SPRAWA VII
Bardos
sam wchodzi ubogo ubran, nogi łykiem okręcone, z teką na
ramieniu: torba jedna z książkami, druga z machiną
elektryczną, kałamarz wielki cynowy przewieszony przez ramię,
schodzi z góry po lewej stronie podskakując i śpiewa
następującą piosnkę:
ŚPIEWKA.
Świat srogi, świat przewrotny,
Wszystko na opak
idzie,
Kto nie wart,
pan stokrotny,
A człek
poczciwy w biedzie.
Lecz rozum
górę bierze,
Tym sobie
życie słodzę,
I ja
porosnę w pierze,
Choć
dziś bez butów chodzę.
Nie mądry,
kto wśród drogi,
S przestrachu
traci męstwo.
Im sroźsze
ciernia, głogi,
Tym milsze jest
zwycięstwo.
Na górze mieszka
Sława,
A
Szczęście jeszcze wyżej,
Lecz gdy
chęć nie ustawa,
Wnet się
człek do nich zbliży.
Im srożej
Los nas nęka,
Tem
mężniej stać mu trzeba:
Kto podle przed
nim klęka,
Ten nie wart
względów Nieba.
Mnie, chociaz
głód dojmuje,
Lecz duszy mej
nie szkodzi,
Śpiewaniem
biedę truję,
Wesołość
troski słodzi.
Prawda, że
wesołość i smutek osładza,
Jednakże
nie ze wszystkiem brzuchowi dogadza,
Widziałem
s tej góry wysokiej,
Że tu
wesołe odprawiano skoki.
Dalejże
i ja w pląsy, nie źle się skakało,
Ale
też teraz bardziej jeść mi się zachciało.
Oj!
Jadłżebym, dwie mile uszedłszy o głodzie;
Choćbym
gdzie stanął w gospodzie,
Cóż? ani grosza nie mam.
(zbliża
się do karczmy)
Ach,
jakież to smaczne
Rozchodzą
się w tej karczmie zapachy kołaczne,
Coś, niby gęś, i
prosię, i pieczone cielę,
Musi tu być wesele.
Gdyby się tam jak wkręcić, ale
jak, to sztuka.
Wstydzę się niepomału, w tak
liczną gościnę,
Jak pauper studiosus iść po
żebraninę.
Jeszcze kto wypchnie, wyfuka,
Nie wiele teraz popłaca nauka!
Oj! okpiłem się srodze,
myśląc, że talenta
Wykierują mnie kiedyś biednego
studenta,
Że dadzą sławę i dobre
mienie,
Widzę, że próżne było
moje omamienie.
Djabła
wskórasz i z rozumem,
Kiedy
zaćmienie w kieszeni,
Gdy
się potrzeby zewsząd cisną tłumem,
W ten czas
i rozum się zmieni.
Największy
mędrzec zgłupieje,
Kiedy ze
dwa dni nic nie je.
(patrzy na tekę.)
I na cóż mi się zdacie,
Wy szumni szczęścia ludzkiego
malarze?
Kiedy go
tylko w przywidzianej marze
Ludziom
wystawiacie.
Mamże
was jeszcze dźwigać, kiedy sam zgłodniały
Jak
trzcina chwieję się cały?
(rzuca książki.)
Precz
odemnie, przeklęte bestyje!
Figury,
Tropy, Sylogizmy, Chryje,
Niech was
djabli biorą s teką!
Precz i
ty, Panie Seneko! -
(rzuca inne książki.)
Panie
Demostenesie i Panie Platonie,
I ty tak
wyszczekany djabli Cyceronie,
A wy
najbardziej, wy, gałgańskie dusze,
Owidiusze
i Wirgiliusze!
A wy
miłostki Safy, ody Horacego,
Coście
mnie tylko nauczyły tego,
Że sam
swoim językiem nie władam
I choć nie
chcę, wierszem gadam.
Cóż mi s tego, żem Retor, Poeta,
Fizykus,
Kiedym goły jak Bykus?
Za te wszystkie wasze baśnie,
Niech was
jasny piorun trzaśnie!
Raczej
się głupim, podłym lub filutem zrobić,
Więcej
tem można zarobić.
Ten, kto
się z wami pobrata,
Nie zda
się dzisiaj do świata.
I
głodu się nacierpi, i tak w bidę wlezie,
Że mu nie
jeden robak dogryzie -
O! jak jest
dziwna życia ludzkiego odmiana,
Kiedym się
nie chciał z młodu uczyć, jak barana
Wyciągali
na ławie, siekli, gdyby bydlę,
Dziś, kiedy
wszystko w głowie, szło mi jak po mydle,
Kiedy nawet
samego profesora zdanie
Na publicznej
dyspucie zbiłem, przez udanie,
Przez plotki,
tak mię gryźli, tak mi bóty szyli,
Że
nareście jak łotra ze szkół wypędzili.
(patrząc
na elektrykę.)
Oj, ty,
ty elektryko, ty jesteś jedyną
Nieszczęścia
mego przyczyną!
S ciebie to, ta
dysputa była wtenczas dana.
Bodaj
cię!... ale masz szczęście, żeś szkla na,
Schowam
cię, może jeszcze wlazłszy między gbury,
Jak ich
zacznę zabawiać twojemi figlasy,
Dostanę
kawał kiełbasy.
Żeby tylko
na chwilę wyszedł tu z nich który.
Oto
idą, słuchajmy, co to są za jedni. (chowa się.)
|