Literatura francuska drugiej połowy
zeszłego stulecia stanowi bardzo wdzięczny i pouczający
przedmiot studiów dla badacza, pragnącego się wyćwiczyć w
wykrywaniu typowych stosunków między społecznie i historycznie
uwarunkowaną psychiką, a wartościami i kierunkami artystycznymi.
Być może nawet nie właściwym jest tu wyraz: stosunek. Mamy
bowiem do czynienia metyle z dwoma różnymi rzeczywistościami, ile
raczej z dwoma momentami jednego i tego samego zasadniczego procesu. Jest to
złudzeniem krytyków, pomiędzy innymi tych, którzy prowadzą
dziś we Francji kampanię antyromantyczną, że kierunek
literacki jest dziełem wyłącznie jak gdyby tylko samokontroli,
pedagogii artystycznej. Krytyka gotuje tu sobie wszystkie rozczarowania, na
jakie narażona jest pedagogia, i tu i tam materia psychiczna wypracowywana
jest w głębszych dziedzinach życia niż te, na jakie
rozpościera się wpływ krytycznej i pedagogicznej
działalności. - Gdy się przez czas pewien rozpatruje zjawiska i
kierunki literackie z punktu widzenia tej psychiki społecznej, z której
one wyrastają - nasuwa się przekonanie o całkowitej niemal
nieprzydatności ustalonych określeń i klasyfikacji literackich.
Klasyfikacje w dziedzinie literatury dokonywane były i są zazwyczaj
na zasadzie zewnętrznych powinowactw. Różnice i pokrewieństwa
głębszej struktury psychicznej są często zupełnie
inne. Posłużyliśmy się w nagłówku utartymi terminami;
rozpatrzenie sprawy wyjaśni, jakiego rodzaju rzeczywistości
odpowiadają tym terminom.
Analiza twórczości Flauberta jest
niezmiernie ważną dla każdego, kto chce głębiej
wniknąć w psychologiczną istotę pewnych zasadniczych postaw
i literackich punktów widzenia z drugiej połowy XIX stulecia. U Flauberta
znajdujemy niemal wszystkie te postawy w stanie rozwiniętym lub
zaczątkowym. Tu poprzestajemy na zaznaczeniu tych tylko rysów, które
mają głębsze znaczenie dla naszych ogólnych celów. Kto studiuje
uważnie listy i dzieła Flauberta, spostrzega, że zajmujący
tego pisarza problem "obiektywizmu sztuki" ukazuje się nie
zawsze w jednej i tej samej postaci. Wydaje mi się, że można tu
rozróżnić trzy zasadnicze formy: l) artysta stwarza świat,
odpowiadający jego zasadniczym stanom duszy, przesyca go, że tak
powiem, sobą, roztapia się w nim - i ten tak przepojony
indywidualnością artysty świat odrywa się od subiektywnego
podłoża, zaczyna żyć własnym swym życiem,
rozwija, się w myśl własnej swej logiki. Jak Bóg Malebranche'a
artysta działa tylko par la volonté générale; volonté particuliére jest tu
wykluczona tak jak cud, wdanie się opatrzności - w dalszym
rozwinięciu metafizyki Malebranche'a przez Renana; 2) artysta oddaje
zajmującą go dziedzinę życia z obiektywizmem uczonego; 3)
artysta jest ponad światem, bawi się swoim widzeniem, samą
swą sprawnością w oddaniu go (illusion a décrire). W Pani
Bovary, w Salammbô - mamy do czynienia z przewagą artystyczną
pierwszego punktu widzenia; w Pani Bovary - szczególniej - dwa ostatnie punkty
widzenia zawarte są w pierwszym. Éducation sentimentale pisana jest pod
przeważnym wpływem drugiego stanowiska; trzecie przeważa w
Kuszeniu Ś-tego Antoniego, w trzech opowiadaniach, a szczególniej w Coeur
simple. Flaubert prowadzi nie tylko do Zoli, lecz i do Elemira Bourgesa, do
Mallarmégo i jednocześnie do Anatola France'a i Laforgue'a. To nie znaczy
to, abym tu mówił o genetycznym oddziaływaniu: jest to bardzo
nieciekawe najczęściej. - Idzie mi o powinowactwa psychologiczne - o
tożsamość lub analogię struktur. Nie trudno spostrzec,
że trzy wymienione powyżej stanowiska różnią się
bardzo zasadniczo między sobą. Można powiedzieć, że
dwa ostatnie są wynikiem rozkładu pierwszego, dwoma formami jednego i
tego samego upadku. Sztuka staje się formą świadomości
towarzyszącej życiu, które nie jest jej dziełem, nie jest od
niej zależne. Życie nie jest wartością z punktu widzenia
jej twórczości: nie dochodzi się poprzez nie do sztuki i piękna.
Sztuka nie jest unoszącą się nad życiem chwałą, rodzącym
się z niego blaskiem. Artysta bierze udział w życiu, które nim
włada. Nie może on zmienić życia, nie może on
zmienić faktu, że przepływa ono i przez jego wnętrzne -
beztęczowym potokiem, ciężką i nudną falą
powszedniości. Jego psychika, jego konkretne wzruszenia,
pożądania, czucia, całe jego konkretne ja wytwarzane są
przez proces, któremu podlega on tylko, lecz który mu jest zasadniczo obcy.
Życie jest zależnością od czegoś, co nie wytrzymuje
miary świadomości, którą samo wytwarza.
Świadomość nie czuje się na siłach nic zmienić.
Już nie roi romantycznych snów o swojej wszechwładzy, przeciwnie
czuje, że to obce jej, pogardzane przez nią życie, ma ją w
swej mocy, tworzy jej podłoże, że tkwi ona w nim mocnymi
korzeniami. Jej marzenia, sny odrywają się od życiowego pnia,
wypływają ku słonecznej powierzchni, ale to ich wyzwolenie - to
śmierć, korzenie życia pozostają w tym samym grząskim
ile. Sztuka oddziela się od życia, lęka się, aby coś
osobistego nie przedostało się do jej dziedziny. To, co człowiek
czyni w życiu, to, co przeżywa jako członek konkretnego
społeczeństwa, pozostać ma poza progiem sztuki, jeżeli ma
ona zachować swą godność. Sztuka jest ocaleniem
godności poza życiem. To, co przeżywa jej twórca - jest zawsze
nieartystyczne, zawsze niegodne istnieć w swobodnym widzeniu sztuki. I nie
zmienia to bynajmniej stanu rzeczy, że taki obiektywizm jest zawsze
złudzeniem. Idzie nam tu bowiem o ujęcie samego procesu
wartościowania życia, samego sądu o nim, tego irracjonalnego
zajęcia wobec niego postawy, które stanowi a priori stylu artysty.
Zasadniczo sprawa na tym polega, że artysta traktuje to, co jest
przedmiotem jego twórczości, tak, jakby to nie było jego
przeżycie. Ustala się tu całkowita niewspółwymierność
tych dwóch płaszczyzn: życia i sztuki. Gdy wchodzi on w świat
sztuki, bezwartościowymi stają się dla niego punkty widzenia,
które rządzą nim w życiu. Nieufność do życia
stanowi tu punkt wyjścia; jeżeli się je tu przyjmuje, to jedynie
jako przedmiot badania lub igraszki naszej samowoli. Jest to coś, co jest
nam narzucone, lecz co nie ma nad nami władzy uznawanej przez nas
wartości. Istnieje ono dla nas i w nas, ale jakby nie przez nas.
Życie przeżywa, zużywa człowieka i nie jest jego
dziełem, lecz koszmarem, zmorą, halucynacją przymusową,
złudzeniem, z którego nie możemy się wyzwolić. W najlepszym
już razie jest to jakaś faza, etap, coś, co musi być
przebyte - tak zapatruje się na nie Zola. Życie musi być
przeżyte, musimy je poznać, zrozumieć, dlaczego zużywa nas
ono, włada nami. W tej postaci ukazuje się życie w jego
powieściach, porywa ono jednostki, dzielnice miast, tłumy,
zbiorowiska, upaja je sobą, wytwarza stany mrocznej hipnozy, w której sam
człowiek staje się sobie tragicznym przeznaczeniem, aż wreszcie
niweczy ono, ściera tych porwanych, wypływa poza nich. Nie wytrzymali
oni jego mocy: zniszczeniem stało się dla nich to, co było zrazu
ich radością i siłą; nagle to samo życie, które
zdawało się być naturalnym uzewnętrznieniem się
jednostki, roztwiera się pod jej stopami, jak przepaść. Dlatego właśnie,
że żyła, żyła naiwnie na powierzchni czegoś, czym
nie władała, że tylko ulegała życiu - musi
zginąć każda pojedyncza postać, forma życia.
Rzeczywistość ukazuje się Zoli jako proces, w którym jednostki
biorą udział bierny raczej, niż czynny. Życie nie
należy do człowieka, chwyta go ono, unosi na swych falach, na
jedną chwilę stawia na jakimś lirycznym szczycie:
przepełnia jego serce swym śpiewem: oto jedno jesteście ty i
odwieczny chaos. Ja ludzkie czuje się panem swego położenia,
władcą głębokich i potężnych sił, lecz ten
sam rytm, który wyniósł je na ten szczyt, zawiera w sobie jego
zagładę i rozwierają się huczące fale i samo j a
znika, jako ich kształt chwilowy i przelotny. Zola nie analizował
tego swojego stosunku do rzeczywistości: nie był on dla niego
dziejowym wyrazem pewnej struktury społecznej, lecz czymś
obiektywnym. Poczucie zależności jednostek od procesu
społecznego, który je zużywa, lecz nie zabezpiecza trwania wyników
ich działalności, brak prawa - przetwarzają się w
dziełach Zoli w pewien rodzaj amorficznego liryzmu, w ciężki i
grząski panteizm. Każda chwila przeżyta przez jednostkę
odrywa się od niej, pozostaje w tej ogólnej sumie skutków, która stanowi
życie danej zbiorowości. Nie ma jednak żadnego stałego
stosunku pomiędzy charakterem działalności jednostki - a
następstwami, jakie pociąga dla niej samej to życie i
działanie. Środowisko społeczne nie może być dziś
rozpatrywane ani w kategoriach biologiczno-przyrodniczych, ani w kategoriach
prawnych dla artysty, który widzi zjawiska konkretne i indywidualne, nie
zaś abstrakcyjne typy. Środowisko to przybiera charakter
fantastycznej machiny, która chwyta w swe zęby jednostkowe losy i w sposób
całkowicie nieobliczalny kształtuje je. - Absolutna zdradliwość
środowiska społecznego, czyhająca w nim nieustannie zagłada
są tu rysami, najbardziej rzucającymi się w oczy.
Społeczeństwo nieustannie wymaga mnóstwa czynności tego rodzaju,
że wykonanie ich musi prowadzić w ten lub inny sposób do biologicznego
uwstecznienia, do systematycznego zniszczenia spełniającej daną
czynność jednostki. Społeczeństwo dzisiejsze nie posiada
najmniejszej lojalności wobec typów i form życiowych, które sam
proces jego wytwarza: nakłada ono na najliczniejsze warstwy obowiązek
choroby, zdegenerowania, przedwczesnej śmierci, ciemnoty. Poeta w Zoli
widział to z niezrównaną, zastraszającą, klasyczną
jasnością. Zola - ideolog nie zdawał sobie sprawy z całej
tragicznej głębokości swego widzenia świata. Problem
społeczno-dziejowy przeistaczał się w jego oczach w problem
naukowy. Jest to w dzisiejszych czasach pomieszanie typowe: trudno dociec,
jakie znaczenie ma w ogóle wyraz "naukowy" w oczach przeciętnej
kulturalnej umysłowości. Problem naukowy, ściślej
techniczny, ukazuje nam, w jaki sposób możemy wytworzyć tę lub
inną zmianę w ściśle określonym zakresie
rzeczywistości. Gdy idzie o sprawy społeczne, ulegamy często
złudzeniu, że dadzą się one rozpatrywać na tym samym
poziomie. Istnieją przecież ludzie, mówiący o socjologicznych
prawach, które pojmują oni w ten sposób, jak gdyby rzeczywistość
socjologiczna była przedmiotem badań tego samego typu, co i
rzeczywistość przyrodnicza. *
Problem społeczny zaś jest
zasadniczo innego rzędu, niż te wszystkie, jakimi zajmuje się i
może zajmować się przyrodoznawstwo ścisłe. Idzie tu
bowiem nie o opanowanie "sił" znanych lub poznanych po raz
pierwszy, lecz o coś całkiem innego. Tu pytaniem zawsze jest samo
istnienie siły i jej kierunek. Problem społeczny nie mieści
się formalnie w kategoriach poznania. Nie o poznanie tu idzie i nie o techniczne
wyzyskanie jego rezultatów. Żadne poznanie braków kapitalistycznego
społeczeństwa nie doprowadzi do usunięcia ich, jeżeli nie
ma sił, zdolnych opanować wytwórczość społeczną i
kierować nią bez udziału kapitalisty-przedsiębiorcy.
Problem brzmi więc: czy klasa robotnicza jest zdolna
zawładnąć całym procesem wytwórczym, kierować nim
samoistnie. Nie o poznanie tu idzie; lecz o istnienie lub nie istnienie, o
stworzenie i samowychowanie pewnego typu ludzkiego. Dla Zoli rzeczywistość
społeczna była rzeczywistością w tym samym znaczeniu, co i
przyroda: chodzić mogło wobec niej tylko o poznanie i zastosowanie
wyników tego poznania. Był Zola racjonalistą do głębi duszy
i niezaprzeczalnym romantykiem. Stany psychologiczne ukazywały mu się
w formie bytów obiektywnych. Proces poznania, proces klasyfikacji i idealizacji
myślowej ukazywał się mu jako rzeczywisty proces społeczny.
Gdy myślał o ocaleniu społecznym, ukazywało się mu ono
jako zrozumienie "prawa" życia i zużytkowania tego
poznania. Tu idzie nam tylko o ten rys. Twórczość Zoli wyrasta z
przeświadczenia, że znane mu lub poznawalne dla niego życie jest
daną zastaną przez świadomość
rzeczywistością, nie dziełem historycznym człowieka, lecz
czymś istniejącym tak, jak przyroda. Prawo jest tu nieobecne. Nie istnieje
krytyka świadomości. Ta ostatnia obiektywizuje swoje własne,
umotywowane przez strukturę społeczną stany i nadaje im
znaczenie niezależne, głębsze od samego społeczeństwa.
Przyroda Zoli, jego prawa życia, dziedziczność - są to
wszystko fetysze, stworzone przez unoszoną na powierzchni zbudowanego bez
jej udziału życia - świadomość. Nie wyszliśmy tu
poza granice świadomości romantycznej. Ciągle jeszcze mamy do
czynienia tu ze świadomością, przypisującą trwale
bytowe znaczenie własnym stanom psychicznym, które powstają i
istnieją jedynie na tle bardzo złożonego procesu zbiorowego.
Stany te są interpretowane w rozmaity sposób: typ interpretacji pozostaje
zasadniczo bez zmiany i żadna głębsza i istotna zmiana zajść
w nim nie może, dopóki nie zostanie przezwyciężona sama natura
świadomości kulturalnej, dopóki na miejsce świadomości,
zastającej taki lub inny gotowy świat, nie wystąpi
świadomość wytwarzania i pracy, twardego i zdobywanego w nieustannym
łamaniu się z żywiołem prawa. Gotowy świat, to
ideologiczne odbicie tego typu życia, który został uchwycony w
mało czytanej dziś książce: Jerôme Paturot a la recherche
de la position sociale zniknie wraz z samym Paturotem. U Zoli Paturot był
lirykiem i wierzył w te ciężkie emanacje złudzeń,
które unoszą się ponad dzisiejszą demokracją.
Świadomość kulturalna, świadomość romantyczna
czuje, że bierze udział w narzuconym jej, niezależnym od niej
procesie; treść swą, wytwarzaną przez układ życia
- uznaje za sam byt i na podstawie jej formułuje swój sąd o
"nieuniknionym istnieniu", "o granitowych jego prawach".
Zola wierzył, że byt jest i ma być poznany, w tym poznaniu
widział swe zadanie i prawo wewnętrzne. U innych ten sam zasadniczo
stosunek przybierał inne formy. W Zoli siłą dominującą
było nie postrzeganie bezpośrednie, lecz pewien stan
"mistycznego" widzenia, wyłaniający się z logicznego
opanowania pewnego zakresu życia. Gdy zdołał on
powiązać w jedną logiczną całość
szczegóły takiego zakresu zjawisk, same zjawiska przeistaczały
się w jego oczach: zostawały one uposażone niedostrzegalnie w
pewną, właściwą im grawitację. Życie postaci Zoli
jest ujawnieniem tylko siły ciążenia, jaką nadaje im to lub
inne stanowisko w logicznym systemacie ogólnego widzenia poety. Logika i
namiętności logiczne były intelektualnym źródłem
optymizmu Zoli. Zadowolenie klasyfikatora i architekta było tym stanem
uczuciowym, który pozwalał mu znosić "zastaną" i
odtwarzaną rzeczywistość. Gdy wyobrażamy sobie artystę
o odmiennej - aż do całkowitego przeciwieństwa - strukturze
psychicznej, ten sam zasadniczy typ stosunku świadomości do
życia społecznego ukaże się nam w formie rażąco
zmienionej. Gdy czytamy listy i dzienniki Baudelaire'a, odnajdujemy w nich rys,
który może wydać się wobec legend, jakie krążą o
tym wielkim poecie, jako nieprawdopodobne i paradoksalne zmyślenie. Rysem
tym jest posunięta do bardzo wysokiego stopnia, heroiczna wprost
prawość wewnętrzna. Doświadczam nieraz wrażenia,
zestawiając stany duszy filozofa, myśliciela społecznego,
działacza z psychiką artysty, że wchodzi tu w grę nie tylko
różnica formy umysłu, ale jak gdyby pewien odcień moralny,
że w zestawieniu z życiem psychicznym takiego artysty jak Baudelaire
- wszystkie inne wymienione powyżej postacie opracowywania własnych
przeżyć, zachowania się wobec nich, zawierają w sobie jak
gdyby trudno pochwytną domieszkę pierwiastku nieuczciwości.
Wrażenie to niepokoiło mię już od dawna. Po wielokrotnym
przemyśleniu wywoływanych przez nie zagadnień doszedłem do
przekonania, że odpowiada ono w bardzo znacznej mierze istotnemu stanowi
rzeczy. Filozof, myśliciel itp. posiadają zawsze
możność przeistoczenia swej psychiki w własnych swych
oczach, wiążą ją oni z jakimś ogólnym planem i
zarysowuje się ona im na jego tle. To, czym są, co czują -
schodzi do poziomu czysto subiektywnych stanów, czegoś, co prawie nie
istnieje. Dla Baudelaire'a jego rzeczywiste stany duszy - były
niezniszczalne psychicznie. Nie był on zdolny wymknąć się
własnej swej duszy - tej właśnie, jaką jest, konkretnej i
czuciowej, zmysłowej i teraźniejszej - jakimś podziemnym
korytarzem. Tkwił on w swej własnej psychice - jak w materiale
przekazanej mu, jedynej pracy. Gdybyśmy zechcieli szczerze
przemyśleć własne nasze życie, przekonalibyśmy
się, jak niezmiernie rzadką i trudną jest taka odwaga i nie
znająca ucieczki przed sobą szczerość. Szczególniej w
kołach ludzi "postępu" istnieje bajeczna, wszystkie pozoru
naiwnego instynktu mająca obłuda. To, co się czuje, czego
się doświadcza - jest niczym. Ważnym jest, co się pomimo
tych subiektywnych stanów robi, tj. przeważnie co się wypowiada, co
się podtrzymuje jako oficjalny dogmat kierunku, partii. Gdy człowiek
tego typu styka się z poetą takim, jak Baudelaire - ten ostatni musi
paść ofiarą bezwiednej, automatycznej wprost nieuczciwości.
Gdy artysta mówi o czymś, mówi, co on doświadczył, u
myśliciela na pierwszy plan wysuwa się - za pomocą jakiej
myśli można się uniezależnić od doświadczenia. W
zestawieniu z romantykami poprzednich generacji stanowi Baudelaire surową
szkolę artystycznej i wewnętrznej uczciwości. Istniało dla
niego doświadczenie wewnętrzne, przeżyte - takim, jakim
było, jakim byłoby, gdyby gatunek ludzki nie miał już nigdy
niczego doświadczyć. Baudelaire nie mistyfikował nikogo swym
katolicyzmem. Był on katolikiem bardzo wysokiego typu. Nie mistykiem, nie
symbolistą - lecz właśnie tylko katolikiem. Katolicyzm opiera
się na przekonaniu, że życie każdego pojedynczego
człowieka jest cząstką nieustannej walki, jaką prowadzi
"odkupiona" ludzkość przeciwko szatanowi i grzechowi. Nic
tu nie jest obojętne. Nie o to idzie, co człowiek myśli o sobie,
ani o to, co inni myślą o nim na podstawie jego zewnętrznych
czynów; idzie o to, co przeżywa on sam w sobie - poza wszelką
kontrolą, w swej niedostępnej dla nikogo samotności. Katolicyzm
łączy pojęcie najgłębiej pomyślanego uniwersalizmu
z poczuciem nieskończonej wagi, nieskończonej rzeczywistości
każdej indywidualności, każdej pojedynczej duszy. Każda
dusza stanowi przecież równoważnik najwyższej i
najpełniejszej rzeczywistości: Chrystusa, który ją odkupił.
Nie intencją wiążącą nas z powszechnym życiem,
nie unoszącym się ponad psychikę naszą rozumieniem, nie
zewnętrznym czynem, ale najsamotniejszą istotą naszych
dostępnych tylko dla naszego sumienia przeżyć - bierzemy udział
w walce o odkupienie, zwycięstwo człowieka. Te cechy katolicyzmu
sprawiły, że tylu wielkich pisarzów nowoczesnej Francji - Balzak,
Baudelaire, Barbey d'Aurévilly, Villiers de l'Isle Adam, Hello - znaleźli
w nim siłę, pozwalającą im być w swym życiu
wewnętrznym, w pojmowaniu człowieka tak sumiennie przenikliwymi, tak
głęboko i mężnie sięgającymi w życie dusz,
iż pisma ich stanowią dla wszystkich - dla tych też, co nie
podzielają ich wiary - szkołę męskości w walce o
prawdę. Najzbyteczniej w świecie rozważa się tę
sprawę w ten sposób, iż katolicki pisarz ma się raz na zawsze
znajdować w stanie duszy i myśli, mogącym służyć
za wzór budujący. Z tego punktu widzenia, zwłaszcza gdy się
zbudowanie zacieśni do demoralizującego poziomu pism specjalnie
"moralnych", łatwo jest wyszydzać katolicyzm Baudelaire'a
lub Barbeya d'Aurévilly. Katolicyzm oznacza tu dla mnie pewną postać
kultury, pewien zasadniczy stosunek do własnych swych przeżyć i
doświadczeń. Znaczenie jego z interesującego nas punktu widzenia
- polega na tym, że nie pozwala on nam rozgraniczać sfer
subiektywnego odczucia i rzeczywistego, dziejowego czynu. Nieskończenie
jedynie ważnym jest całe nasze życie, cała nasza
indywidualność. Z tego punktu widzenia rozważać mamy
całe nasze życie duchowe; na tym właśnie polega katolicyzm
- jako postawa psychologiczna. Dlatego też, gdy mówimy o katolicyzmie
Baudelaire'a mamy na myśli ten właśnie nieskończenie
sumienny stosunek do własnych przeżyć, jaki cechował go
jako artystę. Tym, czym były - miały być ukazane przez
słowo. Słowo miało wyrzeźbić, wytrawić
kształt tak doskonale ścisły, jak ten, który ukazuje się
wewnętrznemu oku skruszonego, posiadającego "żal
doskonały" - grzesznika. Każdy szczegół jest tu drogocenny,
posiada bowiem nieskończoną wartość krwi Chrystusowej.
Każdy, kto zapozna się z martyrologią życia Baudelaire'a,
jego osamotnieniem, nędzą, będzie musiał przyznać,
że bezwzględnie nie obce heroizmowi było jego wytrwałe
dążenie do artystycznej doskonałości. Każdy stan duszy
miał dla niego jedyną wartość i słowo miało go
oddać nie w przybliżeniu - lecz w tej właśnie
jedyności. Nic bowiem nie jest przeżywane w przybliżeniu, lecz
zawsze w sposób jedyny, całkowity i na zawsze niezmienny. Gdy zestawia
się styl Baudelaire'a ze stylem romantyków, dostrzega się od razu,
że tu mamy do czynienia z człowiekiem, odczuwającym głęboką
stanowczość nie przebaczającego życia. Aforyzm T h.
Gautiera l'inexpressible n'existe pas stał się dla Baudelaire'a
czymś więcej, niż wyznaniem wiary artystycznej. U Lamartine'a,
Musseta, Wiktora Hugo, Micheleta, Lamennais'go istnieje niewyrozumowane, a
priori przeświadczenie czy nadzieja, że ostatecznie znaczenie ich
osobistego życia może nagle zmienić się, iż
wartość aktów i uczuć nie jest stała, że można
coś przebłagać, rozczulić lub przekonać w bycie. Jest
to właściwa całemu demokratycznemu sposobowi czucia wiara w
nieodpowiedzialność, sprawiająca, iż demokracja jako taka
nie wydała i nie wyda nigdy klasycznego pisarza, do dna
uświadomionego artysty. Być demokratą w myśleniu, znaczy to
budować na przypadkowości oderwanej od wszelkich konieczności,
wszelkich treściowych określeń duszy i, tacy "mistycy"
jak Maeterlinck lub Miciński są właściwie nieustannie
hipnotyzowani przez tłum w swym myśleniu, taki wirtuoz jak Renan umie
uczynić swoje zastrzeżenia dialektyczne, swoje najwyższe finezje
pułapkami i przynętami na kołyszącą się i
chwiejną duszę tłumu. O jakimże arystokratą,
patrycjuszem w swym pisaniu był w porównaniu z autorem Dialogów
filozoficznych - Proudhon, i można się zawahać, zanim się
zwolni od zarzutu demagogizmu - Nietzschego, gdy zestawia się go z wielkim
mistrzem uczciwości myślowej, Sorelem. Demokratyzm w myśleniu,
to przenoszenie centru swoich myśli poza siebie, w coś, co siebie nie
zna i jest nieokreślone. Dla Baudelaire'a nic podobnego nie istnieje.
Ujmuje on to, co stanowi znaną mu z przeżyć treść
psychiki kulturalnej współczesnych swoich i określa ją jako stan
upadku i grzechu. Nie usiłuje on stworzyć dla samego siebie, czy dla
innych pocieszenia; daje to, co widzi i tak, jak widzi. Przezwycięża
panujący nad psychiką kulturalną, bezwzględnie
niemęski - optymistyczny przesąd, iż to, co stanowi
treść tej psychiki, musi mieć w każdym razie jakieś
bliższe lub dalsze - ale dodatnie - znaczenie, że zawsze i
wszędzie stanowi ta psychika fazę postępu, jeden z jego
momentów. Sentymentalny ten dogmat jest jedną z najważniejszych
przyczyn, których działaniu należy przypisać zdumiewające
wyjałowienie myśli w kołach, uznających same siebie za par
force i mocą definicji postępowe**. Jest bardzo
ważną rzeczą nie wierzyć, iż wszystko, co myślimy
i czujemy, musi mieć dodatnie znaczenie. Kto me umie żyć, nie
opierając się na uczuciowej pewności swego ostatecznego
usprawiedliwienia przez nieuchronny postęp, ten - na pewno, - nie zetknie
się nigdy w życiu umysłowym i moralnym - z
rzeczywistością. Sentymentalna wiara w postęp jest dzisiaj
najszkodliwszą w kołach tzw. inteligencji formą obłudy
moralnej i nierzetelności umysłowej. Sądzę, że
każdy, kto przebywał tę niebezpieczną chorobę - musi z
uczuciem trudno uchwytnego wstydu - czytać listy Baudelaire'a, tj.
być obecnym przy pracy człowieka, wydobywającego na jaw
prawdę bez wiary w jakąś mistyczną moc, która nadać
może nieokreśloną wartość temu trudowi. Baudelaire
trudzi się sam z sobą, dla siebie i wobec siebie. Znajduje się
on wobec własnego poczucia artystycznego w tym stanie, w tym stosunku, w
jakim pozostaje względem swej nie dającej się oszukać pracy
robotnik. Tylko, że tu znika sama zewnętrzna, materialna kontrola
wyniku. Jedynym sprawdzianem jest własne przeświadczenie: jest to
właśnie ten milczący heroizm bezwzględnej rzetelności,
który stanowi jeden z najważniejszych momentów psychiki, zdolnej
znieść swobodę własną. Nic wielkiego nie powstało
i nie powstanie nigdy w świecie bez tej rzetelności. Nie żyjemy
w świecie tego, co się nam wydaje i nie w świat naszego
wydawania się, mniemania i złudy pada każda przeżyta przez
nas chwila, lecz przeciwnie wrasta w świat nieskończenie twardy, w
którym wszystko się żłobi, pozostaje i pozostawia bardzo realne
skutki. Kto sam w sobie nie posiada tego adamantowego pierwiastku, tej
diamentowej pewności, kto jest we własnym wnętrzu miękkim
falowaniem marzeń i nastrojów, ten nie zdoła dźwignąć
ciężaru świadomej odpowiedzialności, świadomego życia.
Baudelaire znał tylko kulturalną, oderwaną od wytwórczości
świadomość i ta zastygła w jego prawdomównej sztuce jako
wielokształtny świat grzechu i kłamstwa. Gdy od Baudelaire'a
przechodzimy do poetów, oznaczanych mianem symbolistów, spostrzegamy z
łatwością, na czym polega różnica pomiędzy nimi a
autorem Kwiatów grzechu. Oto dla symbolistów ta sama bezsilna, kochająca
sama siebie, choć nie znająca swych podstaw psychika jest
zagadką. Nie znają oni jej znaczenia, znaczenia własnego swego
życia, ale to właśnie dowodzi, że jest ono tajemnicą.
Psychika jest tylko symbolem, znakiem, przeczuciem, prawdziwe jej znaczenie
leży poza nią, prześwieca tylko w momencie natchnienia. Sama
przez się nie posiada określonego charakteru, oznacza ona coś,
co leży poza nią, coś, co pozostaje nieokreślonym.
Tajemnica świata w poezji symbolistów jest właściwie bardzo
charakterystycznym wytworem przypadkowej, nie pozostającej w żadnym
określonym związku z życiem dziejowo-społecznym, psychiki
kulturalnej. Treść świadomości, o ile nie służy
za podstawę dla ściśle określonego działania - staje
się zależną od perypetii wzruszeniowego życia. Dzięki
wzruszeniu całkiem obojętny widok nabiera jakiegoś
głębokiego charakteru, wydaje się, że prowadzi on
gdzieś głębiej poza siebie, lub też wypływa ku nam z
jakiejś nieznanej dali. Wzruszenie przemija i znowu szarzeją barwy,
sztywnieją kontury, symbol obumiera w naszych oczach, opada na poziom
przeciętnej, opuszczonej przez ducha rzeczywistości. Nie
związany z żadnym określonym i odczuwanym jako wartościowe
działaniem, obraz świata staje się jak gdyby tylko refleksem
naszych wzruszeń, medium naszego liryzmu. W miarę naszych
przypływów i dogasań jest cały świat to pełnym
treści, to pustym; to szepcze z niego mowa naszych wzruszeń, to jest
on wobec nas martwy i głuchy. Dla świadomości, która chwyta
tylko te przeobrażenia świata, te różne postacie
"bytu", wydaje się, iż sam przez się świat jest
tylko znakiem, tylko sugestią czegoś, co kryje się poza nim. To
coś jest nieokreślone. Charakter tego bowiem głębszego
znaczenia nie jest związany z żadną intelektualną
treścią, lecz zależy od naszych wzruszeń i uczuć, nie
daje się ująć w żadne myślowe kategorie. Świat
więc jest tylko pierwszą powierzchnią tajemniczego życia,
kryjącego się poza nim; gdy poprzestajemy na tej powierzchni, na
poznaniu jej zewnętrznego kształtu, właściwe znaczenie,
właściwa prawda pozostają niedostępne dla nas.
Odsłaniają się one dla tych, co umieją wejść po
tamtej stronie konkretnego świata w bezpośredni kontakt, w żywy
stosunek z pulsującym, nieuchwytnym życiem.
Jasnym jest już chyba, jaką jest
życiowa, konkretna podstawa tego kierunku duchowego, może
właściwiej byłoby powiedzieć: tego usposobienia. Mamy tu do
czynienia z psychiką, która nie przywiązuje żadnej wartości
do tego, co może uczynić w świecie, która żyje na tle
nowoczesnego skomplikowanego społeczeństwa, jego nieustannym
wysiłkiem stwarzanej kultury - życiem przeważnie wzruszeniowym.
Obraz świata, cała intelektualna treść
świadomości - wszystko to ma znaczenie jedynie o tyle, o ile wchodzi
w związek z jakimś głębokim wzruszeniem. Wykuty potężnym
wysiłkiem świat staje się tylko narzędziem
dźwięczącej duszy: jako dar elfów, gnomów przyjmuje ona twór
ludzkiego dziejowego wysiłku. Wzruszeniowość staje się
właściwym łącznikiem pomiędzy człowiekiem i
istnieniem. Oczywiście świadomość nie zdaje tu sobie sprawy
z właściwej natury duchowej tych zjawisk, którym nadaje bytowe
znaczenie. Wzruszenie nie jest tu pojmowane jako konkretne określone
wydarzenie psychiczne; władza jego nad życiem jest tym bardziej
wyłączna i całkowita, iż wypełnia ono całą
zawartość duszy. Pole świadomości staje się
dziedziną, w której ukazują się i znikają zabarwione i
przekształcone przez wzruszenia obrazy świata. Dla
świadomości istnieje samo to przeistaczanie się, rozpalanie
się i ugasanie obrazów. Doznaje ona wrażenia, że obcowała
poprzez nie z czymś nieskończenie głębokim,
głębszym, istotniejszym i pierwotniejszym, niż
społeczeństwo i określone przez stosunek do niego indywidualne
istnienie. Ludzkość, społeczeństwo,
indywidualność własna - wszystko to zostaje zredukowane do roli
podścieliska, umożliwiającego to obcowanie z istotą
świata. Nie dość na tym. Życiem właściwym są
te momenty, w których cała psychika jest zatopiona w tym wyolbrzymionym
przez wzruszenie widzeniu; to są momenty, w których ona poznaje i ujmuje
prawdę. Wszystko inne, cały społecznie określony byt
indywidualny jest tylko wyrazem i skutkiem nierozbudzenia duszy - nie istnieje
właściwie. Życie indywidualne określone i konkretne jest
jakby niedojrzałym symbolem. W ten sposób krąg zostaje
zamknięty. Całe społeczne życie, cały zbiorowy proces
ludzkości walczącej o swoje istnienie i w walce tej
wytwarzającej swą psychikę - zostają wyrzucone poza nawias,
wyeliminowane. Pozostaje sama psychika wstrząsana przez wzruszenia,
przeistaczana przez nie i te swoje emocjonalne transformacje uznająca za
wyraz bytu. Społeczna rzeczywistość, zignorowana przez
świadomość symboliczną, bierze pomimo to niewątpliwie
udział w wytwarzaniu tej świadomości. Społecznie uwarunkowana
jest zarówno intelektualna treść świadomości, dostarczająca
jej wyobrażeń przekształcanych w symbole, jak i
wzruszeniowość stanowiąca czynną istotę symbolicznego
procesu poznawania, myślenia, tworzenia. Symbolizm, jako zjawisko
społeczno-psychologiczne może być określony przez tę
hegemonię wzruszeniowości nad umysłem i wolą. Wzruszenia
odgrywają tu rolę sprawdzianu poznawczego. Świadomość
czynna stwierdza znaczenie swoich pojęć, wyobrażeń, swojego
obrazu świata, opierając na nim plan działania. Tu
działanie jako czynnik umysłowego życia nie istnieje; świat
nie jest materią czynu, zadaniem: jest wielką istnością,
roztwierającą swe wewnętrzne życie przez wzruszenia.
Wzruszeniowy oddźwięk, budzony przez myśli i wyobrażenia
decyduje, czym staną się one dla twórcy. Zajmujemy się tu nie
oceną estetyczną dzieł, wytworzonych przez dany kierunek, lecz
charakterystyką i analizą struktury społeczno-psychicznej samego
kierunku. Pod tym względem dochodzimy tu do całkiem określonych
wyników. Symbolizm, jako podstawa myślowa, jest sposobem odczuwania
życia, właściwym jednostkom, które nie są w stanie
znaleźć dla siebie żadnego świadomego działania,
żadnej prawnej podstawy, jednostek, dla których życie
wewnętrzne, nie związane z żadnym działaniem, jest jedynym
wyrazem rzeczywistości, całą jej istotą. Żyją one
na tle nowoczesnej kultury, jakby tylko zewnętrznie należąc do
niej. Otacza je ona nie jako wspólne dzieło, lecz raczej jak jakaś
zaczarowana kraina, baśń fantastyczna. Z drgnień własnej
duszy, przypadkowych, uwarunkowanych przez nieuchwytne, skomplikowane
wpływy nowoczesnego świata, tworzą symboliści sobie
coś w rodzaju tego języka wieszczbiarskiego, mocą którego
usiłowała psychika starożytna odczytywać
przyszłość. Strzępy rzeczywistości owiane przez
wzruszenia ukazują się im jak fragmenty jakiegoś wszystko
ogarniającego widzenia - przeczucia. Symbolizm jest metodą
artystycznego oddziaływania, metodą niezmiernie skuteczną.
Pozwala on nam za pomocą obrazu wytwarzać tożsamość
integralnego przeżycia w twórcy a tym, na którego twórczość
działa. Ta strona sprawy nie obchodzi nas tutaj. Zajmujemy się
symbolizmem, jako kierunkiem, postawą życia duchowego. I z tego
punktu widzenia jest rzeczą niezaprzeczalną, że jest on jednym z
najniebezpieczniejszych wrogów, jakich posiada dziś prawość i
męskość myślenia i woli. Ginie tu właściwie samo
pojęcie prawdy, a co więcej ginie ono w sposób tak niedostrzegalny,
że to jej rozpłynięcie się nie jest i nie może
być nigdzie ujęte, nie występuje jawnie. Istnieją
stanowiska myślowe, występujące przeciwko pojęciu
jakiejkolwiek obiektywnej prawdy, ale czynią to one w sposób
określony i nawet po usunięciu pojęcia prawdy pozostaje
nietknięta istotna część tych założeń
psychicznych, które stanowiły jej podstawę. Inaczej w symbolizmie: tu
rozkładowi ulega właśnie ta podstawa psychiczna. Psychika staje
się czymś mglistym, biernym, nieopanowanym. Gdy pozostawimy na
stronie logiczne i w ogóle intelektualne wyznaczniki prawdy, spostrzeżemy,
że nie one stanowią jej istotę, że tkwi ona raczej w
czynnych, z wolą związanych, pierwiastkach naszego duchowego
życia, że najgłębszym może jej rdzeniem jest poczucie
ciągłości i tożsamości życia, tj. poczucie,
że każde przeżycie, każdy czyn, każde poszczególne
zachowanie się danej jednostki pozostaje w ten lub inny sposób w jej
życiu, że raz przeżyta dana chwila posiada już dla danej
jednostki raz na zawsze niezniszczalne znaczenie, że, słowem,
rozdzielone przez czas przeżycia, momenty nie są czymś
samoistnym względem siebie, lecz że istnieje w życiu pewna
czynna ciągłość, która zostaje przez każdą
chwilę przez nas przeżytą - w ten lub inny sposób
określoną. Ta jednoznaczność przeżyć stanowi
istotę psychiczną zmysłu prawdy. Jesteśmy istotami
samoistnymi, a nie zlepkami oddzielnych wydarzeń, przeżyć, tylko
o tyle, o ile czynimy z tej jednoznaczności odpowiedzialność
naszą. Naturalnie nie idzie tu o żadną samowolę z naszej
strony. Życie pozostawia ślad w nas, stwarza warunki dla
następnych naszych czynów - jest to nieuchronne. Jest to fakt niezmienny i
niezależny od naszej woli. Gdy ignorujemy ten fakt, stwierdzamy tylko
nieobecność samoistności w naszym życiu, brak jej poczucia.
Życie zmienia nas, wytwarza w nas różne siany, nastroje: myśl
nasza usiłuje dla każdego z nastrojów tych, dla każdego z tych
stanów stworzyć uzasadnienie. Występują tu dwa stanowiska
całkiem wyraźne w swej diametralnej przeciwstawności: każdy
moment życia stwarza nowe warunki dla naszego działania,
jesteśmy nieustannie odpowiedzialni przed własną istotą za
całe nasze życie. Tu nie ma mowy o żadnym odgadywaniu znaczenia
przeżyć. Mają one zawsze wszystkie jedno tylko ściśle
określone znaczenie. Można się mylić w jego rozpoznaniu,
ale dopóki się nie zrzekamy swej woli, wiemy, że każde
przeżycie nasze jest czymś bardzo określonym, że ciąży
ono na nas jako coś zakończonego, gotowego, jako jeden z momentów
przyjętej, stworzonej już odpowiedzialności. Wyzwolenie się
z pęt tej odpowiedzialności może być wynikiem jedynie
bardzo rzetelnej i ciężkiej pracy duchowej. To jest stanowisko, jakie
napotkaliśmy u Baudelaire'a; odnajdujemy je u wszystkich prawdziwie
wielkich i głębokich natur. Stanowisko symbolizmu jest wręcz
przeciwne. Wszystko, cokolwiek bądź przeżyję - może
mieć jakiś sens, jakieś znaczenie. Żyć symbolicznie,
to znaczy odnajdywać nieokreślone znaczenie, myśl
głęboką poza wszelkim przeżyciem, jakie zostanie w nas
wytworzone przez zbiorowy proces życia. Świat nie jest tu
żadną twardą rzeczywistością, jest ona czymś, co
się nam śni, życie i wytwory życia, prawdy są tylko
widzeniami śniących. Nie chcę tu stawiać zagadnienia, czy
możliwe są umysły tak zorganizowane, że nie mogą one
wprost inaczej odczuwać życia. Zajmuję się tylko pytaniem,
czym jest ten kierunek jako szkoła myśli i na to znajduję
tę tylko odpowiedź: chorobą myśli i woli, fermentem,
rozkładającym wszelką samoistność czynną,
wszelką uczciwość intelektualną. Prawda, świat,
kultura - są to wszystko dzieła zbiorowej, walczącej z
żywiołem pracy ludzkiej. Dla tej pracy wszystko ma określone
znaczenie: dokonane jest to, co zostało dokonane, zaniedbanie nie staje
się czynem. Świadomość kulturalna, żyjąca na tle
dokonanej pracy jak w feerycznym, utrzymywanym przez złe i dobre
wróżki królestwie - pozostaje absolutnie bezczynna, doświadcza tylko
świata stwarzanego przez wolę, przychodzi on do niej jak sen,
śni się jej istotnie. Zna ona tylko działanie tych widzeń
na jej wzruszeniowe życie, sądzi, że świat istnieje jako
kształt tego falowania wzruszeń i uczuć, które ma w sobie.
Różne obrazy świata mogą wytwarzać te same lub analogicznie
wzruszeniowe echa. Symbolizm nie określa więc żadnych
stałych praw. To, co istnieje - jest nieokreślone, jest jedyną
wielką tajemnicą, przemawiającą do nas poprzez różne
postacie, tony, formy. Wydaje się, że mamy do czynienia z jakimś
bardzo szerokim ujęciem duchowego życia. Jest to szerokość
i rozległość całkowicie złudna. Symbolizm nie jest w
stanie ustalić wobec życia powinowactw głębszych, niż
te, jakie stwarza koncertowa sala. Świat zaś nie jest koncertem, nie
jest w ogóle muzyką, ani pasją ani dytyrambem: - czymś
całkowicie innym... Wzruszenie samo przez się nie włada
światem: - stać się musi silą. Siła tylko
dokonywająca czynów, które uzewnętrzniają się w
trwałych dziełach, przeciwstawiającą się siłom
pozaludzkim, jest mową, na którą to, co jest poza człowiekiem,
odpowiada. Symbolizm wyeliminowuje ze świata siłę, przenosi nas ze
świata na wyspę Prospera: w wyspę tę zamienia
tragiczną dziedzinę ludzkich czynów, mroczny i surowy grunt historii.
Tu też odnajduje on swe powinowactwa, zamienia całą
przeszłość w ciągnące się poprzez wieki marzenie,
rozróżnia tylko niejako kondygnacje i pogłębienia snu.
Symboliczna krytyka i historia twórczości wytrawia z nas poczucie
rzetelnego wysiłku, jakim zdobyte zostało wszystko, co stanowiło
kiedykolwiek bądź treść świadomości ludzkiej,
czyni z wielkiej, czynnej idei jedności dziejowej, jedność,
która, powtarzam, jest zadaniem, a nie rzeczywistością, coś
wiecznie istniejącego.
Dla symbolizmu świat i człowiek
są wieczni, istnieją nieustannie poza czasem; właściwie
istnieje tylko coś jednego - samopoznający się absolut; na
całej przestrzeni dziejów krytyka wyszukuje analogie pozwalające
twierdzić, że sama historia jest złudzeniem, że istnieje
ona w momentach tylko, w których nie wznosimy się do absolutu. Trwanie
rozciągniętej w czasie historii jest złudzeniem, stwarzanym
przez upadek z wyżyn absolutnego, pozaczasowego samopoznania. Wiemy, co
stanowi istotę tego samopoznania. Gdy jakakolwiek bądź
treść kultury stopi się w naszej psychice z silnym wzruszeniem,
gdy zapanuje ona nad całym, zacieśnionym przez natężenie
wzruszenia polem naszej świadomości, gdy stanie się ona
ośrodkiem podświadomych skojarzeń, wydaje się nam ona
czymś bezwzględnym, niewzruszonym, jedynym. Symboliczne zjednoczenie
dziejowe oznacza właściwie tylko to, że różne kultury mogą
stać się w ten sposób ośrodkiem jednego i tego samego wzruszeniowego
życia. I w ogóle symboliczna synteza różnych światopoglądów
to tylko mniej lub więcej oznacza: gdy człowiek przestaje
dążyć do czegokolwiek bądź w świecie, gdy
poprzestaje na emocjonalnym życiu i z punktu tego życia rozważa
pojęcia, myśli, wyobrażenia, znikają różnice
między stanowiskami i poglądami, powstaje jedność biernego
odczuwania, jedność fizjologii ludzkiej. I symbolizm ten
właściwie jest w zasadzie hegemonią psychofizjologii,
posługującej się różnymi kulturalnymi treściami, jako
zewnętrzną formą swego życia. W ogóle trzeba o tym
pamiętać, że w naszym życiu duchowym te dwie dziedziny:
historia i fizjologia są do pewnego stopnia dwoma biegunami naszej
wewnętrznej krystalizacji. Gdy przestajemy być świadomymi
uczestnikami twórczości dziejowej, stajemy się igraszką
mistyfikującej nas fizjologii. Gdy przestajemy tworzyć z siebie,
z własnych naszych popędów, instynktów, z całej naszej
psychofizjologicznej istoty coś, co stać się może momentem
kultury, jako zbiorowego dziejowego dzieła - psychofizjologia nasza staje
się ośrodkiem, grupującym naokoło siebie w myśl
własnych swoich praw i potrzeb pierwiastki kulturalne. Niewątpliwie
wydaje się to brakiem taktu, że śmiem mówić o fizjologii z
powodu przeduchowionej twórczości symbolicznej. Uduchowienie jednak
oznacza tu to tylko, że wzruszeniowość nasza reaguje na bardzo
subtelne, wyrafinowane bodźce umysłowe; nie zmienia to jednak w
niczym samego zasadniczego typu życia o którego scharakteryzowanie tu
chodzi.
Zastrzegając się znów przeciwko
nazbyt sztywnemu pojmowaniu naszych szematów, podajemy tu tego rodzaju zarys
klasyfikacji. Romantyzmem nazywamy świadomość
kulturalną, wytworzoną przez dziejowo-społeczny proces, którego
natury świadomość nie rozumie, chociaż uznaje samą
siebie za podstawę i normę czynnego, społecznego, kulturalnego
życia. Naturalizm jest pewną postacią romantyzmu: uznaje
on bowiem za normę społecznego życia, za fakt obiektywny swoje
poczucie zależności wobec procesu społecznego, który uchyla
się spod kontroli i inicjatywy świadomości. Dekadentyzmem
nazywamy świadomość kulturalną, zdającą sobie
sprawę, że na jej podstawie zbiorowe życie oprzeć się
nie da, czującą, że treść dostarczana jej przez proces
dziejowy jest symptomatem rozkładu, ale pomimo to niezdolną ani
odczuwać co innego niż to, co odczuwa, ani zawładnąć
procesem społecznym, stwarzającym te odczucia. Symbolizmem
wreszcie nazywamy stan świadomości, wytwarzającej dla siebie,
dla swego wzruszonego życia, wystarczający wymaganiom jego system
ekspresyjny z każdej kulturalnej treści, z każdego
narzuconego jej przez życie dziejowe przeobrażenia. Tu może
będzie na miejscu wskazać pewne odcienie myśli, z pozoru
spokrewnione z oznaczanym tu przeze mnie mianem symbolizmu stanowiskiem. Wyrastają
one niewątpliwie z tego samego podłoża dziejowo-kulturalnego,
lecz pomimo to różnią się dość znacznie w swych
dalszych konsekwencjach. Oczywiście i tu nie możemy objąć
wszystkich dróg, które krzyżują się wdanym punkcie duchowego życia;
zaznaczamy tylko te spośród nich, które z tego lub innego powodu mają
znaczenie dla ogólnych zadań naszych roztrząsań. Mało
istnieje w nowoczesnej literaturze pisarzów o tak skondensowanym
znaczeniu psychologicznym jak to, które cechuje wszystko niemal, co wyszło
spod pióra Juliusza Laforgue'a. Wydaje mi się, że jest on
najgłębszym z tych wszystkich myślicieli i poetów francuskich,
którzy starali się ująć i przezwyciężyć
paradoksalne zagadnienie współczesnej świadomości kulturalnej.
Widzieliśmy, na czym polega problem. Świadomość sama przez
się ma znaczenie jako przewodnik i środek orientacyjny pewnego
procesu biologicznego. Dzięki warunkom, w jakich wykrystalizowuje się
świadomość kulturalna, dzięki położeniu
ekonomiczno-społecznemu warstw tzw. myślących, powstało
paradoksalne biologiczne zjawisko nowoczesnej świadomości.
Paradoksalnym jest ono wskutek głębokiej nieodpowiedniości, jaka
zachodzi pomiędzy tym, co świadomość tu uważa za swój
świat, swoje otoczenie, w jakim żyje, a tym, co jest istotnie jej otoczeniem.
Środowiskiem biologicznym naszej świadomości jest
współczesne skomplikowane społeczeństwo, cały ten bezmiar
zbiorowej pracy, która dźwiga ją ponad żywiołem.
Świadomość ignoruje ten stan rzeczy i w swym mniemaniu styka
się bezpośrednio z "przyrodą": widzi tak lub
inaczej w samej sobie podstawę działania bezpośrednio
sięgającego w byt... Dzięki temu żyje ona w
społeczeństwie jakby w stanie nieustannego somnambulizmu. Nie rozumie
skutków własnego swego działania, nie pojmuje, skąd
płyną działające na nią, wstrząsające
nią lub z wolna przeobrażające zdarzenia i zmiany. Wszystko to
widzieliśmy już uprzednio. Laforgue zajmuje stanowisko niezmiernie
ciekawe. Silniej niż ktokolwiek przeżył on rozdarcie
świadomości, poczucie bezsilności jej wobec świata,
"przeznaczenie", które nią włada. Zrozumiał jednak i
dalsze konsekwencje tego stanowiska. To wszystko, co przeżywa w samej
sobie świadomość, cały jej wewnętrzny dramat nie ma
właściwie wpływu na to, czym stajemy się my sami, jako
cząstka zbiorowego życia. To rzeczywiste nasze, związane z
świadomością życie idzie swymi drogami i nie zależy od
tych patetycznych gestów, tragicznych załamań i
pogłębień, poprzez jakie przechodzi świadomość.
Chociaż Hamlet nie wierzy w realność żadnego czynu,
śmierć jego jest bardzo prawdziwa i raz na zawsze nie do poprawienia,
i tak ze wszystkim: niezależnie od akompaniamentu romantycznej
świadomości życie ciągnie nas swoimi drogami, i Laforgue
daje właśnie ten akompaniament hamletyzującej metafizyki i
ironiczną, nie oglądającą się na zgodę lub
niezgodę naszej świadomości, na jej protesty, bunty, łkania
uporczywość życia. To, co jest niedorzecznym i potwornym z
punktu widzenia świadomości, staje się jednak, i ludzie, którzy
żyli myślą jak lunatyczne Pierroty, umierają jednak naprawdę
rzetelnie i raz na zawsze. I wszystko jest tak samo naprawdę,
choć myśl nie może się zdecydować, co to
właściwie ma znaczyć. Wrażliwość Laforgue'a, jego
indywidualny, jedyny w swoim rodzaju ton polega właśnie na
nieustannej obecności wszystkich tych przeciwieństw. Jest więc
jednocześnie i bunt, i płacz świadomości za światem, i
śmiech z donkiszotującej świadomości, i westchnienie
więcej niż pobłażliwej miłości ku niej, i
szyderstwo, które nie wiadomo w co godzi: złudę psychiki czy w
niepoprawność życia. Wszystkie te odcienie żyją w
każdym zdaniu i dlatego też każde zdanie jest tu całym
dramatem, którego wynik ostateczny ginie wam nieustannie w oczach. Gdy
śmierć ścina Pierrotowi głowę, spada ona z papierowym
szelestem niby maska i krew przysycha tak do różu, że niepodobna jej
rozpoznać. Maskarada zwycięża samą śmierć i
wybucha ponad nią śmiechem, w którym dźwięczą
łzy, że wszystko to jednak jest prawdziwe choć tak
nierzeczywiste. Jest tu i przeczucie, że żywioł może
mieć słuszność, i ironia wobec tej nowej postaci
romantyzmu, i tęskne spojrzenie ku światu lampionów i masek,
przezierających się w styksowej fali, i miedziane kroki
przeznaczenia, i trzepotanie wachlarzy z sentymentalną historią o
pasterzu i pasterce. Serce jest tu tak zamaskowane, że sam los się
myli i łudzi się, że nic nie rozdeptał i gdy nagle dobiega
dziecięcy płacz, niby ton skrzypiec, ściska on serce jedynym,
nieskończenie ludzkim połączeniem błazeństwa i bólu.
Gdy się objęło całe bogactwo tego prawdziwego cudu
subtelności, niesłychanie brutalnym wydawać się nam zaczyna
dyletanckie żołdactwo Maurycego Barresa. Trzeba
przyjąć determinizm, pogodzić się z nim. Pierrot stał
się tu pachołkiem oprawcy - konieczności. Dla Barresa
rzeczywistość pozostaje tym samym, czym jest dla Laforgue'a: procesem
niezależnym od świadomości; świadomość ma
zrezygnować ze swego ja, swego jałowego buntu,
wsiąknąć w wielki zbiorowy proces, który ją
wyłonił. Nie potrzebuję mówić, jak wiele romantyzmu
jest w tej Barresowskiej walce z romantyzmem. Dla Barresa
rzeczywistościami stają się pewne przeciwstawienia
świadomości romantycznej. Istnieje dla niego jako
rzeczywistość pewien jednolity, zbiorowy proces, wytwarzający
świadomość, wystarcza go uznać i zająć w nim
miejsce. Pruscy oficerowie w 1870-1871 roku, czytając Hartmanna i Schopenhauera,
dla odpoczynku notowali swe filozoficzne aforyzmy ostrogami po
zwierciadłach, mozaikach, inkrustacjach mebli: jakaś porcelanowa
pasterka rozkochała się w pruskim bucie i z tego związku wbrew
naturze narodził się patos Barresowski. Jest to marzenie rzeczy kosztownych
i jedynych, zmiażdżonych przez koła wozu o tym, jak z kolei one
miażdżyć będą, nie marzenie nawet, ale jakieś
stopienie się myślą, sercem z gwałcącym procesem. Pan
Mitarski, który porównywał u nas Wyspiańskiego z autorem Du Sang,
de la Volupté, et de la Mort - powinien by się namyśleć:
należy on do stendhalizujących - niechże przeczyta choćby
przedmowę Barresa do nowego wydania listów Stendhala, a zrozumie, że
Wyspiański był duchem zgoła innego napięcia, całkiem
innej, niezrównanej próby. Ostatnią formą bezsiły jest
autohipnoza, mocą której wydaje się rozwiązaniem zdeptać
dobrowolnie siebie. W stylu Barresa czuje się nieustannie trzask i zgrzyt,
głuchy jęk deptanej subtelności. Powtarza on wobec samego
siebie, własnego wychowanego na Renanie, Baudelairze, Stendhalu. Taine'ie
ja, gest Napoleona wobec Volneya. Nie na zrzeczeniu się samoistności,
lecz na samoistnym, świadomym tworzeniu kultury, na tworzeniu form
życia, które są w stanie uczynić dziełem swobody dzisiejszy
automatyczny i bezwiedny proces zbiorowego istnienia, zasadzać się może
jedyne wyzwolenie.
Tu jednak wychodzimy już poza granice
rozpatrywanych tutaj zagadnień. Zajmowaliśmy się różnymi
postaciami odczuwania życia i świata przez świadomość
oddanej od wytwórczości jednostki. Wykazaliśmy, że podstawą
przeanalizowanych tu przez nas pojęć i kierunków
artystyczno-myślowych jest świadomość kulturalna,
wytwarzana przez zbiorową pracę, unosząca się na jej
powierzchni i niezdolna jej pojąć. Romantyzm, naturalizm, dekadentyzm,
symbolizm ukazały się nam, jako różne formy jednego i tego
samego zasadniczego faktu: historyczno-społecznej bezsiły. Są to
wszystko postacie świadomości, właściwe formom życia,
utrzymującym się na powierzchni zbiorowego dziejowego procesu, lecz
niezdolnym powiązać swe istnienie z życiem zbiorowości
jasnym, jurydycznym węzłem, niezdolnym zrozumieć to życie,
które je dźwiga, a tym bardziej zaś zstąpić do tych
głębin, w których samo to życie tworzy się i przeistacza.
Wytwory tego tak określonego stanowiska życiowego
ciążyły nad naszą młodą myślą lat
ostatnich i to oczywiście bynajmniej nie jako ważne zagadnienia
psycho-społeczne, lecz jako cały system ustalonych poznań i
wartości. Różne postacie i formy tej automistyfikacji kulturalnej
były traktowane jako przeniknięcia w głąb "bytu".
Cała ta mitologia literacka była dla wstępującego w
życie szkołą, wypaczającą raz na zawsze stosunek
myślowy do świata kultury. Zatraceniu uległa zdolność
ujmowania i widzenia własnej swej nie powracającej rzeczywistości.
I u nas mieliśmy do czynienia z buntem "przypadkowych" jednostek.
Miały one przed sobą dwie drogi: albo zrozumieć, w jakiej formie
i na jakim poziomie można dzisiaj jedynie zawładnąć
życiem i przezwyciężyć własną
przypadkowość - albo też uczynić ze swojej
przypadkowości właśnie i bezsiły rację swego
istnienia, nowy typ życiowy. Rozpatrzone tu przez nas wartości i
kierunki literackie wpływem swym utrudniały, uniemożliwiały
zrozumienie prawdziwego stanu rzeczy; dostarczały dogmatów -
przemieniających sposób czucia i myślenia bezsilnej jednostki w
pewien rodzaj wystarczającego sobie światopoglądu.
Przychodziły zaś one z całą aureolą wielkich talentów
i olbrzymiego bogactwa kultury: umacniały więc one młode
umysły w tym, co było ich własnym instynktem,
utrudniały zrozumienie tej wielkiej prawdy, że żyć duchowo,
to znaczy iść po linii największego oporu. Zawsze a
szczególniej dzisiaj, kiedy świadomość kulturalna, utrzymywana
jakby mocą czaru na barkach realnego świata ma stać się
świadomością stwarzającą kulturę. Ona, która pada
ofiarą fizjologii, używającej kulturalnego dorobku, ma
wrosnąć w fizjologię, wytwarzającą ten dorobek. Tu
musi mieć miejsce przezwyciężenie wszystkich przekazanych przez
tradycję instynktów. Specjalnie zaś u nas jednostki, które
przeciwstawiały się rozleniwiającemu i usypiającemu
wpływowi Polski zdziecinniałej, lecz w samym buncie swym
pozostały jej synami i wychowańcami, jednostki, które miały
ujrzeć przed sobą straszliwe zadanie dźwigania od podstaw samych
kultury narodowej i utrzymania jej na poziomie ludzkości nowoczesnej,
zetknęły się jako z pierwszym niemal prądem
wyzwalającym z szeregiem teorii, wartości, dzieł, które
wszystkie prowadziły do uznania biernego uczestnictwa
świadomości w niezależnym od niej procesie dziejowym za typ
życia duchowego. Pozostać w granicach swej świadomości,
przeistoczyć tak pojęcia o świecie, aby
świadomość ta wystarczała samej sobie, stało się
zadaniem pracy duchowej wiodącej ku sztuce. Mniejsza o to, jaką jest
treść świadomości, wystarcza, aby stała się ona,
stać się mogła podstawą oryginalnej
działalności pisarskiej; wypowiadać, mniejsza o to, co - ale w
sposób oryginalny - tak brzmi pierwszy postulat estetycznej dialektyki.
Odbił się w tym cały zasadniczy charakter literatury
francuskiej, na której ukształtowała się umysłowość
mającego tak wielkie znaczenie dla ustalenia się samowiedzy
estetycznej Młodej Polski - Miriama. Kto chce wyczuć ducha
francuskiej literatury, musi przeczytać bodaj kilka tomów Causeries de
lundi Sainte-Beuve'a. Literatura jest samoistną wobec życia
dziedziną, czymś, co jest samo w sobie i dla siebie. Życie
dąży własnymi swymi drogami, wytwarza nowe ukształtowania
psychiczne, nowe sposoby i formy odczuwania świata. Wszystkie one
mają jednakowe prawa wobec literatury - o ile tylko mogą być
wypowiedziane bez zbyt wielkiego wstrząśnienia ustalonych tradycji
literackich. Literatura jest tu uduchowieniem, rozszerzeniem
"towarzyskości" - "dworu" - "salonu". -
Życie społeczne w głębokim i prawdziwym znaczeniu jest
źródłem stylu i oryginalności - tak mniej więcej daje
się określić typowo-francuski sposób widzenia tej kwestii.
Metafizyka symbolizmu, pozaczasowość, wieczność
przystosowały tylko ten postulat do nowego stanu rzeczy. By stać
się przedmiotem literatury, musiała niegdyś dana treść
być opracowaną w sposób odpowiadający tonowi, panującemu na
dworze lub w wytwarzających opinię salonach, potem w sposób
odpowiadający "rewolucyjnemu entuzjazmowi i sentymentalizmowi"
dążącej do przewrotu inteligencji. Życie towarzyskie i jego
wymagania wywarły wpływ decydujący na ukształtowanie
umysłowości i literatury francuskiej. Życie towarzyskie
było bowiem we Francji od czasów ukonstytuowania się scentralizowanej
monarchii biurokratycznej terenem, na którym rozstrzygały się walki o
wpływy, władzę, karierę. Towarzyskość była
tu kulturalnym, umysłowym narzędziem walki o byt. Każda
zdolność stawała się zdolnością w prawdziwym
znaczeniu tego wyrazu, dopiero przełamawszy się w tym pryzmacie
towarzyskiego życia. Ta władza "towarzyskości",
hegemonia jej stwarzała grunt podatny dla poglądów,
uniezależniających literaturę od rzeczywistości
dziejowo-społecznej. Retoryka, wymagania stylu - miały we Francji
znaczenie życiowe niemal już same przez się. To, co nie
mogło być wypowiedziane w Wersalu za Ludwika XIV, w
wytwarzających opinię salonach XVIII wieku, nie mogło stać
się motywem postanowień, chociażby istniało w życiu w
sposób rzucający się w oczy. Literatura, pojęta jako
usystematyzowanie, podniesienie do stanu świadomości nawyknień i
wymagań towarzyskości stawała się niejako sprawdzianem
życia. Życie, o ile nie znajdowało dla siebie zgodnych z
panującym tonem form wypowiedzenia, nie istniało jako motyw czynny,
jako rzeczywistość społeczna. Nie trzeba zaś
łudzić się, że tradycja ta została zerwana.
Bynajmniej. Do dziś dnia można znaleźć we wszystkich
dziedzinach umysłowego życia Francji wpływy tego stanu rzeczy.
Bunty przeciwko retoryce tworzą tu tylko nowe formy retoryki i w
każdym razie w pewnym momencie ten typ ideogenetyczny odzyskuje swoje
prawa. Gdy jakieś potrzeby życiowe, nowe namiętności itp.
zerwą tamy stawiane przez pewien dotychczas panujący ton, styl
retoryczny, zaczynają one same działać w ten sam sposób. Gdy
Sainte Beuve w swej dowcipnej sylwecie Malebranche'a stara się
wyprowadzić jego system metafizyczny z jego stylistycznych uzdolnień,
mamy w tym do czynienia z czymś głębszym, niż zwykły
paradoks. Nowoczesna literatura francuska na pierwszy rzut oka wydaje się
nieskończenie odmienną od swych klasycznych tradycji i wzorów. Poezja
symboliczna nie bez głębokiej racji mówi nieraz o indywidualizmie
jako swym zasadniczym charakterze, ale zasadniczy - najgłębszy typ
umysłowości zachował jednak i tu swą władzę.
Wypowiedzenie i jego potrzeby są tu czymś decydującym w stopniu
o wiele wyższym, niż w jakiejkolwiek innej literaturze. Do swojego
własnego wewnętrznego życia dochodzi francuski pisarz
najczęściej poprzez styl, poprzez uświadomienie sobie, że
żaden z dotychczasowych stylów mu nie wystarczy, retoryka staje się
formą, w której uświadomione zostają najgłębsze odrębności.
To nie znaczy bynajmniej, abym odmawiał szczerości tej literaturze:
staram się charakteryzować tylko jej metody - nie więcej. Pewne
jest to jedno, że dla pisarza francuskiego zagadnienie jego
indywidualności jest rozstrzygnięte, gdy znajdzie on dla siebie
wystarczającą formę wysłowienia. Być wypowiedzianym,
znaczy to według tych pojęć pozyskać pełne
obywatelstwo w duchowym świecie. To, co daje się wypowiedzieć,
stwierdza tym samym już swe istnienie, swą zasadność. Gdy
jednostka przetworzy swój, mniejsza o to jaki, stosunek do gotowego
świata na własny ton, styl literacki - zagadnienie jest
rozwiązane. Społeczeństwo, historia znikają tu i pozostaje
jednostka i świat, jako nieokreślony przedmiot wypowiedzeń,
idzie o to, by wycisnąć zeń wypowiedzenie niebywałe.
Wydobyć ze świata i z samego siebie oryginalne wzruszenie, coś,
co da nam nowy styl, będzie nowym sięgnięciem w głąb
"absolutu" - oto cel wytknięty artystycznej pracy nad samym
sobą, zadanie samowychowania. Od początku jednostka przestaje tu być
odpowiedzialnym twórcą dziejowego dzieła, związki pomiędzy nią
a społeczeństwem, jako jej odpowiedzialnością, zostają
przecięte. Społeczeństwo staje się tylko
podłożem, na którym ustalają się takie lub inne stosunki
między jednostką a absolutem, tj. rozwijają się takie lub
inne sposoby "wypowiedzenia". I ta hegemonia oddanego od życia
słowa, ten to bizantyński antropomorfizm retorów stał się u
nas punktem wyjścia metafizyczno-mistycznej frazeologii, która
przesłoniła Młodej Polsce rzeczywistość
własnych jej zadań, prawdziwe znaczenie własnej jej
twórczości.
|