabiał i tworzył
Germanina, step - koczownika. Tyle łez i krwi wylano - mówi Norwid - a nie
było jeszcze właściwych narodów, właściwego
człowieka; w innym miejscu zwraca się ku "społeczności
chrześcijańskiej" i wyrzuca jej, że żyje
właściwie na gruzach starożytnego świata, że nie
stworzyła dotąd swego własnego gmachu, - nowoczesnej, na idei
"odkupionego", swobodnego człowieka opartej kultury, która
byłaby istotnie dziełem człowieka, budową przezeń
wzniesioną, a nie zaś stygmatem, wyciśniętym na jego
życiu przez zewnętrzne konieczności przyrody. Ten element
swobody własnego samoutwierdzenia cechuje dla Norwida wieczne,
głębokie znaczenie sztuki.
Pracując,
człowiek zmaga się, pasuje z przyrodą, ale na barkach
zwyciężonego wroga oprzeć on musi siebie, własne samowiedne
dzieło, aby praca była jego pracą, a nie zaś
zewnętrznym, ciążącym nad nim musem. - Praca musi
przerastać w sztukę, ujmować się w niej, oddychać
poprzez nią swobodą i stąd, z tego wierzchołka
rozlewać ją poprzez tętnice. W Promethidionie zawarł
Norwid w kilku wierszach swe najgłębsze myśli o
konieczności związku sztuki z pracą, o nieustannym przerastaniu
czynności zawodowych, rękodzielniczych w świat artystycznej
twórczości. W związku ze stanowiskiem, którego wyrazem jest Stygmat,
myśli te nabierają olbrzymiego znaczenia. Dopóki cała budowa
życia ludzkiego jest wyłącznie wynikiem walki z tymi
przyrodniczymi warunkami, wśród których żyje i rozwija się dany
naród, dotąd nie ma tam właściwie miejsca na swobodę,
sztukę, człowieka. Przyroda wrasta bezpośrednio w życie
ludzkie: narody wyrastają z niej jak jej krzewy, jak kolonie i pnie
polipów. W tym świetle ukazywały się niewątpliwie Norwidowi
narody i kultury starożytności. Człowiek, samowiedne i
odrębne ja jest tu późnym przybyszem, synem rozkładu
właściwie i zmierzchu. Los narodu, jego głęboka, ciemna,
przez konieczność wyhodowana zbiorowa dusza ciąży nad
jednostką jak kamienne, dokonane przeznaczenie. Ma ono swoją
własną, jakby przez samą siłę ciążenia
wykreśloną, drogę. Byt zbiorowy toczy się jak lawina,
porywa z sobą jednostki. Są one wobec niego bezsilne, myśl ich
skonstatować tylko może tę bezsiłę:
bezwzględną pustkę wśród narodu, który jest nie ludzkim,
nie prześwietlonym przez myśl, nie przepojonym przez swobodę
dziełem żywiołu, samotność poza narodem.
Kleopatra
i Cezar, unoszeni przez wielkie, zastygłe już, obce sobie ciała
Egiptu i Rzymu przeżywają swój stosunek w tej bladej próżni
międzyplanetarnej, czują i widzą, że los ich dokonał
się poza nimi, unosi ich i wlecze z sobą, że mogą oni tylko
wymienić między sobą myśli i uczucia, które dotąd
są w ich władzy, dotąd tylko ustalają między nimi
związek, póki stoją oni ponad życiem, póki poprzestają na
tym bladym, ślizgającym się po życiu jak
księżycowe światło po granicie-upiornym bytowaniu. Jako
żywi ludzie są oni we władzy ciemnych przeznaczeń, które
ich życie osobiste wyprzędły. Rzym i Egipt ścierają
się ze sobą, biją o siebie jak dwie bryły w jakimś
obcym myśli i duszy świecie. Blada myśl widzi tylko, że jej
jednostkowe życie jest wszczepione raz na zawsze w te uderzające na
siebie, ślepe i nieme ciężary.
Gdy teraz
w próżni tej, jaka powstaje przez zagładę narodu, osamotniona,
świadoma jednostka usiłuje znaleźć dla samej siebie, dla
swojej świadomości podstawy, ukazuje się jej jako jedyne
wybawienie, jedyny ratunek - powstanie narodu, życia zbiorowego, już
nie jako ślepego, dźwiganego przez samą konieczność
natury ponadjednostkowego ciała, lecz jako swobodnego dzieła
człowieka. Naród zaginiony może odrodzić się jedynie wtedy
siłami jednostek, jeżeli nie będą one już tak wobec
zbiorowego życia bezsilne, - jak owe ślizgające się po
głuchych światach, zbłąkane niby dwa widma w
międzygwiezdnej pustyni dusze Kleopatry i Cezara. Jednostka musi
pozostać bezsilnym świadkiem dokonywającego się fatalizmu,
jeżeli swoboda nie jest w stanie wszczepić się w sam rdzeń
istnienia, rodzić i dźwigać od wnętrza nie
ślizgające się po powierzchni życia marzenia i myśli,
lecz pełnokrwiste i rzeczywiste kształty samego życia. I tu
występuje przed nami związek myśli Norwida o tym, że nie
było jeszcze właściwych narodów z naszą historyczną,
polską tragedią.
Narody
zaginione, narody śmiertelne, - to były tylko ślepe twory przyrodniczej
konieczności: siła była w niej, a nie w nich; poza
człowiekiem, którego życie kształtowała. Odrodzić
się może naród jedynie jako świadome dzieło człowieka,
jego własny twór, zwycięstwo jego swobody nad ślepą i
niemą koniecznością. Znajdujemy tu tę samą myśl,
którą tak często powtarza Krasiński, że od czasu Chrystusa
żaden naród nie umarł. To samo rozgraniczenie znajdujemy u
Cieszkowskiego, Hoene-Wrońskiego. Związane ono było z
rozpowszechnionymi w tym czasie w polskich i europejskich umysłach
pojęciami o historycznym znaczeniu chrześcijaństwa, o
całokształcie dziejowego życia ludzkości.
Jest
rzeczą ważną, abyśmy zrozumieli teraz pewną
dość trudno dostępną wobec współczesnej naszej,
fetyszyzmem przyrodniczym przesyconej kultury umysłowej
właściwość stanowiska Norwida. Przede wszystkim zaś
musimy podnieść to, co stanowi zdaniem naszym nie przemijający
pokład umysłowy naszego romantyzmu: swoboda jest stanem
dojrzałym samowoli. Samowola utrzymuje się w niej i zwycięża.
Dla Engelsa swoboda jest produktem konieczności, jest poznającą
samą siebie tożsamością. Dzisiejsza myśl tragiczniej
wyobraża sobie położenie człowieka w przyrodzie.
Człowiek jest sam wobec chaosu i nie ma stać się tego chaosu
logicznym wynikiem, lecz siebie, swą irracjonalną
treść ocalić wbrew niemu. Człowiek nie jest dalszym
ciągiem ewolucji, lecz przeciwnie zerwaniem watka, przeciwstawieniem
się mu. Gdy zaczyna się on - wszystko przedludzkie staje się
wrogiem, silą, której trzeba się przeciwstawić.
Demoralizująca mitologia Engelsa pozostaje w zasadniczej sprzeczności
zarówno z wymaganiami myśli filozoficznej, jak i ze
zwyciężającymi zarówno w biologii (Réné Quinton np.) jak i w
fizyce i chemii poglądami. Aby swoboda pozostać mogła
swobodą, - musi ona być wynikiem zwyciężającego
świat irracjonalizmu, musi być twórczynią swojego własnego
kosmosu. Przyroda jest narzędziem swobody, ciałem, które stwarza ona
sobie poprzez pracę: wrasta ona w przyrodę i kształtuje ją,
nie zaś wyrasta z niej**. Praca jest procesem urabiania sobie
przez swobodę swego ostającego się wobec żywiołu
ciała. Rzeczywiste, na tle przyrody w walce z nią rozgrywające
się życie zbiorowe ludzkości jest właśnie tworzeniem
swobody; poza tym życiem pozostałaby ona jako ślepa i
głucha, nie znająca siebie, bezsilna samowola, jako nagi
obłęd. Dla Norwida jest swoboda aktem duchowym, zdobywa się
ją poza bezpośrednim życiem, w życiu wewnętrznym, jest
ona momentem w dramacie, rozgrywającym się między
człowiekiem i Bogiem. Tu na tym szczycie osiągnięta
wstępuje ona dopiero w rzeczywiste, historyczne ciało. Na tym
właśnie zasadza się przełomowe znaczenie dziejowe
Chrystusa. Chrystus stworzył, powołał do życia
swobodę; teraz wstąpić ma już ona tylko w ciało historii,
porodzić swój nowy, własny, na przezwyciężeniu
konieczności oparty świat dziejowy. Jest to niezmiernie ważne:
swoboda dojrzewa tu, dochodzi do samo-wiedzy, tworzy swój duchowy organizm nie
w samym życiu, lecz w pozaświatowej dziedzinie, - między duchem
a Bogiem - jest zdobyczą pozadziejową człowieka wiecznego.
Dzieje, kultura - życie historyczne - nie jest żywiołem, w
którym swoboda wykuwa samą siebie: dokonana, osiągnięta swoboda
spływa w świat dziejów, wciela się weń, ale
właściwie jest już poza nim. Zadanie dziejowe zostanie
dla Norwida dopełnione wtedy tylko, jeżeli swoboda ludzka
zawładnie dziejowym, rzeczywistym ludzkim życiem, ale sama przez
się jest ona rzeczywistością transcendentną, aktem
pozaświatowym. Duch ludzki istnieje dla Norwida poza dziejami,
przynajmniej in potentia, noumenalnie daje się od nich logicznie
myślowo przynajmniej uniezależnić. (Myślowo dla
człowieka - a realiter może dla Boga: - to jest może
całkiem demoniczny, ekstatyczny pierwiastek wiary Norwida: Bóg mój
odnajdzie mię poza narodem, bez narodu, takim, jakim byłbym w
narodzie aż do szczytu wyzwolonym; zbawienie indywidualne - to historia
zastąpiona przez cud). Jednocześnie zaś czuje on, czuje
całą tą krwawą pustką, jaką nosi w sercu, -
że nie tylko dzieje potrzebują ducha, ale że i jemu są one
koniecznie potrzebne. Dlatego właśnie tak trudnym do uchwycenia jest
ten odcień, że transcendentalizm Norwida nie występuje prawie
samoistnie, przeciwnie kładzie on nacisk na to, że wyzwolenie,
odkupienie człowieka dokonane ma być w świecie dziejów. Nie jest
to jednak immanencja zasadnicza jako stanowisko, lecz raczej rozszerzenie
transcendentalizmu na świat cały. Ważnym jest, że wiara
Norwida w historyczną przyszłość ma pozahistoryczne
źródło, że nie wypływa ona z jego stosunku do rzeczywistej,
otaczającej ją historii, lecz jest wynikiem stosunku jego do Boga,
jest stanem duszy, niezależnym od rzeczywistości dziejowej, jej
doświadczeń. I niewątpliwie o to właśnie
chodziło. Wiara Norwida musiała mu dać punkt oparcia przeciwko
"mamiącemu światu". Trzeba było mieć ponad
historią punkt oparcia dla dążącej do odrodzenia narodu -
swobody ducha: trzeba było wypracować punkt widzenia,
pozwalający uznać istniejącą - mimo zagłady
politycznej narodu, - rzeczywistość dziejową za nieistotną,
pozorną: znaleźć punkt oparcia dla nowej, wyższej
rzeczywistości, z którą byłoby zrośnięte odrodzenie
Polski.
Cała
tragedia i wielkość myśli emigracyjnej były w tym: musieli
ci wygnańcy, oderwani od rzeczywistego życia w kraju z własnego
ducha wydobyć założenia, pozwalające wbrew otaczającej
ich rzeczywistości mieszczańskiej Europy - wierzyć w to, że
byt narodu nie został utracony, że zaprzeczony przez powierzchowne
prawa życia jednej epoki, posiada on podstawy swe w samej istocie
człowieka, w samym jego dziejowym, ziemskim przeznaczeniu. Ludzie ci mieli
za jedyną rzeczywistość duszę własną i
musiała dla nich Polska stać się momentem niezbędnym
życia ducha, zadaniem, bez którego dopełnienia życie
świata, wszechświatowego, wszechludzkiego ducha nie wypełni
swoich przeznaczeń. Musieli oni ugruntować Polskę w jedynie
dostępnym im świecie ideologicznym, w świecie kulturalnych
treści: musiała ona wypływać jako wniosek z
założonego głębiej, niż dzieje, sylogizmu.
"Uczucia moje - pisze Norwid - jeden Bóg może zniszczyć, - a położyłem
w nim nadzieję". Sama istota Boga musiałaby się
zmienić, on sam musiałby sobie zaprzeczyć, aby zachwiana
była wiara poety. Podstawy jej wsparte są o te dwa ponaddziejowe,
pozadziejowe bieguny: - człowieka wiecznego - Boga. Przebywa wiara ta w
życie narodu w świecie ponadrzeczywistym, świecie absolutu. Jest
to ścisłe. Ale treść tej wspartej o absolut wiary, tego
ponaddziejowego przekonania jest w istocie swojej historyczna. Absolut Norwida
- to diamentowa podstawa, na której wznosi się jego Jeruzalem: -
życie narodu, pojęte jako niezatracalna całość, jako
żywy i pełny kształt prawdy. I rzeczą pewną, że
istotną jest tu treść, a nie duchowa forma, że formę
tę treść wypracowała z siebie, aby zyskać
bezwzględną odporność, moc niezłomną
bezwzględnego trwania - wbrew naporowi urągających wierze, lub -
rzecz straszniejsza - niewspółwymiernych z nią, ignorujących
ją codziennych zdarzeń. Tu jest paradoksalne, tragiczne zaostrzenie
antagonizmu: tym, co zachowuje w duszy Norwida taką abstrakcyjną,
niezmienną stałość, jest ens realissimum, istnienie
najbardziej konkretne - naród. Żyje on jednak z geometrycznym aksjomatem,
jak z pozażyciową kontemplacją - z obrazem, najsilniej
działającym na nasze życie osobiste, najbardziej
natężającym wszystkie nasze aspiracje czynne. Całe to
wytężenie ku życiu - skamienieć ma, stać się
bazaltową kolumną, - dźwigającą niezmienną, nie
wymagającą już czynu dla umocnienia samej siebie w swym
przeświadczeniu - wiarę. Stężało ono, to całe
natężenie czynnego ducha, w tę kolumnę, o której mówi
Norwid, "że na lazurowym utwierdzeniu stoi". Jego stanowisko wobec
życia, jego tragiczna sytuacja określają się
najzupełniej w tym wyrażeniu: "prawdę stawiał on na
swoim grobie". Na swoim grobie. Był on już więc dla niej
niepotrzebny: istniała ona wieczna i niezmienna, chociaż on sam nie
władał nawet ziarenkiem piasku. Byt narodowy - utwierdzony był
ponad osobistą niemocą. Był niezależnie od jednostkowych
losów - cząstką tych gwiazd spokojów, w które zatapiał się
duszą, wrastał poeta.
Wspomnieliśmy
już gdzie indziej, że niesłusznym jest oznaczanie stanowiska
Norwida jako panteizmu. Mamy tu do czynienia znów z tym samym, nad wyraz
subtelnym i niezmiernie ważnym rysem. Historyczny Bóg dla Norwida musi
być określoną, zamkniętą w sobie wartością,
- niezależnie od przetworzeń świata i ludzkości. Musi
być taka niezależna od świata, wyższa, niż świat,
milcząca ostoja, - aby mógł na niej poeta oprzeć swoją
wiarę. Ten Bóg jest winien odwetu i spłaty długu potomkowi
Sobieskich - nie może być nieodpowiedzialnym, niezrośniętym
z żadnym kształtem, żadną poszczególną postacią -
Bogiem Spinozy i Hegla. Jednocześnie zaś świat nie jest
obojętnym, na zewnątrz Boga wyrzuconym, bezpłodnie
trwającym wśród bezdusznych przetworzeń - martwym bytem. Bóg nim
włada: jest on jakby nieskończenie pełnym, gotowym już
ideałem świata, - ku któremu świat ciąży. Bóg jest
światem, przemienionym na wartość: siła ciążenia
stała się tam siłą wzlotu: Dlatego wydaje się, że
Bóg jest tylko w świecie, że treść świata wyczerpuje
go, bo jest w nim wszystko, co jest w świecie i każdy element
świata i w nim żyje tak, jak gdyby czerpał go ze świata, z
jego przetworzeń wiecznie milczący i niezmienny, bo na wskroś
sobie wystarczający Bóg. - "Pan i mistrz - a rzekłbyś
że uczeń" - mówi Norwid. Istnieje Bóg Norwida jako raz na zawsze
wytknięty cel świata, jako rękojmia, że cel ten istnieje,
że jest na czym wesprzeć zabijaną przez bezducha chwili
duszę.
Ten sam
stosunek odnajdujemy w zapatrywaniach Norwida na zasadnicze zagadnienie
myśli katolickiej: problem łaski i zasługi. Łaska jest dla
niego jakby w tym, że zasługa jest możliwa: - zarazem jest jakby
naprzód już ustalonym kształtem zasługi, jej wieczną
formą. Świat, który ma być dokonany przez człowieka,
istnieje już bez człowieka i spływa nań w miarę jak go
człowiek tworzy. Życie ludzkie, ludzkie wytworzone przez
człowieka dzieje, gmach stworzonej przez swobodę
społeczności i kultury - to jest właśnie ta łaska,
która już na wieki jest w Bogu, ale którą człowiek sam
zasłużyć musi. Nie mógłby jej zasłużyć,
gdyby jej nie było: sam jednak wyrzeźbić ma on naczynie, w które
ona spłynie. Wydaje mi się to stanowisko Norwida jednym z
najciekawszych i najgłębszych tworów myśli katolickiej.
Katolickim jest ono bowiem na wskroś. Katolickim jest w tym znaczeniu,
że łączy życie historyczne z wiarą w zbawienie
człowieka; katolickim i w tym znaczeniu także, że podstawy
życia ustalone są poza życiem, że tworząc życie
swoje człowiek jak gdyby odzyskuje tylko coś, jak gdyby odnajduje
utajonego "w bezkresnej Boga piersi" człowieka wiecznego.
Swoboda
ludzka, osiągnięta, zdobyta przez Chrystusa, nie jest stanem
bezhistorycznym; uczestniczymy w niej, tworząc, zdobywając ją w
dziejach, tworząc rzeczywiste, narodowe, chrześcijańskie
życie, którego dotąd nie było. Uczestnictwo w Chrystusowej
swobodzie jest jednocześnie pracą dziejową, nie zaś
niezależnym od historii osobistym stosunkiem człowieka do
niezmiennego, pozadziejowego Chrystusa.
Sztuka
jest dla Norwida jakby sprawdzianem, że swoboda-Chrystus istnieje w
dziejach. Jest ona rzeczywistym duchów obcowaniem: powstaje ona tam, gdzie
człowiek czuje się w rzeczywistości swej, jak w kształcie
swej swobody, gdzie sama walka z koniecznością ukazuje się jako
akt twórczości, wszczepiającej się w żywioł. Gdy to,
co człowiek zdobywa poprzez pracę, wraca do niego jako wyzwolenie, gdy
czuje on pracując, że zwyciężona przyroda wydycha ku niemu
jego swobodę, gdy swoboda wywalczona zaczyna go otaczać jako
powietrze, spływać z gwiazd, wznosić się z rozoranej ziemi,
gdy rzemiosło staje się mu wynikiem sztuki, aktem swobody, nie
zaś musem ślepej konieczności - swoboda żyje w historii,
społeczność chrześcijańska istnieje.
Społeczność chrześcijańska - ma istnieć.
Nieistnienie jej, nieziszczenie się jej niezgodne byłoby z
człowiekiem wiecznym. Istnieć więc może i będzie
Polska, gdy stanie się ciałem społecznym odkupionych Polaków;
gdy praca przestanie być poniewolnym musem, a stanie się
najniższym, najzewnętrzniejszym organem sztuki - tego absolutnego
ciała, tworzonego przez swobodę ducha. Brzydota, brak sztuki w
życiu - to oznaki niewoli, to stygmaty, wtłoczone przez
konieczność. Dlatego Norwid widzi jakby symbol niewoli, fałszu,
wewnętrznego i zewnętrznego "zmartwienia" w samej
"krzywiźnie polskich stodół", dlatego martwą wydaje mu
się wiara, nie wcielająca się w kształty życia, nie
władająca nimi - dlatego wola o sztukę, jako czyn duchowy, jako
o umocowany w duchu kształt polskiej Jeruzalem, Polski - swobodnej
przerastającej w sztukę pracy. - Polska ta, ujmująca samą
siebie w sztuce, a wrastająca w ziemię ramionami pracy, unosząca
tę swoją glebę istnienia w świat bezwzględnej swobody:
- ziemia stająca się duchem i duch rodzący z siebie ziemię
i niosący ją w piersi swej ku wiecznemu ognisku duchów - to była
wiara Norwida. Zatapiał się on w niej jak w swoim osobistym, tylko
widzeniu serca zwierzonym, skarbie duchowym, czerpał z niego spokój, który
pozwalał mu czuć, że istotnie nie życie go zabija, lecz on
żyć nie raczy. Ten jego stosunek do świata, zapatrzenie w
wieczny spokój wiary, spojrzenie ku Polsce, jakby poprzez śmierć i
spoza życia - wszystko to składa się na jego styl tak trudny do
określenia, jedyny. Wydaje mi się, że krzywdzi się Norwida
zestawiając go z Villiers de l'Isle Adamem lub Poem. To, co wydać
się może pokrewieństwem, jest rysem czysto zewnętrznym:
pokrewieństwo to - w geście wobec życia, geście, który
był u Norwida tylko wynikiem utajonego głębokiego życia.
Istotą twórczości Norwida była jego historyczna wiara, wynikiem
wewnętrznym - zamknięta w sobie, patrząca na świat z
wielkiego oddalenia pobłażliwa, to znowu pogardliwa, pogardliwa tak
bardzo, że odrzucająca wraz z gniewem samo przebaczenie - postawa
wobec życia. Postawę tę uznano właśnie za
treść i zaczęto pojmować Norwida, jako jakiegoś na
Ajschylowską miarę zakrojonego dandy, jak gdyby cały sens
Jego twórczości nie w tym się zawierał, że wiarę
swoją w pustce wobec życia chronił, lecz w tym, że
życiu nie wierzył. Z człowieka, który wziąwszy w siebie
ducha narodu gdzieś w międzyplanetarnej próżni dziejowej jak z
równymi gadał z duchami narodów i wieków - uczyniono jakiego transcendentalnego
George'a Brummela. Norwidyzmem stało się zachowywać się
wobec własnej polskiej rzeczywistości tak, jak gdyby
należała ona do obcego, nic nie znaczącego życia, do
zaprzeczającego nas Boga Pozorów.
Zdaje mi
się, że ścisłą prawdą będzie, gdy powiem,
że najbliższymi w tych czasach Norwidowi umysłami są
Kazimierz Mokłowski i Stanisław Witkiewicz: równy tragizmem mu,
choć nie spokojem ten jeden tylko skald i druid Stanisław
Wyspiański. W Micińskim, który piekła i nieba Norwidowskie
nieustanną tęsknotą i rozpaczą przemierza, samo
napięcie patosu kryje tragizm. Natężenie uczucia
przesiania mu całość tragedii: żyje w niej, nie obejmuje
jej w sobie.
Stosunek
zaś przeciętnej młodopolskiej myśli do Norwida jako do
poety pozaspołecznego absolutu, "rytmującego milczenie"
jest całkowicie typowym dla Młodej Polski wobec romantyzmu.
Romantyzm byt przezwyciężeniem rzeczywistości w tym sensie,
że rzeczywistością było dla tych wygnańców oddarcie od
kraju i niemoc: dlatego świat ich był poza światem, poza
życiem. Światem, z którym zmagali się oni, który
przezwyciężali, od którego ucisku wyzwalali się była
niemożność żyć szerokim pełnym życiem
rzeczywistej społeczności polskiej. Teraz, gdy uznaje się za
istotę ich tę postawę wobec świata i postawę tę
odtwarza się w sobie w niezmiernie innych warunkach, powstaje zjawisko
zdumiewające. W imię romantyzmu odrywa się duszę od tej
samej rzeczywistości, ku której romantycy dążyli, w imię
romantyzmu zdąża się ku temu samemu osamotnieniu duchowemu,
które romantycy chcieli przemóc; romantycy usiłowali przetworzyć
życie odciętych od kraju jednostek w życie narodu: teraz
zamienia się samo życie dziejowe w marzenie, sen, wzruszenie,
subiektywizm bezsilnych samotnych dusz. Jeżeli romantyzm był
Golgotą, - to jest to Oberammergau.
2
Do tych
samych wyników dojdziemy, gdy zestawimy inne zakresy twórczości
romantycznej z ich nowoczesnymi pogłębieniami. Zawsze staje
się tu celem i ideałem to, co w istocie rzeczy było stygmatem,
wyciśniętym na romantykach przez nieszczęście: - nie ich obiektywna
praca, lecz kształt ich subiektywnego załamania się pod
ciężarem. Byłoby w ogóle ważną rzeczą i
ciekawą wyjaśnić stosunek pomiędzy tym, co nazwałbym
dramatyczną hipnozą, a ciągłością pracy. Na
umysły współczesnych i następnych pokoleń działa
często silniej, niż sama rzeczywista praca twórcy, poety,
myśliciela - jego postawa wobec życia, gest, ton. Jest to
zrozumiałe: wyniki i znaczenie pracy nie leżą na powierzchni,
stają się one jasnymi i oczywistymi dla pracującego jedynie,
który napotyka je na swojej drodze, jako pozostawioną mu przez
przeszłość pomoc lub przeszkodę: - o wiele silniej i
dobitniej zarysowuje się znaczenie danego działacza nie w tej formie,
w jakiej przedstawia się ono z punktu dziejowej solidarności
wysiłku i tworzenia, lecz tak, jak zastygło ono w uderzonej przez nie
wyobraźni widza. Wytwarza się złudzenie, że wielcy twórcy
nie tym byli, co uczyniło z nich twórców, tj. zmagającymi się z
rzeczywistymi przeszkodami, rzeczywistym oporem losu pracownikami, - lecz tym,
co widzieć z nich może tak lub inaczej ukształtowana bierna
wyobraźnia. Roztacza ona naokoło nich właściwą sobie
próżnię trwania, zawieszonego ponad wysiłkiem i pracą, i
krwawe, pracowite życie przeistacza w widowisko manifestującej
samą siebie na nie stawiającej oporu scenie - jaźni. To co
było pracą staje się rolą, życie - dramatycznym
widzeniem. W każdym historycznym wpływie istnieje zawsze ten
pierwiastek: najsilniej ulegają wpływowi w znaczeniu
dramatyzującej hipnozy ludzie, najmniej zdolni prowadzić dalej
pracę tych, których wpływowi ulegają. Logika pracy zaś i
logika roli są zupełnie różne: pierwsza wymaga walki z
przeszkodą: samo zwycięstwo ma coś w sobie z chropawej
powierzchni, z jaką ścierał się pracujący, rola wymaga
efektowności. Świat służy tu jedynie za scenę, za
środek ujawnienia osobistości, ma być dla niej przezroczystym.
Chcąc więc pełniej odczuć dramatyzm postaci, z wolna
przestawiamy ją z twardego, rzeczywistego świata, w środowisko
nie uciskającego, posłusznego eteru, mającego za zadanie tylko
przenosić poprzez wieki patos duszy, dramatyczność czucia. Sama
przeszkoda zostaje przedramatyzowana: zamiast zrozumieć, że taka,
jaką była właśnie, a więc bezimienna,
nieokreślona, chaotyczna, ważyła ona na losie twórcy, czynimy z
niej godną naszego protagonisty partnerkę dramatu, obdarzamy ją
od razu dobitnym określonym znaczeniem. Z rzeczy istotnej,
uderzającej na dusze, jako to właśnie, co jest najstraszniejsze
- nieznane, czynimy dramatyczną, najdramatyczniejszą - w miarę
sił naszych - dekorację. Sądzimy, że pogłębiamy w
ten sposób życie i postać, a właściwie wypuszczamy z nich
krew, czynimy pozór z tego, co było jedyną i twardą prawdą.
Sądzimy, że, gdy uchwycimy to unoszące się ponad życiem
i pracą dramatyczne powietrze, gdy oddychać będziemy jak
najprzezroczystszym eterem - tym, co było śmiertelnym tchnieniem
łamiących się, druzgotanych piersi, - zrozumiemy samą
jaźń twórców, najwewnętrzniejszą ich duszę. I że
żyć tak, jak oni, znaczy to wyciskać z naszego codziennego
życia - ich gest, na wieki utracony, to znaczy zamienić
własną naszą rzeczywistość - nasze niedokonane zadanie
w postument, na którym rozegrać można ich dramat, który staje
się tylko naszym grymasem. Ponieważ oni pracowali, nasze
życie ma się stać dekoracją i gdy wydaje się nam,
że rzeczywistość nasza źle te funkcje spełnia, że
jest dekoracją niedostatecznie jasno, dramatycznie malowaną -
sądzimy, że głębszym jest jeszcze, niż tych
przeminionych - nasze cierpienie, nasza samotność bardziej, niż
ich istotną. Oni łamali się z wiecznie bezimiennym, milczącym
i gniotącym losem, nam świat nie chce stać się
posłusznym teatrem, co chwila wypada z roli, z tej roli, którą oni
wypisywali krwią i potem. Świat nie chce słuchać naszego
gestu, tak, jak słuchał ich pracy: jesteśmy więc chyba o
jedną co najmniej kondygnację głębiej pogrążeni w
duchowym piekle. Młoda Polska czuje się skłonną
tłumaczyć okolicznościami łagodzącymi to, co było
samoistnie rzetelnie ludzkim twórczym życiem romantyzmu, a co wydaje
się jej brakiem konsekwencji i uświadomienia. Ci dawni żyli nie
jak bohaterowie naszego dramatu, lecz jak pracownicy, walczący z
własnym losem: na każdym kroku więc napotyka myśl
nowoczesnego maga opłakane następstwa faktu, że ci ludzie
przeciwstawiali losowi tylko pierś i duszę, - a nie wyuczoną
rolę. Wtedy tylko myśl nasza obejmuje granice naszej istoty, gdy
czuje gniotące ją brzemię, gdy na całej powierzchni swej,
by istnieć - musi stawiać opór i walczyć. Granice życia -
to bowiem zawsze linia oporu, nigdy spokój, nigdy posiadanie. Prawdą
twórcy jest zawsze to, jak sam siebie utrzymywał i stwarzał, nie
zaś jak siebie oglądał i posiadał. To, co istnieje w
twórcy, jako świadomość, jest zawsze stosunkowo późnym,
mniej głębokim; sztywnością śmierci raczej, niż
parciem życia. Życie .najistotniejsze jest nie tam, gdzie się ma
już świadomość, lecz tam, gdzie się ją wytwarza,
wydobywa, wyrywa z głębin kipiącego żywiołu. Gdy
zaś my usiłujemy z naszego zawsze nowego, zawsze innego życia -
wydobyć jakąś świadomość minioną, gdy
staramy się umyślnie tak żyć, aby ona dała się na
powierzchni naszego istnienia utrzymać, uczymy się żyć tak,
jak nigdy nie żył twórca, tj. ponad własną pracą,
własnym losem. Najgłębszą rzeczywistością,
jaką miał w sobie Mickiewicz, był entuzjazm czynny, wiara,
siła woli. Gdy dążył on całą siłą duszy
ku życiu, jakie pragnął tworzyć - życie, o ile nie
zlewało się z tym jego pędem, było mu przeszkodą lub
środkiem. Kształt indywidualny życia, jego własna
wewnętrzna logika były tu pojmowane tylko jako to, czym są one
dla usiłującego dźwignąć martwą bryłę
entuzjazmu. Życie myślowe było tu podporządkowane dwom
zasadniczym zadaniom: przede wszystkim musiał być utrzymany sam
poziom natężenia moralnego wśród emigranckiej gromadki,
następnie zaś natężenie to musiało być
przeniesione na cały kraj, całe społeczeństwo. Takie
"poczynanie z ducha" nie było bynajmniej czymś
wyjątkowym, ani problematycznym z punktu widzenia panujących w
pierwszej połowie XIX. stulecia pojęć. Zasadniczym momentem,
odróżniającym pojęcia te od zapatrywań, które
przeważać zaczęły wśród umysłów kulturalnych po
roku 1848 było to, że na pierwszy plan wysuwało się nie
normalne stałe życie społeczne, lecz społeczeństwo w
stanie przesilenia. Nastrój społeczny w czasie rewolucji, gorączkowa
atmosfera, pod której wpływem całe życie i jego kierunek zdają
się zależeć od takiego lub innego postanowienia, od aktu woli,
przetwarzały się w umysłach historyków i publicystów w pewien
rodzaj samodzielnej istności, w bóstwo utajone w piersi ludu.
Spirytualistyczne i idealistyczne pojmowanie dziejów w pierwszej połowie
zeszłego stulecia polegały właśnie na tego rodzaju
mitologii rewolucyjnej. Życie społeczne w czasie spokoju rozpatrywane
było jedynie jako proces przygotowawczy, jako czas dojrzewania ducha,
istotą był sam duch, to zatracający siebie wśród
wydarzeń, to znowu dochodzący do samozapoznania. Olbrzymie, jedyne w
swoim rodzaju poematy historyczne Micheleta powstały z takiego
właśnie nastroju, takiego stanowiska względem życia.
Założeniem jest dusza zbiorowa, stwarzająca swoje losy - fikcja
uczuciowa, tak łatwo zapuszczająca korzenie w umysłach w czasie
rewolucyjnym, gdy zdaje się, gdy przede wszystkim wierzy się i
pragnie się wierzyć, że przyszłość cała
zależy od takiego lub innego postanowienia, od zwycięstwa tego lub
innego stronnictwa. Pojęcia, jakimi operują tacy historycy jak
Michelet lub Louis Blanc, tacy pisarze, jak Mazzini lub Börne nie mogą
być zrozumiane bez związku z tą rzeczywistością
psychiczną, która je zrodziła. Nie są to wytwory chłodnej
myśli poznającej, lecz najniezbędniejsze, żywiołowo
powstające fikcje walki. W momencie walki nie zajmujemy się
genezą właściwości naszego przeciwnika, nie analizujemy go
jako przedmiotu poznania: walczący ujmuje siebie i rzeczywistość
en bloc w wielkich syntetycznych obrazach. Anglia, Niemcy, Rzym,
kościół, to nie są dla Micheleta wielkie kompleksy faktów,
są to jakby osoby, zbiorowe dusze; w pewnych chwilach cały naród,
cała instytucja, cały kierunek myśli staje się w jego
oczach wielką postacią, jedną wrogą wolą, również
jak jedną wszechpotężną wolą staje się sprawa, z
którą on się utożsamia. Walczący nie analizuje tego, co
zdoła wykonać po zwycięstwie: zwycięstwo jest dla niego
celem absolutnym; wszystko, co ma związek z nim - nabiera tego samego
charakteru bezwzględności. Interesuje go tylko to, co ma związek
z walką i zwycięstwem: - wszystko inne jakby nie istnieje.
Spirytualistyczna filozofia historii operuje pojęciami, które
wykrystalizowały się z takich wzruszeń i uproszczonych chwil
boju i kryzysu. Myśl polskiej emigracji stykała się na zachodzie
nieustannie z tego rodzaju poglądami na historię i życie.
Odpowiadały one jej własnemu położeniu życiowemu i
stwarzały złudzenie, że sama emigracja nie jest niczym
wyjątkowym. Jeżeli ona dążyła do odzyskania ojczyzny,
do odrodzenia jej z ducha, to w takim samym położeniu znajdowały
się emigracje włoska, niemiecka, mniejszości opozycyjne
wszystkich narodów i krajów. A przecież mniejszości te wywierały
wpływ przeważny na tworzenie się świadomości
kulturalnej. Idealizm dziejowy nie był teorią, był stanem duszy,
atmosferą, wytwarzaną przez życie i doświadczenia osobiste
najbardziej wartościowych pierwiastków i grup inteligencji europejskiej.
Dzisiaj, kiedy w znacznej mierze osłabły lub całkiem
zanikły wzruszeniowo-popędowe skojarzenia, wywołane przez takie
pojęcia, jak swoboda, idea narodowa, duch ludzki itp., trudno nam
zdać sobie sprawę z psychicznej natury tych konstrukcji
myślowych. Gdy przypisujemy im znaczenie wyłącznie poznawcze,
nie rozumiemy ich istoty. Były one czymś zgoła innym: aktami
życia. Inteligencja, która wytwarzała te pojęcia, widziała
w samej sobie twórczynię sił dziejowych; od jej postanowień
miały zależeć poruszenia mas ludowych i ich
przyszłość; we własnym życiu psychicznym widziała
ona rodzenie się i dojrzewanie prądów dziejowych; jej własne
przeżycia wychodziły poza nią; rzutowała je ona na
olbrzymie tła. Było to naturalne. Tylko wierząc w takie
znaczenie własnego życia, tylko wierząc, że posiada ono
taką utajoną moc społeczną, inteligencja mogła
zachować przekonanie o swoim czynnym znaczeniu, zachować w sobie moc
i zdolność czynu. Dla ludzi, którzy obracali się w kołach
europejskiej inteligencji postępowej, takie mitologiczne twory myśli,
jak dusza Europy, duch narodu, duch świata były rzeczywistościami:
gdy bowiem emocjonalne i popędowe życie, osobiste doświadczenia
życiowe jakiejś grupy ludzi związane są z jakimiś
stale powracającymi abstrakcjami myślowymi, abstrakcje te stają
się czymś niemal konkretnym, osobiście doświadczonym,
przeżytym. Rzeczywista ludzkość istniała dla kół,
wytwarzających myśl nie w samym swym konkretnym, z dnia na dzień
nieustannym wysiłkiem utrzymującym się życiu, lecz w
stanach duszy, wzruszeniach i myślach przodujących inteligentnych
kół i jednostek. Życie umysłowe emigracji naszej rozwijało
się na tym ogólnym tle. Emigracja musiała ocalić,
ugruntować Polskę, jako własne przeżycie wewnętrzne,
jako własne przekonanie, akt woli i wiary, i jednocześnie tak
ocaloną Polskę w życiu stworzyć. Z tych jej zadań
wynika cała jej praca myślowa, jej pojęcia, metody i punkty
widzenia. Dzisiaj pojmują niektórzy z tych, co nagle dokonali odkrycia
Mickiewicza, literaturę i ideologię emigracyjną tak, jak gdyby
były one pewnym rodzajem wyższego odrębnego - narodowego
poznania. Jest to zarówno niesłuszne, jak i niebezpieczne. Cała
twórczość naszej emigracji wydaje się nam czymś tak
całkowicie jedynym wtedy tylko, gdy rozpatrujemy ją bez związku
z całym ówczesnym nastrojem kulturalnym. Zachodzi tu bardzo ciekawe
zjawisko: te same procesy myślowe, te same personifikacje mistyczne
narodów, epok itp. które, spotykane w pismach naszych poetów i myślicieli,
budzą oddźwięki uczuciowe i odzyskują do pewnego stopnia
swe pierwotne życie, pozostawiają nas zimnymi lub przynajmniej nie
wzruszają nas w tej samej mierze, gdy napotykamy je na kartach pisarzów innych
narodowości. Stąd powstaje wrażenie, że nasza romantyka
była zjawiskiem innego rzędu, że nie tknął się
jej czas***. Niewątpliwym jest, że nawet, gdy się mówi o
powinowactwie pomysłów i uczuć Lamennais'go lub Mazziniego, i
Mickiewicza, nie mierzy się jedną i tą samą miarą tych
mężów. Dla nas jest nie tylko Lamennais, ale i Mazzini pisarzem,
słowa Mickiewicza brzmią nam jak spoza czasu; frazeologia
Lamennais'go i Mazziniego wydaje się nam przestarzałą i budzi
wątpliwości co do głębokości samych
przeżyć****. Tego rodzaju nie poddawane krytyce odczucia
subiektywne umożliwiły ugruntować się przesądom i
nałogom, pozwalającym lub wprost nakazującym wyrywać
działalność myślową emigracji naszej ze związków,
jakie łączyły ją z ówczesnymi pokrewnymi jej europejskimi
prądami umysłowymi. To wyrwanie jej z tych związków miało
tym zgubniejsze następstwa, że odrębność
rzeczywista naszej myśli romantycznej i emigracyjnej nie mogła
być zrozumiana i określona przy takim pozahistorycznym
pojmowaniu jej. W ten sposób cały szereg zagadnień mających
całkiem pierwszorzędne znaczenie dla naszego umysłowego
życia nie doszedł wprost do świadomości. Tylko
dokładne wżycie się w strukturę psychiczną epoki, w
cały skład ówczesnej kultury, jednym słowem tylko zrozumienie języka
historycznego, w jakim myśleli romantycy pozwala nam dokładnie
zdać sobie sprawę z tego, na czym polegała specyficzna
polskość ich sposobu ujmowania dziejowych i kulturalnych
zagadnień. Nie może tu być mowy o mniej więcej choćby
tylko wystarczającym rozpatrzeniu wszystkich stosunków i problematów;
poprzestać muszę na wyznaczeniu zasadniczych linii i planów
myślowych.
Można
twierdzić, że na ogół we wszystkich zasadniczych procesach
duchowych, których wynikiem była twórczość romantyków naszych,
powracał jeden i ten sam głęboki rytm. Chodziło przede
wszystkim o stworzenie dla samych siebie atmosfery psychicznej,
pozwalającej zachować swą samoistność duchową
pośród otaczających emigrację prądów i kierunków
zachodnioeuropejskiej kultury; trzeba było z tej tak ocalonej atmosfery
własnej wydobyć ogólnie narodowego polskiego ducha, polską
wiarę. Oddzielne jednostki, gromadka oddanych od życia i związku
z własnym społeczeństwem ludzi - musiały tu stworzyć dzieło
niemożliwe, stworzyć to, co może być wynikiem tylko
pracy całego narodu: własną świadomość
narodową. Mamy tu do czynienia z procesem, który da się w ten sposób
przedstawić szematycznie. Życie umysłowe zachodu stawia naszym
twórcom i pracownikom cały szereg postulatów: aby ostać się
wobec myśli społecznej francuskiej, niemieckiej metafizyki -
muszą oni w samych sobie mieć rozwiązanie zagadnień,
stawianych lub rozstrzyganych przez te kierunki myśli; i rozwiązania
te muszą ukazać się im jako specjalnie polskie dzieło.
Muszą oni w polskiej tradycji, polskiej historii, szukać treści
i właściwości, które pozwoliłyby wierzyć, że dzieje
polskie i ich wynik stanowią odpowiedź na niepokojące
Europę najistotniejsze problemy. Europa stawia tu zagadnienia, dzieje
Polski muszą na nie odpowiedzieć: takim jest założenie
duchowe całej pracy duchowej naszej emigracji. Gdy zrozumiemy to
założenie, jasnymi staną się dla nas i wyniki: tylko przez
zrozumienie rzeczywistych warunków pracy można dojść do
szczerego z nią współczucia. Łatwiej jest ujawniać swój
podziw przez przypisywanie tym, którzy stają się jego ofiarą,
właściwości, jakie z tego lub innego powodu cieszą się
w danym środowisku uznaniem. Tego rodzaju uczuciowe fałszerstwo
uchodzi za wyraz patriotyzmu w krytyce. Książka niniejsza
postawiła sobie za zadanie - sprawdzenia wszelkich pojęć i miar,
jakimi się dziś w Polsce posługują. Idzie mi tu o
zrozumienie romantyków, jako kulturalno-historycznego zjawiska. Nie można
zaś zrozumieć, nie określając. Gdy z ustalonym powyżej
założeniem, przystępujemy do rozpatrzenia działalności
romantyków, spostrzegamy, jak dalece była ona uwarunkowana przez te przez
los określone tragiczne warunki. Jedno i to samo prawo myślowe
odnajdujemy zarówno w filozofii Cieszkowskiego, jak i w poglądach
społeczno-historycznych Mickiewicza lub założeniach filozofii
mistycznej i teatru Słowackiego. Na ogół sprawa przedstawia się
w ten sposób: wyniki kultury zachodnioeuropejskiej uwarunkowane były przez
proces, którego sens prawdziwy polegał na wyzwoleniu umysłowych reprezentantów
i kierowników procesu wytwórczego spod władzy feodalno-klerykalnych form
społecznych. Proces ten, którego zakończenie leży w niezbyt
bliskiej zapewne przyszłości przed nami, - nie posiadał naówczas
swojej pełnej samowiedzy. Pomimo to stanowił on realną
podstawę całego ruchu: jego wyniki umysłowe stanowiły jeden
z momentów zasadniczych ówczesnej kulturalnej psychiki. Psychika
uważała samą siebie za twórczynię życia,
wierzyła, że posiada w sobie wszystko, co jest niezbędne do tworzenia
życia i kierowania nim. Było w tym dużo złudzeń, ale
nie wszystko było złudzeniem. Jednym z momentów tej psychiki
była swoboda badania i to przede wszystkim badania, zwróconego ku poznaniu
przyrody. Psychika uznawała te postulaty poznawcze za samoistny czyn
rozumu. Nie było to ścisłe: nauka i jej pojęcia, nauka o
przyrodzie przede wszystkim, - wszystko to pozostaje w związku z rozwojem
techniki nowoczesnej i nowoczesnych form ekonomicznego życia. Jest to
niewątpliwe - ale niewątpliwym jest i to, że wymagania naukowego
myślenia stanowiły realną wartość tej nowoczesnej
psychiki europejskiej. Podobnie rzecz się ma z postulatami prawnymi: i one
też rozwinęły się w Europie w związku z procesem
wytwórczym i dzięki walce wytworzonych przez ten proces pierwiastków społecznych
przeciwko przestarzałym formom. Chociaż znowu postulaty te
uchodziły za dzieło czystej myśli - myśl ta nie
błądziła, czując ich głęboką
konieczność, czując, że nie może się ich wyrzec,
że posiadają one pewien własny swój specyficzny
ciężar, że raz stworzone stawiają one każdemu atakowi
nieprzemożony opór. Myśl polskiej emigracji nie czuła tego
oporu, nie pozostawała bowiem w żadnym związku z tą
rzeczywistością społeczną, która ukrywała się
poza logiką myśli: - dla niej było to wszystko dziełem
samego ducha, sama zaś rzeczywistość historyczna tegoż
ducha wynikiem. Pierwszym rysem zasadniczym polskiej ideologii romantycznej
jest pewna specjalna swoboda wobec tego, co stanowi treść
myślową pokrewnych jej europejskich dążeń. Mickiewicz
nie jest w stanie zrozumieć, że filozofia niemiecka nie tworzy w
próżni, ale w formie tworzenia opracowuje dane jej przez historię
zagadnienia, że idzie tu nie o samowolę myśli, lecz o
przyjęcie odpowiedzialności za pewną określoną
historię, o samowiedne opanowanie pewnej określonej tradycji i
kultury. Przecina więc on prostym aktem woli zagadnienia, w których w
formie problematu logicznego ujmowany był jakiś problem
dziejowo-społeczny, nie dający się wykreślić z pocztu
rzeczywistości dziejowych przez postanowienie czystej samowoli. Te
sprawdziany naukowe i społeczne, których ucisk krępuje ideologów
niemieckich i francuskich, nie działały w tej samej mierze na
polskich romantyków. Uważali oni ten swój luźny związek z
tradycją naukową, mętniejsze poczucie rzeczywistości
ekonomicznej za rys specjalnie polski a ponieważ pozwalał on im nie
dostrzegać trudności, z którymi walczyli przedstawiciele myśli
Zachodu, więc widzieli oni w tym wyższość polskości,
jej specjalną misję. Wyższość ta polegała
właściwie na nieobecności w społeczeństwie polskim,
ani w tradycji polskiej świadomego siebie mieszczaństwa
przemysłowego. Romantycy Zachodu czuli bezwiednie pod sobą, jako swój
grunt lub jako rzeczywistą przeszkodę ukonstytuowane lub
konstytujące się społeczeństwo mieszczańskie. Polska
myśl wisiała pod tym względem w próżni i brak oporu ze
strony życia, czyli właściwie brak samej podstawy, na której
oprzeć by się mogła, - odczuwała jako swoją
swobodę. Gdy się czyta obok siebie kurs Literatur, dzieła
Micheleta i Quineta - rzuca się to natychmiast w oczy. Pozornie mamy tu te
same słowa i poglądy: w istocie tło życiowe jest
zupełnie różne. Poza Micheletem mamy zawsze społeczeństwo
wstrząsane do głębi przez własne swe życie,
społeczeństwo, potrzebujące nauki, czujące związek
swój z przyrodą, gdyż od trzech wieków już choć bezwiednie
myślące pod naciskiem przemysłu, mamy więc fakt
życiowy, posiadający pewne granice, mający w sobie twardy i
rzeczywisty, wypracowany w ciągu dziejów kościec. U Mickiewicza nic
podobnego: swoboda tu nie napotyka przeszkód, ale, gdy szukamy jej podstaw,
znajdujemy samo tylko ukrzyżowane serce poety, wyrywające się w
ekstazie ku krajowi. Kraj sam przez się istnieje tylko jako plazma
miłości: sam duch Mickiewicza kształtuje go, określa,
zmienia dowolnie sam sens jego przeszłości. Mało jest
książek tak całkowicie wzniosłych, jak kursy
Mickiewiczowskie, ale nie rozumie się ich, póki nie pojmuje się ich
tragicznego charakteru. Nie jako myśl, lecz jako akt woli istnieje ta
książka, nie jako program działania, plan myślowy, lecz
jako wytężenie serca. Rzeczywistość jest nie w przedmiocie,
lecz w osobie, w samym Mickiewiczu. Jest to nie samo-poznanie narodu, lecz akt
wiary Mickiewicza w naród. Celem i zadaniem tych wykładów było -
wykazać samemu sobie i słuchaczowi, że myśl europejska ma
granice, że poza granicami jej właśnie rozpoczyna się misja
Polski. Granicami myśli europejskiej była Europa sama.
Wyższość Polski nad nią to było właściwie
to, że nie żyła ona jeszcze samoistnie na europejskim poziomie.
Na przykładzie wystąpi to wyraźniej. Mickiewicz mówi np. jako o
przedstawicielach samoistnego ducha polskiego o konfederatach barskich,
księdzu Marku itp. Ma on niewątpliwie słuszność,
widząc w nich obrońców samoistnego życia; nie zmienia to jednak
w niczym stosunku, jaki zachodzi pomiędzy konfederatami barskimi a np.
tragicznymi indywidualnościami włoskiego Odrodzenia, hugenotami
francuskimi i angielskimi purytanami, bohaterami holenderskiego
mieszczaństwa. Nie dosyć jest stwierdzić, że dany typ
życia czuje swą odrębność wobec innych: trzeba jeszcze
zbadać, na czym on polega, jakie są jego podstawy w życiu. Jest
rzeczą jasną, że w zestawieniu z nowoczesną Europą
konfederaci reprezentowali tylko wolę samoistnego życia:
żyć na poziomie nowoczesnego życia samoistnie tj. nie
dzięki przypadkowi, lecz na podstawie opanowania zagadnień,
stawianych przez ten poziom, nie zdołaliby oni. Świat nowoczesny, nie
istniał dla nich. Świat ten jako twarda rzeczywistość,
zdobyta przez ludzką pracę nie istniał w ogóle dla Polski,
jaką znał Mickiewicz. Chcieć żyć, znaczyło to
właśnie zdobyć ten świat, uczynić zeń swoje
posłuszne narzędzie. Mickiewicz, który w filozofii Hegla widział
martwą doktrynę tylko, nie zdawał sobie sprawy z tego
zagadnienia. Siłą, jaką rozporządzał on realnie na
emigracji, była wiara, i w jego oczach wiara zdolna była do wszystkiego.
Nie dostrzegał on, że to, w czym widział on swobodę od
ograniczoności współczesnego zachodniego świata, było
też beztreściowością kulturalnej świadomości
polskiej. Że problem nie na tym tylko polega, czy Polacy
zachowają wiarę w swą samoistność wobec Europy, lecz
czy zdołają na podstawie tej wiary stworzyć typ życia,
utrzymujący się jako samoistny twór na powierzchni historycznego
świata. Problem ten przedstawiał mu się całkowicie
idealistycznie: myśl polska w osobie swych przedstawicieli poznała granice,
braki i rozdarcia europejskiego świata, zdoła więc stworzyć
świat wyższy, który będzie miał już z góry w sobie
rozwiązanie tych zagadnień, z którymi świat europejski się
zmaga. Oczywiście raz zdobyta wiara ta przybierała w umyśle
poety postać teoretycznego poznania: nadzieje emigranckiej duszy
odnajdywał on jakby na dnie tradycji plemiennej. Niemniej jednak takim
było życiowe pochodzenie i znaczenie tych myśli: - było to
heroiczne ocalenie wiary, ale nie metoda tworzenia i opanowywania
rzeczywistości. Człowiek żyje według Mickiewicza w
świecie, odbijającym bezpośrednio jego przejścia etyczne:
siła woli i wiary była tu wszechpotężna, moc moralna
była dźwignią, stwarzającą rzeczywistość.
Sprawa jednak przedstawia się inaczej. To, co przeżywa w granicach
własnej psychiki dany typ życiowy, nie rozstrzyga jeszcze o jego
panowaniu nad światem. Zwycięstwa moralne stają się
zwycięstwami dziejowymi poprzez stworzenie takiej lub innej siły,
stawiającej światu opór. Problem polega nie tylko na tym, aby
zachować wiarę w Polskę, ale, by stworzyć Polskę jako
realną moc dziejową. Z punktu widzenia świadomości,
szukającej przed sobą drogi - zagadnienie to formułuje się
mniej więcej w ten sposób: stworzyć Polaka-człowieka,
najskuteczniej panującego nad siłami przyrody i jak najcelowiej
grupującego i koordynującego swe wysiłki społeczne.
Przeistoczenie świadomości polskiej w narzędzie,
ułatwiające rodzenie się i dojrzewanie tego typu jest
właśnie zadaniem myśli polskiej. Pracy tej usiłowała
emigracja dokonać w swoim zakresie: stwarzała ona warunki psychiczne,
umożliwiające i podtrzymujące wiarę i wolę
narodową w samej emigracji, utrzymywała przekonanie, że
świat nie jest zamknięty, zakończony, ze istnieją w nim
jeszcze niedokonane zadania, istnieje więc jeszcze miejsce dla nowych
prac, nowych wysiłków, ukształtowań społecznych. Emigracja
usiłowała skojarzyć, sprząc sprawę polską ze
sprawą przyszłości świata, starała się
zdobyć moc moralną, której posiadanie czyniłoby istnienie Polski
koniecznym. Ujmowała ona zagadnienia w warunkach, stworzonych przez jej
tragiczne położenie. Dzisiaj praca polska, wszystkie polskie
usiłowania historyczne ześrodkowują się w samym kraju.
Podstawą wszelkiej działalności są te przekształcenia,
jakim ulega polska rzeczywistość: mówiliśmy już wielokrotnie,
jak przedstawia się nam dzisiaj zasadnicze zagadnienie polskie.
Sądzimy, że to zagadnienie w swojej dzisiejszej formie odpowiada
całkowicie kierunkowi myśli Mickiewicza. Rodzi się
właśnie typ Polaka, zdolnego żyć na najwyższym
poziomie, stworzonym przez europejską kulturę. Powstawanie tego typu,
jego walka, dojrzewanie, przekształcanie polskiej. kultury w organ jego
panowania nad światem i własnego samorządu - oto droga, po
której musi iść myśl polska. Musi ona stać się
świadomością swobodnych, zdolnych do samoistnej pracy na
najwyższym poziomie technicznym robotników. Mickiewicz starał
się czuć i myśleć w centrum spraw i sił żywych;
dziś żyłby niezawodnie dla tej oto sprawy: dawałby jej
najprostszy i najszczerszy wyraz. Dziś zaś uważa się za
spełnienie posłannictwa Mickiewiczowskiego, gdy się myśli
jego ówczesnymi myślami, czyli, gdy się odchyla swe serce od
życia czasu, gdy czyni się to, czego on nigdy nie czynił. Szuka
się prawdy nie w związku z życiem, nie przez przejęcie
się nim, lecz w odwróceniu się od życia ku myślom i
uczuciom, związanym z całkiem innymi warunkami. Przenoszenie dzisiaj
w naszą obecną rzeczywistość Mickiewiczowskich myśli
jest przetwarzaniem psychologii usiłującego utrzymać się we
wszechświatowym procesie wytwórczym narodu, w psychologię gromadki,
oddanej od wytwórczości, od kraju, od właściwego życia. To,
co było wtedy bohaterstwem, jest dzisiaj ucieczką myślową,
złudzeniem, kłamstwem i obłudą. Dla emigracji ówczesnej
zadaniem było. zachować wiarę w swą samoistność
wobec naporu obcych prądów myślowych, obcego życia, zadaniem
dzisiejszych polskich pracowników jest stworzyć nie panującą nad
zwątpieniem wiarę, lecz panującą nad rzeczywistym
życiem - myśl polską. Emigracja musiała wierzyć w
siebie wbrew nauce mieszczańskiego, korzącego się przed faktem
dokonanym świata, polska myśl musi dziś uczynić z nauki
organ polskiej pracy, wcielić ją w organizm stwarzającej
samą siebie swobody polskiej. Dla emigracji najważniejszą
była wiara i wola; dziś poprzestawać na woli i wierze, to nie
wiedzieć, że życie domaga się o pracę dokonywaną,
o samo dokonanie. Nie o to chodzi tylko, aby Polak chciał być
samoistnym, ale o to, aby rwący się ku samoistności polski lud
pracujący posiadał organy dla tej swojej woli. Zagadnienia dzisiejsze
są konkretne, gdyż powstają wśród rzeczywistości:
przeciwstawiać im dawniejsze, romantyczne punkty widzenia, znaczy to
traktować z tą dumną niewiarą, z jaką romantycy
odpychali zimne widmo zabójczego świata, - własne życie
polskiego narodu, znaczy to, traktować jako "paryski bruk" -
rodzinną glebę. Zadanie polskiej myśli, to stać się
świadomością samoistnego panowania nad światem pracy
polskiej, to znaczy stać się sumieniem woli, zdolnej pracować
swobodnie na najwyższym poziomie technicznym. Gdy zamiast wykuwania tej
myśli - hodujemy w sobie reminiscencje romantyzmu, stwarzamy myśl,
obcą wszelkiej technice, opanowaniu jej, mogącą
służyć tylko ludziom, znajdującym się poza organizmem
pracy. Pracujemy w kierunku wprost przeciwnym żądaniom życia,
zamieniamy romantyzm w truciznę: z niego, który usiłował
stworzyć moc; zdolną przetrwać bezczynność
przymusową, czynimy szkołę bezsiły i bezczynu. Kto za
zadanie i wyższość myśli polskiej uważa heroiczne
wytrwanie w niepojmowaniu nowoczesności, w beznaukowości
myślenia, w uporczywym niedostrzeganiu, że typem przodującego
narodowi postępowego Polaka jest nie umęczony inteligent, lecz
stwarzający własną pracą swe podstawy życiowe i
walczący o swe prawo robotnik, ten staje się głosicielem
emigracji na wewnątrz. I jest rzeczą niewątpliwą, że w
oświetleniu Młodej Polski - romantyzm, stał się pretekstem,
mającym nadać wartość męczeństwa narodowego,
życiowej bezsilności. Przez pośrednictwo romantyzmu, pod jego sztandarem
szczepi się dzisiaj estetyczną apatię wobec życia, przekuwa
się w obowiązek narodowy, w misję kulturalną - sztucznie
hodowaną niemoc; w ideał przekształca się
niezdolność bezpośredniego rozumienia, widzenia, czucia pod
osłoną Mickiewiczowskiego imienia zakłada się Monsalvat -
schronisko egotystów, nastrojowców i snobów. Najważniejszą jest wiara
- woła Mickiewicz, najważniejszą jest wiara - powtarzają
dzisiejsi jego wielbiciele: muszę tak sobie wyobrażać
świat, abym zawsze zachował wiarę w siebie - niezależnie od
tego, co czynię i kim jestem. Postulatem dzisiejszego, romantycznego kultu
jest zasada: polski inteligent winien tak wyobrażać sobie świat,
by mógł swoje bezczynne istnienie uważać za dźwignię
narodowego bytu. Tak uczył romantyzm. - Tak nie uczył romantyzm:
widzieliśmy już to. Romantyzm był ocaleniem wiary wśród
realnej męki. Dziś zamienia się w widowisko pasyjne dla
własnej dumy co dnia odnawiane: - własne swe bezpłodne
istnienie. Nie mogę nic zdziałać - a jednak wierzę -
wołał romantyzm. Widzicie, jak wierzę: - przecież nic
nie robię - powtarzają dzisiejsi epigoni. Tam była Golgota -
tu Oberammergau; tam męczeństwo, tu chęć wykręcenia
się "męką" od pracy.
Zwracam
uwagę, że gdy mówię o dzisiejszych epigonach romantyzmu - nie
mam na myśli tych, którzy bronią twardo i uporczywie
konieczności niepodległości narodowej, czynnej wiary w
samoistność polską. Jestem z góry przygotowany, że
będą usiłowali nadać takie znaczenie moim słowom,
wiem, że dla krytyków pewnego typu kłamstwo, sfałszowanie
tekstu, gdy idzie o obowiązek partyjny, czy koteryjny, nie są niczym
- a więc wiem, że żadne postawienie kropki nad i nie
uchroni tej książki przed potwarzą. Idzie mi tylko o
uniemożliwienie nieporozumień dla ludzi dobrej wiary. Otóż
epigonami polskiego romantyzmu nazywam tych, którzy sądzą, że
każde polskie zacofanie, polskie próżniactwo etc. - są
też organami polskiej samoistności. - Uprawia się w Polsce na
wielką skalę grę na niby ze światem. Przyjmuje
się naukę, kulturę, klasowość, rewolucyjność
do pewnego stopnia; pragnie się mieć prawo do posługiwania
się tym wszystkim, ale bez tych konsekwencji, które są nam
niemiłe. Podnosi się następnie tę niezdolność do
konsekwentnego myślenia, tę zasadniczą nieszczerość
wewnętrzną - do godności jakiejś podstawowej zasady
logicznej. Chce się nauki, dopóki jest wygodna, - gdy nią przestaje
być - apeluje się do samoistności. Tak się dzieje ze
wszystkim. Gdy romantycy przeciwstawiali swoje duchowe credo
światu, czynili to w imię swej tragedii; my dzisiaj romantyzmem
nazywamy credo naszej wygody umysłowej. Cierpienie romantyków nie uczyniło
błędów, przyjmowanych przez nich prawdą, ale sprawiło,
że błąd intelektualny nie stawał się w nich
fałszem moralnym, dziś czyni się z "romantyzmu"
kokietowanie z prawdą. Polski "neomesjanista", przyjmując
jakąś prawdę naukową - czyni to tak, jak gdyby tu
zależnym było tak lub nie od jego dobrej woli. Panuje w
pewnych zakątkach myśli polskiej nastrój tak wrogi prawdzie, iż
nawet poza twierdzeniami intelektualnie słusznymi kryć zdają
się dążenia, nic wspólnego z wolą prawdy nie mające.
Trzeba raz zrozumieć, że samoistność narodowa - to nie jest
schowanko, w którym skryć się można i zataić przed
koniecznościami myśli, pracy, prawdy - lecz właśnie
konieczność samoistnej pracy - nakaz szczerości. Kto chce
być samoistnym, ten wie, że sam poniesie następstwa każdego
swego zaniedbania. Romantycy usiłowali swe oderwane od kraju życie -
ocalić twardą pracą nad sobą: proszę wziąć
do ręki pisma Towiańskiego - a po nich Komunę duchową
Romina, ogłoszone w roku 1908 wezwanie Micińskiego. Różnica
zarysowuje się niezmiernie twardo. Zakon jest koniecznością, gdy
chodzi o wspólne, czynne życie, oparte nie na pracy wśród
świata, lecz na wyrabianiu i utrzymywaniu pewnych zdolności
duchowych. Takim zakonem była towiańszczyzna. Wszędzie rzuca
się w oczy u Towiańskiego mocna wola utrwalenia w organizmie duchowym
każdej zdobyczy moralnej: usiłuje on wytworzyć takie
współżycie, aby każda zdobycz moralna, każde nowe
natężenie woli i wiary nie zaginęły już dla tego, kto
się ich dopracował, by siały się dorobkiem całej
gromady. Chodziło o wytworzenie wewnętrznej atmosfery, zdolnej
znieść ucisk wrogiego świata; - gdy się czyta Komunę,
widzi się, że i tu idzie także o atmosferę
wewnętrzną. Pozornie mamy więc tu do czynienia z jednym i tym
samym zjawiskiem. Lecz różnice są głębokie: Towiański
nie widział bynajmniej w rozdźwięku między ja naszym
i światem naszej wyższości: każda
właściwość psychiczna musiała dowieść,
że żyć zdoła, że zdoła wrosnąć w
ciało, wytrzymać jego parcie: gmina Towiańskiego, to było
poddanie subiektywizmu jednostki zbiorowemu kryterium - to było
roztoczenie nad duszami nacisku, pod którym ostać się
mogło tylko, co rzetelne; u Romina idzie o atmosferę nie
wzmożonej kontroli, lecz usuniętego przeciwieństwa: tu nie
hartuje się ni zbroi rycerz, lecz leczy się z ran obrażonego
egotyzmu każdy, kogo dzisiejszy świat kaleczy. Idzie tu o bezbolesne
przetrwanie życia, o uchronienie swojej ukrzyżowanej
wyższości. Dla Towiańskiego każda
"wyższość", która nie zdołała świata
wznieść do siebie, - była niemal winą: dopiero przez wcielenie
się w świat sama przed sobą stwierdzała swe prawa.
Towiański nakazywał każdy ideał, każdą
ekstazę "przeć przez ciało" - tj. stwierdzać, czy
istnieje ona, czy może istnieć jako "stan czynny". Samo
przez się odchylenie się od świata psychiki dla Towiańskiego
było przedmiotem wątpliwości, było nie przywilejem, lecz
kwestią, zagadnieniem, czymś, co dopiero ma stwierdzić,
uzasadnić swoje prawa. Towianizm stwarzał nad duszami jednostek
atmosferę wzmożonej, spotęgowanej odpowiedzialności
historycznej: był on próbą wyższej miary niż samo
życie; komuna Romina - to sanatorium i cieplarnia Hamletów, to szczepienie
hamletyzmu - Prometeuszom.
Trzeba
zwrócić uwagę, gdy się roztrząsa zasadnicze
właściwości, podstawowe idee nowoczesnej literatury polskiej -
na pewien rys, dość trudny do określenia, posiadający
jednak głębokie znaczenie. Brak w niej szczerego,
głębokiego poczucia konieczności życiowej, poczucia,
że życie samo w sobie jest procesem uciążliwym, że
musi ono stwarzać każdy poddany sobie okruch istnienia w
środowisku, nie liczącym się z nim i nie przygotowanym na nie.
Istnieją tu dwa przeciwieństwa: łatwy spokój - bierny optymizm,
lub też nie dostrzegający samego trudu życia, szybujący
ponad nim - duch. Pan Jowialski i Kró1-Duch spowinowaceni są
ze sobą, wyrastają z jednego i tego samego dziejowego
podłoża. Myśl polska nie powstawała i nie rozwijała
się w związku z samoistną walką narodu polskiego z
żywiołem. Żywioł pozaludzki i żywioł
wewnątrz nas burzący się i nieokiełznany nie istnieją
właściwie dla polskiej myśli. Istnieją, jak gdyby na
wpół tylko, jako coś, z czym dojść można do
jakiegoś nie opartego na żadnym zwycięstwie porozumienia.
Zarówno przyroda jak i namiętność - tragizm, demonizm
wewnętrzny nie mają pełnych praw w polskiej literaturze. Polski
intelekt jak gdyby nie posiada środków do ujęcia ich w ich
niezależnej od myśli rzeczywistości. Są to odcienie trudne
do uchwycenia, lecz istotne. W polskiej literaturze przy jej dotychczasowym
charakterze nie daje się pomyśleć ani Hebbel, ani Balzak, ani Kleist,
ani Carlyle, ani Machiavelli. Jak gdyby myśl polska nie dojrzała
jeszcze do tego stopnia, na którym człowiek pozostaje sam na sam z
sobą i z żywiołem; gdy staje się już jasnym, że
wszystko zawsze pociąga następstwa i że w mocy naszej jest tylko
to co istnieje jako własna nasza, z żywiołu wewnętrznego
wydobyta i opór sławiąca żywiołowi pozaludzkiemu siła.
Myśl polska unosi się ponad własnym losem i nie może
wstąpić w jedyne rzetelne ciało swojego istnienia. Mówiłem
już o czynnikach, izolujących myśl polską w ciągu
samoistnych dziejów narodu. Rycerz i szlachcic-ziemianin czuli się
zależnymi tylko od siebie: żyli jakby zawieszeni w powietrzu
męstwa i beztroskliwości - nie w twardym żywiole pracy. Do
dziś dnia ta legenda samowoli ukazuje się nam jako polskie
pojęcie swobody. Swobody tu nie ma. Nie dojrzano tu jeszcze do niej.
Swoboda to życie stwarzające własne swoje podstawy:
przepracowuje się ona poprzez obcy sobie żywioł,
mężnieje i tężeje, przemagając jego opór; gdy staje w
słońcu, ma w sobie siłę, która siły obcego
żywiołu przezwyciężyła: nie zaprzecza ona ich
istnienia, gdyż ma pod sobą ich nieustanne rwanie się,
powstrzymuje je nieustannym, zwycięskim naprężeniem. Siłą
panującą nad siłami - jest swoboda: czymś określonym,
mającym granice. Bezgraniczną i nieokreśloną jest tylko
swoboda myśli i uczuć, nic związanych z życiem. Rycerz
może myśleć co chce o przyrodzie i o sobie, byle był
mężny; dopóki pracuje poddana gromada, szlachcic może
rozstrzygać, co przyjmie i co odrzuci jego pańska laska z wyników ludzkiej
pracy. Przypadkowość, unoszona przez konstelację warunków
dziejowych, nie opanowanych przez nią, nie dostrzegająca własnej
swej zależności - póki jej warunki trwać pozwalają - oto
realne znaczenie szlacheckiej, wyniesionej ponad dobro i zło samowoli. I
jeżeli dziś zapytuje p. Berent - kto był twórcą dziejowym
indywidualizmu nietzscheańskiego i chce zasługę tę
rewindykować na korzyść polskiej szlachty, to jest to
właśnie o tyle umotywowane, o ile i samowola Nietzschego jest
stosunkiem do życia przypadkowych, nie posiadających żadnych
podstaw w organizmie wytwórczym, wyrzuconych poza nawias wszelkiego
panowania nad światem -jednostek. Z tą szkodliwą bajką
- trzeba skończyć. Polski indywidualizm to owoc tragizmu naszej
historii: naszego odwróconego na wspak feudalizmu. Polski indywidualizm
to upokarzająca samowola, czyniąca sprawy kultury i twórczości
dziejowej zależnymi od widzimisię jednostek, które sądzą,
że istotnie ich przypadkowa i nie umiejąca żyć w przyrodzie
wola może cokolwiek bądź stanowić w tym oto twardym i
bardzo rzeczywistym świecie. Ten ma swobodę, kto zdobywa pracą
zwycięstwo nad żywiołem poza sobą i w sobie; dla tych, co
tej pracy nie przebyli - sama natura swobody jest niezrozumiała: wydaję
im się, że oni mogliby nie ulegać koniecznościom walki.
Brak zrozumienia dla twardych sił poza nami, brak współczucia
głębokich namiętności i wzruszeń dla wszystkiego, co
zagraża spokojowi, co ukazuje się jako poważne i nic
przebaczające jądro życia, nienaukowość w
myśleniu, niezdolność do wzniesienia się do tragizmu w
czuciu - takie są zasadnicze rysy tej szlacheckiej psychologii, gdy
się ją obedrze z frazeologicznego pierza. Nie istnieje tu
niepowrotne, niepowetowane: człowiek może przecież zawsze
cofnąć swą decyzję, wrócić do siebie, do jakiegoś
wiecznie spokojnego siebie: szlachecka psychika nic jest w stanie
pojąć, że każda chwila nasza wiąże nas raz na
zawsze z czymś, co nigdy już nie stanie się od nas
zależnym, nigdy już nie przestanie istnieć, jako moment
stworzonego przez nas przeznaczenia.
Te
zasadnicze rysy w przeduchowionej, wyolbrzymionej postaci odnajdujemy w
polskiej psychice porozbiorowej. Teraz staje pomiędzy polską
myślą a życiem cień olbrzymiej krzywdy. Każdy. Polak,
zaczynając myśleć - czuje się wierzycielem losu. Tymczasem
los nie uznaje długów: nie uznaje niczego, prócz tego, co jest
siłą zdolną tworzyć życie. Nieszczęście nie
stwarza przywilejów wobec życia. Polska nic jest nigdy dla myśli
naszej zjawiskiem historyczno-przyrodniczym, zależnym od skomplikowanych
warunków. Myśl nasza nie zajmuje wobec tego przedmiotu rzetelnie
badawczego stanowiska. Polska żyje w dziedzinie nadprzyrodzonej. Jest to
słuszne. Każdy obraz, który wprawia w ruch naszą wolę,
wytęża zdolności czynne, zogniskowuje wzruszenia - musi być
myślany w ten sposób. Nie jest bowiem cząstką
rzeczywistości "danej" - lecz momentem tej, która w nas i przez
nas staje się, stać się ma, usiłuje. Należy do
dziedziny absolutnego poznania, jak mówi Bergson: poznaje się w nim bowiem
rzeczywistość, która stwarza samą siebie; jest to samopoznanie w
czynie, samoujęcie ducha. - Ważną jest jednak rzeczą
poznać naturę tego obrazu, tego bohaterskiego rzutu, jego skojarzenia
czynne. Ważną jest rzeczą zrozumieć, jakiego rodzaju akty
wyzwala on. Tu sprawa się komplikuje. W poezji romantycznej Polska
była ogniskową ideą, która dźwigała życie moralne
wygnańców. Należało jej dochować wiary, nie dać
się złamać nieszczęściu - zaprzeczyć
rzeczywistości, nie pozostającej w związku sprawczym z tym
obrazem - celem. Polska istniała tu jako idea: władała
ona wolą, nie tą jednak, która życie stwarza, lecz tą,
która życiu opór stawia. Romantyzm musiał oprzeć swe pojmowanie
Polski na wyodrębnieniu jej od "mechaniki" - że tak powiem,
życia. Była ona dla niego obrazem czynnym, władała
samą wolą: świat, w którym wola ta miała się
urzeczywistnić - nie wchodził, nie mógł wchodzić tu w
rachubę. Nie istniał organizm ekonomiczny jako łamiący
się z przyrodą zbiorowy wysiłek, istniała natomiast -
aż nazbyt naocznie ekonomiczna organizacja Europy, nie mająca nic
wspólnego z aspiracjami emigrantów. Nie istniały namiętności
jako żywe siły, rodzące właśnie z siebie, z swego
irracjonalnego parcia samą moc życia, istniały natomiast jako
pokusa, odwracająca duszę od owej jedynej idei. Polska była tu
dziełem ducha, stojącego ponad życiem,
zwyciężającego przez odwrócenie się od życia,
niedocenianie go. Patriotyzm romantyczny był tworem duchowym, mającym
za zadanie utrzymywać entuzjazm i wiarę - wbrew samemu procesowi
życia. Na skutek tego działał on rozkładowo na to, co jest
w życiu pierwotne i na to, co jest wyzyskującym te pierwotne
siły i powstającym z nich "mechanizmem" woli, zarówno na
nieskrępowaną irracjonalną siłę namiętności,
jak i na celową inżynierię życia, na to co stanowi sam
krwisty fakt życia, jak i na jego techniczne, ekonomiczne uzdolnienia.
Dzisiaj zadaniem naszym jest właśnie przewartościowanie
wartości w tej dziedzinie: zespolenie Polski, jako idei czynnej, jako
mitu. z żywiołową, bezpośrednią naturą życia
i jego ekonomicznym, celowym wytężeniem. Idea Polski musi się
stać czynnikiem życiowego potwierdzenia; inaczej patriotyzm
świadomy będzie u nas zawsze połączony z osłabieniem
bezpośredniej energii życiowej: pracować będzie przeciwko
sprawie, której służy. Młoda Polska miała w
atmosferze epoki, w tragicznym tchnieniu miast nowoczesnych, w biologicznym
demonizmie, który stanowi punkt wyjścia twórczości Przybyszewskiego i
kładzie swoje piętno mniej lub więcej dobitne i zasadnicze na
całej najnowszej twórczości naszej, elementy, które zdawały
się prowadzić w kierunku stworzenia Polski jako idei
współżycia ludzi, własną swobodną wolą
dźwigających swe zbiorowe istnienie ponad otchłanią
żywiołu. Zdawało się, że zostanie zażegnane tu
przeciwieństwo między nowoczesną kulturą a
polskością, lub że przynajmniej samo zagadnienie zostanie
pozostawione w sposób męski. Romantyzm nasz wywarł pod tym
względem wpływ dezorientujący na ewolucję Młodej
Polski: ukazywał on zawsze jako jakieś głębsze od
życia - duchowe zwycięstwo, to, co było ucieczką przed
trudnościami zadania, kłamstwem wobec duszy własnej.
Przedstawiciele Młodej Polski sądzą, że
pogłębiają romantyzm, czcząc jak bóstwa wszystkie te
upiory, z którymi romantycy walczyli. Romantycy usiłowali ocalić w
sobie Polskę jako swoje duchowe zwycięstwo nad otaczającą
ich Europą, Młoda Polska szukała w romantyzmie krainy, w której
można by o Europie tj. o naszym w niej życiu, o poziomie dzisiejszej
pracy - zapomnieć. Dla romantyków była to kuźnica mocy, dla
dzisiejszych epigonów schronisko dobrowolnego rozbicia. Romantycy walczyli z
rozbiciem, Młoda Polska hodowała w sobie z pietyzmem stan duszy
rozbitka. Rzecz ciekawa, spośród wszystkich naszych pisarzów romantycznych
- Zygmunt Krasiński najmniej był studiowany i czytany w tym okresie.
Sądzę, że można zauważyć pomiędzy nim, a
przedstawicielami Młodej Polski pewną tajoną, ale istotną
antypatię. Wynika ona stąd, że psychologia Krasińskiego
jest niezmiernie bliska, a spowinowacona z psychologią współczesnego
polskiego dekadenta. Krasiński bardzo wcześnie wstąpił na
drogę przeobrażenia w swoje zwycięstwa swych słabości
i niemocy. Wszyscy romantycy walczyli ze światem w imię swego
subiektywizmu, ale i Mickiewicz i Towiański i Norwid i Słowacki
stwarzali w sobie subiektywizm, który godzien byłby w ich oczach
zwyciężyć świat. W ostatnich latach swego życia
Słowacki bliski był stanu, dla którego nie ma innego imienia, jak
świętość wewnętrzna, a przynajmniej nastrój
świętości. Inaczej Krasiński. Zabezpieczył on swoje
wnętrze za pomocą nie tyle duchowej pracy nad sobą, ile raczej
dialektyki przekształcającej obraz świata. Gdy romantykom, np.
Mickiewiczowi - rzucała się w oczy rozbieżność
między tym, w co wierzyli oni a stanem świata, starali się oni
stworzyć w sobie siłę, zdolną przetrwać to
przeciwieństwo, lub wyrównać je bólem i ofiarą. Nieustanna praca
nad sobą, krwawe wyrzekanie się słabości były
fundamentem ich wiary. Życie wewnętrzne Krasińskiego - jego
zdobywanie nowych wartości moralnych skończyło się bardzo
wcześnie, właściwie przed napisaniem Nie-boskiej. Przez
cały czas swojej twórczości późniejszej przeciwstawiał
się Krasiński światu jako zamknięty wewnętrznie system
duchowy. Całe jego życie umysłowe polega na usiłowaniach
stworzenia przez kombinacje myślowe takiego stosunku między nim a
światem, takiego obrazu świata, aby on, Krasiński,
miał wobec niego słuszność. To właśnie
odstręczało od Krasińskiego pisarzów młodopolskich. Sami
oni przeżywali ten sam zasadniczy proces, jaki tu
ujęliśmy u Krasińskiego. Krasiński był dla nich
samopoznaniem, a oni potrzebowali ucieczki przed sobą. Proces psychiczny
Krasińskiego to usiłowanie uzasadnienia przed samym sobą
stanowiska bezczynnej i bezsilnej jednostki myślącej. Opiera się
ona na kłamstwie, że ukształtowana przez historię psychika
przez samo swoje trwanie może stać się źródłem
siły i życia. To zasadnicze kłamstwo duchowe jest chorym punktem
całego stanowiska Młodej Polski wobec romantyzmu. Zagadnienie
Młodej Polski polegało na tym, czy zdoła ona przemóc punkt
widzenia kulturalnej psychiki, by zająć stanowisko bezpośrednio
w walce z żywiołem stwarzającej swoje życie pracy.
Krasiński całe życie ulegał własnej niechęci i
niemocy przezwyciężenia tego stanowiska bezsilnej historii. Dlatego
nazbyt jasno wyczuwa się u niego obecność samego zagadnienia:
nowoczesna świadomość nie może go tu nie wyczuć. Romantyzm
służył Młodej Polsce właśnie jako ucieczka przed
zagadnieniem: szukała ona w nim iluzji, że psychika dziejowa we
własnych swych granicach może być czynna na zewnątrz. Ale
czyny psychiki romantycznej były uwarunkowane przez jej
położenie: to były istotnie jedyne jej dostępne czyny.
Młoda Polska była w innym położeniu. Czynem, jakiego
domagały się od niej dzieje, było stworzenie myśli
polskiej, odsłaniającej realne, z żywiołu wyłaniające
się i walczące z nim życie, stworzenie głębokiej,
cały zakres życia i pracy obejmującej świadomości
narodowej, sprzymierzenie Polski z przyrodą i walczącą z
nią ludzkością nowoczesną. Zamiast tego stwarzała ona
legendę o polskim czynie, niezależnym od tych dziedzin, gdzie walczy
z przyrodą polska praca, gdzie wyrabiają się zasadnicze,
decydujące o irracjonalnej, żywiołowej mocy narodu popędy i
namiętności. Romantyzm był dążeniem wygnańców ku
narodowi, dla Młodej Polski "emigracja" wewnętrzna
była oazą, gdzie można odpocząć od realnego narodu, od
wszelkiej realności. Pisałem kiedyś, że cały romantyzm
da się zawsze zamknąć między tymi dwoma postaciami:
Hamletem i Chrystusem. Wydawało mi się wówczas, że Chrystus jest
symbolem, obejmującym całą swobodę człowieka. Dzisiaj
zdaję sobie sprawę, że swoboda jest tu pojęta niezależnie
od ekonomiczno-technicznego opanowania pozaludzkiego żywiołu. Jest to
swoboda w obrębie własnego ja. Cokolwiek bądź życie
przyniesie, Chrystus jest wzorem wewnętrznego zwycięstwa: nie utraci
on nigdy jedności wewnętrznej. Chrystus jest ideałem człowieka
żyjącego wśród żywiołowo stwarzanej historii,
podległego jej, jest ideałem, o ile pozostawić na stronie
ekonomiczną walkę człowieka z przyrodą -
wytwórczość. Dlatego nad polskim romantyzmem panuje ta postać.
Problem dla romantyków postawiony był właśnie w ten sposób:
przezwyciężyć w sobie Hamleta - stworzyć Chrystusa. Hamlet
sądzi, że krzywda poniesiona przezeń - daje mu prawo
sądzenia i potępiania. Sądzi, że ma on
słuszność bezwzględną, że ma prawo stać poza
życiem. Romantycy spostrzegli wkrótce, że nie jest tak
łatwą rzeczą dochować wiary samym sobie, jeżeli
się nie chce uczynić z wyodrębnienia od życia czynnika
własnego upadku - śmierci duchowej. Życie ich stało
się pracą nad sobą, wyrabiającą w nich fundament, na
którym mogliby oprzeć swoje prawo do wiary w Polskę. Rozumieli
oni, że aby móc opierać się na swym wewnętrznym
przekonaniu wbrew światu, trzeba zasłużyć we
własnych oczach na prawo takiego polegania na sobie. (Niechaj nikt nie
każe nam dzisiaj szukać filozofii jaźni u Ibsena.
Zagadnienia indywidualności stawiane były u tego poety, z punktu
widzenia jednostki, która indywidualność utraciła lub nie
miała jej nigdy; u Mickiewicza, Towiańskiego, Słowackiego tak,
jak u Mazziniego, mamy do .czynienia z doświadczeniami
indywidualności istotnie stwarzającej swą treść
moralną: to byli ludzie przezwyciężający romantyzm - Ibsen
był jego bankrutem). Usiłowali oni nie zachować
tę słuszność, którą Hamlet uważa za swój stan
posiadania, lecz stworzyć ją: rozumieli, że ma
słuszność nie ten, kto cierpi, lecz ten, kto zdolny jest
zbawić. Inaczej dziś. Dzisiaj samo cierpienie stało się
stanem społecznym, racją bytu. Jeżeli świadomość
romantyczna idzie od hamletyzmu do bezwzględnej swobody wewnętrznej,
to świadomość młodopolska dąży do cierpienia,
uwalniającego od walki o istotną swobodę, cierpienie tu staje
się tą górą dumy, na którą wwiódł Chrystusa demon, gdy
go kusił. Powiedzieć można, że dla Młodej Polski
krzyż jest ucieczką przed pługiem, poprzez Golgotę dochodzi
ona do krużganków hamletycznej Elsynory. Chrystus jest tu maską,
stanem przejściowym, Hamlet punktem wyjścia i celem, romantycy -
Mickiewicz, Słowacki, Norwid - dostarczycielami tego dialektycznego
rynsztunku, jaki wykuwał sam dla siebie w swej ciężkiej
samotności męczennik hamletyzmu - Krasiński.
Nie jest
łatwą rzeczą uniknąć tych niebezpieczeństw, na
jakie musi być narażona myśl posługująca się
formułami bardzo ogólnymi. Niebezpieczeństwo to jednak związane
jest z samym charakterem pracy tego rodzaju jak nasza. Na ogół zawsze
trzeba pamiętać, że żadna formuła nie stwarza woli, co
najwyżej ułatwia orientację. Żadna teoria, ani doktryna nie
jest w stanie wywołać życia: wszystkie one są zawsze tylko
narzędziem dążeń, które niezależnie od nich muszą
już same przez się istnieć. Nic nie jest tak dalekie ode mnie,
jak zamiar tworzenia szkoły czy sekty: idzie mi o wyznaczenie punktów
widzenia, niezdolnych oczywiście do stworzenia same przez się -
żadnej rzeczywistości, lecz pozwalających ująć
rzeczywistość istniejącą. Idzie tylko o to, abyśmy
się nauczyli myśleć, czuć, chcieć w kategoriach
twórczego, polskiego życia. Inteligencja nie jest w stanie stwarzać
życiowego dążenia pierwotnej, nie wyrozumowanej życiowej
siły, ale jest w stanie potęgować silę tę, gdy
istnieje już ona, lub marnotrawić ją. Dzisiaj koordynacja
polskiej energii dokonywa się raczej mocą instynktu, niż przez
pośrednictwo świadomej woli. Polska myśl, polska kulturalna
uczuciowość pozostają niezmiernie w tyle poza polską
życiową rzeczywistością. Gdyby polska myśl
pozostawała już w takim stosunku do nowoczesnej struktury
umysłowej, w jakim pozostaje polska praca do techniki i ekonomii,
stanowiących materialne podłoże nowoczesności, życie
nasze umysłowe posiadałoby tę samą męską zwartość
i siłę, jakie cechują nasze życie praktyczne w wielu
już dziedzinach. Stosunek między wewnętrzną psychiczną
naturą życia, a jego praktyczną walką ze światem nie
jest zaś tak luźny, jak się to niekiedy wydaje.
Niewątpliwie ortodoksalny materializm dziejowy nazbyt sztywnie i
prostolinijnie ujmuje te sprawy: życie wewnętrzne nie jest tak bezpośrednio
zależne od techniki i ekonomii, jak to się wydaje ludziom,
zapatrującym się na historię poprzez szemaciki bajecznego nieuka
Lafargue'a. W każdym razie jednak szerokie i głębokie znaczenie
posiadać może tylko taki ruch psychiczny, który jest zdolny
wywrzeć wpływ na ekonomiczne i techniczne wyrobienie
społeczeństwa. Polska myśl nowoczesna ma tu przed sobą
istotnie olbrzymie zadanie do spełnienia. Nie idzie tu o jakąś
ekonomiczną, ani polityczną propagandę. Tego rodzaju zjawiska są
zawsze płytkie i pociągają co najwyżej chwilowe polityczne
następstwa: idzie o przeniknięcie się życiem Polski
pracującej i walczącej ze światem, idzie o to, aby słowo
przynosiło jej - jej własną moc, skondensowaną i
promieniującą. Literatura i sztuka odbijać będą zawsze
głębokie poruszenia psychiki: idzie tylko o to, jaką będzie
ta psychika. Romantycy nasi nie zdawali tej sprawy na los przypadku,
przeciwnie, tworzyli oni w sobie i wychowywali duszę, która miała
działać przez słowo. Iść za ich wzorem, to znaczy
traktować własną dzisiejszą naszą psychikę w ten
surowy i głęboki sposób, w jaki romantycy pracowali nad swoją.
Oni tworzyli psychikę, zdolną wewnętrznie dochować
wiarę swej idei, dziś idzie o co innego jeszcze. Psychika nasza
dopiero wtedy ma znaczenie, gdy jej zwycięstwa nad sobą opierają
się na zwycięstwach nad światem. Dzisiejsza polska
świadomość wtedy tylko stanie się samoistnym i zdolnym do
życia organizmem, gdy obejmie tę dziedzinę, w której
człowiek walczy z żywiołem. Chodzi o to, aby polska
samoistność nie opierała się jedynie na uczuciach, na
wierze, lecz - aby stworzyła sobie swój własny organizm. Samoistnym w
duchowym znaczeniu jest dzisiaj tylko ten naród, który zdołał
wytworzyć w swej myśli system wartości, obrazów, wzruszeń,
pozwalających mu prowadzić walkę ekonomiczną na
najwyższym poziomie technicznym - własnymi siłami rozwijać
tę technikę, stwarzać warunki niezbędne dla jej zachowania
i wzrostu, naród, który posiada we własnej swej myśli - moc
wychowawczą, prowadzącą jednostkę na ten poziom
psychologicznego i biologicznego rozwoju, jaki niezbędny jest dla
utrzymania i wzrostu ekonomiczno-technicznego organizmu i do dalszego rozwoju
tej właśnie wychowawczej mocy. Myśl narodu - a nie
zewnętrzna konieczność jest w kulturach samoistnych źródłem
ekonomicznego, technicznego i biologicznego postępu. Miłość
natężonego życia, wysokiego napięcia świadomości
- życia pełnego wysiłku - są jedyną, trwałą
rękojmią psychiczną postępu. Romantycy usiłowali
zachować myśli polskiej te właściwości, jakie wydawały
się istotnymi z punktu widzenia etycznych problemów emigracji.
Chodziło o stworzenie ducha narodowego tj. idei, która zogniskowałaby
w sobie całe życie wewnętrzne narodowej elity. Ekonomia, nauka,
technika ukazywały się tu jako konsekwencje tych prac
najwyższych, prac, w których artystyczne uniesienie i etyczne
samowychowanie były głównymi, wzajemnie wspierającymi się
metodami. Życie zmieniło się dla nas. Wiemy, że w
życiu ciągłym społeczeństw momenty kryzysu i
uniesienia mogą tylko to ujawnić, co jest przygotowane przez
poprzedzającą stałą pracę. Przez rewolucję i
natchnienie możemy uzyskać tyle tylko swobody, ileśmy jej
uprzednio bezwiednie zdobyli. Swoboda nie jest dla nas stanem przyrodzonym człowieka,
jest rezultatem, mozolnie i z trudem zdobywanym. Swobodnym jest tylko ten, kto,
idąc za wskazaniem własnej woli - tworzy siłę, zdolną
stawiać opór siłom żywiołu. Tylko jako twórca
świadomej, celowo działającej siły jest człowiek
swobodnym - wobec rzetelnego, silę tylko uznającego świata.
Gdy dzisiaj
szukamy podstaw dla siebie, rozglądajmy się, jakiego rodzaju
siły są w naszym ręku. Istnieć swobodnie może
dziś tylko takie społeczeństwo, które posiada tak unormowane
życie płciowe, że dawać życie może silnym,
zdolnym do natężonej pracy ludziom, tylko społeczeństwo,
stwarzające atmosferę nie zbędną dla rozwoju tych cech
psychicznych, które stanowią o możliwości powstania i rozwoju
organizmu ekonomicznego, wytrzymującego tę miarę, jaką stosuje
samo współzawodnictwo z istniejącymi już organizmami gospodarczymi.
To miałem na myśli, gdy mówiłem, że Polska musi się
stać ideą, potwierdzającą życie. - Nie ma to nic
wspólnego z optymizmem, który jest zawsze ideową maską
bierności. Optymizmem nazywa się w Polsce sprzyjającą
pogodzie umysłu ograniczoność. Nie w naszej mocy jest
sprawić, aby los nie był dla nas tak tragicznie ciężki:
toteż nie na tym polega potwierdzenie życia, aby
niebezpieczeństwo zaprzeczać, nie widzieć go, lecz przeciwnie na
tym, by każdy akt myśli polskiej wytężony byt w kierunku
siły, zdolnej niebezpieczeństwu opór stawić. Życie polskie
tak przecież ten problem rozwiązuje: myśl iść tu
powinna tylko szlakiem życia. Powinna! Widzę już zarzuty,
że usiłuję gwałcić życie dla systemu. Bynajmniej.
Żyć, to znaczy siebie bronić i utrwalać wobec
żywiołu. Nie idzie o czysto zewnętrzną walkę o byt.
Myśl dzisiaj głębiej już pojmuje te sprawy. Już tylko
w głowach, żyjących teoriami sprzed lat trzydziestu straszy
przesąd, niwelujący subiektywizm nasz, dążenia nasze do
roli cienia tylko, towarzyszącego procesowi, dokonywającemu się
niezależnie od naszej świadomości i woli. Po pomnikowych pracach
Bergsona Essai sur les données immédiates de la conscience, Matiere
et mémoire, Évolution créatrice - psychologiczny paralelizm - owo
nieuświadomione założenie wszelkiego subiektywizmu, bankructwa i
bezsiły - należy raz na zawsze do przezwyciężonych
przesądów metafizycznych. Najgłębszą formą
rzeczywistości jest właśnie życie laku pęd,
dążenie - jako to, co gdy zostaje w nas uświadomione i
owartościowane - wypowiada się jako marzenie, tęsknota. To nie
jest cień, ślizgający się po zwartej, martwej bryle, to
jest rodząca się siła, siła, która samą siebie
stwarza. Tworzenie się a nie zaś rozwijanie się czegoś
dokonanego jest obrazem, odpowiadającym stanowi rzeczy. Nie ma zamkniętego
świata: jest życie, które szuka, samo siebie tworzy. Nie mamy
więc prawa dokonywać na samych sobie zdrady, redukując to, co
jest w nas rodzącym się życiem, do roli odbicia tylko,
złudzenia. Wszystko, co ukazuje się nam jako tęsknota, uczucie,
marzenie - chce być życiem. Sami wyrzekamy się siebie, gdy
poprzestajemy na odczuciu jako formie przeżycia tej rodzącej się
treści: sami pozbawiamy własne życie przyszłości,
redukując je do roli jedynie naszego wewnętrznego stanu. Łudzimy
się, że jest to konieczne, że sama istota bytu wyznacza nam
tę jedynie rolę. Każdy pogląd jednak, który uważamy za
istotę bytu - jest właściwie naszym planem życia.
Jeżeli my z tego planu wykluczamy znaczenie naszej duszy, jej
zwycięstwo, jest to naszą słabością. Gdy duszę
swą uważamy za zjawisko tylko, towarzyszące istotnemu procesowi,
kształtującemu życie, urabiającemu je - znaczy to tylko,
że nie znamy, nie widzimy żadnych dróg działania, że nie
chcemy być działającymi*****. I rzecz dziwna, jak
wspierają się i kojarzą te dwa sposoby widzenia rzeczy. - Raz
mówi się nam, że życie kształtuje się samo, bez
udziału świadomości, że świadomość dlatego
właśnie ma prawo do bezgranicznej swobody. Życie jest
dziełem żywiołu, świadomość może być
czystym duchem; widzimy więc, że to uduchowienie oznacza
możność poddawania się swym wzruszeniom, bez troski, czy
potrafimy je przekuć w istotną, zdolną trwać i stawiać
opór, siłę. I nagle dowiadujemy się, że tamten twardy, niemy
świat jest złudzeniem, że prawdą jest ten świat czysto
subiektywnego, nie pracującego ducha. W każdej głębszej
dyskusji polskiej o sztuce spotykamy tę obłudną dialektykę
dwojących się myśli. Zrzeka się panowania nad światem
dusza, aby uwolnić się od pracy, potem raz uwolniona to swoje
luźne istnienie czyni istotą życia. Jest to prawdziwie
doskonała kazuistyka lenistwa. Romantycy chcieli przekuć swą
duszę w świat, jakim go pojmowali. Światem tym . była owa
fikcyjna dusza Europy: w niej chcieli ustalić Polskę. Dzisiaj - najpierw
się pozostawia świat ślepemu fatum, potem w dziedzinie
przypadkowego marzenia spala się duszę na błękitne dymy,
wreszcie zaczyna się wierzyć, że ponieważ w dziedzinie
marzeń nie ma oporu - więc odnosi się tam istotne
zwycięstwa. Chcesz trwać, stań się siłą!
Siłą jest już i dzisiaj Polska. Dlatego tylko trwa. Chcesz
trwania dla duszy swej, stwórz ją sam w sile, skojarz ją z tym, co
siłę naszą stwarza. Polska duchowa to jest ten
całokształt myśli, obrazów, wzruszeń, które unoszą
się ponad polską walką. Staną się one czymś
rzeczywistym, jeżeli z nich właśnie Polska ta będzie
czerpać miłość do życia i zdolność
zwyciężania w nim. Przezwyciężyć własną
bezsiłę historyczną jest pierwszym obowiązkiem
względem duszy własnej. Romantycy nie zrzekali się
siły, szukali oni tej, jaka była im dostępna. Dusza, która
gardzi siłą - nie wierzy w samą siebie, nie wierzy bowiem, aby
mogła istnieć inaczej, niż jako buntujące się przeciw
życiu marzenie.
Naukowy
paralelizm psychofizyczny jest dzieckiem romantycznego rozdwojenia. Nie darmo
Fechner był epigonem niemieckiej romantyki, beletrystą a la
Hoffmann, Jean Paul. I tu i tam jako założenie przyjmuje się,
że człowiek nie czerpie ze swego życia wewnętrznego
sił do swej życiowej walki, do pozytywnego zwyciężania w
niej. Co najwyżej jest świat świadomości pociechą,
ułatwia znoszenie życia. Dlatego romantyk jest istotą zbyt
mało uczciwą, aby była tragiczną, wartość jej
przebywa poza życiem, które zmaga się z losem, - unosi się ona w
dziedzinie bezcielesności. Tragedia wymaga szczerego samopotwierdzenia
wobec losu, wymaga uczciwego stosunku do samego siebie. Tragicznym jest tylko
ten, kto się sam sobą czuje, a nie zaś tylko samego siebie
znosi. Kto może na samego siebie patrzeć z góry, lub z jakiegoś
niedosięgalnego wnętrza, ten los swój już oddał na
pastwę niemej, ślepej siły przekształceń, ten istnieje
już tylko jak pewien rodzaj liryzmu, towarzyszącego niezawinionym
przekształceniom.
Gdy
Słowacki nadaremnie usiłował wżyć się w
tragedię i zawsze był ponad losem swych postaci jako
nieumierające marzenie-pieśń - odbija to jego stanowisko
dziejowe i coś więcej może - wielokrotnie jest tu poruszaną
właściwość polskiej historii. Swoboda istnieje tu dopiero
jako marzenie. Słowacki wierzy w zwycięstwo, które sprawi, że cała
historia Polski - stanie się przygotowaniem tego zwycięstwa, stanie
się faktem, pełnym duchowego znaczenia - religijnym objawieniem. Ale
on wierzy w to zwycięstwo, nie zaś walczy o nie. Piękno jest tu
wystarczającym argumentem. Jeżeli zdoła się
przeobrazić dzieje Polski w treść duchową -
piękną, będzie ona już ocalona w zachwycie artysty. Mamy tu
zawsze typowo romantyczne postawienie sprawy. Słowacki nie zrzeka się
zasadniczo walki i pracy. On pracuje i walczy w tym materiale, jaki dala mu
historia, cały jego rozwój i jego własne samowychowanie uczyniły
go naturą, najwyłączniej i najzupełniej artystyczną.
Piękno było jego kategorią życia. Zostać wiernym
Polsce, ocalić ją w sobie, - znaczyło to dla niego -
przetworzyć ją w piękno. Słowacki musiał mieć
przed sobą całe. dzieje Polski, jako wizję artystyczną. W
dziejach tych nie mogło być pierwiastków absolutnie
wyłączających piękno. Źródłem całej
metafizyki Słowackiego było to jego usiłowanie. Jego Genesis
z Ducha z tych wyrosła przesłanek. Duch jest tą mocą,
która trwa tak samoistnie, bezwzględnie jak piękno w widzeniu
artysty. Piękno czerpie trwanie swe z samego siebie. Duch jest dla
Słowackiego mocą, która może być tylko poprzez piękno
poznana. Z punktu widzenia Słowackiego, - życie nie jest, nie
może być tragiczne, żaden los nic może zniweczyć swobodnej
tożsamości piękna, tego, co istnieje, stwarzając i
utrzymując samo siebie - jako duch. Piękno jest formą tego
istnienia: kres istnienia, samo jego zamierzenie, wizja jego rzutu stają
się źródłem i początkiem wiecznie odnawiającego
się trwania. Piękno jest kołem magicznie zabezpieczającym
nienaruszoność bezwzględnego, bezzasadnego indywidualizmu:
najczystsza samowola stwarza tu sobie swój własny element! Ujrzeć
coś jako piękno; znaczyło to dla Słowackiego to samo, co
oznacza dla umysłu abstrakcyjnego, - powiązanie jakiegoś
szczegółu z zasadą uznawaną za niezawodną. W tej formie
Słowacki umacniał swoje przekonanie, że Polska nie może,
nie mogła zginąć. Jego filozofia była tylko próbą
przetłumaczenia na język abstrakcyjny tej konkretnej, życiowej -
absolutnie zindywidualizowanej wiary.
Dla
Słowackiego duch nie był obcym sile: przeciwnie był
siłą najpotężniejszą, jej bezwzględnym,
prężnym ośrodkiem. Nie wierzył on wprawdzie w ducha
zrzekającego się władzy nad światem, ale pomimo wszystko
zbyt ciasno stawiał zagadnienie siły, miał nazbyt
mało poczucia obcości naszej wśród żywiołu, nie
rozumiał nigdy straszliwych słów Ducha Ziemi z Fausta
Goethego: du gleichst dem Geist, den du verstehst - nicht mir.
Słowacki nie wierzył, aby duch mógł mieć absolutnie
pozaludzkie formy i koleje, aby świat pojmowany jako nieustanne tworzenie
się, wytężanie się, analogiczne do tego, które istotę
naszego ducha stanowi - mógł mieć metafizyczne punkty i linie
rozwiązań (w sferze możliwości) całkowicie poza
człowiekiem. Przezwyciężył on poetycką siłą
wizji antropomorfizm racjonalnej myśli, ale nie
przezwyciężył samego antropomorfizmu. Ludzki irracjonalizm
sztuki przesłaniał mu irracjonalizm absolutny jedynie konsekwentnej
metafizyki absolutnego tworzenia. Dlatego też jego metafizyka heroizmu -
gdy się ją rozważa w przeciwstawieniu do różnych postaci
dogmatycznego racjonalizmu - opadała w swych konsekwencjach, stawała
się apologetyką romantyzmu: miała utajony w sobie ferment
słabości.
Dla
Słowackiego świat był nie poznaną przez nas duszą.
Sądził on, że duch nasz może siebie w świecie
odnaleźć, rozpoznać. Nieobecność ducha, pozorna
martwota świata były dla niego tylko złudzeniami,
ślepotą lub przemijającą fazą w życiu walczących,
lecz absolutnie niezniszczalnych duchów. Twórczość mitologizował
Słowacki, podobny w tym do Blake'a. Własna twórczość
ukazywała mu się jak najprawdziwsza, najgłębsza istota
świata. Ujmował ów problem twórczości w ontologiczny, bytowy,
platoński sposób. Jest to niezmiernie charakterystyczne: wierzy się w
twórczość najczęściej, przestając ją za
istotną twórczość - rodzenie bezwzględnie nieprzewidzianego
- uważać, zaczynając widzieć istnienie w tym, co mamy
stworzyć. Bergson najkonsekwentniej z wszystkich dotychczasowych filozofów
ujął zagadnienie tworzenia, jego prawdziwą - niedostępną
dla logiki pojęć istotę. Aby myśleć o tworzeniu,
trzeba myśleć w kategoriach nie istniejącego, to
myślenie nie istniejącego uczynić siłą,
wiodącą do stworzenia go. W ten sposób myśląc
to******, co mamy stworzyć, jako nasze pożądane
ukochane dzieło wzywamy się świadomością w
naszą głębszą, niż świadomość
irracjonalną iściznę i to jest jedyna forma myślenia o
twórczości, to nagłe bezwzględnie swobodne, nie wyrozumowane
ciśniecie się naprzód całą naszą istotą w
próżnię: zawiśnięcie w sferze samowoli i
dźwignięcie z niej ku sobie świata. Ja logiczne staje się
tu tylko rusztowaniem dźwigni. To, co się pragnie stworzyć,
staje się siłą, która samą siebie stwarza. Tak tworzyli w
sobie romantycy Polskę mimo braku mechanizmu siły - przez to, że
kochali oni ją; żyła ona w nich jako siła czynna,
zawiązek życia, nie zaś martwy przedmiot żalów, caput
mortuum procesowania się z światem o utracone w
przeszłości posiadanie. Jedyną siłą ich była
wiara w siebie jako dusze czynne, jako ogniska tworzenia: tę ocalali oni w
sobie, tworząc Polskę jako heroiczny obraz władający
wytężeniem ducha.
Dziś
dopomina się o stworzenie Polska jako zwycięska, panująca nad
światem siła, Polska uczonych, robotników, artystów. Polska - nie
marzenie i tęsknota wygnańców, nie usprawiedliwienie niemocy, lecz
dumny i pełny siły kształt życia, potęgującego
samo siebie miłością ku sobie, myślą o sobie - Polska,
jako obraz potęgujący realną, umiejącą zwyciężać,
rozumiejącą świat siłę, stwarzający i
utrzymujący ją w każdym Polaku.
Nauka i
technika - wysoka kultura materialna, są to wszystko siły
przychodzące z zewnątrz, do których myśl przystosowuje się
tak lub inaczej. Polska jest do dziś dnia stanem uczuciowym,
kojarzącym się z rozmaitymi organizacjami pracy i woli. Nauka,
odpowiadające jej podstawy ducha, konieczności natężonej
pracy ekonomiczno-technicznej wreszcie głęboko samoistnego,
osobistego życia - wszystko to przyszło do Polski z zewnątrz.
Są to do dziś dnia raczej zewnętrzne warunki niż
własne nasze dzieło. Literatura ignoruje te dziedziny duszy.
Przyjmuje ona świat nowoczesnej kultury jako materialne podłoże
uczuć. Jest to stanowisko powierzchowne. To tylko posiada dana psychika,
co zdolna byłaby ona w sobie wytworzyć. Psychika nowoczesnego
człowieka, stwarzającego własnym wysiłkiem kulturę
materialną, utrzymującego się własną wolą na jej
poziomie, jest jedyną pewną podstawą dla wszystkich innych
naszych psychicznych upodobań i wartości kulturalnych. Tylko to ostoi
się jako trwały fundament w duszy narodowej, co zostanie przez
nią wplecione, wpojone raz na zawsze w ten zwycięski typ ludzkiego
istnienia. Nasze subiektywne ja wtedy tylko pozostaje sobie wierne, gdy
czuje się sprawcą świata, w jakim żyje, gdy po
podźwignięciu tego świata, po dokonaniu tego dzieła - kocha
w sobie to, co kochało uprzednio. Wtedy miłość staje
się naprawdę twórczynią własnej rzeczywistości,
irracjonalna tożsamość samowoli zostaje zachowana. Ku
głębinom życia trzeba iść i z ich mrocznego czucia, z
tego skłębienia wytężeń, w którym człowiek styka
się bezpośrednio ze światem, uderza weń jako siła w
siłę - wydobyć się z własną wierną sobie
duszą: to właśnie znaczy tworzyć, zachowywać
własne ja. Ten tylko ma prawo mówić o sobie ja, kto swój irracjonalny
pęd ku sobie umie przeprowadzić poprzez mroczny świat
siły, wykuć zeń zwycięski posąg swojej duszy,
ostać się wobec nacierającego zewsząd chaosu.
Ten twardy
glob nie jest macierzystym duchem gotowym przyjąć, wcielić
naszą duszę - nie, to jest uczłowieczony już,
ułagodzony obraz bezwzględnej obcości. Widziana, poznana rzeczywistość
jest już dokonanym, zbiorowym dziełem ludzkości. Chcecie
istnieć, stwórzcie z duszy swej moc, zdolną trwać w tej
rzeczywistości. Wydaje się wam surową i bezwzględną:
strzeżcie się gardzić nią; zbiorowa praca ludzka stoi tu
przed wami, jeżeli dacie jej tylko waszą wzgardę - ona pomimo to
istnieć nie przestanie, gdy nie przestaną istnieć pracowici,
mężni, wytrwali. Strzeżcie się widzieć w niej bóstwo,
które za was pracy dokona. Istotnie będzie trwała ta
rzeczywistość i bez was, ale będzie w samej rzeczy obcą
wam; to, co jest wasze, najbardziej wasze, waszej istocie tylko
właściwe, - nie wniknie w nią, jeżeli nie zdołacie
wprowadzić duszy waszej w to spiżowe ciało: jeżeli wy nie
uczynicie tego, nie zatroska się o to nikt. Kto chce być cieniem, jak
cień przeminie. Ale życiem włada tylko ten, kto umie
rozkazywać jego siłom, stawać się silą. Tak. Kto
się urodził i wychował w jakimś narodzie, nie zdoła
już samego siebie twórczo przeżyć poza nim, albo ocali w nim
duszę własną, lub zniknie. Ale naród sam nie jest wielkim, z
konieczności zwycięskim fatalizmem. Ma stać się
siłą, lub nie będzie go. Polska musi się stać
zwycięską, utrzymującą się o własnej mocy
rzeczywistością, musi samą siebie w tej postaci poznać,
zrozumieć, ukochać, inaczej - życie myślowe nie będzie
organem narodowego zwycięstwa. Kto nie jest w stanie duszy swojej
przekuć w jakiś kształt zdolnej trwać w nowoczesnym
świecie i stwarzać ten świat - siły, niechaj pamięta,
że słabość może istnieć jako pomyłka, ale
słabość dobrowolna, słabość jako ideał,
bezżyciowość jako cel życia - są wrogiem i
przeszkodą. Zbyt wielu chce szukać prawdy jako czegoś, co
może istnieć bez siły, wbrew sile. Kto nie ma w sobie
żadnej siły, dla tego każda prawda stanie się
osłaniającym niemoc kłamstwem. Siła jest tą cząstką
życia, którą władamy, kto nie miałby w sobie żadnej
siły, nie mógłby żyć. Żyje się nie tym, co
się myśli, nie bezsilną prawdą, - lecz tworzeniem
siły. Nie ma w ogóle żadnej abstrakcyjnej, oddartej od siły -
prawdy. Marzenie o bezsilnej, nie potrzebującej siły prawdzie,
zrodziło się w głowach retorów podbitych, upadających
społeczeństw; i choć potem służyło nieraz jako
pokrzepienie - to jedynie mocą tych irracjonalnych instynktów, które
dojrzewały pod powłoką tego racjonalizmu. - Romain Rolland
całkiem słusznie ukazuje nam w niemieckim idealizmie pierwszych
dziesięcioleci zeszłego wieku wielki akt zaufania zbiorowego
instynktu do samego siebie. W postaci idei - konkretne Niemcy
uczyły się kochać same siebie, w tej szkole uczyły się
ubóstwiać własną swą cierpliwą wolę. Jeżeli
chcecie, możecie powiedzieć, że panteizm był tu
logiczną formą bezczelnego samouosobienia. Tylko wyraz
"bezczelny" nie powinien tu być pojmowany jako obelga.
Pojmuję go w tym znaczeniu, w jakim rozumiał go Fryderyk Schlegel -
nieoceniony, jedyny Schlegel! - gdy pisał o wytwornym cynizmie Lessinga,
gdy mówił, że właściwie cały naród rzymski wraz ze
swym senatem, cezarami, imperatorami - był jednym wielkim cynikiem. W
ogóle dla wyrażania konkretnych psychologicznych intuicji nadają
się tylko wyrazy, z którymi wiążą się negatywne,
etyczne i estetyczne odcienie. - Wyrazy dodatnie są tak nudne i
wyświechtane przez głupotę jak nieśmiertelny biały
koń Lafayette'a.
Gdy
ktoś nie dowierza samemu sobie, swej odwadze, swemu pędowi naprzód,
swej sile - mówić zaczyna o prawdzie. Trafny instynkt powodował
Hebbla w jego nieufności do pisarzów mających za dewizę - Vitam
impendere vero! Ludzie zwyciężeni przez życie i chcący
to zataić, ludzie o bankrutującym talencie, myśliciele nie
wiedzący po co myślą - wszyscy oni dążą do
prawdy. Coś chorego czuje się tu, coś co chce
zwyciężać, apelując do wspaniałomyślności,
do tchórzliwego instynktu masy. Wille żur Schwäche - wola
słabości - jak znakomicie formułuje to Irzykowski.
Życia
silnego, pełnego życia - które panuje nad potężnym
światem - tego szuka każdy, kto czuje się jeszcze twórcą;
siły szuka - ale swojej siły.
Siła
istnieje dziś w myśli polskiej jako rzecz obca; a przecież
istnieje ona niezaprzeczalnie, musi istnieć w polskiej rzeczywistości
- i to jest jedyna nasza podstawa. Nie chcieć myśleć w kategorii
siły, znaczy to właściwie nie myśleć. Nasza,
posłuszna nam siła - to jest właśnie ostateczne kryterium
prawa. Prawo, istniejące niezależnie od siły, istnieje jedynie
jako postulat przyjmowany przez obce mu moce. Prawo zaś to nie jest cudze
przyzwolenie - to jest własne, własną mocą stwarzane
życie. Siła nie jest obcą prawu, stanowi ona rdzeń, z niej
rodzi się ono. Kto nie jest w stanie życia swego tworzyć, temu
nie przywróci tej mocy nikt, niczyje uznanie - żadna uchwala
trybunału narodów. Nie bezsilna wiara i nie cierpienie są drogą
życia, lecz życie samo. Kto chce żyć, musi wydobywać z
siebie kształt życia, zdolny stawiać opór światu.
Przed
każdą duszą ludzką ukazuje się to zagadnienie:
mocą czego żyjesz, w czym chcesz samą siebie ocalić. Duszy
własnej nie chcecie zdradzić - twórzcie więc kształt
życia, który by ją miał w sobie a był wobec sił -
siłą, wobec naporu świata - zwycięzcą.
Tylko nie
szukajcie tu zbawiającej formuły. Nie mam jej. To nie jest formułą,
gdy się mówi, że życie jest jedyną siłą
życia, że jedyną mocą Polski jest parcie sił, które
nieustannie życie własne stwarzają. Myśleć tym
procesem, jego pędem i oporem, myśleć tą
kształtującą samą siebie, narastającą masą,
powolnym wznoszeniem się polskiego lądu - to nie jest także
formuła. Tak jest. Wierzę, że istnieje pewna
rzeczywistość w pojęciu o ciągłości dziejów i
zasadniczych ideach filozofii historii. Istnieje pewna zbiorowa, stwarzająca
się rzeczywistość, która odpowiada mniej więcej temu, co
historiozofowie nazywali duchem historii, ideą ludzkości. Tylko nie
jest to żadna idea opatrznościowa, żaden zawieszony ponad
ludzkością wyrok czy plan. Tak można to sformułować, o
co mi tu idzie. Aby żyć samoistnie, dana grupa ludzka musi być
zdolna sama przez się, mocą własnego swego życia -
utrzymywać się na najwyższym poziomie techniczno-ekonomicznego
rozwoju, osiągniętego w danym momencie przez człowieka; musi to
twarde swoje wysilenie kochać. Naród, który czyni swoją
tradycją, swoim ideałem, życie na tym poziomie - ma w sobie
samym ostoję swego trwania. Instytucje nie w naszym są ręku,
jedyną niemal siłą zależną od nas jest literatura -
niechże przynajmniej ona działa w tym kierunku, niech sprawi, by
być Polakiem znaczyło to: posiadać w swej świadomości maximum
uzdolnień do natężonego wytwórczego życia, znaczy to:
kochać namiętnie, uporczywie i twardo to swoje wytężone
istnienie. Kultura myśli, energia woli, niezłomna
miłość natężonego życia, wstręt do
życia poza prawem, poza udziałem w zwycięskim, twórczym
pochodzie, wstręt do myśli bezkrytycznej, zrośnięcie
się z metodami nauki jak z instynktem, ze sztuką jak z
niezbędnym żywiołem moralnego życia - oto są momenty
tej zwycięskiej duszy, którą tworzyć ma literatura, jeżeli
chce w dzisiejszych warunkach spełnić to zadanie, jakie spełnili
swoje, w swoim czasie, romantycy.
|