Prawdziwego
mistyka o określonej i wyraźnej fizjognomii duchowej nie mamy
dziś w literaturze polskiej. Wydaje mi się, że nie ma go i w
współczesnym piśmiennictwie europejskim. Istnieje natomiast pewnego
rodzaju rozlewność mistycyzująca: postać psychicznego
życia dość trudna do uchwycenia i dla prawości
umysłowej niezmiernie niebezpieczna. Istotę tego zjawiska stanowi nie
jakieś twardo określone, dane jako rzeczywistość objawienie
psychiczne, lecz właściwie niechęć obcowania z własnym
swym życiem duchowym, jako z czymś rzeczywistym, - aktorstwo duszy,
usiłowanie wyśliźnięcia się samemu sobie. Mistyk
nowoczesny, to człowiek, który zawsze usiłuje być "gdzie
indziej", czuć się "kimś innym", myśleć
"inaczej", żyć, nie pozostawiając w samym sobie
śladu, poza obrębem własnej wewnętrznej sprawczości,
to człowiek, który nie chce przyjąć samego siebie, któremu każda
rzeczywistość własna wydaje się monotonną, nudną,
bezbarwną. Różnice między tym neomistycyzmem i mistyką
są niezmiernie zasadnicze i dobitne. Mistyka rzeczywista jest
postacią życia, posiada ona swój własny świat, swoje
własne kryteria prawdy. Nie jest ona uwolniona od specyficznego prawa ciążenia
stanów, jakim ulega, jej ja nie jest nieokreśloną
możliwością, lecz rzeczywistością, której
władzę nad sobą czuje mistyk silniej może, niż
ktokolwiek. Mistyka różni się zdaniem naszym od metafizyki tym
właśnie, że pewna historycznie uwarunkowana psychika
usiłuje nie tylko zrozumieć samą siebie niezależnie od
historii, lecz i żyć pozahistorycznie. Mistyka powstaje tam, gdzie
treść pewnych określonych form wiary, przekonań wchodzi w
bezpośredni związek z psychofizjologiczną organizacją człowieka,
gdzie wzruszenia intelektualne wyładowują lub zażegnują
cale procesy psycho-fizjologiczne. Istnieje niewątpliwie związek
pomiędzy mistyką a życiem płciowym: na ogól można by
powiedzieć, że mistyka powstaje ze skojarzenia przeżyć
czysto intelektualnych z wtórnymi przejawami natury płciowej. Własne
ciało ukazuje się mistykowi w świetle jego wierzeń jako
dziedzina mających daleko i głęboko poza nim swe
źródła dramatów i kryzysów mistycznych. Własne przeistoczone
przez świadomość procesy psycho-fizjologiczne, stany
mięśniowe, dające uczucie wznoszenia się, lotu, histeryczne
wyzwolenia i opresje, wszystko to staje się narzędziem obcowania
bezpośredniego z "prawdą".
Każda
psychika wypracowana jest przez historię i może być opanowana i
pojęta jedynie w związku z tą historią. Gdy staje się,
ona dla nas bytem niezawisłym, nasze bezpośrednie,
psycho-fizjologiczne życie jest jedyną dziedziną, w której
może ten absolutny byt się przejawiać. Gdy, jak to się
dziać musiało, na skutek wielkiego wpływu, jaki wywierała Biblia
na życie duchowe chrześcijan, wytwory pewnej przeminionej historii
stają się wyrazem niezmiennej istoty świata dla umysłów,
oderwanych od czynnego życia, muszą zdarzać się momenty, w
których treść w ten sposób wyhodowana w duszy zlewa się z jakimś
głębokim osobistym przeżyciem organicznym, wypełnia
całą sferę świadomości i staje się jak gdyby
źródłem, z którego samo życie płynie. Gdy zaś raz w
ten sposób nasze własne życie zostanie wyrzucone poza nas, tworzy ono
w nas coraz głębsze i stalsze łożyska dla
spływających ku nam lub podnoszących się z głębi
naszej istoty objawień. Gdy następnie człowiek, w którym takie
przeistoczenie zostało dokonane, styka się z ludźmi
znającymi zewnętrznie, pojęciowo tę
rzeczywistość, która w nim w ten sposób żyje, powstaje
wrażenie, że przeżywa on coś w świecie, o którym inni
wiedzą tylko, że jest. Mistyczna droga poznania wydaje się
stwierdzeniem prawdy pojęć abstrakcyjnych, środkiem,
wzbogacającym je w nową treść. Na ogół więc
możemy określić mistycyzm jako opanowanie mniej lub więcej
zupełne psycho-fizjologicznego organizmu jednostki, - a przede wszystkim
tej dziedziny jej życia, która pozostaje w mniej lub więcej
bezpośrednim związku z wzruszeniowością płciową -
przez pewną treść historyczną. Życie, własny jej
organizm tracą w oczach jednostki swą samodzielność,
jednostka nie dostrzega ich, posługuje się nimi na wpół
bezwiednie dla wywołania stanów, które ukazują się jej jako
objawy absolutnego życia tej treści, która w ten sposób nad nią
panuje.
Organizm
służy tu jako medium, wyzwalające pewne stany intelektualne,
znika on w oczach jednostki poza tymi stanami - żyją tylko one:
Chrystus, słowo, własne nasze ponadżyciowe Ja. Dzięki
takiej strukturze psychicznej świadomość mistyczna jest lub
przynajmniej bywa ściśle określona. Każde objawienie
posiada całkiem odrębną fizjognomię, jest jak
najzupełniej zindywidualizowane; jest w samej rzeczy bowiem
ściśle określonym przeżyciem, faktem w
najściślejszym znaczeniu tego słowa. Mistyka jest tez
postacią empiryzmu; kto łudzi się, że istnieje empiryzm
bezwzględny, niechaj zestawi empiryzm świadomości naukowej z
empiryzmem świadomości mistycznej. W zasadzie są to zjawiska
współrzędne: opierają się na różnych
założeniach, lecz żadne z nich me mogłoby istnieć bez
tych założeń. Dla nauki rzeczywistością jest
świat techniki danego momentu: nowy fakt dla niej to jakaś nowa forma
funkcjonowania stykających się ze światem pozaludzkim
instrumentów*. Nowy fakt dla mistyka to nowe drgnienie jego opanowanej
przez pewne idee organizacji, psycho-fizjologicznej. Organizacja
psycho-fizjologiczna, opanowana przez pewną ideę, instrumentacja
danego momentu kulturalnego, usystematyzowana przez myśl - oto dwa
zasadnicze typy empirycznego poznania. Natura założeń jest w
nich różna, niemniej jednak istnieją one w obu wypadkach. Istnieje
zresztą niewątpliwie mistycyzm naukowy, jest on formą bardziej
złożoną tylko mistycyzmu innych typów. Sądzę nawet,
że w utajonej formie istnieje on jako przeżycie towarzyszące
pracy głębokich badaczów, przez karną myśl jednak bywa
spychany w dziedzinę podświadomego. Wybucha on tam, gdzie uczony
zaczyna wierzyć w naukę, w swą naukę, gdzie
występuje on w jej imieniu z życiowymi postulatami. Mamy do czynienia
z przeżyciami tego typu niewątpliwie u Ernesta Macha np., gdy
mówi on o analizie (bardzo błędnej) formy naszego ja, jako o
źródle możliwego przewrotu moralnego. Pojęcie naukowe przestaje
wtedy działać jak instrument stworzony w pewnych specjalnych
warunkach i od nich zależny. - Staje się ono stanem życiowym i
uczuciowym: uczuciowe napięcie tego stanu przesłania nam
ściśle zdefiniowany zakres konsekwencji danego pojęcia lub
twierdzenia. Bez mistyki naukowej nie dałyby się pomyśleć
usiłowania stworzenia naukowej moralności, naukowej teorii
postępu itp. Uczucie władzy, wywieranej przez daną metodę
lub pojęcie na myśl wyszkoloną staje się w oczach uczonego
siłą samych tych metod lub pojęć: one same wyrastają
do poziomu promieniującej energią rzeczywistości.
Wsiąkają w nie wszystkie te uczuciowe stany, które towarzyszyły
pracy rozwikływania trudności; w ten sposób zmieniają się
te pojęcia w potężne, starsze od człowieka,
głębsze od niego istności. Ewolucjonizm byłby zagadką
psychologiczną nie do wytłumaczenia, gdyby nie ta naukowa mistyka.
Idzie tu przecież o wyrzucenie na zewnątrz nas samego poznawczego
procesu, systematyzującej pracy naszego umysłu. Ewolucjonizm Spencera
może być nazwany antropocentryzmem samouctwa: proces
porządkowania nabytej wiedzy zostaje tu uznany za istotę bytu. Nie
byłoby to możliwe bez pośrednictwa mistycyzmu naukowego, tj. bez
pośrednictwa życia uczuciowego, towarzyszącego badaniu lub
nabywaniu wiedzy. Różnica pomiędzy ewolucjonizmem Spencera a
"ewolucjonizmem" Hegla polega na głębokich różnicach w
charakterze ich wzruszeniowego życia. Hegel walczył o swoją
prawdę osobistą, o ideę, która nadałaby sens jego
umysłowemu i moralnemu życiu, był naturą o wiele
bogatszą i różnostronniejszą, niż Spencer; stąd i jego
filozofia jest w zestawieniu ze Spencerowską - świątynią
grecką (z epoki schyłku może) w porównaniu jakby do kwakierskiej
sali kazań. Istota procesu polega zawsze na tym, że w pewnym momencie
uczucie wkracza na miejsce ściśle intelektualnej analizy. W ten
sposób możemy ogólnie określić mistycyzm jako wtargnięcie
naszych stanów organicznych i uczuciowych w przęsło naszego
intelektualnego życia, jako podstawienie uczuć
"pewności", "wyzwolenia" na miejsce ściśle
określonych, logicznych, naukowo-technicznych lub
historyczno-społecznych konsekwencji danego uogólnienia, danej myśli,
danego ukształtowania psychiki. Zawsze więc mistyka przerywa
właściwą, określoną, ściśle
uwarunkowaną kolejność działań, zawsze jest
usiłowaniem takiego zachowania się wobec wyników
kulturalno-historycznej zbiorowej lub jednostkowej działalności, jak
gdyby były one bezpośrednim wtargnięciem "bytu" w
życie pozahistorycznej, bezwzględnej psychiki. Mistyka nadaje
znaczenie absolutne, nieuwarunkowane pewnym naszym wytworom umysłowym i
zmienia życie historyczne, którego są one wynikiem, w
bezpośrednie obcowanie absolutnej duszy, absolutnej myśli z bytem. Absolutna
myśl nie jest bynajmniej nieobecna u Spencera, jest to myśl, dla której
istnieje cały jego kosmogenetyczny proces. Hegel sięga
głębiej, jest konsekwentniejszy, ale właśnie
naiwność filozoficznego nieuświadomienia, stanowiącego
założenie ewolucjonizmu a la Spencer, uchodzi za oznakę
naukowości. Naukowością nazywa się bowiem w filozofii brak
krytyki i całkowita bezbronność wobec naukowego mistycyzmu.
Mistyk jest człowiekiem, w którego duchowym życiu historia zostaje
zawieszona; znika ona. Zostaje samo ja, sam na sam z Bogiem, prawdą,
materią; a właściwie Bóg sam z sobą, materia sama z
sobą; proces ewolucji sam z sobą i dla siebie. Zawsze osamotnienie to
i podnoszenie się z konkretnego dna duszy psychicznych treści
powstaje dzięki opanowaniu wyników myśli i pracy dziejowej przez uczuciowość,
zawsze mistyk zrywa prawno-historycznie określoną wspólnotę z
ludźmi. Na miejsce historycznego kompleksu stosunków prawno-historycznych,
określających wzajemną zależność działalności
różnych ludzi występuje jedność mistyczna,
dążąca do roztopienia w sobie indywidualnych przegród, rozlania
się na wszystko. Słusznie mówią historycy o mistyce racjonalizmu
francuskiego XVIII wieku lub o mistyce rewolucji. Niewątpliwym jest,
że momenty erotyczne odgrywały wielką rolę w obu tych
strukturach psychicznych. Wydaje mi się niewątpliwym, że fikcje
i nastroje salonowego sentymentalizmu torowały drogę filozofii
oświecenia. Wszystko, cała Europa była jedną sielanką.
Polska i Neapol 1799 roku były przykładami, jak niewinnie umiały
przelewać krew te filozofujące pasterki. Nie wiem, dlaczego mówi
się zawsze tylko o wrześniu 1793 roku jako o bankructwie
filozoficznych snów o naturze. Rozbiór Polski, potoki krwi, jakimi
uświęcano tę zbrodnię, trup Maria Pagano, admirała
Caraccioli, pogrom inteligencji przez lazarońskie czarne seciny, -
wszystko to należy w równej mierze do tego samego, ambrą
woniejącego, buduarowego "oświeceniowego odrodzenia". Cala
historia kultury nowoczesnej wymaga gruntownej rewizji; wyzwolić się
potrzeba spod władzy nie dostrzegających rzeczywistego psychicznego
życia przesądów racjonalistycznych. Musi istnieć w mistyku i
naokoło niego atmosfera, pozwalająca mu wierzyć w swą
prawzorowość, nie dostrzegać indywidualnych różnic. Jego
indywidualność przetwarza się w jego oczach w bezosobowe
światło, które ma rozlać się na jak najszerszy zakres. Ten
stan duszy może łączyć się z bardzo różnymi
ukształtowaniami psychiczno-historycznymi. Na ogół, żadna z
dotychczas znanych form historycznego działania, propagandy nie
obywała się bez domieszki pierwiastku mistycznego. Możemy tu
zaznaczyć różnicę, jaka zachodzi pomiędzy tym, a pozornie
pokrewnym stanem duszy. Mistyk staje się zaborcą,
rozpłynąwszy się najpierw w pewnej historycznej treści, w
pewnym "świecie". Nie zdaje on sobie sprawy ze swej
indywidualnej, przeciwstawiającej się światu
odrębności: nie on ma dokonać czegoś,
zawładnąć czymś, co mu jest obce i co on ma poddać
sobie mocą siły, lecz przeciwnie, coś ma
zwyciężyć przez niego, coś, co już
schłonęło jego ja, ma schłonąć świat
cały. Mistyk odmawia prawa czemukolwiek poza sobą, bo sam swoje prawo
zatracił: nie on działa, lecz coś, co jest bezwzględne,
wobec czego wszelkie prawa milkną. Mistyk nie ma poczucia
odpowiedzialności a więc i ryzyka: przeciwnie to, w czym on się
rozlał, stopił, spłonął, wyniesione jest ponad
wszelkie niebezpieczeństwa i przeszkody: tu panuje pewność i
ekspansja absolutna. Na tym właśnie polega różnica pomiędzy
mistycyzmem a stanem duszy epickim, o którym pisaliśmy w jednym z
poprzednich rozdziałów.
Epicki
stan duszy opiera się na indywidualnym, osobistym, przeciwstawiającym
się światu i przyjmującym odpowiedzialność
męstwie. Człowiek tu działa jako ja, osoba, narzuca
swoją wolę, stwarza swój świat, gruntuje prawo. Mistyczną
jest świadomość socjaldemokracji wszelkich odcieni, epickim stan
dusz reprezentowany przez generalną konfederację pracy we Francji,
francuskich syndykalistów; epickim chcielibyśmy uczynić stan dusz
naszej klasy pracującej, tych wszystkich, kogo obejmuje rzeczywista, nie
legendarna Młoda Polska. Epicki stan duszy, tj. przeświadczenie o
swoim nieustannym, odpowiedzialnym udziale w wielkim heroicznym dziele wydaje
mi się jedyną podstawą, na której można wspierać
jakąkolwiek bądź działalność kulturalną. Dla
epickiej świadomości to właśnie, co mamy do zrobienia,
nasze ściśle określone zadanie, ściśle określona
indywidualna działalność mają najwyższe znaczenie.
Epicka świadomość jest jak najściślej związana z
poczuciem prawa, wyrasta ona ze świadomości prawnej. Nasze ja,
nasza działalność są elementem prawa, nie są więc
czym innym, niż się świadomości prawnej wydają.
Określenie przez świadomość prawną jest w granicach
ludzkości bezwzględne; zawiera bowiem jako swą
przesłankę zwycięską walkę z żywiołem. Prawo
od początku zrośnięte jest z poczuciem epickim: określenie
prawne stwarza świadomość, zdolną ostawać się,
utrzymywać się wraz ze swymi określeniami wobec przyrody. Nie
przyroda, lecz prawo jest kategorią rzeczywistości, przeprowadza
w świadomości granicę między prawdą a złudzeniem,
między przeżyciem subiektywnym a obiektywnym istnieniem. Wszystko co
istnieje, utrzymywane jest przez walkę z żywiołem. Nasza
działalność jako ściśle określony, przez nas
jedynie mogący być dokonany czyn epicki, jako ściśle i wszechstronnie
określony moment zbiorowej walki, jest dla nas podstawą wszelkiej
rzeczywistości**. Pojęcie rzeczywistości zlewa się
tu z pojęciem najwyższej wartości: rzeczywistością
wydaje się zawsze ta forma naszego działania, która nam zdaje
się zapewniać zachowanie wartości***. Gdy to, co
czynimy, czym jesteśmy jako członkowie pewnego
społeczeństwa, nie jest na wskroś przepojone przez poczucie
prawa, nie możemy myśleć o sobie w kategoriach epickich i ta lub
inna postać mistyki wtarga w nasze życie. I rzecz charakterystyczna:
ja, które jako takie nie zdołało w sobie ujrzeć kształtu
prawa, staje się teraz organem tak lub inaczej pojętego bóstwa,
poprzez nie promieniuje wzór absolutny, emanuje prawda itd. Taką jest
logika rzeczy ludzkich, że kto do prawa nie dorósł, wyrasta w swych
oczach ponad nie. Mistycyzm powstający żywiołowo i jak gdyby
automatycznie jest wytworem koniecznym żyjącej poza prawem
świadomości.
W
otaczającej nas atmosferze umysłowej napotykamy inną postać
mistycyzmu, różną od rozpatrywanej dotychczas. Cechuje ją
nieokreśloność, przęsła historyczno-prawnej,
określonej świadomości nie są tu przerwane przez
żywiołowe parcie, lecz sieć świadomości rozluźnia
się, ustępując miejsca nie wynurzającemu się,
określonemu stanowi mistycznemu, lecz nieokreślonej
możliwości niezdefiniowanych objawień. Powstaje ten mistycyzm
wskutek bezwiednego lub umyślnego wyśliznięcia się
świadomości prawnej, jest wyrazem słabości
bezwzględnej, która nie wie, czy jest w ogóle do czegokolwiek
bądź zdolna i z żadną formą nawet złudzenia
wiązać się nie może. Chce żyć bez prawdy tj., nie
ponosząc nawet we własnym wnętrzu następstw swego
życia, swoich czysto myślowych choćby tylko decyzji. Jest to
rozpaczliwe dezerterstwo poza życie w świat absolutnego cienia,
absolutnego kłamstwa i ułudy. Ta postać mistycyzmu nieobca jest
Maeterlinckowi, kokietował z nią Renan, ginie pod jej wpływem
Mereżkowski, nie są w stanie doprowadzić do form względnie
ciekawych jej polskie chłopięta.
W
kulturalnej formie "proteguje" ten mistycyzm właśnie
Miriam, a pada jego ofiarą Miciński. Pragnąłbym jak
najdobitniej scharakteryzować tę formę życia psychicznego.
Mistycyzm konkretny był zawsze określoną postacią
życia: pewna treść psychiczna przerywała tu wszystkie tamy
i szańce, zalewała całą duszę jednostki,
wchłaniała w siebie całą zawartość, nie pozostawiając
żadnej treści niezależnej od siebie: wszystko tu redukuje
się do tej jedynej siły, poza którą nie ma życia. Mistyk
może nie być w stanie określić za pomocą
pojęć i logicznych wywodów, czym jest dla niego świat,
życie, ale czuje on, że one są czymś bardzo rzeczywistym,
wie on, czym one nie są, ma w sobie miarę wszystkich rzeczy. Inaczej
tutaj. Na pierwszy plan wysuwa się tajemniczość
nieokreślona: nie wiadomo, czym jest świat, wiadomo, że nie jest
niczym określonym. Przeciwko każdemu tak wysuwa się cały
aparat rozumowań, zmierzający do rozpławienia go w jakimś
"wydaje się", "być może". Cały
świat staje się takim "być może". "Być
może" staje się cała nasza działalność.
Mistycyzm nieokreśloności to jest nieustanna koalicja wszystkich
niespójnych sil duszy przeciwko wszelkiemu aktowi woli, jest to dialektyka
chaosu. Gdy jakakolwiek forma woli i działania wydobywa się na
powierzchnię, zwracają się przeciwko niej wszystkie
nieobjęte przez nią, bierne pierwiastki naszej istoty. I na tym
nieustannym zawieszeniu duszy między możliwościami zasadza
się tu cała tajemnica. Wobec każdego określenia życia,
wobec każdej czynnej postawy mistycyzm nieokreśloności
występuje ze swoim "świat może być czymś
nieskończenie innym, niż przypuszczasz, niż zakładasz to w
swoim czynie". I to wieczne "coś innego", wiecznie
nieokreślone, rozpławiające w sobie wszelką
konkretność zadania, metody, pracy - nazywa się dzisiaj
tajemniczością istnienia. W poezji Tadeusza Micińskiego
zarysowuje się ten proces niezmiernie wypukłe właśnie dlatego,
że istnieją w tej poezji pierwiastki, dążące w
kierunku woli, prometeistycznego stanu duszy, że cała
twórczość poety jest coraz beznadziejniejszym zmaganiem się tego
rzetelnego duchowego pierwiastku z chaotycznym rozpławieniem duszy.
Miciński usiłował walczyć o swe własne ludzkie ja,
usiłował je ująć, jak nagi miecz, znaleźć siebie,
oprzeć się na sobie, lecz w momencie, gdy stawała przed mm
rzeczywista, określona prawda, żal mu się robiło wszystkich
innych sposobów istnienia, płakał mu na dnie duszy jakiś
tęczowy cień, zamiast przeżywać siebie, wolał on
dramatyzować życie swe takim, jakim mogłoby być ono;
zamiast epickiej jasności powstawała migocąca wśród mroku możliwości
nieziszczalna, na wieki nieprawdziwa legenda. Było w Micińskim
poczucie całkowitego odosobnienia "straceńców", a więc
konieczności odnalezienia własnej rzeczywistości swej, były
dumne zamiary zmierzenia się z Bogiem przeszłości, ale gdy
samotnik zostawał się sam na sam z sobą, z wolą swą,
zanim jeszcze jasno zrozumiał, że w każdym okruchu duszy
ludzkiej toczy się zawsze jeden i ten sam zacięty bój o panowanie
człowieka nad żywiołem, o stworzenie w nim własnej swobody,
że każda iskierka duszy jest posterunkiem obleganym przez chaos,
że w każdym momencie i zawsze począć można twardą
walkę o istnienie nasze, już mu pukał do samotni ktoś
opuszczony, proszący o litość, chaos łudził widmem
szerszej niż ta ludzka swoboda, wsączał się do serca
liryzmem duszy, rozdzieranej przez konieczność czynu, a więc jedyności
postanowień i zamiast tworzyć swe życie, Miciński
zaczynał marzyć o tym, co też może ono lub mogłoby
znaczyć. Odnaleźć w swym życiu znaczenie, to znaczy
wejść w pakt z chaosem, rozpłynąć się w nim: los
odwieczny wszystkich gnostyków (i u gnostyków też trzeba szukać klucza
od psychologii Micińskiego), którzy zawsze przeciwstawiając woli
świat, włączają tę wolę jako bierne uczucie, jako
intelektualny moment do swego systematu. Tylko że systemat nie trwa zbyt
długo: trwał on tyle, ile moment natchnienia, czasami jedna metafora
zawiera tu w sobie całą teorię i teodyceę, która wraz z
nią przemija i gaśnie. Gnostycy usiłowali zawsze
odnaleźć intelektualne zaklęcia przeciw losowi:
formułę, mogącą służyć do bezpiecznego
przebycia groźnych dzielnic piekła. Miciński szuka
zaklęć, które by zaspokoiły wiecznie szarpiący mu
duszę ból: kim jesteś, co czynisz w świecie. Tą zmorą,
którą usiłuje on w ten sposób odżegnać, jest własne
jego ja, własna jego myśl, która raz przecież chciałaby
się zetknąć z rzeczywistością i pracą. I na
próżno karmi ją Miciński Indiami, Żmudzią, Egiptem,
Bóg wie czym wreszcie, ona wciąż idzie za nim i z nim niezaspokojona
pędzi go jak wiecznego Żyda poprzez wszystkie zakątki kultury i
historii, jego, który samego siebie we własnym ciele, we własnym
uwarunkowanym społecznym bycie ujrzeć nie chce. Stąd powstaje to
dziwne skojarzenie bólu i erudycji, liryzmu i ornamentyki, to nieustanne
migotanie perspektyw, odkrywanie gwiazd w każdym pyłku,
bezpłodne przemijanie całych światów. Ja Micińskiego
rozporządza olbrzymią historyczną erudycją i
wrażliwością, pozwalającą mu wyczuć, wysnuć
z siebie najrozmaitsze formy duchowego istnienia. Ale nie ono panuje nad
historią, lecz ona w nim jak gdyby gnije i wyziewami swymi je upaja. Ten
czad historyczny, dur najróżniejszych tradycji zasnuwa wreszcie
całą powierzchnię myśli, zaciera się wszelka
różnica między myślą, która powstała w duszy poety, a
oddźwiękami, jakie budzi ona w coraz to innych labiryntach.
Wśród wielu możliwości historycznych, jakie powstają z dna
duszy, ginie nawet ta cząstka samowiedzy, która rozpoczęła plan
pisarski. Ja Micińskiego niedostrzegalnie dla niego samego zmienia
się i rozkłada w ciągu pisania. Zaczyna pisać jak Polak,
który mógłby być Słowackim swego czasu, z wolna
przekształca się w chaldejskiego maga, który śni o Polsce, mag
ginie w jakiejś bardziej jeszcze mgławicowej postaci duszy, ta znowu
wykrystalizowuje się w stan mistyka XI wieku, i wreszcie sam poeta nie
wie, czy nie jest jaką panteistyczną pamięcią świata,
czuciem pozaosobowym, ponadosobowym, zawieszonym ponad epokami. I gdyby nie
rytm i nie rym, rozpłynęłoby się to wszystko w jakimś
żywiole, który nie jest ani mysią, ani historią, lecz
jakimś poszukiwaniem duszy, w co się tez ma wcielić.
Twórczość Micińskiego może trwać i być
interesującą dzięki istniejącemu w niej, choć coraz
bardziej omdlewającemu pierwiastkowi walki duchowej i bardzo bogatej,
starannie pielęgnowanej wiedzy historyczno-kulturalnej. Miciński
skrzętnie gromadzi ten chaos, którego ofiarą pada następnie.
Ten sam
stan duszy panuje do pewnego stopnia nad umysłami całej generacji
pisarzów Młodej Polski. Biorąc pióro chcą oni zawsze dowiedzieć
się, co myślą, czego chcą właściwie.
Wypowiedzenie ma tu nadać kształt tym możliwościom
tajemniczego świata, który śpi w ich głowie. Tajemniczy
świat jest zazwyczaj bardzo nieciekawy: poeta jest niczym, chciałby
być wszystkim; o tym wszystkim ma pojęcie bardzo zaściankowe,
jego zagłodzony intelekt pada pod naciskiem tak nielicznych skojarzeń
żywiołowych, że z nich nawet przyzwoitego chaosu wytworzyć
się nie da. Zamiast Bizancjum putrefactio mundi, zwykły
złoczowski śmietniczek, zamiast kronik o Teofanu - sztambuch panny
Mici. I jeden za drugim rodzą się całe tuziny, mendle utworów
pisanych przez ludzi, którzy tyle tylko mają do powiedzenia, że
życie ich nie ma sensu, a może mogłoby mieć jakieś
znaczenie, gdyby stało się coś, o czym nie można
powiedzieć nic określonego, gdyż świat jest nazbyt
tajemniczy; i poczciwa krytyka zaczyna pisać o bladej twarzy
myśliciela, zapatrzonej w krwawe ślepia sfinksa. I tak będzie
trwało dalej, póki poczciwe c. k. namiestnictwo na sfinksy jakiej taksy
nie nałoży. W życiu bowiem tej kochanej Galicji sfinks stał
się ostatecznie całkiem przeciętnym domowym zwierzęciem.
Waruje, aportuje, łasi się, biega po zaliczki, a w piękne dni da
się oprowadzać na różowej wstążeczce, jak to
czynił ś. p. Gerard de Nerval z homarem. Człowiek, który nie ma
do rozporządzenia przynajmniej pół tuzina sfinksów, musi być
ostatecznym nędzarzem; i w Krakowie są przekonani, że Karol
Irzykowski wyłącznie dlatego napisał Pałubę,
że mu sfinks - jeśli miał go w ogóle - zdechł na
motylicę. W porównaniu z takim całkiem już dorożkarskim
zaprzęgiem Miciński jeździ jak jakiś magnat z Apokalipsy.
Wszystkie bestie dziejowego i czarodziejskiego świata paradują tu jak
na Sądzie Ostatecznym. Wygląda to jak wielki powietrzny pościg
czarownic nad Polską. I niekiedy z kurzawy chaotycznych kształtów
dobiega glos, świadczący, że tam biesy igrają wśród
chmur z sercem istotnie wielkiego poety. Z bólem widzimy, że magiczne
zaklęcia, jakimi usiłuje wydrzeć poeta duszę swą
demonowi zaginionych światów, spisuje on istotnie serdeczną
krwią i rzuca na wiatr, na wieczne zaprzepaszczenie te swoje odpisy,
cyrografy. On, który mógłby - gdyby uwierzył, że jego prawda
jest w tym osamotnieniu, że nie jest to klątwa ani zguba, lecz tylko
ten iglicowy punkt, na który sama z sobą waży się wola -
wejść w żywy świat wolą własną
stwarzającego swą przyszłość człowieka, szuka
nadaremno wiary, która pozwoliłaby mu raz na zawsze zrzec się goryczy
wyboru, męki stanowienia. Cała historia, cała w ciągu
wieków wypracowana świadomość ukazuje się Micińskiemu
jak jakaś fantastyczna baśń przez nie wiedzieć kogo, nie
wiedzieć komu opowiadana; baśń, w której gąszczach i
zakrętach można zginąć, zbłąkać się,
skryć przed samym sobą. Historię jako powiązaną
całość tworzy wola; gdy ginie, rozpryskują się
zamierzchłe dusze, myśli, wierzenia, uczucia, niby fantastyczne
klejnoty. W każdym z nich grają barwy, mienią się
błyski i światła: myśl nasza rozpryskuje się wraz z
nimi, ginie wśród tych opętanych ogni i przepychów. Jest to zjawisko
konieczne. Podstawy jego tkwią w samych założeniach kulturalnej,
poza prawem żyjącej świadomości. Gdy świadomość,
ja usiłuje określić siebie, może to uczynić jedynie w
kategoriach jakiegoś systematu wyobrażeń. Na czym jednak polega
siła tych wyobrażeń? Na uznaniu ich przez
świadomość. Określenie okazuje się więc
złudnym: świadomość nie wyszła poza siebie, pozostaje
ona wobec możliwych określeń, możliwych znaczeń jako
absolutna, przypadkowa samowola. Samowola nie uświadamia samej siebie,
lecz działa jako migotliwa chwiejność i zmienność
możliwych określeń i znaczeń, jako zasadniczy brak
stałości w zjawiskach naszego umysłowego życia. Nie
odczuwamy jej jako naszej samowoli, lecz jako samowolę samych kulturalnych
treści; nie my bawimy się historią, ale ona się nami bawi.
Występuje
to niezmiernie dobitnie u Mereżkowskiego; na pewien moment zapanowuje nad
jego myślą ten lub ów światopogląd, potem ustępuje
miejsca innemu i myśl staje się tylko pobojowiskiem jednakowo
możliwych, jednakowo logicznych światopoglądów. Jeżeli
bowiem myśl oddziela się od działania, od określonego
życia w konkretnym historyczno-społecznym świecie, to nie ma
przypuszczenia, które nie dałoby się uzasadnić w sposób całkowicie
logiczny i z punktu widzenia czystej teoretyzującej myśli
przekonywający. Dla czysto teoretycznej, poza życiem stojącej
myśli wszystkie hipotezy są jednakowo możliwe: hipoteza szatana
jako dziejowego działacza nie jest ani odrobinę mniej dopuszczalna od
hipotezy atomizmu, lub Heglowskiej filozofii. Mereżkowski skłonny
jest widzieć w tym swoim zawieszeniu między nieograniczoną
wielością hipotez skutek nieustraszoności duchowej, która
żadnej hipotezy a priori nie wyklucza, żadnymi ograniczeniami swego
wyboru intelektualnego nie zacieśnia. Istotna jednak psychologia tego
zjawiska jest całkiem inna. I tu mamy do czynienia ze zjawiskiem
ściśle związanym z zagadnieniem prawa. Życie nie
związane z żadną formą działania, zasadniczo
nieokreślone, całkowicie luźne wytwarza tu dla siebie
usprawiedliwienia. Nieokreśloność staje się atrybutem
wzniesionego ponad historię bytu. Być niczym w świecie
dziejowo-społecznym, w świecie wytwarzania i walki, nie czuć
prawa w swym rzeczywistym, życiowym stanowisku, w swym istotnym stosunku
żywego człowieka do żywych ludzi, oto jest forma istnienia,
która tu stwarza naokoło siebie atmosferę, mającą jej
zastąpić prawo, nie pozwalającą dostrzec jego braku.
Wszystko co określone, stanowcze, w określony sposób czynne, jest
niższością, gdyż istotą świata jest tajemnica;
zadaniem duszy jest poddanie się tym nieznanym, nie istniejącym
jeszcze, lecz możliwym objawieniom. Siedlisko swoje obiera
świadomość w świecie, którego jedyną
właściwością jest to, że nie ma w nim stałych
zadań, że nic nie ma w nim stałej wartości, że w
każdej chwili wszystko może nagle stać się czymś
zupełnie innym i każdy z nas może okazać się
zaczarowanym królewiczem, spadkobiercą Aladynowej lampy.
Mistycyzm
powstawał zawsze przez podstawianie promieniowania uczuciowości na
miejsce ściśle określonych, intelektualnych konsekwencji.
Zastrzegając się przeciwko określoności świata,
neomistyk zachowuje dla siebie prawo takiego eksperymentowania ideami,
wyobrażeniami itd., aby mógł zatrzymać się na każdym
układzie wierzeń, który na jakiś moment pozyska tę moc
uczuciowej irradiacji. Idzie tu o wytworzenie stanu uczuciowego, wzniesienie
ponad życie, ponad prawo, ponad wszystkie określone stosunki.
Świat wierzeń, wypracowanych przez kulturę treści odgrywa
rolę repertuaru magicznych zaklęć, zdolnych wytworzyć ten
skutek, ześrodkować na sobie to spotęgowane poczucie siły.
Mistycyzm rzeczywisty powstawał z pewnej określonej formy
działania: tu życie jest zawieszone, beztreściowe; i ta jego
beztreściowość służy jako ekran, na który rzucają
swe cienie chwiejne i przypadkowe kompleksy naszych stanów duchowych. Przy
braku wszelkich związków z czynnym, wytwórczym życiem, te uczuciowe
rozżarzenia mogą mieć całkiem przypadkowe przyczyny.
Konflikty erotyczne, drobne upojenia miłości własnej, wzruszenia
estetyczne przy zetknięciu z dziełami sztuki, wszystko to wytwarza na
jedną chwilę jakieś metafizyczne ognisko irradiacji.
Światopoglądem staje się ten układ wierzeń, pod
których wpływem dobrze się nam pisze, wierzeń, które
dostarczają nam pięknego porównania, rzadkiego epitetu, wyszukanego
rymu. Świat musi się stać środowiskiem absolutnie
przepuszczalnym dla ciasnych, najluźniejszych uczuciowych zachcianek.
Całe życie duchowe, twórczość myślowa zostają
pojmowane jako promieniowanie uczuć: świat jest tylko refleksem
rzucanym przez wzruszenie. Przestaje on być tą obcą, twardą
mocą, z którą musi pasować się nasza praca, a stać
się bezoporną, wyrzuconą poza wszelkie prawo tajnią, na
której tle każdy kaprys zawsze może wyolbrzymieć. Aby zachować
dla siebie możność wewnętrznego życia poza prawem,
wyjmujemy spod prawa świat cały. Logika życia i logika
myśli zostają outlaw i każde polskie źle opierzone
ja zyskuje nad nimi we własnych oczach władzę cezaryczną.
Zresztą spotyka się i poza Polską ludzi, którzy w poważnym
traktowaniu Newtona lub Darwina widzą pewien rodzaj niższości
duchowej i stawiają Hofmannsthala wyżej niż Goethego, gdyż
ten ostatni nazbyt dbał o naukę, nauka zaś to jest to, co wie
każdy i o co artysta troszczyć się nie potrzebuje. Wiemy, jaki
istnieje związek między tymi odruchami: nauka to systemat naszych
czynnych zarządzeń, mających znaczenie wobec pozaludzkiego
świata. Nauka i prawo pozostają w bezpośrednim związku. Gdy
czujemy się bezsilnymi w społeczno-wytwórczym życiu, szukać
musimy pozanaukowych form ustosunkowania naszego ja z wszechświatem. Nauka
nie jest rzeczywista w tym znaczeniu, że wyraża istotę bytu,
lecz rzeczywistość jej na tym polega, że systematyzuje ona
technikę danego społeczeństwa, tj. zbiorowość jego
działań ostających się wobec wszechświata.
Filozoficzne, metafizyczne, religijne systematy nęcą neomistyków
możliwością ustalenia pozahistoryczne-go, pozaprawnego,
pozanaukowego stosunku między naszym ja i bytem. Ja nasze jako jedyne
utwierdzenie w bycie posiada swą przynależność do pewnej
prawno-społecznej, historycznie ukształtowanej organizacji,
utrzymującej się wobec żywiołu. Wszystko tu jest
ściśle określone i uwarunkowane; opanowanie świata przez
naszą myśl jest możliwe jedynie w drodze zrozumienia tego wysoce
skomplikowanego organizmu, jedynie na zasadzie zrozumienia historii, która ja
nasze wytworzyła, a więc tylko poprzez ogarnięcie całego
społeczno-dziejowego, naukowo-przyrodniczego dorobku ja nasze może
mówić o swym samoistnym życiu wobec pozaludzkiego świata.
Goethe
był jedną z najbardziej zbliżonych do tego ideału
indywidualności twórczych. Nie jestem w stanie zrozumieć, jak
można przypisywać tak wyjątkowe znaczenie Whitmanowi i
systematycznie nie korzystać z wychowawczego wzoru Goethego. Cokolwiek
bądź uczyni ze mną potężne życie, będzie to
dobre - oto dominujący ton Whitmanowski. Goethe traktuje swoje ja jako
architektoniczną, subtelną i skomplikowaną
całość, zapanować usiłuje nad życiem nie przez
rozpławienie tej architektury, lecz przez opanowienie jej z wewnątrz:
nauka, sztuka, religia, zostają tu przetworzone w organy plastycznej,
kształcącej woli. Czym on z wytworów kultury, z jej całości
własność swą, uczy się oddychać poprzez cały
organizm historii. Każdy powinien przynajmniej raz na rok zamykać
się z jego pismami. Był chyba tajemniczym bardziej, niż dla
kogokolwiek bądź świat dla tego człowieka. Stykał
się on z pozaludzką nocą całą powierzchnią
życia, wszystkimi wieżycami myśli, całym fundamentem woli:
słyszał szemranie chaosu ze wszystkich ludzkich posterunków.
Świat jest tajemniczy: a tak, zawsze wrogi, zawsze oporny, zawsze obcy,
dłoni i mięśniom jedynie ustępujący. Trzeszczą w
jego uścisku żebra, jak Jakubowi, gdy walczył z Panem.
Tajemnica! - tam tylko ona mówi, gdzie człowiek już padł;
wiecznie oblega nas ona. Ten zna tajemniczość świata, kto
wytężył wszystkie moce ludzkiego działania, myśl
swą doprowadził do najwyższej jasności, tam bowiem tylko
słychać napór i huk obcego, gdzie wszystko ludzkie jest już
opanowane, na wyżynach czynu, na okopach pracy, tam, gdzie człowiek
znaną już sobie moc wyczerpał, a teraz rzuca jako ostatnią
stawkę swe nowe odgadnienie, nowy czyn - nowe, nigdy nie widziane
dzieło. Tam stykamy się sam na sam z żywiołem, my jego
cząstka, tam poza naszą myśl wypływa nasze tworzenie,
człowiek kładzie jako tarczę dla nieznanych mocy to, czego
jeszcze nie ma w sobie. Tu na szczycie woli rodzi się nieprzewidziane,
cud: tu jest tajemnica tworzenia.
|