Klasyfikacja
czysto zewnętrzna dzieł i kierunków kultury narażona bywa na
zasadnicze i głębokie nieporozumienia: pod tożsamością
rodzaju i formy ukrywa się nieraz z przedziwną
przebiegłością instynktu zasadnicza różnica treści.
Karton naśladuje żelazo, glina spiż: pod presją wypadków
tylko lub w błyskawicznym, jak prąd elektryczny,
rozkładającym aliaże tchnieniu myśli, zapadają i
giną formy, które nas jeszcze przed chwilą łudziły,
nikną w niewytrzymałej, niepłodnej miazdze. Poznać trzeba
naturę samej tej miazgi psychicznej, jej tęgość i
twardość rzeczywistą, jeżeli się chce rozumieć
istotne znaczenie rzucających się w oczy i łudzących
pozorami zjawisk. Dusza zbiorowa działa długi czas sita bezwładu,
z hipnotycznym uporem wykonywa pewne ruchy i czynności, do których
samorodnego, istotnie odpowiedzialnego wytwarzania staje się coraz mniej
zdolną. Mechaniczna prawidłowość nałogu maskuje przed
nią samą wewnętrzną zmurszałość: zwolna
nurtują w niej i zbierają się fermenty słabości i
niemocy, nie przeciwstawiające się bezpośrednio wymaganiom
życia, przeciwnie niezdolność samoistnego tworzenia pewnych
życiowych form, wykuwania pewnych wartości dojrzewa jak
najpomyślniej
w cieniu
rutynicznego dla nich szacunku. Poszanowanie chroni tu od pracy,
opłaciwszy je jak myto, czujemy się zabezpieczonymi od groźnego
zetknięcia z zagadnieniem. Zaprzeczenie jakiejś społecznej formy
wymaga zastanowienia i siły: szanując ją zewnętrznie i
mechanicznie, możemy już bezpiecznie rozkrzewiać w sobie to
wszystko, co czyni nas niezdolnymi do prawdziwego dźwigania jej. W cieniu
rutynicznego kultu wyrasta i dojrzewa biologiczna niezdolność
wydobycia z siebie tego właśnie, co tego kultu jest przedmiotem.
Powtarzając nieustannie frazesy o przynależności naszej do
kultury Zachodu, uwalniamy się od zastanowienia nad zagadnieniem, co
się dzieje w nas z siłami psychicznymi, których wynikiem jest ta
kultura. Pod powłoką pietyzmu dla "europejskości",
"kultury łacińskiej" itp., pod powłoką
pocieszającego przekonania, że jesteśmy zachodnim,
konstrukcyjnym społeczeństwem- wylęga się w nas swoisty,
sielankowy, sentymentalny, obłudny nihilizm, - dojrzewa psychologia
życiowej niedojrzałości, zanika samo pojmowanie
mężnej, odpowiedzialnej woli, i rzecz najdziwniejsza, ta
rozkładowa psyche, ta tafla zastoju - ukazuje się nam jako jakiś
szczyt. Gdy się zanalizuje różne formy, jakie przybiera tak zwana
postępowa myśl polska, odnajdziemy w niej zawsze tajną łączność
z tą psychiką niemocy i niewoli. Bo nie trzeba się
łudzić: niewola wyhodowała w nas już całe mnóstwo
organicznych trucizn; narzuciła ona nam bezwład i zaszczepiła
poczucie nieodpowiedzialności: żyjemy na tle kultury Zachodu, - ale
nie zdajemy sobie sprawy z tego twardego trudu zbiorowego, z jakiego ta kultura
wyrasta. Zbuntowani wobec przemocy utraciliśmy poczucie i zrozumienie
karności wobec samych siebie, wobec wielkiego zbiorowego dzieła
kultury. Byłoby obłudą nie wyznać, że w psychologii
naszej zanika rozumienie tych wysiłków, tego nieustannego ohamowania
popędu, przezwyciężenia zachcianki, bez których żadne
samoistne społeczeństwo istnieć nie może. Kultura
nowoczesna, nowoczesne kulturalne społeczeństwo, to wynik
ciężkiej walki człowieka z żywiołem, to
zwycięstwo woli nad niespójną i chaotyczną naturą zarówno w
nas, jak i poza nami, to samoopanowanie i ujarzmienie własnej psychiki,
zorganizowanie jej. l moralna struktura społeczna, wewnętrzna
siła narodów trzyma się tą wewnętrzną organizacją,
tą wnikającą w życie jednostek zbiorową wolą. Nowoczesna
kultura nawet w takich swych czysto duchowych tworach, jak nauka, poezja,
sztuka - jest całkowicie związana z tym twardym dziełem
ludzkości, którego stroną zewnętrzną są
społeczeństwa, przeciwstawiające pozaludzkiemu
żywiołowi coraz potężniejsze organizmy skupionej,
świadomej ludzkiej energii. Czy nie jest rzeczą jasną, że w
dumnych rysach angielskiego indywidualizmu, w straszliwym wprost
natężeniu myśli i świadomości takiego Mereditha lub
Browninga są wartości, pochodzenie swe zawdzięczające
całemu bez wyjątku organizmowi angielskiej mocy, całemu
aparatowi ujarzmionej przez zbiorową wolę wielkiego narodu siły.
Wartość swobody psychicznej mierzy się tą potęga,
którą ta swoboda włada, tym rozczłonkowaniem żywiołu,
który w niej tętni, zasila Ją swą krwią i dumą.
Żyjące nowoczesną kulturą społeczeństwo, to
dzieło twardej, natężonej woli, to gwałt nad całą
bierną, leniwą naszą naturą. Polska kulturalna psychika utraciła
poczucie łączności tych wysiłków. Kultura wydaje się
jej jakimś stanem beztroskliwego zawieszenia ponad żywiołem i
koniecznościami nieustannego pasowania się z nim. Mamy tu do
czynienia z wymykającymi się, zdradliwymi stanami duszy. Kto chce
nowoczesnej kultury, musi chcieć psychiki, zdolnej ją wytwarzać,
a nie zaś używać tylko pewnych jej wyników. Kto chce
samoistności narodowej, musi chcieć rozwinięcia u nas tych
zdolności i wytężeń woli, bez których żadne samoistne
społeczeństwo dziś istnieć nie może. My dzisiaj
zachowujemy sobie prawo bezwzględnej krytyki - wobec praw,
urządzeń, obyczajów, idei innych narodów: nie widzimy, że w ten
sposób wyzyskujemy własny stan niewoli. Myślimy jak ludzie zawieszeni
w próżni, gdyż myśli nasze nie wywierają wpływu na
nasze własne zbiorowe, samoistne życie. I im bardziej na lewo
przesuwamy się wśród naszych kierunków kulturalnych, tym bardziej
uderza i prze-maga to demoralizujące pieczeniarstwo negacji, ten
piłatowy gest umycia rąk wobec odpowiedzialności,
spadających na tych, co samoistnie ciężar społecznego istnienia
dźwigają. Stanisław Wyspiański całe życie
walczył z tą bezkostną, wykrętną psychiką
bezwładu i niewoli. Myśl nasza nie ma prawa zapominać, skąd
wyrasta, nie ma prawa łudzić się, że przemija bez skutku.
Społeczeństwo nasze musi samo w sobie zachowywać i
przestrzegać tego, co jest najistotniejszym organem samoistności.
Myśl nasza nie może być dziełem dobrowolnej degradacji. Nic
mnie tak nie razi i nie boli, jak to lekceważenie, ta przedrwiwająca
niechęć, z jakimi spoglądają polskie samoistne, swobodne,
zatomizowane dusze na dzieło zbiorowego życia innych narodów. Nie
umieją wyczuć straszliwego wysiłku, gorączkowej pracy,
olbrzymiego piękna moralnego, kryjącego się pod
zewnętrzną, odstręczającą powłoką
nowoczesnych kultur. Nie umieją spojrzeć bezinteresownym, braterskim
spojrzeniem na te potężne, tragiczne żywoty, zwane Francją,
Anglią, Włochami, Niemcami nowoczesnymi. Z jakichś
niebosiężnych wyżyn zdają się padać słowa
potępienia na codzienny trud i mozół milionów. Wzruszeniem ramion
zbywają się podziwu godne - przez wieki wznoszone instytucje. Obawa
mimowolna przeszywa wobec tych sądów: kto tak lekceważy trud
życia, ten jest do podjęcia go, do zrozumienia nawet niezdolny. l jak
łatwo spada ta obłudna maska wyższości, jak łatwo
przejrzeć poza nią można wewnętrzne zdyskwalifikowanie
dziejowe, zanik konstruktywnych władz duszy, hierarchii wewnętrznej
struktury. Nikt nie obliczy krzywd, jakie wyrządza
przesłaniająca ten stan rzeczy utopijna, mistyczna czy radykalna
retoryka.
Zdaniem Jerzego
Sorela - poglądy okultystyczne, teozoficzne i t. p. znajdują
rozpowszechnienie w pewnych kołach kulturalnych, gdyż stwarzają
złudzenie aparatów potęgi, dostępnych w innej drodze, niż
ta, jaką otwiera samo życie, posługujące się coraz
potężniejszymi i intensywniejszymi systematami techniki. Okultyzm
roztwiera przed imperialistycznymi dążeniami jednostek perspektywy
mocy niezależnej od tego znaczenia, jakie przypada wykonywanym przez nie
czynnościom i rozwijanym przez nie zdolnościom w
społeczno-ekonomicznym organizmie wytwórczym i w biologicznym
postępie gatunku. Moc niezależna od psycho-biologicznych
właściwości, od całej pozytywnej, twórczej treści
życia jest właściwym kamieniem filozoficznym, którego
poszukiwania kryją się poza rożnem i formami ruchów i dążeń,
wytwarzanych przez wykolejoną psychikę kulturalną. Ta to
siła wprawia w ruch rozmaite neo-religijne sekty, sztuczne wysiłki
zmierzające ku odtworzeniu w sobie prostoty zamierzchłych czasów. W
nienawiści do zwycięskiej, a przynajmniej świadomie tragicznej
indywidualności renesansu, w sentymentalnym par force prymitywizmie tkwi
to dążenie do usprawiedliwienia stanów rozbicia, porażki.
Tę samą zasadniczą dążność odnajdziemy w
różnych formach "etycznego" ruchu, niezależnego od
twórczości i wytwórczości doskonalenia się moralnego: ona kryje
się poza metafizycznymi aspiracjami, usiłującymi przemienić
świat w coś takiego, co podlega ludzkiej woli i sankcjonuje ją
niezależnie od biologicznego rozwoju i technicznej mocy. Psychologia ta
jest niezmiernie skomplikowana i posiada całkowicie proteuszową
zdolność przekształceń. Odnajdujemy ją jako
właściwe podłoże prądów i kierunków, pozornie nic
wspólnego pomiędzy sobą nie mających lub wręcz sprzecznych.
Postaramy się to wykazać w zastosowaniu do naszego polskiego kulturalnego
życia. Spostrzeżemy, że stany dusz naszych społecznych
okultystów, krańcowych spirytualistów dziejowych nie różnią
się zasadniczo od psychiki wyznawców automatycznego postępu i tego
złośliwego zboczenia umysłowego, które zrodziło się z
całkowitego wypaczenia myśli Karola Marksa i jest oznaczane mianem
ortodoksalnego materializmu dziejowego. Na dnie tego wszystkiego odnajdujemy
zawsze tę samą rozmiękłą psychikę - psychikę
wewnętrznie już wobec siebie i świata rozbrojoną. Proudhon
wielki moralista i psycholog XIX wieku w swoim źle rozumianym,
głębokim dziele Wojna i Pokój ukazał nam cały systemat tych
zagadnień, o których tu mówimy. Heroizm wytwarza całą
kulturę; psychika pokojowa, psychika żyjąca w oswojonym
świecie, w którym wszystkie zagadnienia rozwiązywane są przez
bezosobistą metodę bez apelu do osobistej woli, osobistego instynktu,
irracjonalnego męstwa, jest zaprzeczeniem właściwie tej kultury,
w której żyje. Kultura ukazuje się jej jako olbrzymi aparat
indywidualnego szczęścia, jako coś istniejącego mechanicznie,
pewien gatunek centralnego ogrzewania. Kultura zaś trzyma się
zdolnością podporządkowywania własnego ja,
heroicznym poddaniem się wymaganiom dzieła, irracjonalnym, gdyż
nie liczącym się z jednostką wytężeniem ducha i
życia. Psychologia żołnierza, a więc człowieka
traktującego swe życie jako posterunek, psychologia bojownicza i
przedsiębiorcza, oparta na przenikającym wszystko poczuciu
odpowiedzialności - jest zasadniczą siłą rozwoju i
utrzymania kultury. Wojna była dla Proudhona- wielkim wychowawczym wzorem heroizmu,
grozą, nie pozwalającą mu zagłuchnąć. Zagadnienie
pokoju przedstawiało się dla Proudhona jako pytanie, czy
ludzkość zdoła zastąpić tę dźwignię
męstwa i honoru, czy zdoła stworzyć kulturalny surogat wojny,
jako dziejowej szkoły. Na sumieniu Marksa, na jego kulturalnej
odpowiedzialności ciążą jako niewyrównana wina jego
odezwania się o Proudhonie. Zwłaszcza artykuł Marksa napisany po
śmierci wielkiego francuskiego myśliciela, artykuł, w którym
zbywa on Proudhona kalamburami, świadczy, że całe szeregi
problemów pozostały poza granicami tego wielkiego umysłu. Polityczne
i społeczne zacofanie Niemiec wycisnęło swoje piętno i na
autorze Kapitału; dzisiaj pora wyzwolić się od przesądów i
uprzedzeń, pora zapoznać się z Proudhonem rzeczywistym,
człowiekiem, którego wielka wychowawcza rola nie zaczęła
się jeszcze. Dzisiaj na każdym kroku odnajdujemy myśli jego u
pisarzów i filozofów, którzy nie znają jego dzieł. Sorel konstatuje,
że istnieje styczność pomiędzy przenikliwymi analizami
Bergsona, a intuicjami wielkiego samouka. Gdy się wyzwoli Proudhona od
przypadkowych sprzeczności, od wahań, niejasności
terminologicznych- ukaże się nam jego myśl jako jedna z
najgłębszych i najbogatszych w treść szkół duchowych,
jako szkoła śmiem powiedzieć, przez którą każdy
przejść powinien. Nie tu miejsce na rozwijanie tych myśli; - tu
obchodzi nas ta tylko strona zagadnienia: całe szeregi doktryn i
przesądów są dzisiaj tak mocno zakorzenione dlatego jedynie, że
odpowiadają zasadniczemu dążeniu, - polegającemu na tym,
aby przedstawić jako zbyteczne irracjonalne, indywidualne męstwo,
heroizm duszy, indywidualność ludzką w najgłębszym
znaczeniu tego wyrazu. Sprawozdawcy filozoficzni zaznaczali niejednokrotnie
jako jedną z najbardziej oryginalnych odrębności prac teoriopoznawczych
Poincare' go, że znakomity ten myśliciel rozpatruje różne
gałęzie nauki jako różne formy działalności ludzkiej,
z których każda posiada swoje własne narzędzia, tj. swoje
własne pojęcia. Pomiędzy pojęciami tymi mogą zachodzić
głębokie różnice, mogą one być całkowicie
niewspółwymiernymi pomiędzy sobą. Ginie w ten sposób
pojęcie jedności nauki - tak drogie wszystkim powierzchownym
umysłom; natomiast wysuwa się z poza dotychczasowych fikcji i
fetyszyzmów naukowych jedność osoby ludzkiej, człowieka posługującego
się tymi wszystkimi narzędziami poznawczymi. Jedność
powraca ku temu, kto jest jej przyrodzonym właścicielem.
Człowiek włada nauką, wytwarza ją, jest ona jego
życiową funkcją. Dogmatyczna jedność nauki kryje w
sobie zawsze zerwanie z życiem, oderwanie się od niego,
podporządkowanie się mechanizmowi. Pojęcie jedności nauki,
jak to wykazał między innymi Sorel w swych "Les Illusions du
progres", zostało wytworzone właściwie poza pracą
właściwych uczonych. Należy ono do postulatów, z jakimi
zwracają się ku nauce umysły, otrzymujące ją jako
coś gotowego. Koordynacja nauk nie była nigdy przedmiotem
dążeń umysłów badawczych i twórczych. Jest to potrzeba
"konwersacji salonowej" lub "wulgaryzacji demagogicznej".
Głębokie rozdarcie między sztuką i nauką pochodzi
stąd właśnie, że nauka przedstawia się artystom jako
niwelujący indywidualności mechanizm, jako jakiś absolutnie
nietwórczy, bezosobisty typ życia psychicznego. Nowoczesne pojęcia o
nauce zrywają ten przedział, jaki istnieje między tą
postacią działalności, a całokształtem ludzkiego
życia. Nauka jest pewną postacią życia, jest konstruowaniem
środowiska podległego woli ludzkiej. Byłoby rzeczą
ważną wykazać, że te wartości psychiczne, które
rozstrzygają o powodzeniu w nauce - ta rzetelność duchowa wobec
własnej pracy, sumienność postrzegania, nieustanna samokontrola
duszy, oddanie się przedmiotowi - zostają wypracowane w samem
życiu, że logika i metodologia naukowa są jakby
kwintesencją cech, zdobytych w moralnym, codziennym trudzie pokoleń.
Znika dziś racjonalizm naukowy, dochodzi natomiast do samopoznania samo
wytwarzające naukę życie. Teoria poznania Poincare'go - niweczy
uroszczenia pedantów, ale jest całkowicie w zgodzie z
wielopłaszczyznowym życiem duchowym Goethego. Osobistość
ludzka, jej wewnętrzne bogactwo, jej męstwo w zrywaniu z dotychczasowymi
pojęciami i konstruowaniu nowych metod, nieustanne poczucie walki z
żywiołem, konieczność ryzyka i
wytrwałości-wszystko to, co stanowi cechę zasadniczą
wartości moralnej jednostki, jest również niezbędne w nauce.
Nauka przestaje być czymś automatycznie wytwarzanym, - staje się
cząstką pracy człowieka nad samym sobą, jedną ze stron
wielkiego, jedynego dzieła, jakiem jest tworzenie coraz świadomiej,
odpowiedzialniej i pełniej żyjącej indywidualności
ludzkiej. Jako kult nauki przedstawiane było w demagogicznych katechizmach
"myśli niepodległej", w traktatach moralnych autotresury
członka partii i wyborcy-zrzeczenie się samoistności duchowej,
własnego w głębi duszy utajonego poczucia, że każde ja
jest czymś jedynym, niezastąpionym, posterunkiem zdanym własnemu
swojemu heroizmowi. Racjonalizm łudził nas widmem świata, w
którym ryzyko, męstwo stają się niepotrzebnymi, gdzie można
żyć, nie licząc już na siebie: bezwiedne bankructwo
charakteru, podkopanie tego, co jest jego źródłem poczucia
nieustannej, niezastąpionej, indywidualnej odpowiedzialności.
Mieczysław Limanowski nieustannie mówi u nas o tym tragicznym
podkładzie prawości naukowej, o Wysokiem napięciu
indywidualności etycznej, jako rysie niezbędnym w psychologii
prawdziwego badacza. Polski płyciuteńki racjonalizm postępowy,
polska socjaldemokratyczna parodyjka marksizmu - to są wszystko objawy
narodowej dekadencji, to są symptomaty zaniku tego elementarnego poczucia,
że tylko własnym, wytężonym wbrew wszystkiemu, co staje na
przeszkodzie, męstwem, zdołamy się wydobyć na poziom
samoistnego narodowego życia. Racjonalizm roztapia nas w jakimś
bezosobistym procesie, bój, walka - to są pierwiastki par excellence
indywidualizujące. Uczyć się musimy spoglądać na
świat okiem zdobywczym: wydrzeć mu musimy własny los,
przyszłość naszą. Coś z żołnierza powinno
być zawsze w każdym Polaku, coś bezwzględnego,
niezależnego od niczego, co jest zewnętrzne, na zawsze zdanego sobie.
Żadne prawo nie powstaje niezależne od siły: i siłę
też, gotową do zerwania ze wszystkim, do przeciwstawienia się
wszystkiemu hodować i utrzymywać musimy w naszej zbiorowej psyche.
Tylko warszawska
lekkomyślność albo krakowska perfidia mogą dopatrywać
się w tym, com powiedział powyżej, jakiegoś ataku na
naukę. Za naukę uważane jest u nas w Polsce wszystko to, co
może służyć w antyklerykalnej polemice. Z tą
koncepcją istotnie nie mamy nic wspólnego, ale natomiast sądzę,
że jeżeli nauka jest najściślej związana z męskim
odpowiedzialnym traktowaniem własnego swego życia, to i odwrotnie da
się powiedzieć, że lekceważąc naukę,
sprzeniewierzając się jej - sprzeniewierzamy się własnej
godności moralnej. Nauka określa nam warunki i formy celowego,
posłusznego ludzkiej woli działania, sprzeniewierzając się
jej zrzekamy się kontroli nad własnymi czynami, zrzekamy się
odpowiedzialności za przyszłość własnych naszych
czynów. Naukowość określa zawsze konkretny kształt
prawości naszej: dochowując jej wiary, dochowujemy jej
właściwie tylko samym sobie. Ta koncepcją nauki, która dzisiaj
przemaga, która przemagać będzie coraz bardziej, potęguje
właśnie naszą odpowiedzialność w stosunku do
intelektualnego życia. Nauka przestaje być mechanicznym poznawaniem
pozaludzkiego świata: staje się cząstką biologicznego
procesu, mocą którego sam człowiek siebie przeobraża i stwarza.
Braki naukowych nawyknień w myśleniu są w istocie rzeczy brakami
moralnymi; i każdy, kto poważnie myśli o naszej kulturalnej
przyszłości, musi zdać sobie sprawę, że nasza
obojętność na ścisłość i prawość
naszej myśli, nasze sentymentalne rozleniwienie psychiczne są
cząstką niewolniczej, nieodpowiadającej za własne losy, nie
umiejącej już myśleć, chcieć, czuć w
rozległym dziejowym rytmie niewolniczej psychiki. Naukowość to
jest świadome stwarzanie, zrealizowanie własnej woli;
obojętność wobec nauki, to obojętność wobec tego,
co z woli naszej wyrasta. Sztuka stwarza biologiczne ideały danej grupy:
polska twórczość artystyczna dla błahych efektów rozkłada
mozolnie zdobywane nawyknienia myśli: działa jak ferment,
niszczący podstawy i metody samokontroli. Bezwiedne, irracjonalne
męstwo stanowi grunt charakteru, dźwigającego kulturę i
naukę: oznacza ono odwagę, która gotowa trwać wtedy nawet, gdy
wyczerpią się wszystkie znane jej środki, gdy znikną wszystkie
perspektywy osobistego powodzenia. Gdy wyczerpię wszystko, co jest na
zewnątrz mnie i co mojej woli podlega, mam jeszcze siebie - tak brzmi to
hasło. Nasza kultura bezwiedności w innym zmierza kierunku: nic nie
każe mi widzieć, czym jestem, mogę marzyć o czym
zechcę, jak zechcę - tak dałoby się określić to źródło
niewolniczego liryzmu. Polski liryczny irracjonalizm, to właściwie ta
sama postawa duchowa, która wypowiada się w postępowym racjonalizmie.
Tam wypowiada się zaufanie do poznanego mechanicznego procesu, tu, do żywiołowego,
nieokreślonego stawania się. Życie pojmowane jest tu tak, aby
bezpłodne, bezczynne, sentymentalne trwanie polskich
"samotników" było jakąś specjalnie polską, nam
tylko znaną metodą dziejowego czynu. Tu i tam wsiąka się w
moczar nieodpowiedzialności, tu i tam rozpoczyna się narkoza: znika
jedyna konkretna rzeczywistość, my sami, nasze dzisiejsze
położenie jako zwierzony nam posterunek dziejowy, jako pozycja,
której mamy bronić i którą powinniśmy uwolnić i
rozszerzyć. Mgła bezwiedności, stan dusz rodzący się z
ich wyhodowanej przez przemoc i pielęgnowanej przez własne lenistwo
bezdziejowości przesłania nam straszliwy obraz rzeczy: prawdę
naszego położenia. Zużywamy tradycję naszą, by z niej
wysnuć otuchę dla samych siebie, ułudę estetyczną,
mającą ozdobić "subiektywne" przepływanie
dni, lat, życia, nie myślimy o sobie jako rzeczywistych twórcach
przyszłości, żołnierzach historycznej sprawy. Zużywamy
czas i życie na orientowanie się wśród przemijających
konstelacji politycznych, na zwrot na prawo ku Rosji, zwrot na lewo ku Austrii,
nie umiemy zająć jasnego, dobitnego stanowiska wobec naprawdę
wielkich dziejowych zagadnień. Nie stać nas na sam wysiłek w
kierunku twardej, niewzruszonej, na wieki obliczonej woli i wiary.
Zalatują nas krótkotrwałe, o małym tchu prądy z Europy,
denerwuje oczekiwanie z dnia na dzień "socjalistycznego"
przewrotu, nie umiemy otrząsnąć się tego wszystkiego,
zrozumieć, że socjalistyczna apokalipsa zamieniła się w
zachodniej psychologii w straszaka na burżuazję, w usprawiedliwienie
własnej oportunistycznej bierności, że to wszystko są
symptomaty tylko bardziej głębokich zagadnień, nurtujących
stare europejskie społeczeństwa, że musimy
sięgnąć głębiej, niż to wszystko. Potrzeba nam nie
programu dla obliczonego na lata lub dziesiątki lat stronnictwa, lecz
wiary, która zdołałaby jednym duchem objąć wiekuisty
proces. Potrzeba nam nie uzasadnienia dla takiej lub innej partii, lecz
siły duchowej dla całego narodu. Świadomość nasza musi
głębiej sięgać, szerzej obejmować, dalej mierzyć.
Młodą Polskę stać było na drobne zuchwałostki -
tu idzie o wielkie męstwo, męstwo zamierzeń obliczonych na
pokolenia. Nie spodziewajmy się znaleźć nigdzie gotowych
rozwiązań, ale nie dajmy się zahipnotyzować
istniejącym widnokręgom. Kultura zachodnia nie mówi nam nic o
niezmiennym bycie: daje nam odbicia dziejowych przeżyć europejskich
narodów. Że w ich przeżyciach nie znalazło się miejsca dla
jakichś form duchowego, kulturalnego życia - to nie znaczy, że
są one niemożliwe. Społeczeństwo nasze jest samoistną
indywidualnością kulturalną: stworzyć musimy sobie to, co
nam jest niezbędne. Wszystko, co wie i co ma człowiek, jest
dziełem męstwa i wytrwałości. Każdy twór dziejowy
był czymś niebywałym, zanim powstał. Nie na to mamy
się oglądać, co istnieje, co istniało: lecz tworzyć
niebywałe: wolną, niepodległą Polskę, kraj
bohaterskiej tragicznej pracy, najgłębszej samo-wiedzy; musimy
rozpłomienić taki ogień duchowy, aby wychodziły zeń
dusze jedynego hartu, musimy wytworzyć świadomość,
rozwiązującą zagadnienia, które świat rozdzierają,
musimy uczynić przynależność do naszego narodu -
przywilejem i godnością. Rozbrojona, rozhartowana dusza polska musi
zrozumieć, że świat i własna historia są przeciw niej,
że ma tylko siebie, że w sobie musi się skupić,
zaciąć. Świat europejski przebywa godzinę wielkiej niespójności
myślowej: zmienia skórę; nie poddawać się przelotnym
sugestiom nam przystało, lecz sięgać do głębi
zagadnień, tworzyć ich rozwiązania, wyprzedzać i
górować. Samoistność nasza kulturalna za tę tylko jest do
nabycia cenę. Niechże ta nasza narodowość stanie się
nam samym nie tylko przywiązaniem, lecz i mocą. Dusza nasza, to
liryczne medium, w którym przetwarzają się w żal, płacz,
"marzenie, przewalające się nad nami losy - otrząsnąć
się musi z bezwładu. Każde j a jest miejscem przejścia
wieków, w każdym ja jest dziejowy posterunek. Każdy Polak w
całym swym życiu stoi na granicach, których ma bronić;
niechajże wie, że nie może zbyt głęboko
sięgać jego myśl, zbyt daleko wytężać się
jego wola. Każda dusza urobiona jest przez wieki i chce czy nie chce, wieki
tworzy.
Wychowana przez
niewolę bierność, poczucie bezsiły wytwarzają
naokoło jednostki pustkę, martwy przestwór, pośród którego czuje
się ona całkowicie odosobnioną od wszystkiego, pozostawioną
samej sobie wraz ze swą dziejową psychiką, oddartą od bezpośredniego
związku z twórczością. Samotność ta maskuje się
sama przed sobą, sama dla siebie stwarza dumne, demoniczne legendy i
oszałamia samą siebie zakresem własnej swej
obojętności. Trzeba pewnej psychologicznej wprawy, aby ujrzeć
leniwe, gnuśne zamulenie duszy poza dumą gestu, aby zrozumieć,
że ci wyniesieni po nad społeczeństwo samotnicy, te
negujące empirię "nagie dusze", "czyste
jaźnie", to są szczątki rozkładającego się
społecznego istnienia. Negacja metafizyczna jest tu maską
przesłaniającą niemoc, zobojętnienie, znużenie. Neguje
się zakresy życia, na które nie umie się wywrzeć
żadnego wpływu. Samotna, bezwzględnie zamknięta w sobie
indywidualność polska to produkt życia historycznego, w którym
wszystkie drogi zdają się być zamkniętymi przed dziejową
świadomą wolą. Mniejsza o to, jakie metafizyczne, czy mistyczne
uzasadnienie wytworzy sobie ten zasadniczy fakt: natura jego jest taka. Wolna,
nieskrępowana dusza, wynurzająca się z tajemniczego mare
tenebrarum wyrasta w gruncie rzeczy z Polski taką, jaką ona dziś
jest. I dość wniknąć głębiej, aby przekonać
się, że tak jest istotnie. Polski absolut korzeniami swymi tkwi w tej
właśnie glebie, gruntem, z którego on wyrasta i czerpie swoje soki,
jest polska tradycja kulturalna, nieopanowana i nieprzemyślana
oczywiście. Analizę swego środowiska kulturalnego, pracę,
zmierzającą do wytworzenia całkiem jasnego względem
rzeczywistości społecznej stosunku, zastępuje gest
indywidualistycznej pogardy. Gest ten jednak nie uwalnia nas od
zależności. Psychika nasza wyrosła z tego dziejowego
środowiska. Gdy nie usiłuje go zrozumieć, staje się
zależną od tych przypadkowych form, jakie w niej dana treść
przybrała. Jako życie twórcze bezwzględnej jaźni ukazują
się różne formy spontanicznego rozkładu odziedziczonej, zastanej,
przypadkowej kultury. Zamiast konsekwentnej pracy mamy konsekwentne zaczadzenie
psychiczne. Dana treść, dana forma psychiki kulturalnej, by
wystarczać we własnych oczach samej sobie, przetwarza cały
świat, przesłania go odurzającym dymem. I rzecz charakterystyczna:
najróżniejsze formy psychiczne, najbardziej sprzeczne postulaty czują
swą bezwiedną solidarność. Ludzie, wygłaszający
najbardziej odległe twierdzenia metafizyczne nie przeciwstawiają
się sobie. Wzajemna pobłażliwość, poczucie wspólnej
nieodpowiedzialności umysłowej, to postulat najbardziej zasadniczy.
Tak nie czuli i nie zachowywali się względem siebie nigdy
rzeczywiści twórcy wielkich kulturalnych kierunków. U nas dzisiaj nikt nie
wie, do jakiego stopnia obowiązuje go własna myśl, nie chce
tego wiedzieć. Poza różnicami gestów i stanowisk ukrywa się
wspólne dla wszystkich, zbiorowe, muliste dno. Tu bowiem o to tylko chodzi: ten
kulturalny chaos, który wytwarza się przez połączenie resztek
polskich tradycji, nałogów umysłowych i dziejowych z bezładnym
dopływem wartości kulturalnych innych narodów, zostaje wyzyskany
przez oddzielne jednostki co najwyżej w kierunku wytworzenia z tego
materiału konsekwentnych stanowisk indywidualnych. Wyzyskać
historyczną treść, aby być psychicznie w zgodzie z samym sobą
- oto zadanie. Poza tym procesem ukrywa się jako jego istota bezładne
zbiorowe życie. Polska nie trawi już ani własnej kultury, ani
obcych wpływów. Co najwyżej wchodzi w różne chemiczne
związki. - Dumą naszą jest, gdy dokonywa się w nas
jakaś jedyna w swoim rodzaju chemiczna reakcja, jakiś niebywały
dotąd rozkładzik, niesłychanie skomplikowana kombinacja.
Wytworzyliśmy sobie całą sofistyczną tkaninę,
broniącą przed nami samymi naszych stanowisk. Tkanina o oczkach
dialektycznych tak gęstych, że prawie niepodobna się w niej nie
zaplątać. Z Zachodu pobraliśmy to przede wszystkim, co wydaje
się nam argumentem na korzyść bezwiednie, jak instynkt,
działających w nas postulatów. Ta to właśnie nasza bezgraniczna
słabość kazała nam uwierzyć w surowość
rzeczywistą Ibsena. Nie chodzi tu o wpływ rzeczywisty, lecz o
coś ważniejszego może: o tożsamość procesu
psychicznego, tożsamość nie tyle rzeczywistą, ile
ideową. Ibsen jest tu ideałem, typem, ku któremu zmierzają w
sposób wysoce niedołężny dokonywające się w nas procesy
psychologiczne. Jerzy Plechanow w swojej rozprawie o Ibsenie zwraca uwagę,
że fanatyzm Branda jest właściwie beztreściowy; jest to
czysta forma, upiór fanatyzmu. Zarzucono rosyjskiemu pisarzowi, że wymaga
od poety politycznego programu. Zdaje mi się, że spostrzeżenie
to prowadzi nas w innym kierunku. Mamy tu do czynienia z pewną stroną
typowego stosunku Ibsena względem dziejowo-społecznego procesu. Sama
treść tego procesu jest obojętna, jest to w ogóle jakieś
zbiorowe życie, ogarniające życie jednostek. Na pierwszy plan
wysuwa się sam stosunek tego nieokreślonego życia do jednostek.
Stosunek ten wyraża się w ten sposób, iż każde
świadome indywidualne życie zostaje skazane albo na zgubę, albo
na sprzeniewierzenia się sobie. Dramaty Ibsena są wszystkie oparte na
tym tragizmie rozkładu, na tragizmie, wpływającym z
nieobecności swobodnego, świadomego życia. Ja ludzkie jest
złudzeniem, albo bankructwem. W innej pracy powrócę do rozpatrzenia
tej sprawy u samego Ibsena. Tu konstatuję tę ogólną naukę,
która z niego zdaje się wypływać. "Masz tak żyć,
abyś na tle zbiorowego życia, kultury wytworzył swoje
własne ja. "Twarda i śmiała nauka",
nieprawdaż? Pozór to tylko. Weininger się myli. Ibsen jest
bliższy Novalisa i Schlegla (młodego), niż Kanta. Zajrzyjmy
nieco głębiej. Ibsen przeciwstawia Branda Peer Gyntowi. Ale Brand
sam, to tylko Peer Gynt bez talentu: hołduje on złudzeniu
systematycznemu i konsekwentnemu, - podczas gdy Peer Gynt rozprasza się w
wielobarwnym. Sprawdzianem jaźni nie jest zgoda jej samej z sobą: życie
nie jest tak proste, nie jest czystym egzaminem konsekwencji psychologicznej i
indywidualnej. Zadanie życia nie jest przez to wyczerpane, że
się wytwarza z danej kulturalnej treści całość,
usprawiedliwioną we własnych swych oczach. Ibsen tak
właśnie jest u nas pojmowany. Mieć indywidualność, to
znaczy z pojęć i uczuć odziedziczonych przez historię, z
wpływów innych kultur, z własnego, rzeczywistego, niesprawdzanego
stanowiska wobec świata wytworzyć sen konsekwentny, zgodny z samym
sobą. Idzie tu o nadanie heroicznego pozoru bezwiednemu wspólnictwu w
dokonywającym się poza nami i w nas procesie dziejowym. Ibsen sam
czuł wewnętrzną sprzeczność. Czuł, że jego
surowy samosąd jest jeszcze kompromisem. Czuł się nieszczerym
wobec naiwnych i głębokich praw życia. Psyche,
świadomość - organ krwistego życia - zmienia je w
zależny od siebie sen. Być w zgodzie z własnym ja, ale
nasze świadome ja to zawsze tylko rezultat, to droga, i
narzędzie. Gdy opieramy się na nim, przyjmujemy jako niezmienne to,
co to ja wytworzyło, nasze konkretne, fizjologiczne, istotne ja. Gdy
poprzestajemy na życiu zgodnym z naszym ja psychicznym, zrzekamy się
już rzeczywistego życia, zrzekamy się życia swobodnego,
przeżytego w słońcu. I to jest tragizm stosunku Ibsena do
kobiety. Życie erotyczne, to życie, w którym wchodzimy w grę nie
jako psychika, lecz jako wytwarzający tę psychikę
żywioł. Gdy poprzestajemy na pewnych formach psychiki, przyjmujemy
właściwie te postacie żywiołu, które je wytworzyły.
Przestajemy żyć: trupiejemy. l Ibsen czuł, że wobec kobiety
i miłości jest oszustem, że wprowadza w grę pierwiastki
fałszywe: że pełnemu życiu przeciwstawia dialektykę
psychologiczną. Stąd jego głębokie: "gdy się zbudzimy
pośród umarłych". Jest rzeczą charakterystyczną,
że wszelka postać romantyki, indywidualistycznego spirytualizmu
wydaje się jakąś obłudą, kłamstwem i oszustwem
wobec erotyzmu i jakby niedojrzałością wobec śmierci.
Głęboki instynkt artystyczny podyktował Jacobsenowi jego
zakończenie Nielsa Lyhne.
Romantyk
sprzeniewierza się organizmowi w sobie, tej głębokiej prawdzie
moralnej, która kryje się poza faktem naszego ciała. I bunt
ciała jest nieraz brutalną i pozornie amoralną lub umyślnie
immoralną formą, w której wyraża się protest prawdy
życia przeciw obłudzie lub samoomamieniu romantyzm u. U nas
spirytualistyczna tradycja, nałogi przyzwoitości są
najskuteczniejszą gwarancją seksualnego niechlujstwa. Niechlujstwo to
idzie tu w parze niekiedy ze szczerym ascetyzmem. Dowodzi to silnej i
męskiej intuicji pisarskiej w Nowaczyńskim, iż wyczuł
pewien związek między naszym płaczliwym sentymentalizmem, a
niezdolnością dziejową. Stąd miłość jego do
krewkiej, rubasznej przeszłości. W pogardzie dla cielesnej strony
istnienia tkwi głębokie poczucie niewoli, odzwyczajenia
się od samej myśli, że wartość ma konkretne nasze
życie. Ciało nasze, - określa niezrównany H. Bergson, (Matiere
et memoire) - "to jest zawsze, to co właśnie
przeminęło", to nasza bezpośrednia
przeszłość. Bergson dowiódł, że konkretny czas,
konkretne przetwarzanie samego siebie jest typem rzeczywistości.
Przestrzeń i świat w niej roztoczony jest zawsze widzeniem, rzuconym
w danym mgnieniu na to, co jest. Płaszczyzna naszego czynu, to
rzeczywistość jako przedmiot czynu w momencie możliwego. Ciało
nasze, jako cząstka tego świata, jest całokształtem
pozyskanych przez nas sił wobec świata, jest tym, czemeśmy
się wobec świata, jako siła czynna, uczynili - jest to więc
prawda naszego ducha, rozpatrywanego jako możność działania,
moc naszej wartości. Nowaczyński jest pisarzem bardzo wielkiej miary,
i nie zdajemy sobie sprawy, jak wzrośnie jego znaczenie w
przyszłości. Opieram to przekonanie nie na sztywnych i wypracowanych
jego dramatach, nie na tym, co uchodzi za oznakę jego spoważnienia.
Voltaire ostatecznie też pisał martwe tragedie i nieskończenie
nudną Henryadę. Użyłem tego zestawienia umyślnie.
Nowaczyński mógłby być wielką i głęboką
siłą. Mówiono nam niedorzeczności o "satyryku bez
ideału". W Nowaczyńskim było coś lepszego niż
ideał (mianem tym oznacza cię u nas poszanowanie dla przesądów
jakiejś koterii). W nim tkwiło jako instynkt palące poczucie
kłamstw naszej kultury. Nowaczyński ma w głębi duszy ukryte
bezwiedne widzenie zbiorowego życia, pełnego natężenia,
kipiącego namiętnością, przetwarzającego silne
temperamenty w źródła energii myślowej. Jest on obcy instynktem,
naturą ludziom, tkwiącym bezsilnie w gnuśnym łożysku
gnijącej historii i przetwarzających na spirytualizm to swoje
szlamowate istnienie. W ludziach szuka Nowaczyński tego, co jest
pierwotne: instynktu, popędu, siły- całej najgłębszej,
kipiącej filozofii. Instynktem czuł on, że kultura, w której
żywe siły życia są czymś obojętnym i wrogiem,
jest formą martwoty. W tym poczuciu tkwi siła Nowaczyńskiego,
jego głęboka indywidualność. Każde jego
zetknięcie z współczesnym polskim światem działało jak
oszałamiające wprost wstrząśnienie. W świecie upiorów,
szarlatanów, frazesowiczów, pedantów, pojawił się ktoś, co nagle
ukazywał całą życiową szpetotę naszego
zakłamanego, skrępowanego istnienia. Każde zetknięcie
wytwarzało tu tyle zderzeń i załamań, że sam
Nowaczyński nie ogarniał całości kontrastu. Zaatakowani
zaś nie pojmowali wprost, jak można wymagać od nich, aby ich
życie- ich fizyczne życie miało w sobie godność i
piękno. O tym się wspomina ex
re Grecyi - ale nie myśli się nigdy. Nie myśli się, że
miarą kultury jest forma życia, przez nią wytwarzanego, że
człowiek jest istotą żywą, organizmem, że musi swe
życie kochać, cenić, być z niego fizycznie dumnym, aby
podstawy biologiczne ludzkości nie były zagrożone.
Obojętność na życie, jako proces fizyczny, jest ostatnim
wynikiem ogólnego lekceważenia własnej swej rzeczywistości.
Społeczeństwo, pragnące żyć, zdolne do życia musi
być samo dla siebie biologicznym ideałem. Brak szczerych i
głębokich, erotycznych pierwiastków w kulturze danego narodu jest
zawsze w związku z zanikiem dziejowego zmysłu.
Społeczeństwo dziejowe - twórcze wytwarza w samem sobie
atmosferę, w której istnieje pewien pierwiastek upojenia. Gdzie on nie
istnieje, oznacza to, że niema form życia, które ukazywałyby
się danemu społeczeństwu jako ideał. Odwrócenie erotycznego
ideału, skierowanie go ku różnym rozbitkom, dla których
miłość kobiety jest litością, o którą
żebrzą, Jest symptomatem groźnym: idzie on zawsze w parze z
zanikiem rzeczywistej, odpowiadającej za życie męskości. W
współczesnym zobojętnieniu za miłość, w zaniku jej,
jako silnej namiętności, w lekceważeniu i banalizowaniu spraw
erotycznych (treść ukrywająca się poza pojęciem "wolnej
miłości"), w histerycznym majaczeniu o "walkach
płci" i t. p. ukrywa się wciąż ta sama zasadnicza
treść: mamy do czynienia z zanikiem odpowiedzialnych, dziejowe -
twórczych typów życia. Miara, jaką ktoś mierzy swą
miłość, jest miarą biologiczną własnej jego
wartości. Kto nie ceni w sobie czegoś jedynego, wyjątkowego -
ten z niedowierzaniem będzie słuchał o miłości, jako
silnej i głębokiej namiętności, aż do czasu, gdy
ją napotka. Gdy jednak w jakiejś kulturze szczepi się
lekceważenie miłości, to jest to znak nieomylny, iż w
kulturze tej przemagają ludzie bezwiednie lub świadomie
lekceważący samych siebie. Niewiara w miłość jest
najgłębszą formą zaniku religijnych, głębokich
sił w człowieku lub społeczeństwie. Niewiara w
miłość, to niewiara w to, aby życie samo mogło
być czymś godnym, to zasadnicze przekonanie, że jest ono procesem,
który obejmuje nas, ale miary wartości nie wytrzymuje. Lekceważenie
miłości, to głębokie, utajone poczucie swej niemocy wobec
życia, to poczucie śmieszności nieodłącznej w naszych
oczach od przejęcia się naszą istotą. Śmiesznym wydaje
się nam, aby nasze j a, abyśmy tacy, jakimi jesteśmy, mogli
stać się ideałem życiowym, przedmiotem zachwytu innego
człowieka. In abstracto już czujemy się poniżej życia,
jego gatunkowej nawet miary. To jest rzeczywiste podłoże, z którego
wydobywa się jak obłok odurzający nasze ja metafizyczne.
Życie historyczne spycha społeczeństwo nasze w coraz
głębsze bagniska, typ Polaka pozostaje coraz bardziej w tyle poza
wymaganiami nowoczesnej kultury, ale bądź co bądź istnieje
pewna treść psychiczna, z której można wytworzyć mniej więcej
powiązany sen istnienia. Indywidualizm Ibsenowski stał się
szkołą historycznego rozbicia: chodzi przecież tylko o to, aby,
mniejsza o to jaka, jaźń pozostała wierną sobie i nie
dała się zreabsorbować mniejsza o to jakiemu zbiorowemu
procesowi. Ibsen był tu przykładem dowolnym. Zasadniczym jest
pęd naszej psychiki w kierunku odosobnienia; mniejsza o to już, z
jakiego materiału utka ona swą dialektyczną sieć.
Zasadniczym faktem jest, że wzrastającą niemoc wobec życia,
nieznajomość jego nawet j a nasze traktuje jako swój wzrost, jako
postęp swój na drodze absolutnego zindywidualizowania. Odwrotną
stronę tego procesu jest głębokie tchórzostwo, ukrywające
się poza pozorami zuchwalstwa. Gdy chodzi o przekucie swych dążeń
w jasno określone stanowisko, o definitywne wypowiedzenie się w danej
sprawie, nasi indywidualiści są niezrównanymi mistrzami
wykrętności. Pominąć jednak można wszelkie wypadki
indywidualne. Idzie znowu o istotę sprawy. Ta zaś polega na tym, co
już zaznaczaliśmy niejednokrotnie. Samotna, unosząca się
ponad życiem psychika jest wytworem naszego położenia
dziejowego: jest to psychika w zasadzie swej bezczynna i bezsilna. Bezgraniczny
indywidualizm jest tu tylko upoetyzowaną niewolą. Nic nie mam prócz
własnej duszy; znaczy to, że proces dziejowy, który mię
wytworzył, nie podlega dziś mojej władzy, że naród, jako
czynna, przekształcająca samą siebie zbiorowość, jest
na zewnątrz mojego działania; że nie umiem wyobrazić siebie
w roli czynnego, żywego jego członka, twórcy żywych dzieł;
ale jest przecież, istnieje moje ja, w nim mam się zamknąć.
Świat zewnętrzny istnieje tylko o tyle, o ile go uznam. Mam więc
myśleć o świecie tak, aby moje j a pozostało wiernym sobie.
Gdy dzisiaj nam mówią, że sztuka wyrasta z przeszłości,
że z niej powstaje ponad odmętem dzisiejszych walk i
przetworzeń, - to właściwie kryje się pod tymi
teoriami. Naszej tradycji, naszej psychiki dziejowej wystarczy jeszcze na to,
aby generacje całe artystów snuły z nich indywidualne sny.
Złudzenie. Indywidualny sen wymaga indywidualności.
Indywidualność zaś wyrasta z głębokiego stosunku do
życia. Tu zaś na początku indywidualizmu mamy straszliwe
zubożenie życia. Indywidualność powstaje tu przez zerwanie
związku z ciągłością zbiorowego życia, z którego
powstała, odrywa się od niego, odcina. To, co ukazuje się jako
indywidualność, jest właściwie przypadkowością
niemocy. Przypadkowe ukształtowania duszy narodowej ukazywać się
zaczynają samym sobie jako wystarczające całości: poza nimi
jednak jest to, co je wytworzyło, l nietrudno się o tym przekonać.
W momentach, gdy życie żąda prawdy, nudą tchną
wszystkie polskie książki współczesne. Coś nieruchomego,
gnuśnie bezczynnego przedziera się po przez purpurę tragizmu,
łkanie liryki, brak widnokręgu, nieprzewidzialności. Istnieje
pewne demoralizujące a priori, z którym przystępuje się do
pisania tych rzeczy i do ich czytania. Jest jakaś nieuchwytna granica w
samem przejęciu się niemi. Czytelnik i pisarz wiedzą, że
poza książką jest życie codzienne, rządzące
się inną logiką, niż ta, jaka obowiązuje w pismach.
Literatura wychodzi jakby z założenia, że wszystkie jej
twierdzenia i jej zaprzeczenia pozostaną w jej własnej sferze. Nie
chodzi tu o treść, ale o gest. Przyjrzyjmy się temu słówku.
Wytrwało się ono, jakby mimowolne wyznanie, panu Lorentowiczowi,
pisarzowi, ograniczonemu w sposób istotnie typowy. Co znaczy gest w życiu
umysłowym ? Znaczy to, zużytkowanie treści kulturalnej w sposób,
nie mający nic wspólnego z rzetelną pracą życia, znaczy to,
wyzwolenie się od surowych wymagań życia, w którym każda
chwila raz przeżyta ciąży już na wszystkich innych, wrasta
w nie jako ich niezmienna już część składowa. Gest
pozornie przezwycięża czas. Jest sam dla siebie. Wystarcza samemu
sobie. Co to jednak znaczy? Znaczy to, że imponuje świadomości,
która się przezeń wyraża. Czy jednak świadomość
ta wystarcza samej sobie? Na czym trzyma się ona? Gdy zajrzymy
głębiej w treść sprawy - przekonamy się, że idzie
tu o współzawodnictwo płciowe. Panowanie gestu w sztuce, literaturze,
myśli - Jest to hegemonia estradowej kokieterii w życiu narodu. Nasz
polski indywidualizm dzisiejszy związany jest w sposób wprost
upokarzający z tak określonymi granicami. Nad życiem
umysłowym, oderwanym od dziejowej pracy panować zaczyna
wszechwładnie erotyka - nie jako namiętność, ale jako pewien
gatunek seksualnej ambicji. Kryteria tak uwarunkowanej psychologii
wrastają głęboko w nasze wnętrze, panują nad samym
przebiegiem naszych procesów psychologicznych, l to jest właśnie to
upokarzające, pomniejszające a priori, które ciąży nad
naszą współczesną świadomością literacką.
Właściwie idzie tylko o to. Tak jest in concreto określona
sfera, którą oznacza się szumnie mianem "wieczności",
"absolutu", "czystej jaźni". Praktyka życiowa
pozostaje poza jej granicami. I czuje się bezwiednie, że praktyce tej
nie grożą nigdy żadne niebezpieczeństwa ze strony tego, co
dzieje się w tej zaczarowanej sferze. Wszelkie negacje i potwierdzenia,
tragedie i uniesienia duszy - pozostają tam. Odwaga i skupienie,
samotność i uspołecznienie - wszystko to gesty tylko. Tu niema
miejsca na odwagę myśli. Ta rozpoczyna się tam, gdzie rozpoczyna
się rzeczywista, odpowiedzialna, dziejowa działalność.
Istnieje naprawdę w dziedzinie myśli to, co wpływa na samą
siłę życia, na charakter i zakres jego silnej i
głębokiej erotyki, co zmienia lub umacnia biologiczną
miłość do samego siebie, prawną i wychowawczą
świadomość narodu. Wierzę, że dla najbliższych
generacji wstrętnym będzie nasz kabaretowy indywidualizm, nasza
kabotyńska mistyka, że przejdą one do porządku dziennego
nad szeregiem zagadnień, z którymi dzisiaj trzeba walczyć.
Pragnę, aby jak najprędzej niezrozumiałą i zbyteczną
stała się ta moja książka. Tymczasem zaś raz jeszcze
powtarzam, że głębiej niż ktokolwiek pragnę swobodnej
i męskiej literatury u nas. Ale swoboda niema nic wspólnego z
tolerancją "ekscentrytetów", jak mówi Nowaczyński, dla
samych siebie, a męstwo nie jest podobne w niczym do nie
obowiązującego, estradowego zuchwalstwa. Poczucie estradowych desek
pod nogami - to jest rękojmia śmiałości dla tych
niezależnych duchów. Ono to pozwala im gardzić nauką, to znowu
ją pobłażliwie przyjmować. Estrada nie odpowiada przed
nikim, nawet przed samą sobą. Zwierciadło jest
nieskończenie cierpliwe wobec gestu. I "gesty" naszych
indywidualistów przepływają, nie zmieniając nic w ich
własnej choćby woli. Nie przez negowanie jakichś zagadnień
życia, lecz przez świadome względem nich stanowisko utrwalamy
swoją wobec nich swobodę. To, co istnieje w nas jako bezwiedne, jest
właściwie bezładnym, nie opanowanym przez nas dorobkiem dziejowym,
przesądem niesprawdzonym, jako bezwiedne trwa w naszej duszy historia nie
opanowana, ukształtowana w sposób przypadkowy. I jakąż
starzyzną, jakimż nie przewietrzanym rupieciarstwem tchnie każde
odezwanie się tych rzekomo wolnych duchów, gdy zniewoleni zostaną w
ten lub inny sposób wypowiedzieć się wobec życia. Podstawą
polskich metafizyk jednodniowych jest zastarzałe polskie nieuctwo,
niedbała i leniwa uprawa polskich mózgów. Ciasnota widnokręgów
umysłowych, graniczące ze zdziczeniem zobojętnienie przesłaniają
się same przed sobą bezwzględnym gestem pogardliwej negacji.
Zaprzecza się istnienia zagadnień, o których się nie wie.
Lekceważąco strąca się w nicość naukę,
instytucje społeczne, technikę, przemysł i wreszcie, gdy
przyciśnięte do muru absolutne j a musi przeciwstawić coś
własnego tym wszystkim zaprzeczonym światom, występuje ono z
czymś naiwnym, przestarzałym, dziecinnym. Artur Górski zaczyna
szczebiotać coś o potrzebie różnych zawodów, podziału
pracy. Nowaczyński będzie pisać panegiryki na cześć
handlu. Przykładów znaleźć by można bez liku. Jest to
nieuchronne. Życie umysłowe, oderwane od swojej zasadniczej
orientacji wytwarzania podstaw świadomego dziejowego działania i
kierujących niemi wartości, życie umysłowe, które nie
zakłada sobie za cel świadomego opanowania całokształtu
życia narodowego - musi wyrodnieć w ten sposób. Bogactwo
indywidualności jest tu bogactwem deseni pleśni na
rozkładającej się spuściźnie dziejowej. Czy nie czujecie
wszyscy, że głęboko jest cierpliwym jednak życie?
Ernest Renan w swej historii Izraela,
mówiąc o upadku Babilonu, widzi jedną z jego przyczyn w hegemonii
literatów, kunsztarzy, szarlatanów. Dziś, powiada on, wymagania życia
przemysłowego są zbyt silne, aby można było obawiać
się podobnego zaniku tradycji naukowej. Istotnie stan kulturalny
nowoczesnej Europy daje się scharakteryzować w ten sposób.
Świadomość kulturalna jest wytwarzana przez różne grupy
ludzkie, żyjące w warunkach niezmiernie różnych i często wysoce
sztucznych. Stąd na każdym kroku spotykamy w obrębie jednej i
tej samej kultury głębokie rozdarcia, jak gdyby oddzielne,
stwardniałe światy psychiczne. Poza obrębem jednak wszystkich
tych grup pozostaje spajająca je, żelazna wola struktury
ekonomicznej. Głębocy myśliciele współcześni
usiłują odnaleźć poza obrębem tej struktury
jakieś inne głębsze źródło spólności kulturalnej,
i można twierdzić, że w poszukiwaniu takiego ideowego,
psychicznego wiązadła szukać należy przyczyny zwrotu wielu
szczerych i głębokich umysłów do krańcowego nieraz
nacjonalizmu. Rzeczą pewną jest, że kulturalne działanie
nie może powstać bez poczucia związku z żywą,
rozwijającą się po przez wieki całością.
Mechaniczne powiązanie, jakie daje zewnętrznie pojęta struktura
ekonomiczna, nie wystarcza tu. Przeciwnie głębsza analiza odnajduje
zawsze głębsze biologiczno-psychiczne związki pod samymi
wiązaniami ekonomii. Zewnętrzne pojmowanie ekonomicznego musu jako
jedynej siły spajającej społeczeństwa pozostaje w
związku z bezprzykładną jałowością
kulturalną socjaldemokratów. U nas karykatura marksizmu kojarzy się
doskonale z charakteryzowaną powyżej estradową psychologią.
Jednostki są wolne w swej ideologicznej przypadkowości, za którą
odpowiada dialektyka klasowa. Nie tu jest miejsce na systematyczną
krytykę teoretycznych zabobonów współczesnej socjaldemokracji. Nie
mają one nic wspólnego ze sprawą wyzwolenia klasy robotniczej i
zasadniczymi ideami Karola Marksa.- W bardzo ogólnych rysach da się
sformułować to, co jest ważnym dla zajmującego nas przedmiotu
w ten sposób. Wszechświatowy rozwój ekonomiczny stwarza warunki istnienia,
wśród których żyć musi każdy pragnący istnieć
samoistnie naród. Istnieć samoistnie zdoła dany naród tylko wtedy, o
ile zdoła swą historyczną psychologię przystosować do
tak określonych wymagań, to jest o ile zdoła uczynić z niej
siłę wychowawczą, wytwarzającą ludzi, zdolnych
żyć natężonym życiem danego ekonomicznego poziomu, o
ile zdoła ze swej psychologii historycznej uczynić siłę
sprzyjającą przetworzeniu go w samoistny, utrzymujący się o
własnych siłach w nowoczesnym millieu wszechświatowym
ekonomiczny organizm. Pamiętajmy zaś, że psychologia wytwórcy,
jego hart moralny, czynny entuzjazm, wola, nowoczesny, zdolny
współzawodniczyć z postępami techniki intelekt - to siły
pierwszorzędnego znaczenia. Psychika polskiego robotnika, polskiej klasy
pracującej jest właściwym terenem, na którym odbywa się
walka o naszą samoistność. Tu jest nasza podstawa. Automatyzm
ekonomicznego rozwoju jest mitologiczną karykaturą myśli Marksa,
nie o automatyzm ten idzie - lecz o warunki, jakie on stwarza. Warunki, którym
musi uczynić zadość samo życie, jego twórczość.
Spuszczać się na automatyczny bieg rzeczy, jest to nie rozumieć
prometeistycznej myśli, która cechowała wielkiego myśliciela.
Marks pozwala nam określić tylko warunki, rozstrzygające o
naszym zwycięstwie lub klęsce, o wartości naszego życia.
Praca nasza, w najgłębszym znaczeniu tego wyrazu dziejowa kulturalna
praca, rozstrzygnąć może jedynie, czym będzie Polska w tym żelaznym,
nieustannie rozrastającym się, potężnym świecie.
"Nie, - to nie może być
prawdziwą Francją - mówi Jan Krzysztof w słynnej powieści
Romain Rollanda do przedstawiciela francuskiej inteligencji.
To wszystko, czym wy żyjecie, nie jest
nią - ona jest, chociaż wasze istnienie zdaje się temu
przeczyć. Trudno tylko ją znaleźć - takeście ją
schowali". Ma się nieraz ochotę wobec całego chaosu
nowoczesnego europejskiego życia, wobec zewnętrznych wypadków
zarówno, jak i rozgłośnych kulturalnych prądów jednej chwili,
hałaśliwych upodobań, grzmiących programów wobec samego
wiru psychicznego, jaki czuje się poza tym wszystkim, krzyknąć:
nie, to nie jest Europa. A pomimo to Europa nie jest czczym słowem.
Przekleństwem czasu naszego wydaje się to właśnie, że
podczas gdy materialna zależność, wiążąca
pomiędzy sobą najbardziej odległe sfery i dziedziny życia
wzrasta nieustannie, zanika jednocześnie grunt, na którym mogłaby
wyrastać równie szeroka, równie rzeczywista, lecz świadoma
solidarność moralna. Działalność każdej grupy
ludzkiej, gdy trwa dostatecznie długo, gdy posiada dostateczną
energię, zmienia w mniej lub więcej rozległym zakresie, mniej
lub więcej głęboko warunki życia i działania
wszystkich innych grup. Środowisko, w które wrasta dziś każda
grupa ludzka, każda pojedyncza dusza ludzka, coraz wyłącznie]
staje się wynikiem krzyżujących się, komplikujących
się wzajemnie wytężeń ludzkiej woli, ludzkiej
działalności. Zmienia się ono nieustannie, z dnia na
-dzień, i godziny niemal na godzinę, gdyż miliony nic nie
wiedzących o sobie indywidualnych wysiłków samem swym
żywiołowym istnieniem zmieniają je i komplikują
nieustannie. Choć nie wiemy o tym, każdej chwili i nieustannie
jakiś potworny mechanizm czeka na takie lub inne nasze postanowienie. I w
każdym razie, nawet biernie pozwalając upływać naszym
chwilom, rozstrzygamy o czymś, zmieniamy w jakimś nieuchwytnym i
często tajemniczym stopniu stosunek naszej woli do powszechnego
mechanizmu, szansę naszej swobody wobec konieczności, która jest
dziełem cudzej, obcej nam swobody. Grzmią koła, warczą
transmisje, obraca się potworna maszyna i im potężniejszym jest
to rozpasanie żywiołowej ludzkiej woli, tym niklejszą staje
się ona sama wobec własnego swego dzieła; i wydawać
się zaczyna cała nasza zachodnia kultura jakąś
straszliwą, porywającą nas katastrofą. Jest tak
potężna i przemożna, że nie można już się
jej oprzeć: trzeba lecieć, pędzić wraz z nią.
Zwęża się zakres wyboru, ginie poczucie odpowiedzialności,
i jako podstawa straszliwego, żelaznego aparatu woli ukazuje się
nowoczesny Europejczyk - istota coraz bardziej usiłująca woli
własnej wyprzeć się, uciec przed nią, pragnąca
życie swe zamienić w subiektywne, liryczne przeżywanie
obiektywnego, niezależnego losu. Po przez zbyt liczne stronice pism Wellsa
prześwieca groźna wizja tego stanu rzeczy. W miarę, jak
potęguje się wprawiany przez samego człowieka w ruch - mechanizm
władzy jego nad sobą, w miarę jak coraz intensywniej zmienia on
sam warunki swego istnienia - wzrasta niechęć i niemoc do opanowania
tej coraz straszliwiej potężniejącej poza nami woli. Wiemy,
iż przełamuje się ona w jakimś nieskończenie
skomplikowanym środowisku, zostaje pomnożona przez coraz to
wzrastający wynik coraz to bardziej skomplikowanych zrównań, które
zmieniają nie tylko natężenie poruszanych przez nią
sił, ale sam ich kierunek. Wiemy, iż pomimo tej wzrastającej
nieobliczalności naszych czynów nie możemy wycofać naszej
odpowiedzialności, że niezależnie od naszej woli całkiem
mechanicznie wzrasta znaczenie każdej przeżywanej przez nas i tak lub
inaczej zużytkowanej chwili, l coraz bardziej położenie nasze
daje się zdefiniować w ten sposób: z minuty na minutę wzrasta
szybkość i natężenie tego potężnego ruchu, który
nas porywa i o którym nie wiemy po co i dokąd dąży, chociaż
sami go tworzymy. Gdy się przygląda z tego punktu widzenia życiu
kulturalnemu epoki - nabiera ono niemal demonicznego charakteru. Wydaje
się, że o to właśnie idzie, aby coś tu dojrzanym nie
zostało; wydaje się, iż nieświadomość,
bezwiedność staje się coraz szczelniejszą, systematyczniejszą,
a przedstawiciel zbiorowej woli, której potęga jest nieobliczalna, jest
istotą coraz mniej zdolną zdobyć się na jakąkolwiek
bądź wolę. Od strony materialnych swych podstaw kultura
nowoczesna jest jakimś skomplikowanym skłębieniem machin, które
zahaczają wzajemnie o siebie, uderzają o siebie potwornymi
skrzydłami, wyrywają sobie wzajemnie swe żelazne członki,
druzgocą je. Jest to jakaś gotycka architektura automatów,
apokaliptyczna walka stalowych ' żelaznych potworów, które niweczą
się wzajemnie, w dziwny, bajeczny sposób zrastają się z
sobą i zdaje się, że cały nasz glob stanie się tylko
polem walki
ścierających się z sobą
demonów. Przedpotopowe potwory stały się żelazem i stalą,
uderzają na siebie elektrycznością i ogniem. W
skłębieniu ich potwornych cielsk, w cieniu ich skrzydeł, pod
gradem sypiących się z nich ruin coraz bardziej do maszyny podobnym
stać się ma sam sprawca tego pandemonium, człowiek. Gdy zamiast
zastanawiać się nad tą sprawą z tej strony,
wniknąć w nią usiłujemy od strony świadomości, -
dzieje się rzecz nie mniej dziwna: co nie jest maszyną tu, staje
się upiorem. Dusza usiłuje wymknąć się własnemu
swemu dziełu - mechanizmowi, stwarzanemu przez się i nieustannie
komplikowanemu, usiłuje go zaprzeczyć we własnych swych oczach,
nie widzieć go. Zbiorowa nieobecność, kłamliwe i
systematyczne alibi lub nieludzki huk warczących rozpędowych
kół, - między tymi dwoma ostatecznościami ginie, znika, wymyka
się nam dziejowa wola. Pozostaje tłum coraz bardziej rozprószonych,
coraz bardziej nie ufających sobie wzajemnie jednostek lub grup ich. W
głębi dusz nawet, w samem wewnętrznym życiu - oddzielne
sfery myślenia i czucia izolują się wzajemnie, usiłują
o sobie nie wiedzieć okłamać jedna drugą, przemycić
coś przed sobą. Poza olbrzymim cielskiem cywilizacji ukazuje się
nieraz jako jej władca leniwy żak, usiłujący uwolnić
się od kary przez zniszczenie dzienniczka swojej konduity. "Dlaczego
kłamiemy dzisiaj wszyscy" - pytał się Dostojewski. Bywają
chwile, gdy zdaje się, że jedynym cementem, spajającym współczesne
kulturalne życie jest potrzeba wzajemnego pobłażania dla
indywidualnych i zbiorowych złudzeń. Ciężar życia,
które Staje się coraz uciążliwsze, gdyż bardziej
natężone - staje się jakąś winą, którą
zwalają na siebie wzajemnie narody, grupy, klasy, stany społeczne.
Wzrastający niepomiernie i bezwiednie zakres ludzkiej
.odpowiedzialności i zadań, które ma dźwignąć wola,
ukazuje się wszystkim bez wyjątku niemal uczestnikom
potężnego dzieła, jako spadająca na n ich z czyjejś
winy krzywda. Sprężyną niemal najsilniejszą
działalności umysłowej staje się to wyszukiwanie winowajcy,
swarliwe przewalanie z jednych barków na drugie tego coraz bardziej
rosnącego ciężaru. Wydaje się, że nikt nie ma odwagi
wziąć na siebie odpowiedzialność wobec
bezwładności i lenistwa za ten bezmiar pracy i wysiłku, który
dźwigać musi ludzkie plemię. Jakieś Eldorado biernego
używania zarysowuje się niewyraźnie na dnie dusz i
zestawiając z nim twardy i mozolny żywot, pytają się one,
kto sprawił to piekło, kto winien? Całe życie umysłowe
gatunku wydaje się jakąś potworną grą w chowanego i
jakiś Rabelais naszej doby mógłby nakreślić obraz
Panglossa, który wreszcie chwyci samego siebie na gorącym uczynku
wytwarzania własnego dumnego losu i jednym wybuchem potężnego,
lazarońskiego śmiechu zgasi tę całą opętaną
fantasmagorię mięśni i żelaza. Nie można
powtarzać dość często, że swobodnym stanie się,
może się stać tylko taki typ człowieka, który sięgnie
jako po swą odpowiedzialność i po swój ideał po ten
właśnie twardy i nadludzki sposób życia. Ale w atmosferze
kulturalnej rodzenie się tego typu przesłania mgła,
powstająca z zaznaczonych powyżej dążeń
apokaliptycznej ciuciubabki. Ktoś musi być winien;
konieczność świadomego wysiłku jest powszechną
krzywdą i czyjąś winą - tak brzmią hasła.
Życie odczuwa się dziś głównie w formie, że ktoś
czy coś nie daje nam żyć i pierwszym naszym dążeniem
jest odgadnąć, znaleźć, kogo mamy ubezwładnić,
gdzie i kogo sparaliżować. Nienawidzące się wzajemnie atomy
woli, lekceważące się wzajemnie myśli, przemycane i
ukrywane przed samymi sobą stany dusz - oto rzucające się w oczy
rzeczywistości psychologiczne chwili. Gdy się szuka szerokiego planu
działania, potężnej i współczesnej, to jest dzisiejszym
stanem życia zdolnej władać wiary wydaje się samo
usiłowanie paradoksalnym. Wiara wydaje się dziś tylko
środkiem, który uwalnia od tego życia, pozwala zmniejszać jego
ciężar. Wiarą nazywa się dziś pewien indywidualny
sposób uzasadnienia własnego rozbicia. Gdziekolwiek rozlega się
dziś głębszy głos - nawoływać zdaje się zawsze
do jakiegoś odstępstwa wobec stworzonego przez człowieka
świata. Propagowane są dziś tylko różne postacie
załamania woli. Na próżno. Kto nie zdoła żyć
świadomie na poziomie przez pracę i wolę ludzką
osiągniętym, zostanie usunięty przez tych, co żyją na
tym poziomie bezwiednie. Swoboda musi zawładnąć całym
aparatem woli zmechanizowanej, zahipnotyzowanej, bezwiednej, - inaczej nie
utrzyma się na jej poziomie. Na tym właśnie zasadza się
straszliwy i upajający - napoleoński patos kultury zachodniej:
zająć wszystkie posterunki życia świadomą,
swobodną wolą, przyjąć za cały żelazny świat
odpowiedzialność, uczuć się jego świadomym ja i
sprawcą, uczuć kulturę woli i nieustannego natężenia
nie jako naszą krzywdę i czyjąś tam winę - ale jako
naszą dumę, jedyny żywioł naszego istnienia, wolę
naszą, godność i prawo. Świadomość klasy
robotniczej na tym właśnie zasadza swą przyszłość
i o tyle tylko ma ją w sobie, o ile dokonać zgoła tego
dzieła, o ile wykuje i wychowa w sobie tak czującą, tak
pragnącą psychikę. I ktokolwiek bądź staje w poprzek
tego procesu, ktokolwiek bądź osłabia jego tragiczne
natężenie, jest w rogiem klasy robotniczej, sprzeniewierza się
tkwiącemu w niej posłannictwu i zadaniu. Ruch klasy robotniczej
rozpatrywany z tej strony posiada całkiem inne znaczenie, niż to,
jakie mu się nadaje zazwyczaj. Jest to tworzenie się nowej
arystokracji, powstawanie nowego typu człowieka, zdolnego objąć
świadomy ster dziejów. Różni się on głęboko od
demokratycznych dążeń, z którymi splatają go jednodniowe
interesy polityki. Czyni on bowiem zależnym swe dojście do
władzy od pewnych psychicznych i moralno-prawnych własności.
Najdojrzalsza, najsamodzielniejsza część proletariatu
nowoczesnego niewątpliwie czuje i myśli dziś w ten sposób pomimo
demoralizującego wpływu parlamentarnych przywódców, którzy tak dalece
są przeciwnymi wszelkich "action directe", że strzegą
się nawet bezpośredniej, własnej pracy myśli. Myśli
zniwelowana, demokratyczna fikcja lud, coś, czego określeniem
jest nie mieć żadnej wyszczególniającej treści -
reprezentanci zaś tylko reprezentują. Świadomość
polityczna jest z zasady świadomością wyjałowioną,
musi bowiem przelewać się, nie napotykając przeszkód, nie
zahaczając o żaden opór, przez wszystkie mózgi - musi być pewnym
bezbarwnym, beztreściwym abstractum. Posiada ona swoje własne
postulaty: życie musi być dla niej sprawą jasną, aby jego
istota mogła być wyłożona w dostępnych dla
każdego terminach musi być sprawą łatwą, aby
każdy wyborca czuł się do niego powołanym. I ta
demokratyczna fikcja fałszuje na swój sposób wszystkie zdobycze
nowoczesnej świadomości, wszystkie pogłębienia zarówno
myśli naukowej, jak i intuicji artystycznej, i na miejsce jedynego
odpowiadającego prawdzie obrazu życia, jako tragicznej walki człowieka
z żywiołem w sobie i poza sobą, ukazuje fikcję
spirytualistyczną życia, stwarzanego przez uchwały myśli.
Materializm dziejowy został sfałszowany dzięki
koniecznościom przystosowania go do walk demokratycznych: z metody
badania, stał się tylko pewnym rodzajem socjalistycznego esperanto.
Przyzwoitość bowiem nakazuje, aby postulaty polityczne stronnictwa
były wyrażane zawsze w języku "ekonomicznej
konieczności". Idzie tu zawsze o przekład tylko tekstu
nakreślonego w myśl zgoła innych metod.
Nie zajmujemy się tu specjalnie
materializmem dziejowym, nie możemy uzasadniać w sposób
szczegółowy naszych zapatrywań. To tylko chcemy podkreślić,
że z metody rozumienia i organizowania kultury uczyniono materializm
dziejowy doktryną, uwalniającą od konkretnej znajomości
dziejowego i kulturalnego życia. Obchodzi to nas tu z tego względu,
iż ta dążność jest u nas tylko jedną z wielu form
pewnego bardziej ogólnego zjawiska. Europejska współczesna dziejowa
rzeczywistość traktowana jest dziś przez umysły polskie nie
jako pewien zdobyty, ustalony poziom życia, nie jako dzieło
wielowiekowej pracy, wymagające zrozumienia i szacunku, nie jako coś
rzeczywistego i niezaprzeczalnego przede wszystkim, ale jako pewien gatunek
moralnego lub umysłowego błędu, jako złudzenie, przemijający
pozór. I rzecz charakterystyczna: stanowisko to nie wypowiada się
wyraźnie, istnieje ono raczej jako pewna uczuciowa przesłanka,
niż jako jasno sformułowane i przemyślane przekonanie.
Można-by je tak sformułować, że usiłujemy uwolnić
się w ten sposób od postulatów szerokiego i pogłębionego
życia, - negując je. Idzie jednak o rodzaj tej negacji, jeżeli
mówimy, iż Europa jest błędem, iż te wymagania, z jakimi
zwraca się dzisiejsze europejskie środowisko kulturalne do
każdej jednostki pragnącej żyć świadomym życiem,
są nieuzasadnione, działają nie wychowawczo, lecz wręcz
przeciwnie, powinniśmy zastanowić się nad zagadnieniem, które
stąd wynika. Jeżeli Europa nie jest dziś pewnym fundamentem
dziejowym, na czym opieramy my swoją wiarę w
przyszłość? Gdy jednak tak tragicznie postawimy pytanie,
spostrzeżemy, że w ten sposób nikt z nami nie zechce prowadzić
dyskusji. Idzie bowiem w tej całej sentymentalnej krytyce Europy
zgoła o coś innego, niż o jasno przemyślany, historyczny
pogląd. Mamy tu do czynienia z pewnym bardzo swojskim i wygodnym stanem
uczucia raczej niż myśli. Stanem uczucia, którego zanalizowanie pali
wstydem: zużytkowujemy bowiem w nim jako swój przywilej to, co jest
wynikiem naszej niewoli, naszej głębokiej dziejowej nędzy.
Dzięki temu, iż nie dźwigamy jako samoistne
społeczeństwo ciężaru dziejowego życia na dzisiejszym
poziomie, zatraciliśmy zmysł dziejowej przyczynowości,
głębokiej łączności różnych sfer życia.
Przyzwyczailiśmy się rozważać nowoczesną kulturę
jako rezultat. Rezultat, z którego bierzemy tyle, ile nam potrzeba dla naszych
zredukowanych, przykrojonych na upokarzającą, nieletnią
miarę potrzeb społeczeństwa, nie władającego samem
sobą, jednostek, które czynią ze swych aspiracji dziejowych niemal
wyłącznie indywidualny użytek. - Dlatego nie umiemy
myśleć o kulturze jako o wielkim zbiorowym dziele, nie czujemy jej od
tej czynnej jej strony. Sądzimy, że gdy poprzestajemy na pewnych jej
stronach, a odrzucamy inne - dowodzimy tym samem swej wyższości, swej
swobody wobec kulturalnych zjawisk. Nie możemy wżyć się w
głęboki' tragizm tej prawdy, iż życie nasze dzisiejsze
wśród europejskiego środowiska, jest rzeczywiste, pomimo iż my
jako samoistna polityczna całość nie bierzemy w nim
udziału, że nie uda nam się nigdy ani powstrzymać
nieustannego narastania i potęgowania się europejskiego
środowiska, ani uczynić nie istniejącymi tych zmian, jakie pod
jego wpływem w nas zachodzą. Myślimy o sobie samych niehistorycznie
i tę naszą niehistoryczność przenosimy do naszych
poglądów na inne społeczeństwa. Nie umiemy w nich wyczuć
tej zbiorowej samoistnej woli, którą w nas zabijają. Przeciwstawiamy
ich życiu naszą przymusową niedojrzałość i
jedną z najgłębszych i najtajniejszych sprężyn naszego
umysłowego życia jest nieuświadomione dążenie
przedstawienia niedojrzałości tej jako wyższości. Utrwalamy
w ten sposób i systematyzujemy własne nasze niewyrobienie dziejowe, l
wszystkie te negacje Europy bezwiednie lub świadomie dążą
tylko do tego, aby usprawiedliwić odczuwaną przez daną
jednostkę niedojrzałość woli i myśli, zwykłą
ignorancję i t. p. cechami wyższości. Wszystko to są
wykrętne sofistyczne sposoby uzasadnienia naszej przymusowej
bezczynności politycznej, naszej, nie całkiem niezawinionej
niedojrzałości kulturalnej i naszej, całkiem już naszą
winę stanowiącej, gnuśnej, obojętnej bierności, l to
jest straszliwe. Podczas gdy jesteśmy z dnia na dzień coraz
szczelniej wciągani w mechanizm ogólnej europejskiej kultury ekonomicznej,
podczas gdy psychika nasza zmienia się pod czysto mechanicznym uciskiem,
bezładnym i chaotycznym oddziaływaniem europejskiego środowiska,
- sami przed sobą okłamujemy się, że zachowujemy wobec
Europy jakieś zabezpieczające nas, uprzywilejowane stanowisko.
Liryczne urojenia naszych poetów, mistyczne bredzenia naszych historiozofów, zaślepienie
naszych polityków-wszystko to są różne postacie jednego i tego samego
zjawiska. Przeciwstawiamy Europie naszą wzrastającą
niedojrzałość i przeistaczamy naszą niechęć
natężonej pracy w całkiem niewzruszoną, aksjomatyczną
pewność, że ten brak jest właściwie pełnią.
W ten sposób powstaje jakieś uroczyste zaczadzenie, które nie pozwala
ujrzeć prawdziwego stanu rzeczy, prawdziwych zagadnień. Chemicznie
rozkładani i przeobrażani przez otaczające nas środowisko
nie umiemy uświadomić sobie zmian, które w nas zachodzą i
tworzymy sobie całe mitologiczne systemy, które pozwalają nam i nadal
zachować ten stan uniewinniającej nieobecności. Mówimy jak nigdy
chyba przedtem o polskiej "kulturze", podczas gdy Poznańskie,
Galicja, Królestwo, Polska emigracyjna stają się coraz bardziej
obcymi sobie, nie rozumiejącymi się typami dziejowymi. Są to
zagadnienia, których nie chcemy widzieć. Panuje u nas niepokojąca
bojaźń historycznego realizmu, niechęć widzenia, co
właściwie dzieje się z nami. Istnieją u nas, w każdym
kulturalnym Polaku dwie co najmniej psychiki. Jedna, która żyje taką
lub inną kulturą europejską, wytwarza sobie w niej pewien
pozahistoryczny stan posiadania i druga, zrośnięta uczuciowymi
węzłami z pewnym polskim, tak lub inaczej określonym środowiskiem.
I rzecz dziwna: ustala się pewien bierny kompromis między tymi dwoma
sferami życia. Nie wstępują one w żaden czynny stosunek,
przeciwnie tworzą pewien status quo. Polska staje się psychicznym
zaciszem, w którym wypoczywa się po trudach europejskiej kultury, Europa
broni nas od duchowej śmierci. Zachowujemy czułą
wyrozumiałość na swojskie zacofanie, mamy się bowiem gdzie
przed nim schronić myślą. Zachowujemy swobodę wobec zbyt
ciężkich wymagań kultury - mamy bowiem w głębi duszy
zawsze jakąś idylliczną "sielską-anielską"
ucieczkę. Tak zwolna staje się dla nas ojczyzna schronieniem naszej
niedojrzałości, braku woli, upadku ducha. Kultura jest u nas stanem
indywidualnym, to zaś sielankowe schronienie stanem zbiorowym, gruntem, na
którym porwani przez różne prądy współczesnego europejskiego
życia Polacy spotykają się i rozumieją. l nie widzi
się, że w ten sposób coraz bardziej staje się prawdą,
iż nie my posiadamy kulturę europejską, ale ona nas posiada,
działa na nas z zewnątrz chemicznie - my zaś jako coś
własnego posiadamy tylko bierność naszą, bezwład nasz,
nieprzystosowanie, i usiłujemy dowieść przed sobą, że
poza tym stanem rozdwojenia duszy kryje się jakaś głęboka
tajemnica narodowa. Trudno znaleźć słowa dla określenia i
wypowiedzenia tego stanu rzeczy. Jest to piekło, jakie czuł
Krasiński, który posiadał prawdziwy dar jasnowidzenia dziejowego
rozkładu. Życie dokonywające się w
społeczeństwie, nieustanne przeistoczenie naszej zbiorowej psychiki
stanowi nie treść, ale tło jedynie naszego świadomego
życia. Myśl nasza nie usiłuje opanować tego procesu, ona
zeń tylko wyrasta, zamienia go w swoje własne, czysto subiektywne
przeżycie. Liberum veto sentymentu, bezgraniczny indywidualizm
subiektywnego odczucia sprawiają, że nasze własne dziejowe
życie odbywa się poza nami. My odczuwamy je tylko, usiłujemy
wydobyć zeń swój własny, oryginalny, schlebiający naszej
miłości własnej sen. Reagujemy na życie wyłącznie
estetycznie: to jest pewna, że każda sytuacja da się
odczuć. Podczas gdy coś nieustannie dzieje się z nami, coś
nas przeistacza, my poprzestajemy na subiektywnym odczuwaniu. Wśród
łamiących się i odbijających wzajemnie
przeobrażeń lirycznych ginie sam tragizm dziejowy. Myśl staje
się jakby tylko pewnym rodzajem muzycznej transpozycji stanów
psychicznych, których nikt nie bada. Czym jest to coś, co nas porywa i
niesie, tego się nie sprawdza, nad tym się nie zastanawia nikt. Jedni
ufają temu dziejowemu procesowi, który nas przeistacza, inni
sądzą, że nasza bierność wobec niego jest wyrazem
samoistności i swobody, inni wreszcie myślą, że istnieje
tylko subiektywne odczuwanie życia, że historii niema, powie-waż
oni jej nie widzą. Nie zmienia to samej istoty rzeczy: nie uznajemy w
naszym własnym rzetelnym poczuciu samych siebie za odpowiedzialnych
członków europejskiej grupy narodów, nie czujemy, nie myślimy O sobie
jako o samoistnej, dziejowej jednostce.
Ulegamy fikcjom, stworzonym przez warunki, w
jakich nasze życie się rozwija. Zbiorowy historyczny, beznarodowy
postęp jest jedną z nich. Widzieliśmy już podstawy tego
złudzenia. Automatycznie, niepowstrzymanie rozwija się ogólne
środowisko dziejowe, ale znaczy to tylko, że nieustannie
komplikują się te wymagania, którym musi czynić zadość
naród, pragnący żyć samoistnym życiem. Samą jednak zdolność
swą do tego życia musi on wydobyć z siebie, - nie da mu jej automatyczny
rozwój warunków. Każdy naród posiada swoją własną
atmosferę nawyknień, tradycji, w samym języku zamkniętych
wartościowań i doświadczeń: każdy naród stanowi
pewną organiczną całość. Uzdolnienia czynne Jednostki,
jej wola, nawyknienia są ściśle związane z tą
całością. Silnie ugruntowane w jednostce jest to, co zrosło
się z jej bezwiednym, emocjonalnym, popędowym podłożeni: to
zaś jest zawsze wynikiem wychowawczym samej atmosfery narodowej. Wymagania
rozwoju zmieniają warunki, do których naród musi się
przystosowywać. Naród, który nie wydobywa z siebie, swej tradycji,
nawyknień, obyczajów tego, co jest bezpośrednio niezbędne do
życia na danym poziomie, uwstecznia się w swym rozwoju. Przoduje
tak i naród, który bezwiednie samym procesem swego żyć i a stwarza w
swych jednostkach te popędy właśnie te nawyknienia, te
wartościowania, których wymaga życie na danym poziomie Europa jest to
nie pojęcie geograficzne, jest to pewien poziom życia. Kto nie
zdoła żyć na nim, zrośnie się z niższymi formami
życia, stanie się dziejowym materiałem, nie twórcą.
Historia zaś jest pracą, nie poprzestaje ona na aktach wiary. Nie
idzie tu o mesjanizm narodowy, o jakąś ocalającą dumę
narodową metafizykę - lecz o wyrobienie w sobie pewnych
uzdolnień, pewnych właściwości psychicznych. Idzie o
metodę, kierunek, natężenie pracy kulturalnej, idzie o
zrozumienie, że twórczym, postępowym jest to wszystko, co
dąży do przetworzenia naszej kultury w atmosferę,
sprzyjającą wyrastaniu i rozwijaniu się tych cech psychicznych i
moralnych, których wymaga życie na dzisiejszym poziomie. Wszystkie
społeczeństwa łamią się z tym zagadnieniem: wszystkie
one walczą o takie przetworzenie własnej kultury. Na powierzchni ich
unoszą się stany dusz, opierających się nadmiernie
ciężkim zadaniom. Ciągłą, cichą pracę
zagłuszają wybuchy buntu i protestu. Nie dajmy się
zwieść temu: pod tą powierzchnią kryje się
głębokie życie, pod powłoką wypowiadającej
się narodowej świadomości, świadomości
"rozczłonkowanej", jak wyrażał się Carlyle, trwa
i wzrasta głębokie, nie znające siebie, czujące tylko swój
wysiłek, nie zaś nieustanne zwycięstwo, życie. My musimy
pamiętać, że jesteśmy w innym położeniu : nasza
świadomość narodowa jest tym, co nas spaja, jest tym, co jest
najbardziej w naszej mocy. Jeżeli świadomość ta będzie
czymś pozostające m na zewnątrz tych wymagań, jakie stawia
życie, jeżeli nie obejmie całego natężenia dzisiejszej
kultury, zrośnięci będziemy z sobą w tym, co nas
osłabia, nie zaś w tym, co jest naszą mocą, Życie
ekonomiczne będzie stawiało nam wymagania, które zaspokajać
będziemy przy pomocy obcych kultur, życie narodowe skojarzać
się będzie z uwstecznionymi dziedzinami duszy. Jak nieskończenie
słabą i tchórzliwą wydaje się z tego punktu widzenia nasza
"buntownicza* literatura Młodej Polski. Poza dumnymi
słowami o zadaniach literatury ukrywa się tchórzliwe hołdowanie
umysłowym nałogom, słabostkom, absolutna prawie
niezdolność jasnego, męskiego wypowiadania się wobec
historycznych zagadnień. Gdzie znajdziecie odpowiedź na pytanie o
stosunku naszym do chrześcijaństwa, do katolicyzmu, do demokracji, do
zagadnień wyzwolenia pracy. Młoda Polska żyje na ciele swego
społeczeństwa, wplecionego w wielki dziejowy organizm
przekształcającej się Europy, żyje w epoce. która wprost
gnie się i łamie pod ciężarem coraz nowych zagadnień,
w epoce, która jest cała pogrążona w jakimś
głębokim, chemicznym "niemal procesie przeistoczenia i ani razu
nie usiłowała jasno i bezwzględnie zorientować się chociażby
tylko w tym potwornym chaosie. Coś jest i coś się zmienia, to
coś dostarcza nam indywidualnych przeżyć: oto wszystko.
Można powiedzieć, że całe zagadnienie zostało
bezwiednie postawione w ten sposób. Polska jest niezmiernym eksperymentem
estetycznym: zetknięcie naszej struktury psychicznej z nowoczesną,
coraz bardziej nam obcą kulturą musi wytwarzać stany dusz coraz
bardziej nieprzewidziane, jedyne, l trwa to spalanie dusz w fajerwerki liryzmu,
ale zwolna ginie samo zasadnicze przeżycie, z którego powstał ten
subiektywizm niemocy: pierwsze indywidualne, nieprzewidziane zetknięcie z
życiem, ten zapas doświadczeń, które zmieniły
całą Europę w niezrozumiale coś, rozpościerające
się naokoło samotnych dusz; dzisiaj dochodzi się do tego wyniku
bez doświadczeń. Zajmuje się od razu, a priori wobec świata
stanowisko pogodnego nierozumienia, duszę wypełnia nuda; doprawdy
niema mniej indywidualnych, bardziej pozbawionych treści istot - niż
ci najmłodsi indywidualiści. Tu czuje się już brak
powietrza, graniczący z uduszeniem, czuje się poprosili, że ci
"poza dobrem i złem" "rozrzutni" - szukają,
szukają, ziewając, jakichkolwiek przeżyć, l jak zawsze,
"katastrofy dziejowe" odbywają się z taką
konsekwencją, że stają się niedostrzegalnymi, niweczą
sam zmysł, za pomocą którego mogłyby być ujęte.
Własna bezdziejowość nasza ukazuje nam bezdziejowość
wszędzie: widzimy bowiem w zjawiskach kultury to tylko, co jest
związane z naszym do nich stosunkiem. Trzeba czuć żywą,
stwarzaną przez nas historię przed sobą, aby czuć,
rozumieć, widzieć historię poza sobą. Dziejowe
zniechęcenie stwarza wręcz przeciwne skutki, wytwarza sztuczną
próżnię koło dzieł kultury, izoluje je, odrywa od warunków,
w których powstały. W ciągu ostatniego dziesięciolecia
zapoznaliśmy się z całym szeregiem wybitnych utworów literatury
i sztuki, ale pomimo to nigdy chyba nasz stosunek do piśmiennictwa
europejskiego nie był tak przypadkowy i chwiejny. Obcować z
dziełami jakiejś kultury można jedynie po przez zrozumienie jej
wewnętrznej struktury i procesu dziejowego, który ją stworzył.
"Amorficzne" nagromadzenie na jednej płaszczyźnie
abstrakcyjnej myśli ludzkiej, pojęć i wartości, wyrwanych z
życia różnych epok i narodów jest jedną z najzjadliwszych form
oświeconego barbarzyństwa. Nikt zaś mi nie zaprzeczy, że w
tej właśnie formie tkwią w naszej świadomości
kulturalnej przyswajane w ciągu ostatnich lat zdobycze. To, cośmy
powiedzieli powyżej, tłumaczy to już dostatecznie. Żywszy
dopływ wartości kulturalnych z Zachodu był dziełem tej
samej przypadkowej, oderwanej od dziejowego wątku jednostki, która
była typowym przedstawicielem i aktorem ruchu młodopolskiego. Teraz
ona, oderwana i wyrzucona poza życie, zasadniczo pozahistoryczna
znalazła się wobec skarbca europejskiej kultury. Wynik był
nieuchronny: cała kultura została przetworzona w pozahistoryczne
przeżycie, w samopoznanie absolutu. O tym, co jest tym samopoznaniem,
decydowała jednostka, mająca za jedyny sprawdzian tę
pozahistoryczność właśnie. W czym ona już historii,
związku z własnym swym położeniem, z własnym swym
społecznym życiem nie wyczuwała, tam rozpoczynał się
absolut. Gdzie budziła się niemiła reminiscencja, gdzie dana
indywidualna idiosynkrazja reagowała na specyficznie wrogi element
historyczności, tam oczywiście mogła być mowa tylko o
empirii, brutalnym materializmie faktu. Miriam i Chimera wprowadzili nas w kontakt
z wieloma mało znanymi u nas twórcami, ale uczynili też wiele, aby
zarówno ci, jak i inni twórcy, stali się czynnikami i ośrodkami
dziejowego wykolejenia. Nie było w Polsce człowieka gorzej
przygotowanego do roli inicjatora kultur niż Miriam, który w sobie
niehistoryczność specjalnie i systematycznie hodował. Trzeba
zaś pamiętać, że Miriam jest u nas wyjątkowo
wykształconym człowiekiem, że zna on niezmiernie wiele
dzieł, poza którymi nie umie wyczuć ich indywidualnej, dziejowej
duszy. Dla niego istniała przynajmniej jako fakt ta historia, która
następnie unicestwiała się w jego pozbawionym historycznego
wymiaru intelekcie. Dla przeciętnego polskiego modernisty historia, to
jest ten kraj "ubi leones", gdzie na każdym kroku czyha szatan
ewentualnego ośmieszenia się quaerens, quem devoret. Zachód więc
i jego kultura służyły przeciętnej młodopolskiej
jaźni za repertuar form, w jakich mogła ona wyrazić, ocalić
swoje pozahistoryczne trwanie. Najczęściej więc uciekała
się Młoda Polska do takich postaci i dzieł, w których z tych lub
innych powodów "pozaczasowość" występowała
szczególniej dobitnie. Stąd nasuwa się dla nas konieczność
rozpatrzenia form, w jakich ukazuje się zagadnienie stosunku życia do
sztuki w literaturach Zachodu, zbadania przede wszystkim dziejowych
źródeł pozaczasowości i pozadziejowości w literaturze.
Uczynimy to w następnym rozdziale, w którym rozpatrzymy tworzenie się
pojęć literackich w nowoczesnej Francji, gdyż
większość haseł, rozpowszechnionych w dzisiejszych
środowiskach kulturalnych i artystycznych i bynajmniej nie tylko u nas,
związana jest z prądami literackimi, które rozwijały się we
Francji za czasów drugiego cesarstwa i trzeciej republiki. Zwracam w ogóle
uwagę młodych naszych krytyków, że wszechstronne zbadanie
kultury umysłowej i artystycznej francuskiej z czasu drugiego cesarstwa
stanowić może przedmiot niezmiernie pouczających i ciekawych
studiów dla analityka kultury. Coraz ważniejszą rzeczą staje
się wykrycie, jakiego rodzaju doświadczenia i przeżycia dziejowe
ukrywają się poza rozpowszechnionymi w atmosferze kulturalnej i
unoszącymi się w niej w formie pozaczasowych tworów czystej
myśli - pojęciami i wartościami. Sądzimy, że
przeciwstawienie następnie w dalszym rozdziale pewnych innych form
głęboko i intensywnie kulturalnego odczuwania i pojmowania dziejowego
życia wyjaśni nam lepiej, niż wywody in abstracto
wielostronność i skomplikowanie zagadnień. Tu jednak wracamy
jeszcze do przerwanego na chwilę watka. Zdaje się zresztą, że
zagadnienie na tym właśnie polega, a przynajmniej to stanowi jego
stronę przede wszystkim wchodzącą w rachubę, gdy idzie o
twórczość artystyczną, czym jest nasze życie
wewnętrzne, nasze ja w stosunku do dziejowego, zbiorowego życia, w
którym bierzemy udział. Istnieje co do tego punktu głębokie
rozdarcie w nowoczesnym życiu psychicznym. Te stany dusz, które odczuwamy
artystycznie, zdają się mieć wyłącznie subiektywne
znaczenie, te stany dusz zaś, w których wyraża się nasza
łączność z dziejami, zdają się posiadać w
sobie coś wybitnie i specyficznie antyartystycznego. Roztwiera się tu
próżnia między niezdrowym abstrakcyjnym patosem,
koturnowością duszy, a bezsilnym, padającym ofiarą
historycznej ironii liryzmem. Dziejowe nasze znaczenie jest poza nami, wyrasta
ono z krzyżujących się i plączących
oddziaływań wzajemnych. Nie wiemy, czym jesteśmy jako ogniwa
dziejowego procesu; gdy usiłujemy zawrzeć dziejowe znaczenie naszych
przeżyć w ich odczuwaniu, modyfikujemy je w myśl jakichś
abstrakcyjnych poglądów; gdy oddajemy się konkretnej swobodzie
wewnętrznej - nie wiemy dokąd ona nas niesie. Swoboda ta jest tylko
biernym poddaniem się przepływającemu przez nas i
porywającemu naszą duszę prądowi. Wyraża się w
tym ciągle ten sam stan rzeczy: dziejowe życie jest dla nas
czymś ciążącym z zewnątrz, naginającym nas do
siebie jak abstrakcja, własne nasze życie nie jest ujmowane w
kategoriach dziejowości. Dzieje robią coś z nami.
Osobiście, świadomie nie czujemy się ich twórcami. Możemy
tylko odczuwać ten ich przebieg, nie zdając sobie nawet sprawy z
tego, że jest przebiegiem, że poza nas wychodzi. Istnieje dzisiaj
pewne modne stówko "przeżycie" - grasuje ono w krytyce i teorii
literatury, psychologii itp. Wypowiada się w nim scharakteryzowana
powyżej dążność. Idzie tu zawsze o roztopienie
konstruktywnych sił duszy w drganiach, które nie wiedzą o sobie ani
skąd idą, ani dokąd - ale po prostu są. Wytworzył
się pewien odrębny styl artystyczny, który tak głęboko
wrósł w samo usposobienie chwili, że nie jest odczuwany, jako styl,
jako pewna formacja dziejowo-kulturalna. Musimy przyjrzeć się temu
zagadnieniu. Wiąże się ono dość ściśle z
odrębnym i jedynym w swoim rodzaju urokiem twórczości poetyckiej
Knuta Hamsuna. Weźcie do ręki Misterie i przeczytajcie głębokie
filipiki przeciwko Wiktorowi Hugo, Gladstone'owi, Tołstojowi;
wmyślcie się następnie w czar poezji Hamsunowskiej. Te
polemiczne jego wywnętrzenia ułatwiają nam rozumienie samej
artystycznej indywidualności poety. Występuje Hamsun przeciwko
różnym formom pewnego zasadniczego przekonania, polegającego na tym,
iż życie jednostki, niezależnie od tego, czym jest ono dla niej
- może mieć jakieś głębsze znaczenie, że
może ono być pewnego rodzaju obrzędem, że wartość
jego może być niezależną od jego treści. W Wiktorze
Hugo, Gladstonie, Tołstoju zwalcza on ten wspólny rys zesztywnienia duszy,
majestatyzmu, brak bezinteresowności wobec siebie, l na tym przecież
polega własna jego poezja, że każda chwila staje się dla
niego pewnym rodzajem muzycznego absolutu, że każda organicznie
samą siebie uzewnętrznia jako pewien własny, wystarczający
sobie świat. Jest to zasada głębokiej, utajonej w jego
dziełach poetyckiej etyki: uważa on za szpetotę moralną
sprzeniewierzenia się swym nieuchwytnym, jedynym chwilom, - nie
poprzestawaniu na nich. Jest to zawsze ucieczka przed życiem. W
każdej chwili bowiem żyjemy całością naszego
życia, każda chwila zawiera w sobie naszą pełnię.
Mieć odwagę do wszystkich swoich chwil, czuć, ich
głęboką, irracjonalną jedyność, to jedynie znaczy
żyć swobodnie. I wszelkie inne życie jest nie tylko
kłamliwe, lecz z tego absolutnie artystycznego punktu widzenia -
słabością. To samo dążenie wypowiada się w
polityczno-społecznych aforyzmach, wypowiadanych przez jedną z
postaci Nowizny, Redaktora Lyngego. Hamsun przeciwstawia się ostro
każdemu usiłowaniu zaważenia nie tym, czym się jest,w
sobie, ale tym znaczeniem, jakie się zyskuje przez powiązanie swego
życia z pewnymi uczuciowymi, ideowymi fetyszami. Życie każde
czerpie całą moc z siebie, z tego, co samo dla siebie uczynić
zdoła. Zamiast jednak tego konkretnego życia, jego szczerych
wartościowań rządzą pewne ustalone miary, pewne wskazane
typy czucia i myślenia. Litość, braterstwo międzyludzkie,
idee logicznie uzasadnione, etycznie wzniosłe, to są
właśnie takie ośrodki zatamowanego, niesprawdzanego życia.
Gdy usiłujemy powiązać życie nasze z jakąś
zasadą logicznie niezwalczoną, lub przytłaczającą swym
etycznym majestatem - apelujemy do tego właśnie typu życia, z
pod którego nikt się wyłamać nie zechce. Chcemy opierać
się na tym, że na tych punktach powszechna irracjonalna
śmiałość życia została otamowana i ten to apel do
środków psychicznej głuchoty, to zręczne operowanie terrorem
logicznym, etycznym, narodowym jest zasadniczą niemoralnością z
punktu widzenia Hamsuna. Czy znaczy to, że zrywa on wszystkie związki
między ludźmi? nie. Cenne jest to, co jest cenione przez żywych
ludzi, co rodzi się z ich samorodnej, nieprzymuszonej swobody. Hamsun jest
wielkim mistrzem głębokiej szczerości, nie szczerości jako
zasady, jako straszaka, nakazu, gdyż rodzi się ona u niego nie jako
abstrakcyjne hasło, ale jako atmosfera, otaczająca zdrowe, swobodne,
niesfałszowane życie. Życie samo jest jedyną mocą, w
swej, głębszej od planów, irracjonalności. Nie dlatego żyje
się i ginie dla czegoś, że jest to wartością, ale
dlatego jest coś wartością, że jest tak przez ludzi
odczuwane. To jest pański, śmiały, dumny rys twórczości
Hamsuna. Pod jego marzycielstwem zatopionym, zasłuchanym w
przemijających światach chwil - czuje się tę
tragiczną, sprężystą, niebezpieczną siłę.
Każde przeżycie tego człowieka ma w sobie samem
wartość i poza poddaniem się urokowi chwil odnajdujemy
dumną i tragiczną wolę, gotową zawsze czynem
stwierdzić, że ta chwila jest dla niej istotnie wszystkim. Styl
Hamsuna pozornie tylko rozbija życie psychiczne jednostki na oddzielne
przeżycia, właściwie tragiczna jedność indywidualna
przez niewielu pisarzów odczuwana jest tak silnie jak przez autora Pana. Gdy
przeminie dzisiejsze zaślepienie, - będzie zrozumiane, że Hamsun
w o wiele wyższym stopniu niż Ibsen jest mistrzem nowoczesnego indywidualizmu.
W Ibsenie mamy do czynienia zawsze z rozkładającą się
psychologią idealisty starego typu. Jego indywidualizm należy do
kategorii obrzędowych reprezentatywnych, u Hamsuna mamy do czynienia z
bardziej nowoczesnym odczuwaniem całej głębokości
życia. Indywidualista Ibsenowski wierzy w siebie lub musi w siebie
wierzyć, musi sam siebie uzasadnić, indywidualista Hamsunowski
żyje sobą, własnym, irracjonalnym, jedynym życiem i z niego
wyrastają mu wszystkie punkty widzenia, wartości. Przeżycie
Hamsuna to jest życie, oczyszczone ze wszystkich wprowadzonych przez
wolę i myśl szematyzacji, życie szukające tylko siebie.
Coś całkiem innego krzewi się dzisiaj w Polsce pod mianem
przeżycia. Postacie Hamsunowskie nie uciekają przed niczym w
życiu, idą one przed siebie, zachodzą w śmierć, w
żywioł bezwzględnego tragizmu poprzez samego siebie,
umierają za swoje irracjonalne ja, tak jak się umiera w melodramatach
za ideę. Nie umierają za siebie, ale przyjmują śmierć,
zgubę tam, gdzie jest ona konsekwencją. Są to królewskie,
rycerskie istnienia. U nas inaczej się mają rzeczy. Przeżycia
Hamsunowskie są nieprzewidzianym wynikiem, rzetelną konsekwencją
nie gwałconego, nie szematyzowanego życia, u nas są one
właśnie pewnym gatunkiem szematu, poszukiwanie bez-ładności
stało się planem. Każda rzecz przeżyta być może w
rozmaity sposób, przy każdym więc zetknięciu się z losem,
ja nasze cofa się, skręca. Przeżycia nasze osiąga się
za cenę nieustannego sprzeniewierzenia się tragizmowi. Zawsze
można każdą rzecz przeżyć w jakiś sposób i gdy
wynikiem jakiegoś jednego przeżycia jest nasze załamanie
się, apelujemy do bezplanowości życia i zmieniamy
perspektywę w ten sposób, że nasza miłość własna
zostaje ocalona. Postulatem dumnej poezji Hamsuna - jest tragiczna
odpowiedzialność za każdy okruch życia, w naszym
bezgranicznie indywidualnym przeżywaniu idzie o to, aby za samego siebie
nigdy nie odpowiadać. Hamsun rozszerza na całość życia
zasadę indywidualnego tworzenia, u nas rozszerza się na własne
wnętrze nawet nieodpowiedzialność materialnego stawania
się. Coś się zawsze przeżywa, tak formułuje się
nasze stanowisko, l tu występuje dobitnie różnica między
Ibsenem, a Hamsunem. Stanowisko Ibsena dopuszcza mitologizowanie, idzie tu
tylko o dochowanie wierności jakiemuś nieokreślonemu sobie. To
sobie ma zawsze pochodzenie kulturalne, intelektualne. Ja Hamsuna poznaje
siebie żyjąc i przyjmuje odpowiedzialność za ten swój
irracjonalnie tworzony, nie znający siebie jako całość
świat. To właśnie jestem ja, to irracjonalne stawanie się
moich przywiązań, marzeń, cierpień, miłości, tego
wszystkiego, czego nie umiem ująć w słowie, a co jednak
czuję. Hamsun to człowiek tej duchowej formacji, która wydała R.
Kiplinga, i pomimo wielu różnic są pomiędzy tymi dwoma pisarzami
wielkie powinowactwa. Mamy u nich do czynienia z instynktownym wprost zerwaniem
z nawyknieniami spirytualistycznej psychologii, z pogłębieniem i
rozszerzeniem twórczości na cały rzęchy można zoologiczny
obszar życia, na całą tę dziedzinę, w której wydobywa
się psychika z samego procesu organicznego życia. Widzimy ją,
jak powstaje ona z tysiącznych strumieni i rozlewa się naokoło
nas tworząc świat, który nas otacza. Chwytamy ją wtem jej
przejściu właśnie w tym jej rodzeniu się zetknięcia i
działania na siebie żywiołowego chaosu poza nami z tą
cząstką zorganizowanego żywiołu, który jest nami. Tu niema
już patosu tego odkrycia, które z takim przejęciem się
wygłasza Nietzsche, - tu stanowi to głębokie poczucia
życia, arriere fond samej twórczości. Tak pojęte życie
staje się mocno umiejscowione, nabiera krystalicznej jedności
absolutu. Samo nasze istnienie zostaje tu wprowadzone w związek z
przeżyciem każdej chwili. Ciało, organizm są tu pojmowane
jako principium indivuduationis. Ciało nasze, według klasycznej
analizy Bergsona, to nie dająca się zastąpić
przeszłość nasza: zanurzając się w samą
organiczną głębię rodzącej się
świadomości, przeżycie nasze umiejscawia się
właściwie w pewnej przeszłości indywidualnej, staje
się istotnie naszym przeżyciem. Przeżycia polskich duszoznawców
są bardziej spirytualistyczne. U Hamsuna mamy do czynienia z przepojeniem
jedyną w swoim rodzaju, przybierającą postać niemal
biologicznego natężenia - wolą, tu wola jest nieobecna. Ten
marzyciel ma w sobie coś z drapieżcy, jest coś z piraty w jego
beztroskliwości, u nas przeżycie na tym właśnie się
zasadza, - że nigdy z niego nie zrodzi się wola. Psychika,
wyjałowiona z woli, z biologicznego napięcia ku czynowi, - rozsypuje
się na mozaikę przeżyć. Wszystko tu musi skończyć
się na liryzmie: wola zanika nawet w swych intelektualnych postaciach, nic
nigdy nie staje się tragizmem choćby w znaczeniu tylko
umysłowego wyboru. Pod pretekstem zmodernizowania psychologii hoduje
się niemoc woli i obłudę myśli. Poprzestajemy na
przeżyciu, gdy nie wiemy jakie znaczenie ma jakieś zjawisko
życia i czy w ogóle ma znaczenie, gdy nie wiemy, czy nie okaże
się jakieś nieznane nam znaczenie w czymś, w czym my go
znaleźć nie umiemy. Dawać same przeżycia stało
się u nas postulatem bezgranicznej niemrawości pisarskiej,
przewodnią zasadą, w myśl której piszą się utwory, w
których coś z kimś się dzieje i niewiadome, co też o tym
mam myśleć, tak dalece niewiadome, że w końcu ginie w ogóle
sam ktoś, a nawet i samo coś staje się wątpliwe - a
pozostaje szereg stronic, o których pisarz myśli, że skoro są
napisane, coś jednak znaczyć mogą, a w każdym już
razie apelować da się do tytułu przeżyć*.
Przeżyci a są fikcją estetyczną, uwalniającą od
pracy intelektualnej i artystycznej kompozycji, od studiów nad epoką,
znajomości życia, są literackim odbiciem nakreślonego
powyżej stanu rzeczy.
Znajdujemy się w samym punkcie
przecięcia krzyżujących się kierunków i zagadnień.
Wybrałem przykład Hamsuna, pozwala on nam bowiem uchwycić pewne
zasadnicze a subtelne odrębności psychiczne. U Hamsuna pierwiastek
najbezwzględniejszego indywidualizmu, tych ostatecznych iglicowych punktów
duszy, gdzie zdaje się ona chybotać nad absurdem i
niemożliwością, nie zostaje nigdy zatracony, l ważną
rzeczą jest, abyśmy zrozumieli, iż nie w tym dumnym wzniesieniu
się w sferę tworzenia, a więc wyłamania
nieprzewidzianości, zawiera się słaby punkt Młodej Polski.
Bynajmniej. Problem piękna ukazuje się dzisiaj z punktu widzenia
nowoczesnej, pogłębionej o całą skalę przezwyciężonego
mechanizmu (ten termin obejmuje w mojej intencji całą t. zw. pozywistyczną
filozofię, cały systemat pojęć, oznaczanych mianem
pozywistycznego naturalizmu, psychologizmu, determinizmu) filozofii
twórczości w całkiem nowym znaczeniu. Ukazuje się on jako
dziedzina, w której człowiek sam siebie stwarza, dziedzina, absolutnej
swobody. Znaczenie procesów artystycznych jest bardzo wielkie, ale wtedy tylko,
gdy są one badane w sposób bardzo szczegółowy. W dziedzinie
twórczości człowiek tworzy siebie, opierając się na tej
tylko zasadzie, iż takim lub innym chciałby być. Nic tu nie
rozstrzyga prócz tej właśnie samowoli. Powiedz?} mi, że tym, co
rozstrzyga o tym wyborze, jest cała ziszczona już poprzednio istota
człowieka, ale jest to zarzutem z punktu widzenia tylko tych, co
pojmują swobodę, jako swobodę od siebie. Ale sprawa tu obchodzi
nas z innego punktu widzenia. Życie stawia całe szeregi
zagadnień czysto praktycznych, którym człowiek musi uczynić
zadość, aby żyć. Czyni im zadość jednak,
gnąc się i wynaturzając pod ich ciężarem. Sztuka
stwarza typ człowieka, dla którego takie właśnie życie jest
radością, człowieka, który jest w stanie dźwignąć
cały ciężar życia, jakiem jest ono, i na jego podstawie
oprzeć swoją swobodną chęć, by to życie nadal
trwało. To jest ideał twórczości w sztuce, tworzenie obrazu
człowieka, który wyzwala tych, co go stworzyli, bo samo jego istnienie
zmienia ich życie z katorgi w swobodne choć twarde zmaganie się.
Ocalają oni swą tożsamość w ciężkich pracach
życia, wyprowadzają samych siebie na szczyt
przezwyciężonego istnienia. Znaczenie twórczości tej mierzy
się zakresem przezwyciężonej przez nią konieczności:
szczytem twórczości jest wyzwolenie całkowite, stworzenie typu,
obrazu życia panującego nad wszystkimi zagadnieniami. Nie trzeba
sobie wyobrażać, że powstaje ta twórczość w jednym
skończonym obrazie. Bynajmniej. Różni artyści wydobywają
różne, nie wiedzące o sobie fragmenty tego zwycięstwa.
Każdy, kto ukazuje jako piękno jakąś cząstkę
twardego dzisiejszego życia, jakiś jego jeden punkt widzenia, który
tylko w takim życiu może być osiągnięty - tworzy
naokoło nas w pewnym stopniu tę. atmosferę
samo-wychowującej się swobody. W tym stopniu bowiem, uczymy się
swe życie kochać, uczymy się przyjmować jako naszą
wolę - twardą walkę z nim. Gdy wielu artystów pracuje, to jest
żyje swym życiem z tą myślą, aby z siebie, ze swego
rzetelnego życia duszy wydobyć piękno, to jest stany duszy,
mające w samem swym istnieniu swą rację bytu - zwolna
tworzą się elementy, z których krytyk, i to jest jego twórcza rola,
może wydobyć mniej lub więcej całkowitą syntezę.
może pogłębić linie psychiczne twórczości, aż
złączą mu się one i zleją w niebywałe dotąd
dzieło: wżycie na danym dziejowym poziomie, jako przedmiot dumy
człowieka, jego woli, jako ten szczytowy punkt, w którym realizują
się najdumniejsze określenia swobody, w którym dźwiga ona
samą siebie z niebytu i samym obrazem swym siebie tworzy. Widzimy z
łatwością, gdzie leży tu niebezpieczeństwo.
Piękno może stać się nie żywiołem panującej
nad życiem swobody, lecz ucieczką chroniącej przed nią
niemocy. I rozstrzyga o tym jedna, jak ostrze noża ważka linia. To
same piękno, które może ukazywać się twórcy jako
cząstka życia dostępnego na tym jedynie, dźwiganym z takim
wysiłkiem poziomie - może przybrać charakter nie rodzącej
się woli potwierdzenia życia, lecz pocieszającej samą
siebie rezygnacji. W pięknie poeta zapomina o tym życiu, które to
piękno właśnie stwarza. Ująwszy samego siebie w nim,
zaprzecza życiu, które go do niego doprowadziło. Schopenhauer jest
niewątpliwie dopełnieniem kulturalnym estetyzmu: mamy u niego, zarówno
jak i u Waltera Patera np. tę sama postać niesumiennego stosunku
kontemplacji do życia. Życie wytwarza treść kontemplacji:
treść ta odrywa się od życia, zamyka w sobie i ze swego
zawieszonego w słońcu trwania wyrzeka się życia, nie
wiedząc, że natężenie i praca, które doprowadziły do
wytworzenia pewnej treści, muszą trwać, aby istniała ta
treść nadal. Każda estetyczna kontemplacja zawiera w sobie
bezwiednie cały system historycznej apologetyki. Stąd narzucają
się pewne wnioski. Znaczenie danego estetyzmu zależy od charakteru
tej dziejowej rzeczywistości, z której pochodzi zamieniona przez estetów w
stan kontemplacji twórczość. Jeżeli rzeczywistość ta
posiada sama w sobie dostatecznie dużo mocy, estetyzm jest zjawiskiem
kulturalnym, które będzie istnieć jako pewna sfera wychowawczych i
normujących wpływów. Tę rolę odgrywa on niewątpliwie w
Anglii. Inaczej się mają sprawy, gdy sama twórczość
związana jest z jakimś ostrym przesileniowym stanem rzeczywistości
historycznej, gdy to szukani e racy i swego istnienia w sztuce, o którym
mówiliśmy, - staje się zagadnieniem pierwszorzędnej wagi. W
takim razie bowiem będziemy mieli do czynienia z całkowitym
wyeliminowaniem tego, co stanowiło wartość twórczości.
Sztuka miała tu dać siłę, pozwalającą
zachować męstwo wobec życia, odkryć sens w straszliwej
walce. Miała ona zwrócone ku życiu oblicze i sam obraz piękna
miał tu wychowywać, wyzwalać, ziszczać. Zamiast tego
dochodzi ona i doprowadza do przeświadczenia, że życie, które
ją wytworzyło, niema i nie może mieć znaczenia, że
jedyne znaczenie jest w niej, że dochodzi się do niej, nie
walcząc z życiem, lecz odwracając się od niego i
ignorując je. Swoboda zostaje tu skradziona życiu i wyjałowiona,
ze zwycięstwa zamieniona w stan bezbolesnego trwania, życie
pozostawione jest ślepej konieczności. Taka jest różnica
pomiędzy estetyzmem Waltera Patera, a estetyzmem Miriama, jeżeli
pozostawić na stronie olbrzymią różnicę w wyrobieniu smaku
i talencie.
Dalsze wyniki są już niemal jasne.
Widzieliśmy, na czym zasadza się tragedia naszego
położenia. Jesteśmy przetwarzani przez potężny proces
dziejowy: na próżno usiłowaliśmy znaleźć w samym
procesie tym jakąś odpowiedź, która uwolnić mogłaby
nas od pracy, od całkowicie samoistnego rozwiązywania zasadniczych
zagadnień życiowych. Proces ten jest tylko nieustannym komplikowaniem
się środowiska, w którym narody europejskie żyć muszą.
Każdy naród musi sam z siebie wydobyć się umysłową,
abstrakcyjną, ale konkretną, udzielającą nie życiu
samemu, działającą na nie, rozlewającą się w nim
jak krew, odpowiedź, po co i jak chce żyć na tym poziomie. Musi
mieć odpowiedź tę w swej atmosferze kulturalnej, aby
działała ona wychowawczo jak coś zrozumiałego samo przez
się na każdą jednostkę. Należy zwrócić uwagę
na jedno jeszcze: jest dzisiaj rzeczą modną mówić o
międzynarodowości nauki i sztuki. Jest w tym bardzo wiele
złudzeń, które powstały stąd, że się
rozważało zawsze działalność intelektualną warstw
kulturalnych w oderwaniu od całego społeczno-biologicznego procesu
dziejowego. Bardziej przenikliwa analiza wykazałaby zawsze, że nawet
w samych metodach naukowych, w samem upodobaniu do takich lub innych symbolów
pojęciowych można odnaleźć związek nie tylko z
historią nauki w danym kraju, ale z nawyknieniami moralnymi
rozpowszechnionymi w nim, z całym stylem życia. Tu analiza ta
zaprowadziłaby mię zbyt daleko: wypowiadam na razie jej wynik jako
moje przekonanie. Metodologia naukowa - a proszę nie mieć na
myśli przytem śmiesznego logicznego widma jakichś in abstracto istniejących
norm i typów - pojęta jako zbiorowość środków
umysłowej kontroli nad procesem psychicznym, mającym doprowadzić
do poznania - odbija bardzo wiernie w danej grupie społecznej nawyknienia
itp. zapewniające woli panowanie nad życiem. Proces wytwarzania
"prawdy" jest tylko cząstką bardziej ogólnego procesu
wytwarzania charakteru. Dlatego też tylko ludzie zajmujący się
"nauką" w wulgaryzowanej jej formie mogą twierdzić
wbrew faktom, iż w wewnętrznej strukturze nauki francuskiej,
niemieckiej lub angielskiej nie istnieją żadne różnice. Jeszcze
bardziej stosuje się to do literatury i sztuki. Każde pojęcie,
każda wartość artystyczna czy filozoficzna są momentami w
życiu narodu, w którym zostały wytworzone. Tylko wtedy, gdy
wrosną w życie danego narodu, gdy staną się integralną
cząstką jego moralnego istnienia - można mówić o ich
kulturalnym przyswojeniu. Dzisiaj stan rzeczy jest tego rodzaju, że
staramy się czynić zadość wymaganiom stawianym przez coraz
bardziej skomplikowane warunki życia za pomocą zapożyczeń z
obcych kultur i łudzimy się, że to jest jakaś mechaniczna,
czysto zewnętrzna strona życia, l istotnie życie to pozostaje
czymś obcym naszej uczuciowości, ulega mu ona tylko, przeżywa je
w wyżej scharakteryzowany sposób, tworzy ponad nim estetyczne widzenia,
pozwalające znieść ten stan rzeczy. Widzenia artystyczne
stwarzane przez Młodą Polskę w pierwszym Jej rozpędzie
były wynikiem zetknięcia pojedynczych dusz z grozą zbiorowego
położenia. Z samej grozy tej umiano wydobyć element dumnego piękna,
umiano stworzyć pierwiastki, które zawierały w sobie niejasne wizje
wydobywającej się z dna tego chaosu swobody.
Świadomość jednak towarzysząca temu wysiłkowi
wynaturzała go: zmieniła kraj twórczego piękna z
przekształcającej czynnie, wychowującej, zmieniającej
samą biologiczną wartość człowieka i społeczeństwa
wizji- w indywidualną ucieczkę duchów, w stan usypiającej
samą siebie kontemplacji, zawieszonej nad piekłem życia, które
je stworzyło.
Od sześciu lat na różnych polach i
różną bronią walczę z tym fatalnym przekształceniem.
Poznałem własnym doświadczeniem, jakimi są istotne warunki
kulturalnej pracy u nas. A nie mówię tu o warunkach zewnętrznych -
ale o stanie narzędzi, którymi trzeba pracować. Narzędzi tych
brak na każdym kroku. Trzeba stwarzać sam grunt, na którym chce
się orać, trzeba uzasadniać, doprowadzać do stanu
świadomości same błędy, które się chce zwalczać.
Narzędziem zasadniczym była i jest w mojej pracy filozofia. Od
sześciu-siedmiu lat usiłowałem w niej wywalczyć, zrazu dla
siebie, później w miarę sił' i wpływu dla kulturalnego
ogółu wyzwolenie od przesądów i błędów,
tłumiących samą możność powstania u nas
samoistnej świadomości kulturalnej. W poszukiwaniu tym ulegałem
sam złudzeniom, które dziś we mnie samym wzbudzają nieraz
zdziwienie. To pewne jednak, że znaczna ilość tych moich
błędów i pomyłek pochodziła stąd, żem zbyt
poważnie traktował te preteksty, za pomocą których
współcześni moi usuwali ze swego widnokręgu myśli i
zagadnienia, które uważałem za najważniejsze. Człowiek,
który chciałby w Polsce walczyć z samymi tylko ideami - nie
napotkałby niemal oporu: idee jako takie nie obchodzą nikogo. Gdy
się zaś wchodzi w dziedzinę głębokiej i świadomej
myśli filozoficznej - indyferentyzm staje się powszechny. Gdy
się więc coś o czyjejś pracy pisze, nie ma się zamiaru
w niczym przyczynić się do rozwiązania samych zagadnień:
mówi się cokolwiek bądź, aby mieć pozór samoistności.
Mniejsza o to wszystko zresztą. Dzisiaj mam już poza sobą te
doświadczenia, wiem jak straszliwie ciężko jest
dopracowywać się u nas do stanowisk, stanowiących wprost niezbędne
przygotowanie tylko do zrozumienia zagadnień kultury dzisiejszej. Gdy z
doświadczeniami tymi zestawiam tę nonszalancką pewność
siebie, która w dalszym ciągu cechuje u nas najmniej mających do tego
prawa pisarzów, wydaje mi się, że jedyną nadzieją polskiej
kultury umysłowej jest przyjście nowej generacji młodych
umysłów, - którzy ujmą zagadnienie Młodej Polski od innej
może strony, którzy za punkt wyjścia wezmą może realne,
zoologiczne niemal widzenie Polski dzisiejszej wśród Europy i
będą dążyli z całą
bezwzględnością, chociażby brutalną, do
wydźwignięcia, podniesienia samej biologicznej wartości Polaka.
Pamiętajmy bowiem, że jeden i ten sam zasób sił zmienia swe
znaczenie zależnie od tego, w jaki sposób są one skoordynowane i nikt
z nas nie wie, jaką siłą byłaby cała dziś
pracująca i rozpaczliwie targająca się Polska, gdyby
posiadała ona zbiorową i prawdziwie nowoczesną, to jest
koordynującą dzisiejsze wysiłki i rozwiązującą
dzisiejsze zagadnienia, wiarę w siebie.
|