U Kurowskiego w
hotelu byli już zebrani prawie wszyscy, którzy stanowili to
ścisłe kółko; siedzieli dookoła wielkiego
okrągłego stołu, zastawionego butelkami i oświetlonego
srebrnymi kandelabrami o kilkunastu świecach.
Trawiński
przyszedł z Borowieckim, którego zabrał po drodze.
Przyszli
właśnie na zajadłą filipikę Kesslera, który
schrypniętym, syczącym nienawiścią głosem mówił:
- Ani jedna, ani
dziesięć waszych fabryk nie stworzy przemysłu waszym. Musicie
się pierwej ucywilizować, musicie stworzyć sobie pewną
kulturę przemysłową, zanim wasze usiłowania przestaną
budzić śmiech. Ja was znam dobrze! Wy jesteście bardzo zdolni,
bo przecież połowa różnych głośnych grajków i
śpiewaków w Europie - to Polacy, Wy jesteście zdolni, śliczni
wielcy panowie, czemu nie jedziecie do Monaco? Czemu zaniedbujecie sezony w
Nizzy, w Paryżu, we Włoszech? Tam budzilibyście podziw, a wy tak
lubicie, żeby was podziwiano! Przecież wy wszystko robicie dla
podziwu, dla pokazania się przed światem, dla pięknego frazesu!
Wasza praca, szlachetność, sztuka, literatura, życie - jest
tylko frazesem, mniej więcej dobrze deklamowanym dla galerii, a jeśli
tej brak - dla samego siebie. Wy jesteście bankruci przedtem, zanim
zaczęliście cośkolwiek mieć. Wy jesteście królami
flirtu ze wszystkim. Mówię bez uprzedzeń, mówię, to, co
zauważyłem, szereg spostrzeżeń czysto anatomicznych,
zasadniczych. Jesteście dziećmi udającymi dorosłych.
Zamilkł i
pił wino, które mu Kurowski nalewał skwapliwie.
- Masz pan
rację i nie masz pan racji. Świnia, gdyby rozumowała o orle,
dajmy na to, rozumowałaby podobnie; gdyby porównała swoje
niechlujstwo, swój brudny chlew, swoją ordynarność
barbarzyńską, swoją siłę głupią i
brutalną, swój wstrętny, rechoczący głos, swój rozum
sprowadzony tylko do najobfitszego nażerania się, gdyby to wszystko
porównała z pięknościami orła, z jego żądzą
swobody, z jego chęcią do podsłonecznych wzlotów, z jego
dumą, miłością obszarów - znienawidziłaby go i pogardzała
nim.
- To, coś
pan mówił, nie jest syntezą, a tylko gniewnym warczeniem osobnika
niższego gatunku - odpowiedział Kurowski, znowu dolewając mu
wina.
- Wszystko mi
jedno, czym jest, bo nienawidzę i pogardzam wami.
- Za drzwi z
nim! - krzyknął Myszkowski zrywając się z krzesła.
- Daj pokój!
Jego nienawiść jest sprawdzianem naszej siły.
Kessler już
nic nie odpowiedział, wyciągnął się w fotelu i
odczytywał jakiś list brudny i pomięty i uśmiechał
się złowrogo.
- Prędko
wyczerpaliście temat - zauważył Karol.
- Kessler pluje
- pozwalamy, bo odsłania przy tym swoje dziecinne ząbki. A przy tym
ośmiesza się zupełnie, tym przekonaniem, że skoro nam
nawymy-śla, obrzuci rasową pogardą i nienawiścią, to
my z rozpaczy przepadniemy lub ze strachu ustąpimy miejsca tym
mądrym, pracowitym, cywilizowanym, szlachetnym Niemcom. Głupi! nie
wie, że naród, aby mógł żyć, rozwijać się i
zwyciężać, musi być smagany batami nienawiści, musi
być otoczony kołem szakalów gotowych go rozszarpać, a nie
aniołami nucącymi hymny pokoju i miłości.
- Świat
jest liczbą, powiedział Pitagoras, ale ty, Kessler, jesteś tylko
zerem, przeraźliwym zerem, odosobnionym zerem - zawołał ze
złością Myszkowski.
- Napijmy
się - zaproponował Moryc, który zwykle słuchał tylko.
Napili się
raz i drugi, zapalili cygara i milczeli czas jakiś.
Trawiński,
który lubił rzucać luźne myśli i spostrzeżenia, nie
związane z tokiem rozmowy, przerwał ciszę i zaczął
mówić jasnym, bardzo melodyjnym głosem:
- Człowiek
żyjący wyrachowaniem, człowiek, dobrze funkcjonujące
kółko wielkiej maszyny ogólnej, tworzy tylko szare tło
społeczne, to zero w postępie, a wielkość w utrzymaniu
status quo, to w najlepszym razie konserwator cywilizacji, ale nie jej twórca.
- Czego pan
chcesz, do czego zmierzasz, do kultu jednostek - rzucił żywo Wysocki.
- Stwierdzam
tylko, że jednostki wybitne prowadzą świat naprzód, że bez
nich byłaby noc, panowanie chaosu i ślepych żywiołów.
- A
skądże się biorą te jednostki? Spadają z
księżyca z gotowymi już tablicami praw, postępu,
odkryć, wynalazków, co? Czy też są produktem tej szarej masy
"konserwatorów", tego tła społecznego. Tak? A jeśli
tak, to skończyłem - zawołał zaciekle, podkręcił
wąsy, otrzepał klapy, wyciągnął mankiety i gotów
już był do zajadłej dysputy.
- Skończ
pan ostatecznym wnioskiem - powiedział wolno Trawiński.
- Jednostki
wybitne, które jak pan mówi, prowadzą świat, te geniusze sztuki,
wiedzy, czynu, uczucia itd., to tylko bezwiedne instrumenty, przez które
wypowiada się ich rasa, naród czy państwo, które ich z siebie
wyłoniło. Ich wielkość jest w zupełnej proporcji do
wielkości środowiska. Oni są wklęsłym
zwierciadłem po to, żeby w nim odbijać i ogniskować
wszystkie marzenia, pragnienia i potrzeby swego narodu. Dlatego trudno
przypuszczać, żeby wśród Papuasów urodził się Kopernik
lub Hoene-Wroński.
- Podobnymi
faktami przekonam pana, że jest inaczej, że geniusze nie są
wytworem swoich ras, a czymś zupełnie innym, ale pierwej opowiem
starą legendę o genezie geniuszów: Kiedyś, dawno, było
źle pomiędzy ludźmi, źle pomiędzy zwierzętami,
źle wśród całej przyrody, źle wśród jaskiń,
źle wśród puszcz, źle w głębiach wód i źle w
nieskończonościach. Panował zły bóg Chaos i jego dzieci:
Zazdrość, Nienawiść, Przemoc, Głód i Mord. Wszyscy
walczyli .przeciw wszystkim, więc jękami i płaczem
rozbrzmiewały długo przestrzenie, aż zbudziły z zadumy
Indrę, spoczywającego w głębiach wszechświata.
Słuchał długo, spojrzał na ziemię i patrzył,
aż serce wezbrało mu współczuciem i zdrój boskich łez, jak
deszcz pereł, popłynął w przestrzenie i kilka z nich
rozpryśniętych padło na ziemię; z nich powstali i
powitają geniusze prowadzący zbłąkaną, biedną
ludzkość do światła, na powrót w łono Indry. Zrodzeni
z litości boskiej są litością, światłem,
miłością i zbawieniem dla ludzkości.
Bajka jak bajki,
gdyby nie była cudowną, nie miałaby sensu - zawołał
Wysocki i zaczęli gwałtownie przekonywać się nawzajem, nie
przerywając nawet przy kolacji, którą podano wkrótce, ale mówili
ciszej, bo Kurowski się ożywił i wplątał do rozmowy,
która z wolna stała się ogólna.
Borowiecki tylko
nie mógł się rozruszać, mówił mało i nie
słuchał, pił natomiast wiele i spoglądał niecierpliwie
na towarzystwo, bo pragnął pozostać sam z Kurowskim, ale nikt
nie myślał o odejściu, zwłaszcza teraz, przy czarnej kawie,
gdy Kurowski, podniecony nieco, gładził swoją posrebrzoną
już kruczą brodę i błyszcząc orzechowymi, oczami,
które w miarę ekscytacji stawały się podobne do tygrysich,
rzucał w rozmowie snopami paradoksalnych aforyzmów.
Oto niektóre z
nich:
"Uczciwość
miewa chwile nudy, a wtedy się jej strzeżcie."
"Można
być nawet i cnotliwym, ale pod warunkiem, aby od czasu do czasu
występek zaprosić na obiad."
"Kto
pragnie sprawiedliwości, może ją mieć - kupiwszy."
"Czym
się różni deista od ateusza? Tylko odwrotnym biegunem
głupoty."
"Nie ma
takiego łajdaka, który by chwilami nie macał się po bokach, czy
mu nie wyrastają skrzydła anioła."
"Łódź
wyznaje wszystkie przykazania prócz jednego - nie kradnij."
"Prawda
najdrożej kosztuje społeczeństwa cywilizowane, więc nie
obawiajmy się, nie zapanuje nigdy."
"Słuchamy
praw i cenimy je - jeśli są poparte bagnetami."
"Nasza
cywilizacja jest za duża dla naszych dusz, jeszcze barbarzyńskich,
dla naszych instynktów, jeszcze dzikich. Ubieramy się w nią niby
karły w strój olbrzymów."
"To, co
wiemy, można porównać do zapałki płonącej w mrokach
wieczności."
"Kto
się mógł cały oddać jednej idei - niech się tym nie
chwali, bo musiał mieć niewiele do oddania."
"Nie ma
ludzi złych i dobrych - są tylko głupi i mądrzy."
Kessler nie
mógł już dłużej słuchać spokojnie, wzruszył
pogardliwie ramionami i zawołał:
- Bawicie
się jak dzieci pustymi bańkami słów, a ja pójdę do domu.
- Jestem tego
samego zdania - powiedział dwuznacznie Kurowski.
Kessler
pozostał.
Rozmowa
przeszła na literaturę, którą prowadził Myszkowski, bo
powiedział Borowieckiemu, drwiącemu z entuzjastów literackich:
- Na
początku była pieśń i na końcu będzie
pieśń, a nie podręcznik do przędzenia wełny
czesankowej. Ale z tym mniejsza!
Podniósł
się, popatrzył jakoś dziwnie, jakby z pewnym żalem na
zebranych i powiedział:
- Napijcie
się ze mną na pożegnanie, jutro wyjeżdżam do
Australii.
Zaczęli
się śmiać i pili, ale on powtórzył poważnie;
- Nie
śmiejcie się, daję wam słowo honoru, że jutro w nocy
opuszczam Łódź na zawsze.
- Gdzie? po co?
dlaczego? - posypały się pytania.
- W świat, prosto
przed siebie, a po co? Aby być z daleka od Europy i cywilizacji
fabrycznej, mam tego bagna już dosyć, duszę się w nim,
tonę, umieram. Jeszcze parę lat, a zgniłbym tutaj ze
szczętem, a ja chce żyć i dlatego wyjeżdżam. Zaczynam
życie na nowo, po ludzku.
- Ale dlaczego?
- wołali zdumieni i poruszeni tym niezwykłym postanowieniem.
- Dlaczego? Bo
się nudzę, bo mi zbrzydła tyrania praw, obyczajów, stosunków,
instytucyj, bo mi zbrzydła ta stara łajdaczka Europa, obmierzły
fałsze, obmierzły wszelkie przepisy, które mną
rządziły i nie pozwalały nigdy być sobą - wszystko mi
obmierzło i wszystko mnie za mocno boli, abym dalej mógł znosić.
- A czyż
gdzie indziej będzie wam lepiej?
- Przekonam
się dopiero. Bywajcie mi zdrowi. Żegnali się z nim, ale wszyscy
namawiali do pozostania, bo go lubili i pomimo dziwactw cenili bardzo.
Kurowski tylko
nic nie mówił, śledził go oczami, a potem, całując na
pożegnanie, szeptał:
- Dobrze
robicie. Gdybym nie czuł obowiązku warowania tutaj do końca, do
ostatniego tchu, poszedłbym z wami. Jeśli wam będzie potrzeba
pieniędzy, napiszcie.
- Cóż, u
diabła, przecież zabieram ze sobą największe kapitały,
bo zdrowe ręce i głowę. Nie jadę przecież, aby
uwodzić kobiety lub bawić się, jadę żyć wolno i
swobodnie. Wspomnijcie mnie czasem, jeśli chcecie, i pamiętajcie, nie
marnujcie życia na robienie pieniędzy, nie róbcie z siebie
bydląt pociągowych, nie stawajcie się maszynami, nie
znikczemniajcie się pracą nadmierną.
Ucałował
wszystkich, a najmocniej Kurowskiego i podrwiwając, aby ukryć
wzruszenie, wyszedł.
- Wariat! -
mruknął pogardliwie Kessler i również zaraz wyszedł z
Morycem i Wysockim.
Pozostał
tylko Kurowski i Borowiecki. Kurowski zamglonymi oczami patrzył w
jakąś dal i nie mógł stłumić żalu, jaki go
przepełnił za odjeżdżającym.
- Chwilę ci
tylko zajmę - zaczął Borowiecki.
- Siadaj, mamy
dosyć jeszcze czasu do rana - powiedział, wskazując na okno, na
świt przeciekający przez zapocone szyby.
Karol długo
opowiadał o swojej fabryce i stanie interesów, o potrzebie pozbycia
się spólników, przytaczał zmowę, jaką zrobiono na niego, a
w końcu zaproponował wejście do spółki.
Kurowski
długo myślał, wypytywał o szczegóły, aż
rzekł:
- Zgoda, ale pod
jednym warunkiem, Z góry uprzedzam, że warunek ważny i... może
trochę dziwny.
- Postaw go.
- Może ci
się nie podobać, ale... ale przyjmij spokojnie, po kupiecku.
- Czekam z
ciekawością.
- Nie
ożenisz się z Anką!
Borowiecki
porwał się z krzesła, rumieniec oblał mu twarz, ale
rumieniec nagłej, oślepiającej radości. Miał
ochotę rzucić mu się na szyję, ale rychło się
powstrzymał,
oblókł twarz w surowość i szukał kapelusza.
- Mówiłem,
przyjmij spokojnie, po kupiecku. A zresztą, mówmy szczerze, nie oszukujmy
samych siebie, bo znamy się obaj zbyt dobrze.
- Dobrze, mówmy
szczerze.
- Wejdę do
cichej spółki z tobą, żebyś mógł po- i zbywać
się długów i wyrzucić dotychczasowych spólników, ale za to ty
zwrócisz słowo pannie Annie i ożenisz się, z kim zechcesz,
choćby z Madą Mullerówną.
- A ty z
Anką?
- To moja rzecz,
co potem będzie, zwróć jej tylko słowo i nie męcz
dłużej. Dziewczynę zabija to położenie, sama nie powie
przecież.
- Zrobiłbym
to dawno sam, myślałem i myślę o tym często, ale
się boję, bo przy jej uczuciowości, a przy tym, przy tym...
- Przy tym, o
ile mnie się zdaje, ona was nie kocha, więc zrobicie jej
łaskę.
- Coś wiem
o tym - powiedział dotknięty najboleśniej jego słowami.
- No i wy jej
nie kochacie.
- Tu powiem,
że to znowu moja rzecz. Tyle wam powiem, że dokąd ona nie zerwie
ze mną, będę jej narzeczonym i ożenię się
wkrótce. Dziwię się, że mogliście mi zaproponować
podobną aferę - zakończył na j niespodziewanie j bardzo
wzburzony.
- Macie
rację, byłem widać nie dość trzeźwym i niedobrze
argumentowałem.
- Dobranoc.
Kurowski
podał mu rękę i patrzył za nim z głębokim
żalem, a potem zadzwonił i kazał natychmiast zaprzęgać
do wyjazdu.
- Biedna Anka! -
szepnął.
|