Walka
wewnętrzna z bezdziejowością, usiłowanie
przezwyciężenia jej w sobie, zrozumienia, na czym polega psychiczna
natura narodowego rozbicia, wypalanie rozżarzonym żelazem z duszy
własnej stygmatów beznarodowego, nieczynnego istnienia, rozpaczliwe
dźwiganie się ku zjednoczeniu duchowemu z potęgą historyczną
narodu - ten straszny samosąd, krwawe zmaganie się stanowią
istotę zasadniczego procesu duchowego poety, z którego wyłaniały
się jego dzieła. Na tym zasadza się wielkość
Wyspiańskiego, że toczył on z bezdziejowością
rozpaczliwą walkę, że dzień po dniu, etap po etapie
pasował się w sobie z psychiką prywatnego człowieka -
niewolnika, że walczył z tą pozahistoryczną psychiką,
która ciąży nad całą twórczością polską, jak
bezwiedne fatum wewnętrzne. Niewola weszła w duszę i
przeżywając samych siebie, ulegając swobodnemu,
żywiołowemu, pędowi psychiki naszej, żyjemy jako
własną naturą - rozkładem dziejowości, straszliwą
siłą ciążenia ku narodowej nicości. "Dumne"
rysy naszych indywidualności rysami są istotnie sklepienia i murów
historycznego gmachu, linią jego przyszłego załamania się.
Mowa nasza wewnętrzna, mowa naszej nieskrępowanej natury, to szmer
rozpadania się i rozluźniania: stajemy się sobą, bo
całość ginie. Praca twórcza Wyspiańskiego to walka z tym
procesem, walka pełna złudzeń, nieobca upadkom, gorączkowa
- i dlatego właśnie taką straszną czcią
przejmująca każdego, kto ją przemyśli. Tu była
rzeź wewnętrzna, tu spiżową stopą deptano lękliwy
liryzm, tu okutą dłonią brano za włosy duszę i gdy wyczuwamy
w pismach poety echo wewnętrznego buntu, szept pokus, które
odwieść go usiłują od twardego dzieła - jest to dla
nas nowa rękojmia rzetelności. Wyspiański nie komponował
walki, lecz istotnie duszę swą przetwarzał, i sama
niezupełność pracy, luki w niej, niespójności - wszystko to
nabiera nowego znaczenia, gdy rozpatrujemy te dzieła z tego punktu
widzenia. Groza bezwiednie, naiwnie przyjmowanego przez nas położenia
zarysowuje się w tej krwią znaczonej, łamanej linii
zwycięstw i osłabień. Co znaczy żyć dziejowe? -
tworzyć dzieje? działać? - dlaczego jest naokoło życie
i ja jestem, a oto tu we mnie, w piersi mojej naród się zatracił?
gdzie, w czym jest? - jak go ująć w sobie, odtworzyć,
wskrzesić przede wszystkim w tym własnym wewnętrznym poczuciu,
że jest on we mnie? - czym jest ten bunt wewnętrzny przed
koniecznością żelaznego okiełznania duszy? - czy nie jest
to bunt jakiegoś wyższego, ponaddziejowego sumienia? - czy warto, czy
godzi się być narodem? - co jest poza granicą historycznych
gmachów, w nieludzkiej dziedzinie meduz Laokonowych wężów? czy nie
lepszym jest wyrzeczenie, niż przelewanie krwi Achillesów i Hektorów na
ofiarę Tersytowemu trwaniu? jak stłumić mowę nocy, gdy
się ją raz zasłyszało, gdy się weszło już
duszą poza okopy historii? jak przymusić opierającą
się w imię świętości duszę? wlec ją w
wirowisko i rzeź? jak zlać się z naiwnym, instynktownie
niewinnym, mającym śmiałość grzechu życiem? gdzie
znaleźć słuszność? Czy jest ona poza życiem? -
czy nie jest to wszystko, całe to zmaganie się wewnętrzne - wędrówką
Odysa, który gdzieś w zaraniu życia
wyrzekł
się czynu i teraz błąka się ponad ludzkim pobojowiskiem jak
hamletyzująca, wszechwiedząca - myśl, która kształtu swego
tylko nie ma, nie może się wcielić, lęka się wcielenia
i czuje, że pomimo wszystko nie żyła? Wydaje się, że
od Meleagra aż do Powrotu mamy do czynienia z jednym tragicznym
dziełem. I tak jest istotnie; najgłębszą
spuścizną Wyspiańskiego jest tragiczny żywot twórcy,
przeświecający przez jego utwory. Poeta może się niekiedy
łudził, sam siebie usiłował zwieść sztuką -
artystycznym interesem odtwarzania. Krytyka Feldmanów i Stenów
usiłowała zwieść naród, który czuł, iż dzieje
się tu coś innego: właściwie od początku do końca
na scenie obecny jest tylko sam Wyspiański. Teatr Wyspiańskiego, to
wewnętrzna walka duszy i gdy się wżyjemy w to zbiorowe
dzieło - wyczuwać będziemy dokładnie, gdzie poeta
usiłował sam siebie uśpić, gdzie łudził się,
że już zdobył spokój, roztopił ból w widzeniu i nagle
nowym, głębszym wzrokiem odkrywał, że to obce, artystyczne
widzenie - to własna męka, która o jeden stopień dojrzała,
za gardło chwyta i żąda, żąda jedynego uspokojenia:
poczucia, że przeżytym zostało coś, co ma w sobie
dziejową pełnię, że narodziło się w duszy
poczucie pozwalające nie zastanawiać się nawet nad tym, jak to
mogłoby być - aby narodu nie było, ale wprost czuć w sobie
uśmiechem, łzą, szumem duchowych kłosów - jestem w
narodzie, żyję w nim i on we mnie; jesteśmy. Tego poczucia
Wyspiański nie zdobył i krytyka, która twierdzi coś przeciwnego,
nie rozumie absolutnie nic, nie chce rozumieć, chce tylko napisać
artykuł, felietonizuje.
Duszą
przylatującą na Dziady, bijącą krwawymi skrzydłami o
sklepienie teatru, szukającą wyzwolenia - wcielenia w żywe
narodowe czucie - był sam Wyspiański. Wy i ja tu jesteśmy -
poeta i słuchacze: przeszłość cała nad nami, nie
kłamiąca, nie przebaczająca obecność w nas, słowo
polskie łka tu między nami i broczy - czy jesteśmy? - czy
czujemy się narodem, wy i ja, czy czujecie wolne, narodowe życie we
mnie? Tłum bił oklaski, wolał: czujemy - dusza poety w krwawym
swym wnętrzu odpowiadała: nie wierzę. Nie mogła
przełamać tej niewiary, skruszyć czaru nieistnienia: i walka
trwała dalej; walka o siebie - o to własne duchowe poczucie - o
odnalezienie w sobie twardych, niezaprzeczalnych narodowych mocy - o taką
stałość, która daje nagle zapomnienie, iż samo pytanie
powstać mogło. Bo w teatrze, w sztuce nie wygrywa się
politycznych bojów; i nie hasłem do powstania było Wyzwolenie, lecz
tym właśnie - zapuszczeniem ołowianki w duchowe
głębiny, wewnętrznym pasowaniem się, rwaniem tęsknoty
ku temu, by było u nas, i w nas przede wszystkim - jak wszędzie, by
było rzeczą zależną od rezultatów walki dziejowej, jakim
będzie życie Polski, ale rzeczą niewątpliwą,
wewnętrznie naoczną jej istnienie. I wiem, że każdy
dziś umie wydawszy policzki mówić, że on właśnie tak
naiwnie w sobie Polskę czuje - ale wiemy także, czym to jest: to
darcie czerwonego sukna na indywidualność sławy i
wielkości. Polska literatura poza Wyspiańskim, to niezrozumienie
samego zadania, z jakim walczył poeta - to głos tej właśnie
rozhistorycznionej duszy, którą on w sobie stłumić, zdeptać
usiłował, to biernie przyjmowana niedojrzałość,
mieniąca się w subiektyzmach, liryczna nicość, muzyka
rozkładu; to sobkostwo duszy pojmowane jako samowiedza narodu, to nieraz
na wpół świadome eksploatowanie stanowiska, na którym zatarła
się różnica między złudzeniem i prawdą, to
Norwidowskie życie bez sprawdzianu. O sprawdzian ten Wyspiański
walczył i nie zdobył go, lecz przeszył duszę bólem jego
braku, strasznym pragnieniem poprawy, skruchą za igranie słowem, za
czad marzeń, pychę abstrakcji, i tym pozostał jego teatr:
wyciąganiem rąk ku odnalezieniu życia w sobie, strasznym
uderzeniem w dzwon, walącym o ziemię przerażeniem, że w
gruzy idą bez świadka dziejowe gmachy, że samo słowo
przestało być organem żywej jedności, a stało się
tumanem wzajemnego mirażu, że my wszyscy nie wiemy, czym
jesteśmy, kto nas pędzi, gdzie jest siła zdolna wstrzymać
wewnętrzne osuwanie się, staczanie się po pochyłości.
Wyspiański tę siłę właśnie usiłował z
siebie wydźwignąć i. gdy miał ją, nagle ginęła
mu ona, ukazywała się w mamiącym udaniu historycznej pozy
naśladującej moc, to znowu cofał się sam przed nią,
gdy naciskała mu na duszę całą swą prostotą.
Dusza rozsubiektywizowana, przyzwyczajona do nieogarnionej swobody
tolerujących się wzajemnie złudzeń, opierała się,
sięgała aż do istotnych, poprzedzających dzieje samotnych
źródeł, z nich biła płaczem, kołysała
rozpływająca się morską mądrością
żywiołowej wielokształtności - i to właśnie
świat tragiczny poety; jego istota. Teatr jako swobodny samorząd
zbiorowej duszy nie mógł też powstać: tu widzenia
przeciągały nad widzami, szukały w nich oparcia, szukały
tego centralnego ogniska, z którego bije piorunem narodowa wola i centr nie
ustalał się nigdzie. Teatr stawał się liturgią, to
znowu mirażem, czasem postumentem chwilowej niezdrowej ambicji, i
najgłębszym pozostało to straszne pytanie: co ja tu robię z
wami i co wy robicie ze mną? ten jęk z głębi duszy, ach! -
choć nad trumną moją milczcie - czy nie rozumiecie, że ja
idę w śmierć bez pewności o rzetelnej prawdzie polskiego
słowa? I wydaje się, że Powrót Odysa jest czymś w rodzaju
Ibsenowskiego epilogu: Gdy się zbudzimy pośród umarłych. Walka
marzenia z wolą, opór marzeń, samowola poetyczności zwieść
usiłująca żądzę poezji gruntującej swą
swobodę - to była istota procesu. - I dzisiaj, gdy się mówi o
zamkniętej ideowej spuściźnie Wyspiańskiego, za jego
"słowo", za jego testament uznaje się to właśnie
- poetyczność wyłamująca się spod żelaznej woli,
usiłującą zwieść pozorem, roztopić duszę w
biernych uczuciach, zaćmić wolę gestem. Fałszuje się
dziś Wyspiańskiego - tak, jak fałszowało się i
fałszuje romantyków, udusić się usiłuje go kadzidłami,
sprawia się nad jego grobem tryumf masek. Temu stanowi rzeczy
przeciwstawić trzeba swe veto, nie lękać się rzeczywistości,
zrozumieć, że gdy maskaradowy tłum udający naród
usiłuje wieńcem laurowym uczynić z tragicznego ducha - wodza
szalbierstwa i szychu - jedyną odpowiedzią może być:
kłamiecie. Od czasu Wesela i Wyzwolenia straciliśmy prawo głosu.
Twórczość poety to była walka o prawo do słowa; cała
twórczość ta, to królewski jęk: nie mam go, nie mam korony i
berła! I wtedy chór dzienników usiłuje zaprzeczyć:, nie. Ty
masz, ty dzierżysz narodowe słowo, rządzisz, panujesz. Konrada
maski wloką w apoteozie: kłamiemy, kłamiemy - jak wszędzie.
Krytyk, który stwierdza prawdę rzeczy, który korzy się przed
rzetelną męką i właśnie dlatego nie chce, by była
ona sfałszowana, krytyk, który przeciwstawia swój protest chórowi
hańbiących pochwał - to tylko właśnie czyni: nie pozwala
przeistoczyć poety w nową postać, nową metamorfozę
Chochoła. Kto rozumie Wyspiańskiego - ten wie, że cała jego
twórczość jest bolesnym dopracowywaniem się narodowej duszy,
że stoi się tu u zawartych w głębi własnej duszy wrót
narodu, że w nas samych obudzić się ma Apollo Salvator i że
w nas samych trwa męka pasowanie się, praca, wydzieranie duszy
omamieniom, że tu nie ma miejsca na tryumfalne frazesy. Gdy artysta
odsłania rany wewnętrzne, żrącą chorobę
duchową, gdy ukazuje ją w nas i sobie - oddaniem czci jest
wejście w siebie, praca i poprawa. Ale u nas entuzjaści z
urzędu, zawodowi uprawiacze krzepiącego lenistwo nonsensu -
uproszczone mają o tym wszystkim pojęcia: wysłuchaliśmy
Wyzwolenia i siądziemy na koń; czapkami zarzucimy świat
cały. Na koń narodzie! Na koń! Wtedy trzeba mieć
odwagę powiedzieć, że twórca Wyzwolenia w dalszych swych
dziełach - z tymi oto zmagał się zagadnieniami: czy warto, czy
godzi się być narodem? czy ja umiem żyć, czuć, jak
członek narodu, czy ja chcę być narodem? Artysta miał odwagę
samowiedzy, miał odwagę zaglądać w swą duszę, on
lękał się, czy zdoła żyć w narodzie, wahał
się, czy chce tego. Ludzie, którzy tej strasznej męki nigdy nie
przeżyli, bo za działanie uważali - uleganie swym wybujałym
w próżni zachciankom, ludzie, którzy za swobodę uważają
bezkrytyczne uleganie marzeniom, kapitulację woli wobec nałogu i
kaprysu, którzy za swobodę uważają nieskrępowanie -
helotyzm duszy - sądzą, że właściwie Wesele i
Wyzwolenie są tylko czymś w rodzaju ułańskiej przygrywki: -
trębacza czczą oni w Wyspiańskim, nie poetę. Polskę
trzeba odnaleźć w sobie, - ja jej szukam i w pomroce duszy mej
własnej odnaleźć nie mogę - mówi Wyspiański. - My
tobie damy Polskę, tyś ją nam dal, my ją dajem tobie -
hosanna, hosanna! wola tłum. Wyspiański to nie tryumf. Słyszycie
- to nie obchód narodowy w "Sokole" - to noc żałoby i
pokuty wśród prochów, to płacz spowiedzi u królewskich kości, to
szukanie po omacku wśród żalu i płaczu - to wnętrzna odbudowa
duszy. - Ale dziś w Polsce wyobrażają sobie, że i na Golgocie
tańczono z radości, że przecież już raz ten świat
został odkupiony - a teraz już rozpocząć można
prawdziwie wyzwolony kabaret.
Istnieją w
twórczości Wyspiańskiego dwa procesy psychiczne, dwa wzajemnie
sprzeczne prądy: z jednej strony poeta walczy o wytworzenie w sobie stanów
duszy, które godne byłyby stać się cząstką zbiorowej
świadomości, które stałyby na wysokości sztuki -
usiłuje on sam siebie podnieść, dźwignąć do
wysokości jedynego myślenia, które pozostaje - tj. sztuki; z drugiej
strony mamy sztukę jako równoważne wypowiadanie mniejsza o to jakich
stanów duszy. Każdy stan duszy niezależnie od tego, jakie stanowisko
zajmuje w całokształcie tragicznej walki poety, zdaje się
wystarczać samemu sobie jako przedmiot artystycznej kontemplacji. Artyzm
wyrasta tu jako unieruchomiejąca, niwelująca pokusa na wszystkich
poziomach, i ten niwelacyjny, indyferentystyczny charakter artyzmu
przesłania niejednokrotnie prawdziwie tragiczne oblicze poezji
Wyspiańskiego; w analizach, a raczej gadaninach komentatorów wysuwa
się na pierwszy plan. Trzeba nieustannie rozróżniać i
rozgraniczać w dziele Wyspiańskiego, nie można brać w
jednakowej cenie wszystkiego, co do tego dzieła należy.
Rozróżniać trzeba przypadkowe, czysto indywidualne cechy od istotnego
procesu: w ten tylko sposób można przyczynić się do
pogłębienia wpływu Wyspiańskiego. Ukaże się nam
wtedy niejedno: np. pewne charakterystyczne cechy teatru Wyspiańskiego,
jako ściśle związane z tą psychiką, którą
Wyspiański usiłował w sobie zwalczyć i jestem przekonany,
że właśnie wpływ Wyspiańskiego na teatr jako
artystyczną formę groziłby prawdziwymi niebezpieczeństwami
istocie jego dzieła, że natomiast wpływ Wyspiańskiego
rozpocznie się w tej chwili, gdy każdy z nas zechce w dziedzinie swej
pracy prowadzić tę samą walkę oczyszczenia i wychowania
duchowego, jaką pro-wadził on w swym ujawniającym się
poprzez teatr życiu duchowym. Nade wszystko zaś pamiętać
trzeba, że spuścizna duchowa Wyspiańskiego, to przede wszystkim
wyznaczenie kierunku duchowej walki, a nie zaś system przekonań,
myśli, jakiś rodzaj filozofii narodowej. Niczego podobnego u
Wyspiańskego nie znajdujemy i strzec się trzeba złudzeń,
gdyż sztuka utrwala jako istniejące światy chwilowe stanowiska,
często zapadnięcia się i zboczenia walczącej woli.
Nie może tu
być naturalnie mowy o przybliżonym chociażby tylko wyczerpaniu
znaczenia twórczości Wyspiańskiego; idzie mi tylko o uwydatnienie
punktów widzenia, które uważam za rozstrzygające. Ze strasznym widmem
bezhistorycznego "osobistego" życia spotkał się
już Wyspiański od razu w pierwszych swych dramatach. Jest rzeczą
niewątpliwą, że Meleager, Protezylas i Laodamia
wyrażają coś osobistego, że wiążą się
one z pozostałą twórczością o wiele ściślej,
niż to się zazwyczaj przypuszcza. Nade wszystko zaś nie
należy tworzyć spośród dzieł Wyspiańskiego sztucznej
grupy dramatów greckich. Protezylas, Meleager, Achilleis, greckie sceny z
Akropolis, Powrót Odysa - są to wszystko utwory powstałe na
różnych płaszczyznach duchowych. Sądzę, że świat
tragiczny Protezylasa, Meleagra innym podlega prawom niż świat
Achilleidy, że z innych znowu widnokręgów wysnuty został Powrót,
że w ogóle twórczość Wyspiańskiego zmieniała w
ciągu samego procesu swą strukturę, że nagle moment czysto
malarski lub muzyczny, wybujała metafora przedzierały się na
pierwszy plan, gąszczem swym przesłaniały wewnętrzną
pracę ducha. W tych nagłych wpleceniach w pasmo czysto duchowe
motywów innego pochodzenia można się zupełnie
zabłąkać, jeżeli się zechce szukać w nich
głębszego sensu i naturalnie sens ten odkrywać.
Wydaje mi
się, że Meleager i Protezylas należą do najliryczniejszych
utworów Wyspiańskiego, tj. że przy tworzeniu ich kierowała
poetą chęć wypowiedzenia przede wszystkim czegoś o sobie i
z siebie. Meleager jest tragedią osamotnionej, odciętej od gromady jednostki.
Altea pali głownię, gdy syn w uniesieniu swego życia, swojej
miłości podnosi rękę na jej brata. Stare gromadzkie
życie, z którego wyszła, z którego wyrosła jednostka, posiada
istotnie w swej mocy jej los. To, co stanowi ją we własnych jej
oczach, każda płaszczyzna jej samopoznania, każda forma jej
działania, wszystko to związane jest z życiem gromady, do niej
należy. Ja samodzielne jest w stanie samo siebie wyżyć i
rozwinąć tu jedynie na tle zbiorowego życia, z którego
wyrosło, w związku z nim. Gdy Altea pali głownię, gdy
związek ten zostaje zerwany, społeczne znaczenie jednostki w jej
własnych oczach unicestwione, czuje ona, że to własna jej,
najgłębsza istota ginie rzeczywiście w tych płomieniach,
że dusza jej staje się teraz martwym przypadkiem bez żadnego
związku z ludźmi i naturą. Raz na zawsze ukazuje się tu
poecie ta głęboka prawda, że nie ma nic w naszej
indywidualności takiego, co by nie było jednocześnie narodowym,
historycznym. Naród jest związkiem psychiki z bytem: bytowe znaczenie jej jest
w nim, z niego wyrasta. Nie może ona odnaleźć życia dla
siebie poza nim. Wszystko, co wydaje się pierwotniejszym od narodu, jest
faktycznie późniejszym od niego. Wszystkie "bytowe" kategorie
są momentem narodowego dziejowego życia - lub też przeciwnie
momentami wynarodowienia, etapami rozkładu narodowej duszy: ale ona jest
najgłębszą formą rzeczywistości, z jaką
pozostajemy w bezpośrednim stosunku. Takim przypadkiem, wystawionym na
łup śmierci duchowej, ukazuje się sam sobie po spaleniu
głowni Meleager. Gdy zostaje zerwany związek pomiędzy nim a
zbiorowością, czuje on, jak zamierają jedna za drugą
wszystkie władze duszy: poprzez zbiorowość tę tylko
wzrastały one w ciało istnienia; gdy zbiorowość ta ginie
dla jednostki, ginie ona sama we własnych swych oczach. Poznajemy bowiem,
wyznajemy, czujemy siebie w formach społecznego istnienia; jednostka
absolutnie bezwzględnie bezhistoryczna nie byłaby w stanie
świadomie istnieć: nie daje się absolutnie pomyśleć. Z
życiem własnym ja ludzkie związane jest poprzez zbiorowość,
gdy to pośrednie ogniwo ginie, ja nie jest w stanie znieść
ciężaru gatunkowego istnienia: własne utajone w nim życie
wydaje się siłą ślepą, demonicznie bezcelową i
szyderską. Zdaje się, że to, cośmy powiedzieli, wystarczy,
aby wykazać, jak bardzo współczesnym jest archaiczny Meleager. To, co
występuje w nim jako oddalenie od nas, - "styl archaiczny" - nie
jest bynajmniej konsekwencją tylko przez wirtuozostwo wybranej formy. U
natur tak głębokich jak Wyspiański forma pozostaje zawsze w
związku z najistotniejszym charakterem przeżyć. Mówiąc
ogólnie, formę zyskuje stan duszy, gdy nabiera on w naszych oczach
wartościowego, tj. pozaosobistego znaczenia. Forma Meleagra, jego
struktura artystyczna mówi nam, czym stawały się w momencie jego
tworzenia stany duszy Wyspiańskiego, przekraczając granice jego
osobistego życia. Forma w głębokim znaczeniu tego wyrazu - forma
wewnętrzna, jak nazywał ją Hebbel - to zawsze sposób, w jaki
odczuwamy życie duchowe zbiorowości, to stosunek, jaki istnieje w
naszym głębokim, nie rozumującym przeświadczeniu
między rozgrywającym się w naszych przeżyciach losem
indywidualnym a duszą zbiorową. Gdy tworzył Wyspiański
Meleagra - rozgrywało się w jego odczuciu życie jego własne
pod martwym spojrzeniem, które umie tylko widzieć, jak się
człowiek w swej złudzie życiowej plącze i w niej ginie.
Wszyscy ci ludzie przeżywają tu siebie wzajemnie, nie wiedząc o
tym, nie widząc: własne bezwiedne ich dzieło panuje nad nimi,
jak Diana (ta nieszczęsna Diana, która miała w oczach
młodocianych krytyków dowodzić "hellenizmu"
Wyspiańskiego), i śmierć tylko, tylko zwiastujące ja
osamotnienie i znużenie jest jedynym wyzwoleniem. Nie ma dla
człowieka losu poza gromadą, a gromada jest tylko twórczynią
złudzeń nie prowadzących nigdzie poza nią, zrywających
się u krawędzi grobu, w który wstępuje każdy sam - nie
rozumiejący i niezrozumiany. Psychologicznie tu może jest
związek pomiędzy Legendą i Meleagrem. W Legendzie zaziera
poprzez te drzwi, które rozwiera śmierć, poprzez uczyniony przez
nią wyłom świat pozaludzki w życie ludzkiej gromady: z
niego, z tego, co w tym pozaludzkim świecie wyroi, wyśni Wanda -
czerpie ona poczucie mocy. Człowiek żyje, wierząc, że stany
jego duszy, wytężenia gromadzkiego żywota przełamują
zaporę, jaka odgradza świat ludzkiej duszy od pozaludzkiego,
wiecznego "nie-my". Atmosferę własnego swego zbiorowego
istnienia wyrzuca świadomość nasza w pozaludzkie, charakterem
swoim wypełnia cały otaczający ją świat. W ten sposób
utrwala jako coś istniejącego to, co ją przejmuje i nadaje wzruszeniom
swym niezawisłe istnienie, wytwarza nad sobą skupienie energii i z
niego czerpie ją w chwili niebezpieczeństwa. Żyje ona tymi swymi
wytworami, ale dokonawszy ich mocą tego, czego dokonać mogła w
społecznym istnieniu, zstępuje w bezwzględność
śmierci, w coś, co jest niezależnie od tego, co nasza myśl
o tym sądzi. Własny świat nadprzyrodzony zmienia tu swój sens:
staje się teraz wyrazem dzikiej nieujarzmioności zabijającego
nas świata: i wyprawiają nad trupem Kraka swe igrzyska, pozaludzkie
dziwy; groza i pośmiewisko nad ludzkim istnieniem czyhają nad
myślą, co w mniemaniu własnym wyrastała już z samego
dna żywiołu. Gromadę swą i jej żywot ma człowiek
jako jedyne schronienie w bycie, poza ich granicami ślepnie nasza dusza,
staje się igraszką istniejących nieprawdopodobieństw. U
samego wstępu twórczości poetyckiej, od pierwszych dzieł
Wyspiańskiego odnajdujemy zasadnicze, historyczne założenie jego
poezji. Tylko że nie odsłoniło się jeszcze całe ich
znaczenie samemu poecie: - są one w nim jako ton jego wzruszeń, styl
ujęcia artystycznego; są bez jego osobistego wdania się;
władają nim jak umarły los w Meleagrze.
Poezja ukazuje
jako tło swe wielką, niezachwianą jasność myśli.
Czyja jest myśl? Życia, które było, pozostawiło po sobie
jasność śmierci. Widzieć jeszcze możemy siebie w
świetle oczu, które zgasły. Poeta myśli, widzi organami
zbiorowej świadomości; czy zbiorowość ta żyje jeszcze?
- to go nie obchodzi; on przebywa w dziedzinie formy i widzenia, chociażby
forma ta istniała jedynie w polu wzrokowym na wieki zgasłego
narodowego ducha. Wszystko jedno, spełnijmy zadanie poety. Czy nie
dość jest dla piękna, by było widziane? mniejsza o to, kim
jest ten, kto je widzi. Jak powstała, skąd pochodzi widząca
dusza artysty? - mniejsza o to. Istnieje jej pole widzenia, płaszczyzna
piękna, świat zawieszony w widzeniu, utrzymującym samo siebie
poczuciem własnego piękna. Tu żyć mogą, poruszać
się, ginąć postacie świadomego życia: w tym stworzonym
przez widzenie i zawieszonym w nim świecie jest ich ojczyzna. Sztuka dla
Wyspiańskiego to zrazu kraj czystego widzenia: istnieje ona jako
kształt duszy, wydźwignięty przez własne piękno, kraj
zmarłego świata, otoczony przez dziwne tragiczne milczenia, spoza
których świeci poprzez mrok głęboka, ciemna purpura. Z tego
mroku dobiega nas wstrząsający jasnym i umarłym polem huk, ton
głęboki i podziemny. I nagle bucha krew poprzez usta wybladłym
postaciom: z płaszczyzny plotynowskiej kontemplacji i bije w niebo
słup krwi spod Termopil, bije o skrzydła losu serdeczna muzyka,
Laodamia wyciąga ramiona ku światu przeszłości, - tam
chcę żyć! tam z wami jest moja dusza i płynie ku niej
poprzez milczące morze łódź Charona - łódź
śmierci, obraz ciążący nad całą
twórczością Wyspiańskiego, powracający w niej nieustannie,
jak jakaś najgłębsza tajemnica. Czyja dusza jest już
cała w widzeniu, ten należy już do tej dziedziny, w którą
zapadło widzenie. Tylko ze śmiertelnej łodzi rozpościera
się w świat ludzki perspektywa czystego, nieobowiązującego
spozierania*. Żyć ciężko, widząc
chwałę, a nie mając chwały, żyć poza
światem, w którym żyje dusza. Dusza własna zawisa nad nami jak
zimne widowisko, - ale jest przecież życie, byle jakie, ale dzisiejsze.
Laodamia odrzuca pieśniarza. Nie wystarcza widzenie piękna, serce
pragnie żyć w nim: gdy jest zaginione, lepsza śmierć.
Komu sztuka
staje się nie tworzeniem życia, lecz ucieczką przed nim, kto
szuka w niej kraju, w którym bezczynna psychika samej sobie wystarcza,
umarł już lub wybrał gorszą od śmierci -
śmierć za życia, zaprzepaszczenie duszy przez kłamstwo. Tu,
na tym urwisku, które nie prowadzi nigdzie, można zatapiać się w
widzenia światów pogrzebanych, w ich kraj wysyłać
przedśmiertne łabędzie tęsknoty, ale wiedzieć trzeba,
czym jest to widzenie: tak wolno patrzyć tylko na śmierć
przygotowanym, pojednanym z nią. A że wam też - woła
Wyspiański w Wyzwoleniu - gdy mowa o śmierci dobrowolnej, na
myśl przychodzi tylko samobójstwo. Sztuka, jako śmierć:
pożegnałem się z myślą o szczęściu;
stoję w charonowej łodzi, życiu daleki, niedostępny
już chyba dla żadnej życiowej winy. Tu powstaje sztuka -
widzenie tych, co wybrali śmierć, obcość życiu, którym
się nie włada, by widzieć tym nie własnym już, obcym
pożądaniu wzrokiem los ludzki, tak, jak w obliczu śmierci na
wieki zastyga, raz na zawsze już staje się milczącym i jasnym. Z
powodu dzieł Wyspiańskiego krytycy nasi powtarzają
najuporczywiej frazesy o wieczności sztuki; niechże dokładnie
zrozumieją, o co tu rzecz idzie. Życie, gdy uświadomi sobie,
odczuje swą wartość, zostaje we własnych swych oczach wysunięte
poza czas, poza przemijanie: przestaje istnieć, jako ciekłe zjawisko,
zaczyna istnieć jako znająca, ujmująca siebie wartość
- piękno. Piękno wytwarzane jest przez zbiorowość
ludzką, przeżywającą formy działania i istnienia, w
których świadomość ogółu zlewa się całkowicie z
rzeczywistością. Żyjąc wartościowym życiem,
zbiorowość wytwarza piękno: rodzi się ono jako
niezamierzony wynik pełnego życia, jako jego słoneczna
atmosfera. Nie szuka się piękna; samo słowo może nie
istnieć: rzecz spada jak dojrzały owoc z drzewa, niewymuszona,
nie-przewidziana, konieczna. Wieczność wydobywa się tu z samej
życiowej rzeczywistości; wchodzi się w nią poprzez
życie. Gdy życie jest takie, że wydaje się, że innym
być by nie mogło, przeżywamy "wieczność",
tworzymy "piękno". Nie są to pozażyciowe cele i
zamiary, lecz właśnie szczyty życia, które tylko w nim i poprzez
nie napotkane być mogą. Nie śniła się żadna
wieczność Tycjanowi, Shakespearowi: żyli oni bogatym życiem
swej epoki, piękno dojrzewało w nich, i chwile ich stawały
się wiecznymi, gdyż były przez nich przeżyte, gdyż
należały do ich pełnego sobą przemijania. Nikt silny nie
szukał nowego piękna: szukano dla siebie pełnego i
silnego życia i przez to właśnie powstawało piękno.
Piękno, to zawsze treść pewnej epoki, pewnego jej odłamu,
przeżyta przez silną, zdolną upoić się sobą
indywidualność. I nowe piękno, które dziś powstaje, nawet
piękno parnasczyków lub estetów, powstaje z nowych form życia i aby
je zrozumieć, trzeba poznać naturę życia, które je rodzi.
Sam na sam z wiecznością bez życiowych osłon obcują
tylko polscy krytycy, którzy posługują się twarzą Jehowy
zamiast zwykłego lusterka do golenia. Nie każdemu jednak dane jest
tak za pan brat oglądać Boga żywego, żyć z nim w
takiej poufałości, że mówi on do nas nawet nie z krzaka
ognistego, lecz ze szpalt niemieckich felietonów, stronic książek i
to często bardzo nieciekawych książek. Jakkolwiek bądź
jest, trudno zrozumieć, jak mogła twórczość
Wyspiańskiego dać powód do dalszego i to spotęgowanego
powstawania frazesów o wieczności, pozadziejowości sztuki, frazesów,
których zżarta przez mole treść rozpada się przy pierwszym
rzeczywistym zetknięciu z tragicznym duchem poety. Gdy szuka się niezależnego
od życia piękna, gdy szuka go się poza życiem - znaczy to,
że się nie znajduje wartościowych form w życiu samym,
iż się stwierdziło, że to życie, jakie jest dla nas
dostępne, do piękna podniesione być nie może. Piękno
jest wtedy darem, pozostawionym nam przez umarłych: oni umieli je
wytworzyć, dla nich było ono życiem, my staramy się
wydobyć z dusz jego odbicie, blask gwiazdy, co zgasła, nim
doszły do nas jej promienie. Usiłujemy nie żyć, aby
duszom naszym pozwolić się ułożyć,
ukształtować tak, by powstały w nich pogrzebane formy.
Piękno rodzi się tu z zawieszenia życia, z zatamowania
wszystkiego, co bezpośrednie: życie zmienia się w takie celowe
zestrajanie duszy, aby powstało z niej piękno - już nie
samoistny wytwór życia, lecz kształt specjalnie, umyślnie w
sztucznie wygładzonym zwierciadle psychiki wyczarowany. Twardowski to
wyzywa cień Barbary. Shakespeare, Michał Anioł, Botticelli
żyli swym życiem i z życia tego wyrastała ich sztuka; gdy
my teraz wyodrębniamy ich "styl" i usiłujemy widzieć
przezeń życie, czynimy coś zupełnie innego niż to, co
czynili oni, tworząc. Oni znajdowali ten styl, szukając życia,
żyjąc; my dochodzimy do stylu tego, lekceważąc własne
życie, redukując je do roli gleby, która ma wytworzyć taką
a nie inną florę. Samobójstwo duchowe leży na dnie każdego
esteiyzmu, gdy jest głęboki i tragiczny: powstaje on jakby wskutek
odwrócenia łożyska, jakim płynie krew naszego życia;
karmimy nią to, co nami nie jest; życie staje się magią,
wywoływaniem upiorów, których oczyma pragniemy na świat
spojrzeć, by zobaczyć piękno. Pod powierzchnią
istniejącego rzekomo mocą własnego piękna widzenia coś
niewypowiedzianego dzieje się z osobą ludzką. Człowiek
został zamordowany, by żyć mógł upiór; gorzej,
człowiek został zdeptany we własnych oczach i gdy chce sam dojść
do głosu, okazuje się, że aby patrzyć na świat okiem
zmarłych bogów, potargał w duszy własnej swobodny ład i
głos jego, gdy za życie chce mówić, brzmi niewolą,
kłamstwem i histerią. Gdy artysta jest silny, opanowuje tę
najgłębszą klęskę, na widownię wywleka
okaleczała i zdziczałą duszę; ukazuje ją w
świetle obojętnej, zimnej, nieosobistej formy i tworzy efekty
nowoczesnego, okrutnego piękna. Ten styl karmiony krwią
serdeczną, niby tresowany rycerski sokół, którego żywi
młody paź kawałami własnego serca na pamiątkę
dumnej pani, do której ptak należał, ta niesamowita, mająca
naokoło siebie zawsze atmosferę i zapach świeżej krwi,
zwabiającej upiory dusza - mówią do nas z kart poezji Dante
Rossettiego, Swinburne'a, czasami Hofmannsthala. U Wyspiańskiego inaczej
mają się rzeczy; rzeczy zawsze mają się inaczej, gdy w
grę wchodzi człowiek, umiejący patrzeć na duszę
własną, jako na własną odpowiedzialność.
Wyspiański znał prawdę swoich stanowisk i gdy sztuka
odsłaniała mu widowisko życia tak obojętne, zimne,
zakończone, jakby już ze świata umarłych oglądane, nie
było to dla niego niezawinioną właściwością
artystycznego, stworzonego świata, lecz czynem i wszystkie konsekwencje
tego czynu musiały się ujawnić. Poeta zaczął
żyć świadomie w Charonowej łodzi - pogrzebał osobisty
swój ludzki żywot, zanim zaczął życie heroiczne twórcy. To
wszystko było już utajone w formie jego pierwszych dramatów, w ich
archaicznym stylu. Archaizm ten, to było życie widziane z
nieskończonej odległości śmierci. Piękno - więc
jasna samowiedza swej wartości, swobodnego panowania nad życiem;
piękno, to spojrzenie rzucane ku życiu bez trwogi, nie
lękające się niczego, co w nim napotkać może, tak
mocno jest ugruntowane w swym zwycięstwie. Gdzie miał
znaleźć Wyspiański naokoło siebie w Polsce żywej
podstawy tej nieustraszoności? Nie uważa na razie, że ich nie znalazł,
stwarza naokoło siebie tę atmosferę jasności i prawdy, -
odpycha się od brzegu żyjących, nie myśli może o tym:
skoro nie można żyć pięknie z żywymi, wyrzec się
trzeba życia, tworzyć tak, jak gdyby go nie było. Życia nie
ma, jest tylko poezja. Na razie istnieje dla poety w tej tylko formie
własny heroizm; wraz z Laodamią wstąpił on w kraj
śmierci, by w nim nie oglądając się na to, co życie
dać może, osiągnąć jasność widzącej
prawdy, poezji. Polski wulgarny estetyzm sądzi, że tworzy się
wieczną sztukę, zaniedbując, lekceważąc wszystko, co
przeszkadza jasności, niezbędnej do wykłuwania się w nas
poematów, sonetów, impresji, utożsamia atmosferę sztuki z
atmosferą wylęgarni. Tu widzimy w nieco innym świetle tę
sprawę. Sztuka to jest samowiedza zbiorowości, tworzyć narodowi
sztukę to znaczy myśleć tak, jak gdyby miał on swoje losy w
ręku, jak gdyby myślało się samą mocą,
dopominającą się o pełną samowiedzę. Archaizm
pierwszych utworów Wyspiańskiego jest w zasadzie już tym samym
sądem o rzeczywistości polskiej, jaki wypowiedział
następnie poeta w Weselu. Tak dalece tylko kunsztem
literackim był styl tych utworów. Sądem jest ten styl. Sądem
głoszącym twardą prawdę: losy wasze odbijają się
poza wami, nie ma w was organu prawdy, nie ma w was samowiednego życia. Samowiedza
wasza patrzy na was z wyżyn. Czy naród polski żyje, żyć
będzie? Nie wiem. Jest poezja. Ta jest w mojej mocy, jest moją
sprawą; tworzę w niej pełną jasność.
By mógł
się narodzić poeta, umrzeć musiał człowiek,
węzłem "lubości" spleciony z życiem, w którym nie
ma podstawy dla dzisiejszego, bezpośrednio rodzącego się
piękna. To tylko oznacza archaizm. Nic więcej. Z tego stanu duszy
rodzi się Klątwa. Z tego stanu duszy; ale w ciągu tworzenia
dzieje się coś z poetą. Rozoranej ziemi moc uderza mu do
głowy, nazbyt mocno chwyta za serce "tutejszość", duch
umarły, czysty duch piękna, jasnego spozierania staje się tu i
ówdzie upiorem, wchodzi w pierś ludzką, w niej szuka, grozi,
rozpacza. Mieni się nam ta tragedia w oczach, zmienia się
nieustannie, choć pozornie pozastaje ta sama: jakieś nieopanowane,
nieskrępowane przez widzenie życie krąży w żyłach
postaci, wybucha ciemnym, niesamowitym ogniem. To widowisko ze szczytów
śmierci, jej sępim wzrokiem ujrzane - staje się głosem krwi
bijącej w niebiosa. Są chwile, gdy cofa się przed widmem w
spokój swój artysta: na próżno! już i jego dusza szarpie się w
ciemnym, opętanym chórze. Dogania i w śmiertelnym przytułku
zdradziecka współwina, duch się do boju rwie, dźwiga
ziemię: on to pędzi ku chatom jak ten straszliwy żywy słup
ognia. Krwią się stal i piorunem. Bóg mówi słowo. Jakie? pyta
się widz - czytelnik - albo raczej on się nie pyta - on jest
tresowany - to sztuka, rzecz, o której się potem felieton pisze, i styl
archaiczny. Ale pytanie jest, choć ginie wśród ognia i dymu. Za
blisko pochylił się nad ziemią duch, chwyciła go,
wrósł w nią, szarpie się jej ślepą
męczarnią. Bóg mówi słowo poprzez sztukę - ale komu, jakie,
gdzie? Kogo wołać, komu nakazywać, grozić, kogo prosić
z tej oto Charonowej łodzi? Co czynię ja tu - niezależny od
życia - więc w myśli swej wszechpotężny? - co mam
myśleć? W Klątwie mamy świat prawie tak w sobie
zamknięty, jak w Meleagrze grecki, lub w Legendzie -
lechicki. Siebie tylko ma gromada wobec wszechświata, siebie i własne
zmagające się z ciężarem, wieczną krzywdą
życie, z siebie, z piersi własnej zaczerpnąć musi
duszę, zdolną ratować z ucisku. Moce poświęcenia i
wytrwania wystarczą tu: Młoda nie mniej ma w sobie dzikiego heroizmu,
niż Wanda, ksiądz ma rdzennie chłopi upór w swej wierze w twarde
prawa, spisane w kościelnych księgach. Świat pozaludzki Legendy,
to dla tamtej walczącej gromady źródło energii, wyrzuconej przez
nas poza siebie, ponad siebie, i umie z niej gromada brać moc
potrzebną do walki - trzeba tylko śmieć. I tu Młoda
śmie przecież, ale w co obraca się, czym staje się tu
śmiałość? Świat pozaludzki służyć ma
jako źródło czynów służących życiu
zbiorowości, która go wytworzyła w walce z życiem. Takie
pojęcia ma może o nim ów pustelnik - pojęcia tylko. Dzisiaj
zeschła już ta gałąź. Życie zbiorowe
przestało stwarzać swą własną atmosferę
duchową nad sobą, przychodzi ona już gotowa i spisana w twardych
księgach. Ta gromada należy już do ludzkości: jej tragizm
związany jest z dzisiejszą postacią losu; nieznane działa
na nią poprzez dziejową atmosferę. Proszę zrozumieć, o
co tu idzie. Nasi krytycy nie chcieli zrozumieć, jak straszliwie
głęboko, właśnie że mimowoli, postawił
sprawę Wyspiański. Katolicyzm wrasta w życie tej gromady, jako
narzucony jej, a martwy kodeks przynależności do ludzkiego dziejowego
świata: gmatwa się ona i ginie w tej obcej, narzuconej sieci. Czy
znaczy to, że chcę wyzyskać Klątwę na rzecz
jakiejś bezmyślnej antyklerykalnej propagandy? Zbyt tania to
byłaby satysfakcja. Sprawa jest głębsza. Klątwa
ukazuje nam, jak katolicyzm staje się tragedią w polskiej wsi, jak
bezwzględnie druzgocze on dusze. Jest to ukazane z tą samą
jasnością, jak podobne stosunki w Meleagrze. Wydźwiga tu
świat pozaludzki dusze ponad gromadę, wyrywa je z niej, spala w
abstrakcji. Teraz czym my jesteśmy wobec tego? Serce poety się rwie,
dymi się i jego krew w tym widziadle. Więc gdzie odpowiedź? czy
jest ona w dumnym przyjęciu ofiary? - trzeba, by trwał ten
związek dusz naszych z Zachodem, co mówię, z moralną budową
świata? - ale czym jest wtedy to Boże słowo? komu
przyświadcza? czy pali tylko nasze rozumienie ksiąg, czy niszczy
bezwzględnie grzesznika? - czy może przeciwnie buntem jest w
imię "słowiańskiej anarchii", - o której mówi Dziewka "ludzie
nie gady". - A pustelnik odpowiada - może, może? - Może,
może - istotnie łączy nas ta obca mowa kościoła z
czymś większym niż ten ciasny, z glebą zrośnięty
żywot? - A przecież w nim, w tym rozkołysanym kłosami jest
nasza najbliższa prawda: i mowa ziemi jest najbardziej dostępnym dla
rolnika głosem nadludzkiego świata? - Gdzie jest Wyspiański,
gdzie jest widz? - w świecie czystej sztuki. - Mamy więc
odpowiedź: poczucie braku własnej wiary dziejowej, własnej
myśli obejmującej życie, zrozumienia go - ukrywa się
poza estetyzmem. Poprzestajemy na sztuce, bo nie chcemy zrozumieć, nie
chcemy myśleć.
Co ty
myślisz o tym - o tym, coś ukazał właśnie?
Ja nie wiem: ja
widzę.
Ale czym jest to
dla ciebie? - Nie wiem, nie chcę wiedzieć.
Tylko własna
obejmująca życie wiara przełamać może klątwę
izolacji. Trzeba mieć wiarę obejmującą własne nasze
życie na tle społeczeństwa i społeczeństwo wobec
bezkresu; ta to jest głownią Altei.
Wyspiański
zaczął tworzyć pod ciężarem poczucia, że wiary
tej nie ma: ale sam ten brak ukazał mu się jako fakt zewnętrzny,
jako obca martwota świata. W Klątwie wyczuł, że w
tym martwym świecie pogrzebane jest żywe jego serce. Czym więc
jest to? - ale odpowiedź ginie, ginie w tym zapatrzeniu we własne
szamotanie się. Poeta woła, krzyczy, - ale jemu samemu się zdaje,
że on słucha tylko. Kimże jesteś ty słuchający?
Wy, co słuchacie ze mną: dumni, uczeni, pewni siebie - co stwarza
wasz spokój? niechęć myśli, niechęć widzenia, że
to wy właśnie macie sobie odpowiedzieć, czym jest dla was raz
na zawsze życie. Tu właśnie, w naszej piersi tętni
absolut - życie wasze, tak jedyne i bezwzględne, jak wszystko, co
niezależnie od tego, czym się wydaje, jest, jest do głębi.
Trzeba wejść w siebie i myśleć, zrozumieć coś za
siebie i dla siebie - ale Wyspiański widzi, widzi świat, w którym
szamoce się własna jego niedecyzja, a że widzi -
więc mu się zdaje, że ją przezwyciężył, a
że sądzi tak o tym, więc przestaje się o to tragicznie
troszczyć. Tragizm Wyspiańskiego, granice jego świata zarysowują
się przed nami: zamienia mu się życie w widzenie, jak
żyć nie mógł, nie mógł - bo wola była w widzeniu
zahipnotyzowana. Wyjął on duszę swą z piersi i
roztopił w sztuce: potem chciał, aby sztuka mu odpowiedziała na
to, co sam on miał myślą stworzyć. Zamiast myśleć
i rozwiązać zagadnienia, widział on swą bezsilną
walkę, swe stawanie u wrót myśli. I Klątwa jest pierwszym
krokiem na tej drodze. Tak, jeżeli o to chodzi, to jest to poezja. Nie
ulega to najmniejszej wątpliwości, można to z tej strony
badać pod wszelkimi względami. Próbę felietonu to wytrzyma. To,
co robimy, pisząc, czytając Klątwę, jest
poezją, dobrze jest wiedzieć, jak się nazywa to, co robimy,
znać swą profesję. Znał ją jenerał
Chłopicki, wiedział, co jest strategia, sztuka militarna,
subordynacja. I robił to. Na polu Grochowa, jak na Saskim Placu. Tam byłby
się wódz naczelny przekonał, że mylny zrobił manewr. Tu
także: pułk zostanie wyrąbany, ale strategia pozostanie. I nagle
zmieniają się widnokręgi; ginie znaczenie słów.
Subordynacja, taktyka - giną te słowa. Jesteś t y, który
masz wolę; krew leje się, ginie życie pokoleń, a ty czym
jesteś? Zbiorowość polska bez własnej prawdy, bez
własnej jasnej samowiedzy - zostaje zaskoczona przez krwawe widmo. Wali
się na scenie krwią zbroczony upiór żołnierza, zrywa się
ból i gniew, płacze, grozi, przeklina: czym wy jesteście, co wy
robicie? teatr, poezja, krytyka, symbolizm? naród, naród ginie, co wy robicie z
przyszłością narodu, która przyjdzie - wasze dzieło? To
jest czar, co ja robię - woła Chłopicki, może
powiedzieć Wyspiański. Czar! Raz jeszcze głębiej trzeba
przeniknąć w założenie psychiczne tej nad wyraz
indywidualnej, skomplikowanej twórczości, zrozumieć naturę
"czaru", zaklęć, które władzę mają nad
tą duszą. Nie trzeba tracić przede wszystkim z oczu tego
zasadniczego punktu, którego już dotknęliśmy. Poeta dokonać
ma czegoś w sobie: on za siebie ma coś postanowić, ma
zrozumieć, czym jest on i jego życie, wplecione w dzieje narodu. Nie
widzi dla nich przyszłości: wyszedł myślą poza naród,
cóż pozwala mu żyć bez narodu? Jakąż jest tu
wytrzymująca krytykę własna jego wiara - myśl? Wierzy w
naród. Na jakiej podstawie? jak myśli on sobie życie Polski na tle
wszechświata. Tak czy inaczej trzeba tu oprzeć się na granicie
własnej woli; trzeba myśleć, aż dotąd, póki myśl
nasza sama dla siebie nie znajdzie spokoju.
Założenia
początkowe twórczości Wyspiańskiego były jasne:
przyjmował on swój świat psychiczny, jako wystarczający sobie,
zamknięty systemat piękna bez władzy nad życiem. Było
to stanowisko może nie całkowicie świadome, ale przynajmniej
rozwinięte w stylu. W Klątwie jasność ta burzy
się, w Warszawiance wystrzela buntem. Nie wyjdzie nikt z sali. Duch
zbrojny Grochowa, duch legionów stoi u wrót teatru, kto wy jesteście?
Widze. Widze polskiej tragedii. Więc zdobądźcie się na
tę śmiałość: życie nasze jest widowiskiem, w które
patrzy umierająca dusza narodu. Nie przyjmujecie tego stanowiska, burzy
się przeciwko niemu wasza dusza. Gdzież więc jest ta podstawa
wasza? Czym jesteście wy tu, gdzie rozwija się, żyje dziejowa
potęga. Słowo? Chcecie nim władać: musicie
stworzyć jego treść, wydobyć z siebie wolę i
myśl, pewne, iż żyją, walczą, tworzą wobec
wrogiej przyszłości. Zwycięstwo nie od nas zależy: ale do
nas należy pracować, aż się dokopiemy do tej
głębiny; gdzie zaczyna się kontakt z rzeczywistością.
Wyspiański tego kontaktu nie czuje, nie wie, kim jest, co myśli,
nie wie, jakie znaczenie mają jego myśli: mogą istnieć w
dziedzinie poezji. Ale jakiej? Tej, której podstawy stworzył,
rozwijając ją w bezdziejowej, zrozpaczonej próżni. Wiara jego
jest wiarą, która nie może żyć, która utraciła
rzeczywistość. A więc rzeczywistości nie ma. I to jest
polska tragedia. Ale jeżeli tak, dlaczego piecze ból, gdy dzwoni kajdanami
dziewica w Warszawiance? Bo tam na scenie w tłumie stał sam poeta;
pracę myśli, pracę woli przesłania mu widzenie. On sam ma
poznawać, tworzyć władające światem myśli, ale on
stoi bezsilny wobec zadania. W kastelu myśli urządził sobie
scenę; zamiast myśli daje tragedię własnego
nie-myślenia, nieposuwania się naprzód. Jeżeli czyni
postępy, to w kontemplacji tego swego bezczynu. Nie szukajcie już u
niego żywej prawdy: organem tworzenia stała się tu kontemplacja,
jak myśl nie chce myśleć, wola chcieć, poznanie
poznawać. I gdy kontemplacja ta zrywa się nagle jakby zbudzona,
zmienia ona w podstawy myśli swoje nieprzygotowanie, w podstawy woli
swoją niedojrzałość. Poeta chciał, aby wiara w nim
wyrosła, a on ją tylko zobaczył. Pan Adam Siedlecki ma
słuszność: ta epoka nie chce nic otwierać, decydować.
Trzeba to pojąć, aby nie pójść na lep niedorzeczności,
jakie wypisują o Wyspiańskim wielbiciele, czyniący mu swym
uwielbieniem krzywdę. Myśl działa u Wyspiańskiego w sposób
wynaturzający i wynaturzony: sam on nie wie, nie chce wiedzieć, czy
jest to myśl, jaką on ma, czy też tylko myśl, jaką
on widzi. Jest to więc myśl omijająca sprawdziany, nie
uznająca ich, nie czująca ich pod sobą. W każdej chwili
zawisa ona nad sobą: to, co było wiarą, staje się
dowolnością polskiej historii. Ależ też i samo
myślenie pada ofiarą dowolności, nie ma w sobie dostatecznej
siły dla oparcia się wobec kaprysu. I nie wiemy, czy poeta
myśli, czy też to czar, co wciąż trwa i on sam tego nie
wie. Konrad chwyta swój świat duszy jako tarczę i niesie ją
przeciwko światu, ale po chwili już nie jest to dla Wyspiańskiego
myśl, lecz gest myśli, coś, co ma wywoływać jej
wrażenie w teatrze. I nie wiemy: czy to myśliciel mówi, który tworzy
teatr, czy też tylko w teatrze istnieje rola myśliciela. Nie
można igrać z myślą własną. Nie można
uczynić myśli z jej braku. Nie można tego, co sami mamy
dokonać, zwalać na polską tragedię: jeżeli my nie
wywalczymy sobie jasnej wiary, jeżeli my nie wydobędziemy dla
samych siebie prawdy, to jest to nasza wina: bo grunt prawdy poznanej,
zrozumianej, stwarza sam w sobie człowiek i nie może domagać
się prawdy od nikogo, od społeczeństwa, historii. Tej fikcji
trzeba zaniechać: idei jasnej, wykończonej, własnej,
Wyspiański nie zostawił. Wszedł on do sztuki, zwątpiwszy o
życiu, tj. zwątpiwszy o możności wydobycia
wystarczającej prawdy. Wyspiański artysta patrzy, jak Wyspiański
na próżno myśli. Są to więc już myśli, które
mają wypisane na sobie to piętno, myśli, które mają
tragicznie się załamać, a więc konkretny kształt tego
załamania jest tu względnie obojętny. Ta myśl tu nie tyle
tłumaczy, poznaje, rozumie, ile raczej reprezentuje tragiczną
niemożliwość, ograniczoność tego wszystkiego. Jest to
myśl nie tworząca podstaw sztuki, ale raczej istniejąca dla
niej. Sztuka jest zawsze wobec niej wolna, zawisa nad nią: na czym
więc się opiera? Na to nie znaleźlibyśmy odpowiedzi,
gdyż taki jest tragizm tego stanowiska, a gdy Wyspiański zaczyna
widzieć właściwy stan rzeczy, samo to widzenie
Wyspiańskiego, który tworzy, zamienia się z wolna w gest
Wyspiańskiego, który jest widziany. Tu mamy wyjaławiający czynnik
tej twórczości: każdy, kto chce mówić o myśli
Wyspiańskiego, o metafizyce Wyspiańskiego, powinien zdać sobie
sprawę z natury tego osobliwego, wypaczonego duchowego procesu. O
myśli w ścisłym znaczeniu tego słowa nie może być
mowy, gdyż Wyspiański nie wyrobił w sobie samego organu
stanowczych myślowych decyzji. Zawsze ginęła mu myśl - a
pozostawało jej odbicie w perspektywie bezwolnej bezużyteczności
myślenia, wysiłku. I to odbicie wchłaniało w siebie
samą rzecz, i proces myśli stawał się tworzeniem
"wizerunków" myśli nie istniejących, gestów, które ją
tylko oznaczały: często myśl zrazu głęboko osobista,
tragiczna stawała się gestem, ale często także gest,
myśl widziana i przyjęta dla swej tragiczności udawać
zaczyna w samym wnętrzu poety myśl istotną: w każdym
zaś razie jesteśmy tu zawsze na tym niebezpiecznym pograniczu.
Proces ten
właściwy jest całej nowoczesnej strukturze psychologii
artystycznej w Polsce: wszędzie tu mamy do czynienia z usiłowaniem
życia tak, jakby się miało światopogląd bez
światopoglądu, jakby się miało wiedzę bez poznawania.
Artysta łudzi się sam, że sam siebie oszuka: ponieważ
tworzy on swój świat, więc sądzi, że może w nim, w tym
nowym świecie sztuki stworzyć myśl, której nie wypracował,
wolę, której w sobie nie wyrobił. Że, słowem, fikcyjny
świat sztuki dać zdoła coś, co on sam w sobie powinien
był własną pracą stworzyć. Nic łatwiejszego, jak
stworzyć postać deklamującą o niższości kultury
europejskiej, o zbyteczności metod naukowych, o okrucieństwie dzisiejszego
społecznego życia, ale nie znaczy to, że przez to już autor
stał się uczonym, filozofem, mężem stanu, lub czymś
wyższym nad to wszystko. Polska hegemonia artysty była
usiłowaniem narzucenia życiu, samemu sobie fikcyjnych
widnokręgów, "subiektywnych" artystycznych widzeń.
Można przedstawić tragizm człowieka, który rozwiązał
zagadnienie nauki, zagadnienie polityki i pomimo to nie zdołał na tym
poprzestać. Dla odczucia tragizmu tego człowieka wystarczy,
byśmy uwierzyli, że on reprezentuje to, co mówi o nim poeta. Ale
poeta przez to nie wychodzi poza swój właściwy uprzedni
widnokrąg, myli się, jeżeli sądzi, że go
przekroczył: jego psychika posiada tę samą treść,
co poprzednio i ta treść ma to samo znaczenie. Nie wie on nic o
tym, co jest poza widnokręgiem tej psychiki. Niezmiernie typowym zaś
jest proces podstawiający na miejsce tworzenia sąd o tworzeniu jako
takim. Jest to zawsze sąd w granicach tej psychiki, jaka znana jest
poecie: nie zwiększa on jego kompetencji. Chęć zastąpienia
myśli, prawdy przez kontemplację prawd, jakie by się znać
mogło, poznania rzeczywistego przez wiedzę istniejącą jako
fikcyjny gest sztuki, chęć zastąpienia własnej
wewnętrznej pracy przez kontemplację pracy, która mogłaby
być dokonana, jest zjadliwą chorobą współczesnej myśli
polskiej. I Wyspiański nie jest od niej wolny; wyzwolić się od
niej nie może, sama walka o to wyzwolenie staje się widowiskiem,
zamiast przebudowania duszy powstaje widzenie jego ewentualnych wyników. Takim
jest przekleństwo zwierciadeł. Jedna tylko droga prowadzi tu do
wyzwolenia: trzeba poddać swe życie wewnętrzne sprawdzianom
poznania i pracy: trzeba żyć wytwarzaniem w własnej swej duszy
prawdy, wyrabianiem jej w sobie. Psychika nasza musi utrzymać
się wobec świata poznawczym, surowym procesem, a nie poczuciem
własnego piękna, tragizmu, oryginalności. Kto pozwala sobie
żyć fikcyjnym znaczeniem swej psychiki - sam staje się
fikcją. Życie ujrzał Wyspiański w surowym zwierciadle
śmierci, beznadziejności własnego stanu duchowego. Gdy
ściągnęła go własna twórczość z tych
mrocznych wyżyn, uległ on złudzeniu, że można
przełamać tragizm, który był w samym widzeniu treścią
widzianego, że zwierciadlane odbicie zdoła przemóc czar i
klątwę zwierciadła, stać się życiem. Na
początku tej twórczości, w jej założeniach jest groźne
rozszczepienie woli, jej rozdarcie. Psychika ta pozostaje w swej
głębinie martwą i chce zmienić się, nie
przełamując bierności zasadniczej. Słowo, kultura
dziejowa Polski, są tu nie żywym organizmem życia, lecz
czymś, co się odbija i co jest odbijane: mirażem lub
tragiczną rzeczywistością załamującą się w
zatoce śmierci. Poeta stworzył bezwiednie sam ten czar. to
przekleństwo. I teraz on, twórca, czeka wyzwolenia od odbicia. Zadanie
postawione jest tu w sposób rozpaczliwy: jak można, nie tworząc
życia, wznieść się na wyższy jego stopień? jak
może pojawić się w obawie coś, czego nie ma w
twórcy**? Tego zagadnienia Wyspiański nie przemógł nigdy:
obraz, odbicie - chłonęły samą walkę; stawała
się ona przez to równie, jak one, dowolną, niemal nierzeczywistą.
Dlatego, gdy się chce szukać stanowiska Wyspiańskiego wobec
świata - trzeba sięgać aż do tego korzenia. Sama przez
się psychika jako widzenie, obraz jest bezsilna; ważnym jest, jakie
życie nią włada; ale gdy Wyspiański chciał
zrosnąć się ż tym życiem, przekonywał się,
że posiada ono jako narzędzie tę właśnie tylko
psychikę i że do życia ona nie wystarcza, nie jest
prawdziwa. Więc ponieważ nie czuł w sobie organu życia,
cofał się do spozierania, do zatapiania wszystkiego w tej psychice
właśnie, z którą zerwał. To jest fatalne, błędne
koło. Tylko tworzenie organów myślowych, wystarczających
wymaganiom życia, tylko twarde dążenie do poznania i prawdy
wyzwala. Kto nie tworzy wystarczających życiu stanowisk - musi
paść ofiarą nie wystarczających, kto zrozumiał ich
iluzoryczność - stać się musi jakby pokutującą
duszą w opuszczonym przez myśl własną gmachu.
* * *
Lelewel mówi u
Wyspiańskiego do księcia Adama Czartoryskiego:
Jest
wyższa Wola. Siła, co zwala męże
a nowe wskrzesza. Wstaną i świetne pawęże
wzniosą na blank, od kędy blask zabłyśnie nowy.
Czas będzie - przyjść ma on - wróż piorunowy,
co w nas odrodzi czystość serc - precz my do trumny!
W walkach się naród skrzepi nadto dumny -
przeleje strugi krwi - krew się oczyści.
................................................................
Jest Przeznaczenie, które nami rządzi... aż się ziści
tajnych wyroków czas... tajemnica,
która tu właśnie nasze obłędy
stłumi...
Jest czyn,
który umysły roztargnione zwiąże,
co najbardziej zaważy na wydarzeń szali
pan jeszcze nie rozumie...
dokąd w słowach dążę...
Już to już - oto słowa...
DEMBIŃSKI
(w przerażeniu)
Armaty Moskali!!
Mamy tu w
zawiązku jeden z momentów ogniskowych całej twórczości
poetyckiej i myślowej Wyspiańskiego. Myśli i czyny jednostek
wpadają w życie zbiorowości, zostają objęte,
zużyte przez wielki dziejowy proces. Życie narodowe czerpie moc z
prądów i zamiarów, które wydają się niepodobnymi do pogodzenia,
gdy ukazują się na płaszczyźnie myślowej samych
działających. Mierżą oni je bowiem swoją logiką.
Logika zaś tych potężnych tworów, o których mówi de Maistre "że
życia jednostek są ich minutami", jest inna. Naród zużywa
jako motyw, pobudki, jako cząstkowe dopełniające się tarcia
te siły, które z punktów widzenia jednostki wydawały się
całościami. Naród zwycięski i rozwijający się tworzy
moc, wielką jedność z prądów i wysiłków, z których
każdy dążył do zniesienia, zniszczenia całkowitego
kierunków rywalizujących. Cała nowoczesna myśl
dąży w tym kierunku przekroczenia logiki indywidualnej,
racjonalizmu na rzecz życia wielkich dziejowych całości.
Kardynał Newman, pragmatyści, Schiller i Bergson, Sorel i
neopozytywiści francuscy itp. działają na myśl naszą
pod tym względem w tym samym kierunku. Od razu jednak zwrócimy uwagę
na cechę zasadniczą: prądy przeciwne, dążenia
ścierające się, indywidualne, wzajemnie wykluczające
się racjonalizmy zostają pogodzone, podniesione do godności
wyższej, ponadracjonalnej prawdy, jedynie w piersi zwycięskiego
narodu. Ten pierwiastek zwycięstwa, dążenia ku niemu,
ciążenia w przyszłość musi tu istnieć w
rozprószonych, pojedynczych stanowiskach. Nie wiedząc o tym, muszą
one być cząstką jednego i tego samego potężnego,
zwycięskiego życia zbiorowego.
U
Wyspiańskiego myśl przyjmuje inny odcień. Naród polski był
mu zagadką, nad którą ważą się czyny. Jeżeli
zwycięży on - wydobędzie on je wraz z sobą na
słońce: ale przyszłość nasza zależy od tego
zwycięstwa. Cała przeszłość i my sami wisimy ponad
tą żywiołową plazmą przeznaczenia, nieznani samym
sobie, nieokreśleni. Cała historia nasza jest zawieszona ponad
nieokreślonym, nieznanym życiem: i to zawieszenie jest
właściwą sceną duchową, na której rozgrywają
się dramaty Wyspiańskiego. Zbadać musimy psychologiczną
naturę tego stanowiska, jeżeli nie chcemy zapoznać
najtragiczniejszego rysu tej twórczości. Ja nie wiem, czy my mamy
przyszłość, czy myśli polskie znaczą się i
piszą w piersi tego olbrzymiego Boga, który tu na ziemi myśli
narodami. Ja nie wiem, czy jestem, czy wy jesteście, czy jest
przeszłość; wszystko to zawieszone nad krwawym morzem Polski, wśród
nocy. Czy wy wstaniecie z dna krwawego morza potężni, którzy nadacie
byt mnie i wielkim duchom, które tu zawieszam nad wami, czy po wiekach duch mój
usłyszy tu jeszcze słowo polskie, czy zdołacie na mnie nim
zawołać? To jest tragedia: wzięła ona w pierś
cały teatr i ślepa stoi wśród błyskawic dziejowego Boga. W
tym duchowym regionie dzieje się tu wszystko. Tak przeobraziła
się straszliwie Charonowa łódź zimnej, czystej sztuki. Ale ona
to jest w przeobrażeniu i musimy ją tu ukazać.
Myślowy
świat jednostki, bytowe, ostateczne znaczenie zyskuje dopiero poprzez te
historyczne formy, w których tworzeniu bierze udział, w które wzrasta.
Życie dziejowe rozstrzyga o prawdziwym znaczeniu naszych myśli i
działań, które były myśli tych wyrazem. Nie wie się
nigdy, co się właściwie zakłada, mówi Renan.
Tragedia rozgrywająca się pomiędzy Polską a groźnym
światem, który jest poza nią - rozstrzygnie o tym, czym jesteśmy
my wszyscy i nasze myśli, nasze porywy i czyny. Właściwie
więc poza nami jest nasze własne działanie i utajone są
same jego sprawdziany. Nie my rozstrzygamy, kim będziemy, kim
jesteśmy. Widzimy, jak powraca, pogłębia się ta sama rysa.
Czyn nasz jest właściwie promieniowaniem: wysyłamy
światło i nie widzimy go. Wola nasza nie włada kierunkiem
promieni, nieznanym nam jest bowiem współczynnik przełamania.
Nieokreśloność wrasta w duszę, a raczej umacnia tylko
istniejące już pierwiastki. Treść czynu, rezultat pracy
dziejowej nie od nas zależy, jest właściwie zawsze symbolem
tylko to, czego chcemy w stosunku do tego, co z tego chcenia wyrasta. Myśl
poprzestaje na symbolu: zawiesza ona ponad światem swoją wolę
działania, niewykonany czyn, myśl o nim, jego
możliwość. Za życia poeta staje się sam w sobie jakby
jednym z tych królewskich trupów, które broczą krwią,
grożą, sądzą z witrażów. Własna
twórczość jest tu ujmowana przez pośrednictwo artystycznej idei:
Wyspiański widzi własną duszę, tworzącą teatr,
poezję, jako dziejowy czyn. Widzi i dlatego powraca tu już poprzednio
scharakteryzowany stosunek, myśl jest tu właściwie
symbolicznym znakiem myśli dziejowej. Ktoś stać tu ma nad
narodem, jak król duch, groźny, tragiczny trup i łyskać
myślami. Treść tych myśli jest ujmowana poprzez tę
koncepcję: ma być tragiczny blask diademu, groźny
ciężar berła. Jest to niewątpliwie rys,
charakteryzujący sposób myślenia Wyspiańskiego. Ten tylko punkt
widzenia wyjaśnia nam połączenie jedyności
tragicznego pierwiastka z liryczną dowolnością. Była
głębsza i demoniczniejsza, niż się to myśli - tragedia
w umiejscowieniu Wyzwolenia: chcę rządzić polską
duszą, tak - a jakim byłby tragiczny los poety, który chciałby
Polskę przez teatr dźwignąć? Gdy Wyspiański
myślał, widział on właściwie, jak jego tragiczny
sobowtór myśli. Nie zdawał on sobie sprawy w momencie
myślenia, że gdy wkłada on tę lub inną ideę w
usta swej postaci, to wypowiada pewne poznanie, a raczej myślał,
wkładając coś w usta swej postaci, sądził, że to
ona się porusza, gdy sam coś stanowił. To połączenie
stanowczości gestu z dowolnością treści, które cechuje
znaczną część wypowiedzeń Wyspiańskiego, w ten
sposób się tłumaczy. Być może w najgłębszych
chwilach rozumiał on, że gest ma tu oznaczać potęgę,
wolę, - a myśli i słowa są tylko linią tego gestu.
Tę lub inną. Myśl Wyspiańskiego nie wyraża się
nigdy przez słowo: nie myślał on słowami,
myślał napięciami woli i wzruszeniem, wyrażającymi
się barwą, ruchem, dźwiękiem***. Myślał
teatrem i gdy chciał coś sam sobie powiedzieć: czuł
w sobie zbiorowe wzruszenie, które dopominało się o wyraz, który
byłby tonem, barwą, ruchem i wyrastającym z nich wzruszeniem.
Teatr był formą czynu Wyspiańskiego; ale jego stanowisko
czyniło zeń formę gestu. Jest rzeczą konieczną
zrozumieć całkiem ściśle, o co mi tu idzie: teatr
Wyspiańskiego wyrażał samą intencję myśli,
symbolizował ją. Intencja myśli, a nie własna, raz
na zawsze ściśle określająca wolę myśl jest
pierwiastkiem tego psychicznego świata. Mazzini dajmy na to, oddaje
całe życie tworzeniu Włoch, samemu tworzeniu, konkretnej,
myślowej i politycznej pracy. U Wyspiańskiego ofiara
życia jest w założeniu równie bezwzględna: ale w samym jego
wewnętrznym życiu dokonywa się dziwne przeistoczenie. Zamiast
konkretnych myśli, mogących tę oto konkretną
Polskę objąć praktyczną, a więc
tłumaczącą, objaśniającą wiarą, powstaje
obraz poety dźwigającego Polskę. Ważną jest idea
dźwigania. Konkretna myśl staje się tu jednym z wielu znaków,
za pomocą których można tę ideę wyrazić. Czyn staje
się tu od razu własnym swoim królewskim upiorem. Istota procesu
polega na tym, że zamiast przetworzenia psychiki własnej w
realną, konkretną moc, zdolną wykonywać konkretne
dziejowe prace, mamy przeistoczenie własnej psychiki takiej, jaką
jest, w środek ekspresji dla idei czynu. Tę samą
bierność wobec własnej psychiki, historycznej tradycji, jaką
odnaleźliśmy w zasadzie u Żeromskiego (nic nie znaczą tu walczące
z tą psychiką tytaniczne wysiłki Żołnierza
tułacza, Popiołów; wyzwala tu jedynie stworzenie
psychiki nowej: od tego tylko się wyzwalamy, co umiemy
zastąpić, wyzwolenie przez zaprzeczenie jest fikcją), spotykamy
tutaj. Tylko tragedia ma tu bardziej czynne napięcie.
Mamy tu do
czynienia z niezmiernie ważnym zagadnieniem. Polska tradycja
dziejowa w tej formie, w jakiej działa ona u nas na umysły, jest
bardzo złym przygotowaniem dziejowo-biologicznym do zwycięskiej walki
na dzisiejszym poziomie. Polska historia rozwinęła się na
gruzach polskiej woli. Szlachecka rzeczpospolita była bankructwem rozumu,
odstępstwem od twardej woli ekonomicznej i politycznej. Po upadku
rzeczypospolitej mamy do czynienia ze stanem rzeczy tragiczniej skomplikowanym.
Tradycja polskiego czynnego patriotyzmu zrosła się znowu z
formami dziejowego czynu, który polegał na męczeńskim i
bohaterskim spalaniu się, nie zaś na konstruowaniu i wznoszeniu.
Stąd istnieje straszliwa rozbieżność między metodami
myśli i działania, prowadzącymi do trwałych wyników w świecie
dziejów, a formami myślenia wzruszeniowego, wiążącego
nas z narodową tradycją. Psychika polska myśli o sobie
nie jako o biologicznej sile, mającej wznieść,
wybudować swój świat, lecz jako o czymś, co ma się
ostać mocą własnego wzruszeniowego promieniowania. Nie
potrzebuję uwydatniać zasadniczej różnicy, jaka zachodzi
między tymi dwoma punktami widzenia. Tylko przeciwstawiając się
światu jako siła i tworząc swe własne biologiczne
narzędzie, przeistaczając się w wiarę władającą
nowoczesną myślą i wolą, nasza psychika dziejowa
przemóc może to tragiczne osamotnienie, w jakim znajdzie się ona we
własnym naszym wnętrzu. Sprawy tak stoją, że wśród
naszej ukształtowanej przez nowoczesną kulturę myśli bezczynna
dziejowa psychika polska ukazuje się nam samym, jako forma biologicznie
bezsilna; i rzecz dziwna, ustalają się tu dziwne kompromisy. Albo
ten stan rzeczy fałszuje całą naszą myśl, gdyż
usiłujemy bezsiłę tę przedstawić jako moc, albo
tworzymy sobie cały świat nowoczesnej myśli, nie
zahaczający o ten specjalnie narodowy zakątek, albo z samego
rozdarcia czynimy nową formę biernego cierpienia. Rysem
bezwzględnie dodatnim narodowej demokracji było usiłowanie
radykalnego przeistoczenia tego stanu rzeczy; - do dziś dnia jednak głęboko
narodowa i nowoczesna psychika jest postulatem. Mówi się dzisiaj o
wyzyskaniu myśli Wyspiańskiego i pojmuje się to jako naśladowanie
specjalnej formy jego twórczego umysłu. Jest to
dążność bezwzględnie wyjaławiająca i
szkodliwa. Wykażą zrozumienie tragedii Wyspiańskiego ci, co
wykuwać będą w poezji, filozofii, historii, polityce, formy
zwycięskiego działania dla polskiej myśli i woli. Trzeba
wyjść poza Wyspiańskiego, jeżeli się chce Wyspiańskiego
zrozumieć. To, co dziś uchodzi za rozumienie Wyspiańskiego, jest
tylko powierzchowną hipnozą. Wyjść zaś poza
Wyspiańskiego, to znaczy zrozumieć, że tylko jako
treść psychiczna ludzi, zdolnych prowadzić zwycięską
walkę na dzisiejszym poziomie życia i tworzyć trwałe formy,
tylko jako treść duchowa biologicznie i społecznie
zwyciężającego, ostającego się na poziomie
nowoczesności typu, może ostać się polska tradycja,
polskie "słowo". Związani jesteście czcią
polskich "świętych", twórzcie w imię
łączności tej zbiorową potęgę, jeżeli
nie chcecie, by wszystko, co kiedykolwiek przez Polaków było dokonane,
zaginęło raz na zawsze. Rozumieć Wyspiańskiego, to
znaczy tworzyć tę potęgę, poddać wymaganiom woli
duszę własną, uczynić to, co w jego poezji
pozostało symbolicznie wyrażoną intencją. - Tu
zawiązuje się wola, lecz nie ma nic z wykonania. Trzeba
wejść w żywy świat, trzeba żyć w myśli i
duszy własnej, przebudowując ją. Wyspiański ze szczytów
śmierci patrzył w tragiczną walkę, jaką
prowadziło widmo-sobowtór, nie mające realnych
oręży; patrzył w tragiczną walkę wyjaławianej
przez artystyczny temperament woli. Pierwszym czynem musiałoby tu być
wytworzenie nowego duchowego świata, lecz świat istniejący
zwyciężał wolę własnym czarem: wola pozostawała
symboliczną. Czar artystyczny świata Wyspiańskiego
powstał z intelektualnej porażki. Myśl wyszła poza ten
świat, osądziła go: wola nie zdołała jej poza jego
zakres wyprowadzić. Dlatego czuje się poeta w swym własnym
świecie bezcielesnym; własna treść psychiczna otacza go
jak trupi zwłok, jak święta relikwia: jest, jak duch, który może
się ukazywać, lecz nie działać.
* * *
"To
co nas łączy w naród, jest naszą siłą", ale ta
łącząca siła, psychika nasza do życia nie wystarcza,
tak zarysowuje się dla Wyspiańskiego zagadnienie. Wyzwolenie
jest dobitnym wyrazem tego stanu rzeczy. Tym, co Konrad przeciwstawia maskom,
jest bezcielesny, nieprzemyślany instynkt, jest myśl powstająca
z zaprzeczenia i rezygnacji - bez własnej treści. Świat Wyzwolenia,
to jest ten sam świat z Wesela, uwolniony tylko spod władzy Chochoła.
Ci ludzie .pozostali tymi samymi, mają tylko chcieć;
chcieć dla siebie zbiorowego istnienia, życia, zwycięstwa,
Polski. Wspomniałem uprzednio o narodowej demokracji. Wyzwolenie
zarysowuje dokładnie stan duszy, który sam przez się jest
tylko postanowieniem wejścia myślą w rzeczywistość.
Wyzwolenie, to dopiero intencja, gest myślenia
rzeczywistością: sama rzeczywistość nie jest tu
przemyślana, istnieje jedynie jako intencja przyjęcia.
Jakąkolwiek bądź jest rzeczywistość narodowa, dzisiejsza
Polska - ona sta-nowi moją podstawę: do tego redukuje się
zasadnicza myśl Wyzwolenia. Poza to stanowisko Wyspiański nie
wyszedł, przeciwnie, cofnął się myślą poza
nie i usiłował uzasadnić, że miał prawo, że
powinien był ten tragiczny krok, który wykonał tylko w intencji symbolicznie,
wykonać. Tym, co stanowi tragiczny rys w narodowej demokracji, jest to
samo postanowienie przyjęcia za podstawę rzeczywistości
polskiej, jaką jest ona. Wnet jednak zarysowuje się fatalne
załamanie: jaką jest ona? Co to znaczy? Linia rzeczywista prowadzi
nas na granice siły polskiej, jaką jest ona wobec świata.
Siłę tę trzeba poznać, zrozumieć. Co nie jest
silą, nie jest rzeczywiste; jest rzeczywistym tylko, o ile jest
siłą. Gdy Wyspiański usiłuje określić tę
siłę - ma tylko znaną mu dziejową tradycję, jako moc
związującą. Usiłuje rzucić ją naprzód,
usiłuje pchnąć związaną przez nią masę na
przebój przeciw światu. Jesteście narodem, ale nie
poprzestawajcie na tym poczuciu, bo ono ginie - walczcie. Wyspiański
reprezentuje tu całkiem dokładnie moment narodzenia się nowej
świadomości, woli do twardego, realistycznego zmagania się.
Reprezentuje grunt, z którego narodowa demokracja zeszła, a na który musi
wrócić, grunt, na którym skupić się musi cała siła,
cała myśl polska. Ale grunt ten zaznaczony jest tu symbolicznie, jest
nim to, co jest rzeczywistym życiem, rzeczywistą silą. Znamy
określenie tej rzeczywistości: organizm pracującej Polski
wobec świata. Wejść w ten organizm, myśleć jego
potrzebami, przetwarzać wiążącą go moralną moc -
tradycję polską - w narzędzie jego wyższości, tak
zarysowuje się sprawa. Tak właśnie. O to tu idzie: o tworzenie
biologicznych, ekonomicznych zdolności i sił, o poleganie na tym
tylko, co jest tą siłą, o zrozumienie, że wzruszeniowe
promieniowanie ukształtowanej dziejowej psychiki, męczeńskie
spalenie się jej - staje się silą dziejową jedynie
przez biologiczno-ekonomiczną potęgę. W imię narodu
i dla narodu - trzeba mieć wolę.
Dzisiejsza
narodowa demokracja i przeciwstawiające się jej narodowe kierunki -
są dwoma formami jednego i tego samego załamania.
Narodowa
demokracja, przyjmując za podstawę psychikę tradycyjną,
szuka sił, jakimi rozporządza ona: znajduje je w interesach warstw,
które uważają Polskę za swój stan posiadania: stąd
siłą staje się życie polskie, o ile linii tych interesów
nie przekracza.
Romantyzm
narodowy pragnie przekształcić w siłę niezależną
od ekonomii i biologii przywiązanie do wiążącej uczuciowo
tradycji.
Tu i tam
mamy do czynienia z tym stanem zawieszenia, nierozwinięcia woli, na jakim
zatrzymał się Wyspiański. Z jednej strony przyjmuje się za stan
trwały, niezmienny, ukształtowanie jakiejkolwiek bądź
rzeczywistości, z drugiej nie rozumie się symbolicznego charakteru
gestu Konrada. Ten świat chce dopiero żyć, ale nie ma do
życia zdolności; ani odrobinę więcej niż w Weselu.
Właściwe
znaczenie nierozwiniętego, myślowego gestu polega na tym mniej
więcej: tylko to jest waszym, co jest waszą silą, poznajcie
ją, zrozumiejcie, budujcie. Twórzcie filozofię, poezję,
politykę energii narodowej.
Wyspiański
tak dalece intencję swego gustu zrozumiał, że cała dusza
jego cofnęła się w przestrachu przed jego wolą.
Jego Achilleis
wyrosła z jego zastanowienia, czy warto być narodem. Jego Skałka
z rozmyślań nad kaleczącą, zacieśniającą,
stwarzającą winy naturą każdego określonego czynu.
Popłoch duszy, artystycznego temperamentu wobec samego widma woli
czuje się najwyraźniej może w Akropolis. Noc
świętego Jana polskiej psychiki, pełna marzeń,
lękliwych pożądań, trwogi przed rozstaniem się z
własną męką: wszystko to już jest znane, wycierpiane,
straszliwe, lecz własne, skupione w sobie, zasłuchane; wola, to
nieustanny gwałt nad bierną duszą. W polskiej literaturze mówi
się ostatnimi czasy dużo o "czynie", "swobodzie",
lecz sama treść tych pojęć jest jakby całkiem
nieznana. Czyn ukazuje się w postaci jakiegoś swobodnego,
nieskrępowanego promieniowania biernego, psychicznego chaosu; roi się
jakaś wola, nie wymagająca żadnych podporządkowani
wyrzeczeń. Wyspiański czuł naturę woli, lubo nie
umiał, nie mógł jej się poddać. Czuł, że przenosi
ona punkt ciężkości duszy poza nią, że ginie wobec
niej archaiczna samowola trzymających się mocą naszej
bierności pierwiastków psychicznych. Wola stwarza wewnętrzną
hierarchię, przystosowaną do natury zadań: nie dusza jako
ognisko lirycznych emanacji, lecz nieustanny wewnętrzny mus, nakazany
przez naturę dzieła. W Akropolis katedra duszy polskiej marzy,
gra wewnętrzną muzyką w głębokiej nocy, wśród
której dokonywają się poza nią przyszłe jej własne
losy. Na czym trzymasz się rozełkany, duchowy cudzie? co cię
unosi wśród fal? Trwoga oblega zamczysko, dreszcz wstrząsa duchami na
myśl o grozie, która czyha, rodzi się wśród nocy. Polska
historia czeka tu, modli się o wyzwolenie, nie walczy o nie, nie pracuje;
jest to właśnie świat psychiki Wyspiańskiego, świat,
który trzyma się mocą ukochania, bezgranicznej miłości,
lecz nie jest w stanie wyjść poza siebie, przestać być
marzącą katedrą, stać się organiczną
biologiczną wolą. Jak zapomnieć nocy - o twoich naukach?
Stać się narodem, być jako inne. Na szczycie narodowego
istnienia rodzi się dusza, ale jakże ma się stać ona
na nowo, gdy już raz wyszła z ciemnego, walczącego o swe
utrzymanie, zaciekłego, zwierzęcego dążenia. Myśl
polska cofa się przed biologią dziejów. Na próżno sam
Wyspiański usiłuje przekonać siebie w Hamlecie. Masz
być tylko tym właśnie: ogniskiem walczącej bez argumentów o
własne utrzymanie siły. Dusza jego marzy o krwi, lecz nie ma jej w
sobie, nie ma prężących się, gotowych do czynu
mięśni. Ściska miecz, ale kość ręki się
kruszy.
Weźcie
do ręki Kiplinga bezpośrednio po wmyśleniu się w świat
Wyspiańskiego. Jakąkolwiek z jego książek, choćby
Kima, choćby Stalky et Cie. Nie może być większej
przepaści. Człowiek tu, swobodny biały człowiek, to
źródło biologicznej energii na usługach woli. Podstawą
swobody jest sprężyste, przedsiębiorcze, nie chcące
rezygnować zwierzę ludzkie. Czujecie się zgorszonymi? Kipling
ukazuje właściwie biologiczną rzeczywistość,
którą wskazuje intencja woli Wyspiańskiego. Pamiętajcie, że
cały ludzki świat psychiczny, cały europejski świat
stworzony jest mocą tej właśnie biologicznej zaborczości:
ta zdobywcza, drapieżna wola, chęć życia, zdolność
życia stworzyły tę zbiorową duszę, którą my
spalamy w marzeniach. - Przyjmujemy tę prawdę i chcemy w niej
żyć: chcemy Polski energicznej i śmiałej, groźnej i
niebezpiecznej, o silnym, wytrwałym temperamencie. Chcemy być
narodem; mieć musimy odwagę życia. Wyspiański widział,
rozumiał ten demoniczny, zoologiczny charakter historii, ale nie miał
w sobie nerwowo-mięśniowego, że tak powiem, połączenia
z żadną taką zoologicznie zdobywczą
rzeczywistością zbiorową. Przeczuwał tylko tę
siłę w polskim chłopie: ale i to symbolicznie raczej, niż konkretnie.
Jako jedyne medium swojej woli miał on tradycję dziejową,
marzenie: miał on wydobyć prawdę, nie dającą się
wypowiedzieć za pomocą tego medium. Stań się ciałem:
twardą, utrzymującą samą siebie wobec żywiołu
biologiczną rzeczywistością.
Indywidualność
nasza uważa samą siebie za coś istotnego: miarą swoich
przeżyć mierzy historię i życie; zapomina zaś,
że jest to czysto fikcyjna biologia. To, co dzisiaj uchodzi w oczach
kulturalnego, nowoczesnego Polaka za życie indywidualne, jest szeregiem
reakcji, zachodzących między jego wytworzoną przez polską
historię psychiką a ideowymi, kulturalnymi wpływami obcych
kultur, które są wytworami życia innych narodów. Ta psychika
więc, to rezultat dziejów, rezultat twardej, biologiczno-społecznej
walki. Gdy cofa się ona przed rzeczywistością, która ją
wytworzyła- zawisa w próżni absolutnej.
Podziwiamy
świat Iliady: przyjmujemy jego wytworzone przez dzieje -
piękno. Ale znaczy to właściwie, że przyjmujemy samo to
życie, z którego się to piękno zrodziło. To jest problem Achilleidy.
Achilles, Menelaus, Hektor doszli do samych siebie, do takich samych
siebie, jakimi są w Iliadzie, walcząc o swoje życie, o
życie swej grupy naiwnie, nie rozumując. Ale teraz poznali już
siebie. Czy zdołaliby przyjąć się na nowo,
przeżyć swe własne życie świadomie? Świadomość
ich wyrosła z ich życia, takiego, jakim było: gdyby go nie
przeżyli, nie mieliby tej świadomości, którą pozyskali
idealnie w pieśni Homera. Czy teraz świadomość ta zaprzeczy
w swym imieniu życiu, z którego wyrosła? Znaczyłoby to, że
zaprzecza samą siebie. Życie nie wstrzyma się w biegu, nie
przestanie płonąć ciałem Afrodyta - jeżeli
świadomość zrzeknie się życia, uczyni to na rzecz
wrogich jej form. Tak! Tu wypowiada się prawdziwie zachodnia dusza
Wyspiańskiego: my, którzy przyjmujemy zachodnią kulturę,
żyjemy nią, przyjmujemy twarde, bojownicze, zaborcze życie
zachodnie. Nie czynimy z kultury fermentu zdrady wobec tych mocy, co tę
kulturę wytworzyły, wytwarzają do dziś dnia,
utrzymują. My właśnie, którym zachodnia, rozwijająca
się potężnie historia staje nieraz w poprzek drogi, musimy
walczyć z sobą, by łatwy, sentymentalny bunt nie zniszczył
w nas zasadniczych zdolności do życia. Nie mając instytucji, nie
mając państwa, musimy tworzyć i utrzymywać w sobie
duszę, zdolną dźwigać, wznosić państwa i formy
zwycięskiego dziejowego życia. Wola nasza, myśl nasza jest
pierwszym terenem, na którym musimy walkę tę przeprowadzić i
osiągnąć zwycięstwo. Wtedy dopiero, na tej podstawie
wyrastając, myśl nasza będzie czynnikiem siły.
Młodą Polskę i lata 1904-1906 ochrzcił ktoś epoką
hegemonii dziecięcej. Nie będę spierał się o
określenia. Radzę tylko tym, komu to określenie do smaku
przypada, przypomnieć sobie to, co pisze mistrz Carlyle w Pamfletach
dnia ostatniego o symptomatycznym znaczeniu tej hegemonii. Mieliśmy
przed tymi dwoma ruchami mnóstwo autorytetów, ale były to autorytety
kłamstwa i złudzenia: wiodły nas one prawidłowym,
hierarchicznym szykiem prosto w zgubę. Kraj i naród, w którym
władzą duchową - że użyję tu Comte'owskiego
terminu - może być Sienkiewicz, musi jak najprędzej zdać
sobie sprawę, że w samym centrum jego woli, w kastelu jego myśli
zasiadła słabość. Musimy dokonać wielkiego
przesunięcia autorytetu: musimy go stworzyć,
wydźwignąć, musimy wytworzyć nowoczesne organy woli
i myśli; ale wolę i myśl tę posiąść musimy.
Wierzę w zadanie dziejowe klasy robotniczej, to znaczy, wierzę,
że tu istnieje typ ludzki, który może stać się wzorem
prawdziwie nowoczesnej myśli i woli. Robotnik polski, jak uprzednio polski
artysta, zostali wysunięci mocą samego położenia na tę
płaszczyznę, gdzie się wykuwa dziejowa wola. Nie przestanę
twierdzić, że nie idzie tu, nie może iść o prawa
do czegoś gotowego, lecz o tworzenie w sobie zdolności, sił i
powołań. Tak postawione są sprawy mocą naszych dziejów,
że polska klasa pracująca musi dokonać tej niebywałej roli:
musi sama zawiesić nad sobą twarde prawo, i sama bez żadnej
kontroli je wykonywać. Ona jedna bowiem reprezentuje
bezpośrednią biologiczną moc polską, a nie jakieś
ugrupowanie interesów.
Chciałbym,
aby mię zrozumiano dokładnie. Wiem bardzo dobrze, że polski
robotnik jako taki nie jest w stanie sam przez siebie dokonywać cudu. Ale
pamiętajmy, że idzie tu nie o fakt materialnej
przynależności z urodzenia do samej klasy: idzie o wybór
ideału. Robotnik polski, polska klasa robotnicza jest tu w tym
związku dla mnie tym właśnie: wzorem, ideałem wychowawczym,
typem dziejowym, na którym można oprzeć swe życie
duchowe. Gdy mowa o literaturze, o to właśnie iść tylko
może: o stworzenie wzoru zdolnego objąć nasze dziejowe
wysiłki, nadać trwały kształt naszym psychicznym
dążeniom i pracom. W szkicu filozoficznym pt. Epigenetyczna teoria
historii**** mówiłem o tym, że materializm dziejowy
może być pojmowany jako przemyślenie historii z punktu widzenia
nie interesów, lecz narastania, ukształtowania klasy
pracującej. Im więcej myślę, tym bardziej jestem
przekonany, że jest to jedyny niemetafizyczny, a raczej
nieteologiczny, sposób zużytkowania myśli Marksa. Tu idzie mi o zastosowanie tego punktu widzenia do
naszej tradycji. Polska musi być pojęta jako tragiczny, biologiczny
proces. Musimy zrozumieć ją w tym, co ją stwarzało,
a nie w tym jedynie, co ją prowadziło do upadku. Tylko
przemyślenie dziejów i myśli naszej z tego stanowiska stworzy nam
szczery stosunek do naszej tradycji, wytworzy i ugruntuje naszą
kulturę, wyzwoli nas od rozszczepień, które wyjaławiają
nasze życie umysłowe: skazują naszą literaturę na
nieustanne lawirowanie między mechanicznym stosunkiem do życia a
mitologizowaniem. Znaleźć potrzeba grunt wspólny dla naszej
świadomości narodowej i tej mocy, którą żyjemy na dzisiejszym
poziomie. Trzeba znaleźć punkt widzenia, rzut w
przyszłość, który by ogarnął swą
siłą rwania się i pędu całą dzisiejszą
rzeczywistość, gdyż to jedynie daje odwagę myśli do
przyjęcia tej rzeczywistości, do zlania się z nią, jako
ciałem jutrzejszego czynu. Polska idea, jaką znał
Wyspiański, zawieszona była nad biologicznym, chaotycznym rwaniem
się, lecz nie miała z żywiołem tym wewnętrznego
związku. Dla Polski ideowej jest to pandemonium historii, próba grobu.
Trzeba wbrew niej dochować męczeńskiej wierności.
Wyspiański czuje, że musi tu być dokonana jakaś
potężna inwersja; lecz sam na nią zdobyć się nie
może, gdyż polska rzeczywistość istnieje dla niego jedynie
jako żywioł nieznany, o którym się wie, że jest, do
którego się pragnie mieć zaufanie, lecz którego się nie zna.
Wyspiański czuje potrzebę nowoczesnej, obejmującej dzisiejsze
życie, zdolnej władać nim samodzielnej narodowej wiary, ale
jej nie ma.
Achilleis powtarza tylko wyrok. Myśl musi
działać jako narodowa siła. Nie człowiek, ale naród jest
organem żywej prawdy: jego zwyciężająca, rozwijająca
się rzeczywistość - oto ona.
Wiem,
że wyda się to ciasnym.
Ale
posłuchajcie.
Twierdzicie,
że ten świat, życie wasze w nim jest tajemnicą, której
myśl nasza nigdy nie obejmuje: z całą siłą i stanowczością
potwierdzam to.
I o
toż to właśnie idzie: iż życie utrzymujące
się na powierzchni tajemnicy tym samym stwierdza, że w tych granicach
właśnie, w jakich jest, jest przez tajemnicę przyjmowane,
że żyje ona w nim, przyjmuje je w swe łona, pulsuje w nim. Myśl,
która włada tym życiem, która z niego wyrasta, posiada za sobą
najwyższy możliwy sprawdzian. Została przyjęta przez
sędziego narodów, Boga. Wierzę, że tu jest centralna myśl,
punkt, z którego wyrasta dzisiejsza nowoczesna świadomość
religijna. Nie świadomość, jako fenomen: wiara. Tak jest;
Sorel ma słuszność, mówiąc, że materializm dziejowy
jest jedyną metodą, szanującą tajemnicę życia.
Świat nie jest mozaiką złudzeń: jest głęboko na
wskroś prawdziwy, jest dziełem Boga, który zaiste nigdy w
błąd nie wprowadza. Życie, zbiorowe życie jest sprawdzianem
prawdy, jest jej manifestacją, rzeczą samą, o ile jest ona w
człowieku. Myśli, które tętnią w nim krwią
czerwoną i uzdrawiającą, natchnienia, które są
zaczerpnięciem powietrza, są prawdą, mają ją w sobie,
przepływa ona przez nie.
Nie igram
słowami: używam, staram się używać słów
najcichszych, tu jednak muszę mówić tylko tymi, które są jedyne.
Jest Bóg, żyje prawda, myśl nasza wrasta w nią i z niej wyrasta
poprzez naród.
Gdziekolwiek
bądź jesteś, wyprostuj się w obliczu Boga i czyń.
Czyń to, co niesie ci życie: nie lękaj się życia,
twórz jego irracjonalną potęgę. Jej każdy przyrost jest
wzrastaniem prawdy, jej najgłębszym życiem.
Czy
istotnie, gdy Kipling spotyka się oko w oko z braminem, religijna
wyższość jest po stronie tego ostatniego? Nie jest jeszcze
zachodnim człowiekiem, kto tu zawaha się lub odpowie na
korzyść Hindusa.
Myśl
nasza z naszej wyrasta duszy; życie wytoczyło się z piersi Boga.
By być prawdą, myśl musi się usprawiedliwić przed
życiem - wrosnąć w nie. Pragnę tu zwrócić uwagę
na pewną myśl, która dawno już ukazywała mi się w
niejasnych zarysach*****. Znalazłem ją jasno
sformułowaną u pisarza, którego książka stanie się dla
każdego, kto ją szczerze przeczyta - źródłem wielkiej i spokojnej
siły. Mówię tu o L'action Blondela. Praca, powiada Blondel,
jest apelem naszym do życia poza nami: tworzymy wysiłki, ruchy, by
coś poza nami powstało. Czy nie jest to, jakbyśmy czynili znaki,
na które odpowiada nam wielki świat, który rozumie on. Rozumie i przyjmuje
on to, co jest naszą pracą; ale z kolei to, co nią jest, ma
już w sobie jego życie. Organizm narodowej pracy, to żywa mowa
pozaludzkiej a uczłowieczonej prawdy. To więc, co wyrasta z tego ciała,
jako obyczaj, pieśń, prawo, ma w sobie to potężne
źródło. Nasz Mickiewicz podaje tu rolę Blondelowi, surowa
Marksowska myśl staje się żywą istotą, odzyskuje
wielką nieprzymuszoność życia. Rozumiemy Proudhona, który
czuł się posłanym przez opatrzność zwiastunem prawd,
wyrobionych, wypracowanych przez chłopów i rzemieślników jego
ojczyzny. Pragmatyzm, który pojmuje prawdę i poznanie nieco na wzór gry na
loterii, zostaje tu objęty przez wyższą ideę, znika wobec
niej jako arogancka i krzykliwa jednostronność. Probabilizm Cournota,
krytyka Sorelowska, stara mądrość Vica, teoria rozwoju idei
Newmana, wszystko to zrasta się w jedną wielką myśl, o
której mamy prawo powiedzieć, że widzieli ją w wielkim zarysie
Mickiewicz, Norwid, Towiański, Wroński, Cieszowski. Trzeba strzec
się jednak tu fatalistycznego odcienia. Trzeba pamiętać, że
zwycięstwo narodowe jest tu sprawdzianem, że zatem myśl nasza,
póki jest w naszej piersi jako nasza odpowiedzialność, musi być
w oczach naszych pierwiastkiem energii narodowej, tej dzisiejszej,
konkretnej, tak jak styl Kiplinga siły. Wtedy zrozumiemy głęboko
narodową pracę, jaką spełniają u nas ludzie, przez
narodową lekkomyślność ku straszliwej krzywdzie narodu tak
potwornie przeoczani, jak Szujski. Wtedy zrozumiemy znaczenie tych wszystkich,
co starali się i starają wytworzyć poczucie surowej
rzeczywistości dziejowej.
Nade
wszystko zaś zrozumiemy, że spuścizna Wyspiańskiego w ten
sposób może być streszczona: w imię tego, co jest dla was
religią narodową, twórzcie energię narodu.
Najgłębszą podstawą wszelkiego kultu jest praca, tworzenie
mocy. Niech was nie przeraża chropawa postać życia: ono jest
jedynym organem prawdy. Każda myśl, która zakresu realnego poznania
nie rozszerza, rzeczywistej energii biologicznej, ekonomicznej, politycznej nie
pomnaża, jest kłamstwem i złudzeniem, chociażby
przyjmowała postać sentymentalnej czci dla narodowej tradycji.
Bezpłodność poznawcza, bezczynność życiowa i
ekonomiczna są zawsze fałszem, chociażby dochodziło
się do nich poprzez Monsalwat Górskiego, chociażby
znajdowało się je "u źródeł duszy polskiej"
Micińskiego, chociażby hodowano je w "komunie duchowej"
Romina. Nauka, praca, rozwój biologiczny, technika są sprawdzianami
myśli. Myśli, które w żadnym z tych języków nie
są regestrowane, są bardzo wątpliwymi myślami.
Życie
przepływa koło nich, jak owa łódź duchów w Powrocie
Odysa. Dusza pozostała czuje się bezcielesną. Jestem
przekonany, że wypowiada się tu głębokie przeżycie
Wyspiańskiego. Zbłąkał się między
ułudę, gdyż nie stal się tyranem własnej swojej duszy,
swojej psychicznej Itaki.
Myśl
jego stała się tylko znakiem myśli, zastępstwem tej,
którą mógł on czuć jedynie jako czyn. Czuł on, że nie
ma organu tworzenia rzeczywistości myślowych, tych, które
pozostają, jak samoistne organizmy. Zrobił rzecz, która nie wystarcza
mu, tchnął ze swego umęczonego ciała płomienną
wodę.
O
zrozumiejcie mię, wy - którzy to czytacie: to co mówię - przeciw
Wyspiańskiemu - z niego pochodzi; jego to królewska moc dała
jedność moim myślom. Jego duchem to piszę. Zrozumiejcie,
że jedno tylko musi mieć znaczenie testament tego, który był
naszą królewską świadomością w tym okresie.
Wstąpcie w poranione, zepchnięte na dno przez dzieje świata
ciało Polski; wasze myśli i wasze sny są z niego, gdy wejdą
one w Łazarza, i Łazarz wstanie, gdy poczujecie, że rodzi
się z waszych dusz siła, znaczyć to będzie, że Bóg,
prawda są w waszych myślach.
Szukajcie
zwycięstwa, mocy i potęgi - dróg, na których napotkać je
można: zwycięskie ciało narodu jest jedyną prawdą
waszego ducha.
Tu, w tym
centrum jednoczą się myśli.
Stara
walka między Bolesławem i Stanisławem biskupem krwawi znów.
Jest ten,
co włada mocą miecza nad narodem, krzeszący siłę,
choćby wbrew narodowemu sumieniu jednej chwili.
Jest ten,
co włada morzem narodowej duszy.
Kołysać
się oni muszą i ważyć, jak sępy królewskie, ci dwaj
duchowi zapaśnicy.
Mowa czynu
wydaje się nieraz bezwzględnym gwałtem, buntuje się
przeciwko niemu, wydaje się zawadą.
Potęga
zdaje się krwawić duszę, kalać ją, być grzechem.
Myśl
opór stawiając, wydaje się sprawczynią bezsiły.
Ktokolwiek
tworzy potęgę, może ją tworzyć - niech ją tworzy:
przyrost energii narodowej stanie się zawsze źródłem prawdy,
choćby był dokonany wbrew buntowi dusz. Myśl, która tworzy
prawdę, tworzy narzędzie potęgi, zabezpiecza jej przyszłe
źródła, chociażby miała legnąć od jej miecza.
Miejcie odwagę iść przed siebie, jeżeli wiedzie was
poszukiwanie siły narodowej, miłość jego życia. Gdzie
ścierają się prawdy ludzkie, dla których nie ma życia, jak
przez grzech, - tam ostatnie słowo ma ten, co mówi przez rosnącą
z przeciwieństw potęgę - Bóg narodów.
- - -
Nauczyłem
się myśleć historycznie, studiując zjednoczenie Włoch.
Nigdzie chyba tak plastycznie nie występuje na jaw prawda, że
każda wola, która umiała zdobyć się na konsekwentną
moc realizacji, stała się wreszcie organem narodowej energii.
Giną tylko myśli, które się realizować nie dają,
ani w poznaniu, ani w biologicznej mocy, ani w technice, ani w ekonomii.
Są to myśli pozorne, maski, z którymi walczył Wyspiański,
które analizuje nieustannie niniejsza moja książka. Pisałem
ją i myślałem nad nią bez przerwy niemal w ciągu
trzech lat ostatnich: zmieniałem się nad nią i przed nią i
ona zmieniała się. Nie wiem, czy ja ją, czy ona mnie
doprowadziła do portu. To pewne, że kończąc ją,
rozstając się z nią, czuję w sobie spokój, jakiegom nie miał,
gdy zarysowywał się przede mną jej gorączkowy plan.
Pozostawiłem w niej ślady wewnętrznego stawania się. Rzeczy
żywe są wynikiem swojej historii: oddaję zaś pracę
tę w świat z poczuciem istoty żywej, która idzie, by
żyć nadal niezależnie ode mnie i poza mną. Wiem już
dziś, że nie ma dla człowieka prawd, jak tylko w życiu.
Każde oderwane pojęcie, każda pojedyncza myśl, są
prawdą o tyle tylko, o ile zdolne są do życiowych przeistoczeń;
co zmieniać się i żyć nie może, jest niczym.
Od dawna
już zwracała moją uwagę wyższość niezawodna
księdza kaznodziei w porównaniu z pisarzami świeckimi. Ksiądz
czuć może się istotnie przedstawicielem prawdy, która jest poza
nim, niezależna od niego. To daje mu przedziwną skromność,
odbierającą pozory, nawet narzucanie swej indywidualności
największym jego śmiałościom. Sądzę, że
powinniśmy wyrobić w sobie coś podobnego: powinniśmy
czuć wielki spokój poza własnym przeżyciem. Książka ta
walczy o taki stan rzeczy; nie ma go w niej, a raczej rodzi się on w niej
dopiero; byłoby łatwą rzeczą rozpostrzeć jego pozór na
całej jej powierzchni. Wydawało mi się to jednak
niepożądanym.
Katolicyzm
powracał wielokrotnie w ciągu mojej pracy: ostatni raz
spotkaliśmy się z nim ex re Klątwy. Tam mieliśmy do
czynienia z tym nadzwyczajnym zagadnieniem, którego znaczenie tu dopiero
może być wyjaśnione.
Katolicyzm w utworze
Wyspiańskiego jest momentem tragicznego losu, lecz nie jest jego
podstawą. Wpływa on na życie ludzkie, jest momentem moralnego
porządku rzeczy, lecz nie jest sam tym porządkiem, albo raczej
pozostaje to w zawieszeniu.
Jest to
najwyższe zagadnienie Klątwy, zagadnienie, które powraca w Legionie,
Bolesławie, Skałce, czy wobec samorodnej życiowej
prawdy naszego narodu katolicyzm wypełnił swą rolę, czy
istotnie wprowadził ją w żywy stosunek z prawdami innych
narodów.
Tu nas
obchodzi naturalnie tylko myślowy stosunek Wyspiańskiego do tego
zagadnienia. Stosunek ten zarysowuje się jako tragiczna walka.
Wyspiański
czuje i myśli zbyt głęboko, aby nie zrozumieć, że
niezależnie od tego, co myślą jednostki, jako naród, jako
formacja kulturalna, jesteśmy katolikami. Jednocześnie widzi ciężki,
martwy ucisk katolicyzmu na samorodnym pulsowaniu narodowej duszy: nie
wchłania on w siebie nieustannego tworzenia się duszy, tego
życia "słowa" w narodach.
I tu, jak
zawsze, myśl Wyspiańskiego wypowiada się raczej intencjami; w
danym razie nie są one nawet całkiem jasne. Zdaje się,
że katolicyzm, jako dziejowa, ponadnarodowa formacja, gleba, a zarazem
kopuła narodów i jednocześnie najbardziej indywidualistyczna z
filozofii, pozostał dla Wyspiańskiego wreszcie
najgłębszą podstawą myśli.
Byłoby
rzeczą ryzykowną mówić tu o możliwych stycznościach
jego myśli z tymi prądami, które nurtują w ciele
kościoła katolickiego.
Chciałem
zakończyć pracę moją na tym punkcie właśnie.
Myśl nasza domaga się w swej rzeczy stanowiska, które zdolne
byłoby obejmować, jednoczyć w sobie te wielorakie postulaty,
jakie wyrastają z kulturalnego życia.
Wyrastając
z narodu i wracając w naród, myśl nasza musi znaleźć punkt
widzenia, pozwalający jej myślowo objąć swą
różność i swą jedność jednocześnie z
myślą innych narodów, ich życiem.
Widzieliśmy,
że nasz punkt widzenia ukazuje nam zoologię narodową,
jako niezbędną formę prawdy, ale że prawda, która
się w tej formie wypowiada, istnieje w polu naszych myśli. Prawda
pozaludzka wrasta w nagrody, tworząc je. Jest ona w nich, pod nimi,
ponad nimi. Ziemia rodzinna staje się jakby pierwszą i
najgłębszą mową naszą, której uczymy się
rozumieć, żyjąc na niej, w ciągu wieków. Nie darmo mówi
dzisiaj Mieczysław Limanowski o strukturze geograficznej ziem polskich,
jako momencie narodowego poznania. Gleba nasza, pejzaż, rośliny,
lasy, zwierzęta, wszystko to wrasta w nasze życie; ma w sobie
pewne jego potencje. Czujemy pod narodami głębokie życie, z
którego wyrastają one, czujemy pod historią głębszą od
niej, choć tylko przez nią przemawiającą do nas
podstawę. Żyjąc przez narody, wychodzi ona ponad nie i ogarnia:
zazębia się w każdy najbardziej indywidualny kształt i
idzie od niego w nieskończoność. Teraz, gdy odnajduję w
sobie nieuchronny pociąg do rozpatrywania wszystkich praw życia w
taki uniwersalny i indywidualistyczny zarazem sposób, zadaję sobie mimo
woli pytanie: czy to nie bezwiednie żyjący pod powłoką
świadomości ślad psychiczny katolicyzmu; przechowane w
głębi podświadomego i nierozumiane w swoim czasie znaczenie jego
nauki odżywa w nas i domaga się zaspokojenia. Jeżeli nie
istnieje w nas jako wiara, istnieje on w nas jako kształt potrzeby. Napisałem
w jednym z rozdziałów niniejszej książki, że cała
epoka nasza może być pojmowana jako rozkład katolicyzmu; czasami
wydaje mi się, że powinienem był napisać: przeistoczenie.
To jest pewną rzeczą, że nie to jest prawdą życia, co
my o nim myślimy, lecz to, czym jest ono niezależnie od nas. Jest ono
zaś tym właśnie: współdziałaniem, ujawniającym
się w walce, aż do zniszczenia narodów, na tle potężnego,
walczącego z żywiołami życia. Jedynie walcząc z
żywiołem, rozumiemy go, ale jest w tym poznaniu, że walka jest
formą zrozumienia, porozumienia, myśl, dająca spokojną
siłę i łagodząca brutalność męstwa.
Pewien
bardzo niezależny umysł w ten właśnie sposób charakteryzuje
znaczenie katolicyzmu.
Mówi on,
że wydaje się mu on formą myśli, odbijającą
doskonale biologiczne przystosowanie gatunku do warunków, w jakich on żyje
i rozwija się.
Nietrudno
zrozumieć, że jest to myśl mająca wszystkie cechy
Pascalowskiego sceptycyzmu: krańcowe zwątpienie staje się, nie
wiedząc o tym, organem wiary.
Przystosowanie
się wtedy tylko uwłacza prawdzie, gdy świat jest pojmowany jako
niezależny od prawdy, obojętny. Jeżeli zaś jest on właśnie
dziełem Boga, jest słowem?
Można
by myśleć, że trzeba mieć odwagę tylko iść
za wszystkimi swymi wątpliwościami, a doprowadzą one nas do
punktu, w którym wątpienie to staje się jakby odnajdującym
drogę poszukiwaniem. To jest tylko pewną rzeczą: myśl nasza
nie zdoła pogodzić się z faktem, aby sprawdzianem miało
być życie oddarte od walki, od pracy. Ciało pracującej,
walczącej z tym co pozaludzkie, ludzkości, rozczłonkowanej na
wyrastające z wspólnego dna narody - oto kryterium prawdy. To jest punkt,
od którego nie możemy odstąpić, gdyż każde uchylenie
się byłoby dowolnością. Zbadaliśmy bezpośrednio
lub pośrednio wszystkie argumenty, które mogłyby przemawiać za
jakimkolwiek innym stanowiskiem: ten jeden pozostał nam wynik. Nie wiemy,
w jakich intelektualnych, psychicznych formach wyrazi się prawda dla
najbliższych pokoleń; to pewne, że droga do niej prowadzi dla
nas przez potęgowanie życia i sił Polski wśród
współczesnych narodów Europy.
|