DO PRZYJACIÓŁ MOSKALI
Wy, czy mnie wspominacie! ja, ilekroć marzę
O mych przyjaciół śmierciach, wygnaniach,
więzieniach,
I o was myślę: wasze cudzoziemskie twarze
Mają obywatelstwa prawo w mych marzeniach.
Gdzież wy teraz? Szlachetna szyja Rylejewa,
Którąm jak bratnią ściskał
carskimi wyroki
Wisi do hańbiącego przywiązana drzewa;
Klątwa ludom,
co swoje mordują proroki.
Ta ręka,
którą do mnie Bestużew wyciągnął,
Wieszcz i
żołnierz, ta ręka od pióra i broni
Oderwana, i car
ją do taczki zaprzągnął;
Dziś w minach
ryje, skuta obok polskiej dłoni.
Innych może
dotknęła sroższa niebios kara;
Może kto z was
urzędem, orderem zhańbiony,
Duszę wolną na
wieki przedał w łaskę cara
I dziś na progach
jego wybija pokłony.
Może płatnym
językiem tryumf jego sławi
I cieszy się ze swoich
przyjaciół męczeństwa,
Może w
ojczyźnie mojej moją krwią się krwawi
I przed carem, jak z
zasług, chlubi się z przeklęstwa.
Jeśli do was, z
daleka, od wolnych narodów,
Aż na północ
zalecą te pieśni żałosne
I odezwą się z
góry nad krainą lodów,
Niech wam zwiastują
wolność, jak żurawie wiosnę.
Poznacie mię po
głosie; pókim był w okuciach,
Pełzając
milczkiem jak wąż, łudziłem despotę,
Lecz wam odkryłem
tajnie zamknięte w uczuciach
I dla was miałem zawsze gołębia
prostotę.
Teraz na świat wylewam ten kielich trucizny,
Żrąca jest i paląca mojej gorycz mowy,
Gorycz wyssana ze krwi i z łez mej ojczyzny,
Niech zrze i pali, nie
was, lecz wasze okowy.
Kto z was podniesie
skargę, dla mnie jego skarga
Będzie jak psa
szczekanie, który tak się wdroży
Do cierpliwie i długo noszonej obroży,
Że w końcu gotów kąsać
rękę, co ją targa.
Koniec
|