SPRAWA VII
Bardos
i Bartłomiej.
BARTŁOMIEJ
Co
widzę,
Cy mnie co
oćmiło? Cy?
DOROTA
Ach mój
mąs, uciekaj!
STACH
(n. s.)
Dalej do
wierzby!
(włazi w wierzbę.)
BARDOS
(Zatrzymuje młynarza i odwraca go w przeciwną stronę, aby nie
widział, gdzie się Stach chowa.)
Panie
młynarzu, zaczekaj!
Patrzno, jak
śliczny jastrząb w tę wierzbę się chowa.
BARTŁOMIEJ
Ej, daj mi WPan
pokój, cós się to ma znacyć,
Tyś
się tutaj ze Stachem ściskała.
DOROTA
Ot, głowa,
Chyba ci
się psyśniło, musiałeś źle bacyć,
Skąd tu
Stach?
BARTŁOMIEJ
Psecie tu
był.
DOROTA
Oto byś nie
bzduzył,
Dopiero, com tu
wesła.
BARTŁOMIEJ
Tociem nie
pijany.
BARDOS
Może wam
się tylko zdało.
BARTŁOMIEJ
Mój kochany
Panie,
gdybyś mnie niebył tym jastsębiem zduzył,
Byłbym go
złapał.
BARDOS
Ale
skądże zaś, ja przecie
Mam też
oczy, a nicem nie widział.
DOROTA
Ot, plecie.
BARTŁOMIEJ
Jesce mi tak
pyskujes, pocekaj.
DOROTA
Na dusę
Psysięgam,
ze nic nie wiem.
BARTŁOMIEJ
Toć i
wiezyć musę.
BARDOS
Tak to jest,
człowiekowi czasem się przywidzi.
BARTŁOMIEJ
Cós to wam
jest, Doroto?
BARDOS
Ot
się darmo wstydzi,
Bo ją
niesłusznie Waszmość posądzacie.
Chodźmy
już. Ale cóż to? pszczoły pono macie
W tej
wierzbie, Bartłomieju?
BARTŁOMIEJ
Psed
miesiącem były,
Ale nie wiem,
dlacego ten ul pozuciły.
BARDOS
Może
już tam są znowu, obaczmy.
DOROTA
(n. s. Przelękniona).
Umieram,
Jak go
złapie, to po mnie.
BARTŁOMIEJ
Ja co
dzień zazieram,
Ale ich nigdy
nie ma.
BARDOS
Teraz są zapewne.
DOROTA
(n. s.)
Oj! zginęłam biedna.
BARDOS
Jeśli nie, ja pewne
Dam wam rady, żeby je napowrót
przywabić.
DOROTA
(n.s.)
Drzę cała.
BARDOS
Najprzód, trzeba ul dobrze zabić,
Potem go wysmarować gliną.
DOROTA
(n. s.)
Kiejby jako,
Psestrzedz go można.
BARTŁOMIEJ
Jać
to robię, a wselako
Nie
powracają pscoły.
BARDOS
A nie, to
spod spodu,
Ot tutaj,
trzeba zawsze podłożyć im miodu.
BARTŁOMIEJ
Jać
to robię.
DOROTA
(n. s.)
Serce
wyleci ze drgania,
Ach!
niechcę, niechcę więcej obcego kochania.
BARDOS
Potem
także, trzeba mieć i o pszczołach pieczę.
BARTŁOMIEJ
Jać
im dogadzam.
DOROTA
Ten ras,
jak mi się upiece,
Psysięgam,
ze jus nigdy kochać się nie będę.
BARDOS
Teraz,
chciałbym zobaczyć w środku i dobędę
Deszczki.
(idzie i otwiera drzwiczki).
DOROTA
Ach! mdło mi, mdło mi, ratujze mnie
Boze!
BARDOS
A to co
jest?
(niby zdziwiony.)
BARTŁOMIEJ
Stach w
wierzbie? A cys to być moze?
Aha! to tam się schował a cós pani
zono?
DOROTA
Ale, bo to...
(pomięszana.)
BARTŁOMIEJ
Widziałem cię ja nie ras, ze
stodoły.
BARDOS
Nic nie wiecie, co to jest i ona też
pono
Niewie, Basiu, wyjdź no tu
(Basia wychodzi.)
Otóż macie pszczoły.
BARTŁOMIEJ
I ona tam?
(Stach wychodzi.)
BARDOS
A widać, ze Stachem siedziała.
DOROTA
Ta niecnota wsyściutko teras
wysłuchała.
BARTŁOMIEJ
Cózeście tam robili?
BARDOS
Jak w parze turkawki,
Siedzieli.
BARTŁOMIEJ
Ale nacós w wiezbie?
BARDOS
Dla zabawki,
Zwyczajnie dzieci.
STACH
Tak jest,
wzdyć to były zarty.
BARTŁOMIEJ
Psuć mi ul taki dobry.
STACH
Ale nic
niewarty,
Bo prózny.
BARDOS
Więc
widzicie teraz prawdę szczerą,
Darmoście
oto żonę zmartwili, złajali,
Bo tu oni
przed chwilą s sobą się ściskali.
Przeproście
się.
DOROTA
(n. s.)
Och, teras
odzyłam dopiero.
BARTŁOMIEJ
No, darujcies mi Dosiu.
DOROTA
Ale tak mnie łajać.
BARTŁOMIEJ
No zgoda.
DOROTA
Zgoda.
(podają sobie ręce).
BARTŁOMIEJ
Teras wy, idźcie do chaty,
A ja pójdę dla Basi prosić
gości w swaty.
Słuchajcies nie potseba tego ludziom
bajać.
|