WSZEM
WOBEC I KAŻDEMU Z OSOBNA
Niechaj was Bóg w
swej łasce chowa,
Którzy te rymy
czytać macie -
Bo tam, w
spłowiałej z szychu szacie,
Strojna w
blaszanych dzwonków słowa,
Puszy się
mądrość tuzinkowa,
Mówiąca
bzdurstwu: - miły bracie. -
To, że w nich
błyski prawd migocą,
Traf
zrządził, nie zaś myśli zdrowie -
Bo ten, co niby
miał je w głowie,
Śmiał
się i płakał z równą mocą,
Nigdy nie
wiedząc: skąd i po co?
I może nigdy
się nie dowie.
Gdy zaś
przyprzecie mię do ściany,
Bym rzekł: kto
on?-to rzecz niedługa:
Ze wszystkich tych,
co w jarzmie pługa
Orzą nie
zawsze plenne łany,
Ten człowiek jest mi
najmniej znany -
Bo to ja sam - wasz
niski sługa.
MEANDRY
Myśl się
moja, łamanymi zwroty,
Niby greckiej szaty
bramowanie,
Z wiatru tchnieniem
plącze niespodzianie
Na przemiany w
szary szlak i złoty -
Z tej
zdobiącej wiotki brzeg roboty,
Gdy się brzeg
ten zedrze - cóż zostanie?
Pozostaną
wypłowiałe szlaki,
Które pójdą w
kąt lub nawet w śmiecie.
A gdy wiatr je
porwie - to powiecie:
Że im
słusznie udział przypadł taki,
Bo są
płoche jak rym księdza Baki,
Co o śmierci nawet śmiesznie plecie.
2
Wiedz, że czynem, nie zaś słowy,
Stać masz u Pańskiego żniwa -
Bo tu za nic chęć chełpliwa
Ten, kto, zdaniem
własnej głowy,
Do wszystkiego jest
gotowy,
Do niczego zwykle
bywa.
3
W pochodzie
wpośród życia grudy,
Żeś, w
kąt stawiając kij tułaczy,
Drugim
ustąpił - cóż to znaczy!
Kto inny w
dłoń swą wziął twe trudy
I będzie znów,
jak było wprzódy -
Może nie
lepiej, lecz inaczej.
8
Przy arce dziejów,
która w pochód kroczy,
Idź, jako
śnieżny lewita.
Niech myśl, z
pozoru przeżyta,
W twej czystej
piersi budzi zmysł proroczy.
Kto starej prawdzie
bacznie patrzy w oczy,
Zawsze z nich nową
wyczyta.
13
Wiatr wieje w oczy - ach!
jak wieje!
W twarz
gołoledzią ostrą pryska!
Przez ciernie, chwasty i
przez rżyska
Poschnięte lecą
precz nadzieje!
Ach! niechże raz
już rozednieje,
Bo droga stroma jest i śliska.
Z chmur mię od ojców krzepi słowo:
- My w męstwo
duszę twą uzbrojem,
A ty koniecznie
idź przebojem.
Gdy zaś do
czynu cię przyzową,
Pomnij nie
działać gorączkowo,
Lecz uporczywie
stój przy swojem. -
17
- Używaj
życia! - tak wy mówicie
- A szczytu
szczęścia ten dopnie,
Kto zawsze
działał roztropnie. -
Lecz czyż
się łatwo wstrzymać na szczycie?
Życie,
użycie i nadużycie
To do upadku trzy
stopnie.
25
O! ty, przemożna
siło pięści,
Święć się na ziemi twa epoka!
Cześć tobie chyłkiem i
spod oka!
Cześć ci, żeś górą jak
najczęściej!
Cześć ci, dopóki ci się
szczęści!
Cześć ci - naturo ty szeroka!
Mówicie: - Zawsze hasłem
było:
"Gnieć - bo inaczej ciebie
zgniotą".
Lecz cóż się stało z prawdą
złotą:
"Nie czyń, co
tobie nie jest miło?" -
Toż cnota zawsze
bywa siłą -
Lecz siła może
nie być cnotą.
27
Ktoś tam,
stanąwszy raz na głowie,
Rzekł: - Stać
na nogach wyszło z mody!
Staremu światu niech
świat młody
Kolącą
prawdę w oczy powie:
Z powagą waszą precz,
panowie!
Boście wy wiedzy
antypody. -
- Mój panie! staw na
ziemi nogi,
Bo przewróconym cię
nazowę.
Korzyści słów
twych są jałowe.
O
przyszłość świata nie miej trwogi -
Byłeś sam dla
tych mniej był srogi,
Którzy, gdzie trzeba,
mieli głowę.
30
Pod górę, w znojach
dźwigając życie,
Idź śmiało
śladem Boskiego Syna.
Lecz, gdy się droga
kończyć poczyna,
To nie sądź,
żeś już stanął na szczycie -
Gdyż
dłuższa jeszcze, niźli myślicie,
Z Golgoty na krzyż
wiedzie drabina.
108
Co? Obiecałem? Dobrze. Innym razem
Dotrzymam - ręczę wam śmiele.
Ależ, najmilsi przyjaciele!
Wiem, że mi rzecz ta ujdzie od
was płazem.
Przecież, obiecać i dotrzymać razem:
To na jednego za wiele.
111
- Będzie to
Kolumb, Dante lub Jan Trzeci! -
Tak słyszysz,
idąc po życiowej grudzie,
O Janiu
każdym, jak o przyszłym cudzie.
A jednak -
proszę niech mię kto oświeci:
Gdzie się
podziewa rozum owych dzieci,
Z których się
potem robią głupi ludzie?
113
O ty, grobowej
chwały świetne znamię!
Kogóż twój
blask nie zdziwi?
Toczę tu, jak
najtkliwiej,
Na tym marmurze, w
tej złoconej ramie,
Czy to umarły
tak po śmierci kłamie?
Czy też za
niego żywi?
116
Ta mała,
którą na rękach noszą
I cukierkami
ją raczą -
Z tą
swoją grzywką junaczą,
Z tą
niesfornością kokoszą,
Stanie się
kiedyś czyjąś rozkoszą -
Albo też
może rozpaczą.
118
Lecimy w gwiazd kurzawę pchnięci,
Jak cennych
ciąg żurawi
I myśl nam
błędną bawi:
To w
wieczność tonąć bez pamięci,
To znów nas
nieskończoność nęci -
- Ach,
jakżeśmy ciekawi!
A mamy w samych nas
obszary,
Gdzie się
też moc kurzawi:
Wielkości,
cnót, bezprawi -
I wiek tam
także jak świat stary -
Bez dna też
otchłań i bez miary...
-
Jakżeśmy nieciekawi!
148
Gdy w dębie,
przez wyroki boże,
Strzaskana gromem
schnie wyżyna,
Z korzeni jego
róść poczyna
Pęd
życiem silny - by, w swej porze,
Mógł, dla
przyszłości lepszej może,
Swą dolę
ojciec zdać na syna.
153
Nieskończoności
środkiem jest skrzydlata
Myśl - jak to
sprawdzę najprościej.
W przestrzeni
bowiem, gdzie bądź ona gości
Lub gromu
błyskiem przelata,
Od wszystkich
krańców wszechświata
Zawsze w jednakiej
bywa odległości.
155
Mógł albo
później przyjść, lub wcześniej,
Lecz, gdy
urodził się nie w porę,
To, choć w nim
coś jak światłem gore,
Niemniej przyznali
mu współcześni:
Że z jego
tchnień zrodzone pieśni,
Wraz z nim są
na bezkrwistość chore.
Więc gdy raz
nie wstał ze snu rano,
Nie bardzo byli
żalem zdjęci.
Tylko się czyn
ich tym uświęci:
Że w
księgę spraw z milczenia znaną
Dość
niewyraźnie go wpisano,
Sypiąc
nań piasek niepamięci.
159
Wprzód, niźli
tańczyć na tych, którzy
W koło was
najotwarciej,
Gdy słów ich
wstyd nie karci,
Z ulicy płacz
zawodzą duży:
Że już
nie wytrzymają dłużej,
Gdy są i głodni, i
obdarci,
Niech pójdzie zwiedzić stopa wasza
Tych, co nie przyjdą do was sami -
Swój ból, którego wrzask nie plami;
I biedę, którą wstyd okrasza;
W podziemia kryjąc i w poddasza -
A są pod wami, i - nad wami.
165
Żywcem w trumnę ją wtłoczono -
Ona pięścią bije w wieko.
- Leż spokojnie - tak jej rzeką.
- Jeśli zechcesz
być wskrzeszoną,
Kół ci z drewna wbiją w łono.
Grób jest tuż
- a Bóg daleko. -
Kół w nią
wbito - cisza głucha.
Cóż, gdy
wciąż się skrzą jej lica!
Więc tłum
wieko w dłoń pochwycą...
Wgnietli - krew
przez szpary bucha...
- W imię Ojca!
Syna! Ducha!
Toż
wyraźnie upiorzyca! -
Ha! no - wreszcie
ją wgrzebali.
Chwilę -
cicho. Wtem, w tej ciszy,
Zdjął
strach onych towarzyszy.
- Co? Znów
pięścią w wieko wali!
Chodźmy sobie
stąd gdzie daléj -
Bo nuż
wreszcie Bóg posłyszy?... -
256
Rzecz to jest
diable zawiła
I nawet nie wiem,
co człek na tym wskóra,
Choćby i
doszedł, z potęg twórczych która,
Czy ruch, czy
siła,
Wpierw się
zrodziła?
To jest: czy jaje
było wprzód, czy kura?
258
Gdy się w
narodzie czyn rozstroi
Tak, że
społeczność na wskroś chora
Nie dziś
już zda się żyć, lecz wczora -
To nawet w
całej chwale swojej
Nie zbawi w grób
idącej Troi
Męczeński zgon Hektora.
259
Drzewo to gorzki
owoc miewa,
Któremu, mową
w raju znaną,
Szczep grzesznej
wiedzy było miano.
I gdy nań
dłoń ściągnęła Ewa,
To z tego
wiadomości drzewa
Dla Pana krzyż
wyciosano.
260
O myśli moja!
tyś jest, jak bywa,
Z winogradowej
macierzy
Sok nazbyt
świeży,
Który, w
gąsiorków przelany szkliwa,
Czeka cierpliwie,
aż mu szczęśliwa
Dola nadbieży.
Kiedy w piwnicznej,
ciemnej komorze,
Gdzie tylko wzrok
sięgnie koci,
Czas twe przezrocze
wyzłoci,
A pleśń
wyściele ci łoże,
To, po przepływie lat
wielu, może
Trwalszej nabierzesz dobroci.
Siwymi będą włosy dziś krucze,
Gdy się o tobie kto dowie,
A wtedy późni wnukowie,
Jeśli od piwnic
odnajdą klucze,
Lub się gąsiorek nie stłucze,
Pić będą z niego dusz swoich zdrowie.
266
Cóż warta modlitwa nieszczera
O dobro, przy którym w złej wierze
Sam z sobą człek czyni przymierze?
Więc własnych pożytków
przechera
Dopóty w swych szczęściach przebiera,
Aż sobie nieszczęście dobierze.
267
Ach! Zoilu, miły
panie;
Nie szydżże ty
ze mnie, proszę.
Niech z mych myśli
choć po trosze
Coś w skarbonie tej
zostanie,
W którą wkładam
przekonanie:
Żem jej dał swe
wdowie grosze.
Jest o tobie wieść po
świecie,
Żeś ty
prześladowca człeczy.
I tej prawdzie któż zaprzeczy?
Mnie ból serce głazem gniecie,
A ty wciąż mi prawisz przecie:
Że to rzecz
jest nic do rzeczy.
- Ach! mój druhu
pobratymy!
Skoro serce masz
spękane,
Przeciw tobie ja nie
stanę,
Lecz niech pierwej
się zgodzimy:
Że ty twe
dziadowskie rymy
Rzucasz niby groch o
ścianę.
268
Młodości! Bóg nam z tobą zsyła
Błysk chwały, jakim nieprzerwanie
Dnieją u jego stóp niebianie.
Więc jest nadziemska w tobie siła!
I ty byś w raj nam świat zmieniła,
Gdyby ci dano wieczne trwanie.
347
W krakowskim Rynku, w noc świetlaną
Skrwawione ciernie w serce wziąłem
Drżąc z bólu - bom był z tymi
społem,
Którzy na sąd ze skargą wstaną -
I, gdzie Kościuszko
zgiął kolano,
Ze łzami uderzyłem czołem.
348
Wielkiego płacząc Kazimierza,
Boleśni krążą aniołowie,
Gdzie w Rynku, ponad ludu mrowie,
Koroną uwieńczona wieża,
Jak na kompasie ćwiek, wymierza
Wśród smutnej ziemi lata wdowie.
I hejnałowych trąb hosanny
Brzmią stamtąd dziś, jak dawniej
brzmiały.
I w stronę jej chwalebnej strzały
Gołębie
lecą w świat poranny,
A w stadzie tym
Najświętszej Panny
Jeden się skrzy jak
Orzeł Biały.
Lecz Zygmunt... czy
też on wypowie
Ten dźwięk, co
niby, jak krew świeża,
W narodu serce wprost
uderza?...
Nie. Milczy. Wparci w swe
wezgłowie,
W kamiennej ciszy
śpią królowie
Śladem Wielkiego
Kazimierza.
406
Zajrzyjmy też w
tę starą kuchnię,
Gdzie, niegdyś, w
sposób niezbyt szparki,
Siłą
przedwiecznej gospodarki,
Która już z dala
pleśnią cuchnie,
W kurzu, w pajęczych
matniach, w próchnie,
Trzymano malowane
garnki.
Pacykowane w barwie sinej
-
Jak ledwie oko
ścierpi czyje -
Z wonią, co w nos
stęchlizną bije;
W nich to, bez celu
i przyczyny,
Trzymali starzy swe
mydliny,
Godne jedynie
iść w pomyje.
Czybyście,
spośród nich, jeżeli
Ta
przeszłość wreszcie kark już kręci,
Choćby
politowaniem tknięci,
Jednego sobie
wziąć nie chcieli,
Nim wszystkie w
czasów tych topieli
Będą
już świętej niepamięci?
No! Choć
jednego. Cóż? - nie chcecie?
Wprawdzie wam
korzyść z nich nieżyzna,
Ale mi każdy
chętnie przyzna:
Że, nawet jako
rzadkość, przecie
W osobliwości
gabinecie
Uszłaby ta
staroświecczyzna.
Nie? - No więc
wiedz, mądrości młoda:
Że, czy
grzmotniecie je o ścianę,
Czy nimi od was w
łeb dostanę -
Ani im ujmy to nie
doda,
Ni mego łba
nie będzie szkoda -
Bo - wszak są
tylko malowane.
422
Wilku! miły
kmotrze!
Pilnie strzeż
twej skóry!
Gdy z was,
tęskniąc, który
Dnie wspomina
słodsze,
Dłoń, co
łzy mu otrze,
W palcach ma
pazury.
Są też
zęby w szczęce
Z niemą
żądz oskomą,
Więc ci
bądź wiadomo:
Żeś
choć wpadł w zwierzęce,
Nie zaś w
człecze ręce -
Lupus lupo - homo!
428
Śmierć, z
Bezlitością bladą w ścisłej zmowie,
Spraw swoich nieme
mając tylko świadki,
Jest sama jedna!
Choć też w sposób rzadki
Miewa i ona swe uczczenia
wdowie:
Lud prosty ją:
"Ciotuchą" zowie...
Bo niby
siostrą ,,Biedy", jego matki.
430
Na pokutniczej
naszej tu dolinie,
Dusza, w
grzechowych wzięta pęt wiązadła,
Przed sądem
stojąc, widzi, skruchą zbladła:
Że
przeciwności gnębią ją jedynie
Jako wyroków tych
wykonawczynie,
Których moc z win
jej własnych na nią spadła!
I długo owych
wyzbyć się nie może,
Zmuszona z nich
się iścić niepozbycie
Czy tu, czy w
dalsze jeszcze szedłszy życie.
Bo jest ich liczba
jako ćmy w przestworze,
Spełnionych
Bóg wie gdzie i w jakiej porze -
W przedziemskim
jeszcze pobycie.
435
Niechby mi kiedy
tak się zdarzyło:
Iżby, gdy
wicher liście postrąca,
Samotna brzoza w
blaskach miesiąca,
Szumiąc
żałośnie, nad mą mogiłą
Stała, ze
skronią ku mnie pochyłą,
Perłami rosy płacząca.
439
Człek, skarżąc niebu troski swe
żebracze,
W łzach rzewnych ulgę miewać zwykł
jedyną,
Lecz jej nie dozna ten, kto własną winą
Zgotował drugim gorzkich skarg rozpacze.
Gdy łzy, którymi dusza się rozpłacze,
Przez oczy z łzami nie spłyną.
|