ROZMOWA MISTRZA POLIKARPA ZE ŚMIERCIĄ
Polikarpus, tak wezwany,
Mędrzec wieliki, mistrz wybrany,
Prosił Boga o to prawie,
By uźrzał śmierć w jej postawie.
Gdy się moglił Bogu wiele,
Ostał wszech ludzi w kościele,
Uźrzał człowieka nagiego,
Przyrodzenia niewieściego,
Obraza wieimi skaradego,
Łoktuszą
przepasanego.
Chuda, blada,
żołte lice
Liści się
jako miednica;
Upadł ci jej koniec nosa,
Z oczu płynie krwawa rosa;
Przewiązała głowę chustą,
Jako samojedź krzywousta;
Nie było warg u jej
gęby,
Poziewając skrzyta
zęby;
Miece oczy zawracając,
Groźną
kosę w ręku mając;
Goła głowa,
przykra mowa,
Ze wszech stron skarada
postawa -
Wypięła
żebra i kości,
Groźne siecze przez
lutości.
Mistrz widząc obraz
skarady,
Żołte oczy,
żywot blady,
Groźne się tego
przelękną!,
Padł na ziemię,
eże steknął.
Gdy leżał wznak
jako wiła,
Śmierć do niego
przemowiła:
- Czemu się tako
barzo lękasz?
Wrzekomoś zdrow, a
[w]żdy stękasz!
Pan Bog tę rzecz
tako nosił,
Iżeś go o to barzo prosił,
Abych ci się ukazała,
Wszytkę swą moc wzjawiła;
Otoż ci przed tobą stoję,
Oglądaj postawę moje:
Każdemu się tak ukażę,
Gdy go żywota zbawię.
Nie [lę]kaj
się mię tym razem,
Iż mię widzisz przed obrazem;
Gdy przyde, namilejszy, k tobie,
Tedy barzo zeckniesz sobie:
Zableszczysz na strony oczy,
Eż ci z ciała pot poskoczy;
Rzucęć się, jako kot na myszy,
Aż twe sirce
ciężko wdyszy.
Otchoceć
się z miodem tarnek,
Gdyć
przyniosę jadu garnek -
Musisz ji pić
przez dzięki;
Gdy pożywiesz
wielikiej męki,
Będziesz
mieć dosyć tesnice,
Otbędziesz
swej miłośnice.
Ostań tego
wszech, tobie wiele,
Przez dzięki
cię z nią rozdzielę.
Mow ze mną,
boć mam działo,
Gdy o się ze
mną mowić chciało;..
Magister respondit:
Mistrz
przemowił wielmi skromnie:
Lęknąłem
się, eż nic po mnie.
Ta mi rzecz barzo niemiła,
Iżeś mię tako postraszyła;
By była co przykrego przemowiła,
Zerwałaby się we mnie każda
żyła;
Nagle by mię
umorzyła
I duszę by
wypędziła.
Proszę ciebie,
ostąp mało,
Boć nie wiem,
coć mi się stało:
Mgleję wszytek
i bladzieję.
Straciłem
zdrowie i nadzieję;
Racz rzucić od
siebie kosę,
Ać swoję
głowę podniosę!
Mors dicit:
Darma, mistrzu, twoja
mowa,
Tegom ci uczynić nie
gotowa;
Dzirżę
kosę na reistrze,
Siekę doktory i
mistrze,
Zawżdy ją
gotową noszę,
Przez dzięki noclegu
proszę.
Wstań ku mnie,
możesz mi wierzać,
Nie chcęć
się dzisia zniewierzać!
Wstał mistrz jedwo
lelejąc się,
Drżą mu nogi,
przelęknął się.
Magister dicit:
Miła Śmierci,
gdzieś się wzięła,
Dawno liś się
urodziła?
Rad bych wiedział do
ostatka,
Gdzie twoj ociec albo
matka.
Mors dicit:
Gdy stworzył Bog
człowieka,
Iżby był
żyw eż do wieka,
Stworzył Bog
Jewę z kości
Adamowi ku
radości.
Dał jemu moc
nad źwierzęty,
By panował
jako święty;
Podał jemu
ryby z morza
Chcąc go
zbawić wszego gorza;
Polecił mu
rajskie sady
Chcąc ji
zbawić wszej biady.
To wszytko w jego
moc dał,
Jedno mu drzewo
zakazał,
By go owszejki nie
ruszał
Ani się na nie
pokuszał,
Rzeknąc jemu:
"Jedno ruszysz,
Tedy pewno
umrzeć musisz!"
Ale zły duch
Jewę zdradził,
Gdy jej owoc
ruszyć radził.
Ewa się
ułakomiła,
Śmiałość
uczyniła;
W ten czas się ja
poczęła;
Gdy Ewa jabłko
ruszyła;
Adamowi jebłka
dała,
A ja w onem jebłk[u]
była.
Adam mię w
jebłce ukusił,
Przeto przez mię
umrzeć musił;
W tem Boga barzo obraził,
Wszytko swe plemię zaraził.
Magister dicit:
Mila Śmirci, racz mi wzjewić,
Przecz chcesz ludzie żywota zbawić,
Czemu twą łaskę stracili.
Zać co złego uczynili!
Chcem do ciebie poczty nosić,
Aby się dała przeprosić;
Dał bych dobry kołacz upiec,
Bych mogł
przed tobą uciec.
Mors dicit:
Chowaj sobie poczty
swoje,
Rozdrażnisz mię
tyle dwoje!
W pocztach ci ja nie
korzyszczę,
Wszytki w żywocie
zaniszczę.
Chcesz li wiedzieć
statecznie,
Powiem tobie
przezpiecznie:
Stworzyciel wszego
stworzenia
Pożyczył mi
takiej mocy,
Bych morzyła we dnie
i w nocy.
Morzę na wschod, na
południe,
A umiem to
działo cudnie;
Od połnocy do
zachodu
Chodzę nie
pytając brodu
Toć me
nawięcsze wiesiele,
Gdy mam morzyć
żywych wiele;
Gdy się
jimę z kosą plęsać,
Chcę jich
tysiąc pokęsać.
Toć jest mojej
mocy znamię -
Morzę wszytko
ludzskie plemię:
Morzę
mądre i też wiły,
W tym skazuję
swoje siły;
I chorego, i
zdrowego,
Zbawię
żywota każdego;
Lubo stary, lubo
młody,
Każdemu ma
kosa zgodzi;
Bądź ubodzy i bogaci,
Szwytki ma kosa potraci;
W[o]jewody i czestniki,
Wszytki świecskie miłostniki,
Bądź książęta albo grabie,
Wszytki ja pobierze k sobie.
Ja z krola koronę
semknę,
Za włosy j i pod
kosę wemknę;
Też bywam w
cesarskiej sieni,
Zimie, lecie i w jesieni.
Filozof y i gwiazdarze,
Wszytki na swej stawiam sparze -
Rzemieślniki, kupce i
oracze,
Każdy przed mą kosą skacze;
Wszytki zdradźce i lifniki
Zostawię je nieboszczyki.
Karczmarze, co źle piwa dają,
Nie często na mię wspominają;
Jako swe miechy natkają,
W ten czas mą kosę poznają;
Kiedy nawiedzą mą szkołę,
Będę jem lać w gardło
smołę.
Jedno się poruszę,
Wszytki nagle zdawić muszę:
Naprzod zdawię dziewki, chłopce,
Aż się chłop
po sircu smiekce.
Ja zabiła Golijasza,
Annasza i Kaifasza;
Ja Judasza obiesiła
I dwu łotru na krzyż wbiła;
Alom kosy naruszyła,
Gdym Krystusza umorzyła,
Bo w niem była Boska siła.
Ten jeden mą
kosę zwyciężył,
Iż trzeciego dnia
ożył...
Duchownego i
świecskiego,
Zbawię żywota
każdego,
A każdego
morzę, łupię,
O to nigdy nie
pokupię:
Kanonicy i
proboszcze
Będą w
mojej szkole jeszcze,
I plebani z miąszą szyją,
Jiżto barzo piwo piją,
I podgardłki na pirsiach wieszają;
Dobre kupce, roztocharze
Wszytki moja kosa skarze;
Panie i tłuste niewiasty,
Co sobie czynią rozpasty,
Mordarze i okrutniki,
Ty posiekę nieboszczyki;
Dziewki, wdowy i mężatki
Posiekę je za jich
niestatki;
Szlachcicom bierzę
szypy, tulce,
A ostawiam je w jenej
koszulce;
Żaki i dworaki,
Ty posiekę
nieboraki;
Wszytki, co na ostre gonią,
Biegam za nimi z pogonią;
Kto się rad ku
bitwie miece,
Utnę mu rękę i piece,
Rozdzielę ji z swoją miłą,
A ostawię ji prawym wiłą;
Chcę mu sama trafić włosy,
Iże zmieni głosy...
Morzę sędzię i podsędki,
Zadam j im wielikie
smętki.
Gdy swą rodzinę
sądzą,
Często na skazaniu
błądzą;
Ale gdy przydzie sąd
Boży,
Sędzia w miech
piszczeli włoży -
Już nie pojedzie na
roki,
Czyniąc niesprawnie
otwłoki,
Co przewracał
sądy wierne,
Bierząc winy
nieumierne,
Bierząc od
złostnikow dary,
Sprawiając jich
niewiery -
To wszytko będzie
wzjawiono
I ciężko pomszczono. (...)
Jen ma grody i pałace,
Każdy przed mą kosą skacze;
By też
miał żelazna wrota,
Nie ujdzie ze mną
kłopota.
Wszytki sobie za nic ważę,
Z każdego duszę
wydłażę:
Stoić za mało
papież
I naliszszy żebrak
takież,
Kardynali i biskupi -
Zadam jim wielikie
łupy,
Pogniatam ci kanoniki,
Proboszcze, sufragany,
Ani mam o to przygany;
Wszytki mnichy i opaty
Posiekę przez zapłaty.
Dobrzy mniszy się nic boją,
Ktorzy żywot dobry mają;
Acz mą kosę poznają,
Ale się jej nie
lękają;
To wszytlkim dobrem
pospolno -
Jidą przed mą
kosą rowno,
Bo dobremu mało
pbici,
Acz umrze, nic nie
straci:
Pozbędzie
świecskicj żałości,
Pojdzie w niebieskie
radości;
Prosty mnich w niebo
ciągnie,
A żadny mu nie
przeciągnie;
Wziął od
wszytkich wzgardzenie,
Świeczszczy mu
się naśmiewali,
Za prawego ji
wiłę mieli;
Ale gdy przydzie
dzień sądny,
Gdzie się nic skryje
żadny,
Uźrzą
mądrzy tego świata,
Iż dobra boska
odpłata;
Chowali tu żywot
swoj ciasno,
Albo jich sirca nad
słońce jasno;
Jidą w
niebieskie radości,
A nie w piekielne
żałości.
Co nam pomogło
odzienie
Albo obłudne
jimienie,
Cośmy się
w niem kochali,
A swe dusze za nie dali?
Przeminęło jak obłoki,
A my jidziem przez otwłoki.
Jinako morzę złe mnichy,
Ktorzy mają zakon lichy,
Co z klasztora uciekają,
A swej wolej pożywają.
Gdy mnich pocznie dziwy stroić,
Nikt go nie może
ukoić;
Kto chce czynić co
na świecie,
Zły mnich we
wszytko się miece.
Jestli
wsiędzie na szkapicę,
Wetknie za
nadrę kapicę,
Zawodem na koniu
wraca,
A często
kozielce przewraca.
Kiedy mnich na koniu
skacze,
Nie weźrzałby
na nalepsze kołacze;
Umaże się jako
wiła,
Wżdy mu ta rzecz
barze miła.
Gdy piechotą jimie
biegać,
Muszę mu naprzod
zabiegać.
Azaż ci ji czarci niosą,
Jedwo ji pogonię z kosą!
Nie dba, iż go kijem
biją,
Zawod biega z krzywą
użyją;
A drugdy mu
zbiją plece,
A wżdy
się w niem coś złego miece -
A wżdy za niem
biegać muszę,
Aż z niego
wypędzę duszę.
Mowię to przez
kłamu wierę,
Dam ji czartom na
ofierę.
Kustosza i przeora
Wezmę je do
swego dwora;
Z opata sejmę
kapicę,
Dam komu na
nogawicę;
Z skaplerza
będą pilśnianki,
Suknia będzie
pachołkom na lanki;
Odejmę mu
torłop kun i,
A nie wiem, gdzie
się okuni;
Odejmę mu
kożuch lisi
I płaszcz, co nazbyt
wisi.
Koniecznie mu sejmę
infułę
I dam za szyję
poczpułę.
Magister dicit:
Chcę cię pytać, Śmirci miła,
By mię tego
nauczyła:
Panie, co
czystość chowają,
Jako się u
Boga mają?
Mors respondit:
Azaś nie
czytał świętych żywota,
Co mieli
ciężkie kłopoty:
Jako panny
mordowano,
Sieczono i biczowano,
Nago zwłoczono, ciało żżono
I pirsi rzezano -
Potem do ciemnice wiedziono,
Niektore głodem morzono,
Potem w powrozie wodzono,
Okrutnemi dręcząc
mękami,
Targano je osękami.
Ja się temu dziwowała,
Gdym w nich tę śmiałość
widziała:
Dziwno jest nie dbać
okrutności,
Cirzpiąc tak
ciężkie boleści...
(Końca brak)
|