SCENA 1
KORYTARZ - STRAŻ Z
KARABINAMI STOI OPODAL - KILKU WIĘŹNlÓW MŁODYCH ZE ŚWIECAMI
WYCHODZĄ Z CEL SWOICH - PÓŁNOC
JAKUB
Czy można? obaczym
się?
ADOLF
Straż
gorzałkę pije:
Kapral nasz.
JAKUB
Która biła?
ADOLF
Północ niedaleko.
JAKUB
Ale jak nas runt
złowi, kaprala zasieką.
ADOLF
Tylko zgaś
świecę; - widzisz - ogień w okna bije.
(Gaszą świecę)
Runt dzieciństwo!
runt musi do wrót długo pukać,
Dać hasło i
odebrać,musi kluczów szukać: -
Potem - długi korytarz,-
nim nas runt zacapi,
Rozbieżym się,
drzwi zamkną, każdy padł i chrapi.
(Inni więźnie, wywołani z celi, wychodzą)
ŻEGOTA
Dobry wieczór.
KONRAD
I ty tu!
KS. LWOWICZ
I wy tu?
SOBOLEWSKI
I ja tu.
FREJEND
A wiecie co? Żegoto, idziem do twej celi,
Świeży
więzień dziś wstąpił do nowicyjatu,
I ma komin; tam
dobry ogień będziem mieli,
A przy tym
nowość - dobrze widzieć nowe ściany.
SOBOLEWSKI
Żegoto! a, jak
się masz; - i ty tu, kochany!
ŻEGOTA
U mnie cela trzy
kroki; was taka gromada.
FREJEND
Wiecie co,
pójdźmy lepiej do celi Konrada.
Najdalsza jest,
przytyka do muru kościoła;
Nie
słychać stamtąd, choć kto śpiewa albo woła.
Myślę
dziś głośno gadać i chcę śpiewać wiele;
W mieście
pomyślą, że to śpiewają w kościele.
Jutro jest
Narodzenie Boże. - Eh - koledzy,
Mam i kilka
butelek.
JAKUB
Bez kaprala wiedzy?
FREJEND
Kapral poczciwy, i
sam z butelek skorzysta,
Przy tym jest
Polak, dawny nasz legijonista,
Którego car
przerobił gwałtem na Moskala.
Kapral dobry
katolik, i więźniom pozwala
Przepędzić
wieczór świętej Wigiliji razem.
JAKUB
Gdyby się
dowiedzieli, nie uszłoby płazem.
(Wchodzą do celi Konrada, nakladają ogień w kominie i
zapalają świecę. - Cela Konrada jak w Prologu)
KS. LWOWICZ
I skądże
się tu wziąłeś, Żegoto kochany?
Kiedy?
ŻEGOTA
Dziś mię
porwali z domu, ze stodoły.
KS. LWOWICZ
I ty
byłeś gospodarz?
ŻEGOTA
Jaki!
zawołany.
Żebyś ty
widział moje merynosy, woły!
Ja, co pierwej nie
znałem, co owies, co słoma,
Mam sławę
najlepszego w Litwie ekonoma.
JAKUB
Wzięto
cię niespodzianie?
ŻEGOTA
Od dawna
słyszałem
O jakimś w
Wilnie śledztwie; dom mój blisko drogi.
Widać
było kibitki latające czwałem
I co noc nas
przerażał poczty dźwięk złowrogi.
Nieraz gdyśmy
wieczorem do stołu zasiedli
I ktoś
żartem uderzył w szklankę noża trzonkiem,
Drżały
kobiety nasze, staruszkowie bledli,
Myśląc,
że już zajeżdża feldjeger ze dzwonkiem. *
Lecz nie
wiedziałem, kogo szukają i za co,
Nie
należałem dotąd do żadnego spisku.
Sądzę,
że rząd to śledztwo wynalazł dla zysku,
Że się
więźniowie nasi porządnie opłacą
I powrócą do
domu.
TOMASZ
Taką masz
nadzieję?
ŻEGOTA
Jużci
przecież bez winy w Sybir nas nie wyślą;
A jakąż
winę naszą znajdą lub wymyślą?
Milczycie, -
wytłumaczcież, co się tutaj dzieje,
O co nas
oskarżono, jaki powód sprawy?
TOMASZ
Powód - że
Nowosilcow przybył tu z Warszawy.
Znasz zapewne
charakter pana Senatora.
Wiesz, że
już był w niełasce u imperatora,
Że zysk
dawniejszych łupiestw przepił i roztrwonił.
Stracił u
kupców kredyti ostatkiem gonił.
Bo pomimo największych starań i zabiegów
Nie może w Polsce spisku żadnego
wyśledzić;
Więc postanowił świeży kraj,
Litwę, nawiedzić,
I tu przeniósł się z całym głównym
sztabem szpiegów.
Żeby zaś mógł bezkarnie po Litwie
plądrować
I na nowo się w łaskę samodzierzcy
wkręcić,
Musi z towarzystw naszych wielką rzecz
wysnować
I nowych wiele ofiar carowi poświęcić.
ŻEGOTA
Lecz my się uniewinnim -
TOMASZ
Bronić się daremnie -
I śledztwo, i sąd cały toczy się
tajemnie;
Nikomu nie powiedzą,
za co oskarżony,
Ten, co nas skarży,
naszej ma słuchać obrony;
On gwałtem chce nas
karać - nie unikniem kary,
Został nam jeszcze
środek smutny - lecz jedyny:
Kilku z nas
poświęcimy wrogom na ofiary,
I ci na siebie muszą
przyjąć wszystkich winy.
Ja stałem na waszego
towarzystwa czele,
Mam obowiązek
cierpieć za was, przyjaciele;
Dodajcie mi wybranych
jeszcze kilku braci,
Z takich, co są
sieroty, starsi, nieżonaci,
Których zguba niewiele
serc w Litwie zakrwawi,
A młodszych,
potrzebniejszych z rąk wroga wybawi.
ŻEGOTA
Więc aż do tego
przyszło?
JAKUB
Patrz, jak się
zasmucił.
Nie wiedział,
że dom może na zawsze porzucił.
FREJEND
Nasz Jacek musiał
żonę zostawić w połogu,
A nie płacze -
FELIKS KÓŁAKOWSKI
Ma płakać?
owszem - chwała Bogu.
Jeśli powije syna,
przyszłość mu wywieszczę -
Daj mi no rękę - jestem trochę
chiromanta,
Wywróżę tobie przyszłość
twojego infanta.
(patrząc na
rękę)
Jeśli będzie poczciwy, pod moskiewskim
rządem
Spotka się niezawodnie z kibitką i
sądem;
A kto wie, może wszystkich nas znajdzie tu jeszcze
-
Lubię synów, to nasi przyszli towarzysze.
ŻEGOTA
Wy tu długo siedzicie?
FREJEND
Skądże datę wiedzieć?
Kalendarza nie mamy, nikt listów nie pisze;
To gorsza, że nie wiemy, póki mamy siedzieć.
SUZIN
Ja mam u okna parę drewnianych firanek
I nie wiem nawet,
kiedy mrok, a kiedy ranek.
FREJEND
Ale pytaj Tomasza,
patryjarchę biedy;
Największy
szczupak, on też pierwszy wpadł do matni;
On nas tu
wszystkich przyjął i wyjdzie ostatni,
Wie o wszystkich,
kto przybył, skąd przybył i kiedy.
SUZIN
To pan Tomasz! ja
poznać nie mogłem Tomasza.
Daj mi
rękę, znałeś mię krótko i niewiele:
Wtenczas tak
była droga wszystkim przyjaźń wasza,
Otaczali was
liczni, bliżsi przyjaciele;
Nie
dojrzałeś mię w tłumie, lecz ja ciebie znałem,
Wiem, coś
zrobił, coś cierpiał, żebyś nas ocalił; -
Odtąd
będę się z twojej znajomości chwalił,
I w dzień
zgonu przypomnę - z Tomaszem płakałem.
FREJEND
Ale dla Boga, po co te łzy, płacze, zgroza.
Patrz - Tomasz, gdy był wolny, miał na swoim
czole
Wypisano wielkimi literami: "koza".
Dziś w więzieniu jak w domu, jak w swoim
żywiole.
On był na świecie jako grzyby kryptogamy,
Więdniał i schnął od
słońca; - wsadzony do lochu,
Kiedy my, słoneczniki, bledniejem, zdychamy,
On rozwija się, kwitnie i tyje po trochu.
Ale też wziął pan Tomasz kuracyją
modną,
Sławną teraz na świecie kuracyją
głodną.
ŻEGOTA
(do Tomasza)
Głodem ciebie morzono?
FREJEND
Dodawano strawy;
Ale gdybyś ją widział, - widok to
ciekawy!
Dość było taką strawą w
pokoju zakadzić,
Ażeby myszy wytruć i świerszcze
wygładzić.
ŻEGOTA
I jakże ty jeść mogłeś!
TOMASZ
Tydzień nic nie
jadłem,
Potem jeść
próbowałem, potem z sił opadłem;
Potem jak po truciźnie czułem bole,
kłucia,
Potem kilka tygodni leżałem bez czucia.
Nie wiem, ile i jakiem choroby przebywał,
Bo nie było doktora, co by je nazywał.
Wreszcie jam wstał, jadł znowu i do sił
przychodził,
I zdaje mi się, żem się do tej strawy
zrodził.
FREJEND
(z
wymuszoną wesołością)
Wierzcie mi, tam za kozą same urojenia;
Kto tu był, sekret kuchni i mieszkań
przeniknął:
Jeść, mieszkać, źle czy dobrze -
skutek przywyknienia.
Pytał raz Litwin, nie wiem, diabła czy
Pińczuka *:
"Dlaczego siedzisz w błocie?" -
"Siedzę, bom przywyknąŁ"
JAKUB
Ależ przywyknąć, bracie!
FREJEND
Na tym cała sztuka.
JAKUB
Ja tu siedzę podobno od óśmiu miesięcy,
A tak tęsknię jak pierwej, nie mniej -
FREJEND
I nie więcej?
Pan Tomasz tak przywyknął, że mu powiew
zdrowy
Zaraz piersi obciąża, robi zawrót
głowy.
On odwyknął oddychać, nie wychodzi z
celi -
Jeśli go stąd wypędzą, koza
się opłaci:
Bo on potem ni grosza na wino nie straci,
Tylko łyknie powietrza i wnet się podchmieli
*.
TOMASZ
Wolałbym być pod ziemią, w głodzie
i chorobie,
Znosić kije i gorsze niźli kije -
śledztwo,
Niż tu, w lepszym więzieniu, mieć was
za sąsiedztwo. -
Łotry! wszystkich nas w jednym chcą
zakopać grobie.
FREJEND
Jak to? więc płaczesz po nas? - masz kogo
żałować.
Czy nie mnie? pytam, jaka korzyść z mego
życia?
Jeszcze w wojnie - mam jakiś talencik do bicia,
I mógłbym kilku dońcom grzbiety
naszpikować.
Ale w pokoju - cóż stąd, że lat sto
przeżyję
I będę kląl Moskalów, i umrę - i
zgniję.
Na wolności wiek cały byłbym
mizerakiem,
Jak proch, albo jak wino miernego gatunku; -
Dziś, gdy wino zatknięto, proch przybito
kłakiem,
W kozie mam całą wartość butli i
ładunku.
Wytchnąłbym się jak wino z otwartej
konewki;
Spaliłbym jak proch lekko z otwartej panewki.
Lecz jeśli mię w łańcuchach
stąd na Sybir wyślą,
Obaczą mię Litwini bracia i
pomyślą:
Wszakci to krew szlachecka, to młódź nasza
ginie,
Poczekaj, zbójco caru, czekaj, Moskwicinie! -
Taki jak ja, Tomaszu, dałby się
powiesić,
Żebyś ty jednę chwilę
żył na świecie dłużej:
Taki jak ja - ojczyźnie tylko śmiercią
służy;
Umarłbym dziesięć razy, byle cię
raz wskrzesić,
Ciebie, lub ponurego poetę Konrada,
Który nam o przyszłości, jak Cygan, powiada.
-
(do Konrada)
Wierzę, bo Tomasz mówił, żeś ty
śpiewak wielki,
Kocham cię,
boś podobny także do butelki:
Rozlewasz
pieśń, uczuciem, zapałem oddychasz,
Pijem, czujem, a
ciebie ubywa - usychasz.
(bierze za rękę Konrada i łzy sobie ociera)
(do Tomasza i Konrada)
Wy wiecie, że
was kocham, ale można kochać,
Nie
płakać. Otoż, bracia, osuszcie łzy wasze; -
Bo jak się raz
rozczulę i jak zacznę szlochać,
I herbaty nie
zrobię, i ogień zagaszę.
(robi herbatę)
(Chwila milczenia)
KS. LWOWICZ
Prawda, źle
przyjmujemy nowego przybysza?
(pokazując
Żegotę)
W Litwie zły
to znak płakać we dniu inkrutowin * -
Czy nie dosyć
w dzień milczym! - he? - jak długa cisza.
JAKUB
Czy nie ma nowin z
miasta?
WSZYSCY
Nowin?
KS. LWOWICZ
Żadnych nowin?
ADOLF
Jan dziś
chodził na śledztwo, był godzinę w mieście,
Ale milczy i
smutny; - i jak widać z miny,
Nie ma ochoty
gadać:
KILKU Z WIĘŹNIÓW
No, Janie! Nowiny?
JAN SOBOLEWSKI
(ponuro)
Niedobre -
dziś - na Sybir - kibitek dwadzieście
Wywieźli.
ŻEGOTA
Kogo? - naszych?
JAN
Studentów ze
Żmudzi.
WSZYSCY
Na Sybir?
JAN
I paradnie! -
było mnóstwo ludzi.
KILKU
Wywieźli!
JAN
Sam widziałem.
JACEK
Widziałeś!
- i mego
Brata
wywieźli? - wszystkich?
JAN
Wszystkich, - do
jednego.
Sam widziałem,
- Wracając, prosiłem kaprala
Zatrzymać
się; pozwolił chwilkę. Stałem z dala,
Skryłem
się za słupami kościoła. W kościele
Właśnie
msza była; - ludu zebrało się wiele.
Nagle lud cały
runął przeze drzwi nawałem,
Z
kościoła ku więzieniu. Stałem pod przysionkiem,
I kościół
tak był pusty, że w głębi widziałem
Księdza z
kielichem w ręku i chłopca ze dzwonkiem.
Lud otoczył
więzienie nieruchomym wałem;
Od bram
więzienia naplac, jak w wielkie obrzędy,
Wojsko z
bronią, z bębnami stało we dwa rzędy;
W pośrodku
nich kibitki. - Patrzę, z placu sadzi
Policmejster na
koniu; - z miny zgadłbyś łatwo,
Że wielki
człowiek, wielki tryumf poprowadzi:
Tryumf Cara
północy, zwycięzcy - nad dziatwą. -
Wkrótce znak dano
bębnem i ratusz otwarty -
Widziałem ich:
- za każdym z bagnetem szły warty,
Małe
chłopcy, znędzniałe, wszyscy jak rekruci
Z golonymi
głowami; - na nogach okuci.
Biedne
chłopcy! - najmłodszy, dziesięć lat, nieboże,
Skarżył
się, że łańcucha podźwignąć nie może;
I pokazywał
nogę skrwawioną i nagą.
Policmejster
przejeżdża, pyta, czego żądał?
Policmejster
człek ludzki, sam łańcuch oglądał:
"Dziesięć
funtów, zgadza się z przepisaną wagą". -
Wywiedli
Janczewskiego; - poznałem, oszpetniał,
Sczerniał,
schudł, ale jakoś dziwnie wyszlachetniał.
Ten przed rokiem
swawolny, ładny chłopczyk mały,
Dziś
poglądał z kibitki, jak z odludnej skały
Ów Cesarz! - okiem
dumnym, suchym i pogodnym;
To zdawał
się pocieszać spólników niewoli,
To lud
żegnał uśmiechem, gorzkim, lecz łagodnym,
Jak gdyby im
chciał mówić: nie bardzo mię boli.
Wtem zdało mi
się, że mnie napotkał oczyma,
I nie widząc,
że kapral za suknią mię trzyma,
Myślił,
żem uwolniony; - dłoń swą ucałował,
I skinął
ku mnie, jakby żegnał i winszował; -
I wszystkich oczy
nagle zwróciły się ku mnie,
A kapral
ciągnął gwałtem, ażebym się schował;
Nie chciałem,
tylkom stanął bliżej przy kolumnie.
Uważałem
na więźnia postawę i ruchy: -
On postrzegł,
że lud płacze patrząc na łańcuchy,
Wstrząsł
nogą łańcuch, na znak, zé mu niezbyt ciężył.
A wtem zacięto
konia, - kibitka runęła -
On zdjął
z głowy kapelusz, wstał i głos natężył,
I trzykroć
krzyknął: "Jeszcze Polska nie zginęła". -
Wpadli w tłum;
- ale długo ta ręka ku niebu,
Kapelusz czarny
jako chorągiew pogrzebu,
Głowa, z
której włos przemoc odarła bezwstydna,
Głowa
niezawstydzona, dumna, z dala widna,
Co wszystkim
swą niewinność i hańbę obwieszcza
I wystaje z
czarnego tylu głów natłoku,
Jak z morza
łeb delfina, nawałnicy wieszcza,
Ta ręka i ta głowa zostały mi woku,
I zostaną w mej myśli, - i w drodze
żywota
Jak kompas pokażą mi, powiodą, gdzie
cnota:
Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na
niebie,
Zapomnij o mnie. -
KS. LWOWICZ
Amen za was.
KAŻDY Z
WIĘŹNIÓW
I za siebie.
JAN SOBOLEWSKI
Tymczasem zajeżdżały inne rzędem
długim
Kibitki? - ich wsadzano jednego po drugim.
Rzuciłem wzrok po ludu ściśnionego
kupie,
Po wojsku, - wszystkie twarze pobladły jak
trupie?
A w takim tłumie taka była cichość
głucha,
Żem słyszał każdy krok ich,
każdy dźwięk łańcucha.
Dziwna rzecz! wszyscy czuli, jak nieludzka kara:
Lud, wojsko czuje, - milczy, - tak boją się
cara.
Wywiedli ostatniego; - zdało się, ze
wzbraniał,
Lecz on biedny iść nie mógł, co chwila
się słaniał,
Z wolna schodził ze schodów i ledwie na drugi
Szczebel stąpił, stoczył się i
upadł jak długi;
To Wasilewski, siedział tu w naszym
sąsiedztwie;
Dano mu tyle kijów onegdaj na śledztwie,
Że mu odtąd krwi kropli w twarzy nie
zostało.
Żołnierz przyszedł i podjął z
ziemi jego ciało,
Niósł w kibitkę na ręku, ale
ręką drugą
Tajemnie łzy ocierał; - niósł powoli,
długo; ,
Wasilewski nie zemdlał, niezwisnął, nie
ciężał,
Ale jak padł na ziemię prosto, tak
otężał.
Niesiony, jak słup sterczał i jak z
krzyża zdjęte
Ręce miał nad barkami żołnierza
rozpięte;
Oczy straszne, zbielałe, szeroko rozwarte; -
I lud oczy i usta otworzył; - i razem
Jedno westchnienie z piersi tysiąca wydarte,
Głębokie i podziemne jęknęło
dokoła,
Jak gdyby jękły wszystkie groby spod
kościoła.
Komenda je zgłuszyła bębnem i rozkazem:
"Do broni - marsz" - ruszono, a
środkiem ulicy
Puściła się kibitka lotem
błyskawicy.
Jedna pusta; - był więzień, ale
niewidomy;
Rękę tylko do ludu wyciągnął
spod słomy,
Siną, rozwartą, trupią;
trząsł nią, jakby żegnał;
Kibitka w tłum wjechała; - nim bicz
tłumy przegnał,
Stanęli przed kościołem; i
właśnie w tej chwili
Słyszałem dzwonek, kiedy trupa przewozili.
Spojrzałem w kościół pusty i rękę
kapłańską
Widziałem, podnoszącą ciało i krew
Pańską,
I rzekłem: Panie! Ty, co sądami Piłata
Przelałeś krew niewinną dla zbawienia
świata,
Przyjm tę spod sądów cara ofiarę
dziecinną,
Nie tak świętą ni wielką, lecz
równie niewinną.
(Długie milczenie)
JÓZEF
Czytałem ja o wojnach; - w dawnych, dzikich
czasach,
Piszą, że tak okropne wojny prowadzono,
Że nieprzyjaciel drzewom nie przepuszczał w
lasach
I że z drzewami na pniu zasiewy palono.
Ale car mędrszy, srożej, głębiej
Polskę krwawi,
On nawet ziarna zboża zabiera i dławi;
Sam szatan mu metodę zniszczenia tłumaczy.
KÓŁAKOWSKI
I uczniowi najlepszą nagrodę wyznaczy.
(Chwila milczenia)
KS. LWOWICZ
Bracia, kto wie, ów więzień może
jeszcze żyje;
Pan Bóg to sam wie
tylko i kiedyś odkryje.
Ja, jak ksiądz,
pomodlę się, i wam radzę szczerze
Zmówić za
męczennika spoczynek pacierze. -
Kto wie, jaka nas
wszystkich czeka jutro dola.
ADOLF
Zmówże i po
Ksawerym pacierz, jeśli wola;
Wiesz, że on,
nim go wzięli, w łeb sobie wystrzelił.
FREJEND
Łebski! - To z
nami uczty wesołe on dzielił,
Jak przyszło
dzielić biedę, on w nogi ze świata.
KS. LWOWICZ
Nieźle by i za
tego pomodlić się brata.
JANKOWSKI
Wiesz,
Księże: dalibógże, drwię ja z twojej wiary:
Coż stąd,
choćbym był gorszym niż Turki, Tatary,
Choćbym został
złodziejem, szpiegiem, rozbójnikiem,
Austryjakiem,
Prusakiem, carskim urzędnikiem;
Jeszcze tak
prędko Bożej nie lękam się kary; -
Wasilewski zabity,
my tu - a są cary.
FREJEND
Toż
chciałem mówić, dobrze, żeś ty za mnie zgrzeszył;
Ale pozwól
odetchnąć, bom całkiem osłupiał.
Słuchając
tych powieści - człek spłakał się, zgłupiał.
Ej, Feliksie,
żebyś ty nas trochę pocieszył!
Ty, jeśli
zechcesz, w piekle diabła byś rozśmieszył.
KILKU WIĘŹNIÓW
Zgoda, zgoda,
Feliksie, musisz gadać, śpiewać,
Feliks ma
głos, hej, Frejend, hej, wina nalewać.
ŻEGOTA
Stójcie na
chwilę - ja też szlachcic sejmikowy,
Choć ostatni
przybyłem, nie chcę cicho siedzieć;
Józef nam coś
o ziarnkach mówił, - na te mowy
Gospodarz winien z
miejsca swego odpowiedzieć.
Lubo car wszystkie ziarna
naszego ogrodu
Chce zabrać i
zakopać w ziemię w swoim carstwie,
Będzie
drożyzna, ale nie bójcie się głodu;
Pan Antoni już pisał o tym gospodarstwie.
JEDEN Z WIĘŹNIÓW
Jaki Antoni?
ŻEGOTA
Znacie bajkę Goreckiego?
A raczej prawdę?
KILKU
Jaką? Powiedz nam, kolego.
ŻEGOTA
Gdy Bóg wygnał grzesznika z rajskiego ogrodu,
Nie chciał przecie, ażeby człowiek
umarł z głodu;
I rozkazał aniołom zboże
przysposobić
I rozsypać ziarnami po drodze człowieka.
Przyszedł Adam, znalazł je, obejrzał z
daleka
I odszedł; bo nie wiedział, co ze
zbożem robić.
Aż w nocy przyszedł diabeł mądry i
tak rzecze:
"Niedaremnie tu Pan Bóg rozsypał
garść żyta,
Musi tu być w tych ziarnach jakaś moc
ukryta;
Schowajmy je, nim człowiek ich wartość
dociecze".
Zrobił rogiem rów w ziemi i nasypał
żytem,
Naplwał i ziemią nakrył, i przybił
kopytem; -
Dumny i rad, że Boże zamiary
przeniknął,
Całym gardłem rozśmiał się i
ryknął, i zniknął.
Aż tu wiosną, nawielkie diabła
zadziwienie,
Wyrasta trawa, kwiecie, kłosy i nasienie.
O wy! co tylko na świat idziecie z
północą,
Chytrość rozumem, a złość
nazywacie mocą?
Kto z was wiarę i wolność znajdzie i
zagrzebie,
Myśli Boga oszukać - oszuka sam siebie.
JAKUB
Brawo Antoni! pewnie Warszawę nawiedzi
I za tę bajkę znowu z rok w kozie posiedzi.
FREJEND
Dobre to - lecz ja
znowu do Feliksa wracam.
Wasze bajki - i co mi to za poezyje,
Gdzie muszę głowę trudnić,
niźli sens namacam;
Nasz Feliks z piosenkami niech żyje i pije!
(nalewa mu wino)
JANKOWSKI
A Lwowicz co? - on pacierz po umarłych mówi!
Posłuchajcie, zaśpiewam piosnkę
Lwowiczowi.
(śpiewa)
Mówcie, jeśli wola czyja,
Jezus Maryja.
Nim uwierzę, że
nam sprzyja
Jezus Maryja:
Niech wprzód łotrów
powybija
Jezus Maryja.
Tam car jak dzika
bestyja,
Jezus Maryja!
Tu Nowosilcow jak
źmija,
Jezus Maryja!
Póki cała carska
szyja,
Jezus Maryja,
Póki Nowosilcow pija,
Jezus Maryja,
Nie uwierzę, że
nam sprzyja
Jezus Maryja.
KONRAD
Słuchaj, ty! - tych
mnie imion przy kielichach wara.
Dawno nie wiem, gdzie
moja podziała się wiara,
Nie mieszam się do wszystkich
świętych z litaniji.
Lecz nie dozwolę
bluźnić imienia Maryi.
KAPRAL
(podchodząc do Konrada)
Dobrze, że Panu
jedno to zostało imię -
Choć szuler zgrany
wszystko wyrzuci z kalety,
Nie zgrał się,
póki jedną masztukę monety.
Znajdzie ją w
dzień szczęśliwy, więc z kalety wyjmie,
Więc da w handelna
procent,Bóg pobłogosławi,
I większy skarb
przed śmiercią, niźli miał, zostawi.
To imię, Panie, nie
żart - więc mnie się zdarzyło
W Hiszpaniji, lat
temu - o, to dawno było,
Nim car mię
tym oszpecił mundurem szelmowskim -
Więc
byłem w legijonach, naprzód pod Dąbrowskim,
A potem
wszedłem w sławny pułk Sobolewskiego.
SOBOLEWSKI
To mój brat!
KAPRAL
O mój Boże!
pokój duszy jego!
Walny
żołnierz - tak - zginął od pięciu kul razem;
Nawet podobny Panu.
- Otoż - więc z rozkazem
Brata Pana jechałem w miasteczko Lamego -
Jak dziś pamiętam - więc tam byli
Francuziska:
Ten gra w kości, ten
w karty, ten dziewczęta ściska -
Nuż beczeć; -
każdy Francuz, jak podpije, beczy.
Jak zaczną tedy
śpiewać wszyscy nic do rzeczy,
Siwobrode wąsale
takie pieśni tłuste!
Aż był wstyd
mnie młodemu. - Z rozpusty w rozpustę,
Dalej bredzić na
świętych; - otoż z większych w większe
Grzechy laząc,
nuż bluźnić na Pannę Najświętszę -
A trzeba wiedzieć, że mam patent sodalisa
I z powinności bronię Maryi imienia -
Więc ja im perswadować: - Stulcie pysk, do
bisa!
Więc umilkli, nie chcąc mieć ze
mną do czynienia. -
(Konrad zamyśla
się, inni zaczynają rozmowę)
Ale no Pan posłuchaj, co się stąd
wyświęci.
Po zwadzie poszliśmy spać, wszyscy dobrze
cięci -
Aż w nocy trąbią na koń -
zaczną obóz trwożyć -
Francuzi nuż da czapek, i nie mogą
włożyć: -
Bo nie było na co wdziać, - bo każdego
główka
Była ślicznie odcięta nożem jak
makówka.
Szelma gospodarz porznął jak kury w
folwarku;
Patrzę, więc moja głowa została na
karku?
W czapce kartka łacińska, pismo nie wiem
czyje:
"Vivat Polonus, unus defensor Mariae".
Otoż widzisz Pan, że ja tym imieniem
żyję.
JEDEN Z WIĘŹNIÓW
Feliksie, musisz śpiewać; nalać mu
herbaty
Czy wina. -
FELIKS
Jednogłośnie decydują braty,
Że muszę być wesoły. Chociaż
serce pęka"
Feliks będzie wesoły i będzie piosenka.
(śpiewa)
Nie dbam, jaka spadnie
kara,
Mina, Sybir czy kajdany.
Zawsze ja wierny poddany
Pracować
będę dla cara.
W minach kruszec
kując młotem,.
Pomyślę: ta mina szara
To żelazo, - z niego potem
Zrobi ktoś topor na cara.
Gdy będę na zaludnieniu,
Pojmę córeczkę Tatara;
Może w moim pokoleniu
Zrodzi się Palen dla cara.
Gdy w kolonijach osiędę,
Ogród zorzę, grzędy skopię,
A na nich co rok
siać będę
Same lny, same konopie.
Z konopi ktoś
zrobi nici -
Srebrem obwita
nić szara.
Może się
kiedyś poszczyci,
Że będzie szarfą dla cara.
CHÓR
(śpiewa)
Zrodzi się Palen dla cara
ra - ra - ra - ra - ra - ra -
SUZIN
Lecz cóż to Konrad cicho zasępiony siedzi,
Jakby obliczał swoje grzechy do spowiedzi?
Feliksie, on nie słyszał zgoła twoich
pieni;
Konradzie! - patrzcie - zbladnął, znowu
się czerwieni.
Czy on słaby?
FELIKS
Stój, cicho - zgadłem, że tak będzie -
O, my znamy
Konrada, co to znaczy, wiemy.
Północ jego
godzina. - Teraz Feliks niemy,
Teraz, bracia,
piosenkę lepszą posłyszemy.
Ale muzyki trzeba;
- ty masz flet, Frejendzie,
Graj dawną
jego nutę, a my cicho stójmy
I kiedy trzeba,
głosy do chóru nastrójmy.
JÓZEF
(patrząc na Konrada)
Bracia! duch jego
uszedł i błądzi daleko:
Jeszcze nie
wrócił - może przyszłość w gwiazdach czyta,
Może się
tam z duchami znajomymi wita,
I one mu
powiedzą, czego z gwiazd docieką.
Jak dziwne oczy -
błyszczy ogień pod powieką,
A oko nic nie mówi
i o nic nie pyta;
Duszy teraz w nich
nie ma; błyszczą jak ogniska
Zostawione od
wojska, które w nocy cieniu
Na daleką
wyprawę ruszyło w milczeniu -
Nim zgasną,
wojsko wróci na swe stanowiska.
(Frejend probuje różnych nut)
KONRAD
(śpiewa)
Pieśń ma
była już w grobie, już chłodna, -
Krew poczuła - spod
ziemi wygląda -
I jak upiór powstaje krwi
głodna:
I krwi żąda,
krwi żąda, krwi żąda.
Tak! zemsta, zemsta,
zemsta na wroga,
Z Bogiem i choćby
mimo Boga!
(Chór powtarza)
I Pieśń mówi:
ja pójdę wieczorem,
Naprzód braci rodaków
gryźć muszę,
Komu tylko zapuszczę
kły w duszę,
Ten jak ja musi
zostać upiorem.
Tak? zemsta, zemsta, etc,
etc,
Potem pójdziem, krew
wroga wypijem,
Ciało jego
rozrąbiem toporem:
Ręce, nogi
goździami przybijem,
By nie powstał i nie
był upiorem.
Z duszą jego do
piekła iść musim,
Wszyscy razem na duszy
usiędziem,
Póki z niej
nieśmiertelność wydusim,
Póki ona czuć
będzie, gryźć będziem.
Tak! zemsta, zemsta,etc.
etc.
KS. LWOWICZ
Konradzie, stój, dla
Boga, to jest pieśń pogańska.
KAPRAL
Jak on okropnie
patrzy,- to jest pieśń szatańska.
(przestają śpiewać)
KONRAD
(z towarzyszeniem fletu)
Wznoszę
się! lecę! tam, na szczyt opoki -
Już nad
plemieniem człowieczem,
Między
proroki.
Stąd ja
przyszłości brudne obłoki
Rozcinam moją
źrenicą jak mieczem;
Rękami jak
wichrami mgły jej rozdzieram -
Już widno -
jasno - z góry na ludy spozieram -
Tam księga
sybilińska przyszłych losów świata -
Tam, na dole!
Patrz, patrz, przyszłe wypadki i następne
lata,
Jak drobne ptaki, gdy orła postrzegą,
Mnie, orła na niebie!
Patrz, jak do ziemi przypadają, biegą,
Jak się stado w piasek grzebie -
Za nimi, hej, za nimi oczy me sokole,
Oczy błyskawice,
Za nimi szpony moje! - dostrzegę je,
schwycę.
Cóż to? jaki ptak powstał i roztacza pióra,
Zasłania wszystkich, okiem mię wyzywa;
Skrzydła ma czarne jak burzliwa chmura,
A szerokie i długie na kształt tęczy
łuku.
I niebo całe zakrywa -
To kruk olbrzymi - ktoś ty? -- ktoś ty,
kruku?
Ktoś ty? - jam orzeł! - patrzy kruk -
myśl moję plącze!
Ktoś ty? - jam
gromowłady!l -
Spójrzał na
mnie - w oczy mię jak dymem uderzył,
Myśli moje
miesza - plącze -
KILKU WIĘŹNIÓW
Co on mówi! - co -
co to - patrz, patrz, jaki blady.
(porywają Konrada)
Uspokój się...
KONRAD
Stój! stójcie! -
jam się z krukiem zmierzył -
Stójcie -
myśli rozplączę -
Pieśń
skończę - skończę -
(słania się)
KS. LWOWICZ
Dosyć tych
pieśni.
INNI
Dosyć.
KAPRAL
Dosyć - Pan Bóg z nami -
Dzwonek! - słyszycie dzwonek? - runt, runt pod
bramami!
Gaście ogień - do siebie!
JEDEN Z WIĘŹNIÓW
(patrząc
w okno)
Bramę odemknęli -
Konrad osłabł - zostawcie - sam, sam jeden w
celi!
(Uciekają wszyscy)
|