Czy
wyobrażacie sobie pieśń o Ilionie, śpiewaną przez
wywiezionych w niewolę rapsodów trojańskich? Jakim
przeobrażeniom uległby ten świat, gdyby każda postać,
zanim jeszcze powstać miała ze słów pieśni, skazana
była na nieuchronną, nikogo nie szczędzącą zgubę,
gdyby wyobraźnia nie mogła powołać do życia
żadnej drogiej sercu postaci, żadnego wydarzenia, żadnego
kształtu życia objąć rozkochanym wzrokiem, aby jej nie
przeszyła nieskruszona pamięć przenikliwym czuciem, iż zaginęło
to wszystko na wieki, że szczęście, sława, duma,
wielkość tu w pieśni trwają jeszcze, ale przepadły
już w świecie twardych faktów? Im serdeczniej, pełniej
chciałoby się żyć, im różnostronniej i
potężniej pragnęłoby się kochać, tym dotkliwiej
czułoby się ból wieczystej utraty. Mało istnieje w nowoczesnej
sztuce artystów o tak subtelnej, zróżniczkowanej i głębokiej
miłości życia, jak ta, którą tętni każda stronica
pism Żeromskiego. w nieskończenie zmiennych, przelotnych,
krótkotrwałych i niepowracających drgnieniach chwyta on
pulsujący nieustannie zachwyt życia: świat przyrody i świat
psychiczny stał się tu jedną nieogarnioną wibracją
wzruszeniową. Cud życia jest obecny tu wszędzie, nawet poza
martwotą zatraconych, dążących w zagładę już
tylko chwil podeptania i nędzy. Dusza tu wnika we wszystko, wrasta w
każdy szczegół: cały świat kształtów i cały
świat myśli istnieje tu jako forma wielkiego, obejmującego
wszystko wzruszenia życia. Życie samo stało się tu czuciem,
serce nie może znieść ostrego natężenia ekstazy.
Upojenie jest tu wszędzie: ostry, bezrozumny szał życia,
najgłębszy, obejmujący wszystkie gamy zachwyt, przywiązanie
do samego siebie. Życie tworzy, wyłania wszystko. Z niego jest
cały świat rzeczy, myśli, woli, tu wchłania ono na nowo,
reabsorbuje cały ten wyłoniony świat: - staje się
wzruszeniem. Z każdego elementarnego czucia rodzi się tu, wytrysku j
e, cała ta wzruszeniowa pełnia i wszędzie też czai się
ból, że to właśnie, cała ta swoboda, niedorzecznie
wystarczająca sobie głębia, ten czar muzyczny życia
zostały utracone; że śnią się one tylko jak
baśń wspomnień, która po nocach wygnańców budzi. W
każdej chwili dusza jest tu rozdarta przez ból rozłąki, utraty,
zanim samą tę chwilę powita. Od dawna już zwracam
uwagę na tę właściwość indywidualności
artystycznej Żeromskiego; wydaje mi się jednak, iż zbyt
słabo dotąd uwydatniłem głębsze duchowe procesy,
których wynikiem jest ten indywidualny sposób ujmowania świata i że
sens procesów tych na tym właśnie polega: pieśń Ilionu
śpiewa tu niewolnik. Głęboko i namiętnie kocha życie.
poeta, który nadaremnie w sobie i naokoło siebie szuka punktów widzenia,
myśli, czuć, nie wysnutych z wiodącego ku śmierci i zgubie
watka. Życie stało się tu organem zguby, jej mową, i
nadaremnie Żeromski usiłuje pogodzić miłość
życia z wiarą w jego wartość, namiętne roztopienie w
nim z twardą, prześwietloną wolą, która życia chce, bo
nim rządzi. Mimowoli nasuwa się tu niejednokrotnie jako patetyczny
komentarz demoniczna Hebblowska Judyta: to straszne skłębienie
sromoty, entuzjazmu, woli, instynktu i wykrętu. Zachodzą, jak
się zdaje, bardzo głębokie, a często umyślne
nieporozumienia co do pojmowania społeczno-psychicznej struktury twórczego
świata poety, świata, który dzisiaj po Dziejach grzechu
odsłonięty został przez Żeromskiego, do
najgłębszych chyba pokładów. Zatrzymano się na pierwszej
powierzchni ostatniej powieści Żeromskiego, ujrzano w niej
społeczną tragedię zarysowaną w samej fabule; nie zdano
sobie sprawy z czegoś innego, co wydaje mi się najważniejszym.
Nie znalazł poeta w całym zakresie czucia i myślenia, w
całym zakresie życia naszego, jakie zna, ani jednego momentu, ani
jednego drgnienia, które nie wiodłyby w zatracenie, które by nie były
napiętnowane rozszczepieniem pomiędzy wolą, "która
chce" i wolą, która "jest chciana", że
posłużę się tu formułą czcigodnego Blondela.
Życie trwa jako upajająca się sobą
namiętność, jako nieprzezwyciężony nałóg, trwa i
toczy się niepowstrzymane, choć ochronione przez wolę.
Żyjemy, spychając siebie i innych w nicość. Każdy akt
życia jest grzechem; nie ma na czym oprzeć pewności, że
człowiek powinien żyć, że utrzymuje go przy życiu
coś prócz ślepej żądzy, upokarzającego odurzenia -
samym sobą. Ośmielono się mówić o sadyzmie
Żeromskiego, dopatrywano się go w pewnych pojedynczych opisach i
scenach: nie zrozumiano, że tam gdzie życie nic prócz hańby i
zguby gotować się nie zdaje, sama miłość życia w
najniewinniejszych nawet swych objawach zawiera w sobie jadowity pierwiastek
szczęścia wiodącego w upodlenie, namiętności stopionej
w jedno z sromotą, tej siły bezwstydu, o której mówi Karamazow.
"Jeżeli kto jest choć trochę moralnym szlachcicem" -
mówi Żeromski w Dziejach grzechu i brzmi to jak wyzwanie.
Jeżeli na niczym nie można oprzeć prawa do życia,
jeżeli nikt nie może powiedzieć, że stwarza życie, za
jakie chciałby przyjąć odpowiedzialność, - nikt -
oprócz Płaza-Spławskiego oczywiście - to czym trzyma się
życie, jaką siłą? - Ewa pozostaje do końca
niewinną - mówi mi. Boże miły! Cóż jest w tym, że
człowiek kocha życie, sam fakt życia w jego nieskończenie
pierzchliwych momentach, czy nie ma pewnej świętości w
takiej miłości samego życia, czy nie jest to pierwiastkiem
niezbędnym wszelkiej świętości umieć zachować w
duszy taki zakątek, z którego rozlewa się dziecinna, słodka
miłość życia? I oto to najnaiwniejsze, najpierwotniejsze
uczucie staje się zawiązkiem hańby i grzechu. Widzimy, jak
nieuchronnie ze wszystkiego wyrasta grzech, zguba, hańba i
zaprzepaszczenie: wszystkimi swymi drogami ku nim zmierza życie. To osobiste,
to własne, to tylko nasze, trzepocące się na dnie piersi jak
ptak życie okazuje się jakąś zbiorową
własnością. Przeżywając tylko siebie, nic nie
robiąc, jak tylko żyjąc, tworzy się groźny, brzemienny
w nieszczęście, grzebiący sławę pokoleń - los
zbiorowy. I klęska, straszliwa klęska wyrasta ze wszystkiego, i
widzimy, że nie tylko niezawiniona krzywda, lecz i nasza wina budują
ten gmach naszego życia, nad którym ciążą jak
przekleństwo słowa: dzieje grzechu. Dzieje grzechu - wszystko,
co myślicie, czujecie, czynicie - całe wasze bieżące
życie - wasz epos dzisiejszy. Ci, co mówili o sadyzmie, nie zastanawiali
się nad tym, jakie zagadnienie poruszali, (nie poruszali zresztą
żadnych zagadnień: - szczuli). Nie dostrzegali, że w tym głębokim
wyczuciu bezmiernej odpowiedzialności za każdy moment życia,
zlewającym w jedno z ekstatycznym ukochaniem życia pasyjne
oddanie się mu, tkwi nie tylko tajemnica tego cudownego zjawiska, jakim
jest styl artystyczny Żeromskiego, ale także jeden z najbardziej
charakterystycznych i zasadniczych rysów nowoczesnej świadomości
moralnej w ogóle. Nie może ona oczekiwać, nie oczekuje zbawienia
znikąd - z siebie musi je wydobyć. I nie to już mamy na
myśli, że nie spodziewamy się żadnej pozaludzkiej "nadprzyrodzonej"
pomocy, lecz rzecz o wiele bardziej nowoczesną, choć mniej na
zewnątrz efektowną - głębszą. Zmienił
się sam wewnętrzny stosunek między różnymi dziedzinami
psychicznego życia. Życie zmysłowe, wzruszeniowe nie jest
już jakąś na wpół tylko ludzką dziedziną, która
ma być kształtowana, regulowana z góry przez postanowienia i zwroty
zachodzące w intelektualnych, abstrakcyjnych zakresach myśli i woli.
Hierarchia wewnętrzna tego typu była odbiciem pewnej hierarchii
społecznej: rozdarcie, rozszczepienie pomiędzy myślą
a pozostałą psychiką odtwarzało tu tylko różniczkowanie
społeczne. Ludzie myślący, kierujący, należący do
warstw w ten lub inny sposób rządzących losami innych wytwarzają
właściwie tylko myśl, która organizuje życie poza nimi.
Jaki stosunek zachodzi pomiędzy ich życiem a tą wytwarzaną
przez nich myślą i wolą - jest prawie obojętne. Są tu
oni właściwie tylko instrumentami, wytwarzającymi rozum i
wolę. Życie przeciwstawiało się i przeciwstawia dotychczas
w ten sposób wszechświatowi, że wypełnia ono swymi czynami i
wysiłkami pewien systemat koniecznych dla istnienia społecznego
zadań. Ważnym jest, że to konieczności poznawane
są jakby poza życiem, że sam proces poznawania jest uznawany za
coś odrębnego od samego konkretnego życia, że
pozostaje on w odległym tylko związku z wzruszeniem, odczuciem,
przeżyciem bezpośrednim. Poznanie i poznawane przez nie
konieczności mogą tu jakby nie być niczyją osobistą
miłością, rodzi się w jakiejś ponaduczuciowej,
pozaosobistej sferze, jako pewien rodzaj automatycznie utrzymującej
się dyscypliny społecznej. Rzeczą niewątpliwą jest,
że związek pomiędzy tą ponadpsychiczną dyscypliną
a życiem psychicznym jednostek nie może być zupełnie
zerwany, ale może on być w wysokim stopniu skomplikowany i trudny do
ujęcia. Pewnym jest tylko, że muszą być siły, zdolne
wytwarzać owe automatyczne formy, siły, zdolne je czynem
wypełniać. Psychika w każdym razie musi być zdolna do
wytworzenia zarówno prawodawczej jak i wykonawczej woli: ostatecznie więc
siły jej tkwią w niej samej. Gdy usiłuje ona
zgłębić rozterkę wewnętrzną, musi ona uświadomić
sobie, że znikąd nie spłynie jej ratunek, jeżeli ona sama
go nie stworzy: rozum, wola, obowiązek muszą być stworzone przez
tę samą psychikę, która czuje w sobie grzech, ciemnotę,
rozpacz. Z całym bólem swym, wyrzutem wewnętrznym pozostaje ona sama
z sobą i w sobie zamknięta, z siebie musi wydobyć zbawienie. Gdy
grzech, beznadzieja zniszczą, wytrawią miłość
życia, nie pomoże już jej nic. Musi ona kochać siebie nawet
na dnie, jeżeli nie ma zaginąć, musi zachować pomimo
wszystko naiwną, nie rozumującą miłość istnienia,
przywiązanie do niego, zdolność radości. Ten świat
zagadnień tkwi tu poza słóweczkiem "sadyzm". Kto swego
życia nie pogłębił aż do tego poziomu, gdzie styka
się ono bezpośrednio z całym tragizmem istnienia, kto żyje
na tle pewnych społecznych form i im się powierza, dla kogo istnieje
jakiś zastany przez psychikę i niezawiniony świat,
świat, który może ona przyjmować z ciekawością,
obrzydzeniem, rozkoszą (wszystko jedno ostatecznie jak, w granicach
niewinnego zastania), ten nigdy nie będzie w stanie zrozumieć
różnicy między takim poetą jak Żeromski a takim -
choćby bardzo utalentowanym - pisarzem jak Reymont.
Znamy
świat, do którego należy Reymont i Sieroszewski; świat
Żeromskiego nie istnieje: istnieje tu dusza ludzka usiłująca
sama siebie wydźwignąć i zbawić lub przynajmniej
modląca się o zbawienie. Istnieje niezmiernie bogata, najbogatsza w
Polsce organizacja uczuciowo-wzruszeniowa, usiłująca w życiu,
jakie wyczuć może, odnaleźć siłę, zdolną
uczynić życie polskie wartością pewną samej siebie.
Świat Żeromskiego jest w tworzeniu tak, jak Polska. Żeromski dla
nas dzisiaj jest czymś więcej niż pisarzem, od którego oczekuje
się książek; żąda się od niego
wyzwalających, wewnętrznych czynów. Na duszy jego zawisł
cały świat dusz: ma on za nie odpowiedzialność. Nie
może być tu mowy o przyjmowaniu za podstawę kontemplacji
przypadkowych ukształtowali. Tak mi się przywidziało - ten
pierwszy paragraf magna charta praw artysty i niewolnika w Polsce tu nie
wystarcza. Żeromski to jest życie nasze własne, łączy
nas z nim konieczność rozwiązania zagadnień, bez których
rozwiązania żyć nie można, których wyrzekając się
- żyć nie wolno. On żyje nie na powierzchni tego lub innego
"danego" świata, lecz w tych głębinach, gdzie przebywa
sama z sobą psychika wszelkie światy dźwigająca. On nie
odtwarza tego, co można dziś zobaczyć. On jest w tej
dziedzinie, gdzie życie nie związane niczym samo w siebie wnika,
zastanawia się, sądzi. Książki jego nie są dla nas
"obrazem" rzeczywistości, - należą do zgoła innej
kategorii.
Jest
wynikiem dziwnego nieporozumienia, że w ogóle o tym potrzeba mówić.
Nie idzie tu bynajmniej o siłę talentu, lecz o
głębokość, o poziom duchowej pracy. Można Reymonta
zestawić z Sieroszewskim albo Sienkiewiczem - są to artyści
bardzo dużej miary. Ale Żeromski z innej jest głębi.
Żeromski i Wyspiański; Żeromski i Przybyszewski, tak! Tu
istnieje duchowa współwymierność: tu ściera się dusza
z wiecznym zagadnieniem człowieka i jego przeznaczeniem. Pisarze pierwszej
grupy na takim oto mniej więcej stoją stanowisku. Istnieje
społeczeństwo, do którego i ja należę; posiada ono pewien
zasób doświadczeń, wzruszeń, form typów życia: trzeba to
wszystko uporządkować, ukazać społecznej myśli, wskazać
perspektywę istnienia. W tej perspektywie mogą zachodzić u
różnych pisarzów bardzo wielkie różnice, ale zasadniczym pozostaje
fakt: w ten lub inny sposób pisarz ufa automatyzmowi życia, albo się
nad nim nie zastanawia (jak Reymont - mimo wszelkich prób
pogłębienia, które wykolejają go tylko stylistycznie) albo
formułuje sobie to zaufanie i na jego podstawie daje obraz wytwarzanego
przez społeczeństwo i poznawanego przez pisarza życia. Sprawa
jednak przedstawia się inaczej, gdy centralnym staje się
właśnie zagadnienie, skąd, z jakich źródeł płynie
samo życie społeczeństwa, jaka moc je wytwarza, czym jest ona,
czy mam ja oto ją w sobie, a jeżeli nie mam jej - to skąd mi
wiara, że jest ona poza mną. Życie samo całego
społeczeństwa polskiego stało się dla Żeromskiego, Wyspiańskiego
- zagadnieniem osobistego ich sumienia. Dlaczego chcesz, aby był ten
wielki zbiorowy fakt: - Polska? - Skąd czerpiesz tę swoją
wolę, na czym opierasz? - Mówi o homeryzmie. Homer miał przed
sobą i w sobie odpowiedzi na te zagadnienia, był
świadomością społeczeństwa, dla którego kształty
życia zlewały się z wartością. U nas dzisiaj ludzie
sądzą, że dość jest upodobać sobie w swoim
przypadkowym wpleceniu w losy społeczeństwa, które walczy i o
ideał i o sam fakt życia, - aby stać się przez to
artystą homeryckiego szczepu. Niewiedza, nieświadomość,
nierozbudzenie nie są siłą. Życie jest irracjonalnym
faktem, nie można go wyrozumować. Ale samo poczucie, że się
stoi mocno wobec świata, na sobie tylko wspartym, że się bierze
osobiście czynny udział w walce człowieka o zwycięstwo, gdy
społeczeństwo jest pierwotnie proste, ma pewne szansę, że
nie zawodzi. W naszym zawikłanym życiu, gdzie wszystko, zdaje
się, jest zdane na los przypadku, gdzie prawo jest nieobecne, samo
zaufanie nie wystarcza. Tu nie ma miejsca
na Homera.
Homera chcecie znaleźć dziś w
Polsce lub w Europie. Tak. od razu na ulicy znaleźć to, co może
być tylko wynikiem odnalezionej wiary społecznej,
społeczeństwa, rozkochanego w swych urządzeniach, obyczajach,
nie rozumiejącego, że mogłoby być innym. Zapewne,
jeżeli istnieje społeczeństwo czyniące zadość takim
wymaganiom - to jest nim nasza dzisiejsza Polska. Tu właśnie mamy
prawo czuć, że rytm ogarniający nasze życie jest rytmem
rosnącej wielkości, tu właśnie samo życie stało
się żywiołem, szczęśliwym dojrzewaniem bohaterstwa i
piękności, - a sława jest rozlana naokoło dusz jak
powietrze. To właśnie odróżnia poetów pierwszorzędnych od
tych, co mają mniej lub więcej talentu, że względem
pierwszych nie może przyjść nawet myśl, że mogliby
być czymś innym. Nie opracowują oni z mniejszym lecz
większym powodzeniem daną treść, lecz są ze
swą treścią twórczą czymś jednym, są w tak
nierozerwalnie ścisłym stosunku z historią współczesną
sobie, że forma ich twórczości jest formą duchowego przesilenia,
że tak oni wznoszą całość z momentów duszy, jak tworzy
się ona w samych dziejach. Bo pamiętać potrzeba, że forma
artystyczna jest w istocie swej zawsze wynikiem społecznego
owartościowania indywidualnych treści, że forma artysty odbija
zawsze stan wartości w narodzie. Głupcem jest, kto
żąda, by Dante pisał jak Homer, aby Ibsen miał do
życia stosunek Shakespeare'a, kto wymaga od Dostojewskiego, aby
zdobył się na Mickiewiczowskie, słoneczne opanowanie dziejowych
demonizmów. Gdzie istnieje przestrzeń między tematem a artystą, treścią
a opracowaniem, tam mamy do czynienia z odtwarzaniem przypadkowych
wartości, a nie z ich świadomym tworzeniem. Można
żądać od Reymonta, aby inaczej napisał Ziemię
obiecaną i Fermenty, czuje się, że mógł je
inaczej napisać i pozostać tym samym Reymontem, czuje się,
że jest w nim wprawdzie coś niezmiennego, ale to niezmienne coś
czy ktoś działają w granicach rozwiązanych już
uprzednio ludzkich problematów; i właśnie dlatego może tu
być mowa o dowolnym, przypadkowym oświetleniu. Nie o artyzm tu
chodzi. Żeromski pisze bardzo nierówno, miewa bardzo słabe stronice,
popełnia olbrzymie błędy, ale jest on zrośnięty, nie z
wykonaniem danej treści, lecz z nią samą. Świat jego
zbudowany jest nie ze spostrzeżeń, lecz z czynów serca i sumienia.
Nikomu nie przyjdzie do głowy, że Żeromski mógłby inaczej
ująć Dzieje grzechu, Bezdomnych, Popioły,
to są rzeczy bezpośrednio wydarte z własnych jego trzewiów.
Mógł on ich nie napisać - a z jakiejś jednej krwawej jego karty
krytyk, jeżeli jest istotnie krytykiem z powołania, wyczyta
duszę tych dziel. Przy pisaniu ich był on sam z tym ognistym
spojrzeniem milczącego świata, o jakim mówił Carlyle, które
czuł na sobie Gogol. Miał sam sobie na coś odpowiedzieć
tak, by mu to wystarczyło w życiu i śmierci. Daleko od Homera -
nieprawdaż? Ale kto nie rozumie, że w nowoczesnych
społeczeństwach walka o jasny i czyniący zadość
żądaniom duszy świat jest właśnie postacią
duchowego bohaterstwa, że niemożliwość eposu jest
jednym z zasadniczych rysów naszej kultury, ten naturalnie i z samego Homera
zrozumiał nieskończenie mało. Homerycki świat jest też
swojego rodzaju objawieniem, pisał Dostojewski. Jest to świat,
którego ewangelia zlała się z plastycznym istnieniem. Charakter eposu
wymaga, aby poeta nie miał duchowych wartości prócz tych, które
znajdują się w konkretnych postawach narodowego życia i aby
wartości tego poety wystarczały istotnie dziejowemu widnokręgowi
odnajdującego się w nim narodu. U Żeromskiego czuje się
obecność w nim samym męki o bohaterski, wartościowy świat.
Czuje się, że szuka on życia, które byłoby odpowiedzią
na całą jego szamocącą się pracę: - po to
żyłem i ginę, by t o było. Kto tego nie czuje, ten
nie umie już obcować z duszą poety poprzez
książkę. To nie są opowieści dla ludzi, którzy
wiedzą, czym jest życie, którzy już przestali tworzyć, dla
których już świat tak lub inaczej umilkł. To są
głębokie wtargnięcia w samo nasze wnętrze, przeistoczenia
go, niebywałe po raz pierwszy stworzone apele duszy, zwiastowania, nakazy.
Można było czytać listy apostoła Pawła tym samym
duchowym okiem, jakim się czytało listy Cycerona, ale nie
czytało się wtedy tego, co napisał Paweł. Można
było czytać pieśni barszczan, o których mówi Mickiewicz, tak
samo, jak się czytało poezje Trembeckiego, Krasickiego, Naruszewicza,
ale nie rozumiało się z nich nic. To samo z Żeromskim: czyta
się go rozbudzoną duszą, albo wcale. Mówi mi ktoś: tacy
pisarze, jak Żeromski, piszą dla pewnych kół, tacy jak Reymont,
dla wszystkich, dla narodu. Złudzenia. Żeromscy piszą dla tych,
co świadomie dźwigają narodowe losy, duszą łamią
się o naród, a więc właśnie dla narodu: inni dla
wszystkich, co żyją na tle stwarzanego przez naród życia, dla
wszystkich przypadkowych istnień, stwarzających liczby w tabelach
statystycznych, ale nie naród. Naród to nie liczba: to duchowa potęga,
która może żyć w piersi jednego człowieka, a wystarczy, aby
nie zginęła, to bezwiedny i milczący związek dusz
nieustannie przeciwstawiających całą swą
przeszłość wszechświatowi, usiłujący ją
wznieść na szczyt. Nie fakt życia - ale tworzenie wartości
czyni członkiem narodu i nie przyjmowanie byle jakiej rzeczywistości,
lecz dźwiganie dziejowej treści do poziomu wystarczającego duszy
i żywiołowi - jest narodowym życiem, myśleniem o narodzie.
Nie uniknie się tragizmu, jeżeli się tylko żyje prawdziwie
głębokim życiem. Sam proces twórczości dźwiga
nieuchronnie ku samotnemu szczytowi, na którym trzeba walczyć o dziejowe
istnienie w sobie..
Mało istnieje poetów o tak klasycznie
przejrzystym typie rozwoju twórczego jak Władysław Orkan. Dlatego
jego twórczość pozwoli mi ukazać, że tu nie idzie o
żadne moje konstrukcje, ale o głębokie konieczności,
utajone w samym naszym dziejowym położeniu. Ocala od nich tylko
niedojrzałość, ale to wątpliwa kwalifikacja na
homerydę. Jeżeli zaś o homeryckości mogłaby być
mowa, to właśnie ex re Orkanowskiej powieści W
Roztokach można by użyć tego wyrazu. A raz jeszcze
powtarzam, że kiedy przeciwstawiam tu tę powieść Reymontowskim
Chłopom - to nie idzie mi o krytykę estetyczną, bo na
tę tu nie mam miejsca, lecz o duchową strukturę. Bardzo
możliwą jest rzeczą, że Reymont rozporządza nieco
bogatszą od Orkana skalą spostrzeżeń, że ma w
pamięci więcej gestów, więcej odcieni barw, zapachów,
załamań głosu etc., że wskutek tego świat jego
jest szczegółowo bogatszy: nie zmienia to jednak istoty rzeczy.
Epickim nazywa się nie stan duszy przypadkowej opisowości, nie sztuczne
ograniczenie się do zakresu przedmiotu, lecz roztopienie całego swego
duchowego życia w danym społecznym świecie, tak, aby jego
ogarniające nas życie chłonęło w sobie całą
naszą istotną a nie ad hoc stylizowaną duszę.
Reymontowski stosunek do polskiej wsi składa się z różnych
pierwiastków. Mamy tu jego empiryczną zdolność zaciekawienia
się samymi zjawiskami niezależnie od ich znaczenia, jego typowo
bezdziejową duszę, która oddala mu tak niepospolite usługi w wyczuwaniu
wszystkich niesformułowanych jeszcze instynktów naszego
przekształcającego się, wytwarzającego nowe, nie
znające przeszłości, zbyt świeże, by miały
myśleć o przyszłości, typy: świat drobnych
karierowiczów, urzędniczków, pośredników z Fermentów, Ziemi
obiecanej. Mamy dalej jego silny zmysłowy stosunek do przyrody
(wystarczy przeczytać jego Burzę, aby poznać jak wielka
jest jego siła). Te cechy zamykają Reymonta w odciętym od
przeszłości i przyszłości postrzeganiu; jego
świadomościowe zachcianki w kierunku pogłębienia - o ile
nie płyną z rzeczywistego, fizjologicznego niemal strachu
przypadkowości własnego przemijania - pochodzą ze
źródeł intelektualnych. W Chłopach Reymont umyślnie
starał się powstrzymywać od tego rodzaju wycieczek i dał
jaskrawy i silny obraz chłopskiego temperamentu, obraz, w którym nieprzemyślenie
rzeczywiste tragizmu i niebezpieczeństwa, jakimi grozi wsi cały
istniejący poza jej obrębem świat, występuje w masce
epickiego obiektywizmu. Chłopi Reymonta byliby epopeą, gdyby
można było już przedstawić samo życie wsi naszej jako
wystarczającą sobie dziejową całość,
całość, która by swoim kształtem już i istnieniem
tłumiła tragizm, była wcieleniem wartości. Tu tragizm
się nie zbudził, i dlatego wieś ta odbija się nie w
zwycięskiej historycznej świadomości, lecz w przypadkowym
spojrzeniu nie znającej swych historycznych podstaw psychiki
aktualnej. W innym zupełnie położeniu znalazł się
wobec swoich Roztok Orkan. Jego artystyczne ja wyrosło w tym
świecie: znalazł go on w sobie samą siłą artystycznej
anamnezy. Dusza jego - to właśnie ten skrawek ziemi z jego
ludźmi: i z tego świata wydobył Orkan formy swej
osobistej myśli. Gdy chce on sobie odpowiedzieć na pytanie, czym jest
śmierć i życie człowieka, cisną mu się tu
zrodzone obrazy. Nie potrzebuje o niczym zapomnieć, aby
wejść w ten świat. Przeciwnie, rozszerza mu się i
pogłębia wraz z duszą własną: jest on w nim jako
własna żywa treść, tak jak świat jakiejś greckiej
osady w duszy starożytnego poety. Rakoczy mógłby w kategoriach tego
świata przeżyć wszystkie walki duszy: rozumie on duchowe
życie ukryte pod kształtami, w które Reymont lęka się
włożyć coś ze świadomości własnej. Dlatego
życie duchowe Reymontowskich chłopów jest stylizowaną na
bezduchowość obserwacją, u Orkana widzimy rodzenie się
duszy w chatach! Czytając go, pojmuje się powstawanie ludowej
poezji, ludowych przysłów; dusze jego postaci są zawsze
głęboko zindywidualizowane i nie ulega on pokusie stylizowania ich na
prostotę. Orkan jest w Roztokach jak całkowity żywy
człowiek między ludźmi: u Reymonta pracuje subtelna technika
pisarska. Psychika Reymonta czuje mus "schłopienia". Orkan nie
czuje żadnego musu, jest swobodny. Wieczyste zagadnienia zła i dobra,
miłości i śmierci wcielają się tu w żywe
kształty; i właśnie dlatego, że świat Orkanowski jest
jego światem, własną jego treścią, nie może on
dla artystycznego efektu wyprzeć się swego
głębokiego bólu grozy, jakie go zdejmują na myśl, co jutro
przyniesie tej jego najbliższej, najpierwszej ojczyźnie. Nie zapomina
on w niej o wszechświatowym tragizmie, lecz wziąwszy ją w serce,
szuka dla mej dróg i przyszłości w żelaznym świecie. Dusza
jego lamie się troską, szuka sił, rozwiązań: szczery
stosunek do świata poetyckiego stał się osobistą
dziejową tragedią. Rakoczy stał się czymś więcej
niż obrazem - przeznaczeniem. Gdy się zważy prostotę i
słoneczną jasność tej artystycznej myśli - strach
zdejmuje o ciężar jaki wziął ten poeta na duszę.
On sam stał się Frankiem Rakoczym, który ma wywalczyć swemu
narodowi moc i przyszłość. - Tu nie może być mowy o
żadnym zatraceniu się w stylizacji, jasny Orkanowski świat jest
nie przebaczającym sprawdzaczem: wyczyta on swemu poecie wszystko z oczu,
jak owi nędzarze odgadli wszystko, gdy tylko zobaczyli Rakoczego przed sobą.
Orkan wszedł w tragedię dziejową
i nie mogło być inaczej: kto dziś usiłuje wmówić,
że ma swój jasny, beztroskliwy, artystyczny świat, nie
zastanawiał się nad tragiczną istotą tworzenia.
Żeromski czuje właśnie, że wszelkie życie, sam fakt
życia jest zawsze tworzeniem czegoś, co pozostaje, i bada całym,
żądnym wybawienia sercem, czym jest to tworzenie, jego nie
przebaczający, niepowstrzymany proces w dzisiejszej Polsce Bezdomnych.
Nie może być większego nieporozumienia, niż to, które widzi
w stylu Żeromskiego, w jego artystycznym widzeniu zależność
od jakiejś specjalnej doktryny społeczno-politycznej. Przeciwnie to,
co jest w utworach Żeromskiego wynikiem jego teoretyzującego
przekonania, ginie, rozpływa się pod naciskiem tych właśnie
fal psychicznego bezpośredniego wyczuwania, w jakich się wyraża
jego indywidualność twórcza. Ani teorie Bodzanty, ani programy
higieniczno-społeczne Judyma, ani marzenia myślowe Gintułta nie
określają zasadniczego, najgłębszego stosunku
Żeromskiego do świata. Przeciwnie, on sam pragnąłby
może, aby tak było, pragnąłby znaleźć
myślą i wolą punkt widzenia, poziom, na którym byłby
już sercem wobec życia bezpieczny. Sam uświadamia sobie, że
nie może tego dokonać. Gintułt, trup Wyganowskiego
wyrażają tu coś bardzo istotnego. Myśl, której śni
się bezpieczeństwo wobec życia jest obłędem lub
kłamstwem. Przed nie przebaczającym życiem nie ma ucieczki, jest
ono wszędzie, jest wszystkim dla człowieka. Nic nie zmieni tego
faktu, że życie nasze, jakimkolwiek bądź jest ono - jest
cząstką zbiorowego życia, że tkwią w nim jego najodleglejsze
skutki i konsekwencje. W każdym momencie przeżywamy coś za
cały ogół, dla niego; życie ogółu jest w każdym
najbardziej osobistym naszym przeżyciu. Żeromski w ten sposób ujmuje
życie, - to nadaje jego stanom duszy dziwne nadosobiste, nadludzkie
natężenie, to sprawia, że każda chwila zawiera w sobie
skondensowane misterium. Ci, którzy, widzą w tym ujęciu życia
jakieś parti pris, nie chcą sumiennie wniknąć w
głąb tego stylu, przychodzą do niego z zewnątrz.
Żeromskiego to cechuje właśnie, że jego
wzruszeniowość nie da się zamknąć w żadnym
automatycznie zacieśniającym dusze widnokręgu. Czujemy zazwyczaj
bardzo ściśle ograniczonym, przystosowanym do naszego
społecznego położenia sensorium. Sensorium to nie jest w
stanie wyczuć jako winy naszej samego naszego normalnego istnienia;
służy ono tej właśnie formie, nie sięga
głębiej. Żeromski nauczył się czuć sercem na
całej ziemi Winrycha. Ten nie miał już gdzie się
ukryć, widział jasno, że tak czy inaczej wszystko pada zawsze na
człowieka, a sam osunął się aż na dno ludzkiej
nędzy w tym odruchu: nie zabijajcie mnie, w tym przytuleniu się do
końskiej szyi. To nie może mnie spotkać, mnie podobnych i
bliskich - leży na dnie wszelkich odczuwań rzeczywistości
lub nierzeczywistości w sztuce; to leży na dnie protestów przeciwko
"pesymizmowi". Wszyscy ci protestujący sądzą, że
mają jakiś dom, jakieś zabezpieczenie w bezdomnej Polsce.
Małe ich klasowe, kulturalne, zaasekurowane ja - przeciwstawia
się tragicznemu widzeniu tej twórczości, która zrodziła się
z wdeptanej Winrychowej mogiły, z tego uścisku, jakim objął
poeta maciejowickie pobojowisko. Czy odtąd zrodziła się
moc, zdolna przezwyciężyć los Polski, cały los, gdyż i
Maciejowice były przecież skutkiem, nie przyczyną? Widzieć
je mógł już Żółkiewski z Cecorskich pól, widział je
Skarga, który też przesadzał, bo każdego po wyjściu z
kościoła lub sali sejmowej czekał jakiś dom, jakaś
odrobina zdrowego szczęścia i niezamącony pogląd zdrowego,
nie przesadzającego - dla całego narodu a nie dla garstki wizjonerów
- myślącego rozumu. Nieuprzedzeniem nazywa się w Polsce nie
męczeńskie stopienie się duszą z losem własnego
plemienia, - lecz zdolność zamknięcia się w granicach
takiego lub innego klasowego spokoju. Żeromski nie jest idealistą Mazziniowskiego
pokroju: jest zawsze pewna nieszczerość w tego rodzaju ascetyzmie. -
Żeromski kocha życie, kocha je, jak Winrych - ale czuje, że nie
ma czym tej swej miłości osłonić, nie ma żadnego: dla
mnie i mnie podobnych wystarczy, my sobie damy radę. To znalazł
Sienkiewicz i jest pomimo wszystko coś z tej sienkiewiczowskiej racji
stanu nie tylko u Reymonta ale i u Sieroszewskiego. I u Sieroszewskiego czuje
się obecność polskiego rodzinnego optymizmu, który umie wyrzec
się schronienia, ale nie myśli, czym ono jest, ma w sobie jego kształt,
jego czucie. Z tego punktu widzenia, nie obchodzi nas to nic, że
można inaczej odczuwać życie niż Żeromski, nie
wystarcza, że inni istotnie inaczej czują i widzą. Tak jest. Ale
czym jest dla nich to widzenie? Żeromski szuka siły wewnętrznej
w samym życiu, szuka w sobie, w nieustannym pogłębianiu swego
wewnętrznego życia, poczucia, zlania się z potęgą. Nie
wystarcza tu umysłowa konstrukcja. - Ideały, idealistyczne plany
działania opierają się na przekonaniu, że w naszym
ręku jest władza nad życiem; Żeromski całą
duszą wszczepiony jest w sam żywiołowy proces życia: czuje
on, czym jest samo życie, czuje utajone w nim ciążenie ku
zgubie. Nie wystarczy mu żaden pogląd na życie, żadna
teoria. Znajdujemy się tu na poziomie nowoczesnej, dojrzałej
świadomości: życie ludzkie samo z siebie musi wydobyć
ostrą moc, nadającą znaczenie wszystkim jego intelektualnym
konstrukcjom. Intelekt nie tworzy siły, on ją konstatuje. Tworzy
się ona w dziedzinie irracjonalnego, w dziedzinie, z której wytryska wola
i gdzie wyrabiają się jej narządy. Znikają przegrody
między życiem "zmysłowym" a życiem duchowym.
Uczymy się dzisiaj odnajdywać źródła ducha w bogatym,
różnostronnym, zmiennym prądzie przeżyć, bezpośrednio
związanych z naszymi najgłębszymi, "cielesnymi"
sprawami. W twórczości Żeromskiego roztwiera się ta biologiczna
niemal już głębia ducha. I to jest rzecz niezmiernie ważna.
"Spirytualizm" polskiej literatury polega na niechęci widzenia.
Gdy zaś ignorujemy jakąś dziedzinę życia, nie
unicestwiamy jej, lecz żyjemy w niej w sposób nie znoszący
światła. I nie idzie tu o żaden ascetyzm moralny; życie
jest bardziej złożone i nie da ująć w żadną
formułę. Świat przeżyć płciowych jest
dziedziną, w której mają swe źródła nieraz najbardziej
zasadnicze bankructwa i upadki duchowe, zdrady człowieka względem
samego siebie. U nas moralizatorska obłuda i operetkowe lekceważenie
przesłaniają dostęp nieuprzedzonej myśli do tych spraw.
Żeromski w swej twórczości pada ofiarą kulturalnego niewyrobienia,
jakie ciąży na tej dziedzinie życia; lecz obok tego ogólnego
czynnika działa w jego twórczości inny, bardziej indywidualny. Brak w
umysłowości Żeromskiego płaszczyzny swobodnego,
definitywnego myślenia, nie czuje się on nigdzie wyniesionym ponad
niebezpieczeństwo nieopanowanego stawania się. Mści się to
na wszystkich zagadnieniach jego twórczości: zagadnienie i
rozwiązanie są tu jakby narzucone, całe życie myślowe
wtłoczone jest w podświadomą "bezpańską"
sferę. Tu sięgamy w głąb samą tragizmu tej
twórczości. I tu, jak zawsze, nie należy oddzielać pewnej
dziedziny wzruszeniowego życia od jego całokształtu. Dziwny,
dumny, skrępowany i ukradkiem wybuchający, mający w sobie
coś upokarzającego patos erotyczny Żeromskiego jest tylko
pojedynczą postacią bardziej zasadniczych ukształtowań. Aby
być wolnym w dionizyjskiej dziedzinie, trzeba posiadać całkowite
poczucie swej "boskości". - Żeromski dochodzi do stanów
dionizyjskich z utajoną obawą. Jest w nim coś ze stanu duszy
spartańczyka, który w ekstazie swej czułby powinowactwo pewne z
wolnością przysługującą helotom. Dotykamy tu spraw
ciężkich i wysuwających się spod analizy, ale tylko w ten
sposób zdobędziemy dostęp do najgłębszego rdzenia
twórczości Żeromskiego. Tak jak Żeromski, nie czuje, nie
może czuć człowiek, który walczy, który czuje, że rodzi z
siebie stanowczą i rozstrzygającą wolę. Żeromski nie
czuje się w związku z żadnym światem, poddanym ludzkiej
psychice. Psychika wyłania z siebie życie, które zmienia się i
przeistacza zależnie od własnych swych, obcych nam praw. Rodzi ona z
siebie nieznane, nie może powstrzymać tego procesu, ani też nad
nim zapanować. Decyzje woli zawisają w próżni lub też
idą na podwaliny skutków naszym postanowieniom wrogich. Wyspiański
odczuwał dzieła swoje jako czyny tragiczne, ściągające
tragiczną odpowiedzialność; stanowisko wewnętrzne
Żeromskiego jest inne. Wyspiański przyjmował winę,
Żeromski - duszę swą łamie pragnieniem jakiegoś
ostatecznego uświęcenia: na próżno bowiem szuka w duszy
jakiegokolwiek bądź względnego choćby pierwiastka
mocy. Na niczym nie może się oprzeć: życie płynie,
pociągając go z sobą; dusza jego własna porwana jest przez
przeistaczający proces. Ginie tu sama podstawa decydującego
myślenia, utrzymującej wbrew żywiołowi
tożsamość swoich postanowień swobody. Twórca czuje jakby
swoją winę w tym, że życie zamienia mu się w
przemijanie bezcennych, bezpowrotnie ginących indywidualnych chwil. To
stwarza osobliwość stylu Żeromskiego, na dnie upojeń
jedynością tkwi poczucie winy wobec wszystkiego; jest on już we
własnym wnętrzu swym wobec wszystkiego bezprawny, jakby żyć
miało prawo wszystko, tylko nie on; samo tworzenie staje się tu
jakąś tajemniczą winą. Przypomina się tu scena z
Wyspiańskiego, gdy do Laodamii zbliża się pieśniarz; tylko
że tu stan duszy jest mniej określony. Dumna, a raczej
usiłująca znaleźć dumę w upojeniu psychika czuje
się nagle niewolnicą, nie umie już rozróżnić, co w
niej jest ocaloną swobodą, a co lubieżnym przywiązaniem do
byle jakiego życia, karamazowską siłą bez wstydu.
Pręży się jak młody adiutant przed wodzem sugestia woli,
przysięga, że stworzy moc rozstrzygania, a na dno duszy jak ptak
postrzelony spada tęsknotą za tą chwilą, tą oto
właśnie, która ginie jak kwiat pod kopytem konia*. Siebie
tylko mająca psychika czuje się winną za wszystko, za cały
splot życia, w którym bierze udział: winną aż do
całkowitego zaniku, wytrawienia poczucia prawa. Przywiązane do
swojego życia j a nazbyt łatwo uznaje tu swe wilcze kły i
jednocześnie przywiązanie to jest rzeczą świętą.
Gdzie granica? Wyspiański przecinał węzeł heroicznej samowoli:
przyjmował grzech czynu. U Żeromskiego nie ma tej decyzji. Nie
wierzy on w bezgrzeszne poświęcenie i nie może przyjąć
twardej filozofii Skałki, Bolesława. Potrzebny by mu
był czyn, nie gwałcący niczego w duszy. Zwieść
usiłuje sam siebie Żeromski, że poprzestałby na samym
powodzeniu. Jest to hipnoza, która pryska. Właściwie Popioły
przesądzają tu sprawę. Czyn dla Żeromskiego jest
psychiczną niemożliwością; na tym zasadza się jego
stosunek do życia. Lack w swoich refleksjach z powodu Popiołów
spostrzegł tę właściwość. Czyn u Żeromskiego
nie wrasta w świat zrodzonych przez wolę następstw; nie, opada
on z powrotem jako nieprawdopodobne zerwanie ciągłości w
wzruszającą się, czującą psychikę i skutek
realny, własna logika czynu ginie w tym wrażeniu, w tym
oddźwięku grozy i zdumienia. Lack pomylił się tylko w
jednym: widział on w stosunku do ludzi czynu kult powodzenia
właśnie; rzeczy zaś mają się całkiem inaczej.
Opór, jaki stawia cała psychika Żeromskiego koniecznej i zdecydowanej
jednostronności woli, przesłania mu sam proces woli. Czyn jest tu
widmem, upiorem - wywołanym przez hipnozę; trzyma się on na
hipnotyzującej, świadomej woli pisarza: jest czynem, a nie ma mocy w
sobie. Świat Żeromskiego jest to świat bez woli, poprzedzający
ją i rozkładający ją w sobie; jest to świat bezsilnej
psychiki; czyn wpada tu i ginie; i dlatego świat Żeromskiego jest
światem nie ciągłości czynnej, lecz biernej
żywiołowości. Czyny powstają w niej i w nią
wpadają; nie tworzą jednak własnej logiki. Teraz dopiero uczymy
się rozumieć tragiczną głębokość tego stylu.
Problem Żeromskiego ogarnia jego samego, jego sztukę. Własna
jego twórczość jest hipnozą, wydobywającą kształt
własny z psychicznego stawania się. Sztuka dokonywa się w
Żeromskim - wraca do niego, roztapia się w ogólnym amorfizmie. Nie
jest niczym ostatecznym, przyjętym przez wolę; jest czymś, co
się odbija w ruchomej fali, fali która szumi i odbija, ale niczemu nie
jest w stanie dochować wiary. Sam kształt woli został tu
zniszczony; nie istnieje ona jako pojęcie nawet; przeistaczającym
duszę upojeniem, marzeniem odbijającym się w marzeniu jest sama
sztuka. Sztuka i twórczość giną w pewnych chwilach dla
Żeromskiego. Wyczytać to możemy z właściwości
jego kompozycji. Wmawia on sam w siebie, że jego widzenia, postacie
mają prawo istnieć: musi je on uzasadniać przed samym sobą.
Nie przełamywa w nim sztuka zasadniczego poczucia bezprawia. Czuje
się w tej twórczości demonizm, władający samym pisarzem;
bywa mu ona świętym szalem, lecz poczucie świętości
znika, pozostaje gorzkie osłupienie szaleństwa. Jest to może
jedyny w swoim rodzaju wypadek: ten świat sztuki Żeromskiego.
Łączą się tu elementy wprost sprzeczne: głębokie
poczucie odpowiedzialności za życie wyradza się w pewien rodzaj
nieodpowiedzialności wobec samego siebie za sztukę. Życie jest
straszliwą przemocą spełnianą na duszy: ja nasze
jutrzejsze nic nie będzie wiedziało o naszym ja dzisiejszym,
chociaż zrodzi się ze świata, które to nasze bezcenne ja tej
chwili zniszczy. Nie ma żadnej ciągłości pomiędzy chwilą
a chwilą, a każda zawiera w sobie cały świat.
Zginąć on musi bezpowrotnie z całym swym czarem; życie
nasze, to ta nieustanna zdrada wobec samych siebie dokonywana, nieustanny mord
duszy w ciemnościach. To jest zasadnicza wizja życia
Żeromskiego: życia, które obejmuje sztukę. Czymże więc
jest ona? Ostatnim nawrotem ku sobie ginącego świata,
pogłębieniem tęsknoty. Nie przełamuje ona fatalizmu. Groza
wobec życia przeradza się w nierozumiejące przywiązanie do
każdej chwili, każdego bezsilnego szczegółu. Każdy okruch
duszy, ginąc, przeistacza się w rozełkany, rozkochany w sobie
świat. Groza wyżarła wszelkie usprawiedliwienia życia,
pozostała sama żądza wytrwania w nim, nie żądza, lecz upojenie
wewnętrzne, bijące z każdego momentu istnienia: dziedziczna
żądza szczęścia wobec absolutnej bezsiły.
Gdy porównywamy twórczość
Żeromskiego z zjawiskami kulturalnymi, nastręczającymi się
ze względu na jakieś powinowactwo, zaczyna nas po pewnym czasie
niepokoić dziwny jakiś rys. Czy np. można mówić o
Żeromskim tak jak mówi się o Stendhalu lub o Dostojewskim: czujemy,
że zachodzi tu jakaś niezmiernie zasadnicza różnica. Brak
Żeromskiemu jakby jakiegoś ostatecznego ujęcia własnej
indywidualności: - i nie o samowiedzę tu chodzi. Stendhal pisał "że
nie wie, kim jest" i cała jego twórczość nacechowana jest
właśnie przez to dziwne połączenie naiwności i
wyrafinowania, machiavellizmu i dziecinnej wprost nieodpomości; idzie tu o
coś innego. Wydaje się, że wola może istnieć na
dnie bezpośredniego, bezwiednego życia. Stendhal, Dostojewski nie
znają siebie, łudzą się co do siebie, lecz pomimo to
dźwigają tę swoją niepoznaną indywidualność,
jako określające ich tak lub inaczej stanowisko wobec niezmiennego,
niepowrotnego życia. U Żeromskiego nie ma tego właśnie
momentu. Własna jego indywidualność spada w otchłań
jak jakaś kaskada psychiczna. Własne jego ja jest
rozwijającą się w nim katastrofą. Cały tragizm naszego
dziejowego położenia odbija się w tym fakcie. Ja -
świadome ognisko czynów, przeciwstawianych żywiołowi
ukształtowań psychicznych - zostało utracone. Losy Polski
dokonywają się w Polakach, ale Polacy ich nie tworzą: trzeba
poprzestać na jakim bardzo ograniczonym widnokręgu, aby móc
ujść tej świadomości. Poeta, którego głębia
uczucia porwała aż na dno, stwierdza samą swą
strukturą artystyczną głęboką grozę
położenia. Psychika polska nie ma już tego nawet schronienia,
które zamyka się w granicach własnego naszego wnętrza. Nasze
życie duchowe nie wyrasta już z nas samych, lecz jest w nas
urabiane, dokonywa się w nas. Dusza nasza jest jak topielec z
ciężarem u nóg: wlecze on nas w coraz głębsze wiry, w coraz
beznadziejniejsze grzęzawiska. My to nazywamy rozwojem.
Widzę naokoło siebie ludzi
hodujących w sobie dziecięcą naiwność widzenia.
Stańmy się jako dzieci, byśmy mogli zostać artystami -
takim jest hasło.
Bezwiedność stała się
ideałem: ach, przyjąć swoją duszę, jakąkolwiek
bądź jest ona, jak kwiat. Niechaj kwiat kwitnie: zadaniem artysty
jest dać z dziecięcą naiwnością, z anielskim poddaniem
się - swoje przeżycie. Przemówić. Utrwalić w sztuce tę
duszę nie chcącej nic widzieć niewoli.
Dla tych, co nie chcą rozumieć,
myśleć - nie ma rady. Dla chcących widzieć nie może
być rzeczy tragiczniejszej, niż ten oto rys stylu Żeromskiego: -
dusza moja jest coś, co się dokonywa nie we mnie już
nawet, bo mnie tu nie ma, bo ja sam jestem czymś, co porywa, niesie
z sobą ten rwący potok. I to jest właśnie to, co
dezorientuje w Żeromskim: ta tragiczna, przesycająca wszystko
nieodpowiedzialność. Myśli tu nie są myślami, tragizm
- tragizmem, nic bowiem nie jest ostatecznym. Brak w tych dziełach
jakiejkolwiek bądź ustalonej wydajności. Nic tu nie tworzy przeznaczenia,
wszystko wywoływa wrażenie tylko i wrażenie to znowu tworzy
swoje wrażeniowe odbicie.
Wszystko zostaje zamknięte we wzruszeniu
i nie przekracza granic jego, nie kondensuje się w myśl, ani akt
woli.
Dlatego nie można mówić o
światopoglądzie Żeromskiego. Nie ma tu woli
przeciwstawiającej się żywiołowi i czującej,
że tworzy coś ostatecznego. Tu wszystko jest wzruszającym
się, cierpiącym żywiołem.
Dostojewski całe życie walczył
z demonizmem. Czuł w sobie dziejową bestię i nie chciał,
nie mógł się jej wyrzec, wiedział bowiem, że każdy
naród musi sam z siebie wydobyć swą siłę, że musi on
przyjąć duszę rosyjską, wrosnąć w nią,
jeżeli chce coś zdziałać.
Słodcy Francuzi mówią nam o pitié
russe ex re Dostojewskiego. Istotnie o to właśnie
chodziło. Dostojewski zajmował się nieustannie problematem
zbrodni i nieustannie bronił stanowiska odpowiedzialności
zbrodniarza. W Biesach podkreśla, że lekarze nie
znaleźli w Stawroginie cech obłędu. Idzie tu bynajmniej nie o
stanowisko tout comprendre, c'est tout pardonner. O coś innego
zgoła. Dostojewski przyjmuje tu moralną odpowiedzialność za
całe straszliwe dzieje Rosji, przyjmuje rzeczywistą Rosję- jako konkretny
dziejowy kształt własnej duszy. To jestem ja i to jest
moje - ten cały świat krwi i zbrodni: z tego my wydobędziem
przyszłość. To właśnie to podźwignięcie
żywiołu przez wolę, o którym mówiłem**. U Żeromskiego
nie tak się mają rzeczy: jego wola jest unoszoną przez
żywioł. Jej czyny i postanowienia wpadają we wzruszeniowy potok
i giną w nim. Wola rozpływa się w lirycznym oddźwięku.
Stanowisko to
tworzyło samo dla siebie usprawiedliwienia. Jednym z nich jest pasyjny
charakter sztuki Żeromskiego. "Cokolwiek się zdarzy, niech
uderza we mnie". Tak, ale na czym stoi sam wyzywający gromy? Sam on
jest właśnie tylko w tym patosie spadania. Znaleźć musimy głębsze
źródło tego stanu rzeczy. Zdaje mi się, że przynosi tu
wskazówkę Duma o Hetmanie. Jest w niej dla mnie jedna tylko
prawdziwie twórcza z głębi duszy - a nie maestrii
słowa, płynąca karta. Wizja Batorego, jego dziwny
zagadkowy uśmiech.
Cała Cecora
nie przeważa wrażenia tego uśmiechu.
Tragedia jest w
nim.
Tu bowiem jest
zdradzona przez uczucie, przez kryjące się w Chrystusowość
lenistwo duszy i jej niewiarę - wola.
Norwid
pisał kiedyś przedziwny list o Lenartowiczu, który chce
się cierpieniem wymknąć tragicznej konieczności
stanowienia, określonej myśli i woli.
Ten list, to
najgłębszy komentarz twórczości Żeromskiego.
To jest
znaczenie owego "cokolwiek się zdarzy".
Związek
psychologiczny pomiędzy Dziejami grzechu - a Duma o Hetmanie
ukazuje się tu nam w innym całkiem oświetleniu, Polska opinia
widziała w Dumie o Hetmanie pewien rodzaj rehabilitacji ze strony
autora zuchwałej i "gorszącej powieści". Dla nas
inaczej przedstawia się ta sprawa. Dzieje grzechu
odsłaniają nam głęboki tragizm duszy Żeromskiego, Duma
o Hetmanie tę intelektualną, duchową winę, która oddaje
poetę w moc tego tragizmu, uniemożliwia wyzwolenie spod jego
władzy. Duma o Hetmanie ukazuje nam to załamanie duszy,
które oddaje ją bezbronną w ręce losu: w niej zabitą
zostaje właśnie ta wola, której brak uderza nas w tej
twórczości. Żeromski nie jest w stanie przezwyciężyć
bezwolności, gdyż zamiast myśli przyjmuje sentymentalną
ułudę. Zrzeka się krytycznego stosunku względem dziejowej
podstawy, z której wyrasta jego psychika, i dlatego życie jego
wewnętrzne pada ofiarą fatalizmu niweczącego swobodę.
Naturalnie: dzisiaj wobec rozpanoszenia się nieszczerości i frazesu -
twierdzenia te wydadzą się paradoksami. Są one jednak kluczem do
zrozumienia twórczości Żeromskiego i to do zrozumienia jej w tych
właśnie rysach, które czynią ją tak tragicznie
znamienną. Jeżeli Dzieje grzechu są tragicznym
samopoznaniem współczesnej duszy kulturalnej, to Duma o Hetmanie
jest objawem woli, która i nadal chce grzeszyć. To Bodzanta, który chce i nadal
sobie kłamać; niechże jednak nie czyni tego w obecności
Ewy. Dzieje grzechu były artystycznym czynem. Duma o Hetmanie jest
frazeologią, jest kompromisem, dobrowolnym cofnięciem się przed
myślą, zrzeczeniem się twórczości na rzecz kunsztu.
Jedyną głęboką rzeczą jest wzgardliwy uśmiech
Batorego. Własna to męska myśl Żeromskiego zostaje tu
opuszczona i szczebiotem, udającym pancerność gdzieś w
jakimś ukrytym zakątku zamknąwszy się sama z sobą,
gardzi. Stosunek do ukształtowanej przez historię psychiki
kulturalnej jest, jak mieliśmy się sposobność
przekonać w ciągu niniejszej pracy, tym ogniskowym punktem, w którym
rozstrzyga się sprawa zasadniczego charakteru i znaczenia danej postaci
duchowego życia. Psychika wytworzona przez dzieje stanowi podstawę
dalszego dziejowego działania. Gdzie mamy do czynienia z rzeczywistym,
czynnym stanowiskiem, tam psychika przeistacza się pod ciężarem
czynnych zagadnień. Musi ona stać się podstawą czynnego,
zwycięskiego stanowiska, musi wydobyć z siebie narządy panowania
nad światem: w ten sposób jedynie zapewnia samej sobie trwanie. Jest to
jedyne możliwe stanowisko, jedyna postać czynnej, męskiej
wierności samemu sobie. W myśli naszej panuje pod tym względem
zdumiewające złudzenie. Psychika ma tu dojść do
zwycięstwa przez samą niechęć zmienienia
czegokolwiek bądź w sobie: ma dotąd cierpieć, aż świat
uzna ją taką, jaką jest. Ponieważ nie może stać
się podstawą skutecznego, zwycięskiego życia, tłumaczy
to, że jej niedojrzałość dziejowa jest
wyższością. Dusza polska jest wyższa ponad dzieje,
wyższa ponad naturę ludzką: ma dochować wiary tej swojej
anielskości. I u Żeromskiego wali się Żółkiewski do
nóg upiora Samuela. Zawsze mit ukrzyżowanego szlachcica. Zawsze legenda
polskiej nadludzkiej swobody szlacheckiej. Żeromski mówi o polskim
cudzie bezgranicznego poświęcenia. Nie ma form dziejowych, które
mogłyby istnieć bez nieustannego poświęcenia, które je
utrzymuje; ale znaczenie dziejowe poświęcenia zależne
właśnie jest od wartości tych form, które są przez nie
dźwigane. Polskie poświęcenie zastępujące wszelkie
formy jest tylko rozpaczliwym wysiłkiem stworzenia w jednej chwili tego,
co tworzone musi być nieustannie. Naród, który nie tworzy trwałych,
panujących nad przyrodą form bytu, który nie tworzy w sobie
wytrwałej, celowej woli, rozbraja własną duszę. Raz pora,
abyśmy zdali sobie sprawę, że polski bezgraniczny indywidualizm
jest formą zaniku dziejowego życia, że apoteozując ten stan
rzeczy, apoteozujemy tylko własną niechęć wyrabiania w
sobie dziejowej woli.
Żeromskiego
Duma o Hetmanię służy utopijnym instynktom polskiej
inteligencji. Dochodzi w niej do głosu zasadniczy dogmat dzisiejszej
bezdziejowej, niewolniczej psychiki,- że życie dziejowe da
się oprzeć na każdej podstawie, że wszelkie
ukształtowanie duszy może posłużyć za podstawę
zbiorowego istnienia. Zatraconym zostało u nas samo pojęcie
odpowiedzialnego, historycznego istnienia. Nie rozumiemy, że droga do swobody
prowadzi przez podporządkowanie naszego ja wymaganiom
zwycięskiej, trwałej działalności. Wydaje się nam,
że jest w tym jakieś wyrzeczenie swobody, wydaje się, że
stanowiskiem jedynie nie uwłaczającym naszej godności jest
domagać się, aby świat był takim, aby w nim nasze ja
mogło istnieć, nie zadając sobie żadnego przymusu. Nasze ja
żyje dziś w ten sposób, gdyż odcięte ma wszelkie drogi
działania dziejowego: i tę to niewolniczą
nieodpowiedzialność uważamy za równoznacznik najwyższej
swobody. Ludzie giną za to swoje niezdolne do dziejowego istnienia
ukształtowanie psychiczne. Męczeństwo nie zastępuje pracy.
Żadne wytrwanie i samozaparcie nie zastąpi zdolności
utrzymywania się swobodną pracą na poziomie nowoczesnego
życia, żadne współczucie z ginącymi nie uwalnia pisarza od
obowiązku tworzenia nowoczesnej, wiernej wymaganiom myśli duszy
zbiorowej. Istnieje w Polsce organizm nowoczesnej, szamoczącej się
w niewoli pracy: on to stanowi naszą jedyną podstawę;
inteligencja polska żyje na powierzchni stwarzanej przez ten wysiłek.
Żyje na tej podstawie i swoje w ten sposób istniejące w przyrodzie
duchowe siły zużytkowuje w kierunku tworzenia i rozwijania psychiki i
nadal niezdolnej do życia. Trzeba wiedzieć, co znaczy mieć
indywidualność; znaczy to wyrobić sobie we własnych oczach prawo
do swej psychiki, znaczy to sprawdzić, czym jest ona w procesie ludzkiej
walki o istnienie. Gdy się zaś tego nie czyni, gdy się nie
odróżnia swobody od bezwładnego unoszenia się - tworzy
się nad duszą narodu atmosferę utrudniającą
zrozumienie własnych sił i zadań. Polski subiektywizm estetyczny
jest stanem duszy, żyjącej poza historią. Ja posiada
tylko ten, kto wyrobił sobie w duszy własnej narzędzie
skutecznej, dziejowej pracy. Inaczej jest ja nasze tylko subiektywnym
odczuwaniem procesu urabiającego nas, bez nas i wbrew nam; jest tylko
jednym z momentów dziejów grzechu.
Idzie tu o historyczną
wartość naszej duchowej pracy nad sobą, a nie zaś, jak to
się roi polskim dekadentom, o "jakobińską zasadę
szczęścia mas". Twórca jest człowiekiem urabiającym
świadomie własne życie psychiczne, wykuwający w sobie formy
zwycięskie. Samotność sztuki w ten tylko może być
pojmowana sposób. Artysta jest to człowiek świadomie i swobodnie
podnoszący duszę swoją aż do tego poziomu, na którym staje
się ona trwałą, ostającą się wobec dziejów
formą. Goethe jest tu wzorem dla każdego, kto szuka jakiejś
realnej treści poza frazesami o wielkości sztuki. Życie
zwycięskie, organizujące świat w jasną
całość jest życiem dojrzałym do godności sztuki.
Ale u nas ma się co innego na względzie: byle jakie życie
może stać się przedmiotem wypowiedzenia: wypowiedzenie jest
bezwzględnym celem. Kult sztuki tu, to życie uwolnione od
sprawdzania, to zdanie się na łaskę siły dziejowego
ciążenia. Tylko kto panuje nad życiem, wystarcza sztuce - tak
można by streścić artystyczny kanon. Żeromski, gdy jest
twórcą, czuje tę powagę sztuki, czuje straszliwy
ciężar wewnętrznego jasnowidzenia, królewską mękę
całkowitej szczerości. Sztuce nie wystarcza chęć, nie
zatrzymuje się ona na szlachetnym zamiarze: dusza ludzka jest w niej wobec
samej siebie, jako jedyne źródło swej mocy, jako jedyna nadzieja.
Żeromski odsłania to wewnętrzne, nieograniczone bogactwo duszy
polskiej, widzi, że ten jedyny nasz świat ginie i nie chce
nawet jasno ujrzeć jako swojej odpowiedzialności tego tragizmu. Dusza
moja to przecież cząsteczka tylko tego ginącego piękna; -
porwana jest przez jego zgubę: tak określa się
najgłębsze jego stanowisko. Czy widzisz, czy widzisz? - ukazuje on
sam sobie psychiczne cudy - to wszystko zaginie już na zawsze, nie wróci
to już nigdy w życiu i sam ten mój straszny, piękny żal
przeminie. Polska tradycja duchowa jako treść życia bezsilnych
dziejowe warstw i jednostek - oto geneza tej sztuki. Bezsilnymi jednak czyni je
własna wola. Za życie uznały one uczuciowe zatapianie się w
sobie, nie chcą poddać siebie musowi pracy o siłę
dla własnej treści i jako usprawiedliwienie tworzą sobie
historioficzne poematy o cudzie polskiej psychiki, stwarzającej
sobie własny świat w próżni. Strachem przejmuje ten stan dusz
polskich, gdy się powraca do niego myślą z Zachodu. Jak hipnoza
przesłania nam prawdziwy obraz dzisiejszego życia. Żeromski
obowiązany jest widzieć. Powinien on zrozumieć cały żywiołowy,
kosmiczny tragizm życia ludzkości, zrozumieć, że historia
nie może uznawać prawa nie opartego na biologicznych,
psychologicznych rzeczywistościach. Powinien zrozumieć, jak strasznie
ciężkim jest dzisiejsze istnienie człowieka; jakiej
długiej i wytrwałej pracy nad sobą wymaga wytworzenie w sobie,
utrwalenie w kulturze własnej nowoczesnej, zdolnej swobodnie
dźwigać ciężar dzisiejszego życia i kochać to
życie woli. Z Batorym, z rozumem i wolą nie współczuje nikt.
Współczucie dla wszystkich prócz tych, co rzetelnie pracują.
Świadoma, sięgająca po odpowiedzialność wola ma zawsze
przeciwko sobie całą "Chrystusową" Polskę. Cierpienie
jest łatwiejsze od pracy: nie wymaga ono tworzenia w sobie nowych
wartości, zrywania z pewnymi okręgami dusz. Cierpmy tak długo,
aż świat stanie się tak szlachetny, że ludzie
będą żyli w nim bez wysiłku mocą samego swego
duchowego piękna. Wtedy znajdzie się miejsce i dla Polski na
uduchowionym globie. Kiedyż nareszcie znajdzie się artysta, który
nauczy nas współczuć z mężnymi, pełnymi woli,
sięgającymi po odpowiedzialność? kiedyż nareszcie
stanie się jasnym, że zrzeczenie się samowiedzy, rozumu, woli
jest szpetotą? Ten rozum, ta wola istnieją w narodzie, dzięki
nim istniejemy, ale nie umiemy, nie chcemy zżyć się z tym nowym,
rodzącym się organizmem. Życie wykolejonej, bezsilnej inteligencji
przesiania nam ten potężny, dźwigający nas wysiłek.
Wszystko działa dzisiaj w kierunku utrwalenia tego stanu rzeczy.
Istnieją całe systematy chytrze choć bezwiednie kombinowanych
złudzeń, które zabezpieczają inteligencję polską przed
zetknięciem się z istotnym, nie dającym się oszukać
światem. Wszystkie słowa i pojęcia zostały
przekształcone w sposób określony przez ten zasadniczy punkt
widzenia. W twórczości Żeromskiego możemy ukazać cały
splot tych wyniszczających ten organizm artystycznych pasożytniczych
ukształtowali.
Zasadnicze
stanowisko określimy: życie jest tu tragicznym procesem
porywającym i przekształcającym wszystko; nie ma wobec niego
schronienia. Wszystko w nas dąży do zagłady, a jednak to
straszne życie to jedyna nasza nadzieja; z niego tylko powstać
możemy. Błogosławioną więc jest miłość
życia, przywiązanie do niego, chęć wytrwania przy nim. To
jest tragiczne założenie: i gdyby twórczość rozwijała
się konsekwentnie, ukazywałaby powstanie, rodzenie się mocy;
ukazywałaby, jak rodzi się ona w ciemnych, ślepych,
odstręczających, nieraz gwałcących duszę postawach.
Wszystkie rozdarcia duszy mogłyby tu znaleźć miejsce, ale na to
trzeba było jednej rzeczy, - trzeba było mieć męstwo
woli, męstwo szukania jej. I Żeromskiego stać byłoby na
to, gdyby nie to, że ulega natychmiast utajonym w jego psychice pokusom.
Gdy mianowicie wyczuje on brutalną moc, wnet sama brutalność
przesłoni mu pierwiastek siły. Ważnym stanie się dla niego
to, że ta siła rani jego uczuciowość; patetyczny
oddźwięk przesłoni samą treść, która ten
oddźwięk budzi. Na tym zasadza się ten niemęski, z
przerażenia i pociągu składający się stosunek
Żeromskiego do bezwzględnych, drapieżnych stron ludzkiego istnienia.
Jego ja zamknięte jest w granicach bezsilnej kulturalnej psychiki,
dusi się jej bezsilnością, gwałci ją w sobie, lecz nie
może jej przemóc.
Ta bezsiła
przeistacza się w męczeńskie posłannictwo. Wytrwać, za
wszelką cenę wytrwać, wyrzec się wszystkiego i
wytrwać. Tak uświęcona we własnym mniemaniu psychika
zaczyna czuć się bogatą. Przeistacza się jej cierpienie w
altruistyczne posłannictwo. Ona bezsilna dźwiga we własnym
mniemaniu ciężar życia.
To wzmaga jej
zaufanie do siebie. Teraz może przyjąć samą siebie:
zatapiać się w kontemplacji i własnej subtelności.
Tak estetycznie
spotęgowana i rozwinięta roić zaczyna szersze sny. W
kontemplacji niczego nie trzeba się wyrzekać, można
przyjąć całą treść swą, jaką jest ona.
Zdaje się ona być zdolna do nieskończonego promieniowania i
powstaje sen historiozoficzny o życiu, które byłoby takim wolnym od
przymusu promieniowaniem duszy; i wreszcie rodzi się jakaś metafizyka
falowania psychicznego; świat przeobraził się w jakąś
wielką przypadkowość psychiczną, w pewien rodzaj
muzykalnego antropomorfizmu.
Ja, którego
zanik widzieliśmy, jest tu już niepotrzebne: świat i życie
jest falowaniem psychicznych, nie powtarzających się cudów. Sztuka
stwarza nad tym morzem jakby niebo. Fale duszy odbijają się w eterze
sztuki i te odbicia znów odbijają się w falach.
Na różnych
przekrojach spotkamy różne ugrupowania tych momentów; treścią
ich jest zawsze to jedno - hipnoza bezsiły i zguby. Poczucie zatracenia
roztacza naokoło siebie własną atmosferę, grupuje
naokoło siebie władze duszy i przeistacza się wreszcie w pewien
rodzaj wystarczającej sobie, estetycznej metafizyki.
Własne
duchowe zagadnienia - stają się w tej perspektywie jednym z momentów
tej bezosobistej kontemplacji; i gdy zagadnienie życia przyciśnie do
muru poetę, z wolna, niedostrzegalnie stanie się ta własna jego
tragedia tylko fenomenem; ponad cierpiącym, szamocącym się,
tragicznym ja wyrośnie inne, sztuczne i sam poeta zginie
gdzieś wobec siebie. Wygląda to tak, jakby ktoś tonący
widział w lustrze co dzieje się z nim i sam siebie uważał
za odbicie lub za przywidzenie: tamten z lustra powinien tu coś
poradzić.
I tak stoi
dziś tragedia Żeromskiego.
Nie stać
nas nawet na to, byśmy ja o sobie mogli mówić. Jesteśmy
czymś, z czym dzieje się coś strasznego.
Z czymś
się to dzieje, a więc nie z nami i sama zguba zamienia się tu w
wyzwolenie.
Świat zagadnień
- ale bez woli, która je stawia, stanowisk, ale bez osoby, która je zajmuje.
I cały ten
straszliwy stan rzeczy nie staje się ostatecznie tragizmem, gdyż
zawisa w próżni, jak gdyby skarga płynąca powietrzem i
zasłuchująca się we własnym swym echu. Sorel pisał,
że założeniem epopei jest przeświadczenie, iż opiewane
w niej czyny powrócić mogą każdej chwili: naród stwierdza tu
swoją tożsamość w sławie. Ale założeniem tej
twórczości jest klęska, jej niepowstrzymany, rozwijający
się fatalizm. Słowo, które wypływa z piersi, gdy wróci znowu do
serca, nie zastanie już tej samej duszy. Dusza, która mówi i słucha,
ginie, rozkłada się własny jej żal nad sobą,
własne rozkochanie w sobie zawisają nad groźną
otchłanią. Wszystko tu ginie, staje się
bezprzyszłościową przeszłością. Ja moje
dzisiejsze, to nie związek jutra, to coś, co tylko się zdaje,
gdyż za chwilę stanie się cząstką nie
powracającej przeszłości, a sama przeszłość ta trzyma
się tylko na takiej chwili, która tym tylko jest: złudzeniem, na
którym trzyma się złudzenie. Ten człowiek, który dziś
opowiada nam i samemu sobie o swoich i naszych strasznych losach, jutro zaginie
na zawsze, stanie się sam cząstką swej własnej
opowieści i wraz z nim znikną jego myśli, postanowienia.
Myśl jest tu cząstką estetycznego fenomenu: nie z niego rodzi
się tragiczne poznanie, lecz przeciwnie on wchłania w siebie
poznającego. Tu nie tworzy się w słowie zakon życia, lecz
przeciwnie słowo wchłania w siebie życie i zmienia je w płacz,
który dogasa. Naród polski pozornie tylko jest tym, co mówi tu, i tym, co
słucha. Nim słowo od duszy do duszy doleci, już c oś, co
żyło w momencie jego narodzin, przestaje istnieć na wieki i w
słowie już tylko zamiera. I tak dokonywa się reabsorbcja życia
przez słowo: to, co mamy jeszcze przeżyć, ukazuje się jako
materiał dla estetycznego fenomenu przyszłości, aż wreszcie
dokona się to wniebowstąpienie Polski w sztukę. Ciało
stanie się słowem, które wsłuchując się w swe
własne ostatnie łkania, zagaśnie, pogłębiając
płacz swój i grozę coraz nowym echem. I twórczość
Żeromskiego, to ta rozpaczliwa walka echa z czasem, który głos duszy
porywa i rozbija o czarne ściany na wieki głuchego przerażenia:
strasznej nocy, pośród której dusza, która gaśnie, łka niemożliwością
przekazania chociażby tylko sobie samej, znanego wspomnienia bólu,
szaleństwa, wielkości.
Proszę
zrozumieć całą utajoną w tym stanie rzeczy
sprzeczność. Żeromski nie jest idealistą: cały
jego artyzm wyrasta z nowoczesnego stanowiska, że irracjonalna moc
życia, jego konkretna rzeczywistość jest najgłębszą
nie tylko istotą człowieka, ale i wartością,
źródłem wszystkich wartości. Logiczne, etyczne wartości
pozornie tylko wystarczają sobie, właściwie opierają
się na życiu, z którego wyrastają, ich wartość jest w
nim. Światem estetycznych, etycznych itp. wartości jest dla
Żeromskiego świat polskiej historycznej kultury. Świat ten
może mieć życiowe znaczenie jedynie dla typów społecznego
istnienia, które utrzymują się dzisiaj, jedynie podporządkowując
ogólną zgubę swym osobistym klasowym interesom. Żeromski nie
wierzy ani w szlachecką, ani w mieszczańską Polskę.
Utrzymuje jednak jako swój grunt psychiczny świat duchowy, który
jest świadomością odpowiadającą temu tylko
życiowemu typowi. Chce on utrzymać ducha tego typu, odrzucając
jego rzeczywistość, Cały zaś artyzm jego stwierdza, że
samo życie, całe życie jest źródłem ducha, jego
podstawą. Światem jego więc staje się rozkładanie i
zguba jego podłoża, z którym zrósł się psychicznie.
Rozkładanie i zguba nieuchronne. Męka i groza tego
położenia przesłaniają Żeromskiemu jego znaczenie
dziejowe. Tworzy on sam dla siebie mesjaniczne usprawiedliwienie.
Tu jest
przełomowa linia.
Tragicznym
stać się może tylko życie twórcze, przyjmujące
własne swe konsekwencje.
Konsekwencją
stanowiska Żeromskiego jest nieuchronność zguby.
Pod
ciężarem tego przeświadczenia wyrasta jego świat
idących w zagładę cudów psychicznych; i oto nagle poeta traci
swą własną podstawę, wyrzeka się jej. Ogarnia go
złudzenie upadku: siła ciążenia staje mu się wzlotem.
Żeromski nie ma prawa posługiwać się stanowiskami
myśli romantycznej: przezwyciężył on ją, dowiódł swym
widzeniem, że jest ona nie tylko bezsilna, ale nie wytrzymuje miary
wartościowania, jaką wnosi on własnym swym widzeniem
świata. Gdy powraca on do tych stanowisk, gdzie myśl rodzi z siebie
życie, zatraca znaczenie własnego swego dzieła.
Musi on
wiedzieć, kim jest.
Czy stanowiskiem
jego jest, że każda myślowa forma życia jest
zwężeniem życia, i dlatego, gdy życie łamie ją,
czyni to ono w myśl najgłębszego prawa?
Czy też
życie jest niższe od myśli, jest formą upadku?
Konkretnie:
Proces dziejowy,
który grzebie dawną Polskę, to jest rodzenie się
głębszego, szczerszego, potężniejszego - naszego
świata.
Gdzie jest
Żeromski?
W tym
świecie? czy też w zniweczonej Polsce?
Ani tam, ani tu.
Zrósł się
on z formacją duchową, która czuje, iż życie grzebie jej
świat, z którego wyrosły wszystkie jej wartości. Nie jest
w stanie formacja ta ani walczyć skutecznie przeciw nowoczesnemu
życiu, ani wrosnąć w nie. I to jest tragizm. Bo w tym
nowoczesnym świecie jest też i rodząca się, rzeczywista
już dziś Polska, i tworzyć, to znaczy żyć jej
życiem. Polska tu walczy, zmaga się, brak jej nowoczesnych
narzędzi walki i pracy, każdy dzień, każdy moment jej
istnienia jest męką. Męka ta jest momentem, który łudzi,
daje urojenie tożsamości. Jest ona utożsamiana z męką
grzebanej nieustannie kulturalnej świadomości polskiej. Wypacza to
zaś wszystkie perspektywy.
Życie,
które walczy, rośnie samą swą męką, przyjmuje jej
poznanie jako podstawę dla woli; życie, które ginie, czuje, że
ginie z nim samo poznanie to, że zaczyna działać dla niego
ostateczna swoboda idących na dno.
Ta swoboda
zwolnionej od sprawdzianów przez zgubę duszy przesłania swobodę
wypracowującą własne podstawy, borykającą się z
rzeczywistym oporem.
Tylko życie
jest naszym gruntem: a więc musimy tworzyć zwycięskie,
ostające się wobec nowoczesnego świata formy życia,
kuć jego broń.
Życie nasze
ginie, a więc ginie wszystko nasze, cały świat naszych dusz -
oto co czuje Żeromski.
A więc
zginiemy całkiem, doszczętnie, jeżeli nie wrośniemy w nowe,
zwycięskie życie; ale jest ono dziś obce, stawia zadania twarde
dla naszych dusz dotychczasowych. Rozum zostaje opuszczony.
Bo przecież
tak piękna jest ta gotowa już polska kultura, iż może
zrodzić z siebie cud. Dwie są drogi: albo upajania się czarem
przeszłości, kultury przeminionej, albo tworzenie dla nowego
życia polskiego duszy, która mu zapewnić zdoła istnienie. To, co
wejdzie w duszę tę z drogiej nam kultury - zostanie ocalone. Sam
Żeromski czuje, iż czar tej kultury nie jest mocą dziejową,
że pozostaje on we wnętrzu naszej psychiki. A psychika działa
tylko jako twarde życie - nie sama przez się.
Tak; - ale ta
droga do swobody prowadzi nie przez sentymentalne zamknięcie się w
sobie, lecz przez rozszerzenie duszy, przez zrywanie z
przeszłością, pogłębianie jej. Tu cierpienie nie mówi
samo przez się, wrasta ono w dokonaną pracę i w niej milczy. Ale
polski sentymentalizm nie rozumie, co znaczy ból przemilczany; więc raczej
zamknąć się w świecie przez własną myśl skazanym
na zgubę, cierpieć i cierpieniem pogłębiać piękno
tego ginącego świata.
Zamknąć
się duszą w przezwyciężonych przez duszę stanowiskach
i wyrównywać męką coraz bardziej rosnący przedział
pomiędzy myślą naszą własną a naszym stanem
duszy. Żyć duszą wbrew myśli swej i odczuwać
postępy samopoznania jako przyrost męki - to są istotnie polskie
formy duchowego życia.
To jest rys
odbierający światowi duchowemu Żeromskiego tę wartość
ostateczną, która czyni z poety przedstawiciela ludzkości. Myśl
tu żyje w rozterce z wolą. I ta rozterka wewnętrzna staje
się podłożem uczuciowości, która nieustannie samo widzenie
myśli pogłębia i tworzy nie zwrot w kierunku duchowego
życia, lecz nową otchłań męki.
Rzeczywistością
naszą jest nie stan dusz myślących Polaków, nie sposób, w jaki
reaguje w głębi dusz tych polska tradycja na rozrost nowoczesnego
świata, lecz wrastanie dzisiejszej Polski w ten świat: jej potrzeby,
konieczności nieustanne jej myśli i woli. Dlatego jedna jest tylko
droga dla nas: poszukiwanie siły, tworzenie jej; jest zrozumienie, że
konieczności nowoczesnego świata stwarzają dla nas postulaty
moralne, że jedynie czyniąc im zadość, potęgując
zdolności czynne polskiego życia - służymy samoistności
narodowej, walczymy o przyszłość dla naszej tradycji. Nie
uczuciowe wymaganie tradycji, lecz wymaganie woli zmagającej się ze
światem wykreślają cel i kierunek naszej myśli.
Jesteśmy bardzo czuli na "krzywdy" wyrządzone tradycji,
bardzo obojętni na los żywej pracy: tu poprzestajemy na
męce i współczuciu. Ale pierwszym naszym obowiązkiem jest
żyć w myślowym naszym wnętrzu wymaganiami tego
pracującego świata, rozumieć, że to jest nasza
rzeczywistość. Zrozumiejmy, że uczuciowy kult tradycji
jest tylko formą naszego duchowego lenistwa. Dla jednych jest tradycja symbolem
ich przewodnictwa, ich ekonomicznego uprzywilejowanego istnienia: jest to
optymizm historyczny. Dla innych jest ona symbolem uczuciowego
zabezpieczenia przeciwko konieczności własnej duchowej pracy,
rozdzierania duszy, przekuwania jej w formy, zdolne opór stawiać
wymaganiom życia. Ten polski pesymizm historyczny i wszystkie
krzewiące się na jego podstawie utopizmy - to wytwór bezczynnych,
wyrzuconych poza świat wytwórczy jednostek, świat polskiej bezsilnej,
wychowanej przez niewolę w formach protestującej nieodpowiedzialności
inteligencji.
Żeromski poznaniem
artystycznym wyszedł poza ten świat, ale w nim tkwi uczuciem i
dlatego jego twórczość jest dotychczas zjawiskiem, rozwijającym
się wbrew niemu samemu, wbrew jego świadomości.
Duma o
Hetmanie ujawnia te sprzeczności w sposób wprost zdumiewający.
Żeromski
postawił sobie ogromne historyczne zagadnienie. W XVII wieku los dwóch
narodów, a właściwie całej masy narodów żyjących na
polsko-rosyjskim terytorium zależny był od tego, czy Polacy
zdołają poddać swój subiektywizm, obcy światu, na tle
którego on wyrósł - rozumnej woli, gruntującej podstawy ich w tym
świecie.
Zborowski
symbolizuje tu tę budującą się niewolnicę-psychikę.
Batory - dziejową wolę.
Zagadnienie
zostało postawione, i Żeromski nie chciał go rozwiązać.
Nie chciał, bo uznawszy w Batorym rozum polski, nie miał prawa
go opuszczać. Uczynił zaś to właśnie, zawiesił
wszystko na pytajniku. Czy gdyby Polacy wejrzeli na skruchę
"Samuela" swą polską łaską - nie stałby
się cud dziejowy?
Wieczna polska
niedojrzałość, chęć oszukania samego siebie: Szujski,
Wielopolski, każdy, kto reprezentował w Polsce dziejową
wolę, przeszli to piekło buntującego się obłudnie
uczucia. W poemacie Żeromskiego wszystko ginie w
nieokreśloności: sam poeta nie chce zobaczyć, co stwarza,
me chce określić swego stanowiska. Pora by wreszcie zrozumieć
było, ze kto wyrzeka się wyników myśli własnej, nie chce,
nie może być swobodny. Nie można bowiem żyć przeciwko
ludzkości, żyć przeciwko sobie. I kult cierpienia to
właśnie zawiera w sobie niebezpieczeństwo, że w miejsce
tragizmu walczącej z losem woli podstawia ujawniający się jako
cierpienie opór nałogu przeciwko myśleniu, uczucia przeciwko
poznaniu. Twórczość Żeromskiego tym się właśnie
odznacza, że wzrost tragicznego poznania przysłonięty tu jest
przez sentymentalny opór świadomości.
Ten ostatni jest
na pierwszym planie i polska krytyka do dziś dnia nie widziała, nie
chce widzieć kryjącej się poza tym pozorem, nieznanej
jeszcze samemu twórcy - prawdziwej twarzy Żeromskiego.
|